Niektórym tekst już znany, ale może ktoś jeszcze się skusi, bo gdzież można się doczekać tylu komentarzy, ile na portalu NF? Otóż, nigdzie!
Zapraszam tedy do lektury :)
Niektórym tekst już znany, ale może ktoś jeszcze się skusi, bo gdzież można się doczekać tylu komentarzy, ile na portalu NF? Otóż, nigdzie!
Zapraszam tedy do lektury :)
– Sugerowałbym, żebyś oddał mi wreszcie pieniądze – zagadnął bez złości Bremen, przeglądając zawartość swoich juków. – Albo i nie, jeśli koniecznie nie chcesz, bylebyś w najbliższej wiosce kupił jakiś prowiant. Bo mnie została tylko jedna suszona ryba.
– Ja mam jeszcze kawałek sera. I broń Boże nie ukradłem twoich pieniędzy, mistrzu – odpowiedział pogodnie Chaves.
– Myślałem, że inkwizytorom zależy przede wszystkim na prawdzie – mruknął Bremen i westchnął. – Ale jak sobie chcesz. W najbliższym czasie musimy zatem coś upolować albo zarobić, bo zanim dotrzemy do Hemmoor, dwa razy zdechniemy z głodu.
– Na pewno coś wymyślimy – pocieszył go inkwizytor. – W końcu jesteś człowiekiem lasu, znasz się na grzybkach, korzonkach i takich tam…
Bremen wzniósł oczy do nieba i poprawił mocowania juków. Chaves właśnie skończył obsikiwać ognisko. Wstawał świt. Czekał ich kolejny długi dzień podróży przez praktycznie płaski krajobraz. Wśród złotych połaci pól raz na jakiś czas pojawiały się zagajniki i rzędy drzew, ale poza tym nie było na czym zawiesić oka. Szeroka, piaszczysta droga biegła prosto na zachód.
Bremen wskoczył na siodło, a siedzący dotąd na łęku bury kocur wspiął mu się na ramię.
– No, to ruszajmy! – Chaves, jak zwykle, nie tracił humoru. Doprowadzałoby to mistrza do szału, gdyby tylko cokolwiek mogło naruszyć jego stoicki spokój.
Od celu podróży dzieliło ich jeszcze kilkanaście dni. Przy zachodnim trakcie aż do granicy nie było ani jednego dużego miasta, tylko wsie, po których nie oczekiwali żadnych rewelacji. Jak się okazało – niesłusznie.
Po kilku godzinach, kiedy palące słońce wspięło się na najwyższy punkt na nieboskłonie, natknęli się na coś wielce interesującego.
– Hmm… – zaczął Chaves, zatrzymując się przed wbitym w ziemię obok drogi palem, do którego ktoś przybił deskę z niezbyt udanym malunkiem. – Jeśli mnie wzrok nie myli, mamy tu do czynienia albo z prezentacją miernego talentu miejscowego artysty, albo z przypadkiem osady nawiedzanej przez potwora.
Bremen podjechał bliżej.
– Prawdę powiedziawszy, nie jestem w stanie rozpoznać, co to… – mruknął, przyglądając się bohomazowi. – Ma chyba więcej głów niż łap.
– No, nie dowiemy się, dopóki nie zapytamy. – Chaves wskazał ręką widniejące nieopodal zabudowania wioski. – Skoro ktoś powiesił ogłoszenie, to znaczy, że ktoś chce zapłacić. Mówisz i masz, mistrzu! Wspominałeś wszak o konieczności dorobienia…
– Sprytnie. – Bremen popędził kobyłkę do leniwego stępa. – Tylko że zanim ktoś zapłaci, ktoś inny tego potwora będzie musiał ubić…
– Ostatniego zabiłem ja – przypomniał inkwizytor.
– Tak, ale to ja posłużyłem za przynętę.
Chaves tylko się zaśmiał.
• • •
– Mendymora, panie – rzekł ponuro sołtys. – Chodzi toto samopas, bydło napada i tych, co w polu pracują, a i wioski nie oszczędza. O zmierzchaniu wyłazi, że strach gębę za próg wystawić!
Znaleźli się w reprezentacyjnej chacie osady, która nie wyglądała wcale lepiej od zwykłych chat, i nawet nie było w niej gdzie usiąść. Z każdego kąta tego sioła wyglądała bieda aż piszczało. I jeszcze coś gorszego od biedy – nieufność i zacofanie.
– No, doprawdy – mruknął Chaves pod nosem. – Z mendami to rzeczywiście strach… Lepiej jedźmy dalej, bo i nas pokarze.
– Ile? – zapytał mistrz, ignorując inkwizytora.
– My nie mamy za dużo, panie. – Chłop zmieszał się, podrapał po łysej głowie. – Podatki, dziesięcina, na życie nie starcza…
– Bez obaw – rzucił pogodnie Chaves zza ramienia Bremena. – Mantykora zje jeszcze kilku, to więcej akrów dla żyjących do obrabiania zostanie. I dobytek do rozdania. Nie?
Sołtys skrzywił się, splunął na klepisko.
– Trzy sztuki srebra.
Mistrz spojrzał w sufit. Leżący na jego ramieniu kot ziewnął przeciągle.
– Nie za wysoko sobie cenią żywot ludzki w tej okolicy, nie sądzisz? – spytał, odwracając się do inkwizytora. Ten gorliwie przytaknął, a sołtys poczerwieniał.
– Pięć!
Widać było po jego minie, że cierpi prawdziwe męki, wypowiadając te słowa.
– Pięć i kwatera oraz wyżywienie na czas polowania na potwora – sprostował Bremen. – Jeśli nic nie zdziałamy, oczywiście zapłaty nie będzie. Jeśli zginiemy, cóż, wasz pech. To, albo ujrzycie nasze sylwetki na tle zachodzącego słońca.
– Zgoda – wydusił sołtys. Bremen wyciągnął ku niemu rękę, choć miał poważne wątpliwości, czy powinien w ogóle go dotykać.
Po przypieczętowaniu umowy wyszli z chaty, przed którą zebrała się już całkiem spora grupa gapiów. Inkwizytor zaklaskał w dłonie, zanim Bremen zdążył przestrzec, by się nie wygłupiał.
– Panie i panowie! – oznajmił, uciszając szemrzący nieco tłumek. – Ten oto obecny tu mistrz Bremen podjął się szlachetnego zadania wybawienia was ze szponów straszliwej bestii! Już wkrótce zostaniecie ocaleni! Radujcie się!
Wieśniacy nie wyglądali na uradowanych. Wręcz przeciwnie, zachowywali się dość dziwnie. Szczególną uwagę zwracał chłop stojący nieco z tyłu, poza wianuszkiem zgromadzonych, spoglądający na przybyłych z nieskrywaną antypatią. W tym akurat nie było nic niezwykłego, ale mężczyzna sam w sobie wzbudzał niepokój. I Bremen nie miał wątpliwości, co go powoduje.
– Widzisz go? – mruknął do Chavesa. Ten, bez zbędnego rozglądania się, odparł półgębkiem:
– Widzieć widzę. Chłop jak chłop. Czemu?
– Nie, nic – odparł mistrz.
Osada, w której się znaleźli, wyglądała na zapomnianą przez cały świat. Stało tu kilkanaście brudnych chałup, kościół, otwierany tylko co niedzielę i od święta, kuźnia oraz waląca się gospoda. Na jej szyldzie zapewne ten sam artysta, który stworzył wariację mantykory, próbował narysować prosiaka. Można się tego było domyślić tylko dlatego, że koślawy napis obok głosił „Pod Dzikim Wieprzem”.
– Niezbyt udana nazwa – ocenił Chaves.
– Jeśli tylko dają jeść, wszystko mi jedno, jak tę budę nazwali.
Wnętrze było dość przestronne i zakurzone. Klepisko zaścielały kości, śmieci i wyliniałe psy. Karczma ewidentnie nie przędła zbyt dobrze, mimo że stała przy głównym gościńcu. Polityka księcia Falkensee nie była przyjazna Bad Elster i Sevranowi, a ci, którzy ciągnęli na zachód, z reguły nie należeli do bogaczy.
– Nie ma złota, nie ma strawy – rzekł stojący przy kontuarze mężczyzna, spoglądając niechętnie na przybyłych. W przeciwieństwie do większości oberżystów świata był chudy jak szczapa.
– Nie ma strawy, jest mantykora – odparł natychmiast Chaves, wiedząc, że pół wioski z sołtysem na czele, które wlazło za nimi do karczmy, uważnie słucha. – Jak sądzę, posłaliście do stolicy po pomoc, jednak pies z kulawą nogą się wami nie zainteresował. Ale bez obaw, Kościół nigdy nie zawodzi, gdy trzeba pomóc bliźniemu!
Karczmarz odruchowo zrobił krok do tyłu, skrzywiony jakby wypił kieliszek octu. Zmitygował się natychmiast, ale było już za późno. Inkwizytor uśmiechnął się złośliwie.
– Ten oto mistrz Bremen – kontynuował – jest znanym na całej poświęconej ziemi egzorcystą! Jej Świątobliwość Kardynał Almada, wywiedziawszy się o nieszczęściu, uprosiła go osobiście, by wyruszył bronić waszych duszyczek!
Bremen przewrócił oczami, słysząc te wszystkie kłamstwa. Obejrzał się na wieśniaków. Wyglądali, jakby zastanawiali się, czy nie lepiej byłoby zabić przybyszy i zakopać ciała gdzieś za stodołą.
Lud nie kochał Kościoła, jeśli ktoś lubi eufemizmy.
– Dość – rzekł mistrz cicho, ale stanowczo, nie chcąc dopuścić do otwartego konfliktu. – Zatrzymamy się w gospodzie i zjemy tu posiłek. Gdy odnajdziemy bestię, zgładzimy ją i dostaniemy zapłatę, zwrócimy za nocleg i za wszystko, co zjemy. A teraz rozejdźcie się. Rozejdźcie się! – dodał głośniej, bo wieśniacy nadal stali nieruchomo. Podkreślił przekaz zdejmując rękawicę i przeczesując długie włosy odsłoniętą dłonią. Widniejący na jej grzbiecie czarny tatuaż w kształcie równoramiennego krzyża zrobił swoje.
Mieszkańcy wioski, szemrząc, opuścili gospodę. Bremen i Chaves znajdowali się dość daleko od Toviry i jednocześnie wystarczająco blisko Czerwonego Boru, by poważnie obawiać się napaści ze strony ludu. Mistrz dziwił się inkwizytorowi, że ten zdradził ich proweniencję. Nie omieszkał mu tego powiedzieć.
– Głupiec! – syknął, gdy wszyscy wieśniacy wyszli, a karczmarz zniknął gdzieś na zapleczu. – Kretyn! Dobrze będzie, jeśli nam tylko naplują do zupy, a nie spróbują zaszlachtować we śnie! Co ci do łba strzeliło?
Chaves zaśmiał się tylko.
– Po co te nerwy, mistrzu? Tobie przecież i tak nic stać się nie może, a i ja w razie czego sobie poradzę, nie bój nic.
Bremen pokręcił głową.
– Poczekaj tylko, wytnę ci taki sam numer w Sevranie – mruknął wiedząc, że Chaves obawia się tego księstwa.
– Akurat, sam będziesz miał pełne gacie ze strachu.
– Akurat, nic mi nie mogą zrobić.
– To, że nie mogą cię zabić, nie oznacza jeszcze, że ruda wiedźma nie może uznać cię za wielce ciekawy obiekt do eksperymentowania – odciął się Chaves.
– Jak tylko skończy torturować tego małego inkwizytora, który przypadkiem zabłądził na jej ziemie…
Dogadując sobie czekali, aż oberżysta poda cienką polewkę z jednym kawałkiem mięsa, o który zagrali w morę, chleb konsystencją przypominający glinę oraz piwo, smakujące jak siki. Na nic lepszego nie mogli liczyć i niczego więcej się nie spodziewali.
Było wczesne popołudnie, więc postanowili zabrać się do pracy od razu. Zostawili bagaże w izbie wskazanej przez pachołka, który został przydzielony przez sołtysa (zastrzegając przy tym, że jeśli zginie choć jedna rzecz, chłopak straci uszy i jaja). Potem sprawdzili, czy chłopi należycie obeszli się z kobyłką mistrza i gniadym wałachem inkwizytora.
– Właściwie nadal nic nie wiemy – zauważył Chaves. – Poza tym, że zwierzę uznane za mantykorę nęka wioskę. Może by tak kogoś przepytać?
– No, inkwizytorzy znani są z zadawania pytań – zadrwił Bremen.
Ponieważ jednak mieszkańcy wioski zatrzaskiwanymi drzwiami i okiennicami jasno dali do zrozumienia, że nie mają ochoty na rozmowy, Bremen z Chavesem udali się prosto do sołtysa.
– Gdybym ja wiedział, że szanowni rycerze z Kościoła… – burknął chłop, przygryzając wargę.
Bremen po raz wtóry odniósł wrażenie, że w tej wiosce coś jest nie tak. I nie chodziło tylko o zwykłą niechęć prostych ludzi wyzyskiwanych przez Kościół.
– Opowiedzcie nam, sołtysie, o mantykorze – rzekł, zachowując myśli dla siebie. – Skąd wiecie, co to za stwór? Jak wygląda? Kto ją widział? Ilu ludzi zabiła? Czy ktokolwiek przeżył? Jak długo to trwa?
– Trzech, panie – odparł chłop po namyśle. – Trzech pożarła. Jam nie widział, ale paru innych tak. Ponoć bestia od zachodu zawsze przychodzi, łeb dzikiego zwierza i korpus ma, skrzydła błoniaste, ogon długi a jadowity. Po nocy czasem wyje potępieńczo i lubuje się w młodych jałówkach. Zagryzła dziewkę, która gęsi wiodła, jednego chłopa i jednego takiego, co to próbował ją ubić. Nie podołał, dźgnięty kolcem ze cztery dni schodził w malignie, trawiony trucizną. Poza tym poczwara ino z daleka straszy, wszyscy już nauczyli się przed nią kryć.
– No, opis by się zgadzał – mruknął mistrz, gdy znaleźli się ponownie na zakurzonym, zalanym słońcem podwórzu.
– Tak? – spytał uprzejmie Chaves. – Nie patrz tak na mnie, jestem inkwizytorem. Szkolono mnie w czym innym. Nie znam się na waszych pogańskich bożkach i zjawach. Od tego są egzorcyści.
Bremen pokręcił głową. Od czasu do czasu zastanawiał się, czy zabranie ze sobą Chavesa na pewno było dobrym pomysłem. Pomijając rzecz jasna fakt, że bez niego nie miałby pojęcia, dokąd iść.
– Tak – westchnął. – Opis ma ręce i nogi. Tudzież ogon i skrzydła. Jeśli to rzeczywiście mantykora, najpewniej kryje się w jakiejś jaskini czy jamie i wychodzi, gdy zgłodnieje. Trzeba by wysłuchać świadka i poszukać śladów. I najprawdopodobniej, niestety, zrobić za przynętę. Te paskudy są inteligentne i wredne, z tego, co słyszałem.
– Cokolwiek powiesz, mistrzu – zgodził się pogodnie Chaves. Było mu wszystko jedno, co się będzie działo, byle się działo.
Świadek, który widział bestię na odległość mniejszą niż „gdzieś na horyzoncie”, według słów sołtysa przeżył tylko jeden. Chłopiec, który siedział na drzewie i podglądał kąpiącą się w strumieniu gęsiarkę, kiedy ta została zaatakowana.
Chłopiec był raczej słaby na umyśle. Znaleźli go kopiącego patykiem dołek niedaleko studni.
– Gęsi się rozbiegły – rzekł, poproszony o opisanie przebiegu zdarzenia. – O tak, uciekały, że hej, szybko jak nigdy!
– No tak – powiedział Bremen cierpliwie. Chaves, mimo że był inkwizytorem, jakoś nie garnął się do przesłuchiwania. – I co dalej? Widziałeś zwierzę?
– O tak, wielkie jak byk, panie! – Chłopak się ożywił. – Przyczajone takie, włochate, same pazury i zęby! Skrzydła jak rozłożyło, to omal żem nie skonał, panie, ze strachu. Ledwie żem z dębu nie spadł!
– I co?
– Jak to co? Nic. Potwora dziewkę obaliła, zadusiła, brzuch rozdarła i przepadła, gdy się nażarła. Przeczekałem noc całą na drzewie, bo to o zmierzchaniu było.
– Kiedy to się wydarzyło? – zapytał jeszcze Bremen uznając, że ma szczęście, że dowiedział się aż tyle.
– Dwie niedziele temu – odparł dzieciak po chwili, starając się podać czas wedle nowej, kościelnej miary.
– Bestia tu od miesiąca sobie poczyna – rzekł Chaves, który w międzyczasie wypytywał kogoś innego, a teraz wrócił do mistrza. – Pierwsza osoba zginęła mniej więcej wtedy, zaś ten śmiałek, co podjął się wojowania, został znaleziony dziesięć dni temu. I jeszcze jedno – dodał inkwizytor cicho, kiedy pomylony chłopak odbiegł do swoich zajęć i zostali sami. – To wszystko, co usłyszeliśmy, to tylko fasada.
– Wiem – odparł równie cicho mistrz. – Było więcej zabitych. Nie mówią nam nawet połowy tego, co wiedzą.
– Dziwne – westchnął Chaves. – Bo jeśli chcą, by ktoś zabił tę bestię za nich, powinni współpracować. Może i boją się nas, ale chyba nie bardziej niż mantykory? Bo my odjedziemy, a ona zostanie, jeśli coś się nam nie uda…
Bremen zastanowił się. Całe lata poświęcone zawiadywaniu leśną wioską nauczyły go wiele. Przede wszystkim o naturze ludzkiej.
– Kryją kogoś – powiedział i pomyślał o mężczyźnie, który stał z dala od wszystkich, mierząc go nieprzyjaznym wzrokiem. – Pytanie tylko, czy ten ktoś ma związek z mantykorą, czy może z czymś zupełnie innym.
• • •
Zapadał zmierzch. Mistrz i inkwizytor wyruszyli by obejrzeć zakole rzeki, nad którym potwór napadł gęsiarkę, ale nie znaleźli nic ciekawego. Ślady zadeptali wieśniacy, a wszystkie ciała były już dawno pochowane.
– Ale okolica zaiste jest malownicza – zauważył Chaves, jakby kontynuując dyskusję, która nie miała miejsca.
Bremen wzruszył ramionami. Wieś jak wieś. Dużo pól, rzeka, rzadkie zagajniki w niczym nie przypominające jego puszczy. Tęsknił za Czerwonym Borem.
Księżyc stał wysoko na niebie. Zboże szumiało, czesane wiatrem, a płytka rzeka szemrała cicho. Wracali właśnie do wioski, chcąc zjeść wieczerzę, gdy wtem po równinie popłynęło nieludzkie wycie. Trwało dość długo, by do szczętu zmrozić krew w żyłach; było pełne żalu i obietnicy mordu. Kiedy przebrzmiało, noc przez chwilę trwała cicho, a potem powróciła do życia jak gdyby nigdy nic.
– Och, och – udał panikę Chaves. – Niemiłe. Czy aby wilk? Bo raczej nie mantykora.
Bremen nie odpowiedział. Słyszał wilki z watahy Wilczego Pasterza tysiące razy, ale żaden nie brzmiał jak ten.
• • •
Mistrz zerwał się tuż przed świtem. Coś nie pozwalało mu spać, aczkolwiek mógł to być bury kot, uporczywie układający mu się na twarzy. Bremen sprawdził zawartość bagaży, poprzeklinał w myślach pochrapującego na sąsiednim barłogu inkwizytora, wreszcie zaszedł do głównej izby karczmy, by obudzić gospodarza i zażądać śniadania. Dostał przypaloną jajecznicę, taki sam jak poprzedniego dnia gliniasty chleb i kawał wysuszonego na wiór mięsa. Kończył już, kiedy nadszedł Chaves, przeciągając się i ziewając.
– Bierzemy konie i ruszamy szukać śladów – oznajmił Bremen, wstając z ławy. – Natychmiast.
– Oczywiście – zgodził się inkwizytor, zerkając na resztki śniadania mistrza. – Po wczorajszej kolacji i tak nie bardzo mam ochotę na specjały miejscowej kuchni.
• • •
Po czterech godzinach robienia coraz większych kół wokół wioski, nadal tkwili w martwym punkcie.
– No dobrze – rzekł Chaves, zniechęcony. – Dysponujesz może jakimś tajnym, magicznym sposobem tropienia pogańskich bestii, mistrzu? Przychodzi ci do głowy cokolwiek genialnego? Bo jak nie, to będziemy tak krążyć do końca świata albo dopóki nie zdechniemy z głodu. Bo w tej karczmie więcej żreć nie będę.
Bremen otarł pot z czoła. Z nieba lał się niemiłosierny żar.
– Genialnego planu nie mam – przyznał – ale myślę, że warto zapytać, czy ktoś coś widział w tej osadzie, o, tam. – Wskazał ręką na zachód, gdzie znajdowało się niewielkie skupisko chat.
– Słusznie – zgodził się inkwizytor. – Sam miałem to zaproponować.
– Aha. Pewnie.
– Zdziwiłbym się, gdyby wioski położone w tak niewielkiej odległości od siebie nie miały tych samych problemów – ciągnął niezrażony Chaves.
– Sprawdźmy więc.
Pokłusowali w stronę zabudowań, które z gościńcem łączyła niezbyt wyraźna polna droga. W porównaniu ze wsią, w której się zatrzymali, ta osada była ze cztery razy mniejsza. Pomimo tego, zdawała się samowystarczalna: miała własny młyn i kuźnię, nie było tu za to kościoła.
A na drodze przed pierwszymi chałupami stał słup, do którego ktoś przybił deskę z wizerunkiem potwora. Bremen i Chaves dłuższą chwilę kontemplowali malunek nim zdecydowali się zabrać głos.
– Jak sądzisz, czy to jest kwestia braku umiejętności czy wyobraźni? – zapytał wreszcie inkwizytor.
Naszkicowany węglem stwór był kudłaty i zębaty. Nie posiadał ani kawałka skrzydeł, ani grama wężowego ogona.
– No tak… – Bremen odgarnął włosy z czoła i przeciągnął się w siodle. – Czy tylko mnie się wydaje dziwne, że dwie sąsiednie wioski nawiedzane są przez dwa różne potwory?
• • •
– Wilkołak, panie – rzekł ponuro sołtys. – Chodzi toto samopas, bydło napada i tych, co w polu pracują, a i wioski nie oszczędza. O zmierzchaniu wyłazi, że strach gębę za próg wystawić!
– Niewątpliwie – rzekł znużonym tonem Chaves. Wymienili z mistrzem zrezygnowane spojrzenia. Wysłuchali dość nieuważnie reszty tego, co sołtys miał do powiedzenia, a potem, zanim inkwizytor zdążył odmówić, Bremen oświadczył, że z chęcią podejmą się zadania. W zamian za prowiant na całą drogę do Hemmoor.
– Oszalałeś?! – zapytał Chaves, kiedy już poznali okoliczności napaści i wybrali się na poszukiwania chłopa, który tydzień wcześniej został pogryziony. Opiekowała się nim wioskowa wiedźma, Heide. To znaczy – oficjalnie ciotka, ale Bremen nie urodził się wczoraj i wiedział, czym neutralizuje się ugryzienia wilkołaka.
– Tylko ani słowa – powiedział mistrz do inkwizytora, podkreślając wypowiedź bardzo wymownym gestem podrzynania gardła. – I nie oszalałem – dodał po chwili. – Widzę w tym coś więcej, szerszą perspektywę, wyobraź sobie. I szansę dla nas obu, kościelny pomiocie. Więc siedź cicho. Jeśli nie możesz albo nie chcesz pomóc, przynajmniej nie przeszkadzaj! A ja idę porozmawiać z wiedźmą.
Zostawił Chavesa i zapukał do drzwi chaty, obwieszonej niewinnymi z pozoru ziołami.
W progu powitało go niechętne spojrzenie niemłodej już kobiety. Z jej punktu widzenia mistrz był stanowiącym potencjalne zagrożenie intruzem pozbawionym autorytetu. Bremen jednak nie przejmował się nastawieniem wiedźmy. Ukuł pewną teorię, widząc pustą chatę na skraju wioski, z oknami zabitymi deskami oraz tojad i gałęzie srebrnego świerku wiszące pod dachem domostwa czarownicy.
– Pokój temu domowi. Przysłał nas sołtys, abyśmy porozmawiali z chłopakiem na temat wilkołaka – rzekł bez ogródek Bremen. Upewnił się, że jego rękawice dobrze zakrywają całe dłonie.
– Nie lza – odburknęła kobieta. Zajęta była przygotowywaniem potrawki z królika. Na długim stole pod ścianą stało kilkadziesiąt miseczek, buteleczek, dzbanków i paczuszek. Nozdrza mistrza wypełnił znajomy, świdrujący zapach. – Złożon niemocą, w gorączce leży.
– W księżycowej gorączce – uzupełnił Bremen, rozglądając się podejrzliwie dookoła. Tak naprawdę nie interesowała go rozmowa z ofiarą. Ciekaw był raczej, czy w zachowaniu wiedźmy rozpozna choć nutę poczucia winy. – Rozumiem. Czy może w takim razie ty wiesz o czymś, co byłoby pomocne w schwytaniu potwora? – zapytał, starając się brzmieć twardo i po żołniersku. Uznał, że tak będzie lepiej. W końcu cisi i spokojni mężczyźni kojarzyli się wszystkim z Kościołem.
– O tak. Potwór jest szparki i gryzie – odparła gderliwie kobieta i ostentacyjnie odwróciła się plecami, by zajrzeć za zasłonę, za którą ktoś leżał.
– Rozumiem – odparł mistrz ponownie i na odchodnym rzucił: – Gdyby pojawił się tu choć jeden zapluty patrol z Toviry, jak nic zawlekliby cię przed oblicze kardynała, wiesz? Jak dalej będziesz suszyła zioła na ganku, a nie na stryszku, i wystawiała mikstury na widok publiczny, to pewnego pięknego dnia zapłacisz za to głową. Po tym, jak już cię spalą na stosie. Może sam na ciebie doniosę? Kto wie, za to też są nagrody.
Wyszedł z dusznego wnętrza i, nie oglądając się na Chavesa, udał się na główny plac wsi, gdzie zostawili wierzchowce.
– I co? – zapytał inkwizytor, doganiając go po chwili.
– I nic – mruknął Bremen, gdy zawrócili w stronę pierwszej wsi. – Mamy do zabicia mantykorę i wilkołaka do schwytania. Proponuję zająć się tym pierwszym, bo będzie trudniejsze.
– Cóż… – Chaves uśmiechnął się jednym z nieprzyjemnych inkwizytorskich uśmieszków. – Cokolwiek powiesz, mistrzu.
• • •
Rankiem, po kolejnej niewygodnie spędzonej nocy i posiłku równie apetycznym, co pierwszy, Bremen podjął decyzję. Udał się prosto do chaty mężczyzny, który zwrócił jego uwagę już pierwszego dnia.
– Witaj – zagaił przyjaźnie.
Chłop siedział we wnętrzu chaty. Nie pofatygował się, by wstać i wyjść do gościa, zajęty przygotowywaniem strzał do łuku. Spojrzał na mistrza spode łba i nie odpowiedział. Wręcz promieniował niechęcią.
– Jak widzę, nie jesteś zbyt rozmowny – ciągnął niezrażony Bremen. – Nie szkodzi, nie zamierzam zadawać ci setek pytań, co zresztą o niebo lepiej zrobiłby mój towarzysz inkwizytor. Interesuje mnie bowiem tylko jedna kwestia. Co, u licha, łączy cię z Heide?
Mężczyzna ani drgnął, ale morderczy wyraz jego oczu powiedział mistrzowi, że trafił w sedno.
– Pozwól, że opowiem, jak to mogło być. – Bremen rozsiadł się wygodnie na stojącej pod oknem ławce i zaczął głaskać kota, który przywędrował tu za nim i teraz wskoczył mu na kolana. Mistrz nie widział, co robi chłop, ale wydawał się kompletnie rozluźniony. – Do pełni brakuje jeszcze tygodnia, prawda? Gdyby nie to, nie łaziłbyś teraz samopas i może nie powiązałbym tego i owego. Ale tu jesteś, a ja zobaczyłem, żeś kimś więcej niż zwykły człowiek. Co nie zmienia faktu, że mogę tylko spekulować. Znaczy, zmyślać.
Bremen starannie ignorował dźwięki dochodzące z wnętrza chaty. Brzmiały trochę tak, jakby wieśniak przebierał w ciężkich, metalowych narzędziach.
– Przyznaj, co takiego uczyniłeś? Zbałamuciłeś jakąś młódkę? A może zawiodłeś nadzieje samej Heide? Z pewnością zrobiłeś coś, co zaostrzyło zatarg pomiędzy dwiema wioskami. Nieważne zresztą, liczy się efekt: wiedźma przeklęła cię, a ty w odwecie zacząłeś nawiedzać jej osadę. Nie mogąc sobie z tobą poradzić, bo własne twory zawsze najtrudniej zwalczyć, wyhodowała bądź wezwała drugiego potwora, by walczył przeciwko tobie. Śmieszne. Doprawdy, przezabawne.
Bremen uchylił się, gdy coś wystrzeliło w jego kierunku. Młotek przeleciał mu koło ucha, a dzierżący go chłop ledwie utrzymał równowagę. Mistrz chwycił za owłosione, grube łapsko i pociągnął. Syknął, gdy kot wpił mu pazury w nogi.
Wieśniak przeleciał przez okno i wylądował ciężko na plecach, a bury kocur spadł mu prosto na twarz. Mężczyzna wrzasnął, po czym natychmiast zamilkł, gdy poczuł ostrze noża niebezpiecznie blisko gardła.
– Wiesz, że obiecali mi za ciebie nagrodę? – zagadnął Bremen niezobowiązującym tonem. – Zamierzam ją dostać. Ale najpierw mantykora.
Wstał, schował nóż. A potem odszedł, pogwizdując i mając szczerą nadzieję, że ziarno padło na podatny grunt.
• • •
– Naprawdę nie rozumiem, czemu mamy to robić – gderał Chaves pod wieczór, gdy zbierali w zagajniku drewno na ognisko.
– A co, tak ci się podobało zakwaterowanie w karczmie? Przynajmniej pożywimy się jak ludzie. – Mistrz ruchem głowy wskazał leżącego nieopodal w trawie zająca. – Poza tym mamy robotę do wykonania.
– To znaczy? – Chaves znieruchomiał i zmierzył Bremena podejrzliwym spojrzeniem.
– To znaczy, że poirytowałem wiedźmę i poirytowałem wilkołaka, więc przy odrobinie szczęścia oboje przybędą tu dziś w nocy, by się nas pozbyć – odparł mistrz, wyraźnie z siebie zadowolony. – Ewentualnie jutro lub pojutrze. Dwie pieczenie na jednym ogniu.
– Niezbyt apetyczne, te pieczenie. To znaczy, że tym razem obaj będziemy przynętami?
– Sprawiedliwość musi być.
– Ale to ty ich zirytowałeś – zauważył słusznie inkwizytor.
– Tak, ale to ty chciałeś podróżować ze mną dla rozrywki. Siedź więc cicho i nie marudź.
Chaves siedział więc cicho i nie marudził, jeśli nie liczyć mamrotania pod nosem.
Nacięli i uzbierali dość drewna, by móc rozpalić pokaźne ognisko. Konie na wszelki wypadek zostawili w wiosce – mogłyby spanikować i paść łupem któregoś z potworów.
Zjedli zająca. Gdy zapadł zmrok zmieniali warty, drzemiąc na przemian, ale przez całą noc nie wydarzyło się absolutnie nic.
O świcie Bremen usiadł na brzegu rzeki i zabrał się do łowienia ryb – w końcu musieli coś jeść. Przy zakolu, gdzie prąd był bardzo leniwy, złapał dwa spore okonie, kilka płotek i węgorza. Gdy Chaves się obudził, mistrz wysłał go do wioski, by przyniósł mąkę i jaja. Niezależnie od dalszych losów polowania na potwory mogli mieć pewność, że na razie nie będą głodować.
Dzień spędzili wylegując się w cieniu zagajnika, objeżdżając konno obie osady i znowu drzemiąc. Bremen powoli zaczął dochodzić do wniosku, że jego plan nie jest tak dobry, jak sądził.
Pod wieczór, gdy Chaves znudził się już grzebaniem patykiem w ognisku i oganianiem się od burego kota, powiedział:
– Tak właściwie, to nie rozumiem. Przecież ci z tamtej wsi muszą doskonale wiedzieć, kim jest wilkołak. Że też po niego nie przyszli za dnia.
Mistrz zastanowił się.
– Tamta osada liczy mniej mieszkańców – odrzekł. – I pewnie nie wszyscy zebraliby się na odwagę, by pójść z widłami pod dom wilkołaka. Natychmiast by ich przepędzono, jeśli nie coś gorszego.
– No to czemu ci drudzy, skoro jest ich więcej, nie poszli na mantykorę?
– A ty, gdybyś był chłopem, chciałbyś stanąć naprzeciw rozeźlonej mantykory?
– No dobrze, to jeszcze tylko jedno: skąd wiedziałeś, że tamten chłop to wilkołak?
Bremen wzruszył ramionami.
– Widzę takie rzeczy, odkąd noszę to – powiedział, unosząc prawą dłoń. Na środkowym palcu widniał pierścień z czterema rubinami. – Potwory to moja specjalność.
Umilkli na chwilę.
– Do pełni brakuje jeszcze pięciu dni – zauważył wreszcie inkwizytor. – Mamy tu siedzieć tak długo? Nuda.
– Wilkołaki mogą przemienić się w dowolnej chwili. Ale jeśli się mylę, to zaiste, trochę tu posiedzimy. Nic nie tracimy. Mam zresztą nadzieję, iż oboje, i wilkołak, i wiedźma, zrozumieli, że nie ruszymy się stąd, dopóki nie dostaniemy tego, po co przyszliśmy.
– Aha. – Inkwizytor przeciągnął się i ułożył na swoim posłaniu. – Świetnie. Jeśli mamy tu siedzieć do pełni, to ty czuwaj całą noc, jeśli wola, ale ja zamierzam się wyspać. Dobranoc.
Mistrz westchnął. Spojrzał w dopełniający się księżyc i po namyśle uznał, że Chaves ma rację. Tej nocy też nic się nie wydarzy.
Zasnął spokojnie, z kotem mruczącym tuż przy uchu, a w kilka godzin później obudziło go potężne uderzenie i ciepły popiół z wygasłego już ogniska na twarzy.
• • •
Było ciemno, choć oko wykol – księżyc zniknął za chmurami. W mroku dookoła kotłowały się jakieś kształty, słychać było warczenie, mlaskanie, zgrzyt pazurów i Bóg jeden wie, co jeszcze.
Bremen poczuł, jak przeskakuje nad nim coś wielkiego i ciężkiego. Odruchowo wtulił się bardziej w ziemię, a co za tym idzie, w pozostałości wygasłego ogniska. Zaraz potem kichnął, gdy popiół dostał mu się do nosa.
Nim zdążył zakląć, coś uderzyło go ponownie i przeturlał się po trawie dobrych kilka łokci. Przywarł do podłoża. Nic więcej się nie wydarzyło, więc zerknął w górę, by ocenić sytuację.
W ciemności, przed nim, trwała walka.
Gdy jego wzrok przywykł do mroku, Bremen ujrzał dwa zmagające się ze sobą potwory.
Jak idiotyczne by się to nie wydawało, wyglądało na to, że z jakiegoś powodu bestie rzuciły się na siebie nawzajem, zamiast na ludzi. Mantykora była szybka i zwrotna, atakowała podobną do lwiej paszczą i ogonem, na końcu którego znajdował się jadowity kolec. Mniejszy wilkołak nie powinien mieć z nią szans – a jednak walczył dzielnie. Silniejszy i bardziej wytrzymały, najwyraźniej był też odporny na truciznę. Trzymał mantykorę za łeb, próbując skręcić jej kark, ta zaś raz po raz smagała go łuskowatym ogonem.
Bremen rozejrzał się, jednak nigdzie w okolicy nie dostrzegł Chavesa. Uznał, że inkwizytor wyczuł pismo nosem i zawczasu skrył się w zagajniku nieopodal. To było całkiem w jego stylu – obserwować wywołany zamęt z bezpiecznej odległości.
Wilkołak zawył potępieńczo, gdy mantykora nagłym szarpnięciem uwolniła się z uchwytu i przycisnęła go całym ciężarem. Spróbowała mu odgryźć głowę, podczas gdy człowiek-wilk usiłował wyrwać jej ogon. Na swój sposób obserwowanie tej sceny wydało się mistrzowi zabawne.
Wypluł popiół i wstał, by się otrzepać. Wybrał zły moment. Akurat wtedy wilkołak zrzucił z siebie mantykorę, odpychając ją w kierunku Bremena. Mistrz upadł, przygnieciony cielskiem bestii, tracąc na chwilę oddech. Gdy go odzyskał, posłał w stronę zachmurzonego nocnego nieba wiązankę przekleństw.
Mantykora natychmiast zerwała się, w ogóle nie przejawiając zainteresowania człowiekiem, i rzuciła ponownie na wilkołaka. Ten zawył i również ruszył do przodu. Bremen czym prędzej wstał i pobiegł w stronę zagajnika.
Pomiędzy drzewami zastał krztuszącego się ze śmiechu inkwizytora.
– Bardzo zabawne – warknął, otrzepując się i wyplątując z włosów źdźbła trawy. – Doprawdy wyborne. Wesoło ci?
– I to jak – zapewnił Chaves, nie przestając chichotać. – Nie wiem, co było lepsze, czy to, jak za pierwszym razem wrzuciły cię w ognisko, czy to jak teraz przetarzały cię po ziemi. Twardy masz sen, mistrzu, żeś nie spostrzegł zawczasu, co się święci…
– Sam się sobie dziwię.
Przez chwilę obaj patrzyli, jak wilkołak z mantykorą toczą walkę. Żadne z nich nie mogło zdobyć wyraźnej przewagi.
– Ciekawe, że nie doszło do tego wcześniej – mruknął inkwizytor, już całkiem opanowany. – W końcu impas trwa od ładnych paru tygodni. Ech, ci chłopi, nie potrafią nawet podjąć decyzji. Półśrodki to droga donikąd.
– Skoroś taki mądry, filozofie, to chwytaj za miecz i ukróć tę farsę – zaproponował Bremen. – Bo wygląda na to, że one same nie doprowadzą sprawy do końca. Jeśli chcemy zgarnąć nagrodę, to trzeba zabić mantykorę.
– A wilkołaka?
Mistrz wzruszył ramionami.
– Jak nie pójdzie po dobroci… – odparł. – A zresztą jak chcesz. To wprawdzie człowiek, w pewnym sensie, ale ja tam do niego przywiązany nie jestem. Wszystko mi jedno, jak skończy.
Chaves wyciągnął z pochwy miecz i zważył go w dłoni.
– W tej karczmie wprawdzie gotują podle, ale pieniądze obiecali…
– A zapasy i tak miała dostarczyć druga wioska – przypomniał Bremen.
– Nie zamierzasz mi pomóc, co? – upewnił się inkwizytor, wychodząc przed linię drzew.
– Nie. Wiem, że jeszcze nieraz zdołasz mi zaleźć za skórę i że już wkrótce wymyślisz coś, by mnie zdenerwować, więc dziś zamierzam wyciągnąć się na trawie i odpoczywać.
– Ale to ja zabiłem to twoje… nue, czy jak mu tam – rzekł z pretensją Chaves.
Bremen ułożył się wygodnie, tak, by mieć dobry widok na pole. Chmury rozstąpiły się nieco, więc jakże dramatycznej scenie walki przyświecał teraz księżyc.
– Świetnie, to oznacza, że masz wprawę w zabijaniu potworów. No, dalej, pokaż na co stać rycerza Kościoła.
Inkwizytor westchnął. Uznał, że na jego korzyść działa fakt, iż bestie są tak bardzo zaabsorbowane sobą nawzajem… może nawet nie zauważą, jak się będzie zbliżał…
Mistrz nie miał do tej pory wielu okazji, by obserwować Chavesa w walce, ale to, co już widział, wystarczyło do wyrobienia sobie opinii. A opinia była taka, że gdyby tylko Bremen nie nosił pierścienia, naprawdę bałby się o swoje życie, przebywając w towarzystwie inkwizytora.
Nie chodziło o to, że Chaves był szczególnie silny czy zwinny. Nie posiadł żadnej tajemnej techniki, nie miał przewagi dziesiątek lat doświadczeń, nic z tych rzeczy – po prostu wydawał się zawsze wiedzieć, co zrobi jego przeciwnik. Nigdy nie stał tam, gdzie trafiały ciosy, sam zaś potrafił skierować miecz dokładnie w miejsce, w które powinien. Zakrawało to na magię, ale przecież coś takiego jak magia nie istniało. Chaves unikał walki jak mógł, kiedy jednak już do niej dochodziło, kończył starcie tak szybko, jak tylko potrafił.
Teraz było podobnie. Inkwizytor bez pośpiechu podszedł do trwających w zwarciu potworów. Gdy te go spostrzegły, prysnęły w dwie przeciwległe strony – wilkołak byle dalej, a mantykora wprost na nadchodzącego człowieka. Chaves zaś w ostatniej chwili po prostu wystawił miecz przed siebie tak, że mantykora sama się na niego nadziała. Niby pędziła do przodu, niby dla zmyłki przypadła do ziemi, chcąc zmienić kierunek ataku, ale miecz inkwizytora już tam był. Wbił się prosto w rozwartą, pełną zębisk paszczę.
Mantykora zaryczała dziko, szarpiąc się w lewo i w prawo, potem odskoczyła do tyłu, uwalniając się od ostrza. Z pyska buchnęła krew.
Chaves stał nieporuszony. Gdy z boku zaszarżował na niego wilkołak, z niewiadomych względów nagle sprzymierzając się z mantykorą, inkwizytor postąpił o krok w bok i ciął szeroko mieczem. Sztych lekko zahaczył o plecy wilkołaka, pozostawiając w nich płytką, ale długą ranę.
Inkwizytor bawił się. Bremen wiedział o tym i wydawało mu się to cokolwiek nieetyczne. Wiedział też, że to był pokaz ze specjalną dedykacją dla niego samego.
Mantykora skoczyła znowu, a zaraz po niej wilkołak. Atakowały z przeciwnych stron, jednak nawet teraz Chaves nie wyglądał na przejętego. Zakręcił się, trzymając miecz równolegle do ziemi, na wysokości ramienia, że aż płaszcz zafurkotał. Zgrzytnęło, zawyło i zaryczało, a potem oba potwory ponownie odstąpiły, krwawiąc z kolejnych ran. Inkwizytor nie został nawet draśnięty. Dla mistrza obserwującego starcie z odległości wyglądało to jak taniec.
Chaves zrobił nagle wypad do przodu, przyklęknął na jedno kolano i ciął gdzieś w trawę, jakby za mantykorą. Dopiero po chwili Bremen zorientował się, czemu – potwór zapłakał głośno, a był to płacz pełen zdumienia i bólu. Inkwizytor odciął mu ogon. Nie trwał jednak w bezruchu, tylko natychmiast cofnął się do pozycji wyjściowej, odwrócił w kierunku wilkołaka i, w niemal akrobatycznej pozie, unikając wyciągniętych ku niemu łap, wbił miecz w środek klatki piersiowej bestii.
Kiedy mantykora, oszalała z wściekłości, wyskoczyła do przodu, Chavesa już nie było tam, gdzie stał przed chwilą. Zrobił przewrót w bok a bestia, zamiast na inkwizytora, wpadła niespodziewanie na wilkołaka i przeorała pazurami jego pysk.
Wypad do przodu, jeszcze jedno machnięcie mieczem i po trawie potoczyła się głowa. Ku zdziwieniu mantykory, była to głowa wilkołaka. Bestia nie dziwiła się jednak zbyt długo, bo Chaves wykorzystał moment jej bezruchu i ciął przez gardło. Upadła, charcząc, obok ciała człowieka-wilka.
Mistrz uznał, że teraz może już opuścić schronienie wśród drzew i podszedł do towarzysza.
– Wiesz, na czym polega problem? – zapytał Chaves, z roztargnieniem wycierając ostrze miecza o trawę.
Bremen wolał nie wiedzieć, więc milczał.
– Lubię zabijać – wyznał inkwizytor. – Tylko że staram się tego za często nie robić. Wchodzi w krew, rozumiesz. Można się uzależnić.
Bremen nadal milczał. Nie wiedział, czy uczynił właściwie, pozwalając Chavesowi na rozprawienie się z potworami. Sam mógł zrobić to równie dobrze, w dodatku bez rozterek moralnych.
Ich obozowisko było kompletnie zrujnowane. Z braku lepszych pomysłów spakowali więc ekwipunek i poszli nad rzekę. Inkwizytor obmył się z krwi, którą zbroczyły go potwory, a potem obaj usiedli na brzegu, próbując coś złowić. Po jakimś czasie spomiędzy trzcin z cichym szelestem wychynął bury kocur i wspiął się mistrzowi na ramię. Powoli zaczynał wstawać świt, stopniowo rozrzedzając mrok nocy.
– Wiesz, wieśniacy chyba nie będą nam szczególnie wdzięczni – odezwał się Chaves, z powątpiewaniem oglądając maleńką płotkę, którą właśnie zdjął z haczyka.
– Pewnie nie – zgodził się Bremen. – Ani jedni, ani drudzy. Ale zapłata nam się należy. Będą się bali jej nie dać, bo jak tu postawić się dwóm kościelnym, którzy potwory ubijają?
– Jeden z nich ubił – przypomniał inkwizytor.
– Tym bardziej, jak tu postawić się jednemu kościelnemu, który sam ubił dwa potwory?
– Zawsze moglibyśmy po prostu odjechać…
– Czyżbyś źle znosił krzywe spojrzenia? – zdziwił się złośliwie mistrz. – Zabawne, wszak ja ci ich nie szczędzę i masz się, póki co, świetnie. Poza tym potrzebujemy pieniędzy.
– Wiedźma nas przeklnie.
– Och tak? Myślę, że już bardziej się nie da.
Znów zapadło milczenie.
Przed nimi była jeszcze długa droga i Bremen kolejny raz zastanowił się, czy słusznie postąpił, przyjmując Chavesa do kompanii.
– No nic – westchnął wreszcie, wstając i składając wędkę. Przeciągnął się. Uznał, że od samego myślenia nikt jeszcze daleko nie zaszedł, a w pojedynkę podróżować jakoś markotno. Zresztą kim niby był, żeby oceniać innego człowieka? – Nie ma na co czekać, rozdzielmy się i chodźmy zdenerwować sołtysów. Wolisz głowę mantykory czy wilkołaka?
No to ja należę do tych, którzy już się kiedyś zapoznali.
Motywy nienowe, w finale powiew świeżości, ale też nie takiej miętowej, żeby zaskoczenie zwaliło czytelnika z nóg.
Niemniej jednak tekst napisany porządnie (się wie!) i przyjemny w czytaniu.
Babska logika rządzi!
Dzięki, Finklo, za słówko : ) Tym samym już mam przynajmniej jedną nieznaną dotąd opinię więcej : )
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Przeczytałem. Pozdrawiam.
A nie skomentowałam tego na Esensji (dobrze zapamiętałam?)? Wydawało mi się, że napisałam kilka słów. Ale mogło mi się coś pomerdać. To chyba dawno było…
Babska logika rządzi!
Tylko Psycho zostawił komentarz na Esensji ; >
Ryszardzie, dzięki za wizytę. Szkoda, że nie szepnąłeś nawet najmniejszego słówka, co sądzisz ; )
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Też czytałem. Też pozdrawiam.
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Ja też czytałam, a że nie skomentowałam wcześniej…
Ogólne wrażenia mam pozytywne, chociaż tekst ani nie grzeszy oryginalnością (ale jak rozumiem, nie o to chodziło), ani ironią. Trochę szkoda, że nie pokusiłaś się o większą grę z konwencją, pożongoowanie tymi stereotypami. Napięcie między bohaterami jest nieźle pokazane i w sumie sama fabuła też niczego, chociaż ja miałam wrażenie, że coś im zbyt łatwo przychodzi rozwiązanie zagadki. Finałowa walka też niezbyt przypadła mi do gustu: w mojej opinii ten “taniec” Chavesa był trochę pójściem na łatwiznę, opisanym tak, że równie dobrze mógłby walczyć mieczem, jak i piłą łańcuchową.
Natomiast humor jest przedni, główni bohaterowie krwiści a język poprawny, więc punkt jak najbardziej się należy.
The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)
O, a ja nie kliknęłam? A wydaje mi się, że chciałam. Dziwne…
Babska logika rządzi!
Jestem fanką przygodówek, dobrze napisanych i nieprymitywnych, więc i tę przeczytałam z zainteresowaniem.
Ale marudzić będę. ;) Mam wrażenie, że wszystko tu poszło za szybko – i fabularnie, i nawet językowo. Był tam taki fragmencik, w którym napisałaś, że jeden z bohaterów pomyślał sobie (ponownie), że coś z tą wioską nie tak (i nie chodziło tylko o potwora). A ja sobie wtedy pomyślałam, że szkoda, że nie opisałaś tej wioski tak, że czytelnikowi udzieliłby się niepokój bohatera. To był świetny pretekst do wprowadzenia takiego właśnie niepokojącego klimatu, którego moim zdaniem zdecydowanie zabrakło.
Tajemnica została wyjaśniona za szybko i za łatwo, za mało dałaś tropów, które sprawiłyby, że czytelnik chciałby się w intrygę zagłębić. Ostatnia walka Chavesa może krótka nie była, ale za łatwa na pewno. Bohaterowie może i ciekawi, ale o ile przez cały czas czytania miałam wrażenie, że już samo użycie słowa “inkwizytor” powinien sprawiać, że czuję grozę, to dopiero pod koniec dałaś znać, że rzeczywiście ma on coś nierówno pod sufitem i właściwie dopiero wtedy się tą postacią zainteresowałam. A tu finito.
Ale na bibliotekę na pewno starczy. Chociaż czuję niedosyt, bo jest fajnie, a mogło być super, gdyby nie było tak szybko.
@Mirabell – ten tekst wcale nie miał stanowić zabawy konwencją, tak jakoś samo wyszło : ) Ale niewątpliwie miał być lekki i rozrywkowy więc, mimo niedociągnięć, mam nadzieję, że rolę swoją spełnia. Jestem przekonana, że dzisiaj napisałabym go inaczej… Ale nie ma co gdybać, bo to zawsze można powiedzieć o opowiadaniu napisanym kilka lat wcześniej. Serdecznie dziękuję za wizytę, poświęcony czas i punkt ; )
@Finkla – Tobie też dziękuję za bibliotekę!
@Ocha – mogę tylko pokornie spuścić wzrok i głowę, że poszłam – czy też moi bohaterowie poszli – na łatwiznę. Niepokojące klimaty z pewnością nie są moją mocną stroną. Może powinnam pokusić się o przerobienie pewnych rzeczy, ale chyba nie ma to żadnego sensu. Pozostaje, jak zawsze, wyciągać wnioski na przyszłość i nie powielać błędów. Dlatego właśnie zdecydowałam się udostępnić tutaj to opowiadanie, by poznać Wasze opinie. Esensja – cóż, no, fajnie, że wzięli, ale feedbacku to nie ma tam żadnego ; /
Ocho, Tobie również dziękuję za bibliotekę, lekturę, czas stracony na te czarne znaczki i szczerą opinię (niekoniecznie w tej kolejności : )
Pozdrawiam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Znacie? No to posłuchajcie…
Zupełnie mi nie przeszkadza, że opowiadanie nie jest oryginalne, a zawarte w nim motywy znane i opiewane wielokrotnie. Mam wrażenie, że tu nie chodziło o odkrycie Ameryki, a raczej zabawienie czytelników porządnie napisanym, dowcipnym tekstem. I ten zamiar powiódł się znakomicie.
Byłam piąta.
Chłop zmieszał się, podrapał po łysej czaszce. – Na pewno mógł się drapać po czaszce?
Młotek przeleciał mu koło ucha, a dzierżący go chłop ledwie utrzymał równowagę. – Czy chłop nadal dzierżył lecący młotek i dlatego ledwie utrzymał równowagę?
O świcie Bremen usiadł na brzegu rzeki i zabrał się za łowienie ryb… – …i zabrał się do łowienia ryb…
…i przeturlał się po trawie o dobrych kilka łokci. – …i przeturlał się po trawie dobrych kilka łokci.
Skoroś taki mądry, filozofie, to chwytaj za miecz i ukróć tę farsę… – Skoroś taki mądry, filozofie, to chwytaj miecz i ukróć tę farsę…
…przyklęknął na jedno kolano i ciął gdzieś w trawę, jakby za mantykorę. – Chyba miało być: …jakby za mantykorą.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że bohaterów jest trzech: Bremen, Chaves i inkwizytor ;) Zasugerowałam się chyba za mocno pierwszym akapitem. Przyjemne w czytaniu fantasy, chociaż motywy mało oryginalne. Też miałam wrażenie, że rozwikłanie zagadki przyszło zbyt szybko i zbyt łatwo. Przydałoby się trochę podsycić napięcie a nie, że tu poszli tam poszli i wszystko wiedzieli. Opis walki Chavesa z potworami mi się podobał.
Przeczytałem. Jednak niedawno napisałem podobne opowiadanie, więc po przeczytaniu twojego mój entuzjazm jest ograniczony :P
Nie mogłem się połapać ilu jest bohaterów (i chyba nie tylko ja). Można by doszlifować dialogi i budowanie napięcia. Nie jest z tym źle, ale może być lepiej. Bremen był za sprytny, dowiedział się zbyt wiele w zbyt krótkim czasie. Ale za to Chaves na końcu pozamiatał, to plus :)
Podsumowując to jest całkiem zgrabnie napisane. W sam raz do poduszki. Dobranoc.
lol
Tak, kiedyś czytałem i – jeśli dobrze pamiętam – opinię na priv wysłałem. Więc tu po prostu nabiję sobie statystyki, a co! Przeczytałem, skomentowałem – więc mogę! ;)
Sorry, taki mamy klimat.
Ja czytałam, ale dawno i już nie pamiętam, co mówiłam. Wpadnę jak będę miała chwilę, może sklecę coś większego ;).
Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher
52 odwiedziny zarejestrowanych użytkowników i tylko tyle komentarzy? No jak to tak :) To w sumie dosyć zabawne, że znalazło się aż kilka osób w grupie “czytałem wcześniej, teraz tylko dodaję komentarz” :)
Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)
Ja też czytałem wcześniej (w sobotę znaczy)! Opek trochę przypominał mi Twój kawkowy tekst – tzn. mówię o stylu narracji, absolutnie nie mam na myśli wtórności. Hm, hm, co bym mógł odkrywczego dodać…
Największy minus: bohaterowie generalnie idą jak po sznurku. Za prosto im się wszystko układa. Nawet oni sami wydają się rozbawieni tak niską trudnością zadania. Pamiętaj – nie ma strachu, nie ma przygody! ;p Gdyby nie to mogłoby być świetnie, obecnie uważam, że jest dobrze (a mając w pamięci Twoje inne teksty to jest to “zaledwie dobrze”). ;)
Z opowiadania mało dowiadujemy się o bohaterach, mam wrażenie, jakby tekst miał być częścią jakiejś większej historii. W zasadzie chyba jedyna interesująca informacja na temat jednego z nich pojawia się dopiero na koniec tekstu. Także jeżeli dobrze zgaduję, to w nagrodę za niezwykłą błyskotliwość możesz mi podesłać jakieś inne opowiadania o nich. ;p
"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."
A mówiłam, żebyś pisała o Bremenie? :P
Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher
O, rzeczywiście, miałam jak Elanar, tylko z jakiegoś dziwnego powodu nie napisałam. Też fakt, że nagle, tak trochę ni z tego ni z owego, na końcu z Chavesa zrobiłaś kogoś “więcej” sprawił, że poczułam, że to chyba fragment czegoś większego, a bohaterów przedstawiłaś już wcześniej.
Tylko mnie właśnie bardziej Chaves przez to zainteresował, o Bremenie trudno mi coś rzec.
Kochani, serdecznie Wam dziękuję za tak (brzydko) zwany feedback. Odpowiem Wam wszystkim, odpowiem każdemu z osobna, ale na razie jestem tak rozpieprzona przez pracę, że nie mam siły myśleć o pisaniu, nawet pisaniu komentarzy. Także nie czujcie się opuszczeni, jestem wdzięczna za każde Wasze słowo. Odezwę się jak tylko dam radę.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Także nie czujcie się opuszczeni…
Joseheim, czy Ty czujesz się opuszczona, czy praca rozpieprza Cię w aż tak widoczny sposób?
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo dobrze napisane, rozrywkowe fantasy. Może nie jest oryginalne, ale o jej sile stanowi przede wszystkim styl i dialogi. Mam wrażenie, że to nie jest pierwsze opowiadanie z tymi bohaterami w rolach głównych.
Ok, wróciłam z urlopu.
Reg, chodziło mi nie o to, że ja się czuję opuszczona, tylko że Wy możecie się poczuć opuszczeni przeze mnie, a bardzo bym tego nie chciała : )
Po kolei:
@Reg – dziękuję za poprawki. Większość wcieliłam w życie. Dziękuję też za piąty głos oraz cieszę się, że opowiadanie uważasz za rozrywkowe : )
@Bella – na początku nie wiedziałam, o co Ci chodzi, ale teraz rozumiem, że o fragment, który pokazał się na stronie głównej. No cóż… Słabo u mnie z napięciem, więc wszyscy macie absolutną rację, że bohaterom poszło za łatwo. Muszę nad tym popracować ; ( Ale fajnie, że opis walki Ci się spodobał, bo walki to też nie jest moja mocna strona.
@Janadalbert – w sumie masz odczucia podobne do Bellatrix, jak widzę. Mogę tylko spuścić głowę, wstydząc się niedociągnięć i uśmiechnąć się, że mimo wszystko generalnie czytało się dobrze ; )
@Seth – ; )
@Cet – czekam zatem na coś większego, jeśli znajdziesz chwilkę ;p
@Elanar – “W zasadzie chyba jedyna interesująca informacja na temat jednego z nich pojawia się dopiero na koniec tekstu.“ – która informacja, Elanarze? ; ) Bardzo jestem ciekawa.
Znowuż zarzut, że za łatwo im idzie. Słuszny zarzut. Kajam się.
Gwoli wyjaśnienia mogę tylko dodać, że dwa opowiadania z Bremenem i Chavesem, które napisałam, stanowią poboczne i nic nie znaczące małe przygody dziejące się w zupełnie nie-wiedźmino-podobnym świecie. Może będzie z tego kiedyś dłuższa forma – z 1/3 mam już napisaną, tyle że wymaga kompletnego przebudowania, w myśl zasady, że “przed 30-tką raczej nie ma co się zabierać za pisanie książek, bo i tak wszystko trzeba będzie potem poprawiać” ; p No i generalnie Bremen zawsze ma pod górkę, więc niechże chociaż w opowiadaniu mu coś pójdzie łatwo…
@Ocha – wstyd się przyznać, że Bremena, głównego bohatera, ja sama lubię mniej niż kilka innych postaci z tego świata, w tym Chavesa. Jak sądzicie, czy to jest dziwne?
@Belhaj – dziękuję Ci bardzo za opinię, cieszę się, że się podobało.
Co rozumiesz pisząc, że to “nie jest pierwsze opowiadanie z tymi bohaterami”? Innego raczej nie miałeś okazji nigdzie czytać, a w każdym razie nie mojego autorstwa ; )
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Sama piszesz że napisałaś dwa opowiadania z Bremenem i Chavesem :)
Po prostu od początku czytania “Interesu” miałem wrażenie, że bohaterowie zostali już gdzieś wcześniej przedstawieni, a to kontynuacja ich przygód.
A, o to chodziło ; ) No tak, to prawda, wszystko prawda.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Czekam więc na kolejne opowiadania z tego uniwersum :)
Niewiele jest zdań, które potrafią sprawić autorowi więcej radości. Dziękuję, Belhaju =^.^=
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
:)
wstyd się przyznać, że Bremena, głównego bohatera, ja sama lubię mniej niż kilka innych postaci z tego świata, w tym Chavesa. Jak sądzicie, czy to jest dziwne?
Trzeba zmienić głównego bohatera. :)
Nie da się ; ) Ale w sumie da się zrobić tak, by nie było konkretnego głównego bohatera, tylko by wątki różnych osób przeplatały się ze sobą mniej więcej na równi. O!
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Dość klasyczna historia, którą czytało się całkiem przyjemnie. Na plus na pewno relacja między dwójką bohaterów. Trochę na minus – zgodzę się tu z innymi, że rozwiązanie zagadki przychodzi trochę za łatwo.
Zygfrydzie, podobnie, jak to czyniłam wcześniej, mogę tylko podziękować serdecznie za wizytę, ucieszyć się, że lektura nie była dość paskudna, by zarzucić ją po kilku akapitach (fajnie, że dobrze odebrałeś “relację” ; ) oraz pochylić pokornie głowę i przeprosić za to, że bohaterowie poszli na łatwiznę… ; (
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Zareklamuję się również tutaj. W Esensji pokazało się dziś drugie opowiadanie z duetem Bremen-Chaves.
A teraz antyreklama: Psycho już je czytał i strasznie zjechał. Jeśli sądziliście, że tu poszło bohaterom za łatwo, to pewnie uznacie, że tam było jeszcze łatwiej ; p Niemniej będę wdzięczna za komentarze, jeśli zechcecie tam zerknąć ;)
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Przeczytałam “Drogę przez las”. No, łatwo im poszło. ;)
Ocho, dziękuję za lekturę : ) Przyjmę to za komplement ukrywający dyplomatycznie wady opowiadania ; ) Nie martw się jednak, nie mam co do tego tekstu wielkich złudzeń : >
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Jak już sporo razy pisałam, bardzo lubię takie przygodowe historie. I tę czytało mi się dobrze. Dobrze napisana, niektóre zdania rozbawiły nawet mnie. Tylko nie wiem, po co piszesz takie fajne wprowadzenie, wprowadzasz nawet klimat (no, trochę więcej mroku może by się przydało, ale to już moje osobiste upodobania ;)), a potem wszystko kończysz szybko, bo przecież Twoim bohaterom wystarczy kiwnąć paluszkami, żeby całą intrygę i zastosowane przeciw nim moce obrócić w perzynę. No, ramiona mi trochę opadły w rozczarowaniu. ;P
Ale to już przecież wiesz.
Dzięki za komentarz : ) Najbardziej podoba mi się zdanie: “niektóre zdania rozbawiły nawet mnie.“ ; D
I tak, wiem, wszystko to wiem ; ( Dlatego właśnie nie pisałam więcej “pobocznych” opowiadań z tego świata, bo uznałam, że “przygody” jakie mogą spotkać Bremena w drodze, nie mające związku z główną linią fabularną, wypadną bez sensu. Mogę tylko obiecać, że nie wszystko zawsze przychodzi im tak łatwo, bo zwykle bohaterowie mierzą się z kłopotami nieco wyższego kalibru, na które zwykły człek, nawet utalentowany, jak Chaves, i dysponujący “wspomagaczem”, jak Bre, niewiele mogą poradzić.
Ale to oczywiście bezcelowe i mętne tłumaczenia autora, dla czytelnika danego tekstu nie mające znaczenia. Ot, odwaliłam fuszerę, a nawet dwie, i tyle ; ) Przynajmniej staram się wyciągnąć z tego wnioski na przyszłość. Rzucajcie na mnie gromy ile wlezie, nie zaszkodzi mi, a powinno pomoc ; )
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Super opowiadanie. Klasyczne i zabawne, fajnie się czyta. Pozdrawiam ;-)
Mordelinhexie, ponownie dziękuję za lekturę i komentarz. Naprawdę mi miło, że pierwszy przeczytany przez Ciebie tekst sprawił, że niemal natychmiast sięgnąłeś po drugi. To wielki komplement.
Również pozdrawiam :)
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Obiecałem, że zajrzę, więc jestem. No.
– Na pewno coś wymyślimy – pocieszył go inkwizytor. – W końcu jesteś człowiekiem lasu, znasz się na grzybkach, korzonkach i takich tam… / Najpierw jest Bremen, potem Chaves, potem inkwizytor. Serio, rękę bym dał sobie uciąć, że jest ich trzech. Nie dwóch. Użyj najpierw połączonego podmiotu “inkwizytor Chaves”, a potem rozbij to sobie na dwa wymienne: “inkwizytor” i “Chaves”
Doprowadzałoby to mistrza do szału, gdyby tylko cokolwiek mogło wyprowadzić go z równowagi / Powtórzone. Jeżeli celowo, to nieudanie
Od celu podróży dzieliło ich jeszcze kilkanaście dni. Przy zachodnim trakcie aż do granicy nie było żadnego dużego miasta, tylko wsie, po których nie oczekiwali żadnych rewelacji
Ile? – zapytał mistrz, starannie ignorując inkwizytora / Znaczenie jednak trochę nie takie. Albo “zapytał, ignorując inkwizytora”, albo “zapytał, starając się ignorować inkwizytora”
Zgoda – wydusił z siebie sołtys
Wieśniacy nie wyglądali na szczególnie uradowanych. Wręcz przeciwnie, zachowywali się dość dziwnie. Szczególną uwagę zwracał chłop
W przeciwieństwie do większości oberżystów świata, był chudy jak szczapa
Wyglądali, jakby zastanawiali się teraz, czy nie najlepiej byłoby zabić jego i Chavesa i zakopać ciała gdzieś za stodołą / 1. Dość oczywiste, że teraz. 2. Poprawne sformułowanie: nie lepiej byłoby. 3. Zamiast “jego i Chavesa” lepiej “przybyszy” lub “intruzów”, “obcych” itp., tak będzie krócej, zwięźlej, bez “jego” i bez dublowania “i”. Na koniec wychodzi: Wyglądali, jakby zastanawiali się, czy nie lepiej byłoby zabić przybyszy i zakopać ciała gdzieś za stodołą
Dość – rzekł cicho, ale stanowczo / Podmiot. Bremen rzekł cicho, ale stanowczo
Mieszkańcy wioski, szemrząc, opuścili gospodę. Bremen i Chaves znajdowali się dość daleko od Toviry i jednocześnie wystarczająco blisko Czerwonego Boru, by poważnie obawiać się napaści ze strony ludu. Mistrz dziwił się inkwizytorowi, że ten zdradził ich proweniencję. Nie omieszkał mu tego powiedzieć.
– Głupiec! – syknął, gdy wieśniacy z ociąganiem wyszli / Już raz napisałaś, że wieśniacy wyszli, nie ma sensu dublować
…mruknął, wiedząc, że Chaves obawia się tego księstwa
Dogadując sobie czekali, aż oberżysta poda im cienką polewkę
Zostawili bagaże w izbie wskazanej im przez pachołka…
Ponieważ jednak mieszkańcy wioski zatrzaskiwanymi drzwiami i okiennicami jasno dali im do zrozumienia, że nie mają ochoty na rozmowy, udali się prosto do sołtysa / Zbędne “im”. Dodaj podmiot do “udali”. Ponieważ jednak mieszkańcy wioski zatrzaskiwanymi drzwiami i okiennicami jasno dali im do zrozumienia, że nie mają ochoty na rozmowy, Breman i Chaves udali się prosto do sołtysa
Bremen po raz wtóry odniósł wrażenie, że w tej wiosce coś jest nie tak. I nie chodziło tylko o zwykłą niechęć prostych ludzi wyzyskiwanych przez Kościół.
– Opowiedzcie nam, sołtysie, o mantykorze – rzekł tylko
Mistrz i inkwizytor wyruszyli, by obejrzeć zakole rzeki, nad którym potwór napadł gęsiarkę, ale nie znaleźli tam nic ciekawego
Coś nie pozwalało mu spać, aczkolwiek mógł to być bury kot, uporczywie układający mu się na twarzy
Zdziwiłbym się, gdyby wioski położone w tak niewielkiej odległości od siebie, nie miały tych samych problemów
Pomimo tego, zdawała się być samowystarczalna: miała własny młyn i kuźnię, nie było tu za to kościoła
Wysłuchali dość nieuważnie reszty tego, co sołtys miał im do powiedzenia
– Oszalałeś?! – zapytał Chaves, kiedy już poznali okoliczności napaści
Widzę większy obraz / A tu piiiiiękna kalka z angielskiego. “Patrzę na problem z szerszej perspektywy”. Coś w tym stylu
Już w progu powitało go niechętne spojrzenie niemłodej już kobiety / Jedno wytnij
Z jej punktu widzenia mistrz był stanowiącym potencjalne zagrożenie intruzem pozbawionym autorytetu. Bremen jednak nie przejmował się jej nastawieniem / Breman jednak nie przejmował się nastawieniem wiedźmy
Ukuł pewną teorię, widząc pustą chatę z oknami zabitymi deskami na skraju wioski oraz tojad i gałąź srebrnego świerku wiszące pod dachem domostwa czarownicy / Ukuł pewną teorię, widząc pustą chatę na skraju wioski, z oknami zabitymi deskami, z tojadem i gałęziami srebrnego świerku wiszącymi pod dachem
Bremen rozsiadł się wygodnie na stojącej pod oknem chaty ławce i zaczął głaskać kota / Kontekst, zbędne
Nacięli i uzbierali dość drewna, by przez całą noc móc palić pokaźne ognisko. Konie na wszelki wypadek zostawili w wiosce – mogłyby spanikować i paść łupem któregoś z potworów.
Zjedli zająca. Gdy zapadł zmrok, zmieniali warty, drzemiąc na przemian, ale przez całą noc nie wydarzyło się absolutnie nic
…księżyc zniknął za chmurami, które pojawiły się nie wiadomo kiedy. W mroku dookoła kotłowały się jakieś kształty, słychać było warczenie, mlaskanie, zgrzyt pazurów i Bóg jeden wie, co jeszcze
Zakrawało to na magię, ale przecież coś takiego jak magia nie istnieje / Konsekwencja czasu narracji: Zakrawało to na magię, ale przecież coś takiego jak magia nie istniało
…pozostawiając w nich płytką, ale długą ranę
Zrobił przewrót w bok, a bestia, zamiast na niego, wpadła niespodziewanie na wilkołaka i przeorała pazurami jego pysk / …zamiast na inkwizytora…
…o nic – westchnął wreszcie, wstając i składając wędkę
Zresztą kim niby jest, żeby mieć prawo oceniać innego człowieka? / Zresztą kim niby był, żeby oceniać innego człowieka?
Jest fantasy. Jest para wędrownych zabijaczy potworów. Są wioski na krańcu świata. A w tych wioskach tajemnice. Nie czytałem żadnych komentarzy, ale będę strzelał – były porównania do wiedźmina? No cóż, chyba nie da się tego uniknąć, fantasy prawie zawsze jest porównywane do Sapkowskiego, a już fantasy z zabijaniem potworów w ogóle.
Wskazałaś ten tekst jako twoim zdaniem najlepszy pod względem bohaterów i relacji między nimi. I rzeczywiście – relacja pomiędzy Bremenem a Chavesem, pełna uszczypliwości, trochę szorstka, trochę kpiąca, jest najmocniejszym punktem tekstu. Fajnie pokazujesz, jak się ze sobą dogadują pomimo odmiennych charakterów, i że w sumie to właśnie różnice są czymś, co ich łączy, co sprawia, że są sobie nawzajem potrzebni. Na plus jeszcze to, że udało ci się przemycić trochę informacji o ich przeszłości, nie za dużo, ale wystarczająco, by zarysować tło.
Fabularnie, przyznaję, zawiodło mnie zakończenie. Spodziewałem się czegoś bardziej gorzkiego i w ogóle jakiegoś twista z potworami.
Językowo zgrabnie, ale np. sporo powtórzeń, co trochę mnie zdziwiło, bo takiego problemu nie było w “Chłopcu pięknym i młodym”, może dlatego, że “Interes” jest tekstem starszym i w późniejszych już ten problem opanowałaś.
Na tym właściwie mógłbym skończyć, ale… Zakładam, że komentowanie nie jest po to, żeby głaskać autora po głowie, tylko po to, żeby go szczypać, żeby mu było niewygodnie, żeby musiał kombinować i iść dalej. Dlatego zapytam – co z tego tekstu ma wynieść czytelnik? Co z niego wynika? Po co go napisałaś? Z pewnością zdawałaś sobie, że poruszasz się tutaj w “wiedźminowej” konwencji, dlaczego więc zostałaś w jej ramach, zamiast przerobić utarte schematy na swoje, zabawić się nimi, przekręcić, dodać coś nowego? Bo to jest dobry tekst, ale. No właśnie ale.
Rorschach, na początek przewrotnie zapytam – czy czytelnik zawsze musi wynieś coś z tekstu? ;) Ja tam akurat cenię sobie opowiadania, które są wyłącznie rozrywkowe, o ile nie są głupie i są dobrze napisane.
Na przykład co kto wynosi z kryminałów? Bo przecież nie nową wiedzę i refleksję nad ludzką naturą, nie? Nie wspominając o obyczajówkach, romansach, powieściach sensacyjnych itp. Kiedy piszę, po prostu chcę opowiedzieć historię, która mi przyszła do głowy.
Że zaczęłam od końca, to teraz od początku – serdecznie Ci dziękuję za wizytę! Dzięki za poświęcenie czasu, w tym czasu na wynotowanie wszystkiego, co wpadło Ci w oko. Przejrzałam Twoją łapankę i w sumie chyba zgadzam się ze wszystkim, nie zauważyłam niczego, czego bym miała bronić. Bo czegóż tu zresztą bronić – nadzaimkozy i powtórzeń? ;) Boli, że tyle tego znalazłeś, tym bardziej, że tekst przeszedł w Esensji korektę ; p Faktem jednak jest, że to tekst stary, napisany… no, pewnie z dziesięć lat temu. Co oczywiście niewiele tłumaczy, bo powinnam sama być dość sprawna, by przynajmniej część z tego, co znalazłeś, wyłapać i poprawić.
Teraz tak – Bremen i Chaves są częścią uniwersum, które mam w głowie bardzo rozbudowane. Są częścią czegoś, co może kiedyś będzie książką, a ten tekst miał być tylko dla mnie odpoczynkiem, odskocznią, takim sobie żartem. I to, że oni akurat tu natrafiają na jakieś potwory i się z nimi rozprawiają niewiele się ma do fabuły głównej opowieści, więc kiedy po raz pierwszy przeczytałam, że ktoś mi zarzuca inspirację wiedźminem… byłam zdumiona! Dopiero potem przyszła refleksja, że no kurde, rzeczywiście, dla kogoś, kto widzi to opowiadanie jako pierwsze i bohaterów nie zna, to nie jest nic więcej, tylko powtórka z Geralta. Mało tego, fakt, że Chaves jest inkwizytorem sprawił, że wręcz zdaniem niektórych wyszedł mi z tego miks Sapkowskiego z Piekarą! XD Z tego też powodu na fali, tym razem dla żartu świadomego, napisałam jeszcze jedno opowiadanie z Bremenem, Chavesem i potworami (”Droga przez las”, dostępne na Esensji), a potem rzuciłam ich w cholerę, bo za dużo miałabym przy nich roboty. W każdym razie nie, nie inspirowałam się tu ani Geraltem, ani Mordimerem. I pozostaje mieć tylko nadzieję, że kiedyś to światu pokażę w pełniejszej formie.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Rorschach, na początek przewrotnie zapytam – czy czytelnik zawsze musi wynieś coś z tekstu? ;)
A ja całkiem nieprzewrotnie odpowiem, że tak naprawdę, to czytelnik nie musi nic. ;)
Na serio zaś – rozrywka, czy też inaczej ujmując zwykła frajda z lektury to też wartość wyniesiona, w dodatku niebagatelna i całkiem niezwykła. Sam czytam mnóstwo książek, których zadaniem jest właśnie zapewnić rozrywkę. Bez rozrywki nie byłoby fajnie. Więc naprawdę doceniam. Ale jeszcze jak mi autor przy okazji rozrywki dorzuci do głowy coś więcej, nie wzgardzę. I na dłużej opowieść zapamiętam, i wyżej ją potem ustawię w osobistym rankingu, i w ogóle będę bardziej czytelniczo zadowolony.
A tutaj, w tym tekście, miałaś wg mnie całkiem ładne pole do dodania jakiejś refleksji o naturze ludzi i potworów – czy do zabawienia się z konwencją fantasy – i to już by była ciekawa wartość dodana.
Rozumiem jednak, że nie to było celem, skoro pisałaś tekst jako luźną, lekką odskocznię od większego projektu.
Że zaczęłam od końca, to teraz od początku – serdecznie Ci dziękuję za wizytę! Dzięki za poświęcenie czasu, w tym czasu na wynotowanie wszystkiego, co wpadło Ci w oko. […] Faktem jednak jest, że to tekst stary, napisany… no, pewnie z dziesięć lat temu. Co oczywiście niewiele tłumaczy, bo powinnam sama być dość sprawna, by przynajmniej część z tego, co znalazłeś, wyłapać i poprawić.
Tu nie powiem nic nowego – autor nie zawsze wszystko widzi w swoim tekście, nic w tym złego, czasem potrzeba czasu i leżakowania, a czasem kogoś, kto przyjdzie i wskaże potknięcia palcem. Miło mi, że mogłem pomóc.
I pozostaje mieć tylko nadzieję, że kiedyś to światu pokażę w pełniejszej formie.
Trzymam kciuki.
Są różne opowiadania; przy jednych jak najbardziej staram się coś pokazać (ostatni tekst, który ukończyłam, dotyczył np. samotności starego człowieka), przy innych nie mam takiego celu, bo po prostu mam akurat pomysł na coś lekkiego, a przy jeszcze innych w ogóle się nad tym nie zastanawiam ;)
Jeszcze raz dzięki za wizytę!
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Bardzo porządna rasowa fantasy. Jest walka, nieustraszeni i niezwyciężeni bohaterowie, wartka akcja, potwory. Fajnie wyje mantykora. Serio. Prawie ją słyszę Soczyste dialogi. Można by zarzucać, że to stereotypowe, wpisuje aż do bólu w konwencję, jednak wydaje mi się, że akurat to Autorka chciała osiągnąć. Z tego punktu widzenia pewna sztampowość nie jest wadą, lecz zaletą. Myślę, że wielu czytelników fantasy (jeśli nie większość) tego oczekuje, zwłaszcza młodszych. Kiedyś łyknąłbym to jak ciepłą bułeczkę, albo smakowity kawałek mięska.
Niemniej zgodzę się z niektórymi wcześniejszymi komentatorami, że bohaterom idzie zbyt łatwo, zarówno jeśli chodzi o rozwikłanie zagadki (Bremen), jak i pokonanie potworów (Chavez). Inkwizytor jest killerem jeszcze lepszym od Conana. On te stwory po prostu zjada na śniadanie. Ale to jeszcze ujdzie. Bardziej uwiera mnie to, jak szybko intrygę rozpracował egzorcysta. Rozumiem jak rozpoznał wilkołaka. OK. Dzięki pierścieniowi, który pokazał kumplowi. Ale jak zorientował się w całej reszcie (szczególnie co do kluczowej roli wiedźmy)? Jego przenikliwość mnie przerasta.
To, że bohaterowie tak wręcz od niechcenia pokonują wszelkie trudności, tłumaczę sobie tym, że to dla nich tylko rozgrzewka przed poważniejszą przygodą (albo odpoczynek po niej). Tą większość całość ma już pewnie Autorka w głowie, albo dopiero tam się rodzi. W każdym razie życzę bohaterom, aby mieli w kolejnych (albo poprzednich) zmaganiach trochę bardziej po górkę, a Autorce życzę odwrotnie.
Od strony językowej nie ma się czego przyczepić, choć przeczytałem uważnie, a opowiadanie nie jest krótkie. Opowiedziane nie tylko poprawnie, lecz z taką swobodą, że wchodzi leciutko, jak jogurt Danone (uwaga – lokowanie produktu). Fajne zwłaszcza dialogi Bremena z Chavezem, które są solą tego opowiadania. Ich cięty język pasuje do starych wyjadaczy, co to już z niejednego pieca jedli chleb. Pewnie za jakiś czas będzie można to powiedzieć i o Autorce
Pozdrawiam, joseheim!
@Mjacku – dzięki za wizytę pod kolejnym opowiadaniem ;)
Ten tekst to pewien paradoks, bo faktycznie po prostu miał być lekką i rozrywkową przygodą, a jednocześnie nijak nie oddaje tego, co w domyśle ma się dziać w fabule powieści rozgrywającej się w tym świecie, którą kiedyś na peeewnooo napiszę ; p No ale to nieważne, oczywiście, bo opowiadanie powinno bronić się samo.
Generalnie mogę tylko ucieszyć się, ponieważ wszystkie elementy, które wymieniłeś jako te, które zagrały, miały właśnie takie być (sztampowe, haha), a przy tym przeprosić, że bohaterom wszystko idzie za łatwo. No trudno, niech im dla odmiany coś w życiu wyjdzie :)
Fajnie, że językowo jest w porządku i że wchodzi lekko (jeśli ktoś lubi akurat Danone ; p), a jeszcze fajniej, że dialogi grają.
Jeszcze raz dzięki!
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
pewnego pięknego dnia zapłacisz za to głową. Po tym, jak już cię spalą na stosie.
Utną głowę zwęglonym szczątkom? :p
Wilkołak zawył potępieńczo, gdy mantykora nagłym szarpnięciem uwolniła się z uchwytu i przycisnęła go całym ciężarem. Spróbowała mu odgryźć głowę, podczas gdy człowiek-wilk usiłował wyrwać jej ogon…
Wow, fajny, dramatyczny fragment.
…Na swój sposób obserwowanie tej sceny wydało się mistrzowi zabawne.
;_;
Zapowiedziałem się pod tym opowiadaniem sto lat temu i oto nastąpił ten dzień (właściwie to środek nocy), kiedy wreszcie przeczytałem. :p
Przejrzałem pobieżnie komentarze i zgadzam się, że nie ma w tym opowiadaniu niczego nowego. Że idzie za łatwo – Bremen “po prostu wie”, kto jest wilkołakiem, a ten drugi po prostu macha sobie mieczem i dwa potwory padają z odciętymi łbami. Relacja dwójki głównych bohaterów pozostała dla mnie irytująco niedookreślona, bo niby sobie dogryzają, za chwilę są względem siebie bardziej życzliwi. Takie trwanie w rozkroku, moim zdaniem. Liczyłem też, że wyjawisz co nieco, dlaczego podróżują razem, kim są dla siebie, co ich łączy. No ale niestety.
Niemniej jednak czytało mi się bardzo dobrze i naprawdę mnie wciągnęło. Bardziej do gustu przypadła mi pierwsza połowa tekstu, gdy tajemnica była dopiero budowana; fajnie to wyszło.
Wow, że też ktoś tu jeszcze zajrzał ;D
Problemem tego tekstu (i jeszcze jednego opowiadania z Bremenem i Chavesem w rolach głównych, tu akurat nieopublikowanego) jest to, że to tylko nic nie znaczący epizod wycięty z zupełnie innej, niezwiązanej z zabijaniem demonów, większej historii. Dlatego biorę na klatę wszystkie zarzuty o niedookreślenia i o to, że właściwie nie wiadomo, o co chodzi. I dlatego też po napisaniu dwóch tych pobocznych opowiadań uznałam, że nie ma sensu się w to bawić, tylko napisać (kiedyś) powieść i tyle ; p Kiedyś to zrobię, true story, a na razie po prostu bardzo się cieszę, że się wciągnąłeś i że dobrze Ci się czytało, bo to jak na mój gust w każdym czytaniu najważniejsze ;)
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Też mi się wydaje, że przy powieściowej objętości ta historia zyskałaby na klarowności. Materiał IMO masz ciekawy. Trzymam kciuki. :)
Dzięki!
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Taka szybka przygodówka. Szybko się czyta i zapomni. :)