- Opowiadanie: Reinee - Dziewczyna o słonej ślinie

Dziewczyna o słonej ślinie

Wa­ka­cje to od­wie­dza­nie krew­nych, wy­pa­dy na plażę i po­zna­wa­nie dziew­czyn. I jasne, że naj­le­piej je­chać we wrze­śniu, bo po se­zo­nie mniej ludzi i ta­niej. Naj­waż­niej­sze to pa­mię­tać, żeby do­brze się bawić, robić to, na co się ma ocho­tę i zo­sta­wić pracę w domu!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Cień Burzy

Oceny

Dziewczyna o słonej ślinie

– Synu, ile ty masz lat?

– Dwa­dzie­ścia pięć… A co?

– No wła­śnie. Po­wi­nie­neś sobie zna­leźć jakąś pracę.

– Mamo, ja mam pracę!

– To gdzie są pie­nią­dze?

– Jezu, już ci tłu­ma­czy­łem! Firma utrzy­mu­je się z dat­ków, nie da się dużo za­ro­bić.

– A dla­cze­go od kilku dni sie­dzisz w domu?

– Wzią­łem urlop, pla­nu­ję małe wa­ka­cje.

– Więc świet­nie się skła­da. Po­słu­chaj, uzna­li­śmy z ojcem, że prze­sta­nie­my ci po­ma­gać fi­nan­so­wo…

– Co?!

– Chyba, że za­czniesz się bar­dziej an­ga­żo­wać w spra­wy ro­dzin­ne. Może od­wie­dził­byś wujka Grze­go­rza?

– Ale…

– Ja teraz mówię. Wujek ma duży dom, lubi gości, a od lat nikt od nas u niego nie był. Ucie­szy się, że o nim pa­mię­ta­my. Sama kupię ci bilet i do niego za­dzwo­nię. Bo zga­du­ję, że już się zde­cy­do­wa­łeś?

Chło­pak zer­k­nął zmę­czo­nym spoj­rze­niem naj­pierw na lo­dów­kę, potem na stos li­stów na sto­li­ku.

– Tak, mamo…

 

*

 

Chło­pak nie lubił morza. Nie lubił za­pa­chu glo­nów i czer­ni od­le­głej wody. Nie lubił nie­opi­sa­nej prze­strze­ni pod sto­pa­mi. I nie­na­wi­dził też wy­brze­ża. Zim­nych, pu­stych mia­ste­czek tu­ry­stycz­nych poza se­zo­nem, z po­za­my­ka­ny­mi skle­pa­mi, opu­sto­sza­ły­mi ho­te­li­ka­mi, dwoma uli­ca­mi na krzyż – od wjaz­du do wy­jaz­du i od lasu do mola. Nie cier­piał wy­wo­łu­ją­cej dresz­cze bryzy i chłod­ne­go pia­sku, za­pa­chu oleju uno­szą­ce­go się wokół sma­żal­ni ryb mie­siąc po za­mknię­ciu. Nie ro­zu­miał też ży­ją­cych tu ludzi, z braku zajęć spa­ce­ru­ją­cych w kółko tymi sa­my­mi ścież­ka­mi, z za­cie­ka­wie­niem spo­glą­da­jąc na każdy obcy sa­mo­chód prze­jeż­dża­ją­cy przez mia­stecz­ko. Nie umiał też pojąć, jak w takim miej­scu mia­ło­by dojść do wy­pad­ku, więc za­re­ago­wał nieco opie­sza­le. Zła­pał dziew­czy­nę za ra­mio­na i ścią­gnął z jezd­ni, a pęd sa­mo­cho­du za­darł jej tylko su­kien­kę. Kie­row­ca za­trą­bił parę razy i nie zwal­nia­jąc od­je­chał w dal.

– Je­steś cała?

Dziew­czy­na, niska, ja­sno­wło­sa, od­wró­ci­ła się. Była młoda, może jesz­cze na­sto­lat­ka, o nie­zdro­wo bia­łej cerze, wą­skich ustach i pod­krą­żo­nych, sza­rych oczach, tak wiel­kich i sze­ro­ko otwar­tych, że wy­da­wa­ły się nie­mal okrą­głe. Uśmiech­nę­ła się nie­pew­nie, w szpa­rze mię­dzy war­ga­mi za­lśni­ły małe pe­reł­ki.

– Heh. He, he. Za­ga­pi­łam się – wy­szcze­bio­ta­ła me­lo­dyj­nym gło­si­kiem. – Dzię­ki.

– Nie ma za co. – Chło­pak wy­mu­sił uśmiech. – Po­win­naś bar­dziej uwa­żać.

– Heheh. Je­stem Leila.

– A ja – po­pra­wił ple­cak – lecę.

Kla­snę­ła w dło­nie i zła­pa­ła go za nad­gar­stek.

– Muszę ci się jakoś od­wdzię­czyć! – Za­czę­ła się roz­glą­dać, coś przy­ku­ło jej uwagę, z uśmie­chem wska­za­ła białą budkę przy dep­ta­ku po dru­giej stro­nie ulicy. – O, już wiem! Kup mi loda!

Chło­pa­ka za­czę­ła boleć głowa.

– Niby czemu… Nie­waż­ne. Muszę iść.

– Pro­oooszę, nie mam żad­nych pie­nię­dzy… – Po­smut­nia­ła jak na za­wo­ła­nie. Nawet oczy jej się zaszkliły.

– Ech. Dobra.

– Heheh! – Nie pa­trząc na jezd­nie za­czę­ła cią­gnąć go do budki z lo­da­mi.

 

*

 

– Opła­ca ci się tutaj stać? Żywej duszy, po se­zo­nie…

Sprze­daw­ca, opa­lo­ny chu­dzie­lec o wy­glą­dzie syna ry­ba­ka wzru­szył ra­mio­na­mi. Podał chło­pa­ko­wi wa­ni­lio­wy rożek.

– Mnie? Tak. To nie moja budka. Do­ra­biam sobie. Raz lody, raz ku­ku­ry­dza, pomoc w mo­te­lu. Takie tu życie.

– Do­my­ślam się.

Dziew­czy­na pro­mie­niu­jąc szczę­ściem zła­pała wa­fe­lek, ale naj­wy­raź­niej wa­ni­lio­wa przy­jem­ność prze­sta­ła być jej celem. Wpa­try­wa­ła się w chło­pa­ka tak długo, aż ten po­czuł spoj­rze­nie i ode­rwał się od po­ga­węd­ki z lo­dzia­rzem.

– Hm? O co cho­dzi?

Po­ca­ło­wa­ła go szyb­ko, przez chwi­lę po­czuł jej język na war­gach. Od­su­nę­ła się i za­chi­cho­ta­ła.

– O nic. Pa! – Ode­szła nie­spiesz­nie w stro­nę mola, zo­sta­wia­jąc wpa­trzo­ne­go w nią chło­pa­ka. Głowę zaj­mo­wa­ło mu jedno py­ta­nie, które na chwi­lę po­prze­ci­na­ło jego więzy z rze­czy­wi­sto­ścią. Jak to moż­li­we, że ta odro­bin­ka śliny na jego war­gach jest tak prze­raź­li­wie słona?

 

*

 

– Cześć młody! Pa­mię­tasz mnie w ogóle?

Chło­pak po­kle­pał wujka po ple­cach, ale naj­wy­raź­niej nie taki był sy­gnał, że czas za­koń­czyć niedź­wie­dzi uścisk.

– Wujku…

– Mów mi Grze­gorz, młody!

– Pa­mię­tam cię, Grze­gorz! Na moje bierz­mo­wa­nie przy­je­cha­łeś, dałeś mi bu­tel­kę Gol­dwas­se­ra. Matka rzu­ci­ła nią potem w cie­bie…

Że­la­zny uścisk ze­lżał, chło­pak zła­pał od­dech, ale nie­mal się wy­wró­cił po kuk­sań­cu w ramię.

– No, pa­mię­tasz Grze­sia, za­ka­łę rodu, jak ma­wia­ją wszyst­kie matki w tej ro­dzi­nie. Wchodź do sa­lo­nu, zdej­muj ple­cak! – Wujek po­pro­wa­dził go w głąb prze­stron­ne­go domu, z ze­wnątrz wy­glą­da­ją­ce­go co naj­mniej jak pół Bel­we­de­ru.

– Żona za gra­ni­cą, nudzę się tro­chę. Cie­szę się, kurde, żeś przy­je­chał, za­ba­wi­my się po męsku!

Dusza chło­pa­ka za­łka­ła. Od urlo­pu wy­ma­gał tylko ciszy, spo­ko­ju, sa­mot­no­ści. Nie zwa­rio­wa­ne­go wy­jaz­du, zwa­rio­wa­nych krew­nych, a na pewno nie zwa­rio­wa­nej wa­ka­cyj­nej mi­łost­ki.

– Grze­gorz.

– Jo?

– Masz po­zdro­wie­nia od ro­dzi­ców. Ka­za­li prze­pro­sić, że sami nie mogą.

– A, tak. Mój ko­cha­ny bra­ci­szek i ko­cha­na szwa­gier­ka. – Na bro­da­tej twa­rzy po­ja­wił się zło­śli­wy gry­mas. – Wiecz­nie za­ję­ci. Nie­waż­ne. Witaj w moim kró­le­stwie!

Wujek z roz­ma­chem otwo­rzył po­dwój­ne, roz­su­wa­ne drzwi. Chło­pa­ka ośle­pi­ły pro­mie­nie za­cho­dzą­ce­go słoń­ca, wpa­da­ją­ce przez szkla­ną ścia­nę gi­gan­tycz­ne­go sa­lo­nu z ko­min­kiem, sto­łem bi­lar­do­wym, kinem do­mo­wym i ciem­no­wło­są dziew­czy­ną pi­szą­cą coś prze stole.

– Tato, pró­bu­ję się uczyć!

– Nitka! Ech… – Na twa­rzy Grze­go­rza wy­ma­lo­wał się nie­sa­mo­wi­ty ból za­wie­dze­nia. – Za­po­mi­nam cią­gle, że już je­steś w domu. Wa­ka­cje są za krót­kie… Patrz, twój kuzyn przy­je­chał! Co się mówi?

– Dzień dobry – od­par­li na­tych­miast chło­pak i Nitka.

– Anita, leć się uczyć do sie­bie, my tu mu­si­my po­ga­dać o mę­skich spra­wach i pić wódkę. A potem co, młody, pew­nie wy­ru­szysz na dziew­czy­ny? Jest tu w mia­stecz­ku dys­ko­te­ka… – Wujek za­chi­cho­tał pa­skud­nie, cho­wa­jąc głowę w ra­mio­na.

– Dobra, idę! – Anita ze­bra­ła ze­szy­ty i wy­szła z sa­lo­nu. – Cio­cia Jura ma rację. Męż­czyź­ni myślą tylko o głu­po­tach.

– Kurde, Nitka! Czy umiesz cy­to­wać tylko ludzi któ­rych nie lubię?! – Krzyk wujka gonił ją, gdy wbie­ga­ła po scho­dach. Potem było trza­śnię­cie drzwia­mi i uła­mek se­kun­dy ciszy, nim Grze­gorz za­śmiał się gło­śno.

– Sia­daj, młody! Przed nami długa noc!

W chło­pa­ku coś pękło, a z tego pęk­nię­te­go na­czy­nia coś się wy­la­ło. Nie miał szans ani się wy­kpić, ani uciec z dzi­wacz­ne­go świa­ta, do którego wszedł sta­wia­jąc pierw­szy krok w mia­stecz­ku. Wy­go­nił z głowy na­dzie­je, cele i emo­cje. Po co mają się mar­no­wać.

– Do­brze, Grze­gorz.

 

*

 

– Ja tam swoje wiem… Dwóch się po­to­pi­ło w tym roku, nawet ciał nie wy­ło­wi­li… Złe wody. Złe wody, a gówno tam, że ra­tow­ni­ków za mało! Wy­dzie­lić stre­fę do pły­wa­nia chcą, uwie­rzysz… Ten, no… idio­ci po pi­ja­ku wcho­dzą, no to mają, morze nie wy­ba­cza… Dupa stre­fa…

– To co z tą cio­cią Jurą? – Chło­pak wpa­try­wał się w dno kie­lisz­ka szu­ka­jąc sensu.

– Co? A… Taka cio­cia. Matka żony kogoś tam… Nie pa­mię­tam. Nitka cza­sa­mi ją od­wie­dza, miesz­ka tam… No… Tam! – Wujek po­ka­zał, gdzie jest Tam. – Za mia­stem. Sama. Za­wsze była stara i pa­skud­na. Dzi­wacz­ka, ale… Ale pie­nią­dze dała…

– Pie­nią­dze? – Sens uciekł z kie­lisz­ka i wsko­czył na twarz wujka, chło­pak po­dą­żył za nim wzro­kiem.

– Ta… Te trzy­dzie­ści ty­się­cy dla two­je­go ojca wzią­łem od niej. Nic… Nic mi nie jest winny. Ale nie mów mu! Bo mi prze­sta­nie­cie wy­sy­łać kart­ki na świę­ta i za­pro­sze­nia na… Na wszyst­ko. Wiesz, twoja matka mnie nie lubi. Lej, młody!

 

*

 

– Wszedł!

Drzwi mu­śnię­te dło­nią otwo­rzy­ły się nie­mal same, uka­zu­jąc wnę­trze nie­du­żej izby. Zioła pęcz­ka­mi su­szy­ły się na ścia­nach, musz­le i bursz­ty­ny zdobiły stare meble. Mie­sza­ni­na za­pa­chów była tak in­ten­syw­na, że żo­łą­dek uła­ska­wio­ny ja­jecz­ni­cą znów za­czął się bun­to­wać.

– Cho­ler­ne morze, cho­ler­ny smród i cho­ler­na złota wódka… – wy­mru­czał pod nosem chło­pak i wszedł do środ­ka.

– Wcho­dzi dalej, w kuch­ni je­stem!

Wy­ko­nał po­le­ce­nie. Kuch­nia wy­stro­jo­na była po­dob­nie co przed­po­kój, lecz tu do wojny za­pa­chów do­łą­cza­ły nowe siły. Przy bla­cie stara ko­bie­ta oczysz­cza­ła ryby, krwi i fla­ków było jak w ame­ry­kań­skim fil­mie.

– Siada.

Wy­brał sobie krze­seł­ko. Ko­bie­ta od­wró­ci­ła się, żwawo i płyn­nie. W pół­mro­ku izby chło­pak kiep­sko wi­dział jej twarz, po­marsz­czo­ną jak morze w wietrz­ny dzień. Skąd u niego takie ma­ry­ni­stycz­ne po­rów­na­nia? Choć ciem­ne, po­skle­ja­ne włosy na­praw­dę wy­glą­da­ły jak glony.

– Je­stem…

– Wy­glą­da jak mą­drzej­szy z tych dwóch idio­tów. Tylko młod­szy. Syn Je­rze­go.

– T-tak.

– Czego chce?

– Chcia­łem… – Wstał, za­pie­ra­jąc się o blat, od­chrząk­nął. – Chcia­łem po­dzię­ko­wać za trzy­dzie­ści ty­się­cy. Cio­cia może nie wie, ale to dla nas było…

Mach­nę­ła chudą dło­nią, ochla­pu­jąc twarz chło­pa­ka krwią.

– To i le­piej. Dałam, bo przy­cho­dził co­dzien­nie, miły się zro­bił. Spo­ko­ju nie było. Coś jesz­cze? Nie? To idzie już. Prze­szka­dza.

Chło­pak za­ka­słał, wy­tarł twarz, ukło­nił się. A potem nie­mal wy­biegł z chaty i za pro­giem głę­bo­ko ode­tchnął.

– Cho­le­ra… – Roz­ma­so­wał czoło, ze­brał siły i po­wo­li ru­szył do mia­sta. Czuł, że cuch­nie rybą i za­chcia­ło mu się rzy­gać. Ale czuł też, że zro­bił coś, co po­wi­nien, więc jego usta wy­krzy­wił lekki uśmiech, gdy już je wy­tarł.

 

*

 

Sie­dział na plaży i mie­rzył się z mo­rzem na spoj­rze­nia. Morze pa­trzy­ło cały czas. Od­dy­cha­ło przy­pły­wa­mi i od­pły­wa­mi, całe zbu­do­wa­ne z wła­snej krwi. Bryza, zimny dreszcz, blade słoń­ce za ciem­ny­mi chmu­ra­mi. Ktoś przy­tu­lił chło­pa­ka od tyłu.

– Cześć! – krzyk­nę­ła Leila.

– Cześć – od­burk­nął, a ona na­tych­miast go po­ca­ło­wa­ła. O wiele dłu­żej niż po­przed­nio, o wiele głę­biej. Tak, jej ślina była nie­sa­mo­wi­cie słona. Gdy skoń­czy­li uśmiech­nę­ła się, wsta­ła.

– Masz za­tka­ne ucho? Cią­gle je dra­pa­łeś. Nie po­wi­nie­neś tyle sie­dzieć na wie­trze.

Nie po­wi­nien. Ze­brał się na od­wa­gę, bo nigdy jej nie miał do ko­biet.

– Za­sta­na­wia­łem się, czy cię spo­tkam.

– Heheh! – Zdję­ła bluzę i zsu­nę­ła spód­nicz­kę. Pod luź­nym, bia­łym pod­ko­szul­kiem nie­śmia­ło ry­so­wa­ły się drob­ne pier­si, majt­ki opi­na­ły cia­sno po­ślad­ki. Wiatr od­sło­nił na chwi­lę gład­ki brzuch. Chło­pak uciekł wzro­kiem i Leila na­tych­miast zła­pa­ła go za nad­gar­stek, zmu­si­ła żeby wstał, biegł z nią w stro­nę morza.

– Chodź­my po­pły­wać!

– Zgłu­pia­łaś? Woda musi być lo­do­wa­ta! – Pro­te­sto­wał, ale biegł gu­biąc buty i skar­pet­y.

– Taka jest naj­lep­sza!

– W bie­liź­nie? – krzyk­nął, od­pi­na­jąc wolną dło­nią gu­zi­ki ko­szu­li.

– Heheh! Je­ste­śmy sami! Tylko ty i ja!

– Tu jest nie­bez­piecz­nie!

Za­trzy­ma­ła się. Uciekł pcha­ją­cy ich do przo­du wiatr. Stała w miej­scu, fale ob­my­wa­ły jej kost­ki.

– Sły­sza­łem, że to złe wody. – Chło­pak spo­waż­niał. Palce na jego ręku ze­sztyw­nia­ły, dziew­czy­na od­wró­ci­ła po­wo­li głowę. Za­ci­snę­ła drob­ne usta, zmarsz­czy­ła brwi.

– Nie ma cze­goś ta­kie­go jak złe wody. Morze ni­ko­go nie bie­rze na siłę. A jeśli ktoś… Jeśli ktoś jest tak głupi, że daje się po­rwać, to jego wina, praw­da? Praw­da?!

Po­krę­cił głową. Pal­ca­mi wol­nej ręki objął ści­ska­ją­cą go dłoń.

– Czło­wiek nie ma szans z mo­rzem. Oboje po­win­ni znać umiar.

Wło­żył w chwyt nieco siły, dziew­czy­na syk­nę­ła i przy­cią­gnę­ła do sie­bie obo­la­łą dłoń, chwi­lę ją ma­so­wa­ła. Jej usta za­czę­ły drżeć. Słoń­ce ukrad­kiem wy­szło zza chmur i stało się krwi­sto­czer­wo­ne. Ma­lo­wa­ło nie­moż­li­we do wy­obra­że­nia wzory na wiecz­nie ru­cho­mej tafli wody. A dziew­czy­na cicho łkała.

– Ja ko­cham morze… Ono nie jest złe…

– No wła­śnie. Ja go nie ko­cham. Brzy­dzę się nim. – Uśmiech­nął się zło­śli­wie i par­sk­nął. – Więc mo­żesz dać sobie spo­kój.

– Nic nie wiesz! – krzyk­nę­ła mu w twarz z całą siłą i za­czę­ła biec. Zła­pa­ła swoje ciu­chy i ucie­kła plażą, a chło­pak stał jesz­cze przez chwi­lę, za­słu­cha­ny w jej krzyk. – Nic nie wiesz!

 

*

 

– On wie! On na pewno wie, bab­ciu!

– Uspo­kój się dziec­ko!

– On… Pierw­szy nie chciał pły­wać…. Wszy­scy inni chcie­li, wszy­scy lu­bi­li morze!

– Ko­cha­na, to nie­istot­ne.

– Wła­śnie, że tak! Oni ko­cha­li morze, a ja…!

– Po­słu­chaj mnie!

– To boli!

– Słu­chaj! To byli ohyd­ni, źli męż­czyź­ni! Wszy­scy są tacy sami! Przy­je­cha­li tu wy­ko­rzy­sty­wać dziew­czę­ta, a ty ich wy­ki­wa­łaś, ro­zu­miesz? Dałaś im na­ucz­kę! Męż­czyź­ni za­wsze oszu­ku­ją, chcą two­je­go ciała, a potem zo­sta­wią z dziec­kiem! Wezmą pie­nią­dze i nigdy nie od­da­dzą! Krad­ną od nas wszyst­ko, tak jak krad­ną morzu, bez opa­mię­ta­nia, bez umia­ru, śmie­jąc się i prze­chwa­la­jąc! Zro­zum, dziec­ko!

– Bab­ciu…

– Nie płacz! Na tego też coś znaj­dzie­my! Uwa­rzę wywar Jar­sy­liu­ka! To my prze­ciw­ko świa­tu, morze prze­ciw­ko ziemi i niebu! Po­trze­bu­je­my go, po­trze­bu­je­my ko­lej­nych! Wię­cej ludzi, wię­cej bursz­ty­nu! Od­bu­du­je­my pałac i…

Trza­snę­ły wy­ko­pa­ne drzwi wej­ścio­we, a pół se­kun­dy póź­niej ku­chen­ne przy­wi­ta­ły się z pod­ło­gą. Jura pu­ści­ła po­chli­pu­ją­cą Leilę i wy­szar­pa­ła wbity w deskę do kro­je­nia nóż. Jej oczy na­bie­gły czer­wie­nią gdy zo­ba­czy­ła chło­pa­ka.

– Dość się na­słu­cha­łem. A wła­śnie.

Pod­szedł do stołu i wło­żył rękę pod blat, wy­cią­gnął nie­wiel­ki, czar­ny przed­miot.

– Moja plu­skwa, dzię­ku­ję. W imie­niu…

Jura za­krzy­cza­ła wście­kle i wy­wra­ca­jąc stół rzu­ci­ła się na chło­pa­ka, zry­wa­jąc jesz­cze pę­ka­ty, czer­wo­ny wo­re­czek ze ścia­ny. A potem kula mię­dzy oczy po­sła­ła duszę cioci Jury pro­sto do pie­kła. Chło­pak scho­wał pi­sto­let do ukry­tej pod kurt­ką ka­bu­ry i od­wró­cił się.

– Wie­rzę, że ty… Cho­le­ra.

Leili nie było już w domu, przez otwar­te okno wpa­dał lo­do­wa­ty wiatr.

– Czemu tu za­wsze wieje takim chło­dem…

Wy­cią­gnął ko­mór­kę, wy­brał kon­takt.

– Halo? – Przy­ło­żył te­le­fon do ucha. – Niech bę­dzie po­chwa­lo­ny, księ­że pro­tek­to­rze. Na­mie­rzy­łem i zli­kwi­do­wa­łem wiedź­mę. Po­trze­bu­je do­cho­dze­niów­ki i sprzą­ta­czy do mojej obec­nej lo­ka­li­za­cji. A, i jest tu coś jesz­cze, ucie­kło. Bo­gin­ka albo nimfa… Słu­cham? Tak, na urlo­pie. Tak, wła­sna ini­cja­ty­wa. Mhm. Mhm…Tak, księ­że pro­tek­to­rze. – Chło­pak za­ci­snął zęby do bólu. – Do­sko­na­le ro­zu­miem, że i tak bez­płat­ny.

 

*

 

Nocne niebo nad mo­rzem za­wsze było czy­ste. Lo­dziarz pa­trzył w gwiaz­dy. Czuł się sa­mot­ny. Chciał czuć morze na ciele i na ję­zy­ku. Wstał, a w jego dło­niach bły­snę­ło ostrze. Nie mógł dłu­żej zno­sić tej farsy. Od­pły­nie spo­koj­nie, za­sy­pia­jąc po­wo­li w ob­ję­ciach fal. Wszedł do wody po ko­la­na, potem po pas. Po­ło­żył się na ple­cach i za­czął nie­spiesz­nie pły­nąć, aż po­czuł się zmę­czo­ny. Tak, tu bę­dzie do­brze. I wtedy coś wcią­gnę­ło go pod wodę i za­la­ło twarz po­ca­łun­ka­mi, a nóż wy­padł mu z ręki. Zo­ba­czył Leilę i oboje wy­pły­nę­li na po­wierzch­nię.

– Co… co się stało? – Wy­sa­pał w prze­rwie mię­dzy od­de­cha­mi.

– Je­stem wolna!

– Hę?

– Wolna!

Za­zwy­czaj wi­dział ją uśmiech­nię­tą, ale pierw­szy raz tak szcze­rze. Za­czę­ła się gło­śno śmiać, a on, po­cząt­ko­wo nie­pew­nie, do­łą­czył do niej. Ich chi­chot roz­brzmie­wał nad całym mo­rzem.

– Czyli jeden z tych idio­tów w końcu na coś się przy­dał?

– Mhm. Heheh! Byłeś za­zdro­sny, praw­da? Cały czas, za­wsze, wi­dzia­łam! Prze­pra­szam!

– Za­zdro­sny na zabój! Co teraz, Leila?

Spoj­rza­ła mu w oczy, głę­bo­ko, tak, jak za­wsze chcia­ła.

– Jest takie miej­sce na dnie, gdzie mógł­byś od­dy­chać. Stoi tam pa­ła­cyk, nie­wiel­ki i nie­wy­koń­czo­ny, ale chyba mój. No i nie­dłu­go nie bę­dzie już komu go wy­kań­czać.

– Jeśli chcesz, to sam ci go wy­koń­czę! Po­ma­ga­łem kie­dyś na bu­do­wie! A jeśli nie, to wsko­czy­my do naj­więk­sze­go łóżka, jakie tam jest i nigdy z niego nie wyj­dzie­my!

Za­śmia­ła się per­li­ście, za­ru­mie­nio­na. A potem dała mu dłu­gie­go, sło­ne­go ca­łu­sa i oboje za­nur­ko­wa­li na za­wsze.

 

Koniec

Komentarze

Ciekawy pomysł, ale jakoś mnie nie porwało. Pewnie dlatego, że zawodu urlopowicza domyśliłam się na samym początku.

– Musze ci się jakoś odwdzięczyć!

Literówka. Sporo ich masz jak na tak krótki tekst.

muszle i bursztyny ozdabiały stare meble.

Czyli co zdobiło, a co było ozdabiane?

Babska logika rządzi!

Dzięki, na pewno będę jeszcze poprawiał.

Akurat zawodu się nie domyśliłam, więc miałam wrażenie, że “nie ogarniam” co się w ogóle dzieje. Teraz wiem skąd można by się domyśleć i nadal, jest na niekorzyść. Ideę można lepiej rozwinąć, bo teraz sprawia wrażenie rwanej – chłopak na wakacjach, wszystko leniwie (ale bardzo, bardzo podobał mi się opis nadmorskich miejscowości po sezonie, świetny fragment), bach, zaczynamy przygody do których trochę ciężko się przywiązać. Fabularnie, tekst daje mi poczucie niespójności. I jeszcze jak ta pluskwa się pojawiła – co się dzieje?

Podsumowując, pomysł był, kilka mocnych opisów, ale rozwój akcji kompletnie mi nie pasuje. Zbyt szybko wszystko układało się w całość. A taka fajna zagadka w miejscowości po sezonie. 

Podpisuję się pod Derdiu. Opowiadanie niewykorzystanej szansy. Za szybko, za prosto… Pomysł na “tajnego likwidatora” sam w sobie dobry mi się wydaje.

Jeśli dobrze pamiętam, to limit w konkursie wynosi 15k. Autorowi tak mniej więcej jedno zdanie zostało…

Babska logika rządzi!

A, to przepraszam – pisząc komentarz, nie pamiętałem, że to konkursowy tekst. Co pozostaje? Zaproponować rozszerzenie historii już poza konkursem.

Też mnie przy czytaniu uwierało to szybkie załatwienie sprawy – za szybkie i za proste. Po prostu wyskoczył jak Filip z konopi, szast-prast i po wszystkim. Rozumiem limit konkursowy, ale wrażenie niestety pozostaje. 

I tak się zastanawiam, czy gdyby przyciąć gdzieś wcześniej parę zdań, to dałoby się nieco ułagodzić ten nagły skok… 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Podpisuję się pod Deirdriu – opisy nadmorskich plaż po sezonie bardzo plastyczne.

Podpisuję się pod Śniącą – skrócić, żeby zyskać nieco znaków, a potem dopisać tak, żeby wszystko udało się logicznie uzasadnić i żeby jedno z drugiego wynikało.

Podpisuję się pod AdamemKB – rozszerzyć historię i zrobić z tego prawdziwe opowiadanie.

A od siebie – ciekawy pomysł, potencjał na naprawdę fajne opowiadanie, ale nie dość że tekst szarpany, to jeszcze masa literówek Ci została. Weź no, chłopie, popraw te niedociągnięcia.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Chyba faktycznie tekst ucierpiał na cięciach. Do spotkania na plaży jeszcze ogarniałam. Później miałam wrażenie, że wszystko dzieje się zbyt szybko. A szkoda, bo może w pierwszej wersji czytałoby się dużo lepiej.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nie do końca jasna jest dla mnie ta opowieść, ale czytało się nieźle, więc chętnie dołączę do czekających na wersję rozszerzoną i poprawioną.

 

sza­rych oczach, tak wiel­kich i sze­ro­ko otwar­tych, że wy­da­wa­ły się nie­mal okrą­głe. Uśmiech­nę­ła się sze­ro­ko, ale nie­pew­nie… – Powtórzenie.

 

Dziew­czy­na pro­mie­niu­jąc szczę­ściem zła­pał za wa­fe­lek… – Dziew­czy­na, pro­mie­niu­jąc szczę­ściem, zła­pała wa­fe­lek

 

Nie miał szans ani się wy­kpić, ani uciec z dzi­wacz­ne­go świa­ta, do ja­kie­go wszedł… – Nie miał szans ani się wy­kpić, ani uciec z dzi­wacz­ne­go świa­ta, do którego wszedł

 

Nic… Nic mi nie jest winny.Nic… Nic mi nie jest winien.

 

A jeśli nie, to wsko­czy­my di naj­więk­sze­go łóżka… – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chyba to wszystko dzieje się za szybko i jest za duży rozrzut pomiędzy niespiesznym początkiem a tymi bombami z finału. Może faktycznie warto by opowiadanie odpowiednio rozbudować?

I po co to było?

.

(Nadrabiam, do draba!)

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dzięki za wszystkie komentarze. Limit znaków dał się we znaki :) Dużą część opowiadania wyciąłem, ale nie chcę już nic zmieniać. Zamiast znowu liczyć każdy znak zachowam pomysł i może kiedyś powstanie nowa, dłuższa wersja. A ja, choć jestem w tym odosobniony, lubię tę bombę na końcu i szybki finał, więc nawet z większym limitem końcówka wyglądałaby pewnie podobnie :)

Panku, zeście zasoleli z tym mozem, ze niech wos Panbucek stzeze! Kaj to tak doleko jechoć, śkoro we góroch tako ślicnie, a górolska baba, to je baba jak się patsy; łobrotna, pikna, wosoła i cieplutko – w pierzynie z takom ani to zmorznies, ani się bendzies wynudzoł. No i ze krwi i kości góralki som, a nie, ze jakisik cudok podwodny… Ej, skoranie boskie z Wami, ceprami.

 

Uczucia me odnośnie tego opowiadania są mieszane. Z jednej strony mamy bardzo fajny, rewelacyjnie oddany klimat turystycznych miejscowości tuż po sezonie. Świetne, plastyczne opisy i niemal pogrzebową atmosferę sunącą się za ponurym bohaterem jak ponury smród za ponurymi, bo dawno niepranymi, gaciami. Mamy teżuroczą, kolorową, kontrastowo żywą postać Lieli – wesołej, w moim odbiorze, pół dziewczyny, a wpół jeszcze dziecka. Naprawę udała Ci się ta panna niesamowicie. Z opisów wynika, że to żadna seksbomba, a i tak przykuwa uwagę i wzbudza sympatię od pierwszego przeczytania. Ponadto pięknie kontrastuje z całą resztą smutnego, ponurego i paskudnego świata, w który nas zabierasz.

Jej babka, choć dosyć stereotypowa w swoim wsiowym dziwactwie i zgorzknieniu, też daje radę. Rubaszny wuj Grzegorz, a nawet apodyktyczna matka bohatera, również są bohaterami, których się w tekście dostrzega. Za to już córka Grzegorza i lodziarz są jacyś tacy… miałcy. Jako postacie trzecioplanowe, mają do tego pełne prawo, ale zupełnie nie rozumiem po co w ogóle są wprowadzone, (zwłaszcza córcia); marnują tylko miejsce w i tak już ciasnym limicie, a to się potem mści.

No i sam bohater. On już nie ma prawa być nijaki. A mimo to… No łazi sobie taki jakiś typek i tylko dupi smuty, narzeka i daje do zrozumienia, że wszystko mu się nie podoba. I po tym go poznasz, bo innych cech charakterystycznych tak naprawę nie ma. Nawet kiedy kłócił się z Leilą na plaży – a wręcz ją prowokował, z tego co zrozumiałem – ba!, nawet jako Agent Jego Papieskiej Mości, nie zrobił na mnie żadnego wrażenia.

Nie pomógł mu ani element zaskoczenia (a zaskoczył nie tylko Babcię Jagódkę) w scenie finałowej, ani pluskwa, ani pukawka, ani nawet użycie tej pukawki w iście ramboidalnym stylu, nic. Swoją bezpłciowością odbił się też negatywnie na samym tekście. Z jednej strony w dużej mierze to dzięki niemu opowiadanie ma swój klimat, a z drugiej zostaje niemal zupełnie wypłukane z emocji, energii i życia, a to całą opowieść czyni niezbyt zajmującą, a bohatera po prostu nie zdołałem polubić. Znielubić też nie. No facet jest po prostu nieciekawy. Nijaki, Tyle, że mu współczułem, zwłaszcza po przeczytaniu, nazwijmy to, „prologu”. Bardzo bardzo prologu, tak swoją drogą.

Fabularnie też mi zgrzytało. Po pierwsze i najważniejsze, nie ogarniam tego motywu z pieniędzmi, pożyczaniem i zależnościami rodzinnymi. I strasznie mnie to irytuje. Bo ja dociekliwe dziecko jestem, a nierozwiązane zagadki męczą mnie jak poranna kupa późnym popołudniem. Prześledźmy to wszystko więc jeszcze raz, a potem proszę o sprostowania i wyjaśnienia. Grzesiek, choć sam mieszka tak, że nie sposób nie uznać go za co najmniej zamożnego, pożyczał od ciotki, której nie cierpi, pieniądze dla brata, który ma go w dupie i szwagierki, która nie ma go w dupie, ale tylko dlatego, że się brzydzi. Co więcej, Grzesiek – jak wynika ze słów cioteczki – wręcz się upraszał o te pieniądze i łaził za nią uparcie. I teraz moje pytania: Po co (rodzicom bohatera ta kasa była)? Z pierwszej sceny wynikało, że jednak dają radę. Ponadto, to jest, zdawałoby się, istotne dla fabuły, więc brak wyjaśnienia i zostawienie tego wątku w próżni, mi nie leży. Po co (Grzesiek tak się gibał za tą forsą, skoro nie lubi ani swojego braciszka, ani jego żony, ani starej paskudnej ciotki)? Naprawdę aż tak mu zależy na kartkach świątecznych? Po co (pożyczał te pieniądze od ciotki, skoro sam, pozornie – a w tekście tego pozoru nie dementujesz – siedzi na grubej kasie)? I jeszcze raz: Po co (cały ten motyw z pieniędzmi jest w tekście – prócz tego, by dać protagoniście powód, do odwiedzenia starej raszpli)? Kolejne pytanie: kiedy bohater powziął stosowne podejrzenia co do natury starszej pani, bo pierwsza wizyta – jak Cieniu poniał – służyła już głównie temu, by założyć jej podsłuch.

Końcowy (a raczej prawie końcowy) twist przez te niedomówienia bądź niejasności bardzo cierpi, bo zasadniczo nic nie prowadzi do stosownego: AHA! TAKIE BUTY! Twist końcowy natomiast, ten z lodziarzem, jest już zupełnie niepotrzebny jak dla mnie. W sumie, to nie wiem nawet, czy to można nazwać twistem, bo w opowiadaniu chyba nie ma ani jednej poszlaki wskazującej na romans tej dwójki. Poprzestańmy więc może na określeniu: zakończenie. I to zakończenie do samego tekstu też nie wnosi nic ciekawego ani świeżego. Czegoś się z niego dowiadujemy, i owszem, ale można by je zdrowo skrócić, a zaoszczędzone miejsce przeznaczyć na rozwinięcie ważniejszych motywów. Tekst by na tym sporo zyskał.

 

Styl, jak już wspomniałem, mi podszedł – opowiadanie ma klimat, ma fajne opisy, ma ciekawych, dobrze wykreowanych bohaterów. Technicznie też jest w porządku – piach z plaży nie zgrzytał mi między zębami podczas czytania, więc poszło łatwo i przyjemnie; zupełnie jak podczas spaceru brzegiem morza. Ale że umiesz dobrze pisać, miałem już przyjemność się przekonać.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Fantastyka – jest

Wakacje – są, nieco poza sezonem, ale to ich urok :)

 

Oj Reinee, Reinee, na chirurga to byś się nie nadał :D

Co prawda nie wiem, jak wyglądała pierwotna wersja tekstu, ale widać, że ostrze Ci zjechało po kościach opowiadania. Wydaje mi się, że kilka scen spokojnie można było skrócić lub wręcz usunąć, a rozbudować to, co najważniejsze (czyli wątek głównego bohatera). 

Bardzo fajnie prowadzisz akcję dialogami, dzięki czemu opowiadanie czyta się jednym tchem. Pomysł też mi się podobał – takie trochę skrzyżowanie Wiedźmina z Egzorcystą ;) Gdyby tylko tę postać nieco rozwinąć, ubogacić, zrobić pełnokrwistego bohatera… Stylowi też nie mam nic do zarzucenia. (co prawda gdzieniegdzie brakowało przecinków, gdzieś się zdarzyła literówka, ale nie raziło w oczy –  przejrzyj tekst pod tym kątem). Rozumiem, że limit znaków był w tym przypadku dużym ograniczeniem, ale, znając Twoje umiejętności, dałoby się z tego wycisnąć więcej.

Z chęcią przeczytam opowiadanie w dłuższej wersji :)

 

P.S. Jak tam idzie wymyślanie konkursu :P ?

Cieniu, muszę powiedzieć, że bardzo dobrze przedstawiłeś błędy tego opowiadania, części z nich nie dostrzegałem lub nie patrzyłem na nie w ten sposób. Dziękuję Tobie i Iluzji za bogate komentarze.

Co do konkursu, to może być gotowy w każdej chwili, gdzie się z tym zgłosić? :)

Trzeba umieścić wątek w hydeparku (tak, teraz już jestem mądra), tam jest opcja “konkursy” :)

Ale fajnie, już zacieram ręce!

I może pogadaj z Didżejem, żebyś mu nie wszedł w paradę, bo on też zapowiadał jakiś konkurs.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nowa Fantastyka