Jak co dzień wstaję z rana. Ubieram swe czarne spodnie, koszule i buty. Spoglądam na zegarek, wskazówki przedstawiają mi godzinę trzynastą. Po krótkiej chwili ocieram się o ciemną jak noc ścianę na klatce schodowej. Wychodzę zaczerpnąć świeżego powietrza. Przechadzam się uliczkami, gdy naglę mój telefon zadzwonił. Odbieram i słyszę lekki pomruk kobiecego głosu.
– Proszę, pomóż. To znów chce, chce… – nie dokończyła.
Z otwartymi ustami zrozumiałem, że już się zaczęło. Smukła, czarna nokia wypada mi z dłoni i uderza o beton, a ja cofam się pod dom w pośpiechu. Gdy jestem już na miejscu, widzę czekających ludzi. Podchodzę i z rozmów wynika, iż czekają na mnie. Wygląda na to, że kolej zaufać mi, skoro księża nie dali sobie rady. Czekając z tłumem ludzi, nagle pod moją posesje podjeżdża czarny karawan. Wsiadam do środka i wsłuchuje się w wiadomości puszczone w radiu. Po durnych informacjach przyszła pora na kabaret, ludzie zaczynają się śmiać. To nie czas i pora na takie rzeczy. Człowiekowi grozi niebezpieczeństwo, a oni nie zdają sobie sprawy z tego, co ich czeka. Nie lubię wyróżniać się z tłumu, dlatego zachowuję lekki uśmieszek niczym wyryty na twarzy szkłem, uśmiech błazna.
W czasie podróży rozmyślam nad istotami nieczystymi. Czemu przychodzą na ziemie? Czemu odbierają nam wszystko, co mamy? Co z tego mają? Moja matka rodzicielka podarowała mi pierwszy oddech, a sam władca piekieł zabierze mój ostatni. Samochód zatrzymuje się tuż przed wielkim domem. Wysiadam i spoglądam na widok, przypominający dwór piekielnych ogarów. Płonąca stodoła i podpalone wokół niej, rosnące drzewa. Samo patrzenie mrozi krew w żyłach, a co dopiero myśl, że trzeba wejść do środka.
Nie zwlekając dłużej, narzucam czarną płachtę z bagażnika i wyruszam w stronę najciemniejszej zmory. W trakcie drogi wyczuwam, iż śmierć patrzy na mnie z niedowierzaniem, co ja wyprawiam. Zastanawia się, czy nie zakończyć mojego żywota wcześniej niż jest to przewidziane. Nie mniej jednak udaje mi się wejść do środka. Przede mną stoi kobieta przykuta nogami i rękami do metalowego filaru. Jej suknia, która kiedyś była koloru puszystej, nieskazitelnej bieli, zmieniła się na szkarłatną czerwień pochodzącą z jej żył. Nie zwlekając wyciągam małą księgę z tylnej kieszeni i czytam drobnym maczkiem zapisane wersy w języku łacińskim. Po jej twarzy widać, iż każdy kolejny wers robi z jej mózgu, miazgę. Czarna msza przeradza się w egzorcyzmy, lecz nie typowo ukazane z filmów. Zadaniem księży podczas egzorcyzmów jest wypędzenie demona. Ja zostałem zesłany prosto z piekielnych cmentarzysk na pomoc braciom uwięzionym w ludzkich klatkach. Moim zadaniem jest uwolnić te szlachetne bestie. Szybkim krokiem, znajduje się w jej zasięgu i z płaszcza udaje mi się wyciągnąć ostatnie krople Barbituranu. Wlewam jej do ust i karzę łykać, jeśli chce przeżyć.
Kobieta traci siłę, aż w końcu zamyka oczy. Jej klatka piersiowa wystrzeliwuje, a wnętrzności można podziwiać, jak w muzeum. Ogromny pomarańczowy obłok unoszący się nad nią powoduje, iż stodoła gaśnie, a dym miesza się z nim, tworząc dziwny wzór rogatej postaci.
– Kim jesteś? Czemu mnie uwolniłeś? – spytał demon.
– Ja? Zesłał mnie nasz pan, moim zadaniem jest pomagać takim jak ty – odpowiedziałem.
Lekko odwracam głowę i widzę wszędzie wokół blade twarze. Ludzie nie wiedzą co powiedzieć. Zaufali mi, a jak w taki sposób ich zawiodłem. Niestety na tym polega moja praca, muszę pomagać swoim. Gdyż w innym wypadku, nie zaznam nigdy spokoju w ciemnej matni.