- Opowiadanie: Lafik - Kolonizacja Marsa z Koroną...

Kolonizacja Marsa z Koroną...

 Bardzo dziękuję za każdy sprawiedliwy osąd.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Kolonizacja Marsa z Koroną...

Z początku,  powód ogromnej paranoi, którą złapał sam poszkodowany król Marsa, Maksymilian z Marsa która zasiała ziarno obaw i za ogromnego zagrożenia bardzo złą wojną wszystkich w miarę zgodnych obywateli, których nie zawiódł w marketingu i wielkiej akcji hodowli diamentów, które nawiasem mówiąc tworzyły gospodarkę i szły do Likaony, nieoczekiwanie zwołano tajną debatę,  dla tajnego grona polityków, w celu wyjaśnienia i zbadania, tej afery.  

W jej składzie znalazło miejsce dwóch nowych żołnierzy z pośród kapitalnych jednostek Armii Królestwa Ziemi, którzy zostali zupełnie od razu do tej sprawy przydzieleni, i byli absolutnie nowi na planecie Mars. Mieli rozstrzygnąć debatę,  która to, musiała dać rozwiązanie w ważnej kwestii dla swojego króla i prezydenta rządzącego planetą Mars. Albowiem, zawarta w pewnych skradzionych dokumentach wiedza, pochodząca z inteligentnego i aż za silnie strzeżonego komputera Powella, którą ktoś w jakimś celu ukradł z jego tajnie podłączonego do praktycznie wszystkiego, na dynamicznie i szczęśliwie rozwijającym się Marsie i, niestety również w jego wywiadzie, według prognoz analityków, miała zostać przekazana obcym Ziemskim mocarstwom, w nie znanych celach, lub celach wojny.

Celem dywersji szpiega, lub współpracujących szpiegów, albo całej nieznanej agentury, mogła być blokada od dekady obiecująco rozbudowującego się Marsa. „Współudziałowiec obu planet” jakim był Mars króla Powella, po ustaleniu i wprowadzeniu w nowych strukturach walutowych ustalonego zgodnie z oczekiwaniami wszystkich kursu, co wymusił sam król, proponując diamentowy układ, wzbogacając społeczeństwo o prywatne wykopaliska do hodowli tj. po odkryciu nowych pierwiastków w tym kilkunastu nowych minerałów, od początku powiązany był z ziemskim systemem banków które wysoce uzależniły ceny akcji i walut na Marsie, od tych prognoz kolonizacyjnych w których upatrywano spekulacyjny wzrost cen na Ziemi, co było właściwie aż za bardzo szkodliwe i na starej planecie. Kto mieszkał na Marsie, ten mógł przyczynić się do wielu prac i akcji, pomnażając w ten sposób jak na jeszcze większy pożytek swój kapitał, hodować i budować co się tylko dało.

Gdyż przypadkiem dostrzeżono kontrolkę obwodu zamkniętego, małą diodę led na komputerze, która właśnie to zasygnalizowała. Zauważył to Tim Powell, robot wykonujący sprawdzian pod systemowy w gabinecie Maxa Powella, prezydenta i króla Marsa. Tim Powell myśląc, że wykrył jakiś nieznane ciasteczko, błąd, w którym upatrywano najpierw włamanie do tajemnic. Przy okazji uruchomił początkowo mały obwód zamknięty w tym nad i pod systemie w którym grzebał Trawers, i w tym systemie ściśle tajnym, odkrył ślad włamania.

Przez nieprawidłowe włączenie, po przez nieprawidłowe zamknięcie w systemie komputera prezydenta Maxa Powella, ktoś się pod hakował. Za pomocą analizy oprogramowania bezpieczeństwa która niespodziewanie uruchomiła cichy alarm, a którą włączył mały Tim, odkryto włamanie poprzedniego dnia na komputer prezydenta Maxa Powella. Powielony system awaryjny jego komputera, na matrycy wykazywał jakby w grze kopiowanie i brak pewnych danych. Była to fuszerka specjalnego robota, Tima Powella.

Pozostający wewnątrz swojego legalnego parlamentu na powierzchni Marsa, tajni członkowie parlamentu, którzy wśród nich, zostali zwołani do jednej z ukrytych wind prowadzących pod powierzchnię Marsa. Jechali kilkanaście tajnych pięter w dół do ładnego pokoju ze złota i z pięknymi drzwiami ze złotym i z przeszklonymi drogimi inkrustowaniami. Za tym przejściem podawali swoje hasła, wraz  z odciśnięciem swoich dłoni do rejestru, a następnie idąc wspaniałym długim korytarzem do tej tajnej podziemnej i nowoczesnej dobrze podświetlonej ogromnej parlamentarnej kopuły, stawiali się do rozgoryczonej coraz to liczniejszej tajnej grupy.  

 Ogólnie partie jawnie i potajemnie uprawiały bardzo ważną politykę dla „Głównego Euroazjatyckiego Rządu” , kolonizację i przesiedlania raczej wyselekcjonowanych ludzi, co wiązało się z pewnym brakiem zaufania i korupcją. Kasty, które od początku tego bardzo kosztownego zaludniania tej planety, do czasu niemożliwego i niechcianego teraz ustąpienia dla nich z urzędu, od których też wszystko w znacznym stopniu zależało stały w opozycji do rządów na Ziemi. Taka konkurencja z matką Ziemią służy bezpieczeństwu i pokojowi. Miało to podwójne znaczenie, biorąc pod uwagę fakt, że sprawowali władzę, którą powierzył im nie sam król ale ludzie i wszyscy obywatele, którzy lepiej żeby o niczym się nie dowiedzieli, z tego co skradziono.  

 Pierwszy przedwcześnie i z wyraźnym spokojem ducha jak u żołnierza przy którym to wszystko zakrawało na cyrk przebierańców, przyszedł wybrany na te tajne obrady, jeden z dwóch najważniejszych żołnierzy z ramienia swojej partii, tajny profesor i major Lal-kin przeglądając jakieś różne ważne akta w kolorowych okładkach. Na hologramie widać było jakiegoś osowiałego mężczyznę w szarym garniturze z plecakiem na portowym lotnisku. Wyglądał na tym ujęciu jakby trochę zwyczajnie, jednakże nie to wzbudzało podejrzenia. Poprawiając ramiączko swojego plecaka, miał grymas, i dziwnie skrzywiony wyraz twarzy. Ogólnie jego wygląd świadczył że gdzieś się spieszy. Wotpeck obok majora Szredana jako jedyny odbierał swoje telefony i poinformowany o zdradzie, że gdy znajdą Trawersa natychmiast zadzwonią z królewskiego pałacu króla, który jeszcze nie dał znaku życia.

 

 

 

 

 

Nie raz możliwy był jego cichy dzwonek podobny do religijnego gdy na tych przeróżnych obradach, który prawdopodobnie majestatycznie odbijał się cichym echem na pierwszym piętrze auli  i w dół po  kolumnach, tak jakby ten dźwięk spływał tu na głębokie dno i wsączał się w odgrodzone teraz grodzią, znane im rozległe poziome korytarze, które były zarezerwowane dla ich zgromadzeń z armią zrobotyzowaną i Lal-kinem włącznie. Gdy zebrali się wszyscy, po uciszeniu ogólnym zgromadzenia przez szefa, przewodniczący i tajny agent partii, major i profesor Lal-kin odważnie i cicho do mikrofonu powiedział:

– Więc stało się to, co powiedział wasz agent z Malezji.

– To nie nasz agent, tylko dyrektor miejscowego monitoringu. – Odpowiedział ktoś z boku i kaszlnął od emocji.

– Tylko musimy powiedzieć kogo i co mają znaleźć, dobrze że został zauważony w Szuang. – Odpowiedział poprawiając modny czarny krawat do mikrofonu Berhoff, który będąc temu wszystkiemu przeciwny, śmiesznie skapitulował poddając się końcowym wnioskom. I wstając wyciągnął z dolnej kieszeni dwa cygara w czarnych obwolutach. Po czym jedno z nich podał swojemu zaufanemu złemu koledze.

– Więc musimy go znaleźć jak najszybciej póki jest w Szuan. Bo właśnie tam został zidentyfikowany na lotnisku pół godziny temu. Może on ma przy sobie tę dokumentację Euroazjatyckiego Banku oznaczoną jako ściśle tajną i te wszystkie tajne papiery króla.

– W takim razie, niech go szukają nie wszyscy agenci, tylko Jacobs w Szuang z całą obsługą, który udowodni mu winę. – powiedział major Lal-kin i poprawił dokumenty na swoim biurku.

– Lal-kin, nie wydaje mi się, że to on…

– Przypominam Lal-kin…że Jacobs, to nasz jedyny taki człowiek w tym rejonie na Ziemi i bez trudu, może naszego „asa” znaleźć. – Odpowiedział inny nie bez zdenerwowania, paląc już nerwowo cygaro.

– Jednak dlaczego Jacobs go najzwyczajniej jeszcze nie ma, i czy ten członek naszego prezydenta wie że jest podejrzany i wróćmy do tego co stało się naszemu królowi. : „ Po pierwsze: czy on to ukradł, to czy jest szpiegiem. I jeśli tak to czyim ? ? ” – Zapytał inny i wzruszył powściągliwie ramionami najprawdopodobniej na znak tego bezsensownego powrotu do od początku dyskusji o Trawersie.

– Miejmy nadzieję że nic nie wie, ten Jacobs znajdzie go jak jest w Szuang. Gdzieś musi być, bo jak żyje to go złapiemy, chyba że zmienił jakimś cudem wygląd i wszystkie dane osobowe. A jak go odszukamy, to i tak musimy te dokumenty odzyskać, najlepiej jak przez nikogo nie przeczytane, a na pewno nie mogą być nigdzie rozpowszechnione i właśnie je trzeba najpierw znaleźć jak najszybciej. Zresztą jak on ich nie ma to kto? Jak go nie podejrzewacie? Zniknął razem z papierami, które ktoś ukradł z królewskiego domu, prawie równocześnie. Oprócz tych kontrowersyjnych dokumentów „Banku Eurazjatyckiego”, są tam wszystkie nasze tajne plany i teraz te nasze dokumenty całej kolonizacji są do odzyskania, przede wszystkim, na pierwszym planie. – Powiedział jeden szerzej znany i ważniejszy z nich. – Musimy złapać tego Trawers a, żeby się wyjaśniło dla kogo on pracuje.

– Król będzie bardzo niezadowolony, jak to nie on.

– Oprócz tych kontrowersyjnych dokumentów Banku Eurazjatyckiego, są tam wszystkie nasze tajne plany. Ponadto nie mamy innego pomysłu, a szukanie go za nasze pieniądze, to niewiele. – Dodał Lal – kin. – To daje szczegółową niejawność tej akcji ze względu na zainteresowanie. W planach kolonizacji, które zawierają w głównej mierze wszystkie tajne dokumenty, akty własności i rozwoju naszego, ekonomicznego dotyczące tych terenów zurbanizowanych i gospodarczych Marsa, cen ich akcji i udziałów, nie tylko Banku Eurazjatyckiego, możemy się spodziewać zerwania naszej każdej korzystnej umowy z nim, wzrostu cen, inflacji, zamieszek i niezadowolenia na niesłychaną skalę. Koniecznie musimy temu zapobiec przez schwytanie tego przestępcy na Ziemi. – Powiedział profesor Lal-kin. I dodał – liczymy na to że on.

 

 Żmudny dzwonek nie dawał ani spokoju, ani odpoczynku wdzierając się w mało co wypoczętą, po podróży z Marsa, i od smutnych ostatnich przygód, głowę androida Trawersa.

Prawie codziennie, od dwóch dni wyżej i nad jego przystojną głową, ktoś w jego piwnicznym domu miał włączonego czyściciela z odkurzaczem, a także niechybnie i uchylone okno, brzęcząc obrazoburczo w jego tymczasowym królestwie cały czas. Każdy w domu, mógł być dyskretniejszy, więc jego odkurzacz i cichszy.

 Wstał pełen myśli i obaw powoli z łóżka i na nim usiadł. Hałas się rozniemógł, barłóg łóżka pozostawiał wiele do życzenia. A jego robot jedyny też pozostawiał wiele do życzenia, i jego dwu pokojowy od agenta Hordego dom. Godzina szósta rano. O której miał być zapytać o pracę dorywczą na lewo ?

– Zaparz mi herbaty – powiedział do robota ze sztuczną inteligencją, którą nie wahając się wymienił by jeszcze dziś na inteligentnego robota, jakiegoś Nodus.

Robot podjechał do dobrze skleconego stołu po prawej, i zabrał brudny kubek ze stołu, i powoli wstawiając na tacę obrócił głowę w jego stronę. Dwa wzierniki czytały wszystko od niechcenia. Nagle zadzwonił telefon. Podniósł go, przypominając sobie kto dzwoni.

– Halo? Kto mówi ? – powiedział nieco nie zaskoczony.

Robot przeczytał brudny kubek, bo jego inteligencja na to żeby go szybciej ocenić, na to mu nie pozwalała. 

– Halo… Z tej strony dzwoni do pana, panie Nicki,… Hordy i zamieniam ofertę na zupełnie inną. Otwartą. Nie musi pan już przychodzić do biura, ale skontaktować, a raczej zadzwonić dzisiaj do pana Nickersona na wideofonie za piętnaście minut. Jego numer to przez 6 Ck Eck.

– Dziękuję bardzo panu panie Hordy. Tylko kto to jest? – Gniewne pytanie u takiego sobie szefa i niemalże nie wchodziło w rachubę i to zapewne.: „Kim jest ten Nickerson”.

– Numer na wideofon z ostatniego połączenia telefonem. – Powiedział z nakazem do robota.

 – 6 Ck Eck. – Robot mrugnął jakby ostrzegawczo.

– Przypisz na wideofon i połącz mnie z nim. 

 

 

– Witam mr. Nicki Trawers. Mam propozycję dożywotniej pracy. Oczywiście tylko dla pana, i w tej sytuacji poproszę o dochowanie wszem i wobec ścisłej tajemnicy.

– Co będę robił u właściciela nowych picerii? – Nie chciał pracować, nie wiedząc co i jak. 

– Czy się pan zgadza na pracę u mnie? Chodzi o wielkie pieniądze, które zdobędzie pan dla amerykańskiego rządu… za tą wymianę – Cisza się przedłużała i Nickerson według tego przechytrego robota, który siedział z zaciekawieniem patrząc spokojnie na tego bluźniercę, którego pierwszy raz widział,  i z odchyloną głową, wyglądał na zmieszanego. Całą przestrzeń tv teraz praktycznie wypełniał w oczekiwaniu pan Nickerson.

– Ja podejmuje się, pracować, za wymianę…

– Zgadza się. Więc od tej chwili jest pan agentem pana Nolana Oarbie. Więc zmartwienia na bok, dlatego, iż nie tyczy się pana międzynarodowa policja. I żadne rangi naszego systemu które są tajne i bardzo nieufne, bo nie wchodzą do pana na wojskowo, i nie mają… jakby to powiedzieć… na całość polotu, albo uściślając to słowo przenikliwości – Nie wiem. – Zawiesił głos – No to co? Podoba się panu być wie pan czym… tajnym robotem?

– Ile będę zarabiał? – Tu wziął pilota do tv i przełączył ostrość.

– No… Można za to kupić… dwieście kredytów na godzinę i w ten sposób, jeden miesiąc żyć bardzo dostatnio. Właśnie w pana stylu i hoteliku. 

– Co będę robił?

 

Szredan Anderson, po włączeniu smartphona drugi żołnierz obok dla nich generała Lal – kin’a który do tej pory nie odezwał się siedząc po lewej stronie na piedestale wyższego fotela przewodniczącego profesora Lal-kina z „Demokracja i Prawo”, szepnął do swojego przełożonego.

– Mam jakąś sprawę. Dzwonili z koalicji, żeby zdać raport z postępów…myślą, że może teraz. – I szepnął do swojego zwierzchnika z armii, po czym skinął głową i wstał i po prostu cicho stąpając wyszedł oświetlonym korytarzem do nie odległego pokoju i czekał na windę żując aromatyczny nasączony tytoń, który wyjął, i przełożył do drugiej kieszeni. Wyjął smartfona, a gdy drzwi windy otworzyły się, niepowściągliwie odezwał się.

– Za chwilę sobie wracam i czekam na samochód, siedź w tym samym miejscu. – Powiedział do robota-androida, którego zabrał ze sobą i którym posługiwał się wszędzie na powierzchni, który nie był zasadniczo niski, i zwracał za dużo uwagi.

Reszta członków tego zgromadzenia z obu partii w ogóle nie zwróciła na to uwagi, a także nikt tego nie okazał po sobie, że ktoś tak jak oni ważny wyszedł z tej nowoczesnej, ogromnej parlamentarnej kopuły idąc drugim korytarzem do windy, i opuszczając ogół wszystkich zebranych tajnych polityków i generała Lal – kina. Przy wyjściu skorzystał z komputera który znajdował się za tabliczką w małym pokoju, i zeskanował swoje tęczówki, a następnie wczytał swój, dobrze przygotowany wojskowy raport podając wcześniej kod głosowy uprawniający do siedzenia na pięknym dole, i jako nowy, do bycia członkiem tych obrad.

Wyprodukowany w fabrycznej pierwszej kolonii czarny samochód marki Land Rower, stał zaparkowany wzorcowo. Za kierownicą siedział pięknie wyglądając i prezentując się wprost na złoto, i ekspozycyjnie jego android, zważywszy że był bardzo drogi. Był to robot człekokształtny wyglądający jak manekin w masce i robił wrażenie, na żołnierzach i na tych z pośród nielicznych ludzi, przy których się czuł jak ryba w wodzie w swojej partii, i również kiedy czuł w stosunku do siebie respekt i myśląc o wszystkim ze sceptyczną powagą podszedł do tego samochodu i wsiadając nagle powiedział:

-Wywieź mnie poza ten obszar, w stronę centrum lotów kosmicznych. – Odezwał się, i popatrzył na androida z ukosa zamykając drzwi i siadając na środku tylnego siedzenia pokazał palcem prosto na wyjazdową ulicę.

– Tam jest tylko pole panie Anderson. – Powiedział lubiany model androida w którym był droższy moduł bojowy.

– To co, że tam jest tylko pole, jedź tą ulicą i to przez to pobliskie lotnisko. – Polecił odwracając głowę. – Idealnie prosto za lotnisko jedną milę, opuść samochód, tyle że jak się zatrzymasz to właśnie wtedy wysiądź i sprawdź stan tego przeklętego czarnego samochodu.

Gdy prawie włączył smartphona wyciągnął go wcześniej z za prawej klapy marynarki i jadąc Szredan przyglądał się z zachwytem dziecka gdy po obu stronach przez tylne szyby przyciemniane od zewnątrz magiczne otoczenie zmieniono na równy ugór, czerwonej planety.

Kilometr od lotniska gdy android-ochraniarz na jego polecenie wyhamował, i wysiadł energicznie zamykając czarne drzwi samochodu, Anderson siedząc dalej w samochodzie, wyjął smartfona i na numer swojego mocodawcy  zadzwonił do brata Sonika, Edrandta który od początku otrzymywał informacje które dotyczyły tego, co się dzieje na Marsie i gdy Edrandt odebrał, bez wahania odezwał się.

– Wasz człowiek został przyłapany na lotnisku w Malezji. – Anderson się zastanowił, i dodał. – Zidentyfikowany około pół godziny temu na Ziemi, przez monitoring dokładnie przez dyrektora.

– Dobra robota Szredan, jak tak dalej pójdzie to dostaniesz pięćdziesiąt tysięcy dodatkowo. Coś jeszcze? – Głos w słuchawce okazywał  pewność siebie a nie zniecierpliwienie.

– To wszystko. – Anderson  uspokajając się ścisnął swój telefon, po czym dodał. – Jego ucieczka na nic się nie zda, jest poszukiwany i jest podejrzany. – Powiedział z pewnym napięciem które towarzyszyło mu w życiu gdy do niego dzwonił.

– Teraz szpieguj to wojsko co wylądowało na Marsie, czy mają uzbrojenie i kto dowodzi, po prostu wszystko wojsku i o Marsie chcę wiedzieć.

– Jednym z dowódców jest major Lal-kin, który właśnie przewodniczy tajnemu zgromadzeniu polityków.  Z tego co mi wiadomo żołnierze nie mają pełnego wyposarzenia, ale jak będę coś wiedział to na ten numer zadzwonię. – Powiedział przez telefon, czekając na coś, albo na jakąś decyzję.

– O czym jest na zgromadzeniu ?

– Tylko o tym służącym króla.

– To teraz znajdź czas na to wojsko. –  Edrandt powiedział z naciskiem, po czym dodał. – I dowiedz się kto jest na najwyższym szczeblu. – Zakończył rozmowę, a Szredan słysząc kliknięcie, odłożył słuchawkę, myśląc z kim ma teraz spotkanie w partii. Po chwili wysiadł z limuzyny lustrując androida który obszedłszy samochód zatrzymał się i pokornie powiedział:

– Stan tego samochodu jest sto procent. Wszystko w normie i można nim pojechać.

– Jest dobry?

 – Tak panie Anderson.

 Android stojąc przypominał Andersonowi ogromną wartość  jaką przedstawiał. Gdzieś tam daleko były ogromne góry. Musiał wracać.

Gdy wrócił do wojskowej bazy po przejściu szeregu korytarzy tenże Szredan udał się na spoczynek. Następnego dnia zwiedziwszy nowo powstałą bazę i jedną fabrykę do której potrzebował przepustki służbowej, udał się do kantyny oficerskiej w której podsłuchał, nikogo zresztą się o nic nie pytając, że  Lal – kin je obiad w swoim pokoju obrad razem z sekretarką. Szybko dopijając drinka w śród gwaru oficerów, wyszedł na korytarz i bez odezwania się do widzianego podczas podróży na Marsa znajomego, przez co,  jak miał nadzieję nie wzbudził uwagi  wśród głośnych, oficerów.  Mieszczący się na zewnątrz dom generała, a obok jego biuro razem z pokojem obrad było niedaleko. Kiedy Anderson tam zapukał, Lal – kin jadł w towarzystwie swojej sekretarki lunch podany na wynos z baru, która żywo ożywiona męskim gronem, popatrzyła bacznie na siadającego Andersona i uśmiechając się popijała swoją tanią oranżadę. 

– Co dzisiaj u pana panie Anderson? – Zapytała z ciekawością. I sięgnęła po frytkę. –  Ta baza oznacza niepodległość która nie widzi żadnego końca i widzi przyszłość w chwale przyszłej suwerennej federacji planet.

 We dług oglądanej przez niego przyszłej fabryki bojowych robotów z podzespołami śmiercionośnej broni, które przeszły jego oczekiwania, co do optymalnego uzbrojenia tej planety, które mogły zgasić nie tylko każdy przyszły przewidziany konflikt, ale miały stanowić gwarancję suwerenności, mogły stanowić zagrożenie przy obecnej cybernetyce. Szredan musiał dowiedzieć się, co kryje król Marsa, i ile robotów wyprodukuje na własną rękę Mars. A jeśli nieograniczoną liczbę ?  Ta informacja właśnie tak podana mogła go kosztować życie, ale te pieniądze wydałby na swoje marzenie. Anderson od zawsze chciał kupić sobie kort do tenisa i hotel wypoczynkowy. Był zdrajcą i znając życie trafił dobrze. Myślał o Edrancie. Tamtego dnia rozgoryczony zadzwonił do jego sekretarza i wspominając ten niedawny dzień, gdy chciał popełnić samobójstwo po śmierci żony, zadzwonił i przedstawił się.

– Halo? Dobry wieczór. Mówi Szredan Anderson. Podpułkownik armii Koalicji do spraw bezpieczeństwa. Mam poufną sprawę do mr. Sonika… czy mogę z nim mówić?

– Przykro mi. Mister Sonik jest w tej chwili zajęty. – Automatyczna sekretarka nagle zmieniła się w cichy trzask odebranego aparatu telefonicznego. – Halo? Pan dzwoni w jakiej sprawie? – Zapytał żywy  człowiek, za maską ukrytej obojętności.

– Mam pewną sprawę… A z kim mam przyjemność? – Szredan zamilknął.

– Na imię mam Edrandt, jestem bratem pana Sonika i szefem tej firmy. – Odpowiedział niecierpliwy głos.

– Ach sławny pan Edrandt… Więc mogę przedstawić swoje warunki. Jak panom wiadomo za węszenie w jednostce Alfa 3 został zamknięty niejaki…

– Po co pan do mnie dzwoni?! – Natarczywe pytanie mogło wydawać się z pozoru nie miłe.  

 Szredan nie zastanawiając się odrzekł.

– Sprawa jest taka. Mam to… – I zawieszając cicho głos usłyszał…

– Co pan ma… panie Anderson? – Spokojny ton wprowadził Szredana w zachwyt. – Ach tak, potrzebuje pan pieniędzy…

– Tak, …  Ja po prostu mogę wam to przesłać mailem.

– Ile?…

 

 

Wracając z udanej imprezy na której myślał o rzeczywistości powiązanej ze sobą,  Sonik miał trochę spraw na głowie. Chciał się natychmiast widzieć z nim jego brat, Edrandt. Po pierwsze. Dlaczego?

Sonik widział w swoim bracie niewiele. Za młodu musiał zawsze go upominać i zwracać mu uwagę. Gdy byli młodzi, nierzadko się bili dla zabawy. W końcu Edrandt nie mógł postawić na swoje, zamknął się, i tak pozostało aż do dzisiejszego dnia. Przynajmniej tak Sonik w niepamięci żywił obrazy z dzieciństwa o swoim, nie wiedział jak to nazwać, wrogu i przyjacielu. Wysiadł szybko z samochodu za bramą i skierował się do przestronnej ogrodowej alkowy. Chytry Edrandt stojąc w cieniu pokazał butelkę dobrego szampana w pośpiechu wyciągając prawą rękę.

To chyba coś znaczyło.

– Wiesz co się stało? Będziemy to za tanio mieli.

 Sonik mile zaskoczony zaskoczony, skrzywił się, myśląc o niedawnych zabiegach cierpliwie i żmudnie opracowanych skrupulatnych danych do jego głównego tajnego laboratorium, w które bezskutecznie inwestował. Gdy Edrandt skosztował wina ze swojego kieliszka, Sonik odezwał się.

 – Od kogo to masz? – Gniewliwe spojrzenie Sonika dawało do myślenia.

– Od jakiegoś Szredana Andersona… Wojsko Koalicji do spraw Bezpieczeństwa wie o Alfa 3. Po prostu zadzwonił i przesłał to mailem. Może on wyemigruje na Marsa i tam będziemy go mieli? To jest oddany nam żołnierz.

 – Teraz jak to mamy, najważniejsze jest dla mnie to co wyjdzie z tego w laboratorium.

 – Sonik jeżeli wymyślisz ten napęd i wszystko pójdzie zgodnie z planem, to,  czy się uda przebić cenę wojska za wszystkie przepracowane robocizny biednych żołnierzy i za ich zmarnowane dni, po to żeby gdzieś polecieć we Wszechświecie, nawet bardzo daleko, i coś znaleźć, ale co, po to?

 – Muszą potwierdzić się moje przypuszczenia o napędzie tak tanim, że spełnią się wszystkie marzenia ludzkości dotyczące podboju kosmosu i poszukiwaniu odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące wszechświata, co da mi nieograniczoną władzę. – Tutaj Sonik przerwał i spojrzał wprost na brata. – A wtedy tylko krok od badań dotyczących nieśmiertelności. – Sonik spuścił głowę w dół głęboko zamyślony. I dodał. – To może trwać latami, jak nie ja, to ktoś z mojego instytutu.

 – Myślę, że pieniądze od dawna się dla nas nie liczą. Jesteśmy jednymi z najbogatszych obywateli i wszystkiego mamy w bród, dostatek po nas opływa. Sony obudź się. Teraz wystarczy dokończyć ten cholerny napęd. – Edrant skrzywił się w grymasie.

 – Jak będziemy mieli napęd, to będzie nas stać tak samo dalej na wszystko. – Zakończył rozmowę Sonik. – I dodał. – Nasze marzenia może wkrótce otworzą drogę do podróży które zakończą spór o istnieniu życiu we wszechświecie.

Edrant dopił wino, a Sonik zapatrzony gdzieś w dal rozmyślał o najdalszych podróżach w kosmos.

 

 

 

 Lal – kin zakończył ścisłą rozmowę z porucznikiem w bazie, który zadowolony ze spotkania z przełożonym od początku chciał wyrazić wdzięczność za załatwienie wszystkich typów potrzebnych do ćwiczeń robotów bojowych. Ciągłym zamówieniom nie było sobie końca. Wszechobecność tlenu i świeżego powietrza na Marsie, była orzeźwiająca, w tym każdy kto odetchnął tym powietrzem mógł wpaść w zachwyt, z odczuciem radości.

Uśmiechnięta, pomyślał Lal – kin patrząc jak na zdjęciu jego żona trzyma za rękę jego syna i zajrzał do szczegółowej i istotnej dokumentacji dotyczącej swojej bazy wojskowej, po czym to odłożył i tę listę i zajrzał do  raportów żołnierzy i na wydruki robotów nadzorujących dobudowę fabryki różnych zautomatyzowanych pojazdów, którzy dokładnie opisali stan zasobów i nakładów wykorzystanych do jej powstania, w tym i materiały i listę, co  jeszcze dostarczyć.

 Natomiast w tym rejonie na Ziemi gdzie rozpoczęto gorączkowe szukanie Trawers a,  od tej pory nie zaufanego człowieka prezydenta Marsa,  od dawna  mieszkał szpieg Jack Jacobs, który szukając  go od wielu godzin,  był po prostu nie lekko zaskoczony że znalazł go w podrzędnej restauracji niedaleko głównej hali lotniska, koło sklepu z fajansem w jakimś ciemnym zaułku, i usiadł tak po prostu, jak gdyby nigdy nic, przy stoliku za jego plecami.

 Trawers, główny podejrzany króla Marsa jadł tyłem przed nim firmową kanapkę patrząc w oczy niezwracającej na nic uwagi, napiętej i roztyłej sąsiadki, przy stoliku przed nim. Zdradził go właściciel restauracji gdy na pobliskich lotnisku monitorach Trawers został we wszystkich sklepach i jadłodajniach potajemnie wyświetlony i myśląc że jest to człowiek poszukiwany od razu zadzwonił do lotniskowych służb zgłaszając się po nagrodę.  Zgłoszenia tego typu właśnie za nagrodę zdarzały się dość często w restauracjach w tych czasach, zwarzywszy na fakt, iż znajdowała się ona niedaleko lotniska, a list gończy został przygotowany jak jakiś zwyczajny, czyli ostrzegający przed agresywnym i groźnym napastnikiem.  

Tak patrząc na niego Jack się zastanawiał czy to on. Łatwo mógł to udowodnić gdy przyjdą podlegli mu ludzie.

 Jack obserwował, nie tak słabo zapełnioną o tej późnej porze restaurację i rozglądając się czy są jakieś oznaki winy służącego i czy, nie jest bez jakiś osób mu towarzyszących, wywnioskował że nie jest, co można było stwierdzić z obserwacji. Poza tym właściciel restauracji w donosie zaznaczył, że Trawers jest od dwóch minut sam.

Jacobs siedząc niedaleko dystyngowanego podejrzanego, wyjął komórkę w kliknął numer i czekał. Po chwili usłyszał.

-Jeśli znalazłeś go, powiedz, "Będę wieczorem". -Usłyszał z centrali.

-Będę wieczorem.-Powiedział Jack, myśląc o tej sytuacji.

-Sprawdź czy ma kradzione dokumenty kolonizacji Marsa, i czy on je ukradł.

 Była pierwsza rano, a on jeszcze i tak musiał czekać  pilnując i obserwować go czy się z kimś spotka. Po długich kilku godzinach poszukiwań, na pewno osiągnie cel.

 Przypomniał sobie, żeby wszystko nagrywać, dlatego w zegarku włączył podsłuch i stymulator. Jego komunikat o zawartości i składzie w jego krwi informował że był gotów do używania, telepatycznego, intuicyjnego i astralnie inteligentnego podsłuchu stolika obok. Mógł podsłuchiwać. Włączył nagrywanie i zamówił przez odpowiedni przycisk na stole, sandwicza.

Siedząc za Trawersem, zaczęły napływać do głowy Jacka informacje, jakby uformowane w głosy, mniej więcej z okolicy stolika obok a także z głów w promieniu dziesięciu metrów. Jack skupił się, myśląc o królu Marsa i o jego skradzionej własności pod postacią dokumentów, które prawdopodobnie ten podejrzany skopiował i nie było tych kopii na tamtej planecie w królewskim sejfie około dwanaście godzin temu. Jack wiedział że cała jazda będzie trwała minutę, a później będzie to podobne, do snu narkotycznego. Powinien wyciągnąć dowód winy z głowy tego winowajcy, przykrego szpiega i złodzieja, który nieświadomy wyszpiegowania sam wpadnie we własne sidła i choć na chwilę wspomni w myśli o tym swoim niecnym uczynku.

Jack myśląc jak sędzia poznał gonitwę myśli Trawers a, który myśląc w gorączce o właśnie tym na Marsie popełnionym swoim przestępstwie, ukrytym jak igła w stogu siana, i nagle do Jacobsa wszystko dotarło, gdy z zadowoleniem poznał astralnie że ten złodziej bał się wykrycia przez samego króla.  Jacobs wyjął notes. Wyrywał kartkę i zanotował godzinę i na dowód winy godzinę kradzieży, "wtedy", i fakty łączące się z poszlak. Dla niego było to bardzo proste. Podsłuchiwał całą głowę jak najlepsza telepatka seryjnych morderców, złodziei i wszystkich szumowin, którzy pozbawieni jakichkolwiek skrupułów,  popełniali w myśli swoje zbrodnie, przestępstwa i winy gdy tylko był gdzieś niewidoczny obok, co stanowiło niewidoczne prawo, jego prawo słuchania i podsłuchu.

Teraz wszystko zależało od obsługi która towarzyszyła i zawsze była pomocna.

Jacobs wyjął swój telefon, z zamiarem wezwania swoich ludzi, w tym wypadku lotniskowego Interpolu, co według jego rangi tajnych procedur równało się z prawie natychmiastowym jego przybyciem, szybko wciskając odpowiedni przycisk, czekał na przewidziany przez siebie rozwój wydarzeń. Gdy łyknął gula firmowego napoju i wszystkich niepozornie i bez emocji obserwował, na salę niespodziewanie wpadło dwóch pewnych siebie groźnych funkcjonariuszy Interpolu w czarnych mundurach którzy od razu podeszli do Trawers a z zamiarem zabrania go jak najszybciej na zewnątrz.

 – Jest pan proszony o pójście z nami w celu złożenia wyjaśnień dotyczących pańskiego biletu. – Powiedział jeden z nich.

– Cholera, a dlaczego ? Coś jest z nim nie tak? – Zapytał nie zaskoczony Trawers.

– To się okaże niedługo. – Odpowiedział drugi.

 – Wy nie wiecie kim ja jestem… – Dodał ostrzegawczo.

– Ostrzegam pana panie Trawers. – Rzekł ostrzegawczym tonem pierwszy z funkcjonariuszy i szybko przykuł mu kajdanki.

– Doniosę do przełożonych, że ten incydent miał miejsce.  – Odpowiedział skuty służący króla Marsa.

Powoli i bez pośpiechu wszyscy trzej wyszli.

 Jack przez cały ten czas, zjadł kanapkę i smutny, otarł ubrudzony policzek ketchupem. Odebrał telefon.

-Masz, dowód? -Usłyszał znajomy głos z centrali, znajomą sekretarkę Lal-kina, ładną Lagunę.

-Mam.-Odpowiedział chętnie.

-Ukradł, co? Wiesz? -Zapytała Laguna.

-Okradł króla u którego pracował.

Laguna podziękowała i wyłączyła telefon odkładając niedbale komórkę na biurko i zaczęła szukać listy telefonów, która gdzieś jej się zapodziała. Dokładnie szukała zastrzeżonego telefonu króla  Marsa. Miała go od dawna ale nie używała, bo i nie było po co. Teraz natomiast musiała go użyć. Po chwili znalazła i wstukała numer na wskazanej przez Lal-kina ładnej czarnej komórce. Lal-kin w tym gabinecie stał obok z założonymi rękoma i miło się uśmiechał. Gdy telefon zaczął mieć sygnał, Lal-kin dał znać żeby sekretarka sama załatwiła tą sprawę.

Gdy król odebrał i gdy dowiedział się kto dzwoni, Laguna do niego powiedziała:

– To on pana człowiek ukradł te papiery. – W komórce usłyszała wesołe westchnięcie z ulgą.

– Musimy odnaleźć ścieżkę myślową Trawersa, a dokumenty zniszczyć,  zabezpieczyć, wiadomo wam że  są tam rzeczy ściśle tajne i muszę wiedzieć kto jeszcze je czytał i muszę wiedzieć wszystko co się stało i w ogóle nigdy nie może być żadnego przecieku do mediów  – A po chwili. – Musicie na pewno go przesłuchać i po prostu za to że je ukradł zamknąć. – Zapadła cisza z obu stron. – Ściśle tajna dokumentacja właśnie z stąd nie powinna nigdy wpaść w niepowołane ręce. Źle że właśnie to teraz wyskoczyło, ale właściwie chcę być jak najszybciej doinformowany  kto się za tym kryje…  – Powiedział król i wyłączył się.

Laguna odłożyła czarną komórkę i spojrzała na profesora. Lal-kin stojąc czekał na wyjaśnienia swojej sekretarki, która po chwili odezwała się do niego.

– Król chce być na bieżąco informowany w tej sprawie. Powiedział, że chce nieprzeczytane swoje dokumenty.

– A co z nagrodą…

– Nic mi nie powiedział o żadnej nagrodzie.

– Czy coś mówił, o tym złapanym przez nas człowieku? – Zapytał major.

– Powiedział, że musimy go przesłuchać i zamknąć. – Odpowiedziała sekretarka.

– Jesteś pewna?

– Tak.

Król Marsa siedział w swojej sypialni głęboko zamyślony myśląc o całej sprawie nielegalnego skopiowania papierów z jego sejfu.

Jego szpieg go zawiódł…Miał być lojalny ale nie był i go okradł. Myślał już długo o nim. Ile chciał zarobić i komu chciał sprzedać dokumenty kolonizacji? I po co komu potrzebne tajne budowlane plany kolonizacji? Muszą go przesłuchać i wyciągnąć z niego całą prawdę.

Gdy król o tym myślał, w pewnym momencie zadzwonił telefon.

– Panie, dzwoni sekretarka Lal – kina w sprawie Trawersa. Czy pan odbierze?

– Tak. – Odpowiedział król.

– Trawers został przesłuchany. Niejaki bardzo bogaty Sonik, imigrant i oligarcha ze Zjednoczonej Rosji wynalazł jakąś technologię o której Trawers nie wie czym jest i przed ubiciem interesu z marsjańskim rządem chciał się dowiedzieć jak bardzo ten interes przy wykorzystaniu jego odkrycia mu się opłaca. Oligarcha Sonik myśląc, że nic się nie wyda, chciał kupić od Trawersa plany kolonizacji Marsa żeby obliczyć swoje zyski. Spotkał go na przyjęciu z okazji rocznicy „ Partii Marsjańskiej” i przy tej okazji zwerbował go wielkimi pieniędzmi, żeby skopiował te papiery. Utrzymywali w tajemnicy telefoniczny kontakt przy czym złodziej od razu dostał zaliczkę ”na zachętę” dwudziestu tysięcy kredytów a po dostarczeniu tych planów, miał otrzymać ich około pół miliona. Podobno Sonika najbardziej interesowały plany budowlane.

– Dobra robota. A co z kopiami dokumentów? – Zapytał król.

– Wszystkie w naszych rękach, nikt ich nie czytał. – Odpowiedziała Laguna.

Król nie wiedział czy w to wierzyć, i jakiemu człowiekowi zaufał. Ten jego szpieg zdradził go za pół miliona. Myślał jak zdrajca gnić będzie w więzieniu i trochę był ciekawy co to za technologia tak bardzo opłacalna dla Sonika przy kolonizacji.

 

 

Wszystko szło bardzo dobrze. Żołnierze zaaklimatyzowali się bezproblemowo w nowych warunkach i dawali z siebie wszystko na ćwiczeniach. Nikt nie narzekał i nikogo do tej pory nie było wśród dezerterów.

 Partia „Demokracja i Prawo” przy planach „Głównego Rządu Euroazjatyckiego”, i znając naturę wojska selekcjonowała szczęśliwców wybierając specjalnie najlepiej oddanych w nagrodę. Baza miała pełnić funkcję obronną i wspomóc jednostki antyterrorystyczne policji.

 

 

 

Po powrocie do domu Jack Jacobs siedział na domowym eleganckim krześle, w swoim pokoju gościnnym, mając trzeźwy umysł a na pięknym stole leżała świeża prasa. Nic nie było w gazetach.  Gdy Jack rozmyślał zadzwonił telefon z jego tajnego biura.

– Musimy się spotkać dzisiaj o dwudziestej. – Powiedział znajomy głos z sekretariatu, który najczęściej ogłaszał misje Jacka.

– Będę punktualnie. – Odpowiedział Jacobs patrząc na cyferblat zegara ściennego i odłożył słuchawkę.

Była godzina dziewiętnasta, więc Jacobs miał całą godzinę na podróż do budynku, gdzie mieściło się jego tajne biuro. Wstając wyłączył jasne oświetlenie pokoju i wyszedł z kluczykami do garażu gdzie mieścił się jego samochód.

Wsiadając do niego zadzwonił do niego telefon. Jack patrząc na numer odebrał.

– Dzwonię w sprawie niejakiego pana Smitha Johnsona panie Jacobs. Chciałby z panem kontakt.

– Dlaczego sam nie zadzwonił?

– On nie ma numeru do pana.

– To proszę podać mu mój numer pani Sofio. I pani Sofio, niech się pani latami nie zamartwia.

– Dobrze.

– Mówił może co chce?

– Niejasno, że ma ja jakąś sprawę. Wspominał że dawno pana nie widział.

 

Ile lat minęło, od czasów gdy jego przyjaciel wyemigrował do Zjednoczonej Rosji. Poznał tam podobno, jakąś silnie przywiązaną kobietę do swojej ojczyzny. Niejaka Ludmiła, która była z nim już od czterech lat. Kiedyś zostawił numer u Sofii, żeby mógł się z nim skontaktować, ufał mu i wiedział że właśnie przez nią może się skontaktować. Sofia była z wydziału do spraw elektronicznych w Agencji. Poznali ją kiedyś, lata temu, gdy zdawali zegarki satelitarne do wymiany baterii.

Jack Jacobs podobno wiedział wszystko o tej technologii. „Gdy włączysz, to do twojej krwi dostanie się przez skórę silny środek wojskowy, służący wyszpiegowaniu. Służący astralnej inteligencji. Po wyszpiegowaniu przestępcy, inwigilujący bez widocznych zmian jest senny.”  

Jack Jacobs około dziewiętnastej pięćdziesiąt sześć, siedział na staromodnej i wygodnej sofie przed gabinetem szefa działu szpiegów myśląc co on mu tak po prostu powie. Poczekalnia, przed pokojem jego głównego przełożonego, składała się z pary drzwi, przed gabinetem szefa i stolika z reklamowaną wodą.

Jack Jacobs wiedział o sobie wszystko. Miewał czasem bardzo słaby ból głowy który szybko po leku przeciwbólowym mijał, jak u zwykłej osoby. Dlatego miał z pracą niewiele problemów. Wszystko co go wiązało z wojskiem, to jego satelitarny zegarek, w którym widział wielką karierę. Do pracy wzięli go ze względu na odpowiednie predyspozycje, miał bowiem czyste sumienie, a także uwarunkowania genetyczne.

Jacobs myślał o pieniądzach za swoją dobrą pracę. Wiedział, że łapiąc przestępców już dość długo, miał wprawę w identyfikowaniu  winy przestępstwa z ich głów. Po tej ostatniej akcji, która nie sprawiła żadnych kłopotów, mógł dostać wysoką nagrodę.

 Spodziewał się że spotka się z psychologiem w związku z pracą, z którym analizował niektóre akcje, ale został poproszony do swojego szefa, w związku z czym nie udało mu się umówić na interesujące go z biernym lekarzem spotkanie. Zawsze pytający go psycholog o swoje i jego myśli, uzmysławiał sobie że Jacobs wszystko wie i zna każdą odpowiedź dotyczącą ukrytych jego myślowych zagadek. Które raczej mu podpowiadał.

Jack myślał czasem co go spotkało w jego życiu. Co prawda było to wyjątkowe, ale nie na tyle żeby mógł sobie pozwolić na jakiś zły niesmak.  Był bogaty, i miał dom, duży i urządzony jak tylko mu się podobało, kilka samochodów i należał w pewnych kręgach do bardzo ważnych ludzi. Tylko że stanowił tajemnicę państwową, i nikt nieważny o tym nie wiedział, oprócz kilku osób. Cała populacja ludzka kryła się za furorą która ogarnęła by cały świat, gdyby technologia inwigilacji wydałaby się dla przeciętnych obywateli. Generał

– Ma pan duże osiągnięcia w pracy i udało się złapać ośmiu na dziesięciu przestępców, udowadniając im winę, której nie mogli się wyprzeć przed oskarżającym ich sędzią. Gratuluję panu panie Jacobs. -Powiedział spokojnie Max Sanders, jego przełożony, po tym jak Jack wszedł do jego gabinetu i poproszony usiadł.

– Dla mojej intuicji nie jest to dla mnie aż takie trudne, zawsze "widzę" wszystko jak na dłoni wróżka. – Odpowiedział nieco zadowolony Jacobs i zamilkł czekając na reakcję.

Szef wyjął kartkę i spojrzał na agenta myśląc czy Jack w minutę odgadnie, co jest napisane na kartce.

– Proszę w minutę powiedzieć co jest na tej kartce. – Poprosił Jacka.

Jack popatrzył na stymulator, kliknął na nadgarstku nie miękki przycisk w swoim przydziałowym zegarku satelitarnym, po czym zdał się na podsłuch myśli właściciela kartki i po chwili wyszpiegował, że na tej kartce jest narysowany geometryczny kwadrat, napis brzmiący "właśnie cię widzę Jack", a pod spodem geometryczny trójkąt, nieduży, zamalowany albo zamazany, albo jeszcze, zakratkowany.

W tej ciszy nie był pewien czy coś jeszcze jest na tej kartce, ale już mijał czas na wypełnienie tego testu, więc Jacobs powiedział:

– Napis właśnie cię widzę Jack, a także pusty kwadrat i zamglony trójkąt. – Powiedział Jacobs.

– Dobrze. – Odpowiedział szef działu szpiegów uśmiechając się rozbrajająco i dodał podając kartkę:

– Mam nadzieję że w pracy tak dobrze dalej panu pójdzie… – I dodał. – A wie pan, że po ostatniej pana akcji, czeka pana podwyżka…Właśnie tej dotyczącej prezydenta Marsa?

– Dla kogo to było aż tak ważne? – Zainteresował się Jack.

– Tak. – Odpowiedział przełożony nieco zasępiony. – Tak kazano mi panu powiedzieć.

Po chwili przełożony podziękował i powiedział że zawsze może się z nim widzieć w godzinach swojej pracy, po czym obaj pożegnali się uścisnąwszy sobie dłonie,  a następnie Jacobs wstał i wyszedł na zewnątrz gabinetu zamykając za sobą do niego drzwi.

Jack miał dwa najbliższe tygodnie wolne od pracy. Sobota wypadała za trzy dni. Szpieg spojrzał na zegarek myśląc gdzie ma się teraz udać. Zostawił samochód w centrum, a przez ten awans miał wiele czasu na to żeby pojechać do siebie i nie musiał się wcale nigdzie śpieszyć.

Wsiadł szybko i sprawnie do metra i przejechał szybko dwie stacje, po czym wysiadł i wszedł do supermarketu z alkoholem. Żadna kobieta, ani żona na niego nie czekała w domu w którym mieszkał od przeprowadzki służbowej od roku.

Myślał o wyszpiegowanym szpiegu prezydenta z Marsa. Co go skłoniło do popełnienia przestępstwa? Pieniądze? Chyba tak, szpieg został przekupiony żeby ukraść plany kolonizacji Marsa i dostarczyć je w umówione miejsce. Jack pamiętał jego brudne, bojaźliwe myśli, ukrywane pod maską sukcesu. Rzadko się zdarza, żeby człowiek blisko władzy takiej jak szanowany król był aż takim zdrajcą, wykupionym za takie ogromne pieniądze. 

Zbliżał się ze swoimi zakupami do domu idąc kolorowo oświetloną aleją, gdy zadzwonił telefon.

Jack odebrał i w słuchawce usłyszał swojego starego przyjaciela Smitha Johnsona.

– Cześć. Możemy spotkać się jutro w starej alkowie? – Usłyszał Smitha.

– Możemy,  jutro o dziewiątej. – Odpowiedział Jacobs, i wyłączył telefon tak jak się lata temu umówili.

Smith Johnson chciał się spotkać z Jacobsem od dwóch lat. Z tym że nie wiedział gdzie on teraz mieszka. Gdy go znalazł, bo otrzymał telefon od starej Sofii, Jack usłyszał.

– Co powiesz na kłopoty ?

Podszedł do stolika w odosobnionym zaułku w restauracji do której zaprosił go Jack. Umówili się o wczesnej porze na to spotkanie  żeby nikt ich nie podsłuchiwał z powodu pełnej w godzinach szczytu lubianej przez nich restauracji włączyli automatyczne odgrodzenie alkowy.  Jack uśmiechnął się, i podał Smithowi rękę.

– Nie widzieliśmy się od dwóch lat. Co słychać u Ludmiły? – Powiedział Jacobs.

– Od dawna nie było tak dobrze.

– Jak żyjesz w Zjednoczonej Rosji?

– Jakoś leci… Jacobs chciałbym cię ostrzec przed ludźmi z pieniędzmi za które możesz stracić życie, gdyby wydała się twoja praca. Weź pod uwagę na ile cię stać. Ta tajemnica niedługo pryśnie, a to i tak z punktu widzenia rządu nic nie zmieni.

– Przyszedłeś tu żeby mnie ostrzec przed moją pracą. Dlaczego Smith. – Zapytał Jack.

– Przyjechałem żeby cię ostrzec przed złymi ludźmi, przez których wszyscy znikają, tak jak znikli moi przyjaciele ze zwykłego wydziału śledczego w Nowej Rosji. Ktoś z góry jest zdrajcą bez skrupułów w naszej agencji, i ja o tym wiem.

– Chcesz powiedzieć że węszysz w tym układzie i oni tego nie wiedzą?

– Nie, chce powiedzieć, że twoja ostatnia sprawa dotycząca pewnego oligarchy tam gdzie mieszkam dla mojego wywiadu się wydała.

Zapadła cisza. Jack wiedział co to oznacza. Jego wywiad na pewno nie zrobi hałasu. Za alkową słychać tylko było oba sztućce jakiegoś grubasa w rogu sali. Johnson pracował podobnie jak Jacobs od wielu lat. Tylko nie był tak dobry.

– Skąd wiesz o tym co robię? – Zapytał Jack. – Myślę że przejechałeś mi o tym powiedzieć. Jeśli mi nie powiesz, to nasza przyjaźń na tym zawisła.

Agent pracujący w rządowym wywiadzie, wyjął zdjęcia jakiegoś mężczyzny w garniturze ze znaczkiem ONZ w klapie marynarki, podającemu rękę jakiemuś gogusiowi w za drogim garniturze.

– Widzisz tego w garniturze? – syknął Smith, Jack skinął. – To bardzo bogaty człowiek, który przekupił wywiad i opracował super technologię paliwa rakietowego pod powiedzmy, postacią niedrogich i lekkich napromieniowanych prętów. Przez niego są bardzo wielkie kłopoty. Oficjalnie naszej rozmowy nie było. Mój wywiad pracuje nad tym żeby Główny Rząd miał do tego wyłączność i żeby kupił to za jedną dziesiątą ceny. Jego wynalazek powstał w jego prywatnym laboratorium, i facet może stać się najbogatszym człowiekiem na świecie z powodu tego napędu. Stoją za nim prawnicy i pół wydawnictw gazet, a nawet mafia. Spotykam się z tobą bo była o tobie mowa.

Jacobs zachował zimne nerwy, ale to ukrył.

 – I tak ma być? – zapytał Jack i zerknął na prawie pustą elegancką salę, wychylając się nieco w lewo i patrząc przez przyciemnianą szybę w starej alkowie.

– Nie wiem co się stało na górze, i kto jest za to odpowiedzialny, ale to co słyszałem o tobie, jest jednoznaczne. Możliwe że Sonik chce się zemścić przy pomocy kontaktów w mafii za swojego człowieka, którego miał u prezydenta Marsa razem z niechętną górą za fortunę, i to na pewno. – Dodał powoli Smith.

 – O Soniku mylisz się… Raczej wszystko o nas wiedzieć chce.

Smith wyjął coś z kieszeni spodni. Był to mały pendrive.

– Przesłuchaj ten zapis z podsłuchu telefonu Sonika w domu, to nie będziesz miał wątpliwości.

 Jack wziął mały pomarańczowy dysk ze stołu, i schował go do kieszeni kurtki. Potem obaj patrzyli jak kelner, wysoki brunet niedaleko od nich sprząta po otyłym kliencie i chowa sobie napiwek do kieszeni.

 Jacobs szedł sam powoli ulicą. Swój przestronny dom zawdzięczał swojej ściśle tajnej pracy i aż za bardzo go polubił, jak myślał, ze względu na bardzo spokojną i w ogóle nie przestępczą dzielnicę, nie tak jak swoje pierwsze mieszkanko, w którym pod koniec wojskowych studiów w dzień i w nocy na klatce schodowej i przed blokiem z tanią ochroną, roiło się od zażywającej marihuanę i różne inne narkotyki, ludzi w różnym wieku, kolorowych i chytrych handlarzy dopalaczy. Tam mieszkał jeden rok, płacąc nieopłacalny czynsz.

Jack z tego co wiedział, Smith nie widział w swojej pracy czasu wolnego i spędzał w niej długie godziny angażując się w niej w różne umysłowe dociekania. Gdy tylko wpadał na jakiś pomysł,  siedząc w podsłuchach, lub czytając raporty funkcjonariuszy swojego wywiadu, umiał znaleźć zawsze jakąś poszlakę albo trop wiodący agencję do triumfu. Sprawa dotycząca Sonika powiązanego również z mafią nie dawała mu spokoju. Gdy tylko wywęszył siatkę mafii,  z której górą Sonik utrzymywał stały kontakt nie bojąc się w ogóle niczego, Johnson popadł niemalże w pracoholizm i bezsenność. A gdy usłyszał na podsłuchu nazwisko Jacka, chcąc mu zaimponować,  bez wahania spotkał się z nim, przekazując mu materiał który go dotyczył. Jack myślał czy to się w ogóle wyda, że oni tak sobie żyją.

 Spotkał się z Jackiem żeby go ostrzec, a Jacobs był mu wdzięczny. Smith wiedział że Jacobs ze względu na starą przyjaźń, nigdy nie zdradzi go.

O tym wszystkim myślał Jacobs kiedy dotarł do domu wiedząc że nie jest śledzony.

Jacobs zapalił światło w pokoju i usiadł przed komputerem. Po chwili wyjął z kieszeni dysk przenośny i podłączył do właściwego portu. Czekając co się stanie otworzył jedyny istniejący folder bez nazwy z datą 21.03.2252. który wskazał mu komputer. Włączył odtwarzanie.

– …To ustalone. – Powiedział głos ze ścieżki dźwiękowej.

-Dobra, jak chciałbyś wiedzieć, to niejaki Jacobs z Szuan złapał na zegarek tego z Marsa. Jacobs to tajny agent rządowy.

– Tamten nic nie wie, wiesz od kogo mam informację… Zresztą jak się spotkamy, to ci powiem coś więcej…

– Jacobs… Nie wiedziałem że taki…

Tutaj była przerwa.

– Jak będzie trzeba to Jacobs zniknie, co się nie spodoba na pewno rządowi. Główny Rząd Euroazjatycki inwestuje nie przypadkiem i na lata w tę technikę szpiegowania.

– Kończę. – Sonik odłożył słuchawkę i tu zapis się skończył.

Jacobs myślał z kim rozmawiał Sonick i domyślał się że ze swoim dobrym znajomym, skoro tak przebiegała rozmowa. Jack w myśli jeszcze analizował te wszystkie usłyszane słowa i ten nie znany mu jakiś podły głos, który poddańczo i pochlebstwem mógł oznaczać dobrego znajomego Sonicka,  i prawdopodobnie w swoim interesie nie bał się zdradzić czegoś, czego od kogoś z góry, przez zdradę się dowiedział. „… Tamten nic nie wie.” Jacobs się zastanowił nad tym fragmentem zapisu rozmowy,

Jacobs z całej tej rozmowy wywnioskował, że rozmówca Sonika ma informatora w rządzie, który mu powiedział o jego skrywanej przez siebie pracy. Myślał kto z góry mógł go zdradzić. Z tego co wiedział od Smitha, oligarcha z Nowej Rosji i każdy nie chwilowy i przypadkowy z nim kontakt, był inwigilowany  razem z rozmówcą Sonicka,  którego tożsamość znał jego przyjaciel Smith Jonhson.

Jacobs zafrasował się w duchu i posmutniał. Więc jego tajemnica to nie tak ścisła tajemnica państwowa. Nie wiedział tylko kto zdradził go mafijnemu rozmówcy Sonicka, i właśnie to go nurtowało bardzo silnie. Ile osób wie o nim i wie czym się zajmuje.  Kiedy wyjrzał w mrok przez okno, spokojna dzielnica oddychała swoim spokojnym miastowym życiem.

Jacobs niedługo po kilku krotnym przesłuchaniu nagrania zadzwonił do Smitha. Dowiedział się że rozmówca Sonicka nazywał się Ted Drawson. Kim on jest, i kogo on znał ze zwierzchników Jacobsa, tego Jack nie wiedział.

– Ten Ted Drawson, może wiesz skąd on się wziął i kogo on zna z Agencji Bezpieczeństwa Wojskowego. – Zapytał Jack.

– Ten Ted to człowiek który miał prowadzić w ubiegłym roku gospodarkę wschodnioazjatycką na terenach północnej Nowej Rosji. Na polityce zjadł zęby. Odpadł od polityki, dla Sonika i przyłączył się do niego. Oczywiście do tej pory jest śledzony i na podsłuchu. Nie możemy dobrać się do Sonika, który pierze grube pieniądze. – Westchnął Johnson. – Wymyślił swój napęd i trzyma z Azjatyckim Bankiem. Ta sprawa dla zwykłych obywateli to makabra. – Dodał Smith.

– Jak chcesz, to dzwoń jak będziesz coś wiedział. – Odpowiedział Jacobs i rozłączył się.

Smith po tym telefonie, wiedział, że zaspokoił pierwszą ciekawość swojego przyjaciela, do którego czuł wiele sympatii, mając od lat bardzo wiele miłych i koleżeńskich odczuć. Myślał też czy Jacobs może zostać wyeliminowanym graczem z jego gry, wiedząc że trzeźwy i czujny Jacobs na pewno do tego nie dopuści, i zdawał sobie sprawę z tego że, gdyby ktoś czyhał na życie Jacka, znajoma mafia Sonicka, poszła by od razu siedzieć, a Sonick siedział by w gównie po uszy. Ostrzeżenie przyjaciela mogło tylko wyjść na dobre chociaż niepewny stopień niebezpieczeństwa zagrożenia życia Jacka był stosunkowo nieduży, ze względu na rangę szpiega którym jest Jacobs.

Jack nie bał się w ogóle. To, że wydała się jego praca dla bardzo bogatego Sonika, jego samego, nie ostrzegał go przed niczym. Nigdy się nie zdradził i zawsze był przygotowany na taką ewentualność. Sonick chcąc zawrzeć układ z rządem na swoich warunkach, ogromnych pieniędzy które mógłby przeznaczyć na swoje cele. Mając nowy rodzaj napędu rakietowego, Sonikowi, wydawało mu się że coś znaczy i coś może, bo chciał nie za darmo zmienić na lepsze świat.

Sonik chciał kupić państwo.

 

 

Kilka dni później, Jack wyszedł w garniturze na ulicę i udał się do podmiejskiego pociągu na stację do Terra. Cała kolej naziemna i podwodna była tak szybka do innych miast, a nawet państw, że tysiące kilometrów można było przejechać nią w jeden dzień. Jacobs miał dojechać do pobliskiego Terra i tam podejrzanego, wyszpiegować. Gdy po czterech minutach dotarł na miejsce, była osiemnasta dwadzieścia jeden. Wstał z fotela i szybko wysiadł na stację. Podejrzany już wcześniej namierzony, znajdował się w pobliskim hotelu „Markizy” w wynajmowanym pokoju na pierwszym piętrze.

Jacobs popatrzył na zegarek, i po chwili poszedł szybkim krokiem do uliczki za domem handlowym obok parku i wsiadł bez słowa do samochodu prowadzonego przez satelitę, w którym siedziała elegancko ubrana jego agentka jego tajnego wywiadu o imieniu Hanna. Samochód miał dotrzeć do hotelu w siedem minut. Gdy Jacobs oglądał od niej papiery ze scenariuszem akcji, zadzwonił telefon. Odebrał.

– Ta akcja to sprawa o morderstwo z premedytacją.  – Szepnął głos ze słuchawki dzwoniący z agencji.

– Jestem czujny zawsze i wszędzie, na pewno nic mi się nie stanie. – Zerknął na Hannę która czytała jakąś gazetę i zaglądała do papierów z długopisem w ręku.

Hanna odezwała się swoim barytonowym głosem gdy Jack wyłączył i schował do klapy wyjściowej marynarki telefon.

– Sprawa wygląda tak… Podejrzany prawdopodobnie zabił kobietę z zimną krwią i gdzieś ukrył jej zwłoki, a jest… Musimy być pewni bo to senator z długim stażem radnego, właśnie dlatego policja poprosiła nas o pomoc, gdyż facet ma immunitet i nieposzlakowaną opinię. Wchodzimy do hotelu i idziemy za piętnaście minut do pobliskiej restauracji, w której podejrzany powinien być jak zwykle na kolacji. Tam go mamy. Rozumiesz Jack?

– Tak, za piętnaście minut w restauracji będę wiedział czy gość kogoś zabił.

– Jesteśmy na miejscu. – Powiedziała Hanna gdy samochód prowadzony przez satelitę parkował na zapleczu restauracji.

Tymczasem Edrandt stał z boku cichy i pokornego serca, właściwie był tylko starszym i rodzonym bratem Sonick’a, który kręcił się gdzie nie gdzie, tylko po to, żeby zapytany o coś konkretnego, mógł się dobrze i pociesznie, wykazać. Właśnie to on,  za duże pieniądze chciał zdradzić  całą siatkę mafii swojego  Sonicka,  gdyby jego brat, się z kimś spotkał. Zawsze i wszędzie w domu na Sonicka miał oczy i uszy szeroko otwarte.

Nie było takiego szczęścia u Edrandta jak dzisiaj, albowiem dziś, Edrandt podsłuchał rozmowę Sonicka z Tedem Drawsonem, prawą ręką, gdy specjalnie nasłuchując czaił się koło salonu za eleganckimi drzwiami.

Z tego co zrozumiał, Sonick zdecydował o losie jakiegoś Jacka Jacobsa, mówiąc że nie chce go zabić z powodu jakiejś potężnej tajemnicy.

Jakiej tajemnicy ? I kto to jest Jack Jacobs. Właśnie to go nurtowało najbardziej. Właśnie ta kwestia życia i śmierci, gdy Edrandt przez chwilę zastanawiał się nad sytuacją brata w której się znajdował, mógł popsuć wątpliwą w tym momencie niewinność brata, od czasów kontaktów z podejrzanymi typami pokroju bogatych przestępców, o miewał podejrzenia i to poparte słabymi dowodami, że węszą jemu i bratu za plecami, obgadując obu ich i jego rodzinę. Bo oprócz swoich przyszłych bogactw, Edrandt widział w tym momencie w swoim przestępczym i dla niego wygasłym bracie, po prostu zagrażającą całej jego rodzinnej, familii  śmierć. 

Choć był bogaty, sporo myślał co z tego wyjdzie, że zamknie Sonickowi tych którzy mu się nie podobają, zdradzając ich ostatecznie za władzę nad wszystkim co posiadał Sonick, jego starszy brat. Tylko co z Sonikiem, bo niedawno zmarła ich bogata matka, i Sonick zamknięty w sobie popadł w konszachty z niebezpiecznymi ludźmi, w związku z czym,  oni wszyscy nigdy nie powinni  mieszać się w ich własne rodzinne sprawy. 

Edrandt myślał długo kto sypie w laboratorium, albo z ich wielkiego domu. Okazało się, że nie da się uzyskać odpowiedzi na to pytanie, bez pociągania za sznurki. Już nie długo, sobie myślał.

Gdy Edrandt czekał cierpliwie ostatni raz na Sonika, nagle do pokoju wszedł jakiś gruby boss mówiąc bez ogródek.

– Za chwilę paniczu Edrandt sprawa ogłoszona przez sąd na wokandzie się rozpocznie… Czy znowu pan wygra ?

– Kim pan jest ? – Zapytał szybko Edrandt.

– Jestem pańskim adwokatem w tej sprawie…

 

Koniec

Komentarze

Ode mnie Autora: Jestem święty, mam nadzieję, że otrzymam Kanonizację, od Papieża, FRANCISZKA, i zakończyłem Z A G A D K Ę… 

Lafiku, to tag konkursowy z roku 2017. A konkurs nie zaistniał. Oraz: na konkursy nie wrzuca się tekstów niedokończonych. Tytułu zaś nie należy umieszczać w tekście opowiadania, bo edytor go umieszcza nad nim.

http://altronapoleone.home.blog

Lafiku, opo­wia­danie li­czą­ce ponad 80000 zna­ków, nie wcho­dzą do gra­fi­ku dy­żur­nych, więc ci nie mają obo­wiąz­ku ich czy­tać. Tak dłu­gie opo­wia­da­nia, choć­by były świet­ne i do­sko­na­le na­pi­sa­ne, nie mogą li­czyć na no­mi­na­cję do piór­ka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Myślałam, że mówicie o innym tagu ;)

No, masakra :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka