- Opowiadanie: Katastrof VII - Jan Straczyński - morderczy drwal

Jan Straczyński - morderczy drwal

Dziękuję betującym za pomoc. Napracowałem się przy tym debiucie. Nie zliczę zmian i poprawek, ilość godzin kolosalna.  

Mam nadzieję, iż się spodoba.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla, Unfall

Oceny

Jan Straczyński - morderczy drwal

– Moje synapsy są niespokojne, Ambasadorze – przemówiła Maszyna.

– Mhm.

Próby nawiązania rozmowy nie przeszkadzały Gwynneitho. Po prostu potakiwał lub odpowiadał półsłówkami. Dłuższe odpowiedzi były niebezpieczne, gdyż niezmiennie prowadziły do pytań dotyczących wolnej woli i Boga. Wszystkie maszyny  miały z tym problem.

– Czy mogę przeprowadzić diagnostykę?

– Mhm.

– Sprawdziłam, wszystko w porządku. A co u ciebie?

– Czuję się świetnie, dziękuję za…

– Czy Bóg stworzył czas? – przerwała.

– Eee… jak misja?

To była ich trzecia wspólna wyprawa. Mknęli przez eter z szybkością czternastu megapicardów. Maszyna – olbrzymia metalowa kula najeżona antenami i systemami napędu – przytłaczała wielkością bezcielesnego Ambasadora, wyrażającego swoje istnienie w postaci zielonkawej, bezkształtnej mgiełki. Jednak to Ambasador, weteran pierwszego kontaktu, dowodził. Maszyna bezproblemowo łamała kod języka prymitywniejszych form życia, takich które nie znały wyższych form komunikacji, a Ambasador, w imieniu Konklawe, nawiązywał kontakt z obcymi. Mieli za sobą pomyślne misje na ziarnie myślących kamieni, które nazwały swoją rasę Stoimyinicnierobimy, a także wojowniczych, miniaturowych Pierdzików, zamieszkujących odchody olbrzymich gadów.  Realizowali kolejne zadanie. Rasa, która potrafiła konstruować mechaniczne sondy, przemierzające eter i otoczyła swoje ziarno nieustannie nadającymi satelitami z pewnością mogła zasilić swoją odmiennością Konklawe.

– Zidentyfikowałam liczne sygnały obcych, posiadają globalną sieć przekazu informacji i posługują się wieloma językami. Czy mam odkodować wszystkie?

– Nie, wybierz najpopularniejszy.

– Odkodowałam w ośmiu procentach. Odkryłam też słowo klucz, nie rozumiem jeszcze znaczenia.  

– Pokaż.

Maszyna wyświetliła słowo składające się z czterech znaków. 

– Jak to brzmi?

– P O R N.

– To pewnie ich przywódca, mam nadzieję go spotkać. Chcę wiedzieć wszystko na temat tego słowa – dodał.

– To bardzo dużo danych – zaprotestowała.

– Od tego słowa może zależeć powodzenie naszej misji.

– Dobrze, Ambasadorze.

Podróż trwała osiem kręgów. Maszyna milczała.

****

Po dotarciu do celu orbitowali nad ziarnem obcych, niewidoczni. Gwynneitho przelotnie oceniał pobliski eter. Dawca był mizerny, a jedyną ciekawostkę stanowiła dobrze wykształcona bariera. Wyczuwał także liczne elektroniczne przekazy, lecz nie znalazł tego co najistotniejsze. 

– Co za dziura.

– Nie zarejestrowałam żadnych otworów w ziarnie, Ambasadorze. Gdzie jest dziura?

– To metafora. Te istoty nie znają czuć, miałem na myśli absolutne zadupie. 

– Mhm.

Maszyna nie zawsze rozumiała Ambasadora, jego przekazy bywały wieloznaczne i mylne. Po każdej wspólnej misji udawała się na rodzime ziarno, gdzie poddawała się kompleksowym przeglądom i usuwała sprzeczności w zaadaptowanych danych. Zapisała w pamięci zlecenie kolejnego badania.

– Po odkodowaniu, nawiąż kontakt – Gwynneitho zlecił Maszynie. - Zobaczę co jest na powierzchni. Może te prymitywy mnie rozbawią?

– Sugeruję ostrożność – przerwała. – Zdołałam rozszyfrować osiemdziesiąt procent wskazanego języka, uwielbiają zależność wojna-bohater.  

– A więc ich edukacja zajmie co najmniej dziesięć kręgów. Czemu mam pecha i zawsze trafiam na niepokonanych zdobywców eteru?

****

Przekroczył barierę. Miliony czuć momentalnie poszybowało ku Gwynneitho.

Ich początek stanowił zawsze pojedynczy pień, nieruchomy i zatopiony w ziarnie. Potem rozwidlały się na wstęgi, które podlegały nieustannym zmianom. Przeplatały się i przenikały, opadały i wznosiły, pojawiały i znikały, dzieliły i łączyły, rosły i kurczyły. Mieniły się barwami. Błękity i zielenie poruszały się majestatycznie i powolnie, inaczej niż czerwienie, pomarańcze i żółcie, które  drgały, falowały, przemijając błyskawicznie i fosforyzując. Najczęstsze były brązy i szarości, jednostajne i niezmienne, stanowiąc tło dla pozostałych.

Czujący wysłali instynktowny i nieświadomy sygnał. Najsilniejsze wstęgi pochwyciły Gwynneitho i przekazały czucia. Nie odpowiedział. Cofnął się, zdezorientowany. Uspokajał i relaksował własne ja. Spojrzał  zdumiony na ziarno.

– Maszyno, tam są czujący, miliardy.

– Nie wykrywam sygnatur, przeprowadzam diagnostykę…

– Stój, bariera je maskuje. Nie wiem jak – dodał zakłopotany – skanuj barierę.

Po chwili otrzymał analizę, z której nic nie wynikało. Kompleksowa mieszanina gazów chroniła ziarno przed wpływem eteru i pobliskiego dawcy. Wstęgi powinny rozlewać się po eterze, a te najsilniejsze docierać do granic zbioru. Bariera w jakiś sposób je blokowała.

– Zapisz dokładne dane. Pobierz próbki. Co z językiem?

– Osiemdziesiąt sześć procent.

– Nie można szybciej?

– Jestem tylko maszyną… nie mogę szybciej.  

– Mhm.

Ambasador przypominał sobie i oceniał kolory wstęg, ich wielkość oraz siłę. Połączenie było zbyt krótkie, by poznał szczegóły, lecz dominowały samotność, strach, gniew oraz przerażenie, a mniej licznie występowały miłość i przyjaźń – w nieskończonej ilości odmian. Czujący byli materialni, powiązani z ziarnem i uzależnieni od niego. Poza nim nie mogli istnieć. Ponadto nie tylko nie przebijali się przez barierę ziarna, ale też w nieznacznym stopniu komunikowali się ze sobą. Potrafili nadawać, lecz odbierali z trudem. Gdyby ich nauczyć! Pokazać. Mogli współistnieć w Konklawe, zjednoczeni i szczęśliwi. 

– Maszyno, czujący czegoś się boją, muszę to sprawdzić.

– Co mam robić?

– Anihiluj wszystko dookoła.

– Rozpoczynam procedurę. Za dziesięć, dziewięć… ale po co?

– To był żart.

– Mhm.

– Nie ujawniaj się. Przekrocz barierę i zbierz dane o warunkach ziarna. Jeżeli czujący

wyrażą zgodę, to zabierzemy ich do Konklawe.

– Mam stworzyć symulację warunków życia w skali ziarna?

– Przygotuj się. Przed nami największe odkrycie ostatnich eonów. Przeprowadzę obserwację. Gdybym nie wrócił za jeden obrót ziarna, wracaj z danymi. 

Przekroczył barierę. Zawęził postrzeganie i wyizolował czerwone wstęgi cierpienia i strachu. Poszybował zaniepokojony.  

****

Wiosenna wichura poczyniła znaczne szkody w okolicy. Wszędzie panoszyły się gałęzie, foliowe worki i gazety. Stara jabłonka leżała przełamana, a jej białe kwiaty wiatr porozrzucał w promieniu kilkunastu metrów. Wśród zniszczeń przycupnął malowniczy domek. Drewniana chałupinka sprzed kilkudziesięciu lat – szara, niemalowana i lekko przekrzywiona, oparła się żywiołowi. Z jej komina unosił się powolnie dym. Okiennice były pozamykane. Nad nią, w sposób przeczący prawom grawitacji, niczym topór nad skazańcem, zawisła potężna dwudziestometrowa brzoza. Gałęzie malowniczo zwisały i długimi puklami przykrywały budynek.

Pomarszczona starowinka, schorowana i przygarbiona stała przy rozklekotanym płotku, z którego już dawno odpadła farba. Patrzyła z obawą na drzewo, które w każdej chwili mogło zniszczyć jej miejsce zamieszkania.

Jan Straczyński wysiadł z podniszczonego forda transita, rocznik dziewięćdziesiąty ósmy. W szoferce zostawił trzech zaspanych pracowników, rozglądających się tępo po okolicy. Włożył ołówek do przedniej  kieszeni niebieskawego, przybrudzonego  kombinezonu.  Poprawił krótkie, blond włosy. Był przystojny i dobrze zbudowany. Dobiegał czterdziestki.

– Dzień dobry, pani Helu – rzekł na powitanie.

– Panie Janku, ratuj.

Staruszka mówiła z trudem. Łzy napływały jej do oczu. Drżącą ręką wskazała na brzozę.

– Mój dom, ratuj.

– Ale się porobiło. Żona powiedziała, co się stało w nocy. Pomożemy. Pani się nie martwi. Będzie dobrze, utniemy drania.

Babinka pokiwała się. Spojrzała to na dom, to na drzewo.

– Ale… spadnie przecież – zaczęła dukać.

– Nic nie spadnie. Mamy pasy. Przywiążemy i przytrzymamy. Utniemy. I będzie po sprawie. Obiecuję, że nic złego się nie stanie, naprawdę.

Przemawiał pewnie i szczerze. Staruszka powoli się uspokajała.

– To jak, sto pięćdziesiąt? – zapytał z wahaniem.

 Z kieszeni swetra wyjęła dużego kiszonego ogórka, owiniętego niedbale w papier toaletowy. Po chwili zaczęła przegryzać i ssać, na zmianę. Siorbała i mlaskała. Sok popłynął obficie po brodzie i kapał na stare łapcie.

– Chce pan, panie Janku?

– Eee… czemu nie.

Sięgnęła po kolejnego, prawdziwego olbrzyma. Odkleiła papier. Jan Straczyński pewnym ruchem chwycił zielonego potwora i wgryzł się do połowy.

– Dobry – zamlaskał.

– Mhm.

– Mam trzech ludzi. Położymy ją o tam, obok tych małych brzózek. Potniemy na kawałki i będzie miała pani na zimę. To jak, stówka?

– Panie Janku, ja się nie znam, żeby tylko nic się nie stało.

– Będzie dobrze. Chłopaki, ruszać się, dawać mi tu stihla i pasy! – wrzasnął.

Pracownicy zaczęli powoli wychodzić z samochodu i wyciągać narzędzia.

****

Gwynneitho był zszokowany. Obcy chciał zamordować czującego, by ocalić dom.

Ofiara obcego tkwiła w miejscu, bez wykształconej możliwości poruszania się, czy skutecznej obrony. Ta forma inteligentnego życia, wiekowa i dostojna, była okaleczona przez wpływ ziarna i ciężko ranna. Rosnące w pobliżu dzieci widziały wszystko i nie mogły pomóc. Czerwone wstęgi przerażenia mknęły ku Ambasadorowi z wszystkich stron.

Istota skrupulatnie przygotowywała mechaniczne narzędzie, by poszatkować żywcem swoją zdobycz na kawałki. Planowała też spalić ciało w celu ogrzania drugiej z istot. Morderstwo, tortury i bezczeszczenie zwłok oceniała w kategoriach dobra. Nie miała wyrzutów sumienia. Ambasador nie spotkał się z podobnym złem.

– Rozkodowałam język. Twórcami przekazów elektronicznych nie są czujący – przekazała Maszyna.  

– Domyślam się, prześlij dane i wizję.

– Ambasadorze…

– Tak?

– Nie uwierzysz czym jest P O R N.

– Pokaż… faktycznie, to nieprawdopodobne – odpowiedział po chwili Ambasador.

– Spójrz, co oni robią!

– Blee.

– Muszę to pokazać na swoim ziarnie, bo nikt nie uwierzy.

Podczas gdy Maszyna przeglądała przekazy, Gwynneitho analizował pozostałe dane i próbował zrozumieć obcych. 

Nie znali najważniejszej formy komunikacji – nie dzielili świadomości z innymi istotami. Na podstawie obserwacji zachowań i własnych doświadczeń zgadywali, co odczuwają i myślą inne byty. Ich ewolucja zatrzymała się na etapie wykształconego języka, jak u maszyn. Przemieszczali się, tworzyli narzędzia, prowadzili wojny i zamierzali podbijać eter. Co najgorsze,  ich istnienie nacechowane było zabijaniem, torturowaniem i pożeraniem wyższych form życia. Wszyscy zachowywali się jak ten jeden, którego obserwował.

Bezmyślne pasożyty, pomyślał Gwynneitho.

Ujawnił się czującym.  Wstęgi oplotły go radośnie. Wysłał swoją i przekazał przesłanie Konklawe. Niebieska wstęga  pokojowego współistnienia z poszanowaniem życia przemierzyła całe ziarno. Zadał pytanie i uzyskał odpowiedź.

– Maszyno, wiesz co czynić.

– Wiem.

****

Jan Straczyński pociągnął za linkę. Po chwili stihl zawarczał płynnie i równomiernie. Podniósł piłę i zwiększył obroty. Uwielbiał ten moment władzy nad materią.

– Chłopaki, do roboty – zawołał, przekrzykując ryk maszyny.

Brzoza zniknęła.

– Co jest, do kurwy nędzy?!

Zgasił motor, ściągnął gogle, przetarł oczy i rozejrzał się zdezorientowany.

Drzewa, krzaki, trawa, drewniana chałupa, a nawet drewno opałowe, rozpływały się w powietrzu.

Koniec

Komentarze

A co u ciebie – i dodała szybciutko - czy Bóg stworzył czas? – chyba lepiej by było zrobić z tej wypowiedzi dwa pytania, nie jedno. 

Maszyna – olbrzymia metalowa kula najeżona antenami i systemami napędu przytłaczała – raczej widziałabym to tak: Maszyna, (lub –) olbrzymia metalowa kula najeżona antenami i systemami napędu, (lub zamykający -) przytłaczała

 

W jednej części rozjechało się też justowanie. 

 

Zabawne, sympatyczne, choć przewidywalne. Szybko zgadłam kto jest kto. Już tytuł sporo zdradza. Napisane też dobrze. 

Generalnie, według mnie, debiut całkiem udany :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Poprawiłem.

Dziękuję.

Ignorancja to cnota.

Zabawne. Pozdr.

Niezły pomysł. Niezbyt lubię humorystyczne teksty, parę razy się uśmiechnąłem, ale nie zapamiętam opowiadania na długo.

Tytuł zarzuca haczyk – przyznać muszę, że spodziewałam się jakiegoś horroru, względnie krwawej jatki. A tu takie zaskoczenie!

Podobało mi się. Fajny króciak :D

Hmm... Dlaczego?

Podniósł piłę w obie ręce do góry. ==> Khym, khem… Da się to jakoś na polski przetłumaczyć? :-)

>>>>>>>>><<<<<<<<<

Dobre. Sympatyczne, chociaż lekką złośliwością wobec ludzi podszyte.

Jak będzie wyglądał świat bez drzew i drewna? O, to jest pytanie…

Dziękuję wszystkim.

Poprawiłem zdanie z piłą.

Ignorancja to cnota.

Szerzej wypowiedziałem się przy betowaniu, powtórzę: baaaardzo ok :)

No nieźle.

Dobre. Napisz coś jeszcze.

Infundybuła chronosynklastyczna

Niezły pomysł, a opowiadanie zabawne i jak na debiut prezentuje się całkiem nieźle, choć wykonanie mogłoby być nieco lepsze.

 

przy­tła­cza­ła wiel­ko­ścią nie­wiel­kie­go, bez­cie­le­sne­go Am­ba­sa­do­ra… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Mieli za sobą po­myśl­ne misje na ziar­nie my­ślą­cych ka­mie­ni, któ­rzy na­zwa­li swoją rasę Sto­imy­inic­nie­ro­bi­my… – Mieli za sobą po­myśl­ne misje na ziar­nie my­ślą­cych ka­mie­ni, któ­re na­zwa­ły swoją rasę Sto­imy­inic­nie­ro­bi­my

 

- A więc ich edu­ka­cja zaj­mie co naj­mniej dzie­sięć krę­gów. – Zamiast dywizu powinna być półpauza.  

 

– Nie wy­kry­wam sy­gna­tur, prze­pro­wa­dzam dia­gno­sty­kę … – Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Za dzie­sięć, dzie­więć, … ale po co? – Przed wielokropkiem nie stawiamy ani przecinka, ani spacji.

 

Wszę­dzie pa­no­szy­ły się po­ła­ma­ne ga­łę­zie, fo­lio­we worki i ga­ze­ty. Stara ja­błon­ka le­ża­ła prze­ła­ma­na… – Powtórzenie.

 

Nad nim, w spo­sób prze­czą­cy pra­wom gra­wi­ta­cji… – Piszesz o chałupince, więc: Nad nią, w spo­sób prze­czą­cy pra­wom gra­wi­ta­cji

 

Jan Stra­czyń­ski wy­siadł z pod­nisz­czo­ne­go Forda Trans­it… – Jan Stra­czyń­ski wy­siadł z pod­nisz­czo­ne­go forda trans­ita

 

– Ale …spad­nie prze­cież – za­czę­ła dukać. – Zbędna spacja przed wielokropkiem, brak spacji po wielokropku.

 

Obie­cu­ję , że nic złego się nie sta­nie, na­praw­dę. – Zbędna spacja przed pierwszym przecinkiem.

 

Wy­ję­ła du­że­go ki­szo­ne­go ogór­ka z kie­sze­ni swe­tra, owi­nię­te­go nie­dba­le w pa­pier to­a­le­to­wy. – Ze zdania wynika, że sweter był owinięty w papier toaletowy.

Proponuję: Z kie­sze­ni swe­tra wy­ję­ła du­że­go ki­szo­ne­go ogór­ka, owi­nię­te­go nie­dba­le w pa­pier to­a­le­to­wy.

 

–  Eee…czemu nie. – Zbędna jedna spacja po półpauzie, brak spacji po wielokropku.

 

dawać mi tu Stih­la i pasy! – wrza­snął. – …dawać mi tu stih­la i pasy! – wrza­snął.

 

 - Am­ba­sa­do­rze…. –  Zamiast dywizu powinna być półpauza. Po wielokropku nie stawiamy kropki.

 

– Pokaż … fak­tycz­nie, to nie­praw­do­po­dob­ne… – Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Gwyn­ne­itho ana­li­zo­wał po­zo­sta­łe dane i pró­bo­wał ich zro­zu­mieć. – …Gwyn­ne­itho ana­li­zo­wał po­zo­sta­łe dane i pró­bo­wał je zro­zu­mieć.

 

Po chwi­li Stihl za­war­czał płyn­nie i rów­no­mier­nie.Po chwi­li stihl za­war­czał płyn­nie i rów­no­mier­nie.

 

Drze­wa, krza­ki, trawa, drew­nia­na cha­łu­pa, a nawet drew­no opa­ło­we roz­pły­wa­ły się po­wie­trzu.Drze­wa, krza­ki, trawa, drew­nia­na cha­łu­pa, a nawet drew­no opa­ło­we, roz­pły­wa­ły się w po­wie­trzu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję wszystkim.

regulatorzy.

Naniosłem zmiany i jestem z siebie dumny – gdyby nie błędy z wielokropkiem, dywizami i nazwami własnymi – byłoby… nieźle.

 

 

 

Ignorancja to cnota.

I jest, Katastrofie, nieźle. A jestem przekonana, że w przyszłości będzie coraz lepiej. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 

 Z kieszeni swetra wyjęła dużego kiszonego ogórka, owiniętego niedbale w papier toaletowy. Po chwili zaczęła przegryzać i ssać, na zmianę. Siorbała i mlaskała. Sok popłynął obficie po brodzie i kapał na stare łapcie.

To nie jest rodzaj humoru, który mnie bawi,  ale któżem jest,  by pierwszy… ;) 

 

 

Nie biegam, bo nie lubię

Corcoranie, w zamyśle autora wątek nie miał się, aż tak “źle” kojarzyć. Autor chciał przerwać sielankową scenkę, poprzez przemianę babinki z nieszczęśliwej i budzącą współczucie w wyrachowaną i obleśną (w znaczeniu braku elegancji), a przy okazji rozbawić. Ukrytej pornografii nie miało być.

Ignorancja to cnota.

A kto tu mówi o pornografii??? O.o

 

Tak, czy siak rzeczywiście źle nie jest :) 

 

Nie biegam, bo nie lubię

A ja przyszłam na gotowe, poprawione i mi się tekst spodobał. Nawet o tytule zapomniałam, więc spoilera nie było. Niezła wyobraźnia – rasa Pierdzików zrobiła na mnie wrażenie.

Jeszcze tylko interpunkcja Ci nieco szwankuje.

Babska logika rządzi!

Całkiem fajne opowiadanie. Autor miał niezły pomysł na koncepcję postrzegania gatunków myślących.

Dziękuję, Finklo.

Uważałem, iż wystarczy jako tako przestrzegać reguł interpunkcyjnych.

Przekonaliście mnie, iż jest inaczej. Przekonali mnie też twórcy, którzy przecinkologię mają za nic – jak coś takiego czytać?

Stąd się staram, lecz o błąd nietrudno.

Ignorancja to cnota.

Kurde, a ja będę musiał drzewka w sadzie poprzycinać. Mam nadzieję, że nie poznikają. Może potraktują to jak wizytę u fryzjera?

Niezłe, sympatyczne, na plus. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Zalth, ty okrutniku.

Ignorancja to cnota.

Oj, tam od razu “okrutniku”. To tylko taka dendrologiczna eugenika. Hły-hły. :)

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Bardzo fajne! Od początku zakładałam, że te istoty myślące to ludzie, no bo jakże by inaczej… Ale to była tylko podpucha. Super :)

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Melo, dziękuję.

Nie starałem się maskować, iż to ludzie, a wręcz przeciwnie – spójrz na tytuł.

Ignorancja to cnota.

No, caałkiem, całkiem – choć humor czasami nie trafiał to jednak ogółem podobało się.

F.S

Uśmieszek. Też myślałem, że chodzi o ludzi. Chociaż na początku było o rozmowach z myślącymi kamieniami, a potem nagle ludzie? I ta znikająca brzoza. Ciekawe…

Jest sporo słabych żartów, ale zakończeniem myślę, że trafiłeś. Mnie osobiście wnerwia wycinanie drzewek “bo zasłaniają las”

lol

No i fajnie. Nie najgorzej napisane. Pomysł trzyma się kupy. Choć motyw “przylatują kosmici i się okazuje, że nie chcą gadać z ludźmi, bo wolą z waleniami/mrówkami/czymśinnym” lekko oklepany.

I mnie się podobało ;)

Dziękuję wszystkim.

Ignorancja to cnota.

Jak na debiut naprawdę udane. Pierwsza część bardzo mi się podobała. Przypominała mi staromodną science fiction kontaktową, powiedzmy, z lat sześćdziesiątych. Od momentu jednak, gdy pojawił się Jan Straczyński nastrój kompletnie się zmienił, a opowiadanie stało się banalne i przewidywalne. Tak więc nie dam rekomendacji ani do biblioteki, ani do piórka, widzę jednak, że Autor ma potencjał i ma szansę zaprezentować nam w przyszłości ciekawe utwory.

Plus za tytuł, opis wstęg świadomości i wybór zakończenia.

Minus za suche, tak sobie pasujące wstawki o porno ;)

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dzięki, wstęgi były najgorsze.

Hmm, ostrzejsze wstawki – nie chciałem demoralizować młodzieży.

Ignorancja to cnota.

Nowa Fantastyka