- Opowiadanie: Mustang - Mur

Mur

No dobrze. Sam nic więcej już dla tego opowiadania nie zrobię. Zaciskam zęby i czekam na opinie.

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Mur

Jak łatwo jest zapomnieć, że kiedyś było coś więcej.

Zostały tylko stepy. Pokryte wysoką, brązowożółtą trawą o stwardniałych łodygach. Na południe, wschód i zachód ciągnęły się setkami, jeśli nie tysiącami kilometrów, i tylko nieliczne starożytne budowle zaburzały ich monotonię. Na północy niebo przecinały ciemne szczyty gór.

A teraz, gdy wreszcie zbiegł przed pogonią, gdy zgubił szukające go patrole, zobaczył, że Wewnątrz jest tak samo. Być może zwykły człowiek przeszedłby nad tym do porządku dziennego. Skoro tak jest, to znaczy, że tak być musi. Niektórzy może by nawet powiedzieli: to dobrze. I dodaliby: trzeba skupić się na ważniejszych sprawach. Musimy budować, tworzyć, odkrywać. Powinniśmy cieszyć się tym, co mamy. I że w ogóle żyjemy.

Ale on był inny. Widział świat piękny, tętniący życiem, choć była to tylko iluzja. Oglądał obrazy, które badacze odkrywali na ścianach dawnych budowli. I wiedział, że zostały tylko zgliszcza. Bez drzew. Bez zwierząt, oprócz tych, które zostały udomowione. A ludzie musieli żyć na tych resztkach, łudząc się nadzieją na lepsze jutro. W momencie, w którym minął ostatnią skalną ścianę i ujrzał bezkresne, falujące morze trzcin, zrozumiał, że mógłby iść w dowolnym kierunku dnie i noce, latami, aż w końcu okrążyłby planetę, i nie znalazłby niczego innego. Ponieważ nie było niczego innego.

Wtedy, po raz pierwszy w życiu, myślał o samobójstwie.

Nie zrobił tego. Miał jeszcze jeden cel. I plan, który chciał zrealizować.

Szukał ludzi. Jakiejś osady, pola, pojedynczej lepianki chociażby. Trzeciego dnia od zejścia z gór dotarł do pierwszych śladów obecności człowieka. Po wyglądzie zgadł, że chusta należała do Astafa, młodszego wojownika. Byli słabo uzbrojeni i wyszkoleni, nigdy wcześniej nie posmakowali wojny. Mężczyzna ucieszył się: znalezisko oznaczało, że wezwanie już dotarło, a żołnierze zbierają się.

Następnego dnia dotarł do wioski. Jak się spodziewał, mieszkańcy odeszli. Zabrali ze sobą cenne narzędzia ze stali, kozy i psy. Nie znalazł ani śladu większych zwierząt, powszechnych na Zewnątrz. Potwierdziło to jego przypuszczenia dotyczące zacofania ludzi po tej stronie Muru.

Gdy następnego ranka dogonił kolumnę tubylców, zdołał naliczyć prawie trzydziestu żołnierzy. Wypatrzył dużo Astafa i kilku Wartnar, weteranów, ale nie znalazł Shorgena, Zhańbionego. Nie przejął się tym. Wkrótce oddział połączył się z inną, kilkukrotnie większą grupą. Tam był jeden Shorgen, lecz uciekinier uznał, że jest on za chudy i o wiele za wysoki. Dopiero ósmego dnia śledzenia oddziału, który w międzyczasie potroił swoją liczebność, pojawiła się okazja. Ten wojownik był nieco za niski, ale różnica była tak niewielka, że nikt nie zwróciłby na nią uwagi. Nadszedł czas działania.

W nocy wywabił ofiarę z obozu. Wyszła, jak zwykle milcząc, by szukać cieni i ułudy. Gdy oddalili się od namiotów, łowca zaatakował. Mocnym szarpnięciem złamał kręgosłup przeciwnika, drugą ręką podtrzymując pochodnię. Nieraz widział pożar na stepie.

Shorgeni byli szczególnymi żołnierzami. Zawsze mieli za sobą mroczną przeszłość: popełnili poważną zbrodnię albo sprzeciwili się woli przełożonego. Tacy ludzie dostawali do wyboru służbę wojenną lub śmierć. Zawsze byli posyłani w pierwszej linii, do najbardziej paskudnych zadań. Musieli zasłaniać twarz tak, by nikt nie mógł jej dostrzec do końca odbywania pokuty. Nie mogli też odzywać się i zabawiać w towarzystwie, a jedzenie zawsze dostawali na końcu. Podszycie się pod Zhańbionego stanowiło podstawę planu zbiega. Zdjął ubranie z trupa i założył je na siebie, ignorując smród i robactwo. Tak, jak go nauczono. Zakopał ciało, podniósł pochodnię i wrócił do obozu.

Nie zauważono, że właściciel stroju Shorgena się zmienił. Oczywiście wszyscy traktowali go jak trędowatego, omijając z dala i obrzucając pogardliwymi spojrzeniami, ale nikt nie dręczył go ani nie wyżywał na nim swoich frustracji. Zhańbiony stał niżej od Astafa, więc nie mógł sprzeciwić się żadnemu z towarzyszy, ani nawet poskarżyć się dowódcom. To także była część kary. Ale za chustą mógł kryć się wysoko postawiony człowiek, który dzięki kontaktom i wpływom zamienił egzekucję na obowiązek służby. Człowiek, który potem zemściłby się za odniesione krzywdy. Dlatego ignorowanie było najlepszym sposobem na Zhańbionego. Tak też zachowywano się tym razem. Miało to także swoje złe strony: podsłuchiwanie było znacznie utrudnione. Gdy tylko Shorgen pojawiał się w polu widzenia, rozmowy milkły. Uciekinier nie mógł dowiedzieć się niczego ważnego.

Maszerowali ponad tydzień. Nocą stawali obozem, i dołączali do nich kolejni wojownicy. Zhańbiony szedł zawsze z boku, obrzucany zimnymi spojrzeniami. Ale człowiek, którego twarz zakrywała postrzępiona, czerwona chusta, był dobrze wyszkolony. Wyznaczano mu najgorsze obowiązki, a on wykonywał je bez cienia sprzeciwu. Taki był los Shorgena, a on musiał się mu podporządkować.

A potem dotarli do Muru.

Zhańbiony widział go już nie raz, z o wiele większej odległości i z drugiej strony, od Zewnątrz. Jednak wielu młodych wojowników całe życie spędziło w rodzinnej wiosce, i ten kolos wprawił ich w osłupienie. Mur wyglądał jak długi, skalny monolit o postrzępionych krawędziach. Wszędzie jednak miał taką samą szerokość i był tak samo wysoki, a rozpościerał się od jednego ramienia gór do drugiego, tworząc odizolowaną od reszty świata enklawę. Miejsce, gdzie kiedyś żyli wszyscy ludzie.

Zamaskowany mężczyzna chłonął widok, powstrzymując euforię. Od lat śnił o takiej wyprawie, i oto jego marzenie się spełniło. Wiedział jednak, jak ukrywać emocje. Tylko dni dzieliły go od zobaczenia potężnych Machin, których tajemnicę chciał rozwikłać od wielu lat. Nie mógł sobie pozwolić na popełnienie błędu tak blisko końca wyprawy. Był przecież w sercu krainy dawnego wroga, otoczony nieprzyjaciółmi ze wszystkich stron. Jeden nieodpowiedni krok, jeden gest mógł go zdradzić.

Zostali rozlokowani pod Murem. Kilka dni później rozdzielono ich na oddziały. Zhańbiony dostał się do grupy złożonej z ponad dwudziestu Astafa, czterech starszych wojowników i jednego Tassare, wodza. Wysłano ich na posterunek, dwa dni drogi od głównego obozu. Wtedy uciekinier po raz pierwszy ujrzał Machiny.

W środku Muru ciągnęły się kilometry korytarzy łączących setki różnych rozmiarów schronów. Od największych, przekształconych na sztaby, zbrojownie i magazyny, po te niewielkie, mieszczące tylko jedno urządzenie pośrodku. Maszyny były właściwie wszędzie. Ich rola i sposób działania nie zostały odgadnięte. Podobnie jak sam Mur, były niezniszczalne, a ludzie starający się je uruchomić ginęli w męczarniach. Najlepiej było po prostu nie zwracać na nie uwagi.

Wędrowiec skryty za chustą Zhańbionego wiedział, że musi istnieć inne wyjście.

Żeby dostać się na szczyt Muru, gdzie wojownicy mieli pełnić straż, trzeba było przejść jedną z klatek schodowych. Shorgen, gdy przyszła jego kolej, ochoczo podjął się wspinaczki. Gdy minął dwa piętra, zamiast iść wyżej, skręcił w odchodzący na bok korytarz. Prawie od razu natknął się na stalowe drzwi po lewej stronie. Za nimi znajdowała się niewielka komora, szeroka na około pięć metrów i dwa razy dłuższa. Pośrodku stała jedna z Machin. Niekształtna bryła opleciona pajęczyną jednolicie czarnych rur, z których największa kończyła się otworem wycelowanym w przeciwległą do drzwi ścianę. Mężczyzna uśmiechnął się. Słyszał o tym. Najprawdopodobniej na Zewnątrz nie było nikogo, kto temat Muru zgłębiłby bardziej niż on. Wiedział też, że korytarze takie jak ten, na który przed chwilą zszedł, ciągną się przez całą budowlę. Mógł iść wiele godzin, nie dostrzegając żadnej różnicy. Nawet drzwi prowadzące do setek schronów z identycznymi Machinami rozmieszczone były w równej odległości.

Chwilę później Zhańbiony z powrotem wspinał się po schodach Muru.

Postanowił odłożyć badania na później. Nie chciał wpaść w kłopoty, co niewątpliwie by się stało, gdyby odkryto, że nie ma go na posterunku.

 

▪▪▪

 

Powierzchnię Muru tworzyły tysiące trój-, czworo– i pięciokątów, z których każdy był nie mniejszy od dorosłego człowieka. Sąsiednie fragmenty łączyły się pod różnymi kątami, co sprawiało wrażenie, jakby ściany i wierzch Muru zostały wyciosane olbrzymim dłutem. Znacznie utrudniało to chodzenie, całkiem uniemożliwiając bieganie. Zwłaszcza, że pojedyncze płyty były idealnie płaskie. Idąc na posterunek, Zhańbiony musiał co chwila wspinać się pod górę, by od razu zejść na dół. I to cały czas walcząc o zachowanie równowagi. Na pierwszy rzut oka widać było, że szczytu Muru nie stworzono po to, by chodzili po nim ludzie.

Wejście na samą górę zajęło mu mniej czasu, niż przewidywał. Słońce wisiało nisko nad horyzontem. Pomachał do wartownika, stojącego kilkaset metrów na zachód, i usiadł przy zewnętrznej krawędzi. Mógł spędzić jeszcze chwilę przy Maszynach, ale wiedział, że później będzie miał na to więcej czasu. Spojrzał na północ, na stalowe, sięgające nieba konstrukcje. Kiedy ostatnio je widział, były znacznie mniejsze. Choć, kto wie, może to tylko kwestia perspektywy?

Zanim jeszcze musiał uciekać przed gniewem władców z Zewnątrz, nieraz był przy tych potężnych, miejscami wyższych od samego Muru rusztowaniach zbudowanych z żelaznych bel tak grubych, że w środku bez trudu mieścił się wyprostowany człowiek. Zawsze podziwiał ogrom pracy, jaki włożono w ich stworzenie, ale nigdy nie interesowała go ich rola. A zwłaszcza teraz, gdy cały ten konflikt stracił dla niego znaczenie.

Liczył się tylko Mur, i ukryte wewnątrz Machiny.

Usłyszał za sobą kroki. Odwrócił się. Za nim stał jeden z Astafa, trzymając w ręku miskę z jedzeniem. Poranny przydział. Zhańbiony podziękował skinieniem głowy. Wojownik odwrócił się i zniknął w trzewiach Muru.

 

▪▪▪

 

Pod wieczór go zmienili. Tym razem, idąc na dół, został przy Machinach nieco dłużej. Mimo że wszedł w korytarz na innym piętrze, wszystko wyglądało dokładnie tak samo. Takie same drzwi, taka sama czarna konstrukcja. Zhańbiony obejrzał ją dokładnie, zapamiętując nawet najdrobniejsze szczegóły. Nie znalazł żadnego sposobu, by włączyć urządzenie lub nim pokierować. Utwierdziło go to w przekonaniu, że w komnatach takich jak ta znajdują się tylko ręce systemu Muru. Mózgu, czyli miejsca, skąd można było wszystko kontrolować, należało szukać w podziemiach, gdzie pomieszczenia były znacznie większe. Dla pewności sprawdził dalszy odcinek korytarza, ale nie znalazł żadnych wartych uwagi różnic.

Gdy wyszedł z Muru, słońce już zaszło. W obozowisku płonęły ogniska z twardych, stepowych traw. Dawały one mało ciepła i szybko się wypalały, ale mieli ich pod dostatkiem. Najważniejsze było oświetlenie obozu, gdyż noce nie były zimne i nie trzeba było ogrzewać ciała przy ogniu.

Z prostego powodu nie zdecydowali się na zakwaterowanie w schronach pod ziemią. Młodych wojowników przerażał ogrom Muru, nie mówiąc już o milczących Machinach. Nawet weterani nieraz wzdrygali się, gdy musieli wejść do środka. Należeli do ludu żyjącego w szałasach, namiotach bądź co najwyżej lepiankach z gliny. Przywykli do otwartych przestrzeni. Dlatego jego prawie trzydziestoosobowa grupa rozłożyła się u podnóży Muru prymitywnym obozem, rezygnując z wygodnych podziemi.

Wszyscy wojownicy zgromadzili się przy największym ognisku pośrodku. Otoczyli kołem Tassare, który przemawiał z niewielkiego podwyższenia. Gdy Zhańbiony się do nich zbliżył, niechętnie ustąpili mu miejsca. Wódz wymachiwał rękoma, krzycząc do zebranych.

– … jest naszym wrogiem? Shareni! Zawsze nimi będą, aż ostatni z nich opuści ten świat! Kto zdradził prawa naszych ojców, dane nam, by nas chronić? Shareni! Wyszli za Mur, by szukać dawnej, zakazanej wiedzy. Wiedzy, która już raz doprowadziła do naszego upadku!

Wojownicy wydali bojowy okrzyk. Mówca odetchnął chwilę i podjął przemowę, tym razem spokojniej.

– Dawno temu ludzie sprowadzili na świat siłę, która go zniszczyła. Nasi ojcowie, domyśliwszy się zagrożenia, zbudowali Mur, który miał nas chronić. I gdy wszyscy na Zewnątrz umarli, my przeżyliśmy. A przeżyliśmy dlatego, że zdołaliśmy odrzucić złą wiedzę, tę, która była winna zagładzie. Nasi ojcowie porzucili ją, zakopali głęboko pod ziemią, by uratować nas przed śmiercią. Lecz teraz niektórzy sięgają po nią z powrotem, dążąc do kolejnej katastrofy! Ci plugawcy wyszli za Mur, gdzie odkryli dawno porzucone artefakty. Chcą ich teraz użyć przeciwko nam, nie zdając sobie sprawy, jakie zagrożenia to niesie! Zapomnieli o prawach naszych ojców, i dlatego muszą zginąć!

Pod koniec znowu krzyczał. Słuchacze potrząsnęli bronią, przytakując wodzowi. Jeden tylko Zhańbiony stał spokojnie, jak to przystało noszącemu szkarłatną chustę. Ale uśmiechał się. On, w przeciwieństwie do słuchających z zapartym tchem wojowników, miał punkt odniesienia. Nieraz słyszał takie przemowy na zewnątrz. Tylko że tam mówiono o zacofanych, przeciwnych postępowi dzikusach, którzy chcą zniszczyć wielkie plany odbudowy cywilizacji.

Kiedyś nawet w to wierzył.

Poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Odwrócił się, by spojrzeć w oczy wysokiego strażnika w szacie Hatse, Straży. Zanim zdążył zareagować, dostał pięścią w brzuch. Zgiął się w pół. Poczuł jeszcze, jak zdzierają mu chustę z twarzy. Potem cios w głowę odebrał mu świadomość.

 

▪▪▪

 

Ocknął się w niewielkiej, jasnej celi. Światło nie miało widocznego źródła, jakby emanowało ze ścian. Po tym poznał, że jest w Murze. Nie miał już na sobie stroju Zhańbionego, ale w kącie leżały jakieś łachmany. Były szorstkie w dotyku i lekko podniszczone, ale i tak stanowiły miłą odmianę po tym, co nosił wcześniej. Ubrał się i rozejrzał uważniej po celi. Stalowe drzwi były nie do wyważenia, zawiasy trzymały mocno. O otworzeniu zamka nie było nawet mowy.

Przeszedł wzdłuż ścian. Twarde i jednolite, bez widocznych przerw czy chociażby spawów. Tu też nie mógł szukać drogi ucieczki. Prawdę mówiąc, spodziewał się tego. Zajrzał jeszcze pod wąską pryczę, mając nadzieję, że strażnicy coś przeoczyli. I tym razem poniósł klęskę.

Zrezygnowany, usiadł i zaczął myśleć. Nie sądził, żeby zdradziło go zachowanie. Od Zhańbionych nie oczekiwano wiele, i nawet gdyby popełnił jakiś drobny błąd, niewielu zwróciłoby na to uwagę. Wpaść mógł znacznie wcześniej. Jego ucieczka musiała się odbić szerokim echem na Zewnątrz. A głupotą byłoby zakładanie, że ci tutaj nie mają żadnych szpiegów.

Miał jeszcze szansę. Był pewny, że nie zdoła zbiec. Ale wiedział, jak wykonywano tu egzekucje. Jeżeli potraktują go jak zwykłego więźnia wojennego, jeżeli przestanie być przydatny, może dadzą mu jeszcze jedną, ostatnią okazję.

 

▪▪▪

 

Przyszli po niego. Nie wiedział, ile czasu minęło, ale szacował, że nie więcej niż godzina. Zabrali go do sporego pomieszczenia dwa piętra niżej. Tam czekał już na niego wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w paradnej zbroi ze skóry i stali. Taki ubiór był rzadkością, więc musiał to być ktoś ważny. Obok niego stały dwie zamaskowane postacie w białych strojach. Kaci.

Przywiązali go do dziwnej, poskręcanej konstrukcji pośrodku. Z pewnością jako jedna z Machin służyła w innym celu, ale teraz znaleziono dla niej taką rolę.

Od razu zaczęli zadawać pytania. Jak ma na imię? Wymienił im wszystkie przydomki, jakich używał, także ten, który towarzyszył mu od zawsze. Na końcu dodał, że nie zna swojego prawdziwego imienia. Oprawcy popatrzyli po sobie, jakby zdumieni, ale kontynuowali. Skąd pochodzi? Dlaczego tu przyszedł? Kto go przysłał? Potem padły kluczowe pytania: Ilu mają żołnierzy? Gdzie zaatakują? Czy są tu jeszcze jacyś szpiedzy?

Na wszystkie odpowiadał zgodnie z prawdą. Nie miał żadnych powinności wobec swoich dawnych panów.

Ponownie zapytali, dla kogo pracuje. Znowu odparł, że nikogo nie szpieguje, i opowiedział im wszystko od początku. O tym, jak jego przyjaciele stali się niewygodni dla władców, bo odkryli za wiele ze starożytnych tajemnic. O tym, jak oskarżeni o zdradę musieli uchodzić przed gniewem ludu. Jak żołnierze wyłapywali ich po kolei i stawiali przed trybunałem, aż został tylko on, zaszczuty, mający jedną drogę ucieczki: góry. I to, co za nimi.

Oczywiście, nie uwierzyli mu. Ale nawet nie przykładali się do tortur. Zadawali kolejne pytania, a on od razu odpowiadał.

Nie czuł ani odrobiny satysfakcji.

Po pewnym czasie dowódca skinął dłonią i kaci natychmiast znaleźli się przy nim. Przez chwilę rozmawiali szeptem, potem jeden z podwładnych wybiegł z komnaty. Wkrótce ci sami żołnierze, co wcześniej, prowadzili więźnia do jego celi.

 

▪▪▪

 

Drugi raz przyszli do niego dużo później. Musiało minąć kilka dni, bo już cztery razy dostawał jedzenie. Zawsze najpierw wołano, by odsunął się od drzwi. Z pewnością posiadali jakiś system obserwowania celi, gdyż żołnierze wchodzili dopiero wtedy, gdy wykonał polecenie. Za pierwszym razem trochę zamarudził i krzyknięto na niego drugi raz.

Bali się go.

Strażnicy byli uzbrojeni po zęby, robili groźne miny i warczeli, ale widział, że się boją. Gdyby sytuacja nie była tak poważna, może nawet by się zaśmiał. Co musieli o nim naopowiadać?

Gdy tym razem zabrali go do podziemi, czekała na niego jeszcze jedna osoba. Niski mężczyzna, kryjący twarz w przesadnie ogromnym kapturze. Więźniowi zaświtała jedna myśl: skrzywienie zawodowe czy konieczne środki ostrożności?

Czy było tu tylu szpiegów z Zewnątrz?

Wszystko zaczęło się od nowa. Jak ma na imię? Dlaczego go tu przysłano? Jakie są siły nieprzyjaciół? Z kim współpracuje?

Tym razem po każdej odpowiedzi dowódca patrzył na swojego towarzysza. Ten w większości przypadków zgadzał się z zeznaniami. Kilka razy zastanawiał się chwilę, po czym wzruszał ramionami. Wtedy powtarzano pytanie tyle razy, aż w końcu machnięcie ręki powodowało przejście do kolejnego.

Zhańbiony ani razu nie zaprzeczył temu, co mówił wcześniej. I ani razu nie skłamał. Szpieg to zauważył, bo w jego głosie pojawiła się nuta niedowierzania. W pewnym momencie przerwał przesłuchanie i naradził się z dostojnikiem. Po tym już tylko on zadawał pytania. Coraz bardziej szczegółowe, zarówno o jego historię, jak i sprawy związane z wojną.

Z każdą odpowiedzią rosło jego zdumienie. I ekscytacja.

Pytany odpowiadał zgodnie z prawdą. Ale nie robił tego z altruizmu czy z chęci uniknięcia tortur. Miał inny cel. Chciał, by uwierzono mu. By jego słowa przyjęto za prawdziwe.

By w tym jednym, kluczowym momencie mógł skłamać.

A gdy spytano go, dlaczego tak bardzo pragnął dostać się do Muru, odparł, że nie miał większego powodu. Na Zewnątrz nie zostało mu nic poza śmiercią, więc musiał szukać kryjówki Wewnątrz. Tylko jego fascynacja sprowadziła go do Muru.

Uwierzyli mu.

Nie chciał mówić o Machinach. Wolał, żeby nie wiedzieli, że można je uruchomić. Być może była to przesadna ostrożność: w końcu sam nie miał pojęcia, jak to zrobić. Mógł tylko zgadywać, bazując na niewielkich okruchach wiedzy, które połączone w całość dałyby efekt. Doskonale zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie by to ze sobą niosło.

W końcu niejeden zginął, bagatelizując potęgę Muru.

 

▪▪▪

 

Były jeszcze cztery przesłuchania. Potem przestali. Ostatni raz przyszli do jego celi ponad tydzień po uwięzieniu. Zawlekli go jeszcze niżej, wiele pięter pod ziemię. Gdy przestał już liczyć stopnie, stanęli przed masywnymi, żelaznymi wrotami. Zdążył domyśleć się, do czego prowadzą, zanim rozwarły się ze zgrzytem.

Sztab. Centrum dowodzenia. Serce Muru. Miejsce, o którym marzył od wielu lat. Światło, jak zwykle sączące się prosto ze ścian, ukazywało setki przycisków, szklane tablice, panele pokryte srebrem i złotem. I fotel. Proste, czarne siedzisko.

Gdyby nie wiedział, do czego ono służy, ten widok mógłby wydać się nieco groteskowy.

Wkrótce zaczęto przyprowadzać kolejnych więźniów. Gdy tylko mijali próg, stawali jak wryci. Potem niektórzy płakali, inni padali na kolana, kilku bezwiednie szło naprzód, bez najmniejszego śladu emocji na twarzach.

Słyszeli o tym pomieszczeniu. Tutaj mogło czekać ich tylko jedno.

Egzekucja.

Zhańbiony też o tym wiedział. Słyszał o skazańcach, którzy umierali godzinami, wyjąc bez przerwy. Nie bał się. Dostał to, czego pragnął. Ostatnią szansę. Ostatnie kilka minut.

Pojawił się wyższy rangą oficer. Przeszedł wzdłuż szeregu, mierząc więźniów wzrokiem. Wskazał jednego. Wyprowadzono go na środek. Skazany nawet nie próbował stawiać oporu, szedł zrezygnowany. Strażnicy popchnęli go w kierunku czarnego fotela. Mężczyzna zatoczył się, ale ustał na nogach. Wtedy cios tępym końcem włóczni w brzuch powalił go na siedzenie.

Z oparcia wystrzeliły czarne macki. Więzień wrzasnął przeraźliwie, gdy jego ciało oplotły pulsujące, grube jak ramiona dorosłego człowieka, więzy. I zamilkł. Gdy wydawało się, że już po wszystkim, rozległ się kolejny krzyk. I kolejny. Powtarzał się osiem razy, zanim skończyło się na dobre.

Siedzisko wróciło do swojego dawnego kształtu. Trupa odciągnięto na bok. Linami i oszczepami. Żołnierze panicznie się bali, widać to było w każdym ich ruchu. Nikt nie chciał nawet zbliżyć się do narzędzia tortur.

Kolejny wskazany przez dowódcę rzucił się na ziemię, płacząc i błagając o litość. Żołdacy wyciągnęli go na środek, nie szczędząc kopniaków. Umierał znacznie dłużej. Gdy go ściągano, nawet strażnicy drżącymi rękami czynili znaki przeciwko złym mocom.

Wybrano następnego. Ten, podobnie jak pierwszy, szedł spokojnie. I, podobnie jak pierwszy, zginął szybko. Wtedy jeden ze skazańców już zrozumiał. Mimo woli uśmiech wypełznął na jego twarz.

Watażka, zaintrygowany, podszedł bliżej. Więzień uśmiechnął się szerzej. Palec wskazał na niego. A on nie czekał. Wystąpił przed szereg i zaczął iść w kierunku krzesła. Jeden z wojowników położył mu dłoń na ramieniu. Mężczyzna odepchnął go. Rozległ się szczęk wysuwanego oręża, ale dowódca zatrzymał swoich podwładnych krótkim gestem. Ciekawiło go zachowanie tego desperata.

Kontakt nastąpił wcześniej, niż zwykle. Niepotrzebny był dotyk, nie przydały się czarne macki. Być może Mur wyczuł otwarty umysł, a być może ośmielił się na to z uwagi na brak innych, przerażonych ludzi. Zhańbiony, gdy znalazł się trzy kroki od narzędzia tortur, poczuł Dotknięcie. Coś naparło na jego umysł, uderzyło w bariery, które każdy podświadomie tworzy. A on nie zrobił tego, co do krzyków i błagań o litość doprowadzało nawet najtwardszych.

Nie opierał się.

Chwilę zajęło Machinom, które do tego celu zostały stworzone, wdarcie się do jego świadomości. Potem zaczęły przetrząsać jego myśli, sprawdzać, weryfikować. Gdyby nie był na coś takiego przygotowany, zareagowałby. A wtedy Mur złamałby jego wolę, i chwilę później jego ciało byłoby wleczone po podłodze. Ale on szedł spokojnie, czekając na decyzję.

I w końcu Mur go zaakceptował.

Sala buchnęła feerią barw. Panele kontrolne zaświeciły się setkami kolorów, ściany okryły setki białych i zielonych miraży. Zawyły syreny, uruchomił się jakiś alarm. Więźniowie, jak jeden mąż, wydali okrzyk zgrozy. Wódz, kryjąc oczy przed blaskiem, wskazał dwóm podkomendnym mężczyznę na środku sali. Ruszyli do niego. Gdy tylko znaleźli się krok od celu, podłoga pod nimi zapłonęła czerwonymi barwami. I obydwaj zniknęli. W jednej chwili zamienili się w kupkę popiołu, ledwo widoczną gołym okiem.

Przywódca, panikując, popędził swoich ludzi. W powietrzu poszybował oszczep, po chwili pomknęły za nim dwa kolejne. Wszystkie pociski wyparowały. I wśród stojących koło drzwi rozpętało się piekło.

Zhańbiony nie zwrócił na to uwagi. Nogi same go niosły, gdy jego myśli pędziły setki kilometrów, budząc i obejmując kolejne kawałki Muru. Krzesło oplotło go swoimi mackami, ale nawet tego nie poczuł. Był każdą machiną, każdym schronem, najmniejszą nawet częścią Muru.

Żaden ze strażników i więźniów nie przeżył. Wielu innych żołnierzy budziło się z wrzaskiem, słysząc przerażające buczenie pracujących Machin.

Na Zewnątrz potężne konstrukcje z grubych, stalowych belek, wiele wyższe nawet niż gigant, którego miały szturmować, jęknęły i ruszyły do przodu. Wraz z nimi do boju szły setki tysięcy od lat czekających na tą chwilę wojowników.

A Mur, po raz pierwszy od dnia, w którym go zbudowano, otworzył swoje Szczęki i wystawił na powietrze lufy Dział.

Koniec

Komentarze

zHańbiony.

Aż w oczy kłuło; rozumiem, raz się pomylić ludzka rzecz, ale po tylu powtórzeniach widać, że nie miałeś wątpliwości, czy tak się to pisze, czy inaczej.

Klasyka. Coś się wydarzyło, coś zniszczyło świat, ale są na nim poszukiwacze dawnej wiedzy – “Kantyczka dla Leibovitza” się kłania… – i jeden z nich dociera do serca Muru – “Przenicowany świat”, sam szukaj w nim analogii – po czym następuje bitwa chyba ostatnia i ostateczna.

Byłoby mniej więcej osiemdziesiąt dwa razy lepiej, gdybyś zamiast streszczenia, okraszonego jedną konkretną sceną w centrali Muru, napisał minipowieść. Jest o czym, jest.

Aha – wtykanie apostrofów do nazw własnych przeważnie jest niepotrzebne.

Hańba mi! Już poprawiam.

Dzięki za przeczytanie i opinie, z pewnością pomogą.

Ps. Czy te apostrofy tylko niepotrzebne, czy błąd? Mam usunąć?

Przeczytałem, zwabiony tagiem “science fiction”. Ale “science”, jest tu tyle co kot napłakał. Znowu tylko żołnierze, oszczepy, tortury, “efekty specjalne” jak w filmach. Typowa kalka czytana już wiele razy.Po lekturze żadnych refleksji poza jedną: W dzisiejszej fantastyce dominuje bezrefleksyjna, powielana po stokroć przemoc i okrucieństwo. Pozdrawiam.

Błędem nie są, nazwy własne bywają dziwne, nawet dziwaczne – to nie dotyczy Ciebie, nazwy wymyśliłeś proste, krótkie, łatwe w czytaniu – a im bardziej pokręcone i jeszcze z apostrofem, to, zdaniem wielu, sam miód. Tylko że popatrz na skutki drobnego zabiegu redakcyjnego:

– jest: A'stafa i kilku Wart'nar,

– może być: Astafa i kilku Wartnar,

i to niczego nie zmienia poza tym, że czyta się płynniej, apostrof nie ‘przyhamowuje”…

Ryszard, coż, dzięki chociaż za przeczytanie. Co do tagu: miałem ogromny dylemat, co zaznaczyć. W końcu uznałem, że fantasy ani horror to nie jest, a wszystkie inne opowiadania postapo miały właśnie science – fiction. Nic innego tu nie pasowało.

AdamKB, wymyślanie nazw własnych jest dla mnie ogromnym problemem. Może nie tyle, że nie umiem, ale po prostu zawsze wydaje mi się, że są one beznadziejne. Teraz wprawiłeś mnie w zakłopotanie:

Czy przemodelowanie wszystkich nazw nie będzie przesadą?

Czy zostawienie tego tak, jak jest, nie zostanie odebrane jako lenistwo? 

wink

Nie tylko dla Ciebie jest to problemem, nie tylko Tobie wydaje się, że kiepsko wymyśliłeś. Daj sobie spokój z nadmiarem samokrytycznych wątpliwości – jeśli nazwa jakiegoś, dajmy na to plemienia, nie brzmi nazbyt dziwacznie, nie łamiesz sobie na niej języka (a to niezły sprawdzian, da się to przeczytać bez trzech podejść, czy nie da), to jest przeważnie w porządku.

Przesadą nie będzie, uważam. Bo te apostrofy praktycznie niczemu nie służą w tak prostych nazwach. Całe przemodelowanie to najazd kursorem i klawisz delete, więc i fatyga niewielka…

Lenistwo? Nie. To znaczy ja nie będę uważał tego za lenistwo. I kilka innych osób też nie. O treści, o sposobie jej prezentacji, o każdym szczególe tekstu decyduje autor / rka. To czy tamto może się czytelnikom nie podobać, ale to nie obliguje piszących do zmian. To jedna strona medalu. Druga, patrząc z Twojej strony, wygląda gorzej. Żadnego czytelnika, któremu coś się nie podoba, niczym nie przekonasz, że musi mu się podobać…

Ale nie bierz tej drugiej strony medalu za ukryty szantaż. To jest tylko informacja, że Ty jako Autor, ja jako czytelnik, mamy swoje nie idące w parze prawa.

Wracając do apostrofów – jak pisałem, są tylko niepotrzebne, moim zdaniem.

Zgadzam się z Adamem – to wygląda na malutki wątek wyjęty z powieści. Zabrakło mi otoczki, wyjaśnień, kto walczył z kim, o co…

Aha, jeszcze jeden zhańbiony przez ch Ci gdzieś został.

Mocnym szarpnięciem złamał kręgosłup przeciwnika, drugą ręką podtrzymując pochodnię.

Hmm. Da się tak? Za co trzeba szarpnąć, żeby jedną ręką złamać kręgosłup?

Babska logika rządzi!

Za młot.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Kwisatz, :-D

Babska logika rządzi!

Oczywiście wszyscy traktowali go jak trędowatego, omijając z dala i obrzucając pogardliwymi spojrzeniami, ale nikt nie dręczył go (+,) ani nie wyżywał na nim swoich frustracji.

Zhańbiony stał niżej nawet od A'stafa, więc nie mógł sprzeciwić się żadnemu z towarzyszy, ani nawet poskarżyć się dowódcom.

Przeszedł wzdłuż szeregu, taskując więźniów wzrokiem.

Więzień wrzasnął przeraźliwie, gdy jego ciało oplotły pulsujące, grube jak ramiona dorosłego człowieka (+,)więzy.

 

No co Ty?! Fragment tylko dajesz i nawet nie zaznaczysz, że fragment?! Oj, nieładnie, bardzo nieładnie.

Napisane więcej niż sprawnie i wciągnęło, chociaż część opisów nużyła. Ale, wiesz, klimat nie mój, więc skoro wciągnęło, źle nie jest…

 

P.S. Kwisatz – piękne :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Do usług, drogie panie :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Emi, pierwszy przecinek, który wstawiłaś, to niepotrzebnie. Jeśli jest tylko jedno ani, to bez. “Nie znosił deszczu ani upałów”, ale “Nie znosił ani deszczu, ani upałów”.

Babska logika rządzi!

Tak, ale tam masz dwa zdania, dwa orzeczenia, a wtedy to już chyba trzeba ten przecinek wcisnąć.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Z jednej strony Finkla ma rację, z definicji mogłoby go tam nie być. Z drugiej strony, czuję, że powinien tam być.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Och, Kwisatz, Ty źle czujesz, a ja się pomyliłam :)

Niniejszym cofam ten pierwszy przecinek. Jest dobrze :)

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Jeśli to wszystko, co miałeś do opowiedzenia, to z przykrością zauważam, że brakuje mi tutaj początku I zakończenia. Tekst w obecnym kształcie nie satysfakcjonuje mnie. Chciałabym móc przeczytać więcej.

 

Po­win­ni­śmy cie­szyć się z tego, co mamy. – Raczej: Po­win­ni­śmy cie­szyć się tym, co mamy.

 

Tym razem, scho­dząc na dół… – Masło maślane. Czy można schodzić na górę?

Może: Tym razem, idąc na dół

 

A prze­ży­li­śmy dla­te­go, że zdo­ła­li­śmy od­rzu­cić złą wie­dzę, , która była winna za­gła­dzie. – …, która była winna za­gła­dzie.

 

Nie miał już na sobie stro­ju Zchań­bio­ne­go… – Nie miał już na sobie stro­ju Zhań­bio­ne­go

 

O otwo­rze­niu zamku nie było nawet mowy.O otwo­rze­niu zamka nie było nawet mowy.

 

Nie są­dził, żeby zdra­dzi­ło go jego za­cho­wa­nie. – Drugi zaimek zbędny.

 

Więź­nio­wi za­świ­ta­ła w gło­wie jedna myśl… – Czy myśl mogła zaświtać w innym miejscu?

 

Krze­sło wró­ci­ło do swo­je­go daw­ne­go kształ­tu. – Wcześniej piszesz o fotelu. Krzesło i fotel nie są synonimami.

 

Żoł­da­cy za­cią­gnę­li go na sza­fot, nie szczę­dząc kop­nia­ków. – Rzeczony fotel, nawet jeśli na nim wykonywano wyrok śmierci, nie był szafotem.

Za SJP: szafot  1. «drewniane podwyższenie, na którym ścinano skazanych na śmierć» 2. «sposób tracenia skazańca, polegający na ścinaniu mu głowy»

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sprawnie napisane, całkiem nieźle się czytało. Brak rozbudowanego tła z jednej strona sprawia, że tekst zdaje się być jedynie fragmentem czegoś większego, z drugiej nadaje mu atmosfery tajemniczości.

 

EDIT: Przydałoby się oddzielić poszczególne części tekstu np. gwiazdkami.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Apostrofy są kultowe! – i tyle w temacie ;)

 

Co do fabuły. Mnie wciągnęło. Nietuzinkowe postapo, a to już wiele. Poza tym finał – słodkości ty moje – w znakomitym stylu. Wcale nie uważam opowiadania za fragment. To prolog, preludium do wielkiej wojny, której opis, słusznie, pominięto. Choć, niektórym, te wszystkie otwarte wątki mogą przeszkadzać.

 

Dobry tekst!

 

Pozdrawiam! 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Bardzo was przepraszam za te ch – tak to jest, że człowiek spędza godziny przy korekcie, te naście razy czyta znowu tekst, a byk jest w najczęściej występującym wyraziefrown

Na usprawiedliwienie dodam, że zwykle pracuję na tablecie, i wyłapywanie błędów jest nieco trudniejsze.

Finklo, chodziło mi o to, że ta wojna jest sama w sobie bez sensu (zresztą podaj mi wojnę, która miała logiczny powód). Chociażby na świecie zostało niewielu ludzi, i to żyjących w okropnych warunkach, to i tak pierwsze, co zrobią, to rzucą się sobie do gardeł. Może niewystarczająco to uwypukliłem?

Za co złapać? Czy mocne szarpnięcie głowy do tyłu, jednocześnie z np. wbiciem kolana w plecy nie załatwi sprawy? Wydaje mi się, że tak, ale nigdy nie próbowałem.smiley

Emelkali, Nazgulu, Wicked, miód na moje sercesmiley

I dziękuje wszystkim za przeczytanie i pomoc. Wiadomo, nie od razu Kraków zbudowano.

Wojna Trojańska. ;-)

Babska logika rządzi!

Przyznam, ze mnie zaskoczyłaś wink

Nie będę polemizował, bo tu dużo osób płci żeńskiej. Nie chcę wyrobić sobie za dużo wrogów indecision 

Weź przestań, nikt Cię tu nie pogryzie ;) A i poprzeczkę Corcoran postawił wysoko :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Moja złośliwa część każe przypomnieć, że chodziło o LOGICZNY powód.

Rozsądna cząstka właśnie zamilkła pod wpływem Kwistaza. smiley

 

 

Ps. Wicked, kwadraciki mogą być? wink

No, przecież żartowałam; tylu herosów zatłuc z powodu jednej niewiernej baby? Toż to bez sensu.

Ale, z drugiej strony, z punktu widzenia bogów – wszystko jest logiczne. Parys dał jabłko jednej lasce, ciężko podpadł pozostałym… Reszta to tylko konsekwencje, LOGICZNIE (;-p) wypływające z sądu.

Babska logika rządzi!

Najbardziej pocieszne na portalu jest to, że autorzy chętnie opisują sceny walki, nie mając pojęcia o prawdziwych zasadach walki wręcz, posługiwania się mieczem, nożem, toporem, bronią palną, itd. Piszą o wymyślnych torturach, a w realu boją się zastrzyku, skaleczenia, urazu, kontuzji. Nigdy w życiu nie trzymali w rękach karabinu, pistoletu, włóczni, a swą wiedzę czerpią z filmów.Dlatego te opisy są sztuczne i niewiarygodne. Pozdrawiam.

Przykro mi, Autorze, ale nie przeczytałam, tylko przebrnęłam przez tekst. I odniosłam wrażenie, że jest to raczej streszczenie, konspekt czy coś w tym stylu. Zabrakło mi dialogów (a mogły się znaleźć choćby w scenach przesłuchania). Zabrakło mi jakieś iskry, która sprawiłaby, że opowiadanie nie byłoby takie monotonne. I też odniosłam wrażenie, że jest raczej fragment, bo do całości brakuje kilku elementów.  

I zgadzam się z Ryszardem, że lepiej było wybrać tag “inne”, bo faktycznie science to tu nie ma. 

 

Mam kilka uwag, takich przykładowych, bo mogłabym przyczepić się jeszcze do paru rzeczy:

 

Wtedy, po raz pierwszy w życiu, myślał o samobójstwie. – Mnie bardziej by tu pasował tryb dokonany pomyślał, ale to takie tam czepialstwo. 

 

Trzeciego dnia od zejścia z gór dotarł do pierwszych śladów obecności człowieka. Po wyglądzie zgadł, że chusta należała do Astafa, młodszego wojownika. Byli słabo uzbrojeni i wyszkoleni, nigdy wcześniej nie posmakowali wojny. 

Ślady obecności człowieka wyobrażałam sobie inaczej niż po prostu zgubiona chusta. Astaf to dla mnie (w tym momencie) imię konkretnej osoby. Dlaczego więc następne zdanie dotyczy liczby mnogiej? 

Ok, w trakcie dalszego czytania wyszło mi, że Astafa i te inne dziwne nazwy, to nazwy klanów, czy też poziomów w jakiejś hierarchii, ale tym bardziej zazgrzytało mi to, bo musiałam przebudowywać jakoś już w głowie ułożony świat, a bardzo tego nie lubię. 

 

Wypatrzył dużo Astafa i kilku Wartnar, weteranów, ale nie znalazł Shorgena, Zhańbionego.

Dlaczego Astafa i Wartnar, a nie Astafów i Wartnarów? Czuję się jakbym czytała np. kilku Apacz i dużo Irokez. Zwłaszcza że Shorgeni odmienieni, w liczbie mnogiej się chyba gdzieś pojawiają. 

 

Powierzchnię Muru tworzyły tysiące trój-, czworo– i pięciokątów, z których każdy był nie mniejszy od dorosłego człowieka. Sąsiednie fragmenty łączyły się pod różnymi kątami, co sprawiało wrażenie, jakby ściany i wierzch Muru zostały wyciosane olbrzymim dłutem. Znacznie utrudniało to chodzenie, całkiem uniemożliwiając bieganie. Zwłaszcza, że pojedyncze płyty były idealnie płaskie. Idąc na posterunek, Zhańbiony musiał co chwila wspinać się pod górę, by od razu zejść na dół. I to cały czas walcząc o zachowanie równowagi.

Kompletnie nie rozumiem tego fragmentu. Czytałam trzy razy i nadal nie wiem, jak wygląda powierzchnia Muru.  Trójkąt, czworokąt i pięciokąt to figury geometryczne płaskie – jak mogą cokolwiek budować? 

Podejrzewam, że jest tu jakiś (nie jedyny w tym tekście) skrót myślowy, którego nie zrozumiałam i który utrudnił mi odbiór. 

 

Z każdą odpowiedzią rosło jego zdumienie. I ekscytacja.

Dlaczego rosło zdumienie i ekscytacja? Czym się tak ekscytował? Znów coś opisujesz, podajesz odczucie jakiejś postaci, ale tego nie pokazujesz i nie wyjaśniasz skąd się wzięło. Ta ekscytacja to dla mnie jakaś abstrakcja – nie widzę dla niej uzasadnienia.

 

Żeby nie było, jakiś tam pomysł (to co, że może wtórny) jest, ale słabo wyeksponowany. Sam Mur i Machiny oraz ich działanie zaciekawiły mnie, ale potraktowałeś je po macoszemu. 

 

I jeszcze jedno: Sam nic więcej już dla tego opowiadania nie zrobię.

Sam nie musisz :) Jest beta, dzięki której możesz szerszemu gronu zaprezentować bardziej dopracowany pod każdym względem tekst. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ryszardzie, zgodziłbym się z Tobą, jak zazwyczaj, ale stwierdzenie:

a w realu boją się zastrzyku, skaleczenia, urazu, kontuzji.

nijak się ma do postawionej tezy. Fakt, że niektórzy autorzy piszą bardziej z głowy niż z doświadczenia, to jedno, ale co do tego ma, czy ktoś się boi zastrzyku, czy nie? Tzn. że jego bohaterowie też się mają bać? Zresztą – mówimy o WALCE. Przeciętny Kowalski bojąc się zastrzyku, chyba nie rzuci się z bolącą ręką na ziemie, gdy ktoś będzie stał nad nim z toporem. Adrenalina, instynkt przetrwania etc.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Podstawą fabuły znakomitej większości opowiadań portalowych – jest walka. Jednocześnie autorzy nie zadają sobie trudu, aby taką walkę wiarygodnie opisać. Stąd łamanie kręgosłupa jedną ręką, strzelanie z z pradawnej strzelby z celnością snajpera, pomijanie kwestii odrzutu, czasu przeładowania, a czasem konieczności uchwycenia pistoletu oburącz, aby nie zwichnąć nadgarstka. Walka mieczem wymaga niesamowitej siły mięśni przedramienia i żelaznego nadgarstka. Walka na topory ma inną specyfikę w ścisku, a inną na wolnej przestrzeni – inne trzymanie broni. Np. Trzymanie miecza w pochwie na plecach, to fikcja, bo w zbroi nie można go prędko wyciągnąć. Ale autorom nie chce się poszukać informacji rzetelnej na ten temat.

Osobiście w swoim czasie składałem z zamkniętymi oczami pistolet, pistolet maszynowy i karabin z optycznym celownikiem i wiem, o czym piszę. Podobnie ma się sprawa ze sztuką walki wręcz. Dlatego tak rażą mnie te dyletanckie opisy dwudziestolatków, którzy ekscytują się walką na papierze. Prawdziwa walka, to pot, śmiertelny strach, krew i łzy i niewiele jest w niej romantyzmu, ani ciekawego widowiska. To nie są upozowane scenki filmowe czy teatralne, gdzie wszystko wygląda pięknie i romantycznie. Niemniej rozumiem potrzebę młodych autorów na opisy wspaniałych scen batalistycznych i pojedynków, bo z tego czerpie współczesna popkultura. Pozdrawiam uśmiechnięty.

Ryszardzie, gdzie tu widzisz opisy wspaniałych scen pojedynków czy wymyślnych tortur? Specjalnie unikałem czegoś takiego, bo, jak słusznie zauważyłeś, nie mam doświadczenia w takich sprawach. Może z tą jedną ręką przesadziłem, ale czy naprawdę jest to niemożliwe? Nawet dla osoby szkolonej w walce od dzieciństwa? Jeśli powiesz, że nie, to nie będę się upierał, wyżej napisałem, dlaczego.

Śniąca, co do opisu: myślałem o tym

https://www.google.pl/imgres?imgurl=http://i.wp.pl/a/f/jpeg/22546/F117-stealth-samolot-600.jpeg&imgrefurl=http://tech.wp.pl/gid,11273352,title,Niewidzialne-statki-i-samoloty,galeria.html&h=374&w=600&tbnid=0DvqHuxuGPvPsM:&docid=pdce24jaECsi_M&hl=pl-PL&ei=nPTyVc0hyJmwAdz9jcAE&tbm=isch&client=tablet-android-samsung&ved=0CB4QMygBMAFqFQoTCM3fxaen78cCFcgMLAod3H4DSA

Poczytaj trochę o tym i technologii stealth, trochę wyjaśni.

Wyobraź sobie, że łapiesz człowieka, który dysponuje ogromną wiedzą o wrogu, a na dodatek chętnie się z tobą nią podzieli, bo doznał dużej krzywdy. Jak Kserkses pokonał Spartan?

Zgadzam się, Ryszardzie, ale chodziło mi o coś zgoła innego, drugą część Twojej wypowiedzi :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

jeśli stealth ma się odnosić do powierzchni Muru, to już wiem o co chodziło. Jednak – moim zdaniem – należało to opisać nieco inaczej. Po pierwsze, nie kojarzę, żebym czytała z czego Mur był zbudowany. A to już by była jakaś wskazówka. A tak Mur, to mur – kamienny, betonowy itp. Po drugie – jak wspomniałam wcześniej – trójkąty jako takie nie mogą tworzyć powierzchni Muru. Bo niby jak? Raczej płyty (przydałoby się jakieś słowo wyjaśnienia z jakiego materiału, inaczej pozostanie domyślny kamień lub beton – może raczej ten drugi w jakiejś odmianie, skoro Mur jest niezniszczalny). Czyli – np. :

Powierzchnię Muru tworzyły tysiące trój-, cztero– i pięciokątnych, płaskich płyt, nie mniejszych od dorosłego człowieka. Sąsiadujące elementy łączyły się pod różnymi kątami co sprawiało wrażenie, jakby ściany i wierzch Muru zostały tylko z grubsza ociosane olbrzymim dłutem. Znacznie utrudniało to chodzenie, całkiem uniemożliwiając bieganie po szczycie. Idąc na posterunek, Zhańbiony musiał co chwila wspinać się na kolejne płyty, by od razu z nich schodzić. I to cały czas walcząc o zachowanie równowagi.

 

Oczywiście, to tylko moja sugestia (pewnie jeszcze do doszlifowania), ale wydaje mi się nieco czytelniejsza.

 

Wyobraź sobie, że łapiesz człowieka, który dysponuje ogromną wiedzą o wrogu, a na dodatek chętnie się z tobą nią podzieli, bo doznał dużej krzywdy. Jak Kserkses pokonał Spartan?

Czy to się odnosi do mojej uwagi o ekscytację? Widzisz, używasz skrótów tak dużych, że nawet tu muszę dopytywać, o czym mówisz :) Z tekstu nie wynika co bohater wyjawia na przesłuchaniu, poza tym, że “prawdę”. Czyli co? W związku z tym z czego ta ekscytacja? Nie wiem, czy łapiesz mój punkt widzenia.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca, żeby teraz było jasno.smiley

Co do opisu, przyznam, że miałem z nim problemy i wątpliwości dotyczące sensu umieszczania go w tej, niezbyt… czystej, formie. Pomysł z płytami rzeczywiście dobry, jakoś na to nie wpadłem. Może dlatego, że ten fragment umieściłem kilka dni przed wysłaniem tekstu (wcześniej od razu “szedł na krawędź”) i nie miałem czasu na przemyślenie tego.

Co do skrótów. Czy mam opisać wszystkie pytania? Każde po kolei? 

W opowiadaniu jest:

 

Oprawcy popatrzyli po sobie, jakby zdumieni, ale kontynuowali. Skąd pochodzi? Dlaczego tu przyszedł? Kto go przysłał? Potem padły kluczowe pytania: Ilu mają żołnierzy? Gdzie zaatakują? Czy są tu jeszcze jacyś szpiedzy?

 

Po tym już tylko on zadawał pytania. Coraz bardziej szczegółowe, zarówno o jego historię, jak i sprawy związane z wojną.

Myślałem, że to wystarczy. Bo przecież, jak widać po dwóch odpowiedziach, jakie są w tekście, bohater odpowiada wyczerpująco, i nawet dodaje coś z własnej inicjatywy.

Ale faktem pozostanie, że często używam skrótów. Nie tylko w tym opowiadaniu, i nie tylko w opowiadaniach. Staram się nad tym panować, ale nie zawsze wychodzi (takich niejasnych fragmentów byłoby więcej, ale dzięki wielokrotnej korekcie sporo udało mi się wyeliminować).

Spoko :) Drzeć kotów przecież nie będziemy, ani dzielić włosa na czworo :)

Po prostu męczy mnie (cały czas podkreślam, że to MOJE zdanie i odczucia), jeśli w tekście jest za dużo zagadek i skrótów. Nie lubię też drugiej skrajności typu kawa na ławę. A skoro nikt więcej się nie czepiał tego co ja, to może innym to nie przeszkadzało.

Betę jednak i tak polecam na przyszłość :)  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

O gustach się nie dyskutujesmiley

A o betowaniu na pewno pomyślę, ale to raczej w dalszej perspektywie.

Ciekawy pomysł, ale jak dla mnie podany w zbyt skrótowej formie, zyskałby na rozwinięciu. Miejscami serwujesz długie i dokładne opisy, jednocześnie wrzucając czytelnika w dość niezrozumiałe otoczenie. Dlaczego tam nie było żadnych zwierząt poza udomowionymi? To raczej mało prawdopodobne, skoro ludzie żyją tam przez pokolenia. Uprawiali tylko wiatropylne rośliny czy co? Czy raczej chodziło ci po prostu o brak dużych ssaków? I stepy wszędzie, niezależnie od klimatu i podłoża? Niby jak? I czemu? Wiesz, w Prypeci nadal rosną śliwki, kolega nawet kosztował:) Chyba, że to zupełnie inny świat, w którym brak zróżnicowanych warunków środowiska, wtedy zostaje pytanie – skąd tam ludzie?

Napisane sprawnie, ale nie do końca potrafiłam przejąć się losem bohatera. Może przez brak dialogów? Albo chłodek trzecioosobowej narracji?

Mimo to chętnie przeczytałabym ciąg dalszy.

Aha – z tym łamaniem kręgosłupa jedną ręką, to pojechałeś po bandzie:D Zwłaszcza, że sugerujesz, że napastnik i ofiara byli podobnej budowy.

”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)

AlexFagus, z tymi zwierzętami i roślinami chodziło mi o pokazanie całkiem zniszczonego świata (zresztą jest tu mowa o “katastrofie”). Najprawdopodobniej broń biologiczna, ale zawsze można zinterpretować to inaczej.smiley A że zawsze coś przetrwa, to w tym wypadku jakiś rodzaj trawy (jako że nie miał już żadnych wrogów) rozprzestrzenił się praktycznie wszędzie. A ludzie przetrwali, bo ukryli się w Murze.wink

Nowa Fantastyka