Jest ciepło, końcówka lata.
Miałam skosić trawę w ogrodzie, ale po całym dniu robienia porządków w domu uznałam, że nie mam już siły… Siedziałam w altance, popijałam drinka i patrzyłam, jak radośnie hasał w wysokiej trawie. Rozdrażniła go pojedyncza trawka, pacnął ją kilkakrotnie łapką, a następnie delikatnie przygryzł. Zastrzygł uszami, wbił wzrok w stojącą nieopodal doniczkę. Koniec ogona drgnął nerwowo, powoli przycupnął w trawie.
Wytężyłam wzrok. Może patrząc z lotu ptaka dałoby się go zobaczyć, ale ja nie mogłam, skutecznie ukrył się w nieskoszonej trawie… Ale już po chwili zdradziły go poruszające się źdźbła. Sunął wśród buszu, w stronę nieświadomej niebezpieczeństwa ofiary.
Zatrzymał się. Wstrzymałam oddech, wbijając wzrok w nieruchomy punkt.
Sekundy, które mijały w rzeczywistości, w mojej podświadomości zmieniały się w minuty, w godziny, ciągnęły się w nieskończoność.
Skoczył.
Po chwili mój kot wynurzył się, dumnie krocząc wśród nieskoszonej trawy, z szamotającą się ogrodową wróżką w pyszczku. Wypuścił ją i odszedł zadowolony z łowów – wróżki chyba nie są najsmaczniejsze.
Co za zdobycz, co za polowanie, pomyślałam, popijając drinka.