– Synu, ile ty masz lat?
– Dwadzieścia pięć… A co?
– No właśnie. Powinieneś sobie znaleźć jakąś pracę.
– Mamo, ja mam pracę!
– To gdzie są pieniądze?
– Jezu, już ci tłumaczyłem! Firma utrzymuje się z datków, nie da się dużo zarobić.
– A dlaczego od kilku dni siedzisz w domu?
– Wziąłem urlop, planuję małe wakacje.
– Więc świetnie się składa. Posłuchaj, uznaliśmy z ojcem, że przestaniemy ci pomagać finansowo…
– Co?!
– Chyba, że zaczniesz się bardziej angażować w sprawy rodzinne. Może odwiedziłbyś wujka Grzegorza?
– Ale…
– Ja teraz mówię. Wujek ma duży dom, lubi gości, a od lat nikt od nas u niego nie był. Ucieszy się, że o nim pamiętamy. Sama kupię ci bilet i do niego zadzwonię. Bo zgaduję, że już się zdecydowałeś?
Chłopak zerknął zmęczonym spojrzeniem najpierw na lodówkę, potem na stos listów na stoliku.
– Tak, mamo…
*
Chłopak nie lubił morza. Nie lubił zapachu glonów i czerni odległej wody. Nie lubił nieopisanej przestrzeni pod stopami. I nienawidził też wybrzeża. Zimnych, pustych miasteczek turystycznych poza sezonem, z pozamykanymi sklepami, opustoszałymi hotelikami, dwoma ulicami na krzyż – od wjazdu do wyjazdu i od lasu do mola. Nie cierpiał wywołującej dreszcze bryzy i chłodnego piasku, zapachu oleju unoszącego się wokół smażalni ryb miesiąc po zamknięciu. Nie rozumiał też żyjących tu ludzi, z braku zajęć spacerujących w kółko tymi samymi ścieżkami, z zaciekawieniem spoglądając na każdy obcy samochód przejeżdżający przez miasteczko. Nie umiał też pojąć, jak w takim miejscu miałoby dojść do wypadku, więc zareagował nieco opieszale. Złapał dziewczynę za ramiona i ściągnął z jezdni, a pęd samochodu zadarł jej tylko sukienkę. Kierowca zatrąbił parę razy i nie zwalniając odjechał w dal.
– Jesteś cała?
Dziewczyna, niska, jasnowłosa, odwróciła się. Była młoda, może jeszcze nastolatka, o niezdrowo białej cerze, wąskich ustach i podkrążonych, szarych oczach, tak wielkich i szeroko otwartych, że wydawały się niemal okrągłe. Uśmiechnęła się niepewnie, w szparze między wargami zalśniły małe perełki.
– Heh. He, he. Zagapiłam się – wyszczebiotała melodyjnym głosikiem. – Dzięki.
– Nie ma za co. – Chłopak wymusił uśmiech. – Powinnaś bardziej uważać.
– Heheh. Jestem Leila.
– A ja – poprawił plecak – lecę.
Klasnęła w dłonie i złapała go za nadgarstek.
– Muszę ci się jakoś odwdzięczyć! – Zaczęła się rozglądać, coś przykuło jej uwagę, z uśmiechem wskazała białą budkę przy deptaku po drugiej stronie ulicy. – O, już wiem! Kup mi loda!
Chłopaka zaczęła boleć głowa.
– Niby czemu… Nieważne. Muszę iść.
– Prooooszę, nie mam żadnych pieniędzy… – Posmutniała jak na zawołanie. Nawet oczy jej się zaszkliły.
– Ech. Dobra.
– Heheh! – Nie patrząc na jezdnie zaczęła ciągnąć go do budki z lodami.
*
– Opłaca ci się tutaj stać? Żywej duszy, po sezonie…
Sprzedawca, opalony chudzielec o wyglądzie syna rybaka wzruszył ramionami. Podał chłopakowi waniliowy rożek.
– Mnie? Tak. To nie moja budka. Dorabiam sobie. Raz lody, raz kukurydza, pomoc w motelu. Takie tu życie.
– Domyślam się.
Dziewczyna promieniując szczęściem złapała wafelek, ale najwyraźniej waniliowa przyjemność przestała być jej celem. Wpatrywała się w chłopaka tak długo, aż ten poczuł spojrzenie i oderwał się od pogawędki z lodziarzem.
– Hm? O co chodzi?
Pocałowała go szybko, przez chwilę poczuł jej język na wargach. Odsunęła się i zachichotała.
– O nic. Pa! – Odeszła niespiesznie w stronę mola, zostawiając wpatrzonego w nią chłopaka. Głowę zajmowało mu jedno pytanie, które na chwilę poprzecinało jego więzy z rzeczywistością. Jak to możliwe, że ta odrobinka śliny na jego wargach jest tak przeraźliwie słona?
*
– Cześć młody! Pamiętasz mnie w ogóle?
Chłopak poklepał wujka po plecach, ale najwyraźniej nie taki był sygnał, że czas zakończyć niedźwiedzi uścisk.
– Wujku…
– Mów mi Grzegorz, młody!
– Pamiętam cię, Grzegorz! Na moje bierzmowanie przyjechałeś, dałeś mi butelkę Goldwassera. Matka rzuciła nią potem w ciebie…
Żelazny uścisk zelżał, chłopak złapał oddech, ale niemal się wywrócił po kuksańcu w ramię.
– No, pamiętasz Grzesia, zakałę rodu, jak mawiają wszystkie matki w tej rodzinie. Wchodź do salonu, zdejmuj plecak! – Wujek poprowadził go w głąb przestronnego domu, z zewnątrz wyglądającego co najmniej jak pół Belwederu.
– Żona za granicą, nudzę się trochę. Cieszę się, kurde, żeś przyjechał, zabawimy się po męsku!
Dusza chłopaka załkała. Od urlopu wymagał tylko ciszy, spokoju, samotności. Nie zwariowanego wyjazdu, zwariowanych krewnych, a na pewno nie zwariowanej wakacyjnej miłostki.
– Grzegorz.
– Jo?
– Masz pozdrowienia od rodziców. Kazali przeprosić, że sami nie mogą.
– A, tak. Mój kochany braciszek i kochana szwagierka. – Na brodatej twarzy pojawił się złośliwy grymas. – Wiecznie zajęci. Nieważne. Witaj w moim królestwie!
Wujek z rozmachem otworzył podwójne, rozsuwane drzwi. Chłopaka oślepiły promienie zachodzącego słońca, wpadające przez szklaną ścianę gigantycznego salonu z kominkiem, stołem bilardowym, kinem domowym i ciemnowłosą dziewczyną piszącą coś prze stole.
– Tato, próbuję się uczyć!
– Nitka! Ech… – Na twarzy Grzegorza wymalował się niesamowity ból zawiedzenia. – Zapominam ciągle, że już jesteś w domu. Wakacje są za krótkie… Patrz, twój kuzyn przyjechał! Co się mówi?
– Dzień dobry – odparli natychmiast chłopak i Nitka.
– Anita, leć się uczyć do siebie, my tu musimy pogadać o męskich sprawach i pić wódkę. A potem co, młody, pewnie wyruszysz na dziewczyny? Jest tu w miasteczku dyskoteka… – Wujek zachichotał paskudnie, chowając głowę w ramiona.
– Dobra, idę! – Anita zebrała zeszyty i wyszła z salonu. – Ciocia Jura ma rację. Mężczyźni myślą tylko o głupotach.
– Kurde, Nitka! Czy umiesz cytować tylko ludzi których nie lubię?! – Krzyk wujka gonił ją, gdy wbiegała po schodach. Potem było trzaśnięcie drzwiami i ułamek sekundy ciszy, nim Grzegorz zaśmiał się głośno.
– Siadaj, młody! Przed nami długa noc!
W chłopaku coś pękło, a z tego pękniętego naczynia coś się wylało. Nie miał szans ani się wykpić, ani uciec z dziwacznego świata, do którego wszedł stawiając pierwszy krok w miasteczku. Wygonił z głowy nadzieje, cele i emocje. Po co mają się marnować.
– Dobrze, Grzegorz.
*
– Ja tam swoje wiem… Dwóch się potopiło w tym roku, nawet ciał nie wyłowili… Złe wody. Złe wody, a gówno tam, że ratowników za mało! Wydzielić strefę do pływania chcą, uwierzysz… Ten, no… idioci po pijaku wchodzą, no to mają, morze nie wybacza… Dupa strefa…
– To co z tą ciocią Jurą? – Chłopak wpatrywał się w dno kieliszka szukając sensu.
– Co? A… Taka ciocia. Matka żony kogoś tam… Nie pamiętam. Nitka czasami ją odwiedza, mieszka tam… No… Tam! – Wujek pokazał, gdzie jest Tam. – Za miastem. Sama. Zawsze była stara i paskudna. Dziwaczka, ale… Ale pieniądze dała…
– Pieniądze? – Sens uciekł z kieliszka i wskoczył na twarz wujka, chłopak podążył za nim wzrokiem.
– Ta… Te trzydzieści tysięcy dla twojego ojca wziąłem od niej. Nic… Nic mi nie jest winny. Ale nie mów mu! Bo mi przestaniecie wysyłać kartki na święta i zaproszenia na… Na wszystko. Wiesz, twoja matka mnie nie lubi. Lej, młody!
*
– Wszedł!
Drzwi muśnięte dłonią otworzyły się niemal same, ukazując wnętrze niedużej izby. Zioła pęczkami suszyły się na ścianach, muszle i bursztyny zdobiły stare meble. Mieszanina zapachów była tak intensywna, że żołądek ułaskawiony jajecznicą znów zaczął się buntować.
– Cholerne morze, cholerny smród i cholerna złota wódka… – wymruczał pod nosem chłopak i wszedł do środka.
– Wchodzi dalej, w kuchni jestem!
Wykonał polecenie. Kuchnia wystrojona była podobnie co przedpokój, lecz tu do wojny zapachów dołączały nowe siły. Przy blacie stara kobieta oczyszczała ryby, krwi i flaków było jak w amerykańskim filmie.
– Siada.
Wybrał sobie krzesełko. Kobieta odwróciła się, żwawo i płynnie. W półmroku izby chłopak kiepsko widział jej twarz, pomarszczoną jak morze w wietrzny dzień. Skąd u niego takie marynistyczne porównania? Choć ciemne, posklejane włosy naprawdę wyglądały jak glony.
– Jestem…
– Wygląda jak mądrzejszy z tych dwóch idiotów. Tylko młodszy. Syn Jerzego.
– T-tak.
– Czego chce?
– Chciałem… – Wstał, zapierając się o blat, odchrząknął. – Chciałem podziękować za trzydzieści tysięcy. Ciocia może nie wie, ale to dla nas było…
Machnęła chudą dłonią, ochlapując twarz chłopaka krwią.
– To i lepiej. Dałam, bo przychodził codziennie, miły się zrobił. Spokoju nie było. Coś jeszcze? Nie? To idzie już. Przeszkadza.
Chłopak zakasłał, wytarł twarz, ukłonił się. A potem niemal wybiegł z chaty i za progiem głęboko odetchnął.
– Cholera… – Rozmasował czoło, zebrał siły i powoli ruszył do miasta. Czuł, że cuchnie rybą i zachciało mu się rzygać. Ale czuł też, że zrobił coś, co powinien, więc jego usta wykrzywił lekki uśmiech, gdy już je wytarł.
*
Siedział na plaży i mierzył się z morzem na spojrzenia. Morze patrzyło cały czas. Oddychało przypływami i odpływami, całe zbudowane z własnej krwi. Bryza, zimny dreszcz, blade słońce za ciemnymi chmurami. Ktoś przytulił chłopaka od tyłu.
– Cześć! – krzyknęła Leila.
– Cześć – odburknął, a ona natychmiast go pocałowała. O wiele dłużej niż poprzednio, o wiele głębiej. Tak, jej ślina była niesamowicie słona. Gdy skończyli uśmiechnęła się, wstała.
– Masz zatkane ucho? Ciągle je drapałeś. Nie powinieneś tyle siedzieć na wietrze.
Nie powinien. Zebrał się na odwagę, bo nigdy jej nie miał do kobiet.
– Zastanawiałem się, czy cię spotkam.
– Heheh! – Zdjęła bluzę i zsunęła spódniczkę. Pod luźnym, białym podkoszulkiem nieśmiało rysowały się drobne piersi, majtki opinały ciasno pośladki. Wiatr odsłonił na chwilę gładki brzuch. Chłopak uciekł wzrokiem i Leila natychmiast złapała go za nadgarstek, zmusiła żeby wstał, biegł z nią w stronę morza.
– Chodźmy popływać!
– Zgłupiałaś? Woda musi być lodowata! – Protestował, ale biegł gubiąc buty i skarpety.
– Taka jest najlepsza!
– W bieliźnie? – krzyknął, odpinając wolną dłonią guziki koszuli.
– Heheh! Jesteśmy sami! Tylko ty i ja!
– Tu jest niebezpiecznie!
Zatrzymała się. Uciekł pchający ich do przodu wiatr. Stała w miejscu, fale obmywały jej kostki.
– Słyszałem, że to złe wody. – Chłopak spoważniał. Palce na jego ręku zesztywniały, dziewczyna odwróciła powoli głowę. Zacisnęła drobne usta, zmarszczyła brwi.
– Nie ma czegoś takiego jak złe wody. Morze nikogo nie bierze na siłę. A jeśli ktoś… Jeśli ktoś jest tak głupi, że daje się porwać, to jego wina, prawda? Prawda?!
Pokręcił głową. Palcami wolnej ręki objął ściskającą go dłoń.
– Człowiek nie ma szans z morzem. Oboje powinni znać umiar.
Włożył w chwyt nieco siły, dziewczyna syknęła i przyciągnęła do siebie obolałą dłoń, chwilę ją masowała. Jej usta zaczęły drżeć. Słońce ukradkiem wyszło zza chmur i stało się krwistoczerwone. Malowało niemożliwe do wyobrażenia wzory na wiecznie ruchomej tafli wody. A dziewczyna cicho łkała.
– Ja kocham morze… Ono nie jest złe…
– No właśnie. Ja go nie kocham. Brzydzę się nim. – Uśmiechnął się złośliwie i parsknął. – Więc możesz dać sobie spokój.
– Nic nie wiesz! – krzyknęła mu w twarz z całą siłą i zaczęła biec. Złapała swoje ciuchy i uciekła plażą, a chłopak stał jeszcze przez chwilę, zasłuchany w jej krzyk. – Nic nie wiesz!
*
– On wie! On na pewno wie, babciu!
– Uspokój się dziecko!
– On… Pierwszy nie chciał pływać…. Wszyscy inni chcieli, wszyscy lubili morze!
– Kochana, to nieistotne.
– Właśnie, że tak! Oni kochali morze, a ja…!
– Posłuchaj mnie!
– To boli!
– Słuchaj! To byli ohydni, źli mężczyźni! Wszyscy są tacy sami! Przyjechali tu wykorzystywać dziewczęta, a ty ich wykiwałaś, rozumiesz? Dałaś im nauczkę! Mężczyźni zawsze oszukują, chcą twojego ciała, a potem zostawią z dzieckiem! Wezmą pieniądze i nigdy nie oddadzą! Kradną od nas wszystko, tak jak kradną morzu, bez opamiętania, bez umiaru, śmiejąc się i przechwalając! Zrozum, dziecko!
– Babciu…
– Nie płacz! Na tego też coś znajdziemy! Uwarzę wywar Jarsyliuka! To my przeciwko światu, morze przeciwko ziemi i niebu! Potrzebujemy go, potrzebujemy kolejnych! Więcej ludzi, więcej bursztynu! Odbudujemy pałac i…
Trzasnęły wykopane drzwi wejściowe, a pół sekundy później kuchenne przywitały się z podłogą. Jura puściła pochlipującą Leilę i wyszarpała wbity w deskę do krojenia nóż. Jej oczy nabiegły czerwienią gdy zobaczyła chłopaka.
– Dość się nasłuchałem. A właśnie.
Podszedł do stołu i włożył rękę pod blat, wyciągnął niewielki, czarny przedmiot.
– Moja pluskwa, dziękuję. W imieniu…
Jura zakrzyczała wściekle i wywracając stół rzuciła się na chłopaka, zrywając jeszcze pękaty, czerwony woreczek ze ściany. A potem kula między oczy posłała duszę cioci Jury prosto do piekła. Chłopak schował pistolet do ukrytej pod kurtką kabury i odwrócił się.
– Wierzę, że ty… Cholera.
Leili nie było już w domu, przez otwarte okno wpadał lodowaty wiatr.
– Czemu tu zawsze wieje takim chłodem…
Wyciągnął komórkę, wybrał kontakt.
– Halo? – Przyłożył telefon do ucha. – Niech będzie pochwalony, księże protektorze. Namierzyłem i zlikwidowałem wiedźmę. Potrzebuje dochodzeniówki i sprzątaczy do mojej obecnej lokalizacji. A, i jest tu coś jeszcze, uciekło. Boginka albo nimfa… Słucham? Tak, na urlopie. Tak, własna inicjatywa. Mhm. Mhm…Tak, księże protektorze. – Chłopak zacisnął zęby do bólu. – Doskonale rozumiem, że i tak bezpłatny.
*
Nocne niebo nad morzem zawsze było czyste. Lodziarz patrzył w gwiazdy. Czuł się samotny. Chciał czuć morze na ciele i na języku. Wstał, a w jego dłoniach błysnęło ostrze. Nie mógł dłużej znosić tej farsy. Odpłynie spokojnie, zasypiając powoli w objęciach fal. Wszedł do wody po kolana, potem po pas. Położył się na plecach i zaczął niespiesznie płynąć, aż poczuł się zmęczony. Tak, tu będzie dobrze. I wtedy coś wciągnęło go pod wodę i zalało twarz pocałunkami, a nóż wypadł mu z ręki. Zobaczył Leilę i oboje wypłynęli na powierzchnię.
– Co… co się stało? – Wysapał w przerwie między oddechami.
– Jestem wolna!
– Hę?
– Wolna!
Zazwyczaj widział ją uśmiechniętą, ale pierwszy raz tak szczerze. Zaczęła się głośno śmiać, a on, początkowo niepewnie, dołączył do niej. Ich chichot rozbrzmiewał nad całym morzem.
– Czyli jeden z tych idiotów w końcu na coś się przydał?
– Mhm. Heheh! Byłeś zazdrosny, prawda? Cały czas, zawsze, widziałam! Przepraszam!
– Zazdrosny na zabój! Co teraz, Leila?
Spojrzała mu w oczy, głęboko, tak, jak zawsze chciała.
– Jest takie miejsce na dnie, gdzie mógłbyś oddychać. Stoi tam pałacyk, niewielki i niewykończony, ale chyba mój. No i niedługo nie będzie już komu go wykańczać.
– Jeśli chcesz, to sam ci go wykończę! Pomagałem kiedyś na budowie! A jeśli nie, to wskoczymy do największego łóżka, jakie tam jest i nigdy z niego nie wyjdziemy!
Zaśmiała się perliście, zarumieniona. A potem dała mu długiego, słonego całusa i oboje zanurkowali na zawsze.