- Opowiadanie: Vasto Lorde - Navka

Navka

W dzie­ciń­stwie każdy z nas miał swoje dziwne zabawy, które teraz uważa za głu­pie i bez­sen­sowne. Jedni uda­wali, że ich żoł­nie­rzyki są praw­dziwe, a dru­dzy mieli swo­ich wyima­gi­no­wa­nych kole­gów. Ta histo­ria mówi o tym dru­gim. 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Navka

 

Około dwóch dni temu, naprze­ciwko mojego domu wpro­wa­dziło się pewne mał­żeń­stwo z dwójką dzieci. Byli zwy­kłą, prze­ciętną wręcz rodzinką z przedmie­ścia. Nie wyróż­niali się niczym nad­zwy­czaj­nym. Kolej­nego dnia, gdy sie­działem w swoim fotelu popi­ja­jąc piwo i oglą­da­jąc kolejny mecz usły­sza­łem puka­nie do drzwi i piskliwy śmiech. Znie­sma­czony, iż ktoś prze­rywa mi moje ulu­bione zaję­cie wsta­łem i z gry­ma­sem na twa­rzy ruszy­łem do drzwi. Po otwo­rze­niu ich ujrza­łem małego chłopca i dziew­czynkę z cia­stem w dło­niach. Za nimi stała matka i ojciec dzieci.

– Dzień dobry, jeste­śmy rodziną Wil­l­son’ów. To mój mąż Rick, nasze dzieci Sally i The­odor oraz ja Molly. Dopiero się tu wpro­wa­dzi­li­śmy i chcie­li­by­śmy się zapo­znać z naszymi sąsia­dami. Pro­szę, tu jest cia­sto dla pana. Mam nadzieję, że będzie sma­ko­wać.

Jako że byłem eme­ry­to­wa­nym poli­cjan­tem po pięć­dzie­siątce, czu­łem się samotny. Nie mia­łem żony ani dzieci. Tym bar­dziej nie mia­łem nikogo z rodziny. Na mojej twa­rzy zago­ścił uśmiech i z rado­ścią powi­ta­łem nowych sąsia­dów.

– Witaj­cie, jestem Jerry Krox. Zapra­szam do środka, przy­go­tuję coś i troszkę bli­żej się zapo­znamy.

Goście weszli do środka i ulo­ko­wali się w salo­nie. Zro­bi­łem kawę i pokro­iłem cia­sto, po czym wda­łem się w inte­re­su­jącą roz­mowę o ich życiu i czę­stych prze­pro­wadz­kach. Dzieci zna­la­zły sobie swój kącik gdzie dosko­nale się bawiły i śmiały. Sally, jak na małą dziew­czynkę przy­stało, chciała się bawić w dom lub szkołę. The­odor zaś wyda­wał mi się dziwny. Mia­łem dziwne uczu­cie patrząc na tego chłopca. Sie­dział cicho roz­glą­da­jąc się po całym domu w poszu­ki­wa­niu cze­goś, co mogłoby zacie­ka­wić jego wzrok. W nie­któ­rych momen­tach wyda­wało mi się, iż chło­piec mówi do sie­bie. Wyda­wało mi się. Do pew­nego momentu. Do momentu, gdy chło­piec poszedł do łazienki, a z jej środka wydo­był się huk. Wszy­scy wsta­li­śmy wystra­szeni i rzu­ci­li­śmy się w stronę drzwi. Otwo­rzy­łem je sze­roko i zoba­czy­łem chłopca leżą­cego w wan­nie, zwi­nię­tego w kulkę i pła­czą­cego cichym gło­sem. Blond grzywka opa­dła mu na twarz, a jego gra­na­towy swe­te­rek był cały mokry.

– Co się stało chłop­cze? – spy­ta­łem.

– Navka mnie tu wrzu­ciła, bo byłem nie­grzeczny – odpo­wie­dział z pła­czem.

– Navka? Kim jest Navka?

– To nikt, Jerry – ode­zwał się ojciec dziecka.

– Nie rozu­miem.

– Chło­pak wymy­ślił sobie kolegę i nie możemy spra­wić, aby znik­nął z jego głowy. Ma już dwa­na­ście lat, a wciąż ma wymy­ślo­nych kole­gów. Prze­pro­wadzki zale­cił nam psy­chia­tra The­odora, który stwier­dził, że to pomoże mu zapo­mnieć.

– Aha, czyli Navka to jego wymy­ślona kole­żanka?

– Mniej wię­cej, tak.

Spoj­rza­łem na chłopca i wycią­gną­łem go czym prę­dzej z wanny. Posze­dłem z nim na górę i dałem mu jakieś ciu­chy, aby nie sie­dział w mokrych ubra­niach. Gdy zdjął z sie­bie koszulkę upadł nagle na podłogę. Dosko­czy­łem do niego i podnio­słem czym prę­dzej. Osu­ną­łem jego grzywkę i dostrze­głem, iż jego brą­zowe oczy zmie­niły się w czarne jak heban. Łącz­nie z biał­kami, czerń wypeł­niła cały oczo­dół. Poło­ży­łem go na łóżku i z lek­kim prze­ra­że­niem obser­wo­wa­łem. Minęło led­wie trzy minuty, gdy zoba­czy­łem jak koł­dra z łóżka podnosi się i zbliża powoli w moją stronę. To nie była czy­jaś sprawka. To były duchy. Nie zdą­ży­łem tego unik­nąć i poczu­łem jakby ktoś rzu­cił mnie czymś w głowę. Osła­biony, odpa­dłem, stra­ci­łem przy­tom­ność.

Obu­dzi­łem się w wan­nie w mojej łazience. Wsta­łem trzy­ma­jąc się za głowę, gdyż ból dalej był prze­szy­wa­jący. Otwo­rzy­łem drzwi i zoba­czy­łem połowę ciała wysta­ją­cego zza futryny kuchni. To był ojciec dzieci, jego twarz, a raczej jej brak wywo­łała w mojej duszy nie­opi­sane prze­ra­że­nie i lęk. Powoli zbli­ża­łem się w jego stronę, gdy nagle ciało zostało jakby wessane do kuchni. Zupeł­nie jakby ktoś pocią­gnął je za nogi. Wło­ży­łem rękę do kie­szeni i odna­la­złem swój stary scy­zo­ryk za cza­sów woj­ska. Wpa­ro­wa­łem do kuchni i dozna­łem obrzy­dze­nia. Rick był powie­szony na rurze, która prze­cho­dziła tuż pod sufi­tem. Za linę posłu­żyły jego jelita. Wybie­głem spa­ni­ko­wany z kuchni i uda­łem się do salonu w celu wezwa­nia poli­cji. Po wej­ściu zoba­czy­łem małą dziew­czynkę, zma­sa­kro­waną do stop­nia wil­czego obłędu. Szok był porów­ny­walny do para­liżu. Moje ciało odmó­wiło posłu­szeń­stwa, a oczy mimo braku chęci wle­pione były w dziew­czynkę, która została upodob­niona do lalki. Ręce i nogi zostały wykrę­cone razem z głową, a uśmiech został stwo­rzony poprzez prze­cię­cie policz­ków i uży­ciu paru haczy­ków i żyłki.

– Prze­stań! – krzyk­ną­łem.

Do pokoju wbie­gła matka dziecka z zakrwa­wioną twa­rzą. Rzu­ciła mi się na szyję i zaczęła bła­gać, aby wezwać poli­cję i wydo­stać ją z domu. Zła­pa­łem za tele­fon i zorien­to­wa­łem się, iż kabel został prze­cięty.

– Czemu chcesz prze­rwać zabawę mi i Navce?

Zdę­bia­łem, gdy usły­sza­łem cichy gło­sik zza moich ple­ców. Odwra­ca­jąc się zoba­czy­łem chłopca w moich ciu­chach, które zmie­niły kolor na realną krwi­stą czer­wień. Nie wie­dzia­łem co odpo­wie­dzieć dla­tego tylko wymie­rzy­łem w niego scy­zo­rykiem i cze­ka­łem na jego ruch. Chło­piec stał jak stał, lecz nagle na ramie­niu poczu­łem chłód. Zer­k­ną­łem szybko za sie­bie i nie spo­strze­głem, iż stra­ci­łem czuj­ność. W moją stronę pole­ciało krze­sło, z któ­rym ude­rzy­łem w ścianę, znów tra­cąc świa­do­mość. Wal­cząc z głę­bo­kim snem, wsłu­chi­wa­łem się w krzyki matki dziecka, które uci­chły tuż po chwili. Opa­no­wa­łem swój umysł i zjed­no­czy­łem się z cia­łem. Wsta­łem z drob­nym pro­ble­mem, jakim był zwich­nięty bark, lecz od razu wytrą­cił mnie tekst chłopca.

– Niech pan się nie rusza, ona jest za panem!

The­odor krzy­czał w moją stronę, a ja nie wie­dzia­łem, o co już cho­dzi. Raz chce mnie zabić, a potem chce rato­wać. Na ścia­nie wisiało stare lustro, które dosta­łem po ciotce. Zer­k­ną­łem kątem oka i wie­dzia­łem, że chło­pak kła­mie. Schy­li­łem się do niego i wycią­ga­jąc scy­zo­ryk powie­dzia­łem:

– Nie ład­nie tak kła­mać. Pró­bo­wa­łeś odwró­cić moją uwagę, aby zro­bić ze mnie padlinę?

– Nie, to nie ja to Navka!

– Navka? Gdzie ona jest chłop­cze. Zabiję ją, raz na zawsze. Wtedy, będziesz mógł się od tego cze­goś uwol­nić.

– Ona? Stoi za panem.

Otwo­rzy­łem oczy sze­roko jak ni­gdy. Po ple­cach prze­le­ciał mi chłód, jakby śnieg wpadł mi za koszulkę. Na szyi poczu­łem coś, co wyda­wało mi się być podobne do ostrza. Zer­k­ną­łem w lustro po raz kolejny, lecz nikogo nie mogłem w nim dostrzec prócz sie­bie. Lekko na pię­cie, wyko­na­łem powolny obrót i zoba­czy­łem twarz. Twarz, którą zapa­mię­ta­łem na zawsze. Brak oczu i spłasz­czony nos. Przy tym wysta­jące zęby poza wargi. Braki skóry i wysta­jące kości policz­kowe.

– Jestem Navka, demo­nem, który zazdro­ści życia innym. Ja Ci po pro­stu zazdrosz­czę, więc poświęć swoje życie dla dobra chłopca.

Nie zdą­ży­łem nic odpo­wie­dzieć, gdy ta poczwara wbiła mi swoją zgniłą rękę w żołą­dek. Powoli osu­wa­łem się na zie­mię, widząc chłopca prze­mie­nia­ją­cego się w postać innego demona. Czu­łem jak z mojego ciała ucho­dzą naj­pięk­niej­sze chwile, miłość, radość i naj­waż­niej­sze, dusza. Gdy już wykrwa­wia­łem się na śmierć, zde­for­mo­wany chło­piec pod­szedł do mnie i powie­dział:

– Ja jestem Alios. Demon żywiący się padliną oraz szcząt­kami bez duszy. Pomogę Ci nie dozna­wać już ni­gdy wię­cej bólu.

Koniec

Komentarze

Około dwóch dni temu, […].  => protagonista nie umie doliczyć się tak niewielu dni? Potem przedstawia się jako emerytowany policjant, więc chyba powinien być nieco bardziej spostrzegawczy i powinien umieć rachować na palcach jednej dłoni…

[…] naprzeciwko mojego domu wprowadziło się pewne małżeństwo z dwójką dzieci. => naprzeciwko to naprzeciwko, ale wypadałoby dodać, że wprowadzili się do domu naprzeciwko. Niby wiadomo, że nie rozbili namiotu na trawniku, ziemianki tez raczej nie wykopali, ale jednak…

Byli zwykłą, przeciętną wręcz rodzinką z przedmieścia. […] => taki bystrzak z narratora? Jeden rzut oka i zaklasyfikował? No i skąd ta pewność, że zwykłą rodzinką, skoro potem nastąpiła taka rozróba…

Kolejnego dnia, […] => jeżeli kolejnego dnia oznacza dzień po wprowadzeniu się rodziny, to wprowadziła się wczoraj, a nie około dwóch dni temu. Też masz trudności z rachunkami?

[…] gdy siedziałem w swoim fotelu popijając piwo i oglądając kolejny mecz usłyszałem pukanie do drzwi i piskliwy śmiech. => jak to dobrze, że siedział w swoim fotelu. Wszak cudzy fotel mógłby mu właściciel zabrać… Hiperzaimkoza. Brak przecinka. Z czego ktoś śmieje się piskliwie?

Zniesmaczony, iż ktoś przerywa mi moje ulubione zajęcie wstałem i z grymasem na twarzy ruszyłem do drzwi. => brak przecinka.

Po otworzeniu ich ujrzałem małego chłopca i dziewczynkę z ciastem w dłoniach. […] => naprawdę w dłoniach? Nie wpadli na pomysł, by umieścić ciasto chociażby na tacce, talerzu chociażby, tylko tak na czterech dłoniach nieśli? Cyrkowcy, swoją drogą…

Za nimi stała matka i ojciec dzieci. => zapewne słuszne domniemanie, ale drętwo to brzmi. Ich rodzice, moim skromnym zdaniem, lepiej by pasowało.

>>>>>><<<<<< 

To zaledwie pierwszy akapit. Dalej bynajmniej nie lepiej… Kto się przedstawia, że: jesteśmy rodziną Willsonów? Tak, bez apostrofu, bez… Że huk mógł rozlec się, zanim Theodor wszedł do łazienki, to bardzo możliwe – tak właśnie napisałeś, chłopiec dopiero szedł do łazienki – ale przeczy temu zobaczenie Theodora w wannie dopiero po wejściu Kroxa do łazienki.

Kiepskowato, Autorze. Trzy czynniki decydują o odbiorach tekstów. Sprawność językowa, czytelność opisów i przedstawień wydarzeń oraz ich spójność. Brakuje Tobie, jeszcze brakuje Tobie wszystkiego po trochu. Nie spiesz się tak przy pisaniu, sprawdzaj po pięć razy, czy to się tak zwanej kupy trzyma, czy jedno wynika z drugiego…

“Znachor” był lepszy.

że ich żołnierzyki są prawdziwe

Co w tym głupiego? :P

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Ja Ci po prostu zazdroszczę, więc poświęć swoje życie dla dobra chłopca. – to nie list, więc “ci” małą literką

Ponieważ AdamKB wypisał w większości technikalia, ja odniosę się tylko do  treści.

Miałeś pomysł, spróbowałeś go przedstawić i chwała Ci za to. Niestety, tym razem nie wyszło. Nie wystarczy rozlać trochę krwi, zawiesić flaki na suficie, żeby czytelnik się bał. Zabrakło tu nastroju, napięcia. Jest trochę tajemnicy, ale mało “tajemniczo” podanej. Navka mogłaby mnie przestraszyć, ale pojawia się znikąd, a przecież dręczy chłopca już wcześniej. Nie boję się jej, nie jest mi żal rodziny ani chłopaka, bo nie nawiązałam z nimi żadnej więzi.

Jeszcze trochę pracy przed Tobą, ale walcz. Spróbuj może innego gatunku, bo horrory, wbrew pozorom, pisze się bardzo trudno.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A moim zdaniem ten tekst jest lepszy niż “Znachor”. Tam był tylko ciekawy pomysł, a tu jest już jakaś akcja. Pozostawiająca sporo do życzenia – o tym za chwilę – ale jednak jest. Kompozycyjnie też dużo lepiej, przynajmniej jeśli chodzi o podstawy: jest wstęp, rozwinięcie i zakończenie, podczas gdy w “Znachorze” był przydługi wstęp, przedstawienie pomysłu i urwanie akcji. Stylistycznie nadal sporo błędów, ale czytało mi się jednak nieco płynniej niż poprzedni Twój tekst.

 

Absolutnie zgadzam się z uwagami Bemik. Zdecydowanie zabrakło tu napięcia, nastroju. Ja również nie wierzę w horrory, które opierają się głównie na krwi i flakach, bo to budzi bardziej wstręt niż strach. W Twoim opowiadaniu najlepszym, według mnie, fragmentem był ten, w którym chłopiec mówi bohaterowi, że Navka stoi za nim, a policjant nie może jej zobaczyć. Tu jest właśnie taki zalążek klimatu – grozy, która wynika z tego, że coś strasznego jest blisko, ale niewidzialne, nieokreślone i nieuniknione. Inna sprawa, że scenka sztampowa ;)

Zgadzam się też co do tego, że trudno przejąć się losem bohaterów, z którymi nie było szansy się jakoś utożsamić. Rodzinka jest bardzo kartonowa, przedstawiłeś ich jako “przeciętnych” i tak juz pozostało, bo nie nadałeś im żadnych indywidualnych rysów. A przecież skoro ta przypadłość chłopca trwa już dłużej to na pewno jakoś wpłynęła na życie rodziny. Materiał miałeś świetny, aby zbudować trochę klimatu – w rozmowie, w tym jak bohaterowie odnosiliby się do siebie, jak opowiadaliby obcemu człowiekowi o sobie. O czym by mówili, a o czym nie? Co by chcieli zamaskować i jak? No i jak w tym wszystkim czułby się główny bohater?

 

No i zgadzam się z Adamem, że musisz popracować nad tym, by się wszystko kupy trzymało i nad wiarygodnością historii. Cała ta masakra dzieje się w momencie, kiedy bohater poszedł po ciuchy dla chłopca. I nic nie było słychać? Albo trup ojca – w jednej chwili leży, w kolejnej już wisi. Za szybko. I jeszcze dziewczynka. Skąd demon miał żyłkę i haczyki?

 

Zachęcam Cię do skorzystania z betalisty, gdzie możesz wrzucić opowiadanie przed publikacją, pozbierać różne uwagi, pokombinować z poprawianiem i redagowaniem tekstu. 

 

Przeczytałem. Podpinam się z opinią pod poprzednich komentujących. Zabrakło budowania napięcia, emocji. W tej formie opowiadanie przypomina raport, albo zeznanie świadka.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Przeprowadzki zalecił nam psychiatra Theodora, który stwierdził, że to pomoże mu zapomnieć.

Jakoś nie widzę, żeby psychiatra mógł zalecić przeprowadzkę. Tylko dlatego, że syn ma wymyślonych przyjaciół, cała rodzina musi się przeprowadzać? Mało przekonujące. 

 

W niektórych momentach wydawało mi się, iż chłopiec mówi do siebie. Wydawało mi się. Do pewnego momentu. Do momentu, gdy chłopiec poszedł do łazienki, a z jej środka wydobył się huk.

Po co tyle powtórzeń? I strasznie dziwne konstrukcje.

 

Trzeba jeszcze kilka razy przeczytać tekst, aby wyłapać błędy oraz niezgrabności. Trochę powtórzeń, niepotrzebne zaimki. Wydaje mi się, że tekst tego typu obróbki nie przeszedł po napisaniu. 

Treść pozostawiła mnie obojętną. Nie mam nic przeciwko walającym się flakom i krwi rozbryzganej po ścianach, ale zostało to podane zupełnie bez emocji. Sam koncept jest naprawdę ciekawy, ale na tyle częsty w literaturze (ale też wśród ludzi, którzy twierdzą, że mieli tego typu przeżycia), że Twój tekst by się nie obronił. Zgadzam się z Werweną, że moment z lustrem był mocny (ale dlaczego tak boleśnie sztampowy?). Musisz popracować nad stopniowaniem napięcia, bo gwałtownie wrzucasz nas do krwawej jatki i… nic. Horror musi zagrać na emocjach. Poczytaj może trochę opowieści ludzi, którzy mieli tego typu przeżycia – przyznam, że bardziej przerażające niż niejeden horror, a raczej opisane jako relacje dziennikarskie. Ale takim “suchym” językiem autorzy budują ciekawe napięcie, bo tego typu rzeczy raczej pokazują się stopniowo, a nie rzucają od razu pomiędzy oczy. 

Dobra, jeszcze raz skupie się na waszych opiniach z tego jak i poprzedniego opowiadania i popracuję dłużej nad swoim kolejnym pomysłem. Wzbogacę o klimat i nastrój i postaram się przybliżyć bohatera. Wezmę się za poprawki porządnie, nie jak dotychczas i będę próbował, aż coś wyjdzie :) Wielkie dzięki za pomocne słowa :)

Małe miasteczko, sąsiedzi, dziwne dziecko. Skojarzenia z prozą Kinga czy Koonza miałem po pierwszym zdaniu. Jednak wykonanie ciągle jest bardzo słabe. Naiwne, mało wiarygodne dialogi, liczne powtórzenia. Do tego niepotrzebnie epatujesz przemocą, obrzydliwością. Nie zawsze trzeba straszyć wybebeszonymi jelitami, postaw na klimat, nastrój, niedopowiedzenia. 

Przykro mi Vasto, ale tekst w obecnym stanie praktycznie nie nadaje się do czytania. Wątła fabułka niczym nie straszy, co najwyżej wywołuje niesmak. Generalnego remontu wymaga każde zdanie.

Również sugeruję abyś, nim opublikujesz kolejne opowiadani, zechciał skorzystać z bety: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

chcie­li­by­śmy się zapo­znać z na­szy­mi sąsia­dami. – Raczej: …chcie­li­by­śmy po­znać naszych sąsia­dów.

 

Nie mia­łem żony ani dzie­ci. Tym bar­dziej nie mia­łem ni­ko­go z ro­dzi­ny. – Nie mając żony i dzieci, jak najbardziej można mieć rodzinę – rodziców, rodzeństwo, kuzynów, krewnych…

 

Na mojej twa­rzy zago­ścił uśmiech i z rado­ścią powi­ta­łem no­wych sąsia­dów. – Uśmiech z zasady gości właśnie na twarzy.

Proponuję: Ucieszyłem się i z rado­ścią powi­ta­łem no­wych sąsia­dów.

 

Go­ście we­szli do środ­ka i ulo­ko­wali się w salo­nie. – Raczej: Go­ście we­szli do środ­ka i rozgościli się/ usiedli w salo­nie.

 

The­odor zaś wyda­wał mi się dziw­ny. Mia­łem dziw­ne uczu­cie… – Powtórzenie.

 

dałem mu ja­kieś ciu­chy, aby nie sie­dział w mo­krych ubra­niach. – …dałem mu ja­kieś ciu­chy, aby nie sie­dział w mokrym ubraniu.

Ubrania wiszą w szafach i leżą na półkach. Odzież, którą mamy na sobie, to ubranie.

 

Osu­ną­łem jego grzyw­kę i dostrze­głem, iż jego brą­zowe oczy zmie­niły się w czar­ne jak heban. – Zbędne zaimki.

Może: Odsu­ną­łem grzyw­kę i dostrze­głem, iż brą­zowe oczy chłopca stały się czar­ne jak heban.

 

Mi­nę­ło led­wie trzy mi­nu­ty… – Mi­nę­ły led­wie trzy mi­nu­ty

 

Nie zdą­ży­łem tego unik­nąć i poczu­łem jakby ktoś rzu­cił mnie czymś w głowę. – Czego nie zdążył uniknąć? To chyba nie policjantem rzucono, a raczej: …jakby ktoś uderzył mnie czymś w głowę.

 

Osła­biony, odpa­dłem, stra­ci­łem przy­tom­ność. – Od czego odpadł?

 

odna­la­złem swój stary scy­zo­ryk za cza­sów woj­ska. – …odna­la­złem stary scy­zo­ryk, z cza­sów woj­ska.

 

zoba­czy­łem małą dziew­czynkę, zma­sa­kro­waną do stop­nia wil­czego obłę­du. – Co to jest wilczy obłęd?

 

po­przez prze­cię­cie policz­ków i uży­ciu paru haczy­ków i żyłki. – …po­przez prze­cię­cie policz­ków i uży­cie paru haczy­ków i żyłki.

 

Do po­ko­ju wbie­gła matka dziec­ka z zakrwa­wioną twa­rzą. – Zakrwawioną twarz miała matka, czy dziecko?

 

Zła­pa­łem za tele­fon i zorien­to­wa­łem się… – Zła­pa­łem tele­fon i zorien­to­wa­łem się

 

W moją stro­nę pole­ciało krze­sło, z któ­rym ude­rzy­łem w ścia­nę, znów tra­cąc świa­do­mość. – Jak można uderzyć z lecącym krzesłem w ścianę, że o traceniu przytomności w tych okolicznościach nie wspomnę?

 

Nie ład­nie tak kła­mać.Nieład­nie tak kła­mać.

 

Po­mo­gę Ci nie dozna­wać już ni­gdy wię­cej bólu – Brak kropki na końcu zdania. Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Horror, horrorem, ale bardziej mnie rozbawił, niż przestraszył. Przykro mi. Jak przeczytałam o lewitującej kołdrze, to nie mogłam się powstrzymać od zachichotania. Trochę pracy powinieneś poświęcić nad budowaniem napięcia. Bez tego ani rusz. Dosyć oklepany motyw, jak z horroru niższej klasy, aby wszystkich powybijać. Wszystko podajesz zbyt szybko, przez co tekst sporo traci. Nawet jak piszesz na oklepanych motywach, to chociaż popracuj nad budowaniem napięcia i rozwiń. Spokojnie tekst mógłby mieć coś koło 20-30 tys. znaków. Poza tym lepiej jest, jak poznajaemy bohaterów stopniowo, a nie wszystko na hurra. ;)

 

A o to kilka przykładowych błędów:

 

Kolejnego (może lepiej: pewnego) dnia, gdy siedziałem w swoim fotelu popijając piwo i oglądając kolejny mecz(+,) usłyszałem pukanie do drzwi i piskliwy śmiech.

 

 

Zniesmaczony, iż ktoś przerywa mi(do wywalenia) moje ulubione zajęcie(+,) wstałem i z grymasem na twarzy(czytelnik jest domyślny, że narrator nie jest zachwycony nie musisz tego pisać, do wywalenia) ruszyłem do drzwi.

 

Po otworzeniu ich(-)(+,) ujrzałem małego chłopca i dziewczynkę (chłopak był tylko mały? zrezygnuj ze słowa „małego”) z ciastem w dłoniach. Za nimi stała matka i ojciec dzieci.

 

Dzień dobry, jesteśmy rodziną Willson’ów. To mój mąż Rick, nasze dzieci Sally i Theodor oraz ja Molly.

-Tak się mówi? Oraz ja Kasia? ;P. Po chłopcu powinna być kropka i nowe zdanie: Ja jestem Molly.

 

chcielibyśmy się zapoznać z naszymi sąsiadami.

– do wywalenia, w końcu się poznali, a nie siedzieli w swoim domu i rozmawiali o tym, kogo chcą poznać.

 

Proszę, tu jest ciasto dla pana. Mam nadzieję, że będzie smakować.

Może zamiast tego dać tak: – Sąsiadka wyciągnęła do mnie rękę z ciastem. – Proszę, mam nadzieję, że będzie smakować.

 

To tylko kilka przykładów z samego początku. Robisz błędy, które spokojnie można wyłapać i nad nimi popracować. Poczytaj sobie, jak tworzyć tekst i pod jakim kątem go sprawdzać. Pomoże Ci to przy tworzeniu kolejnych tekstów. Naprawdę na tej stronie można się wiele nauczyć. Polecam betalistę. Tym bardziej, że to już drugi tekst. Może warto w takiej sytuacji skorzystać z poradników. Np. http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

 

 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Tam jest taka scena, że policjant zabiera małego obcego chłopca do siebie na górę i przebiera go w suche ubrania. Rodzi ta scena pewne wątpliwości natury moralnej, ale również praktycznej – mianowicie dlaczego rodzice pozwalają obcemu facetowi na rozbieranie ich dziecka, jak również po co przebierać dzieciaka, skoro mieszka on w domu obok ; P

 

To są takie oczywiste oczywistości, ale jak się potem czyta opowiadanie, to widać, że autor poświęcił logikę na rzecz utrzymania w kupie jedności miejsca i zwartości wydarzeń – a trzeba się zastanowić jednak, co jest cenniejsze. O innych wadach już wcześniej pisano. 

I po co to było?

Nowa Fantastyka