- Opowiadanie: Wicked G - Poznanie ma smak chemii [Euijin]

Poznanie ma smak chemii [Euijin]

Wra­ca­my do świa­ta Eu­ijin, z któ­rym pierw­szy raz mie­li­śmy oka­zję się spo­tkać w “Ścia­nie Świa­tła”.

Ogrom­ne po­dzię­ko­wa­nia dla Mor­gia­ny i Bel­ha­ja za pomoc w przy­go­to­wa­niu opo­wia­da­nia! Har­land nie­ste­ty się nie ujaw­nił.

Do po­słu­cha­nia coś od Ho­me­ma­de We­apons.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Poznanie ma smak chemii [Euijin]

Spra­wa po­za­mia­ta­na. Życie w raju do­bie­gło końca. Nie bę­dzie już ła­twe­go za­rob­ku, ani co­dzien­ne­go za­spo­ka­ja­nia pra­gnie­nia. Tego je­dy­ne­go pra­gnie­nia, by czuć się do­brze i na chwi­lę móc cał­ko­wi­cie za­po­mnieć o rze­czy­wi­sto­ści.

Spoj­rze­nie w lu­stro uka­za­ło cho­dzą­cy wie­szak z kości po­kry­ty bladą skórą. Saie nie wi­dział w nim sie­bie. Nie po­zna­wał tego pu­ste­go, che­micz­ne­go wzro­ku, za­pad­nię­tych i po­pę­ka­nych ust. Praw­dzi­wy Saie ist­niał w Przed­strze­ni. Sęk w tym, że nie po­tra­fił się tam do­stać. Odkąd Filem Ga­day­ro zo­stał za­mor­do­wa­ny, wszy­scy di­le­rzy pra­cu­ją­cy dla jego kor­po­ra­cji znik­nę­li. Próż­no było szu­kać ra­tun­ku u in­nych kom­pa­nii, choć BVFZ i Med­cen­tra rów­nież miały swoje armie ćpu­nów. Me­ta­fi­zym z czar­ne­go rynku nie był za darmo. Pie­nią­dze, które i tak ledwo wy­star­cza­ły na prze­ży­cie, skoń­czy­ły się Sa­ie­mu jesz­cze przed ostat­nią, fe­ral­ną po­dró­żą. Na­stęp­nej pen­sji już nie do­stał. Do wy­bo­ru po­zo­sta­ła mu je­dy­nie trzeź­wość, póź­niej ewen­tu­al­na prze­rzut­ka na tań­sze sub­stan­cje. Sub­sty­tu­ty praw­dzi­we­go haju, sub­sty­tu­ty życia.

Za czas spę­dzo­ny w Przed­strze­ni oddał wszyst­ko. Zna­jo­mych, dziew­czy­nę, zdro­wie. Zo­stał mu już tylko za­sy­fio­ny pokój w nie­wiel­kim miesz­kan­ku w Gro­dzie Dra­ha­na, z któ­re­go nie­chyb­nie wy­wa­lą go ro­dzi­ce, gdy do­wie­dzą się, że nie bę­dzie przy­no­sił pie­nię­dzy do domu. W tym sta­nie nikt nie przy­jął­by mło­de­go Rdzen­ne­go do pracy. Nie chciał wy­lą­do­wać na ulicy jako że­brak, lecz wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że taki czeka go los. Wiele po­świę­cił­by, żeby kil­ku­na­sto­go­dzin­ne po­dró­że za Ścia­nę Świa­tła trwa­ły całą wiecz­ność. Sprze­dał­by duszę, żeby móc być tam jesz­cze raz, a potem po pro­stu prze­stać ist­nieć i nie czuć już ni­cze­go, a zwłasz­cza bólu.

Pra­cu­jąc dla Ga­day­ro czuł się po­trzeb­ny. Kre­ował coś na­praw­dę wiel­kie­go, re­wo­lu­cyj­ne­go, nawet nie wy­si­la­jąc się fi­zycz­nie. Jego myśli w Przed­strze­ni two­rzy­ły praw­dzi­we byty słu­żą­ce do kon­stru­owa­nia elek­trow­ni ete­ro­wej, która mogła za­spo­ko­ić za­po­trze­bo­wa­nie na prąd ca­łe­go Rdze­nia. To nie było jed­nak naj­waż­niej­sze. Naj­bar­dziej lubił fakt, że me­ta­fi­zym nie dawał zwy­kłe­go haju, lecz po­zwa­lał prze­by­wać w ist­nie­ją­cym na­praw­dę pięk­nym świe­cie, z dala od sza­rej co­dzien­no­ści.

Przy­gnie­cio­ny cię­ża­rem fru­stra­cji spo­czął na łóżku i gapił się w sufit. Choć w Gro­dzie Dra­ha­na przez okrą­gły rok pa­no­wał tro­pi­kal­ny ukrop, Saie czuł prze­ni­kli­we zimno. Brzuch bolał go z głodu, lecz nawet nie chcia­ło mu się ru­szyć do kuch­ni po jeden z ostat­nich ka­wał­ków chle­ba. Za­ci­snął po­wie­ki i spró­bo­wał opu­ścić jawę. Wi­dział ja­kieś wzory ze świa­tła, niby znie­kształ­co­ne twa­rze. Sen nie przy­cho­dził. Na gra­ni­cy świa­do­mo­ści cze­kał tylko żal, cha­otycz­ny szał, pre­ten­sje do ca­łe­go świa­ta.

Po chwi­li tkwie­nia w bez­ru­chu Saie zmu­sił się do wsta­nia. Czuł po­trze­bę za­ży­cia cze­go­kol­wiek, co od­da­li widmo prze­ra­ża­ją­cej rze­czy­wi­sto­ści. Czar­ne­go Sy­ro­pu, liści ka­igo­rii, te­drak­sy­ny, nawet zwy­kłe­go de­sty­la­tu do­je­zbo­ża. Otwo­rzył szu­fla­dę w ko­mo­dzie. W ster­cie pa­pie­rów po­wi­nien był leżeć świ­stek z ad­re­sem Kyh­mo­sa, który han­dlo­wał róż­ny­mi sub­stan­cja­mi. Kum­plo­wał się z nim jesz­cze za cza­sów, gdy wy­cho­dził z domu w in­nych ce­lach niż ode­bra­nie ko­lej­nych por­cji me­ta­fi­zy­mu i sche­ma­tów kon­struk­cji od Ga­day­ro. Gdyby Saie spo­tkał się z di­le­rem, może ten ogar­nął­by mu coś za darmo, ze wzglę­du na starą zna­jo­mość.

Gówno. Nie mógł zna­leźć nawet tej prze­klę­tej kart­ki. Z wście­kło­ści wyjął szu­fla­dę i wy­sy­pał całą za­war­tość na pod­ło­gę. Usły­szał, jak coś stuk­nę­ło o deski, grze­cho­cąc przy tym w cha­rak­te­ry­stycz­ny spo­sób. Mała pla­sti­ko­wa bu­te­lecz­ka z ta­blet­ka­mi. Cud. Saie na­tych­miast się­gnął po nią. W środ­ku były jesz­cze czte­ry dawki me­ta­fi­zy­mu. Nie miał po­ję­cia, skąd się tam wzię­ły. Nie przy­po­mi­nał sobie, by kie­dy­kol­wiek wkła­dał tam towar. Nie pa­mię­tał zresz­tą też wielu in­nych rze­czy. To nie miało jed­nak ja­kie­go­kol­wiek zna­cze­nia. Po­biegł do kuch­ni po wodę i za jed­nym za­ma­chem po­łknął całą za­war­tość po­jem­ni­ka. Po­zo­sta­ło tylko cze­kać.

Wró­cił do sy­pial­ni i po­ło­żył się na łóżku. Przez chwi­lę bał się, że znowu spo­tka Za­zu­gha. Że znowu prze­ży­je to samo pie­kło, co ostat­nim razem. Sta­rał od­pę­dzać te myśli. Przed­strzeń była teo­re­tycz­nie nie­ogra­ni­czo­na, a nie mu­siał już teraz słu­chać Ga­day­ro. Mógł wy­lą­do­wać gdzie­kol­wiek. Wszyst­ko za­le­ża­ło od na­sta­wie­nia. Błą­dził więc umy­słem w ni­co­ści, byle dalej od pro­ble­mów, byle dalej od Eu­ijin, byle dalej od Za­zu­gha i jego sług. Mi­nu­ty mi­ja­ły szyb­ko. Oto­cze­nie roz­ma­za­ne. Saie czuł mro­wie­nie w całym ciele, miał ty­sią­ce koń­czyn i ty­sią­ce szyb­ko pul­su­ją­cych serc. Wtedy nad­szedł ten mo­ment, gdy jaźń z za­wrot­ną pręd­ko­ścią od­da­li­ła się od ciała, prze­bi­ła Ścia­nę Świa­tła i po­szy­bo­wa­ła w Przed­strzeń.

Nagle wszyst­ko znik­nę­ło. Kom­plet­na czerń, zu­peł­nie, jakby od­cię­ło mu wzrok. Gdzieś w środ­ku pola wi­dze­nia bły­snę­ła mu fio­le­to­wa wstę­ga. Wra­że­nie ruchu mi­nę­ło. Wy­ide­ali­zo­wa­na, pięk­na i zdro­wa po­stać Rdzen­ne­go za­czę­ła się ma­te­ria­li­zo­wać. Dro­bi­ny ciała po­ja­wia­ły się zni­kąd, for­mu­jąc twarz, głowę, kor­pus, potem ręce i nogi. Saie czuł grunt pod sto­pa­mi, lecz mógł swo­bod­nie prze­miesz­czać się w każ­dym kie­run­ku, zu­peł­nie jakby latał. W całej prze­strze­ni pły­wa­ły dziw­ne chmu­ry o róż­nych kształ­tach. Nie­któ­re miały kolor fuk­sji, inne ja­go­dy. Każda z nich rzu­ca­ła cień na wszyst­kie stro­ny. Świa­tło było niby roz­pro­szo­ne w oto­cze­niu, bez jed­ne­go lub kilku wy­raź­nych źró­deł. Wszyst­ko zda­wa­ło się dziw­ne, lecz dziw­ność była tu normą. I za to wła­śnie Saie tak bar­dzo ko­chał to, co znaj­do­wa­ło się za Ścia­ną Świa­tła. Za jej ta­jem­ni­czą at­mos­fe­rę, za nie­re­al­ność, która po­zwa­la­ła za­po­mnieć o pro­ble­mach. Nawet te ele­men­ty Przed­strze­ni, które po­zor­nie prze­ra­ża­ły, za­zwy­czaj były na tyle od­izo­lo­wa­ne, by nie za­szko­dzić psy­chi­ce, a dało się w pełni je zgłę­bić. Zu­peł­nie, jakby można było czuć dotyk przez pan­cer­ną szybę. Cza­sem jed­nak osło­na pę­ka­ła jak my­dla­na bańka. Tak było ostat­nim razem, gdy plany bu­do­wy elek­trow­ni ete­ro­wej zo­sta­ły cał­ko­wi­cie prze­kre­ślo­ne.

Rdzen­ny nie wie­dział, gdzie do­kład­nie przebywa, lecz przy­pusz­czał, że nie znaj­dzie tu Za­zu­gha. Nigdy nie ro­zu­miał mo­ty­wa­cji boga. Miał do dys­po­zy­cji wszyst­kie te­re­ny za Ścia­ną Świa­tła, a prze­szka­dza­ło mu to, że lu­dzie ści­śnię­ci na Eu­ijin chcą wy­ko­rzy­stać nie­wiel­ką część do swo­ich celów. Potem na jakiś czas znik­nął, by po­now­nie wró­cić i znisz­czyć wszyst­ko, a pra­cow­ni­kom Ga­day­ro spra­wić cier­pie­nie, które mo­gło­by sta­no­wić de­fi­ni­cję pie­kła. Saie nie chciał już o tym my­śleć, lecz wciąż czuł echa prze­ra­ża­ją­ce­go bólu.

By je od­pę­dzić, po­sta­no­wił sku­pić się na bie­żą­cych do­zna­niach. Pod­pły­nął do jed­ne­go z fio­le­to­wych ob­łocz­ków i spró­bo­wał go do­tknąć. Saie de­li­kat­nie za­głę­bił w nim dłoń, a ota­cza­ją­cy go cień znik­nął. Rdzen­ny po­czuł dreszcz eks­cy­ta­cji. Na placu bu­do­wy nie po­ja­wia­ły się takie cuda. Zbli­żył twarz do po­wierzch­ni dziw­ne­go obiek­tu, chcąc spraw­dzić, czy po­sia­da jakiś za­pach. Nie wy­czuł żad­nej woni. Z ob­łocz­ka nagle wy­ło­ni­ła się okrą­gła wy­pust­ka, która oto­czy­ła głowę po­dróż­ni­ka. Saie uj­rzał w środ­ku kra­jo­braz zło­żo­ny z setek sta­lo­wo­sza­rych kol­ców. Przez chwi­lę miał wra­że­nie, jakby wci­ska­ły mu się do oczu. Nie czuł bólu, a mo­ment póź­niej wszyst­ko mi­nę­ło. Nad gąszczem ostrych pali wi­sia­ła ide­al­nie równa, gęsta siat­ka upleciona z cien­kich linii. Choć Rdzen­ny tkwił w miej­scu, jego punkt wi­dze­nia po­szy­bo­wał w górę, tak, że był na równi z po­dzie­lo­ną na kwa­dra­ty płasz­czy­zną. Siat­ka nagle za­czę­ła fa­lo­wać.

I wtedy do­świad­czył wszyst­kie­go. Przez jego głowę prze­pły­wa­ły stru­mie­nie in­for­ma­cji, na po­cząt­ku opi­su­ją­cych naj­bliż­sze oto­cze­nie, potem po­zo­sta­łą Przed­strzeń. Wie­dział, co dzie­je się teraz w po­szcze­gól­nych jej czę­ściach, lecz jego umysł nie był w sta­nie prze­two­rzyć wszyst­kich da­nych. Czuł obec­ność krysz­ta­ło­wych smo­ków, o wiele więk­szych od tych z le­gend Eu­ijin. Wi­dział, jak gład­kie po­wierzch­nie wy­pię­trza­ją się, marsz­czą, zgnia­ta­ją i for­mu­ją na nowo w kule, stoż­ki i pa­ra­bo­lo­idy, gdzieś setki ki­lo­me­trów od miej­sca, w któ­rym prze­by­wał. Sły­szał szep­ty bogów, za­gu­bio­nych po­dróż­ni­ków, du­chów ukry­tych w cia­łach z płyn­ne­go me­ta­lu czy w sło­wach wy­dra­pa­nych gdzieś na nie­skoń­cze­nie wy­so­kich drze­wach. Miał wra­że­nie, że zaraz pęk­nie mu czasz­ka. Pró­bo­wał wy­rwać się z objęć fio­le­to­we­go ob­ło­ku, lecz nie był w sta­nie tego uczy­nić. Zbyt wiele da­nych naraz. Nie mógł się sku­pić na ni­czym, a tym bar­dziej na od­czu­wa­niu przy­jem­no­ści.

Nagle po­now­nie uj­rzał Ścia­nę Świa­tła. Prze­bił się przez nią i po­szy­bo­wał gdzieś nad Bez­kre­sne Pust­ko­wia. Sa­ie­go ogar­nę­ło prze­ra­że­nie. Nie chciał tam wra­cać. Nie wie­rzył, że haj mógł minąć tak szyb­ko. Za wszel­ką cenę pra­gnął za­wró­cić, by­le­by tylko znowu nie leżeć w za­tę­chłym miesz­ka­niu, w mie­ście peł­nym nie­na­wist­nych i po­gar­dli­wych ludzi. 

Po chwi­li zo­rien­to­wał się, że nie zmie­rza do domu. Roz­le­głe stepy wska­zy­wa­ły, że jego dusza, czy też jak wolą nie­któ­rzy świa­do­mość, leci na pół­noc od ro­dzin­ne­go mia­sta. Zna­lazł się w gąsz­czu be­to­no­wych bu­dow­li o su­ro­wej ar­chi­tek­tu­rze, aż w końcu wy­ha­mo­wał w jed­nej z nich, w za­dy­mio­nym po­ko­ju peł­nym sza­fek z ak­ta­mi. Saie był pewny, że to Śro­dek Świa­ta. Do jego mózgu do­tar­ła wia­do­mość o kon­kret­nym po­ło­że­niu. Nie miał na­to­miast po­ję­cia, czym mogło być to po­miesz­cze­nie, nie znał bo­wiem na tyle to­po­gra­fii sto­li­cy Rdze­nia.

Nagle zdał sobie spra­wę, że oprócz niego w po­ko­ju prze­by­wa jesz­cze dwóch męż­czyzn. Przez chwi­lę my­ślał, że zo­sta­nie za­uwa­żo­ny, lecz po chwi­li zo­rien­to­wał się, że nie po­sia­da żad­nej formy. Jego psy­chicz­ny awa­tar tkwił gdzieś w Przed­strze­ni, zaś fi­zycz­ne ciało nadal le­ża­ło w miesz­ka­niu. W tym mo­men­cie nie miał kon­tro­li nad żad­nym z nich. Nie mógł też zmie­nić per­spek­ty­wy, zmu­szo­ny był więc ob­ser­wo­wać roz­gry­wa­ją­cą się scenę.

Jeden z typów, prze­raź­li­wie chudy i w oku­la­rach, sie­dział za biur­kiem i ner­wo­wo stu­kał pió­rem o blat. Drugi, niski i tłu­sty, palił pa­pie­ro­sa za pa­pie­ro­sem i opie­rał się o szaf­kę. Roz­ma­wia­li o czymś, jednak zro­zu­mie­nie te­ma­tu kon­wer­sa­cji za­ję­ło Sa­ie­mu dłuż­szą chwi­lę, lecz gdy wszyst­ko stało się jasne…

-…sły­sza­łem wy­łącz­nie plot­ki. Przed­strzeń jest tak ogrom­na, że mo­że­my nigdy nie zna­leźć tego miej­sca, nawet jeśli po­tro­ili­by­śmy licz­bę po­dróż­ni­ków. Zresz­tą to nie­istot­ne. Nasze ba­da­nia sku­pia­ją się na in­nych ob­sza­rach. Więk­szym pro­ble­mem bę­dzie to, czy BVFZ wy­ko­rzy­sta kry­zys Ga­day­ro i zo­sta­nie mo­no­po­li­stą na rynku ener­ge­tycz­nym, no i czy my nie mamy ja­kie­goś sza­leń­ca-ide­ali­sty w na­szych sze­re­gach. Ktoś mógł­by wziąć przy­kład z tego go­ścia, który sprząt­nął sta­re­go Fi­le­ma.

– O co w ogóle cho­dzi z tymi ca­ły­mi “po­dró­ża­mi”? – za­py­tał gru­bas. – Za­wsze za­sta­na­wia­łem się, w jaki spo­sób można prze­kro­czyć za Ścia­nę Świa­tła. Wie­dzia­łem nawet, że mamy mały wy­dzia­lik zaj­mu­ją­cy się tymi spra­wa­mi. Nigdy nie za­da­łem sobie jed­nak trudu, żeby roz­wiać wąt­pli­wo­ści, aż wy­bu­chła ta afera z elek­trow­nią.

– To dosyć skom­pli­ko­wa­na spra­wa – od­parł oku­lar­nik, ocie­ra­jąc chu­s­tecz­ką pot z czoła. - Ścia­ny Świa­tła nie spo­sób prze­kro­czyć w spo­sób fi­zycz­ny. Nikt tak na­praw­dę nie jest pewny, z czego wy­ni­ka ten fakt. Można za to utwo­rzyć swo­je­go ro­dza­ju… Wi­zu­ali­za­cję wła­snych pro­ce­sów my­ślo­wych, która jest w sta­nie prze­mie­rzać Przed­strzeń. Na dobrą spra­wę to nic in­ne­go jak prze­ży­cie po­za­cie­le­sne przy spe­cy­ficz­nym sta­nie umy­słu. Da się osią­gnąć go po­przez me­dy­ta­cję, zresz­tą w ten spo­sób lu­dzie od­by­wa­li pierw­sze po­dró­że. Obec­nie ta me­to­da jest nie­wy­god­na z dwóch wzglę­dów. Po pierw­sze, nauka wpro­wa­dza­nia w trans zaj­mu­je zbyt dużo czasu. Po dru­gie, ćpuna z wy­pra­nym mó­zgiem ła­twiej jest kon­tro­lo­wać. Wbrew po­zo­rom nie wszyst­ko za­le­ży od me­ta­fi­zy­mu. To tylko zwy­kły psy­cho­de­lik o śred­niej mocy. Klu­czem do suk­ce­su jest wa­run­ko­wa­nie pod­pro­go­we. To dzię­ki niemu pra­cow­ni­cy czują się psy­chicz­nie zwią­za­ni z pracą w Przed­strze­ni. Są dla nas ni­czym armia. W razie czego lo­jal­ność za­wsze można wy­eg­ze­kwo­wać w nieco bar­dziej bru­tal­ny spo­sób…

Sa­ie­mu roz­ma­zał się wzrok, a słowa wy­po­wia­da­ne przez kor­po­ra­cyj­nych za­czę­ły brzmieć jak beł­kot. Czuł, że nie na­le­ży do tego miej­sca, nie na­le­ży do Eu­ijin, nie na­le­ży do Przed­strze­ni. Jego życie jest kłam­stwem.

W umy­śle znów za­szu­mia­ły mu setki in­for­ma­cji, a po chwi­li ciało za­sem­blo­wa­ło na fa­lu­ją­cej siat­ce. Spa­dał wprost na na­je­żo­ne kol­ca­mi pod­ło­że. Był śmier­tel­nie prze­ra­żo­ny, lecz zde­rze­nie nie bo­la­ło. Po­wierzch­nia za­gię­ła się do we­wnątrz i znik­nę­ła, zaś Saie po­now­nie wy­lą­do­wał wśród dziw­nych fio­le­to­wych ob­łocz­ków. Uj­rzał rów­nież swo­je­go po­przed­nie­go awa­ta­ra z głową utkwio­ną w jed­nym z nich. Nie był do końca pewny, co się stało. Od­czu­wał pa­ni­kę, lecz nie wie­dział, co jest jej przy­czy­ną. Chciał po pro­stu uciec, wy­rwać się z tego prze­klę­te­go po­to­pu nie­lo­gicz­nych bodź­ców. Chciał umrzeć.

Nagle po­przed­nia wi­zu­ali­za­cja ciała Sa­ie­go wy­cią­gnę­ła­by na­ćpa­ny cze­rep z kłębu fioł­ko­wej pary. Wy­cią­gnę­ła­by, gdyby tylko go miała. Zde­ka­pi­to­wa­ny awa­tar opadł gdzieś w głąb morza chmur. Rdzen­ne­mu nagle prze­mknę­ło przez myśl, że już może nie żyć.

– Nie tego pra­gną­łeś, co? – usły­szał przy­tłu­mio­ny głos do­bie­ga­ją­cy jakby… Ze­wsząd. – W dzie­wię­ciu przy­pad­kach na dzie­sięć do­wia­du­je­my się praw­dy gdy jest już za późno. Ale czy ma to ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie?

Saie miał wra­że­nie, że kie­dyś już roz­ma­wiał z tą osobą. Przy­po­mniał sobie dawno za­tar­te wspo­mnie­nia. Mecze piłki noż­nej na po­dwór­ku, bu­tel­ki po de­sty­la­cie do­je­zbo­ża, śmie­chy na klat­ce w bloku. Ro­zej­rzał się do­oko­ła, lecz ni­ko­go nie zo­ba­czył. Przed­strzeń nagle spo­wił gęsty cień i fio­le­to­we ob­ło­ki gdzieś znik­nę­ły. Z mroku wy­ło­nił się za to niski, chudy męż­czy­zna o końskiej twa­rzy i krót­kich, czar­nych wło­sach. W tej samej nie­śmier­tel­nej bej­sbo­lo­wej ko­szul­ce Dra­hań­skich Pan­ter, którą nosił przez całą za­wo­dów­kę.

– Ryvo? To serio ty? – za­py­tał roz­trzę­sio­ny Saie. – Jak mnie tu zna­la­złeś? Zresz­tą nieważne, do­brze że w ogóle tu je­steś. Przez mo­ment my­śla­łem, że zwa­riu­ję.

– Za­wsze byłeś wa­ria­tem. Na do­da­tek roz­pier­do­li­łeś wszyst­ko, co mo­głeś. Pie­nią­dze, zna­jo­mo­ści, więzi z ro­dzi­ną. Ale nie mnie cię oce­niać. Lu­dzie ro­bi­li gor­sze rze­czy.

– Skąd to wszyst­ko wiesz? W Gro­dzie Dra­ha­na nikt nie wi­dział cię od pię­ciu lat!

– W Przed­strze­ni nietrud­no o do­stęp do in­for­ma­cji. Po­wi­nie­neś zda­wać sobie już z tego spra­wę. Czy świa­do­mość, że sprze­da­łeś duszę za nic, boli mocno?

– Zna­łeś praw­dę, Ryvo? Dla­cze­go mi nie po­wie­dzia­łeś? – za­łkał Saie, pa­trząc daw­ne­mu przy­ja­cie­lo­wi pro­sto w twarz. Czuł się oszu­ka­ny, bez­sil­ny. Nawet ci, któ­rych kie­dyś sza­no­wał, mieli go za nic. – Dla­cze­go mi nie po­wie­dzia­łeś, że można tu być bez me­ta­fi­zy­mu!

– Bałem się – od­rzekł sucho Ryvo. – Pa­mię­tasz, jaki byłem za łepka. Cią­gle osra­ny. My­śla­łem, że jak ro­zej­dzie się plot­ka, to do­rwie mnie ktoś z rządu albo kor­po­ra­cje. Tak, to głu­pie. Ale ina­czej nie po­tra­fi­łem. Zresz­tą nie do wszyst­kie­go do­sze­dłem od razu. To wy­ma­ga­ło czasu, prób i błę­dów. Ty byłeś zbyt nie­cier­pli­wy. Nawet nie dał­byś rady.

– Je­steś skur­wie­lem, Ryvo. – Saie zła­pał go za ko­szul­kę i za­czął nim szar­pać. – Mo­głeś mi pomóc!

– Zo­staw mnie! – krzyk­nął pod­de­ne­ro­wa­ny Ryvo. – Mia­łem prze­kre­ślić wła­sne plany, żeby ra­to­wać cie­bie? Do­brze wiesz, że sam je­steś sobie wi­nien. Nic już z tym nie zro­bisz. Chcia­łem tylko, żebyś nie umie­rał w kłam­stwie. Wi­dzisz, cały ota­cza­ją­cy nas świat, czy to Eu­ijin, czy to Przed­strzeń, to nic in­ne­go jak zbio­ry in­for­ma­cji po­cho­dzą­ce z róż­nych źró­deł i na­kła­da­ją­ce się na sie­bie. My, lu­dzie, też je­ste­śmy ta­ki­mi źró­dła­mi. Mo­że­my ma­ni­pu­lo­wać da­ny­mi, i to nie ogra­ni­cza się wy­łącz­nie do magii. Po­dró­że za Ścia­nę Świa­tła czy trans­fer eteru, któ­rym się zaj­mo­wa­łeś, to zwy­czaj­ne ko­pio­wa­nie pew­nych cha­rak­te­ry­styk. Po­pro­si­łem kogoś, żeby spro­wa­dził cię tutaj i do­star­czył wizji z Med­cen­try. Jesz­cze nie jest za późno, byś się na­wró­cił.

– Co? Jakie znowu na­wró­ce­nie? – zdzi­wił się Saie. – Spra­wi­łeś mi wy­łącz­nie ból. – Wzrok znowu mu się roz­ma­zał, czuł nie­przy­jem­ne kłu­cie w klat­ce pier­sio­wej. Or­ga­nizm po­wo­li wchła­niał me­ta­fi­zym. Stę­że­nie zbli­ża­ło się do za­bój­cze­go. – Ból, od któ­re­go za­wsze pró­bo­wa­łem uciec. Chrza­nię to, że mo­głem żyć nor­mal­nie. I tak nie mia­łem zbyt do­brych per­spek­tyw. Wolę taki los niż bez­na­dzie­jną walkę o prze­trwa­nie.

– Bez bólu nie ma na­dziei. – Ryvo prze­mó­wił obcym gło­sem, który przy­po­mniał Sa­ie­mu, świe­że, bo­le­sne wy­da­rze­nia.

Dawny ko­le­ga nar­ko­ma­na wy­dmu­chał obłok gę­stej mgły, która za­czę­ła for­mo­wać się w ludz­ką po­stać. Blada para na­bra­ła ko­lo­rów, aż w końcu utwo­rzy­ła ciało męż­czy­zny. Ły­se­go, w fu­trza­nym płasz­czu. W jego oczach jakby było za­to­pio­ne nocne niebo. Nie do po­my­le­nia.

– To znowu ty – po­wie­dział roz­trzę­sio­ny ze stra­chu Saie. – Jak mnie tu zna­la­złeś?

– Czy dla boga to jakiś pro­blem? – od­parł Za­zugh, uśmie­cha­jąc się szy­der­czo. – Nie­któ­rzy mnie nim na­zy­wa­ją, choć tego nie lubię.

– Czemu mnie prze­śla­du­jesz? – Saie za­czął za­da­wać ko­lej­ne py­ta­nia. – W czym prze­szka­dza­ła ci ta elek­trow­nia?

– By­ło­by ci miło, gdyby ktoś uwię­ził cię na dłu­gie lata, a w mię­dzy­cza­sie pa­no­szył się w two­jej oj­czyź­nie, gnę­biąc pod­da­nych i two­rząc coś, co spra­wi, że będą umie­rać z głodu?

– Dla­cze­go ucze­pi­łeś się nas, zwy­kłych pra­cow­ni­ków? Wy­ko­ny­wa­li­śmy tylko po­le­ce­nia, nie wie­dzie­li­śmy że tam żyją ja­kie­kol­wiek isto­ty, nie wspo­mi­na­jąc…

– Po­słu­szeń­stwo nie jest cnotą – prze­rwał mu Za­zugh. – Tak samo jak nie­świa­do­mość nie jest uspra­wie­dli­wie­niem.

– Wiesz co? – Ton Sa­ie­go stał się bar­dziej zde­cy­do­wa­ny. Lęk po­wo­li prze­ra­dzał się w gniew. – Nie ty jeden je­steś ofia­rą. Przed­strzeń w po­rów­na­niu z Eu­ijin jest rajem. Tak bar­dzo boli cię to, że też chce­my żyć do­brze? Nie masz po­ję­cia, co prze­sze­dłem, zanim tu tra­fi­łem.

– Ow­szem, mam – za­prze­czył bóg, po­now­nie uno­sząc kącik ust w po­gar­dli­wym gry­ma­sie. – Wiem, że znisz­czy­łeś swoją szan­sę na nor­mal­ny byt. Na mi­łość i przy­jaźń. Nie je­stem taki zły, jak ci się wy­da­je. Chcia­łem dać ci drugą szan­sę. Nie po­wi­nie­neś umie­rać w kłam­stwie. Jest jesz­cze na­dzie­ja. Mogę ura­to­wać twoją duszę. No­śni­ki in­for­ma­cji nie pod­le­ga­ją pra­wom przy­ro­dy zna­nym na Eu­ijin, ba, nawet cha­oso­wi, który pa­nu­je tutaj. Są wiecz­ne. Jeśli przy­znasz się do błędu, mo­żesz zna­leźć się w do­brym miej­scu.

– Nie ty pierw­szy kar­misz mnie wizją nieba. Wiedz, że znacz­nie bar­dziej wolę pust­kę. Zwy­czaj­ną ni­cość. Chyba już ją czuję. Nie… mogę… od­dy­chać…

Awa­tar Sa­ie­go po­wo­li za­czął pękać. Rdzen­ny zda­wał sobie spra­wę, że to ko­niec. Od­czu­wał lęk, lecz był to strach przy­tłu­mio­ny, wręcz nie­odróż­nial­ny od pod­nie­ce­nia zwią­za­ne­go z ocze­ki­wa­niem.

– Jesz­cze kie­dyś się spo­tka­my – rzekł z prze­ko­na­niem Za­zugh.

– Oby nie. Znowu ze­psuł­byś… mi… haj. A ty, Ryvo… je­steś idio­tą. Poz-wo-lił-byś mi… umrzeć… w spo­ko­ju, a potem… za­pa­lił lufę… nad… moim gro­bem.

W końcu obraz ciała Rdzen­ne­go roz­padł się na ty­sią­ce drob­nych ka­wa­łecz­ków. Ryvo spoj­rzał na Za­zu­gha ze smut­kiem w oczach.

– I co teraz? – za­py­tał boga.

– Two­je­go przy­ja­cie­la czeka nie­zbyt miły los – od­parł Za­zugh. – Nie wszyst­kim dane jest do­stą­pić zba­wie­nia. Na mnie już pora. Wzy­wa­ją mnie inni, któ­ry­mi muszę się opie­ko­wać. Nie mo­żesz się za­ła­mać, Ryvo. Pa­mię­taj o tym, co naj­waż­niej­sze.

Za­zugh wy­pa­ro­wał, prze­no­sząc się gdzieś w inne miej­sce w Przed­strze­ni. Rdzen­ny tkwił przez chwi­lę w bez­ru­chu, du­ma­jąc nad ży­wo­tem Sa­ie­go, po czym wy­co­fał swoją świa­do­mość z po­wro­tem do nie­wiel­kie­go sza­ła­su w Rdzen­nych pusz­czach.

 

*

 

Ryvo był obe­zna­ny ze śmier­cią. Zdą­żył się przy­zwy­cza­ić. Lecz odej­ście Sa­ie­go nie da­wa­ło mu spo­ko­ju. Nie cho­dzi­ło o sam fakt utra­ty daw­ne­go przy­ja­cie­la, lecz o jego po­sta­wę w ostat­nich mo­men­tach życia. Saie miał rację. Nie warto szar­pać się o coś, co jest zwy­czaj­ną we­ge­ta­cją. Albo – co dla cie­bie jest zwy­czaj­ną we­ge­ta­cją. Nie­któ­rzy lubią pro­ste życie. On sam po la­tach prze­by­wa­nia w dzi­czy i za Ścia­ną Świa­tła nie mógł­by pójść do pracy, za­ło­żyć ro­dzi­ny, czy od­da­wać się przy­ziem­nym roz­ryw­kom. Nawet nie po­tra­fił się zmu­sić, żeby wró­cić na jeden dzień do Grodu Dra­ha­na i od­wie­dzić grób Sa­ie­go. Lu­dzie po­ja­wia­li się i zni­ka­li, po­zo­sta­wał je­dy­nie sen­ty­ment. Ryvo twier­dził, że nie na­le­ża­ło mu ule­gać, aby nie prze­sło­nił te­raź­niej­szo­ści. Czuł się dziw­nie. Z jed­nej stro­ny był pewny, że nie­śmier­tel­ność jest moż­li­wa. To dla­te­go po­świę­cił się i za­czął po­ma­gać Za­zu­gho­wi. Z dru­giej przy­pusz­czał, że choć­by to była nie­praw­da, i nigdy nie spo­tka bli­skich, któ­rzy ode­szli, to i tak nic się nie sta­nie. Sa­mot­ność po­wo­li odzie­ra­ła z wszel­kich uczuć.

Koniec

Komentarze

Ciekawie rozwijający się świat. 

Polecam :)

Rdzenny nie wiedział, gdzie dokładnie się znajduje, lecz przypuszczał, że nie znajdzie tu Zazugha

wygląda na niezamierzone powtórzenie

niemalże nieskończenie cienkich linii

zastanawiałem się, jak sobie zwizualizować linie tak cienkie, że ich (niemal) nie ma?

Nagle poprzednia wizualizacja ciała Saiego wyciągnęłaby naćpany czerep z kłębu fiołkowej pary. Wyciągnęłaby, gdyby tylko go miała.

To oczywiście tylko moje zdanie, ale jakoś mi to “nagle zdarzyło się coś, co się nie zdarzyło” zgrzyta. Zamysł fajny, może inaczej ujęty brzmiałby lepiej.

Wolę taki los niż beznadzieją walkę o przetrwanie

literówka?

 

Hmm… jakby to ująć… Uczucia mam mieszane. Najpierw poczułem się zarzucony obco brzmiącymi nazwami, które okazały się później w dużej mierze niepotrzebne (prochy, korporacje, imiona, nazwy…). Może to dlatego, że nie czytałem pierwszego opowiadania, trudno powiedzieć. Miałem jednak wrażenie, że historia, którą chciałeś opowiedzieć, była zbyt złożona jak na długość tekstu. Potem zrobiło się ciekawiej, inne światy/wymiary, potem znowu banalnie (rozmowa “korpodupków”), a na koniec przestałem w ogóle rozumieć, co się stało. Czy Saie był kimś ważnym, że wszystko się kręciło wokół niego (może i na to jest odpowiedź w poprzednim tekście)?

Półbóg, sługa, ćpun – wszyscy mówili w podobny sposób, tylko inne kwestie. Szczególnie ten ostatni zachowywał się zbyt racjonalnie, jak na mój “archetyp ćpuna”. Ale to też może być kwestia indywidualnego odbioru.

Natomiast podobały mi się twoje koncepcje, praca w Przedstrzeni (czymkolwiek jest), korpofarmacja i metafizym z czarnego rynku. No i całość jest niebanalnie wymyślona.

 

Bardzo oryginalne, no i podobało się, choć do pewnego stopnia niezrozumiałe dla mnie, ale może się rozjaśni po przeczytaniu pierwszego opowiadania.

Niestety muszę się zgodzić z vargiem – dialogi się zlewają, przez co i postaci wydają się trochę jednolite.

 Poza tym jest dobrze :D

F.S

Dzięki za przeczytanie i komentarze!

Dialogi są z pewnością rzeczą do poprawy w następnych dziełach, wcześniej też już zwracano mi na to uwagę.

Poprzednie opowiadanie miało innych głównych bohaterów, ale lektura z pewnością trochę dopowie na temat Euijin. Oczywiście będą też kolejne teksty z serii :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nie zrozumiałam zbyt wiele, ale może to dlatego, że nie pamiętam poprzedniego opowiadania.

Czemu jeszcze nie poprawiłeś błędów?

nie ważne => nieważne

nie trudno => nietrudno

Babska logika rządzi!

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Finklo.

Wybaczcie lekki nieogar, już zająłem się błędami :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wickedzie, gdybyś nie napisał tego w przedmowie, nigdy bym się nie domyśliła, że opowiadanie jest kontynuacja Ściany Światła.

Poznanie ma smak chemii wydało mi się dość monotonne i raczej niewiele wnoszące do wcześniej przeczytanej Ściany, ale po lekturze kolejnych części, mm taką nadzieję, pewnie przyjdzie mi zmienić zdanie. ;-)

 

Nad rów­ni­ną ostrych pali wi­sia­ła ide­al­nie równa, gęsta siat­ka… – Czy to celowe?

 

Czuł obec­ność krysz­ta­ło­wych smo­ków, o wiele więk­szych niż tych z le­gend Eu­ijin.…o wiele więk­szych niż te z le­gend Eu­ijin. Lub: …o wiele więk­szych od tych z le­gend Eu­ijin.

 

Roz­ma­wia­li o czymś, lecz zro­zu­mie­nie te­ma­tu kon­wer­sa­cji za­ję­ło Sa­ie­mu dłuż­szą chwi­lę, lecz gdy wszyst­ko stało się jasne… – Może: Roz­ma­wia­li o czymś, jednak zro­zu­mie­nie

 

To dzię­ki niemu pra­cow­ni­cy czują psy­chicz­nie zwią­za­ni z pracą w Przed­strze­ni. – Pewnie miało być: To dzię­ki niemu pra­cow­ni­cy czują się psy­chicz­nie zwią­za­ni z pracą w Przed­strze­ni.

 

Z mroku wy­ło­nił się za to niski, chudy męż­czy­zna o szka­po­wa­tej twa­rzy… – Raczej: Z mroku wy­ło­nił się za to niski, chudy męż­czy­zna o końskiej twa­rzy

Chyba że wygląd konia i szkapy jest zauważalnie różny. ;-)

 

W tej samej nie­śmier­tel­nej bej­zbo­lo­wej ko­szul­ce Dra­hań­skich Pan­ter… – W tej samej, nie­śmier­tel­nej, bej­sbo­lo­wej ko­szul­ce Dra­hań­skich Pan­ter

 

Zresz­tą nie ważne, do­brze że w ogóle tu je­steś.Zresz­tą nieważne, do­brze że w ogóle tu je­steś.

 

W Przed­strze­ni nie trud­no o do­stęp do in­for­ma­cji.W Przed­strze­ni nietrud­no o do­stęp do in­for­ma­cji.

 

krzyk­nął podde­ne­ro­wa­ny Ryvo. - Mia­łem prze­kre­ślić wła­sne plany… – Po kropce, zamiast dywizu, powinna być półpauza.

 

W jego oczach jakby za­to­pio­ne nocne niebo. – Czy tu nic nie brakuje?

 

– Ow­szem, mam – za­prze­czył Bóg, po­now­nie uno­sząc kącik ust w po­gar­dli­wym gry­ma­sie. – Czy na pewno masz na myśli Boga, czy tylko boga?

 

Jest jesz­cze na­dzie­ja. Mogę jesz­cze ura­to­wać twoją duszę. – Czy to celowe?

 

Z dru­giej przy­pusz­czał, że choć­by to była nie­praw­da, i nigdy nie spo­tka bli­skich, któ­rzy ode­szli. to i tak nic się nie sta­nie. – Zamiast przecinka wkradła się kropka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Reg :) Błędy poprawiłem, co prawda z lekkim opóźnieniem, ale byłem odrobinę zajęty.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Tekst bardzo hermetyczny. Nie wzbudzał żadnych emocji poza jedną: zagubienie. Mimo że czytałem Ścianę Światła, nie mogłem się odnaleźć w kontynuacji i przez to mało miałem satysfakcji z czytania. Jak dla mnie, nie do końca to wyszło. Pozdrawiam.

Nie pozostaje nic poza czekaniem na trzecią część opowieści. Ta, czyli druga, niewiele wniosła do obrazu świata – takie mam wrażenie – za to zasygnalizowała, że będzie coś się działo. A przynajmniej powinno się “zadziać”…

Przenikające się i nakładające strumienie informacji – no, trzymaj się, Autorze, bo to mnie ciekawi…

Dzięki za przeczytanie i komentarze :)

 

Przenikające się i nakładające strumienie informacji – no, trzymaj się, Autorze, bo to mnie ciekawi…

Ten motyw to jedna z “podpór” serii, na pewno jeszcze się pojawi :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przeczytałem, nie znając poprzedniej części (dyżur) i nie zrozumiałem zbyt wiele :P Więc nie pokuszę się o opinię.

Nowa Fantastyka