- Opowiadanie: Dev - Wieża

Wieża

Zdziwiony Ślązak i smok

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Wieża

Nie cierpiał latać samolotem. Nie chodziło o strach, raczej o dyskomfort, w końcu był wielkim facetem, który musiał się wbić w małe siedzenie. A gdzie miał schować swoje długie nogi? Oczywiście w pierwszej klasie wszystko byłoby porządku, ale na taki wydatek nie było go stać. Poza tym taka podróż była ostatecznością, gdyby nie nagłe komplikacje pojechałby pociągiem. Profilaktycznie łykał dwie tabletki nasenne i większość czasu spędzał w objęciach Morfeusza.

 

Ocknął się nagle. Podniósł powieki, ale wokół panowała ciemność. Zdezorientowany rozglądał się wokół, nie dostrzegał nawet żadnych kształtów, mrok totalny. Po chwili dopiero zajarzył, że nie siedzi w fotelu, a leży na czymś strasznie twardym. Czyżby się rozbili, a on to przespał i jest w szpitalu? Albo, co gorsza, uznali go za trupa i pochowali? Ciemno jak w przysłowiowej dupie murzyna, ale zdecydował się wstać. Wyprostował się na swoje całe sto dziewięćdziesiąt trzy centymetry, czyli jednak nie jest w ostatecznym M-1. Wyciągnął ręce i niepewnie ruszył naprzód.

– Łożesz ty, łożeszku! Co za cep postawił tukej to coś? – Zaczął pomstować na głos, gdy wpadł na jakiś przedmiot. – Dyć to zydel. – Uzmysłowił sobie obmacując kontury. – Jeszcze zalicza zola i jak byda wyglądać z limem pod łokiem? Co to za burdel? – Dalej prowadził głośny monolog. – Halo! Jest tukej ktoś?

Dotarł do ściany i zaczął poruszać się wzdłuż szukając włącznika. Gdzieś to ustrojstwo powinno być. Nagle po przeciwnej stronie otworzyły się drzwi wpuszczając słaby i chybotliwy blask świecy. Odwrócił się i wrzasnął. Przed progiem stała najprawdziwsza wiedźma. Siwe włosy, skołtunione tak, że nawet zgrzebło nic by nie pomogło, zgarbiona, twarz z wielkim nochalem, który dominował na obliczu, w kolorze przejrzałej śliwki węgierki. Chwiejnym krokiem ruszyła w jego stronę, a on się cofał. Zastanawiał się, dokąd ma uciec, gdy za plecami poczuł cegły. Im bardziej się zbliżała, tym więcej zauważał szczegółów. Kilka brodawek, jedna na środku czoła jak parodia trzeciej gałki, zielone oczy i paznokcie jak szpony dzikiego zwierza.

– Nie zbliżej się. – Zdołał wyksztusić. – Umia karate i dostaniesz łomot.

Kobiecina nic sobie z niego nie robiła. Okazało się, że tuż obok łóżka stał stół, a na nim kilka świec i krzesiwo. Pozapalała wszystkie, przez co pokój nabrał wyrazistości.

– Ocknął się nasz rycerz? – Pojawiła się kolejna osoba.

Uznał, że musi śnić. Przecież to niemożliwe. Nowoprzybyłego łatwiej byłoby przeskoczyć niż obejść. Z wielkim brzuchem i szerokimi barami ledwie mieścił się w otworze drzwiowym. Jednak nie to było zaskakujące, lecz jego ubiór. Jak kolorowy ptak, obleczony w jakieś suknie, czy sutanny. Czerwony, żółty i brązowy, brakowało tylko czapki z piórkiem. Z kilku metrów czuć być alkoholowy odór, mężczyzna widocznie nie wylewał za kołnierz.

– Witam, waszmość. Widzę, że wróciłeś między żywych. Zbyszko jestem. – Ukłonił się lekko. – Opatrzność waszmość przysłała do nas. – Wbił pytający wzrok w zbaraniałego obcego.

– Ekm, Maksymilian. – Przedstawił się wreszcie. – Max. – Poprawił się.

– Nasza Zyta dbała o ciebie, jak o rodzonego syna. – Wreszcie wtoczył się do środka. – Leżałeś bez ducha dwie niedziele.

Max zasępił się. To najgorszy koszmar, jaki mu się śnił. Przede wszystkim przez swoją realność. Szczypał się po rękach, czuł ból, ale dalej tkwił w tej posępnej komacie. Wzdrygnął się na samą myśl o pokrewieństwie z wiedźmą.

– Może się ubierzesz? Książę Rudolf z niecierpliwością czeka na udzielenie twojej osobie audiencji.

Co za pasztet. Spojrzał w dół i jęknął ze zgrozy. Ubrany był w babską koszulę nocną, tak mu się przynajmniej wydawało.

– Kaj są moje gacie? Szczewiki? Fuzekle? Kaj są moje szmaty? – Zawył wreszcie jak pies.

– Nie wiem, o czym mówisz. – Zbyszko zasępił się. – Wszystkie twoje rzeczy są tam –wskazał skrzynię stojącą przy kominku. – Może tam znajdziesz to, o co pytasz.

Wytoczył się z pomieszczenia zostawiając Maxa z Zytą.

– Wypij to. – Wcisnęła mu do ręki jakiś kubek, a głos miała skrzekliwy, tak bardzo, że wszystko powinno się rozlecieć.

– A nie mosz czystej szolki?

– To nie ten wiek i nawet nie ta planeta, kochanieńki. – Uśmiechnęła się pod nosem. – Nie wiem jak cię tutaj sprowadzili, ale zapowiada się niezły ubaw.

Zatkało go, ale tylko na moment.

– Ty coś wiesz. – Zarzucił jej. – Co tukej jest grane?

Wyprostowała się i parsknęła śmiechem. Przez chwilę miał wrażenie, że to dwie osoby. Ta starucha, która napędziła mu stracha i młoda dziewczyna o rudych włosach. To mu dało do myślenia.

– Mosz zdrzadło?

– Tam jest miska z wodą, możesz się przejrzeć. Ostrzegam jednak, zobaczysz siebie, nie mamy wpływu jak nas widzą inni.

– Czyli? – Usiadł na stołku i wychylił zawartość kubka. Na chwilę stracił oddech, miał wrażenie, że rozleci się na milion kawałków. – Cholera, jakie mocne.

– Najlepsza okowita, kilkanaście ziół, część trująca.

Poczuł jak zawartość podchodzi mu do gardła i z rozpaczą rozglądał się za jakimś wiadrem, czy innym pojemnikiem.

– Uspokój się, przecież cię nie otruję. Może tobie uda się wykonać zadanie Rudolfa i nas wszystkich stąd wyciągniesz. Te zioła powinny pomóc ci dojść do siebie. – Szybko złapała go za kark i mocno nacisnęła, tak, że głowa wylądowała między udami. Głośno się wentylował wdychając niezbyt świeży zapach koszuli nocnej.

– Powiesz mi wreszcie, co jest grane? – Żołądek się uspokoił i już nie miał zamiaru wypuścić pawia.

– Od czasu do czasu pojawiają się osobnicy z innych światów. Nie umiem dojść, dlaczego i w jaki sposób. Najczęściej otrzymują jakieś zadanie, a po wykonaniu znikają i nikt ich nie pamięta. Nikt, oprócz mnie.

– A ty? Jak długo?

– Jakiś rok. Kończę farmację i chyba dlatego pojawiłam się jako znachorka. Nie wiem jak wyglądam w ich oczach, ale omijają mnie szerokim łukiem i wyraźnie się mnie boją? Powiesz mi?

– Ni, lepiej żebyś nie wiedziała.

– Tego się obawiałam. – Westchnęła ciężko.

Położył się na łóżku i wbił wzrok w sufit.

– Ej, co to za maszkara na tej gips dece? Normalnie strach się bać.

Podążyła za jego wzrokiem i zmarszczyła brwi.

– Pierwszy raz to widzę. – Przyznała. – Lepiej się ubierz, bo książę gotów przysłać po ciebie straż.

Zyta musiała mu pomóc wbić się w te wszystkie suknie.

– Najlepsze byłyby normalne dżiny i koszulka. Po jakie licho tyle tego? – Marudził na głos. – Po kiego grzyba mi ta blacha? – Zdenerwowany obracał w dłoniach szablę.

– Idź już. Życzę ci powodzenia, bo nie wiem, czy się jeszcze zobaczymy.

Gdyby nie awersja do wyglądu uściskałby ją, wolał jednak ograniczyć się do zwykłego skinienia głową. Zgodnie z jej wskazówkami ruszył na spotkanie z przeznaczeniem. Zamek może nie był ogromny, zdołał jednak parę razy się zgubić. Doszedł do wniosku, że chyba specjalnie umieścili go w jakiejś zatęchłej komacie bez okna, chyba jedynej w całym budynku. Słudzy schodzili mu z drogi, a jak zapytał o drogę to nawet nie odpowiedzieli, tak jakby nie rozumieli, o czym mówi. Wreszcie dotarł, zdążył też się spocić.

– Oto nasz rycerz, Max. – Przedstawił go Zbyszko. – Nasz wybawca, nasz…

– Dosyć. – Książę siedział za stołem i spod przymrużonych powiek obserwował gościa. – Mam dla ciebie zadanie.

– Tak?

– Mości książę – zasyczał gdzieś obok grubas.

– Tak, mości książę? – Poprawił się natychmiast.

– Moją umiłowaną córkę uprowadził smok i trzyma ją w wieży. Odzyskasz ją, a nie minie cię nagroda.

To chyba zbyt grubymi nićmi szyte. Że niby on? I co to za smok, Zyta nie wspominała o żadnych poczwarach. Zresztą one nie istnieją, to tylko bajki.

– Kiedy? I jaka nagroda? – Lepiej wszystkiego dowiedzieć się na początku.

– Och, to będzie już z pięć lat. – Odpowiedział mu usłużnie Zbyszko. – Nadobną i prześliczną naszą Brunhildę porwał z sypialni smok.

– Cicho. – Znów mu przerwał Rudolf. – Tyle złota ile uniesiesz i może jakiś mały zamek, albo kilka wiosek.

Ma tutaj zostać na stałe? Niedoczekanie ich.

– A jeżeli odmówię? – Musiał mieć jakąś alternatywę.

– Kat już czeka.

To przesądzało sprawę. Głowę wolał mieć na karku, a jak się potem wymyśli wykaraskać z tej kabały.

– Kaj ta wieża?

– To rozumiem. – Książę po raz pierwszy się uśmiechnął. – Drogę ci wskaże jeden z moich rycerzy.

– Mogę o coś zapytać? Ilu „śmiałków” było przede mną?

– Trzydziestu trzech. Żaden nie wrócił, znaleźliśmy tylko kości i … – Jak zwykle przed szereg wyszedł Zbyszko, ale zaraz umilkł pod karcącym wzrokiem pana.

– Co? I wy chcecie żebym lazł do tego gniazda na pywną śmierć? Gdzie ten kat? – Zdenerwował się Max.

– Ruszaj, człowieku. Bo jak kat zabawi się z tobą, to nie zostanie żadna kość w całości. – Rudolf wstał i wskazał drzwi. – Masz mi przywieść Brunhildę. Straż!

Pod eskortą pomaszerował na dziedziniec i znów stanął jak wryty. Na środku czekał na niego koń.

– Dyć to jakieś żarty. Wy chyba nie myślicie, że wleza na ta chabeta? W życiu żech nie siedział na takim czymś? A jak spadna, to co?

Przy pomocy kilku pachołków został wywindowany do góry, na grzbiet rumaka. Przylgnął do jego szyi i kurczowo trzymał się grzywy.

– Ruszaj, panie! – Ponaglał go narzucony towarzysz. – Bo i moja głowa spadnie. Im prędzej wrócę, tym prędzej będę mógł zaciągnąć tę małą służkę na siano.

– Ja tukej zdychom ze strachu, a ty myślisz o dupczeniu. – Mruknął w grzywę.

Z trudem wyprostował się na siodle i ujął w dłonie wodze. Musieli mu dać najbardziej spokojne zwierzę, bo nie robiło gwałtownych ruchów. Podpatrując rycerza zaczął pracować rękoma i nogami starając się nakierować konia we właściwą stronę. Po opuszczeniu przyzamkowego miasteczka ruszyli galopem. Max trochę się trząsł i nie miał zbyt pewnej miny, ale konsekwentnie parł naprzód. Po godzinie w oddali zamajaczyła góra, a przed nią spora wieża. Miejsce jego przeznaczenia.

Im bliżej podjeżdżali, tym bardziej okolica wydawała się jałowa. Nic, tylko pożółkła trawa, żadnego drzewa, krzaczka, niczego, za czym można by się schować.

– Tu cię zostawię. Widzisz cel. Żegnaj. – Towarzysz krzyknął i zawrócił.

Został sam i strach ścisnął mu serce. Po okolicy rozniósł się przeszywający ryk, koń stanął dęba zrzucając jeźdźca i uciekając w popłochu. Max leżał na plecach i zastanawiał się, kto tak bardzo go nie lubi, że doprowadził do tej sytuacji. Nie było mu dane zbyt długo użalać się nad sobą. Słońce przysłoniła jakaś olbrzymia postać, po chwili poczuł jak na ciele, nie takim małym znów, zaciska się łapa i unosi w powietrze. Im byli wyżej tym bardziej słabł, obrazy mu się zlewały w jedno. Odleciał i to dosłownie.

Dochodził do siebie powoli. Leżał przy ognisku, które nieprzyjemnie nagrzewało mu prawy bok. Z krzykiem poderwał się równe nogi i z obłędem rozejrzał wokół. Był sam, jeżeli nie liczyć mrówek, które wędrowały w sobie znanym kierunku. Obmacał nerwowo całe ciało, ale wyglądało, że wszystko jest na swoim miejscu. Nawet szabla dyndała przy pasie. Właśnie ją wyciągał kiedy do pieczary wparował…troll. Najprawdziwszy, taki, jakiego można spotkać na kartach bajek.

– Coś za jeden? – Max wykrztusił jednocześnie wyciągając przed siebie oręż.

– Rehinolebrotenitycerteleniecdes.

– Co?

– Och, ci ludzie. –Troll zasępił się. –Jestem Reh, nikt przecież nie będzie łamał sobie języka, żeby wypowiedzieć moje imię.

– To było twoje imię?

– Nie, skąd. Nazwa zwyczajowa mrówki. Jasne, że moje imię.

– Dziwne. – Niesamowite było to, że traktuje stwora jak kumpla. – A gdzie smok? I Brunhilda?

– One? Brunia ma ciężkie dni, więc bez kija nie podchodzić, a Mania poleciała upolować coś na kolację. Przy okazji przyniesie kilka beczek piwa, albo lepiej okowity. Nasze zapasy są na wyczerpaniu.

Z jękiem klapnął z powrotem przy ognisku. Bardziej uważnie rozejrzał się po otoczeniu. Jaskinia była duża, ozdobiona jakimś malowidłami. Oprócz ogniska, które płonęło na samym środku, w kacie leżała jakaś sterta łachów.

– Nic nie rozumiem. – Max poskarżył się jak małe dziecko.

– A co tu jest do zrozumienia. Lepiej pomóż mi przynieść stół i krzesła, no chyba, że kolację chcesz jeść na ziemi. Brunia się ucieszy, dawno nie mieliśmy gości.

Z ociąganiem wstał i poszedł do wylotu, za trollem. Za załomem tunelu ukazała się w pełni wyposażona kuchnia.

– Aleś, babo, rzadno. – Krzyknął zanim pomyślał i oberwał patelnią w łeb. – Za co?

– Jeszcze się głupio pytasz. – Reh pokręcił z dezaprobatą głową. –Przedstawiam córkę księcia Rudolfa, Brunhildę.

Dziewczyna okazała się po prostu brzydka. Długie włosy splatała w warkocz, była płaska, a przynajmniej takie wrażenie sprawiała. Wystające zęby dominowały na twarzy, one i odstające, jak u nietoperza, uszy.

– Przepraszam. – Bąknął. – Twój ojciec mnie wysłał, żebym cię uratował ze szponów smoka, który cię porwał.

Roześmiała się perliście, ze śmiechu chyba ją brzuch rozbolał, bo zgięła się w pól.

– Mania mnie nie porwała. – Głos miała przyjemny dla ucha. – Przecież to ojciec mnie tutaj wysłał. Chcesz herbaty?

– Może lepiej piwa – wtrącił się troll. – Nie wiem, czy na trzeźwo wytrzyma tę opowieść.

Rozwiązywanie dylematu przerwało pojawienie się smoka. To znaczy, nie wparował do kuchni, na to była zbyt mała, ale obwieścił swój powrót głośnym rykiem.

– Gdzie was znów wyniosło? – Głos miał jakby dwie płyty ocierały się o siebie.

– To coś godo? – Zdziwił się Max.

– To smoczyca i zna więcej języków, niż ty kiedykolwiek się nauczysz. – Dziewczyna stanęła w obronie lewiatana. –Jest mądra i wykształcona. Lubi tez poznawać nowych ludzi, szczególnie tych, którzy nie pochodzą z naszego świata.

– Cholera, czy wy wszyscy wiecie coś, o czym ja nie mam pojęcia? – Mężczyzna miał ochotę coś rozwalić. – Chcę wiedzieć, co się tukej dzieje.

Przenieśli się do pieczary Mani. Przywitała się i przeprosiła za szkody, które pewnie mu wyrządziła. Usiedli jak przyjaciele i wypili za swoje zdrowie. Smok po prostu bezczelnie wsadził pysk do wielkiej beczki i dwoma pociągnięciami ją opróżnił.

Książę Rudolf wiedział, że jego córka nie grzeszy urodą. Nie była jego jedynym dzieckiem, za to ukochanym. Nie zależało mu na wydaniu jej za mąż, w końcu przyszły zięć poleciałby na majątek, a nie na zalety dziewczyny. Brunhilda okazała się zdolną i inteligentną panną, a że do szkół nie przyjmowano przedstawicieli jej płci, postanowił w inny sposób wykształcić latorośl. Miejscowy ksiądz, a potem przejezdny kaznodzieja, zasiali pierwsze ziarna, ale po pewnym czasie uczennica przerosła mistrzów. Mania zgodziła się zająć pannicą, w końcu znała księcia od kołyski. Wspólnie rozsiewali plotki o jej porwaniu. Poza tym wieża była tylko na pokaz, nawet nie było w niej drzwi.

– Po kiego grzyba tak kombinować? – Max nie umiał się zrozumieć powodu ich postępowania.

– Chcemy mieć po prostu spokój. – Smoczyca powoli przeżuwała kawałek prawie surowej krowy. – Nie chcę otwierać szkoły, Brunia jest wyjątkowa. Poza tym, z jej aparycją byłaby wiecznie wyśmiewana.

– To prawda. – Ledwie uniknął uderzenia kubkiem. – I jest też drażliwa na tym punkcie. A pozostali?

– Jacy pozostali? – Zdziwił się Reh.

– Ci, którzy mieli ją wyzwolić.

– Wrócili do swoich światów – objaśniła Brunhilda. – Od czasu do czasu dopada nas nuda i potrzebujemy świeżej krwi.

Przez pewien czas przybliżał im swój świat, technologie i tak dalej. Oni odwdzięczyli się samym. Alkohol lał się strumieniami, ucztowali długo i hałaśliwie. W pewnym momencie Mania odwdzięczyła się za opowieści małym diamentem, zielonym, jak oczy Zyty.

 

Ocknął się gwałtownie. Siedział wbity w fotel, a wszyscy wokół zapinali pasy. Samolot podchodził do lądowania. Co za cudaczny sen. Więcej nie będzie brał tych prochów, po nich ma majaki. Rozprostował zaciśnięte pięści i coś mu wypadło. Mały, zielony diament.

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałam i w sumie nie wiem, co napisać. Smoki w milionach odsłon już były, podróże w czasie i między wymiarami też, księżniczki niby porwane, ale jednak nie porwane także. W takim przypadku pozostaje kwestia wykonania, splecenia tych wszystkich wątków. I to wykonanie, niestety, do mnie nie przemówiło.

Za bardzo to wszystko jest proste i prosto podane, a jednocześnie w sumie nie wiem dlaczego i po co Max się znalazł w tym dziwnym świecie. I skoro książę sam wysłał córkę do wieży, to po co ściąga “rycerzy na ratunek”.

Od strony technicznej – zauważyłam braki w interpunkcji.

 

Z ocią­ga­niem wstał i po­szedł do wy­lo­tu, za trol­lem. Za za­ło­mem tu­ne­lu uka­za­ła się w pełni wy­po­sa­żo­na kuch­nia.

– Aleś rzad­no. – Krzyk­nął zanim po­my­ślał i obe­rwał pa­tel­nią w łeb. – Za co?

Chyba zgubiłaś to jakieś zdanie lub kilka słów. Jeśli ukazała się Maksowi kuchnia, to do kogo mówi “aleś rzadno” i za co w łeb dostaje?

I przy okazji – zły zapis dialogu. Powinno być:

– Aleś rzad­no! – krzyk­nął zanim – skoro krzyknął, to wykrzyknik. Resztę masz w poradniku: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

 

Za to bardzo mi się spodobały gwarowe kwestie Ślązaka :) Chętnie poczytałabym o innych jego przygodach.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki za komentarz. Przyznaję się bez bicia, że ten tekst miał być łatwy, prosty. W sumie był pisany w ramach zakładu. Wiem także, że moja interpunkcja nieraz woła o pomstę do nieba, ale usilnie nad nią pracuję.

W ramach wyjaśnienia : rzadno w gwarze śląskiej znaczy brzydka, więc Brunia chyba słusznie Maxa zdzieliła za brak delikatności.

Wprawdzie za dobrze gwary nie znam, ale to akurat wiem. Chodziło mi raczej o to, że Max zobaczył kuchnię i na jej widok zawołał. A chyba powinno być jakieś nawiązanie, że w tejże kuchni zobaczył dziewczynę i na jej widok zakrzyknął. I za nazwanie księżniczki brzydką w łeb dostał.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Gwara, brzydka panna, smok i książę, i tym podobne stwory – trochę dużo tego i opisane raczej w stary sposób , ale za to kilka razy się uśmiechnąłem.

F.S

Przed chwila skończyłem powtórne czytanie i nadal nie potrafię się zdecydować: tak czy nie? Za odstępstwo od reguł, że zamknięta w wieży księżniczka musi być prześliczna i musi oczekiwać na zbawcę – duży plus. Za ślunskom godke też plus. Zakończenie takie pospieszne… Minusik.

Ale więcej plusów.

Właściwie mogłabym podpisać się pod komentarzem Śniącej – mnie również brakowało wyjaśnień, co, jak i dlaczego. Adam też ma trochę racji z brzydką księżniczką. W realu to one też chyba nie zawsze grzeszyły urodą. Z jednej strony niby nie głodowały, ale ten chów wsobny…

Tekst mnie nie powalił, ale i nie skrzywił. Przydałoby mu się więcej oryginalności, bo te motywy w większości już były po tyle razy…

Babska logika rządzi!

Przeczytałam bez zachwytu, ale I bez zbytniej przykrości. Ot, kolejna historia ze smokiem i księżniczką, tym razem okraszona postacią Maxa. Opowieść miejscami zabawna, jednak wykonanie mogłoby być znacznie lepsze.

 

A gdzie miał scho­wać swoje dłu­gie nogi? – Zbędny zaimek. Bo chyba nie chodzi o cudze nogi?

 

Oczy­wi­ście w pierw­szej kla­sie wszyst­ko by­ło­by po­rząd­ku, ale na taki wy­da­tek nie było go stać. Poza tym taka po­dróż była osta­tecz­no­ścią… – Powtórzenia i początki byłozy. Literówka: …wszyst­ko by­ło­by w po­rząd­ku

 

Pod­niósł po­wie­ki, ale wokół pa­no­wa­ła ciem­ność. Zdez­o­rien­to­wa­ny roz­glą­dał się wokół, nie do­strze­gał… – Powtórzenie. Pomieszane czasy.

 

Ciem­no jak w przy­sło­wio­wej dupie mu­rzy­na… – Ciem­no jak w przy­sło­wio­wej dupie Mu­rzy­na

 

Wy­pro­sto­wał się na swoje całe sto dzie­więć­dzie­siąt trzy cen­ty­me­try… – Zbędny zaimek. Czy mógł się wyprostować na cudze centymetry?

 

…otwo­rzy­ły się drzwi wpusz­cza­jąc słaby i chy­bo­tli­wy blask świe­cy. […] Im bar­dziej się zbli­ża­ła, tym wię­cej za­uwa­żał szcze­gó­łów. Kilka bro­da­wek, jedna na środ­ku czoła jak pa­ro­dia trze­ciej gałki, zie­lo­ne oczy i pa­znok­cie jak szpo­ny dzi­kie­go zwie­rza. – Mnóstwo zobaczył w słabym blasku świecy.

 

Wszyst­kie twoje rze­czy są tam –wska­zał… – Brak spacji po półpauzie.

 

Zamek może nie był ogrom­ny, zdo­łał jed­nak parę razy się zgu­bić. – Niewielkiemu zamkowi łatwiej się zagubić, ale żeby aż kilka razy! ;-)

 

Do­szedł do wnio­sku, że chyba spe­cjal­nie umie­ści­li go w ja­kiejś za­tę­chłej ko­ma­cie bez okna, chyba je­dy­nej w całym bu­dyn­ku. – Powtórzenie.

Ze zdania wynika, że w budynku była jedna komnata.

 

Słu­dzy scho­dzi­li mu z drogi, a jak za­py­tał o drogę to… – Powtórzenie.

 

kacie le­ża­ła jakaś ster­ta ła­chów. – …kącie le­ża­ła ster­ta jakichś ła­chów.

 

–Przed­sta­wiam córkę księ­cia Ru­dol­fa, Brun­hil­dę. – Brak spacji po półpauzie.

 

–Jest mądra i wy­kształ­co­na. Lubi tez po­zna­wać no­wych ludzi… – Brak spacji po półpauzie. Literówka.

 

a że do szkół nie przyj­mo­wa­no przed­sta­wi­cie­li jej płci… – Raczej: …a że do szkół nie przyj­mo­wa­no przed­sta­wi­cie­lek jej płci

 

Max nie umiał się zro­zu­mieć po­wo­du ich po­stę­po­wa­nia. – Czego nie umiał się Max i dlaczego? ;-)

 

Oni od­wdzię­czy­li się samym. – Samym czym?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jako że Regulatorzy już tu była, co zauważyłam, nim zaczęłam czytać, nie zwracałam uwagi na byczki, a na całość tekstu. Zły nie jest. Łatwość przyswajania – dla mnie przynajmniej – jest plusem opowiadania, nie jego minusem. Popraw to, co Regulatorzy wskazała, a będzie całkiem, całkiem. Fakt, mogłabyś nieco zakończenie rozwinąć, bo – co zauważył już Adam – strasznie po łebkach. A i wątek Zyty… Rozumiem po co rycerze i udawane ratowanie panny, ale po grzyba dziewuszkę w farmacji do zamku ściągnęli, to już ni hu hu, ni ha ha…

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Nie na darmo Bemik nazwała mnie “pędziwiatrem”. Staram się opanować swoją tendencję do rozmnażania bohaterów przez pączkowanie  i skracania fabuły.

No, byków trochę jest, zwłaszcza jeśli chodzi o interpunkcję. Poza tym w ogóle nie rozumiem, czemu on mówi tą gwarą. W opowiadaniu pisanym w taki sposób, przydałoby się takie wyjaśnienie. Zresztą gwara głównego bohatera jest zastosowana nie do końca konsekwentnie. Nie rozumiem też, po co bohater wpada do tego świata z innego świata. Czy to cokolwiek wnosi, czy ma jakieś znaczenie?

Na plus jedynie pomysł z brzydką księżniczką.

Złe nie jest, ale nie zachwyca. Brzydka księżniczka trochę mniej wyeksploatowana niż inne motywy, za to końcówka – bohater budzi się ze snu, ale ma jakiś przedmiot, który świadczy o realności wizji – to już klasyka klasycznej klasyki, aż mi się moje opowiadania z czasów podstawówki przypomniały.

Zły zapis dialogów. No i wypadałoby poprawić wytknięte wcześniej ewidentne błędy.

Żeby nie było, że tylko marudzę: dryg do opowiadania masz, więc czekam na coś oryginalniejszego i bardziej dopracowanego spod Twojej klawiatury.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

Szału nie ma. Niby jest pomysł i parę smaczków, ale w którymś momencie zacząłem przebijać. Sen i Jankes na dworze króla Artura. Nużące podanie linii fabularnej, maksymalnie proste/naiwne prowadzenie narracji, postaci nieinteresujące…

 

Wydaje mi się, że tekst zyskałby na ubarwieniu tła i rozbudowie lub zróżnicowaniu postaci. Ćwicz, próbuj, bo napisane technicznie bez dramatu!

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Nowa Fantastyka