- Opowiadanie: szklany10 - Nathaniel. Czas Zemsty część 1

Nathaniel. Czas Zemsty część 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nathaniel. Czas Zemsty część 1

Od autora:

 

To wstęp i pierwszy rozdział mojej powieści. Proszę o komentarze. Niebawem zamieszczę kolejny rozdział.

 

 

 

Wstęp

Wszystko zaczęło się na początku ery ludzi, gdy po podpisaniu wiecznego paktu pokojowego z pozostałymi rasami, na tron Skaleronu zasiadł po raz pierwszy ludzki król, Adam I. Cztery rasy zajęły cztery różne części państwa. Rasa krasnoludów zamieszkała najbardziej górzyste tereny Skaleronu. Nazwali je Salami Krasnoludów. Rasa elfów zajęła las na zachód od stolicy. Nazwali go Farth na cześć swojego ostatniego króla. Rasa ludzi zajęła środkowe tereny wraz ze stolicą Greystone, oraz pustynię Shaar. Natomiast rasa orków zadomowiła się na Południowych Wyspach. Czas pokoju nie trwał jednak długo. Orkowie nie dotrzymali obietnicy i trzydzieści lat po zakończeniu się ostatniej wojny, znów ruszyli do ataku. Król próbował podtrzymać pakt pokojowy, lecz na próżno. Rasy elfów oraz krasnoludów zaszyły się tak daleko, że nie było czasu poinformować ich o nadchodzącej wojnie. Tymczasem wielki wódz Ur-Korsch szykował coraz to większą armię. Anna, żona króla, miała wtedy zrodzić potomka. W obawie o następcę tronu, król powołał po kilku magów z klasztorów ognia i wody, aby bezpiecznie zaprowadzili jego żonę oraz jeszcze nienarodzone dziecko do miasta Hamm, gdzie miała zostać aż do zakończenia wojny. Kiedy jednak dotarli do Merlonu, królowa urodziła synka. Wieści o narodzeniu się następcy tronu szybko rozniosły się wśród wszystkich ras. W tym samym czasie pierwsze oddziały orków wkroczyły na pustynię. Miasta Farhat oraz Johara padły jako pierwsze. Armia królewska musiała wycofać się w głąb pustyni. Tam, z powodu braku wody oba oddziały doznały poważnych strat, co spowodowało, że orkowie wycofali się do świeżo podbitych miast. Kilka miesięcy później królowa wraz z dzieckiem

i z grupą magów udała się w dalszą podróż. Jednak już na granicy Skaleronu spotkała ich niemiła niespodzianka. Zostali zaatakowani przez krasnoludzkich wojowników pilnujących mostu. Magowie zaczęli walczyć, każąc królowej uciekać. Jeden z magów kręgu ognia poszedł wraz z nimi. Tuż przed bramami Merlonu, królowa została zraniona zatrutą strzałą wystrzeloną z ukrycia. Kilka dni potem, zmarła. Mag zabrał potomka do klasztoru, gdzie wychował go wraz ze swoimi braćmi. Orkowie zdobywali nowe miasta. Król Adam I został wzięty do niewoli. Ci, którzy przestali wierzyć, że ludzie mają jeszcze szansę na zwycięstwo, postanowili przyłączyć się do orków. Zaś ci, którzy się sprzeciwili, zostali wzięci do niewoli lub zabici. Bramy Sal Krasnoludów oraz lasu Farth zostały zamknięte dla wszystkich. Ludzie musieli ulec wyższości orków. Jedynie Merlon, miasto paladynów dzielnie stawiało opór. Jednak jak długo? Era ciemności spadła na Królestwo Skaleronu…


Rozdział 1

Powrót

Była ciepła noc. Zakapturzona postać zbliżała się do południowej bramy miasta Gateway.

– Stać! Kto idzie?! – jeden z orków pilnujących wejścia podniósł oparty o palisadę topór. Zakapturzona postać podeszła do strażnika. Blask pochodni oświetlił jej bladą twarz.

– Ktoś, kto ma ważne informacje dla Ur-Korscha. A wiem, że przebywa teraz tutaj – odpowiedział przybysz chłodnym

i ochrypłym głosem.

– Ach, to pan. Niech pan wybaczy ale takie moje zadanie. Nie wolno mi nikogo wpuszczać. Nie wiem czy to dotyczy również pana, ale dopóki nie sprawdzę, nie mogę wpuścić.

– Przyda ci się trochę snu – powiedział nieznajomy, po czym wykonał dziwny ruch ręką, i obaj strażnicy padli na ziemię pogrążeni w głębokim śnie.

Mężczyzna w kapturze wszedł do miasta. Na ulicach nie było nikogo, prócz kilku sprzątających niewolników. Nieznajomy skierował się w stronę rynku, gdzie znajdował się ratusz.

Na rynku panował nieco większy ruch, niż w pozostałych częściach miasta. Wszyscy oglądali się ze zgrozą i zaciekawieniem za osobą w czarnej pelerynie i kapturze na głowie. Kiedy obcy doszedł do ratusza, spostrzegł, że jest on bardzo dobrze pilnowany. Przynajmniej pięciu orków stało przed głównym wejściem, a tuż obok ratusza ustawione były trzy namioty, w których mieszkali orkowi szamani. Jakby tego było mało, po całym mieście kręcili się zwiadowcy.

Zakapturzona postać zbliżała się do budynku. Zauważył to jeden ze strażników.

– Hej, ty!!! – krzyknął w kierunku przybysza.– Coś ty za jeden?! Nie wolno ci tam wejść!!! – po tych słowach, wszyscy strażnicy stanęli przed schodami wiodącymi do budynku.

– Czekajcie! – jeden z szamanów wyszedł z namiotu i szedł w stronę strażników. – To jeden z nekromantów. Wpuśćcie go! – powiedział, po czym ruszył w kierunku przeciwnym od namiotu, z którego wyszedł przecinając przy tym odcinek między orkami, a obcym przybyszem.

– Ale przecież Ur-Korsch powiedział…

– Nie mów tyle i zaprowadź go do środka! – przerwał strażnikowi szaman. Orkowie spojrzeli podejrzliwie na nekromantę, po czym ustąpili, robiąc mu przejście. Jeden z nich ruszył w kierunku drzwi. Mężczyzna poszedł za nim.

– Jak się nazywasz? – zapytał przybysz orka idącego parę kroków przed nim.

– Khaal. A ty? – odpowiedział zaskoczony strażnik. Miał bardzo ochrypły głos. Przybyszowi wydawało się, że aż za ochrypły nawet jak na orka. Postanowił nie odpowiadać na zadane przez orka pytanie, ponieważ stwierdził, że jego

i tak zbytnio odpowiedź nie interesuje.

Weszli do hallu ratusza. Był on całkiem spory, i dobrze oświetlony. Pod ich nogami rozciągał się dywan z czerwonego materiału. Na ścianach nie było żadnego obrazu. Nekromanta przypomniał sobie, że kiedy tutaj ostatnio był, na ścianach wisiały portrety ostatnich dziewięciu władców Skaleronu. Po lewej stronie od wejścia znajdował się rząd drzwi. Po prawej były tylko jedne, na samym końcu korytarza.

– Idź do końca korytarza i skręć w prawo, przejdź przez drzwi, a później schodami na samą górę. Następnie skręć w pierwsze drzwi po lewej. Tylko niech ci nawet do głowy nie przyjdzie wchodzić w jakieś inne drzwi! Bo jak coś będzie nie tak, to nawet twoje czary ci nie pomogą! Zrozumiano?! – powiedział Khaal. Mężczyzna kiwnął głową i skierował się do drzwi na końcu korytarza wskazane przez orka. Otworzył je i trafił na półciemny korytarz. Tutaj, po prawej i lewej stronie były kręte schody. Te po prawej prowadziły w dół, i panowała na nich całkowita ciemność. Najprawdopodobniej były tam lochy. Te po lewej, prowadzące na górę, były trochę oświetlone blaskiem pochodni

z pierwszego piętra. Nekromanta skierował się na górę, i trafił na dokładnie taki sam korytarz. Tutaj również pozdejmowano obrazy, które niegdyś zdobiły to piętro. Ruszył dalej na górę.

Na drugim piętrze było tylko dwoje drzwi po lewej i jedne po prawej stronie. Mężczyzna pchnął pierwsze po lewej, które zaskrzypiały hałaśliwie. Od razu usłyszał głos:

– ILE RAZY MAM POWTARZAĆ, ŻEBY PUKAĆ ZANIM DO MNIE WCHODZICIE?!

– Nie wiedziałem, że aż tak się zdenerwujesz na widok swojego szpiega.

– A, to ty… – powiedział niezbyt entuzjastycznie Ur-Korsch. Wyglądał on prawie jak każdy ork. Plugawa, zielonoszara istota z łysą głową. Miał zakrzywiony nos, ciemne, małe oczy i uszy niemal przylegające do głowy. Tylko dwie rzeczy wyróżniały go od tych orków, których nekromanta widział przed ratuszem. Po pierwsze na jego prawym ramieniu widniał dziwny symbol przypominający dwa węże ułożone

w literę „X”. Tą drugą różnicą była duża blizna przeszywająca jego lewe oko.

– Już myślałem, że nekromanci o nas zapomnieli, Xerusie – powiedział chłodnym głosem Ur-Korsch.

Przybysz zdjął kaptur. Jego twarz była bardzo blada, a długie, czarne włosy opadały mu na ramiona. Miał lekkie zmarszczki na twarzy, co świadczyło o dojrzałym wieku, a jego oczy były koloru czerwonego.

– Jak zwykle przerażają mnie te oczy – powiedział tym samym, chłodnym tonem przywódca orków, po czym zasiadł na tronie ozdobionym ludzkimi czaszkami.

– Niezła kwatera. Ładnie się urządziliście od mojej ostatniej wizyty.

– Tylko po to tu przyszedłeś?! – zdenerwował się Ur-Korsch.

– Właściwie to przynoszę wieści – odpowiedział łagodnym tonem Xerus. – Złe wieści – dodał widząc uśmiech na twarzy wodza.

– Jak bardzo złe? Mów szybko! – W tej chwili ork wstał i zaczął gorączkowo chodzić po pokoju. Widać było, że

Ur-Korsch obawiał się najgorszego.

– Naprawdę się nie domyślasz? – zapytał nieco zdziwiony nekromanta. – Przecież musiałeś się już o tym dowiedzieć.

Ale jeżeli chcesz to ci powiem… – tutaj urwał na chwilę wyraźnie rozkoszując się zdenerwowaniem swojego szefa.

– Jedyny potomek króla żyje! I już niedługo powróci, aby wyzwolić ojca i przejąć na nowo władzę – powiedział, po czym jego oczy zrobiły się jeszcze bardziej czerwone. Była to oznaka, że próbuje coś zapamiętać. A zapamiętywał wyraz twarzy Ur-Korscha.

– Masz rację. Doszły mnie takie głosy, jednak nie chciałem w to wierzyć. Teraz, gdy to potwierdziłeś, już mam pewność. I będę przygotowany, jeżeli on tu nadejdzie. Osobiście zabiję każdego człowieka, który przekroczy bramy Gateway! – warknął, po czym opadł na tron. – Ale jak to możliwe?! Przecież wysłałem za nimi trzy zwiady orków! Nie mogliby uciec. Wtedy wróciła tylko garstka i powiedziała tylko tyle, że ukryli się w twierdzy Merlon na północy. Nikt nie chciał powiedzieć, dlaczego nie dali rady jakiejś bezbronnej ludzkiej kobiecie i w dodatku z dzieckiem! – po tych słowach rzucił stojącym na stoliku kuflem o ścianę. Kufel rozpadł się, a zawartość wylała na ścianę, tworząc paskudną plamę.

– To ty nic nie wiesz?! – wykrzyknął rozbawiony nekromanta.

– Co w tym takiego zabawnego?! Nie zapominaj z kim rozmawiasz! Gdyby nie orkowie, nadal siedzielibyście

w podziemiach! WIĘC MIEJ TROCHĘ WIĘCEJ SZACUNKU!!! – ryknął w stronę chichoczącego Xerusa.

– Zabawne jest to, że przywódca orków nie wie, co tak naprawdę wydarzyło się dwadzieścia lat temu w pobliżu mostu łączącego Sale Krasnoludów i Skaleron.

– Więc mi to powiedz panie wszystkowiedzący!!! – Ur-Korsch wyglądał, jakby miał za chwilę wybuchnąć.

– Proszę bardzo – odpowiedział uprzejmie Xerus, po czym zaczął mówić:

– Otóż, wtedy królowa nie była sama. Prowadziło ją w sumie ośmiu magów. Po czterech z kręgu ognia i wody. Zostali oni zaatakowani przez krasnoludy na moście, nikt nie wiedział dlaczego. Tam zginęło trzech magów. Królowa i potomek musieli się wycofać. Poszedł z nimi tylko jeden mag z kręgu ognia. Reszta została, aby powstrzymać pościg. Wtedy twoje oddziały wpadły prosto na linię ostrzału, więc padła spora grupa. Reszta ruszyła w pogoni za królową. Tropiło ją trzech orków. Dwóch już wtedy wracało, aby złożyć raport. Byli to Khaal i Morah. Mag spodziewał się pościgu ze strony orków, więc zastawił pułapkę, która w normalnych okolicznościach rozbiłaby nasz legion potępionych dusz. Jednakże wtedy twój oddział wykazał się czujnością i jeden z tropicieli poszedł inną drogą, aby

w razie czego atakować z ukrycia. I tak też się stało. Dwaj orkowie wpadli w pułapkę, mag usłyszał wybuch

i stwierdził, że to już koniec pościgu. Byli już bardzo blisko bram Merlonu, kiedy ostatni zwiadowca ich dogonił. Gdyby wtedy strzelił normalną strzałą, to królowa również żyłaby do dziś. Jednak wystrzelił strzałę zatrutą, skonstruowaną wcześniej przez nas, nekromantów – ostatni wyraz powiedział nieco głośniej, aby podkreślić, że czarni magowie również pomogli orkom w ostatecznym zwycięstwie. – Strzała trafiła królową pod żebra, a ponieważ ta trucizna działa szybko, nie było szans na uratowanie jej życia. Jednak ten ostatni ork nie przewidział, że jeżeli strzeli, skaże na śmierć również siebie. Ognisty kapłan, od razu znalazł miejsce, skąd padł strzał i zanim twój podwładny zdołał wystrzelić kolejną strzałę, spłonął od kuli ognistej wystrzelonej przez maga. Królowa zmarła kilka dni później,

a następca tronu trafił wraz z ocalałym magiem do klasztoru ognia. Tego na terenach Merlonu – nekromanta skończył opowiadać. Zauważył głębokie zamyślenie na twarzy Ur-Korscha.

– No dobra. Ale nadal nie rozumiem kilku rzeczy. Po pierwsze, dlaczego krasnoludy zaatakowały ludzi? – Zapytał nadal zamyślony herszt.

– To również było proste. Otóż krasnoludzcy władcy dali rozkaz, aby zabić wszystko, co będzie się koło mostu ruszać. Miała to być głównie pułapka na was, orków. Niefortunnie zjawiła się tam królowa. Dlatego została zaatakowana.

– Hmm… Więc takie jest twoje zdanie. Ale skąd niby ty to możesz wiedzieć? – zapytał z nutą zdenerwowania,

a zarazem zachwytu w głosie.

– Powinieneś mieć świadomość, że Czarni Magowie słyną między innymi z tego, iż potrafią widzieć, co się dzieje nawet na kilkadziesiąt stóp. To jedna z naszych popisowych sztuczek – przez moment

Ur-Korsch wyglądał, jakby za wszelką cenę chciał mieć taką zdolność. Potem jednak ten wyraz spełzł mu z twarzy,

a jego miejsce zastąpiło zakłopotanie.

– Więc sądzisz, że następca wraca, aby się zemścić?

– Nie tylko ja. Myśli tak cała gildia Czarnych Magów.

– Więc niech tak będzie. Niech się tu zjawi, a wtedy sam się z nim rozprawię. Raz na zawsze! – po tych słowach

Ur-Korsch podniósł drugi kufel leżący trochę dalej na stole i napił się z niego sporego łyka. Wcześniej przybyły nekromanta miał wrażenie, że kufel czekał na niego, jednak teraz już nie miał zamiaru z niego korzystać, widząc ociekające śliną herszta gliniane naczynie. Wódz znowu przemówił:

– Jesteś wolny. Możesz odejść.

Nekromanta skierował się w kierunku wyjścia.

– I jeszcze jedna sprawa! – krzyknął za nim dowódca orków, gdy ten już otwierał drzwi. – Nie jesteście już nam potrzebni, więc chyba możesz się poświęcić dla dobra moich poddanych. Już tak dawno nie jedli świeżego mięsa. GIŃ!!! – ryknął, następnie podniósł oparty o ścianę topór i ruszył w kierunku nekromanty. Ten jednym ruchem ręki przywołał dwa szkielety, po czym pobiegł w stronę schodów. Ledwie wybiegł przed ratusz, gdzie nie było już nikogo oprócz strażników, usłyszał:

– ZABIĆ GO! – te słowa sprawiły, że orkowie stanęli trochę osłupieli. Jednak po chwili, gdy ujrzeli biegnąca przed nimi postać Xerusa, puścili się pędem za nim. Nekromanta wiedząc, że nie uda mu się uciec przystanął, wyciągnął ręce przed siebie, trzymając je na poziomie klatki piersiowej, złączył swoje obie pięści i mruknął:

Exercit Umbra.

Z najciemniejszych zakamarków ulicy zaczęły wynurzać się szkielety i ożywieńcy. Tuż obok jednego z orków wynurzył się ich dowódca – wampir. Pierwszy ork padł martwy po potężnym ciosie miecza upiora. Rzucenie tego czaru wyraźnie osłabiło Xerusa, lecz dźwignął się na nogi i zaczął oddalać od pola bitwy.

Krzyki z czasem zaczęły powoli cichnąć. Jednak ustały dopiero, gdy nekromanta zbliżył się do bramy. Już miał zamiar opuścić miasto, kiedy przed nim pojawili się dwaj strażnicy bramy, których uśpił wchodząc do miasta. Zrozumiał, że zużył zbyt wiele energii na to przyzwanie i poprzedni czar automatycznie przestał działać. Nagle usłyszał kolejne polecenie Ur-Korscha:

– NIE POZWÓLCIE MU UCIEC!!!

Po tych słowach błysk białego światła rozświetlił cały rynek i okoliczne uliczki. Jeden z szamanów użył przeciwzaklęcia i armia cienia została odesłana z powrotem w zaświaty.

W tym samym momencie dwaj strażnicy rzucili się w kierunku nekromanty. Ten jednym machnięciem ręki powalił ich na ziemię, uderzając podmuchem wiatru, po czym złożył ręce jak do modlitwy i wyszeptał:

Spinochaos.

Powaleni orkowie zostali oplecieni cierniami i wciągnięci pod ziemię. Xerus próbował ruszyć dalej w kierunku bramy, jednak poczuł, że zużył już zbyt dużo energii, i nie może nawet poruszyć palcem. Jego czerwone oczy zgasły, pojawiły się czarne. Ręce zawisły bezwładnie. Nekromanta już wiedział, że nie ucieknie. Nagle usłyszał za plecami:

– Mam cię! Glacialis Radius!

Wiedział już, że to jeden z szamanów. Próbował się obrócić i wykonać odbicie, jednak już było za późno. Fala zimna przeszyła jego ciało. Zobaczył, jak z jego brzucha wystaje sopel lodu. Zrozumiał, że ostrze lodowego promienia przebiło go na wylot. Padł na ziemię, nadal nie mogąc się ruszać. Teraz do tego wszystkiego doszedł jeszcze ten piekielny ból, przez co nie mógł już nawet nic powiedzieć.

– Bracia! Upolowałem kolację! – krzyknął szaman, po czym podszedł do Xerusa i powiedział:

– Nie martw się. Szamani nie jedzą ludzkiego mięsa, więc ja cię nie zjem. Zrobią to strażnicy i zwiadowcy.

Nekromanta ostatnim tchnieniem wyszeptał w stronę szamana tylko jedno słowo:

– Z… Zdraj…cy

Następnie horda orków rzuciła się w jego kierunku.

***

 

Jack obudził się w kabinie pod pokładem statku Emilia. Był piękny, letni poranek. Słońce dało się podróżnikowi we znaki jak tylko wyszedł na pokład przywitać nowy dzień. Morze było bardzo spokojne

w przeciwieństwie do zeszłej nocy. W oddali widać już było fragment lądu.

– Nareszcie w domu – mruknął marynarz. Był to mężczyzna średniego wzrostu, o krótkich, brązowych włosach. Oczy miał koloru zielonego. Twarz pokrywał mu lekki zarost.

Ruszył na górę w kierunku stojącego za sterem kapitana. Ten widząc zadumę na twarzy chłopaka, powitał go słowami:

– Po tylu latach, nareszcie doczekaliśmy się powrotu. Czy to nie będzie piękny dzień?– był to starszy mężczyzna,

o długich, siwych włosach i niebieskich oczach. Prawie całą jego twarz pokrywała siwa broda, jednak tam, gdzie jej nie było, można było dostrzec zmarszczki, świadczące o podeszłym wieku. W ustach miał długą fajkę, z której co chwila pociągał wydając charakterystyczny dźwięk.

– Mam złe przeczucia co do tego pięknego dnia. Oczywiście cieszę się, że wróciliśmy, ale miałem dość dziwny sen.

– Jeżeli chcesz, możesz go opowiedzieć. Razem na pewno uda nam się stwierdzić, czy to znak, czy też zwykły koszmar.

– Przepraszam, ale nie mam ochoty teraz o tym rozmawiać. Za ile będziemy w porcie? – kapitan spojrzał z zatroskaniem na twarz chłopaka, pyknął z fajki i powiedział:

– Myślę, że już niedługo. Chwilka… Może dwie… – uśmiechnął się do Jacka.

– Ech… Ty zawsze musisz być taki wesoły?

– To chyba dobrze prawda? – ostatnie słowo zagłuszyła reszta załogi wychodząca na pokład. Wśród nich dało się słyszeć kilka okrzyków:

– Patrzcie! Widać ląd!

– Ha! Wygląda na to, że za jakąś godzinkę łyknę sobie piwa! – Jack odszedł kawałek dalej od grupy rozweselonych podróżników. Nadal panowało w nim uczucie, które przewyższało wszystkie inne. Uczucie, które niemal doszczętnie zatruło jego umysł.

„Przecież wracam do domu.”

Pomyślał.

„Nie mogę zamartwiać się byle czym!”

Po chwili wstał i ruszył w kierunku rozbawionego tłumu. Kapitan spojrzał na niego spode łba i mruknął pod nosem:

– Ja też mam złe przeczucia…

Kilkanaście minut później dobijali do portu na terenach uprawnych miasta Grypehill. Cała załoga ciężko pracowała przy rozładowywaniu statku. Pracowali tak ciężko, że nie zauważyli kobiety z dwójką dzieci, zmierzającym w ich stronę. Jako pierwszy dojrzał ich Jack. Ruszył pędem w kierunku kobiety w chwili, gdy niebezpiecznie zatoczyła się do tyłu.

– Co się stało?! – wykrzyknął łapiąc ją, aby się nie przewróciła.

– Za… zawracajcie… musicie… zawrócić – wyszeptała kobieta, po czym zemdlała. Była ubrana, podobnie jak dzieci,

w białą, strasznie brudną szmatę. Jej czarne, mocno kręcone włosy opadały na twarz zasłaniając blizny.

– Dajcie wody!!! – ryknął w kierunku marynarzy Jack.

– Co się stało? Skąd pochodzisz? Dlaczego jesteś tak ubrana? – Spytał, gdy tylko odzyskała przytomność. Po głowie chodziło mu jeszcze mnóstwo pytań, lecz postanowił nie wypowiadać ich głośno. Kobieta dopiła wodę, po czym zaczęła mówić nieco lepszym głosem:

– Orkowie… wszędzie… mój mąż poszedł walczyć… my uciekliśmy… Oni wzięli nas do niewoli… Ja uciekłam… – przerwała spoglądając na swoją martwą już córeczkę. Łzy popłynęły jej po policzkach, jednak nie miała siły, żeby wydusić z siebie jakikolwiek jęk. Jej na pół żywy synek również płakał. Jack wiedział, że już nic ich nie uratuje. Chwilę później kobieta z synkiem także skonali na skutek wycieńczenia oraz obficie krwawiących ran.

Mężczyzna samodzielnie wykopał trzy otwory w ziemi, gdzie złożył ciała zmarłych. Potem wrócił na pokład i zamknął się w swojej kabinie. Po kilku minutach, ktoś zapukał.

– Proszę – odpowiedział podróżnik pogrążony we własnych myślach.

– Już wszystko wypakowane. Czekamy tylko na ciebie – kapitan pojawił się w drzwiach.

– Czy oni naprawdę chcą wracać do swoich miast po tym, co zobaczyli?

– Podejrzewam, że tak. To co zobaczyli jeszcze bardziej ich zmotywowało. Wszyscy chcą za wszelką cenę dowiedzieć się, co z ich rodzinami.

– Tylko ja nie mam dokąd wracać. Matka nie żyje, Ojca pewnie nawet nie rozpoznam…

– Pamiętaj, że zawsze masz swojego kapitana… – humor nie opuszczał zarządcy statku nawet na chwilę. Z tego właśnie słynął kapitan Whinsley.

– A teraz czas się zbierać. My mamy najdalej. Aż do Gateway.

– Tak, wiem. Wiesz co tak naprawdę mnie zasmuciło?

– Tak?

– To, że powiedziałeś, iż zapowiada się piękny dzień, a jak na razie to mamy same złe wiadomości.

– Cóż… Nawet tak wspaniały wilk morski jak ja może się czasem pomylić. Widzimy się w porcie – kapitan Whinsley uśmiechnął się, po czym wyszedł z pokoju. Jack jeszcze chwilę siedział zamyślony, potem spakował resztę swoich rzeczy, rozejrzał się po kabinie i skierował się ku wyjściu.

Szedł korytarzem z wyrazem zadumy na twarzy. Dopiero w porcie jego rozmyślania przerwał jeden z marynarzy, krzycząc:

– Dobra! Słuchajcie wszyscy! Chodźmy do knajpy uczcić powrót do domu! Ahoj!!!

– Ahoj!!! – odpowiedziała załoga.

 

Marynarze ruszyli w kierunku wyjścia z portu.

 

CDN

 

Koniec

Komentarze

Nie strasz nigdy z góry, że zamieścisz dalsze części...

Zarys historyczny we wstępie jest praktykowany w opowieściach fantasy, ale naprawdę trzeba się napracować aby nie był on nudny. Gdy czytałem twoją powieść przypomniały mi się w formie migawek gwiezdne wojny (gest usypiający przy bramie), władca pierścieni (rasy występujące w powieści), Willow (historia królewskiego dziecka, które chciały złe siły zabić). Nie jest rzeczą złą czerpać z istniejących wzorców i robi to bardzo wielu autorów, ale należy o jednym pamiętać: nim bardziej oddalisz się od kalki innych literackich wzorów tym lepszy tekst napiszesz. Spróbuj czegoś krótszego. Zacznij od opowiadań, szortów. Poćwicz wyobraźnie. To mogę doradzić.

Prawdę powiedziawszy to z wymienionych przez Pana powieści czytałem jedynie Władcę Pierścieni, skąd rzeczywiście wziąłem rasy. Oglądałem film Willow, natomiast Gwiezdne Wojny jakoś mnie nigdy nie pociągały dlatego zapewniam, że to przypadek. Jest to dopiero początek, więc naprawdę może być zbliżony do niektórych powieści (chociaż prawdę powiedziawszy nikt wcześniej nie zwrócił mi uwagi za co serdecznie dziękuję), chociaż moim zamiarem było stworzenie czegoś nowego. Liczę na Pana sugestie również po przeczytaniu całości. 

Powodzenia :).

Dobrze się czyta twoją powieść, jest dokładnie w takich klimatach, jakie uwielbiam. Chciałem jednak zwrócić uwagę na ogromną ilość odniesień do gdy komputerowej Gothic, w którą, jak wnioskuję, musiałeś grać. Tam również występują magowie Wody i Ognia mający siedzibę w klasztorze, paladyni, orkowie i ich szamani, a nawet nekromanta o imieniu rozpoczynającym się na literę X... Oceniam jednak twoją pracę na dobrą i ciekawą, tym bardziej, że Gothic jest moją ulubioną grą ;)

Nowa Fantastyka