- Opowiadanie: Pielgrzym - Skok

Skok

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

thargone, Finkla

Oceny

Skok

Na zewnątrz huknął grom.

– Panie profesorze, jesteśmy gotowi.

– Jak zwykle, moi drodzy, mimo tak wczesnej pory. Wzrusza mnie wasze poświęcenie. Czy wszyscy już są?

– Jeszcze nie ma  Pauliny.

– Zaczekamy.

Drzwi dużej sali rozsunęły się z szelestem. 

– Dzień dobry profesorze, przepraszam za spóźnienie.

– Nic się nie stało, kochana. Siadaj i zaczynamy. Dobrze. Zbliżamy się już do końca. Panie Tomaszu, co na dziś?

– Obiekt 97/100. Obecna dawka dwa tysiące jednostek na dobę. Stan coraz bardziej niestabilny.

– Rozumiem. Intensywność wydzielania?

– Sto miligramów na godzinę, ale mikrochip chyba jest uszkodzony.

– Skąd taki wniosek? – Profesor zachęcał do analizy najmłodszego z asystentów, który dołączył do zespołu jako ostatni.

– Momentami daje bardzo skrajne odczyty. Depresant dawkuje poprawnie, ale analiza stanu obiektu od wczoraj obfituje w duże rozbieżności.

– Choć pana wniosek jest logiczny, to jednak zawiera błąd wynikający z niewiedzy. Mikrochip przemieszcza się po ciele, a im dalej od mózgu, tym większe odchylenia. Jest to jedna z rzeczy do poprawienia w następnej edycji eksperymentu. Ważne, by dawkowanie było pod kontrolą. Z resztą wyników poradzimy sobie później w analizie porównawczej.

– To do ilu, panie profesorze?

– Trzy dwieście. Kogo mamy dziś w terenie?

– W tym rejonie jest Grabarz.

– Świetnie. Dajcie zielone światło.

– Wóz sto czterdzieści sześć, tu centrala odbiór.

Zgłaszam się.

Daję zielone światło. Obiekt 97/100, skok do trzy dwieście. Dalsze warianty w zależności od scenariusza, bez zmian.

Sto czterdzieści sześć. 97/100, skok do trzy dwieście, procedura bez zmian. Przyjąłem. Bez odbioru.

***

Wiatr targał kapturem, który przesłaniał jego młodą twarz. Stał dumny, wyprostowany, nieruchomy niczym posąg. Tylko mięśnie szczęki drgały pod skórą, a tatuowane pięści zamykały się w rytm niesłyszalnej, wewnętrznej melodii.

Patrzył przed siebie na krajobraz miasta otulonego smogiem. Słońce przebłyskujące od czasu do czasu przez obłoki mozolnie usiłowało się przebić przez opary pijanego oddechu metropolii. Nad połaciami szklanych, ażurowych budowli przesuwały się chmury w obojętnym marszu ku kolejnej dziś burzy.

Tak widziałby go ktoś stojący w pobliżu. Gdyby podszedł, ujrzałby, że całe ciało kołysze się w przód i w tył, a oczy – choć otwarte – niczego nie widzą. Jeśli obserwator zbliżyłby twarz do oblicza młodego człowieka, usłyszałby świszczący, rwany oddech. Gniew? Być może. 

A gdyby mógł przeniknąć przez skórę głowy i czaszkę do mózgu oraz rozkodować impulsy nerwowe usłyszałby jednostajny szum.

Jesteś nikim, niczego nie osiągnąłeś, do niczego się nie nadajesz. Jesteś żałosny. Nic mcisię już nie uda. Zmarnowałeś szansę, możesz tylko płynąć z prądem, przetrwać, trwać, aż dopadnie cię śmierć. Tyle ci zostało, idioto. Weź, przestań już, proszę cię, tyle razy próbowałeś, i co? Gówno, misiu malinowy, wielkie i śmierdzące gówno. Czego się tknąłeś kończyło się porażką. Nie umiesz żyć zgodnie z zasadami świata, nie potrafisz się ich nauczyć. Bo jesteś na to za głupi. Byłeś eksperymentem. Jakim eksperymentem? A bo ja wiem. Czyimś na pewno. To nieistotne. Chociaż usiłowałeś coś zaoferować światu, on ma to w dupie. Tylko tobie się wydawało, że to jest cokolwiek warte​. Odpuść. Szkoda zdrowia. Nie masz nic.

Obserwator dostrzegłby, jak na twarz wypływa uśmiech – niczym pęknięcie jezdni po trzęsieniu ziemi. Nieregularny i zły. Aparatura pomiarowa wskazywałaby również drobną, prawie niezauważalną, ale ciągle wzrastającą intensywność szumu.

Gdyby tylko ktoś mógł to zobaczyć i usłyszeć. Ale nie mógł. Chłopak stał sam. Wiatr targał głębokim kapturem jego jasnoszarej bluzy, a chmury nabrzmiewały furią.

 

***

Halina Nowakowska umyła zęby, wzięła do ust porządny łyk wody i splunęła z obrzydzeniem. Woda miała zgniły smak i brązowawy kolor. Kobieta przez chwilę stała przy umywalce. Gdy pomyślała, że musi pójść do sklepu, skrzywiła się jeszcze bardziej. Jak znam swoje szczęście, pomyślała, zacznie padać akurat, gdy będę w połowie drogi. Bolące biodro sprawiało, że mocno utykała. Z trudem założyła płaszcz, wzięła siatkę z szuflady pod lustrem i wyszła z mieszkania. Przed blokiem zatrzymała się ze złością. Nie mogła sobie przypomnieć, czy zamykała drzwi. Zgrzytnęła zębami, bo nie miała ochoty wracać. Nie udało jej się przezwyciężyć obawy, więc ruszyła w stronę drzwi do wieżowca. Jak na złość nie mogła w torebce dogrzebać się do kluczy, które zawsze chowały się między podręcznym lusterkiem, chusteczkami i smartfonem.

Gdy usłyszała za sobą huk, brzęk tłuczonego szkła, wycie alarmu i wrzask jakiejś kobiety zamarła na chwilę z ręką w torebce. Cała ślina momentalnie wyparowała, a usta wyschły na wiór. Wolno obróciła się za siebie, żeby zobaczyć najstraszliwszy widok w życiu. Z wgniecionego dachu niebieskiego vana zwisała pod dziwnym kątem bezwładna ręka.  Krew szybko pochłaniała szarość dresowej bluzy. Szkarłatnymi liniami przecinała skrzydła wytatuowanego czarnego ptaka.  

Halina podniosła dłoń do otwartych ust.

Zza rogu na sygnale wypadła karetka. Przez głowę kobiety przemknęła myśl, że za szybko przyjechali, i teraz to bardziej grabarz, a nie ambulans. Po tym zemdlała.

Ocucił ją przystojny sanitariusz w pomarańczowym stroju, o uśmiechu gwiazdora filmowego.

– Dobrze się pani czuje? – zagadnął łagodnie.

– Nie – jęknęła kobieta.

– Spokojnie, jest pani tylko w szoku. Gdzie pani mieszka?

– Tu. – Wskazała na klatkę. – Drugie piętro. Pierwsze drzwi na lewo – szeptała spierzchniętymi wargami.

Sanitariusz podtrzymywał ją cały czas za ramię. Pomógł otworzyć drzwi, podał wody, zbadał puls i zmierzył ciśnienie przyniesionym aparatem. Irytujący metaliczny głos potwierdził, że zgodnie z normami Światowej Organizacji Zdrowia jej ciśnienie i tętno są odpowiednio: za wysokie i za szybkie.

– Wszystko będzie dobrze. Nie ma pani problemów sercowych?

– Nie, nigdy nie miałam.

– Tym lepiej. Póki co proszę dużo pić i leżeć. – Ruszył do drzwi, ale w progu jeszcze się odwrócił, żeby dorzucić: – I proszę mieć pod ręką telefon. Tak na wszelki wypadek.

Wyszedł, a Halina dopiero teraz zauważyła, jak trzęsą jej się ręce. Właściwie to cała dygotała. Przytrzymując się framug i ścian, dotarła do kuchni i zaparzyła sobie melisy. Po kilku minutach, gdy dygotanie nieco ustało, podeszła do okna. Widziała karetkę, zniszczony samochód, na którym pozostała już tylko ciemna plama, kilku gapiów stojących w bezpiecznej odległości.

Karetka była dziwna. Niby pomalowana jak każda, z mrugającym kogutem, ale sprawiała wrażenie większej, niż te, które Halina dotychczas widziała, i w których, niestety, miała okazję nieraz jeździć. Kobieta zastanawiała się też, po co na dachu ambulansu zainstalowano dużą, składaną antenę – niczym na wozie transmisyjnym.

 

– Grabarz – powiedział kierowca patrząc w lusterko. Sanitariusz o uśmiechu gwiazdora odwrócił się do kierowcy. – Starucha nam się przygląda.

– Załatwię to. – Mężczyzna otworzył tylne drzwi i wyszedł. Przez chwilę kręcił się koło vana, następnie podszedł do gapiów i coś im tłumaczył. Wracając, spojrzał w okno, przy którym stała Halina i pomachał do niej przyjaźnie. Podniósł kciuk, a brwi uniosły się pytająco. Halina odpowiedziała skinieniem głowy, na co mężczyzna złożył dłonie i przyłożył je do policzka, udając, że śpi. Halina przez moment się zastanawiała po czym ponownie kiwnęła głową. sanitariusz uśmiechnął się z aprobatą, jeszcze raz pomachał i wrócił do karetki.

– Gotowe, ale musimy się stąd zabierać.

– Ja to wiem – odpowiedział kierowca podenerwowanym głosem. – Powiedz to Szmacie. Polazł się gdzieś odlać. Debil!

W tym momencie otworzyły się drzwi pasażera i do pojazdu wsiadł otyły mężczyzna o nalanej twarzy. Na nosie tkwiły mu za małe, okrągłe okulary.

– Gdzieś był?! – warknął na niego kierowca.

– Odwal się! – odszczeknął grubas. – Musiałem lecieć na sam koniec osiedla, bo tu wszystkie śmietniki są pozamykane, a lać pod blokiem nie miałem zamiaru.

– Skończcie już. – Sanitariusz usiadł ciężko i oparł głowę o ścianę wozu, która upstrzona była monitorami, wskaźnikami, pokrętłami i światełkami. Pod jego nogami leżał czarny, połyskujący worek. Kolejny dziś. 

Halina dopiła czwartą z rzędu melisę i poszła się położyć biorąc po drodze dwie tabletki na sen. Biodro rozbolało ją bardziej, więc całkowicie zrezygnowała z zakupów. Leżała przez dłuższą chwilę nieruchomo, bo serce, choć wolniej, wciąż łomotało jej w piersi. Proszki zaczynały działać i kobieta osuwała się z wolna w sen. Z radia dogonił ją jeszcze cichy, trzeszczący, przerywany głos spikera: W ostatnich dniach… znaczenie wzrosło… młodzieży… bez powodu… Po co im ta antena, pomyślała jeszcze w półśnie i zachrapała.

Karetka podskakiwała na wyboistej leśnej drodze.

Wjechali na teren zapomnianego ośrodka wczasowego. Z bungalowów złaziła farba o trudnym do określenia kolorze; w jednym z nich wyrosło drzewo, większość nie miała szyb w oknach. We wszystkich natomiast potłuczone szkło odgrywało z pasją rolę dywanu.

Przejechali między domkami. Samochód stanął tak, by tylne drzwi osłoniła ściana lasu. Szmata z kierowcą wyjęli nosze, ułożyli na nich zwłoki i ruszyli między drzewa. Grabarz szedł za nimi, niosąc plecak podobny do tych, które mają ratownicy medyczni.

Po godzinie marszu dotarli do gęstego zagajnika. Poszycie było miejscami ewidentnie naruszone. Postawili nosze obok wykopanego wcześniej dołu, a Grabarz wyjął z plecaka urządzenie przypominające stary licznik Geigera z czymś na kształt mikrofonu, podłączył do niego swój tablet i ukląkł obok worka.

Dookoła pachniało wilgotną ziemią, rozkładającymi się liśćmi, korą, mchem, grzybami. Woda skapywała z gałęzi, wygrywając na czarnym worku nierówne staccato. Mężczyzna wolnym ruchem przesuwał “mikrofon” poziomo tuż nad ciałem obserwując co chwilę wskazówkę na pudełku urządzenia i jednocześnie wykresy pojawiające się na tablecie. Gdy minął głowę i schodził na klatkę piersiową, Szmata zarechotał.

– Będzie szlachtowanko.

– Zamknij mordę. – Grabarz nie podniósł głosu, ale powiedział to w taki sposób, że grubas oczami wyobraźni zobaczył siebie w wykopanym dole.

Dopiero przy lewej łydce wskazówka drgnęła, a tablet wydał z siebie ostrzegawczy dźwięk. Grabarz wyciągnął z torby rulon materiału spięty rzepem. Gdy go rozwinął krople deszczu zaczęły skapywać z drzew na zestaw narzędzi chirurgicznych. Wyciągnął nożyczki, rozciął nogawkę tak, by odsłoniła nogę aż po kolano. Nie był chirurgiem. Nie musiał być. Jego pacjentom już nic nie zagrażało. Wziął wdech i wbił nóż głęboko, tnąc tkanki tak, jakby odkrawał kotlety z karkówki. Bez żalu, wzruszenia, ale też bez przyjemności czy satysfakcji. Zapamiętywał każdy szczegół: fakturę skóry, to jak się rozstępowała pod ostrzem, zapach uderzający z rany, wyraz martwej twarzy i kolor rąk, chwilowy refleks słońca na łańcuszku z medalikiem, bliznę nad brwią. Zawsze tak robił. Część jego mózgu rejestrowała rozmowę towarzyszy stojących kilka metrów dalej. 

– Ile ten wytrzymał? – zapytał kierowca.

– A wiesz, że nie wiem – zasępił się Szmata i popukał w tłusty podbródek. – Chyba trzy tysiące jednostek. W sumie całkiem niezły wynik.

– A średnia to ile?

– Koło dwóch. Jutro zobaczysz prawdziwą perełkę. Jedziemy do dziewuchy, która już wytrzymała cztery. Trochę się łamie, ale daje radę. Dziewczyny z działu nowych technologii robią zakłady. W tym momencie jest z osiem do jednego, że nie dojdzie do pięciu tysięcy. Jak będziesz chciał postawić, to daj znać Paulinie Drozd, tej wysokiej. Tylko nie przez firmowego maila, bo wiesz, to poważny instytut jest, więc byłaby chryja, jakby się dowiedział profesor Trocki, że tu takie zabawy się uskutecznia.

– Spoko, będę pamiętał – powiedział kierowca niepewnie.

Tymczasem Grabarz wyjął z plecaka przenośny elektromagnes zasilany małym akumulatorem. Zaczął przesuwać nim w tę i z powrotem nad raną. Nie dało to spodziewanego rezultatu, więc mężczyzna zwiększył moc. W pewnym momencie usłyszał delikatnie stuknięcie o powierzchnię elektromagnesu. Obrócił go, przystawił szklaną ampułkę i wyłączył urządzenie. Do szklanego pojemnika z delikatnym brzękiem wpadł mikrochip. Zakręcił pojemnik, schował wszystko do plecaka i odstawił pod drzewo. Szmata i kierowca w milczeniu patrzyli jak odpina łopatę przytroczoną do noszy, wciąga trupa do dołu i go zasypuje. Kiedyś, ktoś go próbował w tym wyręczyć. Oberwał łopatą tak, że dostał wstrząsu mózgu. Od tamtej pory dostał ksywę Grabarz i nikt nie odważył się mu przeszkadzać. W Instytucie było powszechne przekonanie, że jest jakimś zbokiem, albo maniakiem, który musi to robić, żeby mu stanął. Grabarz nie wyprowadzał ich z błędu.

– Wasza kolej – powiedział, gdy skończył.

Grubas i kierowca zaczęli maskować grób liśćmi i mchem. Przytaszczyli wielki pień, który ślizgał im się w dłoniach i ułożyli go w poprzek wszystkich grobów. Dorzucili jeszcze trochę liści i otrzepali ręce w geście zadowolenia. Wszystkich trzech łączyło przekonanie, że w tę część lasu nikt się nie zapuści.

Tym razem Grabarz patrzył na to w milczeniu. W ciszy również wrócili na teren Instytutu. Wjechali na podziemny parking i zaparkowali między karetkami o numerach bocznych sto czterdzieści pięć i sto czterdzieści siedem. Na wszechobecnych ekranach profesor Trocki odbierał od prezydenta kolejną nagrodę za wkład w rozwój kraju i zwiększanie jego konkurencyjności na arenie międzynarodowej.

W przebieralni Grabarz siedział przez chwilę na ławce patrząc wyczerpanym wzrokiem w drzwiczki swojej szafki. Byli ostatnią ekipą, która zjechała z terenu, w budynku nie było nikogo oprócz niego. Słyszał wyraźnie szum klimatyzacji i buczenie jarzeniówek. Deszcz znów zaczął padać tłukąc o szyby w dachu. Osiem do jednego, pomyślał. Trzymaj się Ania, pokaż im na co cię stać. Nie pokonasz ich, ale niech się przynajmniej zawiodą. W okienku sprzętowni zdał plecak z zawartością, telefon, kartę wejściową; pokwitował, naciągnął kaptur kurtki przeciwdeszczowej i wyszedł.

Następnie dwa dni miał wolne. Postanowił nie ruszać się z domu. Przestało padać. Przynajmniej deszcz, przeszło mu przez myśl. Stał w oknie otwartym na oścież. Bez pośpiechu wyjął z paczki papierosa, wciągnął zapach tytoniu i zapalił. Dym ostrym podmuchem wdarł mu się do płuc. Grabarz wstrzymał oddech po czym wolno wypuścił powietrze przez usta patrząc jak wiatr rozgania białą mgiełkę. Zdawał sobie sprawę, że ten chwilowy ból w płucach, to jedna z ostatnich rzeczy jakie czuł. Przynajmniej ciałem, bo z uczuć nie pozostało mu już właściwie nic. Palił więc papierosa za papierosem i wtedy usłyszał go. Cichy, jednostajny szum w głowie. Szum nieswoich myśli. 

– Wygląda na to, że eksperyment dobiega końca – powiedział do krajobrazu za oknem. – Nie sądzę, panie profesorze – dodał i splunął gęstą flegmą.

Zamknął okno i opuścił antywłamaniowe, ciężkie, metalowe rolety. W mieszkaniu zapadły egipskie ciemności.

– Światło – wydał komendę, na co ledowe sznury rozjarzyły się.

Grabarz wszedł do łazienki i mocno uderzył nasadą dłoni w kafel nad pralką. Posypało się trochę fugi, a płytka pękła w jednym rogu. Mężczyzna podważył ten róg, wyciągnął potłuczony materiał i sięgnął w głąb ściany. Z zawiniątkiem wrócił do pokoju i położył je ostrożnie na stole. Następnie z wnętrza oparcia fotela wydobył ukryty tam, cylindryczny przedmiot i położył obok poprzedniego. Poszedł do kuchni i zrobił sobie aromatyczną herbatę. Obliczył, że zanim skompletuje poszczególne elementy, napar zdąży wystygnąć do jego ulubionej temperatury.

Kilka kolejnych pakunków przeniósł ze skrytek w kuchni, w garażu i z antresoli. Każdy z nich posiadał numer i symbol. Dla kogoś zaznajomionego z tematem nie byłoby to zaskoczenie. Grabarz musiał wiedzieć, w jakiej kolejności składać poszczególne elementy, bo tylko odpowiednia sekwencja gwarantowała, że urządzenie będzie działać. Gdy wszystko było już na stole, przyniósł herbatę, skrzynkę z narzędziami i lutownicę. Do stołu przykręcił mocno lampę kreślarską z podświetlanym szkłem powiększającym i zabrał się do pracy.

 

***

Na drugim końcu miasta Anna Drabiszyńska leżała skulona w łóżku pojękując cicho. Rozumiała doskonale, że te wszystkie myśli i obrazy, które ma głowie nie są jej. Ktoś je podsuwa. Nie rozumiała jak, ani po co. Kochała życie. Swoje w szczególności i nigdy nie miała większego powodu, żeby je zakończyć. Kłamstwa o niej, wyolbrzymione błędy i porażki, źle zinterpretowane słowa kolegów z pracy, to wszystko zasypywało powoli jej prawdziwą świadomość. Opierała się jak mogła. Jeszcze potrafiła przywołać prawdziwe wspomnienia, skonfrontować je, rozsądnie ocenić. Ale z każdym dniem było to coraz trudniejsze, a z każdą ostatnią godziną graniczyło z cudem. Pomysł na samobójstwo co chwila przewijał jej się przed oczami wzywając, kusząc, obiecując ulgę i spokój.

 

***

Grabarz przesuwał końcówkę czujnika wzdłuż ciała, modląc się, by chip był w ręce, albo nodze.

Czujnik zapiszczał cicho przy prawym udzie. Jest źle, pomyślał. Zdał sobie sprawę, że nie przemyślał całego planu wystarczająco dobrze. Chciał zaaplikować sobie dawkę lidokainy i wyciągnąć chip. Problem polegał na tym, że czujnik podawał lokalizację tylko w przybliżeniu. Musiałby wyciąć sobie spory kawałek mięsa, żeby mieć pewność. Mógł przy tym uszkodzić tętnicę udową, a to spowoduje wykrwawienie, w zależności od źródeł, w ciągu trzech bądź pięciu minut. Miałby więcej czasu, gdyby opatrzył ranę, ale wtedy od razu musiałby wzywać karetkę, instytut dowiedziałby się o wszystkim i cały misterny plan wziąłby w łeb. O ile utrzymałby się przy życiu do przyjazdu karetki. 

– Kurwa – szepnął. Zawsze musiał pominąć jakiś ważny element, który rujnował całość. W jednej sekundzie przestał czuć się jak superbohater w swojej najlepszej formie.

Miał wyciąć chip i ruszyć lawinę zdarzeń, gdy będzie już daleko stąd. Siedział przez chwilę z palcami wczepionymi we włosy. W końcu poderwał się, złapał w locie kurtkę i wybiegł z domu.

– Ej! Co pan?! Patrz jak idziesz! – sąsiad potrącony na schodach darł się i wygrażał pięścią, czego Grabarz już nie widział.

Mężczyzna szybko skalkulował trasę i pobiegł w stronę metra.

Gdy stał już pod drzwiami na chwilę opanowała go panika. Nie miał klucza, a wątpił czy Ania go będzie słyszała. W bezradnej złości walną w drzwi głową i w tym momencie przypomniał sobie, że Drabiszyńska chowała zapasowy klucz pod parapetem na klatce. Znalazł go i wrócił do drzwi. Przyłożył kartę do czytnika i gdy tylko drzwi ustąpiły, wpadł do środka. Anna czołgała się po podłodze w stronę okna, krzycząc, żeby ją zostawili. Grabarz szybko podbiegł do niej, posadził i mocno potrząsnął za ramiona.

– Ania! – krzyknął jej prosto w twarz, ale nie było reakcji. Oczy opuchnięte od łez wpatrywały się w okno, a usta szeptały: “nie chcę”. Grabarz wykręcił dziewczynie ręce do tyłu, skrępował, posadził przy przeciwległej ścianie i przywiązał do staromodnego, żeliwnego kaloryfera. Miał przynajmniej pewność, że mu nie odpełznie. Wpadł na jeszcze jeden pomysł. Z kuchni przyniósł długi widelec do mięsa. Odwinął dziewczynie nogawkę i wbił dwa ostre zęby w łydkę. Ania wrzasnęła i zamrugała.

– Marek? – zapytała jakby z oddali.

– To ja – wiedział, że musi odpowiadać zwięźle i krótko.

– Co się dzieje?

– Nie teraz.

– Dlaczego chcę się zabić?! – rzuciła w niego tym pytaniem niczym oszczepem. Choć nie wiedziała, że Grabarz pracował dla Instytutu, on poczuł jak przeszyło go poczucie winy.

– To nie ty – tylko tyle zdołał powiedzieć. Nie miała siły pytać dalej. Szlochała tylko, oparta o żebra żeliwiaka.

Grabarz wiedział, że wszystkie swoje plany musi wyrzucić do kosza. Słyszał już w głowie coraz wyraźniej ciśnienie samobójczych myśli i obrazów. Nie mógł przewidzieć jaki wariant przygotował mu profesor, więc musiał szykować się na najgorsze. A to oznaczało, że ma bardzo mało czasu. Z plecaka wyciągnął tablet. Wykonał kilka przesunięć, zatwierdził wybór i odłożył urządzenie.

Patrzył na Anię, która już straciła przytomność a z uszu sączyła się krew. Ciało nie było już w stanie dłużej znieść dręczenia psychiki i oddawało cały ból na zewnątrz. Mózg, żeby się jeszcze jakoś obronić “odłączył zasilanie”. Marek nie wiedział co będzie z nią dalej. Nikt nie zaszedł aż tak daleko. Właściwie nie mógł już nic więcej zrobić oprócz wpadnięcia na pomysł, jak się obronić samemu. Szum samobójczych obrazów narastał coraz bardziej, co oznaczało, że w Instytucie jeszcze nikt się nie zorientował. Niestety Grabarz nie miał nikogo, kto mógłby go przywiązać do kaloryfera. Liczył na to, że utrzymają go przy życiu wspomnienia tych wszystkich, których zwoził do lasu i innych miejsc. Których ciała kroił i wyłuskiwał dowody.

Tymczasem, gdyby nie głośny szum wentylatorów w ogromnej serwerowni Narodowego Instytutu Badań Rozwojowych, można by usłyszeć tam kilka piknięć. Gdy Grabarz zatwierdził komendę na tablecie w mieszkaniu Ani, ożyły małe nadajniki, umieszczone na serwerach. Informacje z Instytutu wartką, odkodowaną rzeką popłynęły w stronę otwartej dla wszystkich sieci. Portale społecznościowe, blogi, serwisy informacyjne. Co chwilę na kolejnej stronie pojawiał się tag “Projekt Ikar”, co momentalnie odbijało się na wynikach wyszukiwania.

 

***

– Panie profesorze, to niesamowite! – Paulina wpatrywała się w wykres na monitorze.

– To prawda, moja droga. Nie przeliczyliśmy się co do wyboru Anny. Te dane są bezcenne. Jesteśmy coraz bliżej poznania właściwie wszelkich zaburzeń psychicznych. Moi kochani – profesor zwrócił się do współpracowników egzaltowanym tonem. – Właśnie przechodzimy do historii! To jest wielka chwila dla całej nauki! 

Na sali rozległy się brawa.

– A jak tam Grabarz?

– Na razie zaczęliśmy delikatnie, czekamy na pana dyspozycje panie profesorze.

– On jest ostatni, więc spróbujmy czegoś nowego. Sześć tysięcy, jednorazowo.

– Rozumiem – asystent wybrał na dotykowym ekranie awatar Grabarza i przesunął suwak na czerwone pole.

***

 

Gdy uśmiechnięty profesor Trocki wychodził z budynku Sądu Najwyższego obskoczył go tłum dziennikarzy. Słońce grzało mocno przeganiając z chodników i ulic ostatnie ślady burz.

– Czy będzie pan kontynuował eksperymenty, mimo fali krytyki w mediach społecznościowych?! – jednemu z dziennikarzy udało się przekrzyczeć innych.

– Sądzę – zaczął donośnie, ale spokojnie profesor – że opinia publiczna zrozumie, jak ważne są wyniki naszych badań. Sąd Najwyższy powołując się na ostatnią nowelizację dyrektywy europejskiej o powszechnym i nieskrępowanym prowadzeniu badań naukowych, które dotyczą ogółu obywateli, już wyznaczył właściwy kierunek. Być może popełniliśmy błąd nie informując o naszych zamiarach, ale powszechna informacja miałaby bardzo negatywny wpływ na wyniki badań oraz stawiałaby pod dużym znakiem zapytania sensowność projektu. Dzięki podjętym przez nasz Instytut decyzjom zebraliśmy dane, które pozwolą na lepsze zrozumienie, a w przyszłości na leczenie chorób i zaburzeń psychicznych. Rodzinom osób, które wybraliśmy do eksperymentu wypłacimy stosowne odszkodowania. Mam również zapewnienie pana prezydenta o wyznaczeniu grupy psychologów dla tych, którzy będą takiej pomocy potrzebowali. Liczę tutaj również na państwa pomoc w przekazaniu wszystkim rzetelnej informacji na temat naszych badań. Nasz rzecznik prasowy dostarczy państwu niezbędne materiały w ciągu najbliższych dni, gdy tylko je uporządkujemy. Teraz państwo wybaczą.

– W jaki sposób wprowadzaliście chipy? – krzyknął pryszczaty chłopak w źle skrojonym garniturze.

– To również zawrzemy w oficjalnej informacji.

Profesor stanowczo przepchnął się przez krąg mikrofonów w różnych kolorach, obiektywów aparatów i kamer oraz łokci, które jedni wpychali w oczy innym, byleby tylko zrobić zbliżenie.

Sto pięćdziesiąt metrów od wejścia do budynku sądu, za policyjnym kordonem i barykadą stał falujący tłum. Ludzie, którzy znaleźli wystarczająco dużo czasu, żeby wgryźć się w strumień informacji wpuszczony przez Grabarza. Łączyło ich jedno. Gniew. Mówiły o tym transparenty, zacięte twarze jednych, zapłakane drugich. 

W pierwszym rzędzie stała blada dziewczyna o brązowych włosach. W dłoniach kurczowo ściskała plecak. Totem. Pamiątkę po bracie, który przywiązał ją do kaloryfera. Gdy sąsiadka wystraszona krzykami przyszła i znalazł ją w mieszkaniu, Marka już nie było. 

Teraz nie wiedziała co ma zrobić dalej. Żyła. Przetrwała. Jeszcze nie była świadoma jakich zniszczeń dokonał eksperyment, ale liczyła na to, że z czasem odzyska siły. 

A tłum dookoła niej falował coraz mocniej.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Szort? laugh

Pielgrzymie, tekst liczący prawie 25000 znaków na pewno nie jest szortem. Bądź uprzejmy zmienić oznaczenie na OPOWIADANIE.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dwoiste uczucia targają mną po przeczytaniu, bo opowiadanie zaciekawiło, pomysł okazał się intrygujący, więc z uwagą śledziłam poczynania bohaterów, a zwłaszcza Grabarza. Jednak kiedy dotarłam do końca, pozostałam z rozwartym otworem gębowym i teraz zastanawiam się, czy to ja coś przeoczyłam, czy może opowiadaniu czegoś brakło…

Pielgrzymie, rozumiem, że wszczepiano chipy niektórym ludziom, ale nie wiem, jak decydowano o ich wyborze…? Nijak nie potrafię się domyślić, czemu to miało służyć…? Na czym polegał eksperyment…? Co mieli nadzieję osiągnąć prof. Trocki i jego zespół…? Czego dowieść…? Dlaczego Grabarz, członek zespołu, uczestniczył w eksperymencie…? Czy tylko z powodu siostry…? Dlaczego społeczeństwo, takie mam wrażenie, przeszło nad sprawą do porządku dziennego…?

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

– Skąd taki wnio­sek? – pro­fe­sor za­chę­cał do ana­li­zy… ―> – Skąd taki wnio­sek? – Pro­fe­sor za­chę­cał do ana­li­zy

 

Jeśli ob­ser­wa­tor zbli­żył­by twarz do twa­rzy mło­de­go czło­wiek… ―> Literówka.

 

Bo­lą­ce bio­dro spra­wia­ło, że mocno uty­ka­ła . ―> Zbędna spacja przed kropką.

 

sa­ni­ta­riusz w po­ma­rań­czo­wym stro­ju o uśmie­chu gwiaz­do­ra fil­mo­we­go. ―> Czy dobrze rozumiem, że pomarańczowy strój miał uśmiech gwiazdora filmowego?

 

jesz­cze się od­wró­cił, żeby do­rzu­cić – I pro­szę mieć pod ręką te­le­fon. ―> …jesz­cze się od­wró­cił, żeby do­rzu­cić: – I pro­szę mieć pod ręką te­le­fon.

 

– Za­ła­twię to – męż­czy­zna otwo­rzył tylne drzwi i wy­szedł. ―> – Za­ła­twię to.Męż­czy­zna otwo­rzył tylne drzwi i wy­szedł.

 

Na nosie tkwi­ły my za małe, okrą­głe oku­la­ry. ―> Literówka.

 

Pod no­ga­mi leżał mu czar­ny, po­ły­sku­ją­cy worek. ―> Co to znaczy, że worek leżał sanitariuszowi?

Proponuję: Pod jego no­ga­mi leżał czar­ny, po­ły­sku­ją­cy worek.

 

W ostat­nich dniach…zna­cze­nie wzro­sło…mło­dzie­ży…bez po­wo­du…. ―> Brak spacji po wielokropkach. Literówka. Po wielokropku nie stawia się kropki.

Chyba miało być: W ostat­nich dniach… zna­cznie wzro­sło… mło­dzie­ży… bez po­wo­du

 

i ukląkł obok worka . ―> Zbędna spacja przed kropką.

 

– Za­mknij mordę – Gra­barz nie pod­niósł głosu… ―> Brak kropki po wypowiedzi.

 

fak­tu­rę skóry, to jak się roz­stę­po­wał pod ostrzem… ―> Literówka.

 

Tym­cza­sem Gra­barz wyjął z ple­ca­ka prze­no­śnie elek­tro­ma­gnes za­si­la­ny małym aku­mu­la­to­rem. ―> Chyba miało być: Tym­cza­sem Gra­barz wyjął z ple­ca­ka prze­no­śny elek­tro­ma­gnes, za­si­la­ny małym aku­mu­la­to­rem.

 

Dym ostrym po­dmu­chem wdarł mu się do płuc. Gra­barz przy­trzy­mał dym po czym wolno wy­pu­ścił go przez usta pa­trząc jak wiatr roz­ga­nia biały dym. ―> Czy to celowe powtórzenia.

 

Za­mknął okno i za­sło­nił an­tyw­ła­ma­nio­we, cięż­kie, me­ta­lo­we ro­le­ty. ―> Rolet się nie zasłania, to rolety zasłaniają okno.

Proponuję: Za­mknął okno i opuścił an­tyw­ła­ma­nio­we, cięż­kie, me­ta­lo­we ro­le­ty.

 

mocno ude­rzył na­sa­dą dłoni w ka­fel­kę nad pral­ką. ―> Kafelki/ kafle są rodzaju męskiego, więc: …mocno ude­rzył na­sa­dą dłoni w ka­fel­ek nad pral­ką.

 

wy­cią­gnął cy­lin­drycz­ny kształ i po­ło­żył… ―> Literówka.

Można skądś wyciągnąć przedmiot o cylindrycznym kształcie, ale obawiam się, że kształtu znikąd wyciągnąć nie można.

 

zanim skom­ple­tu­je po­sze­cze­gól­ne ele­men­ty… ―> Literówka.

 

Kilka ko­lej­nych pa­kun­ków prze­niósł ze skry­tek w kuch­ni, w ga­ra­żu i z an­tre­so­li. Każde z nich po­sia­da­ło numer i sym­bol. ―> Piszesz o pakunkach, a te są rodzaju męskiego, więc w ostatnim zdaniu winno być: Każdy z nich po­sia­da­ł numer i sym­bol.

 

Dla kogoś za­zna­jo­mio­ne­go z te­ma­tem nie było by to za­sko­cze­nie. ―> Dla kogoś za­zna­jo­mio­ne­go z te­ma­tem nie byłoby to za­sko­cze­nie.

 

Gra­barz wie­dział, że wszyst­kie swoje plany musi wrzu­cić do kosza. ―> Chyba: Gra­barz wie­dział, że wszyst­kie swoje plany musi wyrzu­cić do kosza.

 

po­wszech­na in­for­ma­cja miała by bar­dzo ne­ga­tyw­ny wpływ na wy­ni­ki badań oraz sta­wia­ła by pod… ―> …po­wszech­na in­for­ma­cja miałaby bar­dzo ne­ga­tyw­ny wpływ na wy­ni­ki badań oraz sta­wia­łaby pod

 

krzyk­nął chło­pak w źle skro­jo­nym gar­ni­tu­rze i prysz­cza­tej twa­rzy. –> Czy chłopak na pewno był w pryszczatej twarzy?

Proponuję: …krzyk­nął pryszczaty chło­pak w źle skro­jo­nym gar­ni­tu­rze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

świat, w którym naukowcy mogą prowadzić badania na nieświadomych tego faktu ludziach jest mocno przerażający, nawet jeśli to tylko początki, preludium tego, co ma nastąpić. Mam wrażenie, że to jeden z pierwszych takich wybraków naukowców, choć już przez władze zaakceptowany. I to mnie właśnie dziwi, bo – tak to przynajmniej odbieram – rzecz dzieje się w demokratycznym kraju i nie wyobrażam obie, żeby jakiś polityk zaryzykował zgodę na taką formę badań.

Poza tym trochę tu namieszałeś, szczególnie z postacią Grabarza. Dlaczego zgodził się na pracę w zespole badawczym, a skoro w nim był, dlaczego miał jednocześnie chip? Dlaczego wcześniej nie upublicznił sprawy?

Generalnie pomysł niezły, ale musisz jeszcze popracować nad spójnością opowieści, bo w tym tekście wszystko się rozłazi.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz, Regulatorzy, bardzo dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie i zostawienie swojej szczerej i konstruktywnej opinii. Dzięki Wam mam szansę pisać lepiej. 

Piszę, bo jeszcze nie umiem tego narysować. Mastretta MXT.

Pielgrzymie, bardzo się cieszę, że mogłam się przydać i życzę, aby Twoje opowiadania były coraz lepsze. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Słońce chwilowo przebłyskujące przez obłoki, mozolnie usiłowało się przebić przez opary pijanego oddechu metropolii.

Wolałbym "od czasu do czasu" zamiast "chwilowo". 

 

Jeśli obserwator zbliżyłby twarz do twarzy (oblicza może?) młodego człowieka, usłyszałbym świszczący, rwany oddech.

A gdyby mógł przeniknąć przez skórę głowy i czaszkę do mózgu oraz rozkodować impulsy nerwowe usłyszałby jednostajny szum.

Potem jest fragment kursywą, którego nie czaję. Sprawia wrażenie monologu paskudnego, wewnętrznego głosu Kapturka, ale czasami używasz drugiej osoby (jesteś, osiągnąłeś, tknąłeś itd) a czasem pierwszej (nie umiem, nie potrafię itd). Wygląda więc na to, że to źle zapisany dialog. 

 

Wiatr targał głębokim kapturem jego jasnoszarej bluzy, a chmury nabrzmiewały furią.

Uwielbiam takie zdania :-) 

 

Bolące biodro sprawiało, że mocno utykała .

Niepotrzebna spacja przed kropką. 

 

Zgrzytnęła zębami, bo nie miała ochoty wracać do mieszkania.

Niepotrzebne "do mieszkania". 

 

Ocucił ją przystojny sanitariusz w pomarańczowym stroju o uśmiechu gwiazdora filmowego

Wiadomo o co chodzi, ale to za bardzo brzmi, jakby strój miał uśmiech. 

 

Niby pomalowana jak każda, z mrugającym kogutem, ale sprawiała wrażenie większej, niż te, które Halina dotychczas widziała, i w których, niestety, miała okazję nieraz jeździć.

Postawiłbym kropkę po "widziała", ale to nie mus. 

 

– Grabarz – powiedział kierowca patrząc w lusterko. Sanitariusz o uśmiechu gwiazdora odwrócił się do kierowcy. – Starucha nam się przygląda.

Tutaj skaczesz od narracji z punktu widzenia Haliny, do odsanitariuszowej. Warto byłoby jakoś to zaznaczyć, odseparować. Gwiazdką, albo chociaż dodatkowym enterem. 

 

Na nosie tkwiły mza małe, okrągłe okulary.

Pod nogami leżał mu czarny, połyskujący worek. Kolejny dziś. 

Niepotrzebne "mu". 

 

W ostatnich dniach…znaczenie wzrosło…młodzieży…bez powodu….

Uporządkuj wielokropki. Spacja po wielokropku i niepotrzebna czwarta kropka na końcu. 

 

Zapamiętywał każdy szczegół: fakturę skóry, to jak się rozstępowałpod ostrzem, zapach uderzający z rany, wyraz martwej twarzy i kolor rąk, chwilowy refleks słońca na łańcuszku z medalikiem, bliznę nad brwią.

Tymczasem Grabarz wyjął z plecaka przenośnie elektromagnes zasilany małym akumulatorem.

Przenośny. 

 

Do szklanego pojemnika wpadł mikrochip z delikatnym brzękiem.

Lepiej zmienić szyk:

"Do szklanego pojemnika z delikatnym brzękiem wpadł mikrochip." 

 

Zakręcił pojemnik, schował wszystko do plecaka, który odstawił pod niedaleki buk

Kiepsko brzmi z tym bukiem. Ja bym w ogóle napisał:

"Zakręcił pojemnik, schował wszystko do plecaka i odstawił pod drzewo." 

 

Grabarz nie wyprowadzał ich z tego błędu.

"Tego" niepotrzebne. W ogóle uważaj na zamki, poruszasz się na granicy zaimkozy. 

 

Na wszechobecnych telebimach profesor Trocki odbierał od prezydenta kolejną nagrodę za wkład w rozwój kraju i zwiększanie jego konkurencyjności na arenie międzynarodowej.

Telebimy były na parkingu? 

 

Dym ostrym podmuchem wdarł mu się do płuc. Grabarz przytrzymał dym po czym wolno wypuścił go przez usta patrząc jak wiatr rozgania biały dym.

Do przerobienia, nie mówiąc o tym, ze naokrągło powtarzasz "dym". Może:

"Dym ostro wdarł mu się do płuc. Grabarz przytrzymał go, po czym wolno wypuścił przez usta patrząc, jak wiatr rozgania biały opar."

 

– Nie sądzę, panie profesorze – dodał i splunął gęstą flegmą za okno.

Niepotrzebne "za okno", bo robi się zbędne powtórzenie. 

 

– Światło – wydał komendę, na co ledowe sznury rozjarzyły się mlecznym światłem.

Znowu zbędne powtórzenie. Lepiej:

" – Światło – wydał komendę, na co ledowe sznury rozjarzyły się mlecznie." 

 

Okej, to na razie na tyle. Idę spać, a już dwa razy straciłem sążny komentarz pod Twoim tekstem, bo mi się strona przeładowała. Przeklęty ten Twój tekst, albo co. 

Jutro dokończę poprawki (subiektywne) i napiszę co ogólnie o tekście myślę. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone, cóż mam powiedzieć? Jestem niezwykle zobowiązany, że nie rzuciłeś w kąt tego tekstu mimo takich problemów. 

 

Tak na szybko, póki szef nie widzi, to odniosę się do kilku uwag. Nie broniąc ich, bo uważam, że tekst powinien bronić się sam, ale może jak poznasz szerszy kontekst, to będzie to klarowniejsze. 

 

A gdyby mógł przeniknąć przez skórę głowy i czaszkę do mózgu oraz rozkodować impulsy nerwowe usłyszałby jednostajny szum.

Potem jest fragment kursywą, którego nie czaję. Sprawia wrażenie monologu paskudnego, wewnętrznego głosu Kapturka, ale czasami używasz drugiej osoby (jesteś, osiągnąłeś, tknąłeś itd) a czasem pierwszej (nie umiem, nie potrafię itd). Wygląda więc na to, że to źle zapisany dialog. 

Zamysłem mieszania osób było, by jakoś zaznaczyć dwoistość natury tego monologu. W psychologii jest takie pojęcie jak “wewnętrzny sędzia”, z którym trzeba wejść w dialog, żeby go uciszyć i on posługuje się drugą osobą. Niby gadasz ze sobą, ale w formie wychodzi, że gadasz z kimś trzecim. 

Pierwsza osoba wchodzi, gdy niejako bardziej “Kapturek” dochodzi do głosu. Jak widać, nie myśli o sobie najlepiej. 

Wymieszałem to, żeby dać do zrozumienia, że to się dzieje w czasie jednego ciągu myślowego. Właściwie, żeby to jeszcze mocniej pokazać, to chyba musiałbym napisać to ciągiem bez znaków przestankowych i spacji. Ale to już chyba lekka przesada. Przynajmniej w tym momencie moich pisarskich prób, gdy muszę popracować nad podstawami. 

 

 

Wiatr targał głębokim kapturem jego jasnoszarej bluzy, a chmury nabrzmiewały furią.

Uwielbiam takie zdania :-) 

Tu chciałem się upewnić, czy to tak trochę ironicznie, czy faktycznie przypadła ci ta konstrukcja do gusty :)

 

 

Na wszechobecnych telebimach profesor Trocki odbierał od prezydenta kolejną nagrodę za wkład w rozwój kraju i zwiększanie jego konkurencyjności na arenie międzynarodowej.

Telebimy były na parkingu? 

Obrazek, który miałem w głowie pisząc to przedstawiał się mniej więcej tak: Duża przestrzeń podziemnego parkingu, a na ścianach ogromne ekrany wypełnione twarzą Trockiego. Taki trochę klimat totalitarnej krainy, gdzie przywódca na każdym rogu zapewnia o swojej trosce o dobrobyt obywateli. 

Może faktycznie bardziej czytelny w kontekście parkingu byłby ekran, monitor lub wyświetlacz. 

 

Czekam z niecierpliwością na podsumowanie. 

Piszę, bo jeszcze nie umiem tego narysować. Mastretta MXT.

Dobra, jestem znowu. Lepiej późno niż wcale :-) 

Zamysłem mieszania osób było, by jakoś zaznaczyć dwoistość natury tego monologu

Rozumiem, i jest to fajny pomysł. Ale w takiej formie czytelnik odbiera to jako bałagan. Trzeba by zmienić zapis. Na przykład "wypowiedzi" Kapturka zaczynać od nowych akapitów albo, jeśli zależy Ci na jednym bloku tekstu, jednym ciągu myślowym – zapakować momenty pierwszoosobowe w nawiasy. 

Tu chciałem się upewnić, czy to tak trochę ironicznie,

Zapewniam, że nie :-) Odrobina, jak to nazywa Tarnina, purpury, ubarwia tekst. Sam zresztą stosuję podobne rzeczy, na przykład:

"Burza, zamiast srożyć się nad głowami podróżnych, wygrażała im z daleka kułakami piorunów."

I tym podobne :-) 

Może faktycznie bardziej czytelny w kontekście parkingu byłby ekran, monitor lub wyświetlacz.

Dokładnie. Telebim kojarzy się z takim wielkim czymś, co stawia się na stadionach podczas koncertu. 

 

No to kontynuujemy. 

 

 Następnie z grubego oparcia starego fotela wykręcił gałkę. Oparcie było okrągłe i puste w środku. Stamtąd wyciągnął cylindryczny kształ i położył obok poprzedniego na stole

Niespecjalnie podoba mi się ten opis. Myślę, że starałeś się być zbyt dokładny. Czytelnik zaczyna się zastanawiać: Co to za okrągłe oparcie, gdzie miało ową gałkę, i czy chodzi o to, co siedzący ma za plecami, czy może pod łokciem… 

Może lepiej byłoby prościej:

"Następnie z pustego wnętrza oparcia fotela wydobył ukryty tam, cylindryczny przedmiot." 

I wystarczy, każdy wyobrazi sobie to odpowiednio. 

 

Kilka kolejnych pakunków przeniósł ze skrytek w kuchni, w garażu i z antresoli. Każde z nich posiadało numer i symbol.

Posiadał. 

 

Dla kogoś zaznajomionego z tematem nie było by to zaskoczenie.

Byłoby 

 

Ktoś jej je podsuwa.

Nie rozumiała jak, ani po co i czemu akurat jej 

To skreślenie pozwoli uniknąć przynajmniej jednego "jej", których tam w okolicy pełno. 

 

Miałby więcej czasu, gdyby zatamował ranę, ale wtedy od razu musiałbym wzywać karetkę, instytut dowiedziałby się o wszystkim i cały misterny plan wziąłby w łeb.

Poza literówką, jest jeszcze tamowanie rany – zatamować można krwotok, ranę się opatruje. 

 

on poczuł jak te kilka słów przeszywa go wywołując falę poczucia winy.

Wydaje mi się, że trochę niezgrabnie. Może lepiej:

"przeszyło go poczucie winy". 

Pozostanie nawiązanie do oczczepu (przeszyło) i pozbędziemy się powtórzenia poczuł – poczucia. 

 

– To nie twoja wina – tylko tyle zdołał powiedzieć. Ona nie miała siły pytać dalej. Szlochała tylko oparta o żebra żeliwiaka.

Oprócz tego powtarza się "wina", bo w poprzednim zdaniu było poczuciu winy. Może:

" – To nie ty – więcej nie zdołał powiedzieć. Nie miała siły pytać dalej. Szlochała tylko, oparta o żebra żeliwiaka."

 

No i, kurtka na wacie, znowu muszę przerwać, bo telefon mi pada. Muszę se chyba napisać komentarz w jakimś Wordzie a potem wkleić, czy co… 

Do zobaczenia później :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Tymczasem, gdyby szum w ogromnej serwerowni Narodowego Instytutu Badań Rozwojowych był nieco mniejszy, można by usłyszeć w pewnej chwili kilka piknięć. Gdy Grabarz zatwierdził komendę na tablecie w mieszkaniu Ani, diody umieszczone przez niego na małych nadajnikach przyczepionych do serwerów za ciężkie łapówki rozjaśniły się na zielono, a informacje z Instytutu wartką, odkodowaną rzeką popłynęły w stronę otwartej dla wszystkich sieci.

Jak dla mnie, trochę zbyt przekombinowane konstrukcyjnie. Może:

"Tymczasem, gdyby nie głośny szum wentylatorów w ogromnej serwerowni Narodowego Instytutu Badań Rozwojowych, można by usłyszeć tam kilka piknięć. Gdy Grabarz zatwierdził komendę na tablecie w mieszkaniu Ani, ożyły małe nadajniki, umieszczone na serwerach. Informacje z Instytutu wartką, odkodowaną rzeką popłynęły w stronę otwartej dla wszystkich sieci."

 

– Czy będzie pan kontynuował eksperymenty, mimo fali krytyki w mediach społecznościowych?! – darł się przez innych jeden z dziennikarzy.

" – Czy będzie pan kontynuował eksperymenty, mimo fali krytyki w mediach społecznościowych?! – jednemu z dziennikarzy udało się przekrzyczeć innych."

 

– W jaki sposób wprowadzaliście chipy? – krzyknął chłopak w źle skrojonym garniturze i pryszczatej twarzy.

" – W jaki sposób wprowadziliście chipy? – krzyknął pryszczaty chłopak w źle skrojonym garniturze. 

 

Profesor stanowczo przepchnął się przez krąg mikrofonów w różnych kolorach, obiektywów aparatów i kamer oraz łokci, które jedni wpychali w oczy innym, byle by tylko zrobić zbliżenie.

I to chyba na tyle :-) 

Nie ruszam interpunkcji, która kuleje, ale kiepsko się na niej znam i nie chcę mieszać. 

A ogólnie… Jak sam widzisz, poprawek moich i odregulatorskich jest całkiem sporo. Wiele z nich to zwykle literówki, wynikające z nieuwagi. Warto zadbać o takie rzeczy, bo porządnie napisany i pozbawiony głupich pomyłek tekst jest wyrazem szacunku dla czytelnika, który zupełnie inaczej na opowiadanie patrzy – nawet gdy styl niedomaga, tekst zyskuje, z uwagi na zaangażowanie i staranność autora. 

Reszta to zgrzyty i niezręczności stylistyczne, z rodzaju tych drobniejszych, nie poważnych. Jest to coś, co z pewnością szybko się poprawi – po prostu potrzebujesz trochę więcej czasu, więcej wprawy, więcej napisanych tekstów i przeczytanych książek. Bo ogólnie jest całkiem nieźle. W tekście są perełki – choćby scena w lesie. Widzę, że to Twoja mocna strona – zdolność do obrazowych, klimatycznych opisów w filmowym stylu. Aż czuje się pracę kamery w krótkich zbliżeniach na detale – krople deszczu spadające na worek, błysk medalika itd – detale, które znakomicie budują nastrój opisywanej sceny. Pomysł też niczego sobie. Taki klasycznie fantastyczny – co by było, gdyby… 

Nie mam zamiaru zastanawiać się nad prawdopodobieństwem opisywanych wydarzeń, bo nie jest to tekst, który ma opierać się na na jakiejś możliwie trafnej futurologii, tudzież przedstawiać spójną wizję fantastycznego świata, a raczej opowieść, w której przedstawienie ekstremalnego (i niekoniecznie prawdopodobnego) zjawiska ma w jakiś sposób odnieść się do rzeczywistości, wywołać jakieś konkretne wrażenie na czytelniku i skłonić go do jakichś konkretnych przemyśleń. Tu zrobiłeś dobrą robotę. 

Miałem kręcić nosem na zakończenie, bo trochę brakowało mi jakiegoś przytupu na koniec, może też pociągnięcia wątku Grabarza. Ale z drugiej strony taki spokojny, gorzki finał nieźle puentuje wymowę tekstu, a suwak potencjometru na czerwonym polu i plecak w rękach Ani doskonale "zamyka" Grabarza. 

Generalnie (uwaga – włączam tryb moich ulubionych i raczej niezrozumiałych dla innych, motoryzacyjnych metafor) jesteś jak mastretta MTX, meksykański samochód sportowy. Konstrukcyjnie raczej na początku swej drogi, pod względem kunsztu i doświadczenia całe mile za niemieckimi, włoskimi i angielskimi starymi wyjadaczami, materiały takie sobie, blachy niekoniecznie dobrze spasowane i tu i ówdzie coś klekocze. Ale jest szybki, zwinny i bardzo fajny. A przede wszystkim widać ogromny zapał konstruktorów i niesamowity potencjał. 

(tryb niezrozumiałych motoryzacyjnych metafor wyłączony) 

Podsumowując – mimo stylistycznych zgrzytów, podobało mi się. Jeśli poprawisz literówki i wyprostujesz niektóre zdania (daj znać, gdy to zrobisz) będę klikał do biblioteki. 

I sorki, że tak na raty komentowałem :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Uff… (kurcze, nawet pisząc komentarz czuję tu tremę). Poprawiłem, co mogłem. Mam nadzieję, że dla kolejnych czytelników tekst będzie dzięki temu przyjemniejszy w odbiorze. 

Być może kiedyś odpowiem bardziej bezpośrednio w dalszej części opowiadania na pytania postawione przez Regulatorów i Irkę_Luz. Część odpowiedzi starałem się zaszyć w tej historii. Być może zbyt głęboko i za bardzo wymagałem od czytelnika “dośpiewania sobie” szerszego kontekstu. Jednocześnie nie chciałem wszystkiego podawać na tacy. Wypośrodkowania tego z pewnością jeszcze długo przyjdzie mi się uczyć.

Thargone, twoje motoryzacyjne porównanie trafiło w punkt. Sam mam tendencję do zestawiania ze sobą rzeczywistości kompletnie do siebie (pozornie) nieprzystających. No i nigdy bym się pewnie nie dowiedział, że istnieje coś takiego jak Mastretta MXT :). 

Piszę, bo jeszcze nie umiem tego narysować. Mastretta MXT.

Niezły pomysł, nieciekawy świat. W sensie, że do życia w nim niefajny, czyta się całkiem dobrze.

Właściwie najbardziej mi się spodobała wizja kontrolowanego doprowadzania do samobójstw, żeby badać choroby psychiczne. Mocna rzecz, nasuwa ciekawe pytania.

Po licznych poprawkach technicznie jest już całkiem przyzwoicie.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Finkla, za poświęcony czas. Bardzo się cieszę, że miałaś okazję przeczytać ten tekst właśnie po tych wszystkich technicznych szlifach. No i cieszy mnie, że rezultat nie rozczarowuje, co w dużej mierze jest zasługą tych, którzy byli na tyle uprzejmi, by mi zostawić swojej spostrzeżenia. 

Bardzo jestem ciekawy pytań, które Ci się nasunęły. 

Piszę, bo jeszcze nie umiem tego narysować. Mastretta MXT.

O doświadczeniach na ludziach bez ich zgody. Zasadniczo nie można, ale trafiają się wyjątki. Mengele mógł, zdaje się, że w Chinach więźniowie też nie są zbytnio chronieni. Było jakieś paskudne “doświadczenie”, jak się rozwija nieleczony syfilis u amerykańskich Murzynów. Z rosyjskimi więźniami to jak świat światem nikt się nie patyczkował… Czy kiedyś dojdzie do tego, że jakaś korporacja będzie mogła wykupić sobie prawa do doświadczeń na ludziach entego świata?

Babska logika rządzi!

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka