- Opowiadanie: KPiach - Fuszerka

Fuszerka

Jeszcze jeden szort, ale tym razem na poważniej i stanowiący kompletną, zamkniętą historię. Zapraszam!

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Fuszerka

Stoję przed domem i wpatruję się w gwiazdy. Nikt, kto nigdy nie podziwiał nocnego nieba, będąc z dala od siedlisk ludzkich, nie potrafi nawet wyobrazić sobie tego widoku. To nie są pojedyncze punkty światła, to jest srebrny pył rozrzucony po całym nieboskłonie, gęsto przetykany jasnym światłem odległych mgławic. Dopiero blask wschodzącego księżyca przyćmiewa ten spektakl. Cudowna, mroźna noc, taka sama jak rok temu. Ciężko wzdycham. Długo, bardzo długo pracuję w zawodzie, ale o niczym podobnym, do tamtych wydarzeń, nawet nie słyszałem. Nigdy.

 

Początek całej historii nie był przyjemny, ale nie zwiastował nieszczęścia. Ot, awaria – zdarza się. Utknęliśmy z Młodym pośrodku pustkowia. Nic nie zakłócało monotonii śnieżnej równiny zalanej poświatą księżyca, no może poza niknącym w dali śladem, który sami pozostawiliśmy. Nie było rady, wyładowaliśmy wszystkie toboły i mój pomocnik wyruszył do bazy powoli i ostrożnie, by dokonać koniecznych napraw. Ja zaś musiałem uzbroić się w cierpliwość. Umościłem się zatem możliwie najwygodniej, opatuliłem i zapadłem w drzemkę.

 

Obudziły mnie głosy. Ucieszyłem się, że Młody powrócił, ale gdy uniosłem powieki, zobaczyłem grupę ludzi okutanych w futra. Surowe twarze, kurty z różnej długości włosiem w przeważnie brązowym kolorze i broń przypominająca rodzaj włóczni, wszystko to świadczyło o jednym. Oto spotkałem łowców z krainy śniegu i lodu. Nie wiedziałem, że w tej okolicy żyją jakieś plemiona, ale wybitnym znawcą tematu w końcu nie jestem. Myśliwi przypatrywali mi się z zaciekawieniem i tkwiliśmy tak, pośrodku niczego, gapiąc się wzajem na siebie. Wreszcie jeden z nich przemówił. Gestykulował przy tym sugestywnie i najwyraźniej wydawał polecenia. Nijak nie mogłem zrozumieć gardłowej mowy i szybko wyrzucanych dźwięków. Po chwili okazało się, że przybysze przeformowali zaprzęgi niewielkich, kudłatych koników tak, aby zrobić miejsce dla mnie i moich gratów i zostałem zaproszony do miękko wymoszczonych sań. W postawie tubylców nie było cienia groźby. Każdym gestem podkreślali szacunek i autentyczną chęć pomocy. Zawahałem się: co z Młodym? Szybko jednak doszedłem do wniosku, że poradzi sobie, jak zwykle zresztą. Poza tym zbrukamy białą płaszczyznę śladem, którym nawet ślepiec mógłby podążać. Chyba że nadejdzie zamieć, ale w takim wypadku i tak wolałbym nie tkwić pośrodku śnieżnego piekła. A poza wszystkim, byłem niezwykle ciekaw tych prostych, surowych ludzi, którzy potrafili nie tylko przetrwać, ale również zamieszkać w tak nieprzyjaznej krainie.

 

Podróż nie trwała zbyt długo. Spośród śniegów wyłoniła się grupa niewielkich, drewnianych chat. Byłem zdumiony. Skąd u licha oni taszczyli drewno na budowę? Jak okiem sięgnąć przez białą okrywę nie przebijał się nawet krzaczek, nie mówiąc o drzewach, z których można by pozyskać solidne bale. Moje rozmyślania przerwał głośny okrzyk, który osadził zaprzęgi pośrodku placyku otoczonego przez domostwa. Zanim wygrzebałem się z futer, wokół zaroiło się od dzieciaków i kobiet. Maluchy podchodziły i przyglądały mi się ciekawie, aby po chwili wymienić między sobą jakieś uwagi i zarechotać, pokazując na mnie palcami. Uśmiechałem się najżyczliwiej jak potrafiłem. Zawsze pracowałem z dzieciakami, uwielbiam je! Krotochwile przerwał mężczyzna, którego w myślach zacząłem nazywać Szefem. Matki przywołały swoje pociechy, a mieszkańcy utworzyli nieregularny szpaler. Gestem zostałem zaproszony do jednej z chat.

Przekroczyłem próg i podziękowałem opatrzności za opiekę. W środku było ciepło i przytulnie, w palenisku wesoło buzował ogień. Zachęcany gestami gospodarza usadowiłem się na futrach, które stanowiły podstawowe wyposażenie izby. Szef spoczął naprzeciw. Przez czas jakiś przyglądaliśmy się sobie z ciekawością, uśmiechając się szeroko. W końcu gospodarz wskazał na siebie i powtórzył kilka razy:

– Unka. Unka.

Oczywiście nie miałem pewności co oznaczały wypowiedziane słowa, jednak ludzie we wszystkich zakątkach Ziemi, zwykle zaczynają znajomość od wzajemnej prezentacji.

– Joulupukki – odrzekłem, stukając z kolei we własną pierś.

Moje imię musiało brzmieć dla tubylców nie tylko obco, ale i zabawnie, bo mężczyzna wybuchnął śmiechem i z radości aż zaczął klepać się po udach. W końcu, uspokoiwszy się nieco, wskazał na żonę zajmującą się przygotowywaniem posiłku.

– Lunga – powiedział.

Kobieta zachichotała i natychmiast zasłoniła usta. Potem przyszła kolej na dziewczynkę i chłopczyka, którzy obserwowali nas z najdalszego kąta izby.

– Un, Lun. – Szef kolejno wskazał dzieci.

Pomachałem do nich, śmiejąc się serdecznie. Maluchy poszeptały coś do siebie, skoczyły na równe nogi i w sekundę później stały po mojej prawej i lewej stronie, pytlując coś. Chłopiec przy tym wciskał mi na kolana skórzaną, pięknie zdobiona piłkę, a dziewczynka trzymała na moim ramieniu kukiełkę zrobiona z kawałków skóry. Gospodarz wyciągnął rękę i nazwał zabawki, później przyszła pora na inne przedmioty. I tak przerzucaliśmy się słowami w dwóch zupełnie różnych językach.

Cóż, dyskusja na temat wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą nie wchodziła w rachubę, ale początki często bywają trudne. Niby-konwersację przerwało pojawienie się misy wypełnionej ciemną, zawiesistą substancją. Muszę przyznać, że kolacja pachniała wyśmienicie. Szef przywołał dzieci i wszyscy zasiedli wokół naczynia, wpatrując się we mnie wyczekująco. Zanurzyłem warząchew i odkryłem, że w aromatycznym sosie pływają kawałki mięsa. Skosztowałem. Świetne! Uczucie błogości rozlewające się na mojej twarzy, spowodowało u gospodarzy wybuch nieposkromionej, dziecięcej wesołości.

To był cudowny, niezapomniany wieczór. Ci prości ludzie mieli w sobie tyle życzliwości i radości życia, że mogliby nimi obdarować całe rzesze ponuraków, których spotykałem na co dzień. Gdy Szefowa zaczęła szykować posłania, postanowiłem obdarować gospodarzy kilkoma drobiazgami i w ten sposób pozostawić po sobie pamiątkę i dowód naprawdę ogromnej wdzięczności. Obok chaty spoczywał cały kram, który myśliwi przywlekli wraz ze mną. Przeszukanie tobołów przyniosły efekt w postaci noża o pięknie inkrustowanej rękojeści i paru drobiazgów dla pani domu i dzieciaków. Uradowany wróciłem do izby.

Tamtego wieczoru zachowanie gospodarzy, gdy nakłaniałem ich na migi, żeby przyjęli podarki, tłumaczyłem sobie skrępowaniem, może zaskoczeniem. Dziś widzę ich popłoch, determinację Szefa, aby nie dotknąć noża… Ale do cholery, do dziś nie wiem, o co chodziło! Uparłem się i po kilku minutach postawiłem na swoim. Domownicy przyjęli prezenty, a ja zostałem zaproszony, by spocząć na posłaniu najbliżej ognia. Ległem, zmęczony dniem pełnym wrażeń i zasnąłem snem sprawiedliwego.

O świcie obudził mnie chłód. W palenisku pozostał tylko żar. Opatuliłem się szczelniej w futra i wstałem, aby dorzucić drew. W tym momencie mój wzrok padł na posłanie gospodarzy. Ukłucie niepokoju – to było pierwsze uczucie. Leżeli ramię w ramię, bez przykrycia, w strojach, które sprawiały wrażenie odświętnych. Dzieci w środku, trzymając się za ręce, rodzice po bokach. Jeszcze nie pojmowałem, co się dzieje, ale już narastało we mnie przerażenie. Jednym skokiem znalazłem się przy nich. Uklęknąłem i w myślach błagałem, żeby moje przypuszczenia były absurdalne, nieprawdziwe. Patrzyłem na ich spokojne twarze i czekałem na drgnięcie powieki, cień oddechu.

Czekałem.

Boże, oni nie żyli! To było niepojęte, straszne i ostateczne.

Nie wiem, jak długo tkwiłem bez ruchu, ale w końcu podniosłem się i zadałem sobie pytanie: co teraz? Gdy tak stałem i zastanawiałem się, dostrzegłem koło szefa zawiniątko. To był kawałek delikatnej skóry pokrytej jakimiś znakami. List? Wodziłem wokół siebie niewidzącymi oczyma, to wszystko było takie nierealne. Do rzeczywistości przywróciły mnie hałasy z zewnątrz: wyraźnie podekscytowane głosy, okrzyki. Zbierając ubrania, usłyszałem znajome dzwoneczki – Młody przybył! Na placyk wyległa cała wioska i z podziwem obserwowała mój zaprzęg. W innej sytuacji ich miny pewnie wzbudziłyby moją wesołość, a tak… Ech! Gestem przywołałem mężczyznę stojącego opodal. Gdy podałem mu skórzane pismo, rzucił na nie okiem i z jego twarzy spełzł uśmiech.

Czas wlókł się niemiłosiernie. I choć od momentu gdy trójka tubylców weszła do chaty Szefa minęło zaledwie kilka chwil, to i tak wydawało mi się, że mijają godziny. Wreszcie mężczyźni na powrót pojawili się w drzwiach. Najstarszy z nich uniósł nad głowę list, który znalazłem przy gospodarzach, i zaczął przemawiać. Już po kilku słowach przez zgromadzonych przebiegł bez wątpienia gniewny pomruk. Kobiety nerwowymi ruchami zaganiały dzieci do chat. Myśliwi zgromadzili się wokół mnie i Młodego. Stali z ramionami skrzyżowanymi na piersiach i zaciętymi wyrazami twarzy. Przyjazne usposobienie wyparowało, nie pozostawiając żadnego śladu. Poczułem, jak strach zaciska zimne szpony na moim gardle.

– Rek! – gardłowe warknięcie starego tubylca i wyciągnięte ramię nie pozostawiało wątpliwości co do treści przekazu.

Mężczyźni rozstąpili się na tyle, żeby Młody przeprowadził zaprzęg. Oddalaliśmy się od wioski najszybciej jak to było możliwe. Byłem roztrzęsiony i zrozpaczony. I nic nie rozumiałem. Kompletnie nic!

 

Gdzieś pośród śnieżnych równin stoi kilka chat. Tworzą wioskę zapomnianą przez Boga i ludzi. W paleniskach płonie ogień pozwalający nie myśleć o mrozie – władcy absolutnym tej krainy. W jednej z chat, w blasku płomieni siedzi gromada dzieci i z wypiekami na twarzach słucha starca-gawędziarza. Chłoną każde jego słowo.

– Pamiętacie, co wam opowiadałem? Obcy został zaproszony zgodnie z odwiecznym prawem gościnności i znalazł schronienie przy świętym ogniu. Dla niego jednak to było zbyt mało. Urażony postanowił zapłacić. Uparł się. Cóż Unka mógł zrobić? Uchybił prawu, przyniósł wstyd przodkom. Chcąc uniknąć, wraz z rodziną, wygnania z wioski na pewną i straszną śmierć, przygotował wywar jag i podał go dzieciom, żonie, a na koniec sam wypił. I tak udali się w podróż do wiecznie zielonej krainy przodków. Od tego czasu przeminęło wiele pokoleń, ale biały, gruby mężczyzna, noszący siwą, długą brodę, przybywający w saniach zaprzężonych w rogate zwierzęta, pozostaje symbolem niewdzięcznika i tego, który przynosi śmierć i nieszczęście.

Koniec

Komentarze

Interesująca koncepcja, zaskoczenie w końcówce było (spodziewałam się, że to raczej wręczenie noża spowodowało harakiri), spodobało mi się. :-)

Poza tym zbrukamy białą płaszczyzną śladem,

Literówka.

– Rek! – gardłowe warknięcie starego tubylca i wyciągnięte ramię nie pozostawiało wątpliwości co do treści przekazu.

No, ja nie wiem, jak to lokalny panteon potraktuje… ;-)

Babska logika rządzi!

Krótkie i treściwe. Końcówka mnie zaskoczyła, choć już przy tym nożu coś zaczęło stukać w odpowiednie struny.

Bardzo dobre.

F.S

Dzięki Wam!

Literówka poprawiona.

Jasny gwint, nie pomyślałem, że się nasze lokalne bóstwo może wkurzyć ;-) No nic, będę wnosił modlitwy przebłagalne i dary jakoweś…

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Bardzo misię. Cukierkowość mieszkańców osady z początku mnie podrażniła, ale gdy okazało się, że to zamierzone skontrastowanie do granic możliwości, zabieg celowy, a nie tani chwyt dydaktyczny, czemuś konkretnemu służy, zmieniłem zdanie. Długotrwała izolacja w takich warunkach środowiskowych mogła doprowadzić do generacji określonego systemu wierzeń i ukształtowania się postaw oraz stosunków międzyludzkich.

A co trochę nie pasuje, pomijam, bo to tylko słabo uzasadnione skojarzenie.

Dobre. Bardzo fajnie zmieniłeś nastrój, odczuciem przez bohatera najpierw chłodu, zaraz po przebudzeniu, a potem ujrzeniu ciał. Wcześniej bohater podkreśla, że lubi dzieci, a potem wodzi ich martwe ciała. Te kontrasty mrożą krew. Gratuluję.

 

EDIT: Jedyne co mi się nie podoba, to tytuł – taki niepasujący. Ale to kwestia gustu.

Nie kupiłeś mnie niczym. Cięzki tekst od strony stylistycznej, jeden z wielu przykladow|:

Przyjazne usposobienie wyparowało nie pozostawiając żadnego śladu

 Bohaterowie nie przeżywają emocji, tylko narrator nam oznajmia, w jakim stanie emocjonalnym są postacie. Wykreowany świat świeci pustka, w sumie nie wiadomo, gdzie toczy sie akcja. 

Ogólnie: siermiężnie

pomocnik wyruszył, powoli i ostrożnie, do bazy dokonać koniecznych napraw

Tu mi coś zazgrzytało.  Może lepiej “pomocnik powoli i ostrożnie wyruszył do bazy, by dokonać koniecznych napraw”? Albo nawet “ wyruszył do bazy powoli i ostrożnie, by…”?

 

Przyjemnie się czytało, chociaż nie pozostawiło większego wrażenia.

Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.

Historia ma urok takiego starocia literatury podróżniczej – autor sporo widział, chciał przekazać, ale brakło mu lekkości pióra. Z drugiej strony pomysł na puentę zaskakujący i ciekawy, bo już się obawiałem, że będą kanibale : P

I po co to było?

długości włosiem w przeważnie brązowym kolorze – chyba raczej: przeważnie w brązowym

O, kurczę, Piachu, masz mnie (znaczy masz mnie w przenośni). Lubię takie klimaty, lubię takie opowieści, a na końcu mnie po prostu zastrzeliłeś. Już nigdy nie spojrzę na św. Mikołaja tak samo, jak do tej pory.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zbiorowe podziękowania za komentarze i za głosy!

@Adam

A co trochę nie pasuje, pomijam, bo to tylko słabo uzasadnione skojarzenie

Jakby Ci się chciało, to skrobnij dwa słowa co Ci chodzi po głowie. Niezmiennie ciekawi mnie jak różne osoby odbierają różne teksty i jakimi ścieżkami podążają skojarzenia.

 

@Blackburn

Jedyne co mi się nie podoba, to tytuł – taki niepasujący. Ale to kwestia gustu.

Tak, ja tutaj też mam niedosyt. Tyle, że wszystkie pomysły, które miałem i które zdawały się być lepsze, miały jedną wadę: budziły moje obawy, że zaspoilerują puentę.

 

@syf.

No i nie wiem: raczej dobrze, czy raczej do dupy?

 

@Bemik

Będziesz mogła wnukom bajkę opowiedzieć ;-D

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Służę uprzejmie. Tym drobiazgiem jest Mikołaj. Tak, ten Mikołaj. Zna marzenia i życzenia, powinien zapoznać się z lokalnym obyczajem. Magiczna zeń istota: czyż nie? Ale powiedziałem sobie: odpuść, rysopis to jedno, przypadkowe podobieństwo to drugie, nie psuj sobie i Autorowi humoru. Cały dramatyzm zakończenia padłby jak kawka…

Ano tak. Trochę odczarowałem Mikołaja, nałożyłem mu ograniczenia. Z takim idealnym, wszystko wiedzącym i cholernie roztropnym nie ma żadnej zabawy. Ale masz pełną rację, jeśli odbiorca zaneguje taką konwencję, to tekst traci sens.

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

No i nie wiem: raczej dobrze, czy raczej do dupy?

 

No to zależy, czy taki był cel stylizacji  ; p

I po co to było?

W sumie dalej nie wiem. Starałem nadać się narracji pewnego specyficznego stylu, ale z myślą o tym, żeby odczarować, pośrednio scharakteryzować Mikołaja. Po to, żeby zminimalizować problem, o którym pisał Adam. To niekoniecznie to samo o czym pisałeś syf.ie. Niestety.

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Mnie teksty pisane w pierwszej osobie takim niby gawędziarskim, ale tak naprawdę rzeczowym stylem zawsze przywodzą na myśl starej daty opowiadania – w szczególności Lovecrafta, ale i takiego np. Topora. I ten klimacik, jak dla mnie, bardzo dobrze tu pasował. Generalnie pasuje do takich odludnych scenerii.

Wciągnąłem się i mi się podobało. A z minusików: rozumiem, że Twój Mikołaj-narrator jest spoza estetyki plemienia, ale i tak słowo “szef” jakoś wybijało mnie z nastroju. Trochę błędów w przecinkologii.

Natomiast nie mogę się zdecydować, czy podoba mi się, że prezentem dla ojca był właśnie nóż – z jednej strony od razu zacząłem podejrzewać, że poleje się krew, z drugiej – nabrałeś mnie, bo to nie rodzaj prezentu zaważył na losie… Chyba ostatecznie jestem za :)

Ach, no i tytuł faktycznie biedny.

 

Przyklepuję bibliotekę i dziękuję za umilenie oczekiwania, aż skompiluje mi się program ;)

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Dzięki, Diriad, za odwiedziny i za głos.

Ten nóż mi się narzucał. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie lepszego prezentu dla Szefa niż nóż, siekiera, czy coś podobnego. A, że siekiera z ozdobnym styliskiem coś mi nie pasi… ;-)  

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Początkowo skojarzyło mi się z powieścią Terror Dana Simmonsa i spotkanie z Inuitami.

Puenta zaskoczyła i spodobała mi się :)

Dzięki, belhaju!

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Mnie też się historia podobała, chociaż nieco przy ciężka. Zaskoczyło mnie zakończenie, ale tak pozytywnie, bo już przy kolacji podejrzewałam Młodego jako danie dnia.

Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

Ponieważ w naszym domu także nie oczekuje się rewanżu ze strony podejmowanych gości, rezygnacja z usług pana Jo­ulu­puk­ki, wydaje mi się jedynym bezpiecznym wyjściem w obliczu zbliżających się Świąt. ;-D

 

W końcu, uspo­ko­iw­szy się nieco, wska­zał na żonę zaj­mu­ją­cą się przy­go­to­wy­wa­niem. – Na czym polega zajmowanie się przygotowywaniem?

 

Zbie­ra­jąc ubra­nia usły­sza­łem zna­jo­my dzwo­necz­ki – Młody przy­był!  – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, dziewczyny!

(…) rezygnacja z usług pana Joulupukki (…)

Ciekawe, czy wszyscy członkowie rodziny bez problemów zaakceptują ten wniosek…

Na czym polega zajmowanie się przygotowywaniem?

To jest głęboko zakamuflowany klucz do właściwej interpretacji tekstu ;-P Albo moje gapiostwo. Już poprawiłem.

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

KPiachu, dociekam, na czym polega to, co robiła Lunga, bo wydaje mi się, że kiedy bardzo pochłonie mnie nicnierobienie, będę mogła wyjaśnić, że właśnie zajmuję się przygotowywaniem. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam jakiś czas temu i zapomniałam skomentować. To nadrabiam.

Zakończenie bardzo, bardzo. Zaskoczyło mnie, i to porządnie.

Ale mam z tym tekstem inny problem – jak widzę już wcześniej poruszany. KPiachu, piszesz bardzo poprawnie, do zdań zazwyczaj trudno się czepić, jeśli chodzi o ich gramatyczną poprawność. Jednak mam wrażenie, że boisz się zaryzykować, pobawić językiem, nawet głupią długością zdań, układem akapitów. Metaforyką. Czymkolwiek. Jasne, wtedy ryzykujesz technicznymi błędami, ale czort z tym! :)

A jeżeli to była w przypadku tego tekstu zamierzona stylizacja, to do mnie akurat ona nie trafiła.

Chyba, to znaczy mam nadzieję że tak jest, potrafię odejść od sztampy. Zresztą, sama oceń – przy ostatniej becie też miałaś podobny problem przy czytaniu tekstu? Natomiast tutaj założyłem pewną suchość relacji, choć nie wiem czy to wszystko tłumaczy. Wyróżnić miały się pierwszy i ostatni akapit.

Tak, czy inaczej, dzięki, ocho, i obiecuję o tym pomyśleć i się poprawić! 

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Przy ostatnim tekście miałam podobną refleksję, ale o niej nie wspominałam, bo tam mi taki sposób pisania pasował, uznałam to za zamierzony zabieg. Tutaj po prostu nieco mniej. Cóż, guściki. :)

brzmi niesamowicie.

Witaj, zielen, w naszej piaskownicy ;-)

A tutaj możesz wszystkim powiedzieć dzień dobry!

I, dzięki!

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Spoko. Początek mnie trochę zirytował (ale nie wiem do końca, czym – coś w języku), ale potem historia mnie wciągnęła i bez zażenowania doczytałem do końca. 

 

Nie podobał mi się ten początek zdania: 

 

Poza tym zbrukamy białą płaszczyznę śladem

 

Jakoś trudno w nie “wejść”, a przecież cały tekst czyta się lekko.

 

No i zakończenie trochę za bardzo wprost. Przez cały tekst każesz czytelnikowi zadawać pytania – kto? dlaczego tak się zachowuje? co się zaraz stanie? A potem na końcu walisz prosto z mostu.

Mam mieszane uczucia, bo z jednej strony podobał mi się gawędziarski styl, trącący myszką (o ile styl może czymś trącić;)), ale z drugiej – też zmęczył mnie trochę, brak mu lekkości. Dałam się zaskoczyć, mimo że porzucasz tu i ówdzie podpowiedzi.

Przecinki trochę szaleją:

Nikt, kto nigdy nie podziwiał nocnego nieba [+,] będąc z dala od siedlisk ludzkich, (…)

Chyba, [-,] że nadejdzie zamieć, ale w takim wypadku (…)

(…) aby po chwili wymienić między sobą jakieś uwagi i zarechotać [+,] pokazując na mnie palcami.

– Joulupukki – odrzekłem [+,] stukając z kolei we własną pierś.

Moje imię musiało brzmieć dla tubylców nie tylko obco [+,] ale i zabawnie (…)

Pomachałem do nich [+,] śmiejąc się serdecznie.

Szef przywołał dzieci i wszyscy zasiedli wokół naczynia [+,] wpatrując się we mnie wyczekująco.

Dziś widzę ich popłoch, determinację Szefa [+,] aby nie dotknąć noża…

Ale do cholery, do dziś nie wiem [+,] o co chodziło!

(…) a ja zostałem zaproszony [+,] by spocząć na posłaniu najbliżej ognia.

Jeszcze nie pojmowałem [+,] co się dzieje, ale już narastało we mnie przerażenie.

Nie wiem [+,] jak długo tkwiłem bez ruchu (…)

Gdy tak stałem i zastanawiałem się [+,] dostrzegłem koło szefa zawiniątko.

Zbierając ubrania [+,] usłyszałem znajome dzwoneczki – Młody przybył!

Przyjazne usposobienie wyparowało [+,] nie pozostawiając żadnego śladu. Poczułem [+,] jak strach zaciska zimne szpony na moim gardle.

(…) przygotował wywar jag i podał go dzieciom, żonie [+,] a na koniec sam wypił.

 

Styl trochę zbyt hmm… poprawny. No nie wiem, za mało fajerwerkowy. Za to pomysł już całkiem całkiem, choć nie do końca pojąłem motywację Unka.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Klimat był, porządna, zaskakując historia też – więc oceniam bardzo pozytywnie.

Spodobało mi się. I nawet bardziej jako opowieść podróżnicza o zderzeniu kultur i ignorancji wędrowca, niż przenicowanie historii Joulupukkiego (tak się to imię odmienia?). 

Styl, moim zdaniem, idealny do opowiadania. 

 

Tylko ten jeden fragment mi się nie podoba:

mój pomocnik wyruszył, powoli i ostrożnie, do bazy dokonać koniecznych napraw 

Propozycje Meli są sensowniejsze. 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Moment nieuwagi, a tu tylu gości zjechało!

Wszystkim dzień dobry i ukłony za poświęcony czas i komentarze.

 

@tojestniewazne

No i zakończenie trochę za bardzo wprost. Przez cały tekst każesz czytelnikowi zadawać pytania – kto? dlaczego tak się zachowuje? co się zaraz stanie? A potem na końcu walisz prosto z mostu.

Zakończenie było wykonane tak, a nie inaczej z pełną premedytacją. Po Twoim wpisie zacząłem się zastanawiać i prawdę powiedziawszy nie mam pomysłu jak mógłbym skomponować inaczej zakończenie i zachować jego wymowę.

 

@rooms

Moja interpunkcja kuleje. Naprawdę staram się poprawić, ale… W każdym razie zaraz lecę wprowadzić modyfikacje. Dzięki za łapankę.

 

@SzyszkowyDziadek

Styl trochę zbyt hmm… poprawny. No nie wiem, za mało fajerwerkowy.

Znaczy mam rozumieć, że gdybyś miał szerzej opisać co Ci przeszkadzało to wyszedłby Ci mniej więcej post ochy?

choć nie do końca pojąłem motywację Unka.

No, jest całkowicie uwarunkowany kulturowo.

 

@zygfryd89

smiley

 

@śniąca

W zamyśle to miała być opowieść o zderzeniu kultur i o tym do jakich nieporozumień może dochodzić, gdy wydaje nam się, że wszyscy jesteśmy z jednego podwórka. Mikołaj, w tym sensie, został potraktowany pretekstowo i instrumentalnie. ;-)

Faktycznie, wskazane zdanie do poprawy. Nie mam pojęcia, dlaczego nie zrobiłem tego po komentarzu Meli.

 

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Znaczy mam rozumieć, że gdybyś miał szerzej opisać co Ci przeszkadzało to wyszedłby Ci mniej więcej post ochy?

Tak, to miałem na myśli. Choć z drugiej strony jakieś eksperymenty mogłyby nie pasować do tematu opowiadania.

 No, jest całkowicie uwarunkowany kulturowo.

Chodzi o to, że nie załapałem, dlaczego Unka w ogóle przyjął prezenty.  Ale może coś mi umknęło.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Uparłem się i po kilku minutach postawiłem na swoim. Domownicy przyjęli prezenty (…)

No się brodacz uparł, a gościowi przecież się nie odmawia, tako rzecze święte prawo gościnności.

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

No właśnie ta upartość gościa to dla mnie za słaby powód, żeby robić to, co zrobił Unka. Lepiej złamać prawo gościnności niż przynieść wstyd przodkom i skazać rodzinę na śmierć. Jakoś mi się to nie klei.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Hm, a przypadkiem to nie jest wniosek wysnuwany w oparciu o nasze wzorce kulturowe?

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

No właśnie ta upartość gościa to dla mnie za słaby powód, żeby robić to, co zrobił Unka. Lepiej złamać prawo gościnności niż przynieść wstyd przodkom i skazać rodzinę na śmierć. Jakoś mi się to nie klei.

 

A mnie owszem i tak. Chociaż może coraz mniej przystaje do naszych obecnych czasów coraz mniejszej globalnej wioski. Z kolei nie odbieram opowieści jako rozgrywającej się w naszych czasach, więc dla mnie jest ok.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Czyli gospodarz uznawał za większą hańbę niegościnność niż przyjęcie prezentu? I gdyby odrzucił podarki też byłby skazany na wygnanie?

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Albo naraziłby się na zemstę bogów do siedmiu pokoleń wprzód. A taki gniew bogów mógł być straszny dla całej wioski.

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Aha, czyli tak jakby wzięty w kleszcze między dwiema tradycjami. Już trochę mniej mi to zgrzyta, ale nadal zgrzyta. Ale zawsze się jakiś maruda znajdzie.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Całe szczęście MarudoDziadku ;-D że się znajdzie, bo inaczej by nie było zabawy! 

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Po pierwsze to ktoś już wspomniał o Lovecrafcie, co i mi od razu się skojarzyło (zwłaszcza że kilka tygodni temu sobie odświeżyłem), a po drugie, gdzieś na kanałach podróżniczych widziałem taki program “Idiota za granicą”, (czy jakoś tak) w którym wysyłają totalnego ignoranta (najczęściej jakiegoś angola albo jankesa) do obcego kraju i stawiają go właśnie w takich kłopotliwych kulturowo sytuacjach (ale obchodzi się bez trupów oczywiście :)).

Drażniła mnie cukierkowa atmosfera, ale zakończenie ją zrekompensowało. Co na plus. :)

 

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Dzięki, Zalth!

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

W końcu przeczytałem.

Początek nie przypadł mi do gustu, ale potem było lepiej. Faktycznie napisane dość topornie, ale zabawa konwencją bardzo mi się spodobała. Generalnie opowiadanie na plus.

"Nie wierz we wszystko, co myślisz."

No, to cieszę się, że na plus! Dzięki za odwiedziny!

"A jeden z synów - zresztą Cham - rzekł: Taką tacie radę dam: Róbmy swoje! Póki jeszcze ciut się chce! Róbmy swoje!" - by Wojciech Młynarski

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Ciekawy problem kontaktu z obcymi… ludźmi.

Nowa Fantastyka