- Opowiadanie: Ceterari - Shibuya 20.12 (Świetlne Pióro 2013)

Shibuya 20.12 (Świetlne Pióro 2013)

Shibuya 20.12 jest środkowym z moich trzech tekstów, które znalazły się na odpowiednio wysokich pozycjach w konkursie Świetlnego Pióra. Jednak okazało się ostatnio, że link, który do tej pory przekierowywał do opowiadania teraz wskazuje drogę do krainy 404. A że wcale lubię ten tekst i uważam go za mój prywatny szczyt do tej pory osiągniętego absurdu, postanowiłam zamieścić go na forum NF, mając nadzieję, że sprawi on komuś trochę radości przy czytaniu.

 

Cóż pozostaje mi powiedzieć. Chyba tylko „miłego czytania”.

Przynajmniej mam taką nadzieję.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Shibuya 20.12 (Świetlne Pióro 2013)

Anna Szumacher

 

 

Dziewczynka w czerwonym płaszczyku z kapturem dziękowała im długo i wylewnie, zanim w końcu wyszła, zostawiając kosz z łakociami. Gdy drzwi zamknęły się za jej drobną postacią, mężczyzna siedzący przy biurku jęknął:

– Co za szczęście, że zaraz idę na urlop. Kiedy przyjąłem tę pracę i ostrzegali, że mój świat stanie na głowie, mogli powiedzieć, że nie jest to metafora. Wolałem pracować w miejscu, gdzie wszystko było uporządkowane i kierowało się konkretnymi, logicznymi regułami.

Kobieta uczesana w ciasny kok, siedząca biurko obok, tylko wzruszyła ramionami.

– Xhaiden, kiedy ta mała pojawiła się w naszej agencji, opowiedziałeś mi historię ze swojego świata, tę o Czerwonym Kapturku, pamiętasz? Co według ciebie jest niby logicznego w bajce, w której wilk połyka dwie osoby w całości i da się je wyciągnąć bez szwanku? – spytała w końcu, przeglądając papiery i zerkając na niego znad grubych oprawek okularów. – Przecież to zagięcie przestrzeni.

– Nie przekonuje mnie to – zdenerwował się posiwiały na skroniach mężczyzna, przestawiając drobiazgi na własnym biurku. – Mówiłem ci, że to tylko bajka. A poza tym wolałem zaginającego przestrzeń wilka niż sektę o nazwie „Wilk”, która zajmuje się porywaniem małych dziewczynek i zmuszaniem ich do handlu zapałkami na czarnym rynku! Czemu sprawy, którymi się zajmujemy, nie mogą być… no nie wiem, normalne?

– Zapałki są bardzo cenne… – przerwała mu.

– Nie tam, skąd pochodzę – stwierdził Xhaiden. – Zobaczysz, jak nie wyjdzie mi tutaj, otworzę własny czarny rynek zapałkowy. I będą miały łebki w różnych kolorach! – dodał zbuntowanym tonem. – Nie mogę się doczekać końca jutrzejszego dnia – zakończył już spokojniej.

Odsunął krzesło od biurka, wstał i zaczął się przechadzać. Na dworze zmierzchało. Po brukowanej ulicy przechadzał się latarnik ze smokiem na długim drągu – najbardziej odpowiedzialny zawód na rynku, ponieważ związany był z ogniem – pociągając rytmicznie za ogon zwierzaka i zapalając kolejne latarnie. Akurat do tego Xhaiden już się przyzwyczaił, ale wciąż było wiele rzeczy, które szokowały go i często wyprowadzały z równowagi. Może właśnie dlatego, że tak odstawał od otaczającej go tu rzeczywistości, z podejrzaną łatwością graniczącą ze ślepym szczęściem rozwiązywał wszystkie zagadki detektywistyczne, które zgłaszano do ich biura. Jego i Violet, nieco sztywnej współpracowniczki Xhaidena, która się tu wychowała i wprowadzała go w tajniki przeżycia w nieznanym świecie.Usiadł. Westchnął, patrząc na wiszący na ścianie zegar. Do urlopu pozostało mu półtora dnia.

– Dobra. – Violet nie spuszczała go z oka ani na chwilę. Dla niej był tak samo dziwny jak ona dla niego. Jednocześnie był skarbnicą niesamowitych opowieści. Ściągnęła okulary i rzuciła je na biurko. – To póki mamy chwilę, opowiedz mi jeszcze o swoim świecie. Co jeszcze jest różne?

– Wszystko – mruknął Xhaiden. – Mamy telefony. Prąd. Samochody. Przenośne komputery i stacje kosmiczne. I bary szybkiej obsługi, których znakiem szczególnym jest żółto-czerwony pajac. W ogóle odkąd przestaliśmy wierzyć, że ziemia jest płaska i stoi na czterech słoniach, dosyć się rozwinęliśmy jako gatunek. No, w pewnych obszarach.

Violet parsknęła.

– No co ty… jak mogliście wierzyć w coś tak głupiego?

– No właśnie… – zaczął mężczyzna.

– Wszyscy wiedzą, że świat ma kształt wielkiego czajnika, krążącego po eliptycznej orbicie wokół słońca. Jego rurka z dziobkiem skonstruowana jest z nieskończonej ilości żółwi, a na jej szczycie mieszkają błękitnokrwiści, którzy nigdy nie schodzą na dół. Uczą o tym w szkole, od pierwszej klasy.

Xhaiden zignorował ją. Nie wiedział, czy w tym świecie istnieje sarkazm albo cynizm, ale wszystko musiało mieć swoje granice. Wszystko.

A szkoda, że nie słuchał uważniej.

 

***

 

Papiery były już uporządkowane, kiedy detektyw Xhaiden, wierzący święcie w okrągłość ziemi i fakt, że jeszcze tylko godzina i jeden dzień dzielą go od urlopu, wypowiedział brzemienne w skutkach zdania. Tylko słowa „znam tu świetny skrót” są lepszym zapalnikiem wywołującym nieoczekiwane. Stanął w drzwiach i nieopatrznie powiedział:

– Zbieram się, już wieczór. Co jeszcze może się wydarzyć?

Właśnie wtedy do biura detektywistycznego, znajdującego się przy ulicy Shibuya 20.12, wpadł ich znajomy informator. Stanął, dysząc ciężko, i musieli poczekać chwilę, aż odzyska oddech.

– Wody? – spytała w końcu Violet. – Piwa, wina, koniaku, brandy, whisky, mamy też w asortymencie szeroki przekrój zakąsek i… – umilkła speszona, odganiając natrętną wizję swojej poprzedniej pracy.

Informator tylko pokręcił głową.

– Słuchajcie… mam sprawę akurat dla… was – usłyszeli w końcu.

– To nie będzie nic miłego – zawyrokował Xhaiden, z niechęcią ściągając stary, trenczowy płaszcz.

– Seryjny morderca, wyrywa serca i porzuca zwłoki po całym mieście – dodał informator, siadając w końcu i wachlując się dłonią. – Od razu przyszedłem z tym do was.

– Dobra, bierzemy – zadecydowała kobieta, starając się zatuszować poprzednie wrażenie, które mogła pozostawić. W końcu była poważną kobietą sukcesu.

– Violet, błagam, nie… – zaczął podstarzały detektyw. Obraz, który miał w głowie i obiecywał mu spokojny wieczór w fotelu z pilotem od telewizora, zaczął się rozwiewać.

– Jest za niego jakaś nagroda? – kontynuowała spokojnie kobieta, zakładając okulary i groźnie marszcząc brwi.

– Wysoka, i będzie rosła – zapewnił informator. – Kiedy mówi się o kimś, że jest „seryjny”, to oznacza, że przez pewien czas nieźle się bawił i nie został złapany. Dopiero co wszystko wyszło na jaw, bo wcześniej nikt nie zgłaszał zaginięć bezdomnych i ludzi nocy. Ale teraz…

– Dobra, bierzemy! – przerwała mu Violet.

Xhaiden tylko schował twarz w dłoniach. Dało się słyszeć niewyraźne mamrotanie:

– Wiedziałem, wiedziałem już w momencie, kiedy przeszedłem pod kilkumetrowym czarnym kotem, a potem drabina przebiegła mi drogę, że ten dzień nie przyniesie nic dobrego…

 

***

 

Przypuszczenia detektywa Xhaidena były jak najbardziej słuszne. Po przepytaniu kilkunastu osób, obejrzeniu miejsc morderstw, zebraniu sporej dokumentacji i wypiciu dwóch dzbanków kawy on i Violet doszli do wniosków, że:

To rzeczywiście był seryjny morderca.

Zabójca ów zaczynał od włóczęgów, bezdomnych i kobiet trudniących się jedną z najstarszych profesji każdego ze światów. Potem jednak rozszerzył swoją działalność i rzucał się na każdego, kto akurat był na ulicy po zmroku i miał pecha, że znajdował się w niewłaściwym miejscu i o niewłaściwym czasie.

Z tego, co udało się ustalić, nie było żadnych świadków, a zwłoki nie były specjalnie rozmowne. W sumie nie mieli żadnych podejrzanych i zero jakichkolwiek tropów. Morderca za każdym razem znikał bez śladu, tak samo jak serca.

– Co za beznadzieja – jęknęła Violet, kiedy pierwsze promienie słońca zaczęły prześwitywać przez drewniane żaluzje.

– Sama wzięłaś tę sprawę, to się nią zajmuj – mruknął partnerujący jej detektyw, odchylając się na krześle. – Ja mam dosyć, spadam stąd. Nie mam już dwudziestu lat, żeby tak zarywać noce. Wiesz, jestem tylko skromnym, spokojnym, emerytowanym policjantem, z żoną, która na pewno się martwi i którą znowu będę musiał okłamać, że zostałem w dyżurce na noc, bo kolega się rozchorował. I telefon był zepsuty. Jestem jak agent brytyjskiego wywiadu, który prowadzi podwójne życie. Tylko bez pieniędzy, niebezpiecznych kobiet, nowoczesnych gadżetów i martini.

Wstał, przeciągnął się i sięgnął po płaszcz. Tym razem nic go nie powstrzyma przed powrotem do domu. Prześpi się na kanapie pod kraciastym kocem…

Drzwi otworzyły się gwałtownie i stanął w nich wymuskany, elegancki mężczyzna z diamentowym żółwiem wpiętym w klapę marynarki. Violet zerwała się z miejsca i dygnęła spłoszona. Jednak człowiek w wejściu kompletnie ją zignorował i popatrzył na starszego mężczyznę stojącego przy biurku.

– Pan Xhaiden?

– O nie, nie, nie… – zaczął protestować były policjant.

– Pan pozwoli za mną.

– Czy to naprawdę takie ważne? – Detektyw wciągnął płaszcz do końca i chwycił teczkę. – Zamierzałem iść do domu.

– Lord Ciel d’Azur chciałby się z panem widzieć. Osobiście.

Violet zrobiła się najpierw czerwona, potem biała i w końcu zemdlała tam, gdzie stała. Xhaiden westchnął.

– No dobrze, to chodźmy.

Mężczyzna z żółwiem skinął głową w stronę nieprzytomnej kobiety. Xhaiden wzruszył ramionami.

– Poleży i przestanie. Przynamniej przez chwilę będzie święty spokój. Idziemy?

Posłaniec kiwnął głową. Widocznie był przyzwyczajony do dziwniejszych rzeczy.

– Tak, proszę za mną.

Kiedy detektyw zamknął za sobą drzwi od agencji i ruszył w kierunku stojącej przy drodze lektyki, doszedł do wniosku, że w sumie nie wie, dokąd zmierzają. Prawdopodobnie samo imię tego d’Azura miało mu coś mówić. Niestety, nie mówiło. Był tutaj obcy. Mieszkał Po Drugiej Stronie.

Lektyka uniosła się nad ziemią i powoli ruszyła w kierunku centrum miasta. Po drodze zatrzymali się tylko raz, przed przejściem dla pieszych, oznaczonym znakiem „UWAGA! NIEWIDZIALNI!”. Nielegalnie przebiegły po nim dwie nastoletnie drabiny. Zaczynał się kolejny normalny dzień.

– To w sumie dokąd jedziemy? – zapytał detektyw Xhaiden, zasłaniając okienko i spoglądając na swojego towarzysza.

– Słucham?

– Po co jestem potrzebny lordowi Azurowi i dokąd zmierzamy? – powtórzył Xhaiden.

Posłaniec westchnął. Nie sądził, by ten człowiek z innego świata mógł w czymkolwiek pomóc, przecież w ogóle nie orientował się w panujących tu zasadach. Ale rozkazy lorda były niepodważalne.

– Jedziemy na Górę.

– Na górę?

– Tak. Na Górę. – Elegancki mężczyzna pokazał dłonią na sufit. – O tam. Na szczyt wieży z żółwi.

– Na szczyt… – Xhaiden jakby już o tym gdzieś słyszał. Żółwie, żółwie… nagle go olśniło. – Zaraz, na dzióbek czajniczka?

– Jeśli szanowny pan chce to tak określać, to owszem. – Towarzysz detektywa wyglądał na urażonego tym stwierdzeniem. – Do siedziby lorda Ciela d’Azura.

Emerytowany policjant i prywatny detektyw w jednej osobie zamknął oczy i powoli policzył do dziesięciu. A potem jeszcze do dwudziestu. Nie dzieje się nic niezwykłego, wszystko jest w normie – powtórzył w myślach swoją codzienną mantrę. – Nie dzieje się nic…

 

***

 

Pół godziny później, po ominięciu strażników w wyczyszczonych na błysk mundurach, lektyka dotarła pod wieżę. Która autentycznie składała się z olbrzymich żółwi. „Potrzeba by pewnie kilkunastu osób, by ją objąć” – pomyślał detektyw, zadzierając głowę.

– Proszę się mocno złapać szczebli drabiny, zamknąć oczy i postarać się za często nie oddychać. Pęd powietrza może doprowadzić do zawrotów głowy. Powinienem również wspomnieć o tym, że na górze jest rzadsze powietrze. I proszę uważać na fjordy. I na koty – usłyszał głos posłańca.

Xhaiden miał problem z przetrawieniem nadmiaru informacji na raz. Postanowił zacząć od początku.

– Słucham? Jakich szczebli?

Sługa lorda d’Azura pokazał dłonią na oparte o wieżę drabiny.

– Niech się pan nie obawia, korzystamy tylko z drabin o sprawdzonej reputacji, ze starych rodzin o czystej krwi i ściśle kontrolowanej genealogii. Służą nam tylko najlepsi z najlepszych.

Xhaiden westchnął. Wyglądało na to, że drabiny wałęsające się po ulicach należały do różnych grup społecznych, a może nawet do kast. Pewnie były hodowane jak rasowe konie. Liczyło się, z jakiej rodziny pochodzą, a przy pojawieniu się nowej drabiny przeliczano liczbę jej sęków i sprawdzano, czy ma odpowiednią liczbę szczebli o wystarczającej smukłości. Tu Xhaidenowi zabrakło wyobraźni, jak w sumie rozmnażają się drabiny, ale w trakcie na pewno trzeszczało.

– Proszę się mocno złapać szczebli – powtórzył posłaniec, wskazując na podchodzącą nieśmiało do Xhaidena drabinę. Ten zmierzył ją krytycznym wzrokiem.

– Jest trochę za krótka, nie? – zapytał tylko.

– Niech się pan nie martwi. I po drodze uważa na fjordy – powiedział mężczyzna.

Fjordy? Detektyw postanowił nie nadwyrężać cierpliwości przewodnika dalszymi durnymi pytaniami i posłusznie chwycił za szczeble.

O tym, że miał zamknąć oczy, przypomniał sobie mniej więcej w połowie drogi, gdy przestał krzyczeć, by nabrać oddechu. Zrobiło mu się słabo i niedobrze jednocześnie. Przywarł mocniej do drabiny, zamknął oczy i starał się zignorować świst powietrza w uszach, ciesząc się, że nie miał okazji zjeść śniadania.

Hamowanie było gwałtowne i nagłe. Xhaiden otworzył ostrożnie oko, zobaczył równy teren i z ulgą zsunął się z drabiny na ziemię. Nie zdążył nawet trochę ochłonąć, kiedy usłyszał warkot i z ukwieconych krzaków wyskoczył na niego wielki, biały tygrys.

 

***

 

– Kochanie, zobacz, co kot przywlókł – usłyszał Xhaiden, który z szoku i przerażenia dosłownie zesztywniał, pozwalając się ciągnąć przez wymuskany trawnik i po lśniącej, kamiennej podłodze. Tygrys mruknął, po czym upuścił zdobycz na ziemię, machnął ogonem i zniknął za załomem.

Detektyw podniósł się powoli. Rozejrzał się dookoła, otrzepując płaszcz. Na końcu sali siedziała para… osób – doszedł do wniosku Xhaiden, nie będąc pewien, czy powinien zaklasyfikować ich jako ludzi. Jednostka, która się odezwała, była trupiobladą kobietą o chudej, pociągłej twarzy, na której nie było widać żadnych emocji. Za to jej towarzysz wyglądał na zatroskanego i właśnie wstawał, by ruszyć w stronę gościa.

– Wszystko w porządku? Zapomniałem zamknąć Pimpusia – powiedział niskim, dźwięcznym głosem.

Xhaiden podniósł wzrok na twarz mężczyzny, choć może lepsze byłoby stwierdzenie: zadarł głowę, jako że rozmówca miał dobre dwa i pół metra wzrostu. Podobnie jak kobieta, był niespotykanie chudy i trupioblady. Możliwe, że według panujących tu standardów wyglądał jak młody bóg, którym prawdopodobnie był, jednak jego sinoniebieskie usta i biała cera przywodziły detektywowi na myśl wyłącznie kilkudniowe zwłoki.

– Jestem Ciel d’Azur – Mężczyzna wyciągnął dłoń w stronę Xhaidena. – To moja żona, Saphire. Powinienem był zacząć od przedstawienia się, w końcu nie jest pan tutejszy.

– Tutejsi to chyba nie widują pana za często, sądząc po zachowaniu mojej koleżanki z biura – odpowiedział detektyw, wstając. – Xhaiden Jormungandson.

– Xh… hh… – zaczął d’Azur. – Czy mogę mówić „detektyw X”? Ma pan bardzo skomplikowane imię.

– Proszę bardzo. Może być „X”. U mnie w domu też nie radzą sobie z wymówieniem tego zestawu. Jednak nie sprowadził mnie pan tu, by rozmawiać o językoznawstwie. W czym mogę pomóc? – spytał były policjant.

– To może przejdźmy gdzie indziej – D’Azur wskazał na siedzącą przy stole kobietę. – Moja żona nie lubi, gdy zadaję się z jakimikolwiek ludźmi z Dołu. I ogólnie uważa, że zwracam się do pana w zupełnie błahej sprawie.

Przez chwilę szli w ciszy, mijając pokój za pokojem. W końcu lord skręcił w rozświetlony różnokolorowymi barwami pokój. Xhaiden dosyć szybko wywnioskował, że jasna poświata pada z owalnych, pękatych lampionów przyczepionych do sufitu.

– Elektryczność? – zdumiał się. – Przecież na Dole…

– Och, ma pan na myśli kokony? – powiedział Ciel d’Azur. – Bardzo użyteczne dopóki się nie wyklują, wtedy trzeba szukać następnych. Nieco irytujące, choć piękne źródło światła. Na razie nic lepszego nie wymyślono, a nie jesteśmy przekonani do tego barbarzyńskiego ognia.

„Prometeusz się w grobie przewraca” – pomyślał Xhaiden i usiadł na miejscu wskazanym mu przez gospodarza.

– Chodzi o mojego mentora – zaczął w końcu d’Azur, składając dłonie w trójkąt i kiwając głową. – Mentora i przyjaciela, który został zamordowany. Tym się pan między innymi zajmuje, prawda?

– Zajmuję się rozwiązywaniem spraw zabójstw – potwierdził ostrożnie Xhaiden, bo pytanie zabrzmiało tak, jakby były policjant własnoręcznie mordował. – Nie jestem jednak pewien, czy podołam rozwiązaniu sprawy w pańskim domu. To…

– Zabójstwa dokonano na Dole.

– Co błękitnokrwisty robił na Dole? – przytomnie spytał Xhaiden. – I gdyby zabito jednego z was, na pewno…

– Detektywie X. – Ciel d’Azur wyglądał na zirytowanego. – Proszę mi nie przerywać, to wszystkiego dowie się pan szybciej. – Nabrał powietrza. – Kilka dni temu został zabity mój mentor i wieloletni przyjaciel – powtórzył. – Mimo iż był tu częstym gościem, nie należał do ludu błękitnokrwistych. Był normalnym człowiekiem, takim jak… no, żaden z nas. Jego śmierć to dla mnie wielka strata, szczególnie że był moim jedynym źródłem informacji o tym, co dzieje się w świecie na Dole. I jeszcze ktoś pozbawił go serca!

Głośne westchnienie Xhaidena poniosło się po kamiennej sali.

– Może pan wierzyć lub nie, lordzie, ale ta sprawa już spędza mi sen z powiek –  powiedział zgodnie z prawdą. – I zamierzam ją rozwiązać jak najszybciej się da. Niezależnie od tego, czy prosi o to lord z Góry, czy którykolwiek mieszkaniec Dołu. Zlecenie to zlecenie.

– Świetnie – Ciel d’Azur sięgnął do kieszeni i wyciągnął zapisany pergamin. – Na poczet rozwikłania tej nieprzyjemnej sprawy oraz naszej późniejszej, oby owocnej współpracy, proszę to wziąć. – Podał detektywowi rulon, na którym widniał krótki tekst listu polecającego.

– Jeszcze tylko jeden drobiazg – dodał błękitnokrwisty, wbijając długą igłę w palec i przykładając opuszek do listu. Na dole, przy jego imieniu, pojawił się intensywny, niebieski odcisk. D’Azur zawinął palec w chusteczkę i dokończył:

– Nasza krew jest uważana za najcenniejszą rzecz na świecie, jedna kropla potrafi otworzyć każde drzwi, proszę więc pilnować tego dokumentu, jakby zależało od tego pańskie życie. – Przerwał. – To chyba wszystko. Czekam na jak najszybsze znalezienie mordercy. Ktoś odprowadzi pana do wyjścia.

Wstał, więc Xhaiden również się zerwał.

– Aha, niech pan uważa na fjordy – dodał lord Ciel d’Azur. – Jest okres lęgowy.

Odwrócił się na pięcie i wyszedł, zostawiając detektywa samego w sali wypełnionej różnokolorowymi, pulsującymi kokonami. Xhaiden czym prędzej opuścił dziwaczne wnętrze, nie zamierzając dowiadywać się, co się z nich wykluje. Ktoś go odprowadzi, tak? Szkoda, że został zupełnie sam. Skierował się w stronę wyjścia czy też może parkingu dla drabin, rozglądając się uważnie dookoła w poszukiwaniu Pimpusia. Najwyraźniej jednak kociak stracił nim zainteresowanie.

Stał przez chwilę w ogrodzie, aż dostrzegł człowieka podobnego jak dwie krople wody do mężczyzny, który wcześniej zawlókł go do lektyki.

– Przepraszam, chciałbym wrócić na Dół… – zaczął.

– Oczywiście. Proszę za mną – odpowiedział tamten, nie zaszczycając byłego policjanta nawet jednym spojrzeniem.

Tym razem Xhaiden pamiętał, by zamknąć oczy po chwyceniu szczebli drabiny zahaczonej na górze do kamiennych płyt. Okazało się jednak, że powinien był się dopytać, czym w tutejszych realiach są właściwie fjordy.

 

***

 

Kiedy wsunął się do biura, był już wieczór. Ostrożnie ściągnął płaszcz i powiesił go na oparciu krzesła, po czym ruszył w stronę niewielkiej kuchni na zapleczu, zostawiając za sobą ścieżkę z różnokolorowego pierza.

– Co się stało? – odezwał się głos z ciemnego kąta, który prawie doprowadził go do zawału.

– Nie rób tego więcej, moje stare serce nie wytrzyma – sapnął, ciężko siadając na krześle. – Fjordy mają okres lęgowy. Okazuje się, że są wtedy dość nerwowe. Violet, zrobisz mi herbaty?

Popatrzył na partnerkę, która bez nieodłącznych okularów i z rozpuszczonymi włosami wyglądała zaskakująco kobieco. Zauważyła, że były policjant się jej przygląda, i szybko sięgnęła po zestaw spinek.

– Nie co dzień zdarza się, że ktoś zostaje wezwany na Górę. To prawdziwy zaszczyt – powiedziała, kończąc upinać włosy i podnosząc się, by wstawić wodę.

Xhaiden tylko wzruszył ramionami.

– Jestem tu obcy, najwyraźniej nie umiem tego docenić. I dostałem nawet coś takiego. – Wyciągnął z kieszeni list z odciskiem palca i pomachał w jej stronę.

Violet tym razem zrobiła się najpierw biała, a potem czerwona.

– Zapomnij o herbacie i sama napij się wody. – Detektyw zerwał się i podał jej szklankę. – Dość mdlenia na jeden dzień.

Kobieta posłusznie opróżniła naczynie i wzięła kilka głębokich wdechów.

– Cholera, jestem o to tak zazdrosna, że mogłabym cię zabić. To prawdziwy skarb, a posiadanie czegoś takiego ułatwiłoby mi życie. Tyle spraw załatwiłabym od ręki – rozmarzyła się.

– Nie oddam ci, bo d’Azur zaraz by się dowiedział, ale mogę z tobą iść i zacząć tym machać w różnych miejscach – odpowiedział Xhaiden, siadając zmęczony.

– Co?

– Mam pozwolenie, by to wykorzystać w dowolny sposób, który doprowadzi do zakończenia śledztwa, które i tak już prowadzimy. Tego z seryjnym mordercą. A ścieżki śledztwa są czasami długie i zawiłe. To w czym mogę ci pomóc?

Twarda i nieustępliwa Violet popatrzyła na niego zdumiona. Przed oczami stanęły jej olbrzymie kolejki, sterty podań i wniosków, które mogłaby tak łatwo ominąć, oraz większe mieszkanie w lepszej dzielnicy. To ostatnie, nagle tak bliskie spełnienia, sprawiło, że wybuchnęła niekontrolowanym płaczem.

– To ja idę wytrzepać się z fjordów i zaraz wrócę. – Detektyw zerwał się i uciekł na ulicę, zostawiając śmiejącą się i buczącą na zmianę partnerkę na środku kuchni. Mordercy, błękitnokrwiści, fjordy; to wszystko mógł znieść, ale przy kobiecych łzach był całkowicie bezbronny.

 

***

 

Stał pod ścianą i oskubywał wytarty, brązowy sweter z resztek pierza, gdy na końcu ulicy rozległ się huk, a potem pojawił się chybotliwy cień.

– …ca …ca …ca – dotarł do niego niewyraźny głos. Zaintrygowany ruszył w tamtym kierunku, odruchowo kryjąc się w półcieniach. Kiedy dotarł do najbliższego skrzyżowania, najpierw rzuciła mu się w oczy przewrócona lektyka. Niosący ją niewidzialni z jakiegoś powodu porzucili ją i rozpierzchli się po okolicy. No, prawdopodobnie. Jednak tym, co przykuło uwagę Xhaidena, była kulejąca postać, która powoli oddalała się w dół ulicy, oraz zwłoki jakiegoś biedaka, leżące pod wspomnianą lektyką.

Detektyw już zamierzał pobiec za oddalającą się postacią, gdy tamten przesunął jedną ręką wielki wóz stojący mu na drodze i powoli podążył dalej. Xhaiden zatrzymał się w pół kroku, zaklął i pomacał po kieszeniach. Nie miał w nich nic poza listem polecającym i paczką nielegalnych zapałek, a w tym wypadku obie te rzeczy były raczej bezużyteczne.

Nieludzki osobnik, znikając za rogiem, znowu zaczął mamrotać. Tym razem dało się usłyszeć wyraźniej powtarzaną w kółko mantrę:

– Serca, serca, serca…

 

***

 

– Zombie! – Xhaiden wpadł do biura, chwytając wytarty trencz. Z rękawów płaszcza wysypało się kilka piór. – Naprawdę macie tu zombie!

Violet, już umalowana, choć z nieco zapuchniętymi oczami, zerwała się od biurka.

– Zombie? A co to takiego?

Były policjant spojrzał na nią zaskoczony.

– A takie tam. Wstają z martwych, jedzą mózgi… znaczy, w tym wypadku serca – zaczął się plątać w zeznaniach. – Nie mów, że nigdy o tym nie słyszałaś.

Kobieta pokręciła głową. Xhaiden westchnął.

– Macie tu straszne braki w literaturze i kinematografii, wiesz? Gdzie w takim razie znaleźć jakieś informacje na ten temat…

 

***

 

Miejska biblioteka publiczna okazała się miejscem całkowicie bezużytecznym. Ani szybko wprowadzona w temat Violet, ani sam Xhaiden nie znaleźli żadnych wiadomości o zombie, chodzących trupach, nieumarłych, zmartwychwstaniach, żywych zmarłych ani niczym na ich podobieństwo. Wyglądało na to, że w tym obcym dla detektywa środowisku taki temat w ogóle nie istniał. Nie pomogło nawet machanie bibliotekarzowi przed nosem listem od d’Azura, działu ksiąg ukrytych i zakazanych podobno tu nie było. Co oznaczało ni mniej ni więcej to, że Xhaiden będzie musiał wymyślić coś sam – korzystając z wiedzy zebranej przez fantastów i twórców mitów, którą oferował mu jego własny świat.

 

***

 

Przed kolejnym zachodem słońca dotarł z powrotem do biura.

Pojawił się w pracy, ciągnąc za sobą wózek wypełniony zamkniętymi, kilkulitrowymi pojemnikami oraz wielką, plastikową skrzynią zapakowaną bliżej nieokreślonymi rzeczami.

Nie było łatwo zorganizować cały potrzebny mu zestaw w tak krótkim czasie, a i pieczęć d’Azura poza granicami tego świata była całkiem bezużyteczna.

Także żona Xhaidena nie była zadowolona, że ten już mając urlop, znowu znika w robocie, ale przynajmniej uspokoiła się, że jeszcze żyje. Nakrzyczała na niego, dała czystą koszulę, zrobiła kanapki i odesłała do pracy. Święta kobieta.

– Potrzebuję kukłę albo manekina ludzkiego kształtu i wielkości – rzucił, wchodząc do gabinetu. Z ulgą postawił ciężki wózek i zaczął z niego wyciągać przedmioty. – Nasz morderca grasuje w określonym obrębie ulic, w starej części miasta, i robi to wyłącznie po zmroku. To jasne, że musi się ukrywać w tamtej okolicy, w miejscu, gdzie nie dochodzi słońce. Ofiary dobiera bez żadnego konkretnego planu i zabija je dla serc – powiedział, kładąc na blacie niewielki, czarny przedmiot. – Dlatego wystawimy martwą przynętę i podłączymy to.

Nacisnął prostokątny przycisk magnetofonu i po wnętrzu biura detektywistycznego poniósł się dźwięk miarowo bijącego serca.

– Co…? – zaczęła Violet, podnosząc dłonie do ust.

– Magia – odpowiedział Xhaiden, uśmiechając się diabolicznie.

 

***

 

Plan był świetny. Dopracowany w najmniejszych szczegółach. A i prawo, które tutaj działało trochę inaczej niż Po Drugiej Stronie, jak określała to Violet, pozwalało Xhaidenowi na rozwinięcie skrzydeł. Przy braku właściwej siły sądowniczej i więzień, problemy albo wysyłało się do pracy przymusowej na rzecz społeczeństwa, albo po prostu likwidowało. W tym wypadku zamiatanie ulic raczej nie wchodziło w rachubę, więc główny plac starego miasta, z kamienną fontanną na środku, został przekształcony w miejsce natychmiastowego sądu.

Detektyw przyjrzał się śladom nafty, którą rozlali po całym placu, oraz manekinowi, który stał prawie w jego centrum i stukał rytmicznie. Coś takiego powinno ściągnąć zombiaka na miejsce, a wtedy… Pomacał się po kieszeni, w której tkwiła żarowa zapalniczka, rzecz, za posiadanie której prawdopodobnie by go wsadzili. Znaczy, gdyby mieli więzienia. W razie czego miał jeszcze list od d’Azura, to powinno zdusić potencjalne kłopoty w zarodku.

Xhaiden przykucnął i czekał. W okolicy ukryta siedziała Violet, z podobnym zestawem nielegalnej broni.

Plan był świetny. Nie wzięli pod uwagę tylko jednego: że zaskoczenie może działać w obie strony.

 

***

 

Rozmyślania detektywa o tym, że jego przodkowie to samo robili z czarownicami, przerwało niegłośne skrzypienie i szmer za plecami. Kiedy usłyszał dziwny jęk, było trochę za późno na przechodzenie do planu B. Nie, żeby mieli plan B…

Zerwał się z krzykiem, umykając przed śmiertelnym chwytem i pobiegł przed siebie. Zombie było zdecydowanie wolniejsze od Xhaidena i w sumie mogli się tak ganiać dookoła fontanny do śmierci – co miało ten mankament, że tylko były policjant był żywy i na dodatek dosyć szybko się męczył. Nie wspominając już o tym, że ostatnio dolegało mu biodro. Pozostało mu tylko jedno: pozbycie się natręta, i to jak najszybciej.

Kątem oka zauważył bladą Violet, która coś do niego krzyczała, a potem skupił wzrok na przeciwniku i jego otoczeniu. Zombie, czy też raczej martwiak, bo tak go nazywała wspólniczka detektywa, powoli, lekko kuśtykając, zbliżał się w stronę Xhaidena, mamrocząc cicho. Wyglądało na to, że ma złamaną nogę, choć najwyraźniej nie zdawał sobie z tego sprawy. Także twarz miał poharataną, a w piersi ziała mu wielka dziura. Byłemu policjantowi przez myśl przemknęło pytanie, czy martwi czują ból, czy tylko niewygodę spowodowaną ranami. Bo ten wyglądał na dosyć zirytowanego, przemieszczając swoje chude i nieprzeciętnie wysokie ciało. Zaciskając sine usta, zbliżał się powoli w stronę detektywa, który odsuwał się w głąb placu.

Rozlana w kształt spirali nafta nawet w ciemności lśniła na wyłożonym kamieniami rynku, tworząc błyszczącą ścieżkę prowadzącą do jego centrum. Xhaiden mógł, nie, nawet musiał jakoś ją wykorzystać, jednocześnie nie popełniając widowiskowego samobójstwa. Tylko jak…

Zaczął rozglądać się dookoła. Nafta. Manekin. Nafta. Zombie. Nafta. I…

Wyciągnął zapalniczkę z kieszeni, szybko przeliczając odległość oraz swoje sprinterskie możliwości. A potem zapalił niewielki ogienek i przyłożył go do mokrej nawierzchni, patrząc, jak płomień rozchodzi się w obie strony, otaczając jego i nadchodzącego mordercę.

 

***

 

– Xhaiden?! Xhaiden! – nawoływania Violet, które niosły się po mieście jakiś czas później, mogłyby obudzić zmarłego. Na szczęście jedyny martwy w okolicy tlił się jeszcze na placu, ale nie był skłonny do żadnych dalszych ruchów.

Natomiast wybrzuszenie z nadpalonego materiału, które falowało w wodzie fontanny – owszem. Płaszcz drgał jeszcze przez moment, aż w końcu został zalany wodą, kiedy właściciel chwycił się brzegu murka i ostrożnie wychynął na zewnątrz.

– Czy jest już po wszystkim? – zapytał słabo, odgarniając siwiejące włosy z twarzy. – Chyba naciągnąłem sobie jakiś mięsień, kiedy przeskakiwałem przez murek…

– Myślałam, że zginąłeś!

– Nie, ja jestem tym, który przeżywa do napisów końcowych – detektyw jęknął, przerzucając jedną nogę przez śliski, kamienny postument. – O tak, na pewno sobie naciągnąłem, i to taki, o którym nie chcesz wiedzieć.

– Będziesz miał na leczenie dużo czasu – zaśmiała się Violet, kiedy upewniła się, że jej partnerowi nic nie jest. – W końcu możesz iść na urlop.

– Tylko trochę się ogarnę. – Xhaiden obejrzał swój przypalony i podziurawiony płaszcz.

– A tak go lubiłem… Jak ja to wytłumaczę żonie?

– A jako kto pracujesz oficjalnie? – zainteresowała się Violet.

– Stróż parkingowy – westchnął detektyw. – Pewnie powiem, że palił się samochód pod jedną z wiat.

– Co to samochód?

– A taka lektyka, tylko bez niewidzialnych…

 

***

 

Przed drzwiami lokalu pod numerem 20.12 ktoś już na nich czekał.

– Mój pan przesyła pozdrowienia i mówi, że jest bardzo zadowolony z rozwiązania tej drażliwej sprawy – powiedział znany im już mężczyzna z żółwią broszką.

– Nie ma za co – odezwał się odruchowo były policjant, mając nadzieję, że jak najszybciej pozbędzie się niechcianego gościa.

– Ależ jest, detektywie X – odpowiedział mężczyzna. – Proszę nie robić takiej miny, detektywie X – dodał, kiedy ten wybałuszył oczy. – Mówię do pana bezpośrednio z Góry, przez Ktosia i Nikta.

Violet zastygła.

– Połączone umysły bliźniacze – szepnęła z nabożną czcią, co zaoszczędziło Xhaidenowi zadawania kolejnych pytań. No tak, to dlatego wydawali się tacy sami. Po prostu jest ich dwóch.

– Świetny numer. U nas używa się do tego telefonów – powiedział. – Czy mogę jeszcze w czymś pomóc?

– Nie, chwilowo nie – odpowiedział Nikt.

– W takim razie przepraszam. – Xhaiden potrząsnął płaszczem, z którego skapnęło kilka kropel wody. – Ale ja mam urlop. Od wczoraj. Przebieram się i już mnie nie ma. Także wszelkie kolejne sprawy związane z moją osobą proszę przełożyć na przyszły miesiąc. Do widzenia.

Violet westchnęła, patrząc, jak detektyw znika wewnątrz biura.

– Przepraszam za niego – zwróciła się w stronę Nikta. – Jest tu obcy i nie zawsze wie, jak się zachować.

Nikt przez chwilę milczał.

– Myślę, że w tym tkwi jego urok – odezwał się w końcu przez przekaźnik lord Ciel d’Azur.

Violet uśmiechnęła się.

– Miłego dnia – dodał Nikt i odszedł sztywnym krokiem.

 

***

 

Xhaiden przebrał się w suche rzeczy, napił herbaty, uzupełnił dokumentację i właśnie kierował się w stronę wyjścia, kiedy w drzwiach stanął wysoki mężczyzna w czerwonym kapeluszu z szerokim rondem i piórem za otokiem.

– Są państwo otwarci? – ucieszył się, podkręcając wąsa. – To świetnie, bo ja chciałbym zgłosić napad i kradzież statku za pomocą wróżkowego pyłu.

Detektyw jęknął w duchu, po czym nabrał powietrza w płuca.

– Viooooleeeeeet! Klieeeeent! – ryknął w stronę zaplecza i biegiem wypadł z budynku.

Na jego biurku, pod kubkiem po kawie, została teczka z napisem „MARTWIAK”. Pod spodem ktoś pochyłym pismem dopisał: Sprawa otwarta.

 

Koniec

Komentarze

Sympatyczny absurd, podobało się, szybko się czytało. Tylko końcówki za bardzo nie rozumiem, ale chyba już godzina mnie dopadła.

I czym są fiordy? ;-)

Masz sporo zbędnych enterów.

Babska logika rządzi!

Ja również dobrze się bawiłem podczas lektury.

 

Wielce podoba mi się uniwersum zbudowane na ciekawych pomysłach, jak i czerpiące ze znanych motywów, które sprytnie wykorzystano do puszczania oka do czytelnika.

 

Dla mnie końcówka też enigmatyczna.

 

Pozdrawiam! 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Ceterari, usuń kilka enterów, psujących typografię.

Zaczynałem z uczuciem niepewności – absurdziki to śliska sprawa, przeszarżować tak łatwo… – kończyłem zadowolony pod każdym względem. Nie tak daleko do Viana…

Fjordów nie było widać, ale nic, tylko współczuć Xhaidenowi. Aha – gdzie on znalazł taka idealną żonę? :-)

 

Bardzo dobrze się bawiłam podczas czytania. Absurd Twojego wykreowanego świata jest cudowny. Rozumiem, że masz niejedno takie opowiadanie w zanadrzu – też tamte sprezentujesz? 

Świetny tekst, inteligentny i zabawny.

Ale dlaczego niby absurd? Okej, świat jest pokręcony, ale czy bardziej, niż niektóre z uniwersów fantasy, zwłaszcza te parodystyczne? Rządzi się przecież przedziwnymi, ale ustalonymi zasadami i prawami. No i jest na swój sposób logiczny.

To oczywiście żaden zarzut, opowiadanie jest znakomite. I pomysł na osadzenie kliszowatego (w dobrym znaczeniu) detektywa w zwariowanych, tudzież po prostu dla niego niezrozumiałych, realiach innego świata, to również bardzo celny strzał. Jakaś seria? Powieść może?

A zakończenie… Nie, nie enigmatyczne, raczej oczywiste i jak najbardziej na miejscu. Sugeruje ciąg dalszy i rozwinięcie sprawy martwiaka. Inaczej co to byłaby za intryga, po co cała heca z Ciel d’Azurem, gdyby wszystko miało się sprowadzić do jednego zombiaka, który wyskoczył nie wiadomo skąd, połaził, pomordował, a potem dał się spalić i już.

Pozdrawiam i czekam na więcej.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki wszystkim za miłe słowa!

Mam nadzieję, że wyłapałam zbędne entery – przysięgam, ten edytor robi ze mną co chce.

 

@Adam – żona jest tutaj wątkiem fantastycznym, cała reszta to szczera prawda!

@Deirdriu – jeśli takie jest życzenie, to pewnie. I już teraz mogę powiedzieć, że jeszcze w tym roku pojawi się moje… no cóż, w sumie nie takie całkiem nowe pod względem pisarskim, ale opublikowane po raz pierwszy, opowiadanie w jednym z magazynów internetowych.

@thargone – w głowie wiem, jak ta sprawa się rozwija, ale na razie do Xhaidena nie wracam, mam kilka innych rozgrzebanych rzeczy. Choć kto wie, to fajny świat, a nowa stażystka w biurze detektywistycznym pewnie kiedyś zażąda własnego kawałka historii.

 

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Bardzo zabawne i lekkie opowiadanie; dostarczyło mi naprawdę dobrej rozrywki.

Proponuję, Ceterari, byś zagrzebała kilka rozgrzebanych rzeczy i kontynuowała opowieść, włączając zapowiedziany wątek stażystki. ;-)

 

taj­ni­ki prze­ży­cia w nie­zna­nym świe­cie.Usiadł. – Brak spacji po kropce.

 

za­wy­ro­ko­wał Xha­iden, z nie­chę­cią ścią­ga­jąc stary, tren­czo­wy płaszcz.  – …za­wy­ro­ko­wał Xha­iden, z nie­chę­cią ścią­ga­jąc stary tren­cz.

Masło maślane. Trencz, to płaszcz.

 

Obraz, który miał w gło­wie i obie­cy­wał mu spo­koj­ny wie­czór w fo­te­lu z pi­lo­tem od te­le­wi­zo­ra, za­czął się roz­wie­wać. – Kto, komu i co obiecywał? ;-)

Może: Obraz, który miał w gło­wie, obie­cujący/ przewidujący spo­koj­ny wie­czór w fo­te­lu z pi­lo­tem od te­le­wi­zo­ra, za­czął się roz­wie­wać.

 

Lek­ty­ka unio­sła się nad zie­mią i po­wo­li ru­szy­ła… – Czy lektyka mogła unieść się pod ziemię?

Może: Lek­ty­ka unio­sła się nieco i po­wo­li ru­szy­ła

 

mi­ja­jąc pokój za po­ko­jem. W końcu lord skrę­cił w roz­świe­tlo­ny róż­no­ko­lo­ro­wy­mi bar­wa­mi pokój. – Czy to zamierzone powtórzenia?

 

wbi­ja­jąc długą igłę w palec i przy­kła­da­jąc opu­szek do listu. – …wbi­ja­jąc długą igłę w palec i przy­kła­da­jąc opu­szkę do listu.

Opuszka jest rodzaju żeńskiego.

 

Tym razem Xha­iden pa­mię­tał, by za­mknąć oczy po chwy­ce­niu szcze­bli dra­bi­ny za­ha­czo­nej na górze do ka­mien­nych płyt.Tym razem Xha­iden pa­mię­tał, by za­mknąć oczy po chwy­ce­niu szcze­bli dra­bi­ny za­ha­czo­nej na górze o kamienne płyty.

Zahaczyć można coś o coś, nie coś do czegoś.

 

Nasz mor­der­ca gra­su­je w okre­ślo­nym ob­rę­bie ulic… – Raczej: Nasz mor­der­ca gra­su­je w obrębie okre­ślo­nych ulic

 

Także twarz miał po­ha­ra­ta­ną, a w pier­si ziała mu wiel­ka dziu­ra. – Zbędny zaimek.

Dziury nie zieją komuś. ;-)

 

za­py­tał słabo, od­gar­nia­jąc si­wie­ją­ce włosy z twa­rzy. – Włosy z twarzy?

Może: …za­py­tał słabo, od­gar­nia­jąc z twarzy si­wie­ją­ce włosy.

 

de­tek­tyw jęk­nął, prze­rzu­ca­jąc jedną nogę przez śli­ski, ka­mien­ny po­stu­ment. – Czy na pewno przerzucał nogę przez postument?

 

Pod spodem ktoś po­chy­łym pi­smem do­pi­sał… – Powtórzenie.

Może: Pod spodem ktoś po­chy­łymi literami do­pi­sał

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, twoje zdolności korektorskie mnie coraz bardziej przerażają… O.o

I mówię to jako komplement.

Jak będę miała chwilkę, przejrzę i poprawię.

 

PS. Kiedyś pewnie odgrzebię, ale skąd wiesz, że to nad czym teraz pracuję nie jest fajne? Nie samym Xhaidenem żyje człowiek…

 

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Nie wiem, oczywiście, że nie wiem. Skoro jednak utrzymujesz, że rozgrzebane może być lepsze, będę czekać. ;-)

I cieszę się, że mogłam pomóc. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Te fjordy to prawie jak sepulki ;)

 

Przyjemna, lekka i wywołująca uśmiech lektura. Co prawda miałam wrażenie, że tekst jest momentami niepotrzebnie naciągany w stronę “największego możliwego zagęszczenia humoru” a sam opis świata i bohaterów wciąga bardziej niż sama intryga ale i tak uważam, że to bardzo udane opowiadanie. No i ten czajniczek :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Pierwsza rzecz, jaka mi się nasuwa, to pytanie, czy czytałaś kiedyś powieść “Na tropie jednorożca” Resnicka? Twoje opowiadanie wydaje mi się bowiem czerpać z tego – przesympatycznego zresztą – dzieła pełnymi garściami.

Postać prywatnego detektywa z naszego świata, przenoszącego się do innego uniwersum, bardzo przypominającego klimatem i uwarunkowaniami to Twoje, i rozwiązującego tam sprawy kryminalne, dużo humoru, zazwyczaj dobrego, spora dawka zjadliwego absurdu… No jakbym się nagle wrócił o te kilka lat i kilka…set(?) książek wstecz.

Bardzo miła wycieczka, więc to Ci zapisuję mocno in plus.

Detektywa X również, bo to taki typowy pocieszny gburek i cynik o nieodpartym uroku. Nie da się go nie lubić. Fajna i porządnie wykreowana postać.

Sama historia natomiast, mimo że napisana tak, iż czytało się miodnie, już jednak gorzej. A w każdym razie, jak na mój gust, zupełnie nie nadaje się do funkcjonowania w społeczeństwie jako byt samodzielny. A za taki zmuszony uznać jestem teks pisany na konkurs a’la Piórko. Motyw błękitnokrwistego jest zasadniczo zbędny, bo tak naprawdę nic nie wnosi (poza kilkoma okazjami do rozciągania gęby), a cała ta akcja z zombie jest totalnie, wybacz szczerość, żadna; najpierw nakręcasz czytelnika na nie wiadomo jaką zagadkę i obiecujesz dobry kryminał w fajnym, bo jajcowo-fantastycznym klimacie… A potem wyskakujesz z zombie ex machina – czego Ci nie wybaczę, bo nienawidzę takiego chodzenia na skróty – i zagadka zasadniczo rozwiązuje się sama, bo badgaj dosłownie włazi, przypadkiem oczywiście, pod nogi detektywowi. Potem już tylko upolować skurczybyka – co wypada tylko nieco… rozsądniej niż w The Walking Dead – a przynajmniej w trzech pierwszych sezonach – a co tak naprawdę nie jest jednak wielkim wyczynem, bo czasem mam wrażenie, że ten serial o zombie jest kręcony przez zombie dla zombie (mam nadzieję, że nie muszę rozwijać ani uzasadniać tej myśli?).

Sytuację nieco ratuje, choć jednocześnie jeszcze bardziej gmatwa, otwarte zakończenie, dające nadzieję, że jednak, może…

Niemniej, mimo tego sprytnego wybiegu – a umiejętność stosowania sprytnych wybiegów też jest przymiotem dobrego pisarza – jeśli chodzi o fabułę, jestem na nie. Przynajmniej na tą chwilę.

Zgodzę się też z opinią, że momentami – ale tylko momentami – humor wydaje się nieco siłowy, przez co delikatnie ociera się już o tę już niezdrową i nieprzyjemną formę absurdu.

 

ALE…

Ale że lekturę odnajduję przyjemną – a zawsze bardziej od dobrej historii ceniłem dobrze opowiedzianą historię – i porządnie napisaną (choć łapanka jeszcze by się zdała), to bez wybrzuszeń na sumieniu klepnę Cię w bibliotekę.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Cieniu, obawiam się, że nigdy nawet nie miałam “Na tropie Jednorożca” w rękach. Chyba będę musiała teraz przeczytać. Pocieszę cię, że lata temu przy okazji “Syndromu Kaina” oskarżono mnie o plagiatowanie aniołów ziemi Kossakowskiej – wtedy po raz pierwszy usłyszałam jej nazwisko. Podobno wszystko już zostało napisane, co poradzę…

 

Możesz mi nie wierzyć, ale całość po prostu mi się przyśniła, zaczynając od tego, że przejście do owego świata pilnowane jest na czwartym bodajże piętrze firmy informatycznej przez niebieską pandę, ale uznałam, że to już może być uznane za wątek wymyślony na siłę…

Otóż nie, tak właśnie wygląda wnętrze mojej głowy. I chciałam napisać więcej, bo to ma dalszy ciąg, ale największym potworem w życiu pisarza/potencjalnego pisarza jest ten piekielny limit znaków…

Wszelkie słowa krytyki są dobre, bo wiadomo, nad czym trzeba popracować i za to ci wielkie dzięki. Nie ma nic gorszego niż głaskanie kiepskiego tekstu, potem gryzie on przede wszystkim autora.

 

Dziękuję ci wielce za klepnięcie i cóż mogę powiedzieć: myślę, że lepszy i pełniejszy fabularnie może wydać ci się Hook. Szczególnie, jeśli lubisz klasykę w trochę nowszej wersji.

 

PS. The Walking Dead też nie oglądałam. Beznadzieja, nawet nie wiem, z czego czerpię… ;)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Cet, absolutnie i w żadnym z wypadków nie oskarżam Cię o plagiat w jakim bądź wydaniu. Nic z tych rzeczy. Po prostu miałem już do czynienia z bardzo podobnym pomysłem fabularnym, a przy tym zadziwiająco ciepło wspominam “jednorożca”, więc naszło mnie silne a pozytywne skojarzenie. Tak po prostu.

Książkę oczywiście polecam, choć nie jest to może jakoś specjalnie ambitna i wymagająca lektura.

 

Nie rozwodząc się zanadto (w końcu nawet nie jesteśmy małżeństwem* ;) nad szczegółami, przyznać muszę, że masz bardzo interesujące sny. A to – jeśli wierzyć jakimś tam naukowcom, których nie potrafię już nawet spersonalizować – bardzo dobrze świadczy o Tobie i Twojej głowie. Skrótem myślowym się posługując, ujmę rzecz całą w sposób następujący: im bogatsze, bardziej porypane sny, tym większa inteligencja, wrażliwość i cośtam-fajnego-jeszcze.

No i masz za darmochę naprawdę dobre ćpanie – szyszynka rulez.

Za to fakt, że akurat mnie reklamujesz tutaj “hooka”, świadczy o Twojej głowie – a ściślej, to pamięci – już nieco gorzej. Nie tylko bowiem czytałem to opowiadanie zaraz po ogłoszeniu wyników zeszłorocznej edycji Pierza, ale też prowadziliśmy prywatną korespondencję na jego temat (a ta skończyła się tym, że sprzedałem Ciebie i Twój sukces – a przy okazji również i Naz – na forum publicznym).

Hmmm… A może to źle świadczy tylko o mnie? Skoro nie pamiętasz całej akcji, to widać okazałem się jeszcze gorszym nudziarzem, niż wydawało mi się, że jestem.

 

Do Walking Dead bym Cię tu akurat bezpośrednio nie porównywał, bo jedna cecha wspólna obu dzieł, to ganianie się z trupami. Tyle, że tam zazwyczaj to wygląda naprawdę tak, jakby scenarzystom ktoś mózgi wyżarł.

 

Peace!

 

* – Boże, to jest tak suche, że znów muszę podlać kwiaty w pokoju.**

 

** – To też.

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Kur*a, rzeczywiście. Cieniu, WYBACZ! Oczywiście, że tak… Zwalam to na bardzo późną godzinę i dobre 4 godziny korekty, którą przeprowadzałam zaraz przed pisaniem komentarza. Arghhh…

 

Ale, z drugiej strony, patrz, dobrze czułam, że ten tekst do ciebie z jakiegoś powodu ciągnie, tylko, że on tak już robi od roku… ;)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Wybaczam. Ale to już ostatni raz…

 

Peace!

 

P.S.

A hook, zaiste, był świetny. I muszę przyznać, bez wstydu i żalu zresztą, że to przyciąganie zaprawdę jest obustronne.

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Fajnie się czytało. Dobrze napisane, choć momentami miałam wrażenie, że starasz się na siłę by tekst był humorystyczny. Mam pytanie – będzie kolejny tekst o Detektywis X? Bo końcówka na to wskazuje.

@Cień. Uff, czuję się wybaczona, kamień z serca (prosto na stopy).

 

Dzięki Anabelle. Jak kiedyś napiszę, to będzie. Ale to może chwilę zająć, utknęłam w zupełnie innym świecie i tym razem raczej na dłużej…

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Lekki, zabawny i bardzo przyjemny tekst. Drabiny totalnie mnie urzekły :)

Za to pod względem fabularnym czuję spory niedosyt. Tak jakbyś rzuciła dużo ładnych, kolorowych elementów, ale nie zadbała o to, by tworzyły całość i nie było między nimi dziur. Nie wiem, czy potrzebny jest do czegoś ten informator – czy X nie mógł dostać zlecenia po prostu od d’Azura? I motyw z listem – bohater dostał potężny przedmiot, ale do niczego mu się nie przydał. No i to przypadkowe wpadnięcie wprost na zombiaka mocno popsuło całość, bo spodziewałam się jakiegoś ciekawego śledztwa :(

Jednak mimo fabularnych niedociągnięć, czytałam z dużą przyjemnością.

 

Jeszcze takie chochliki złapałam:

 

Odsunął krzesło od biurka, wstał i zaczął się przechadzać. Na dworze zmierzchało. Po brukowanej ulicy przechadzał się latarnik ze smokiem na długim drągu – powtórzenie

 

Niosący niewidzialni z jakiegoś powodu porzucili i rozpierzchli się po okolicy. – powtórzenie

 

Detektyw już zamierzał pobiec za oddalającą się postacią, gdy tamten przesunął jedną ręką wielki wóz stojący mu na drodze i powoli podążył dalej. – a tu się rodzaj rozjechał

@Werwena Cieszę się w imieniu drabin. Niestety, sporo rzeczy pewnie wyszłoby lepiej, gdyby nie limity znaków. To nie pierwszy tekst, w którym łapię się na tym, że chciałabym powiedzieć więcej. 

 

To potworne, ile powtórzeń człowiekowi umyka mimo kilkukrotnego czytania O.o.

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

świecie.Usiadł.

Brak spacji.

Tylko słowa „znam tu świetny skrót” są lepszym zapalnikiem wywołującym nieoczekiwane. 

Dobre! ;)

Przypuszczenia detektywa Xhaidena były jak najbardziej słuszne. Po przepytaniu kilkunastu osób, obejrzeniu miejsc morderstw, zebraniu sporej dokumentacji i wypiciu dwóch dzbanków kawy on i Violet doszli do wniosków, że:

To rzeczywiście był seryjny morderca.

 Tu rżałem. ;)  Choć czy właściwie nie powinno być, że doszli do wniosku, nie wniosków?

A potem zapalił niewielki ogienek i przyłożył

Masło maślane.

 

Niezły absurd. Początek nieco mnie  znużył, ale po drugich gwiazdkach tekst wciągnął i bawił. Trafiło się kilka fajnych, zabawnych nawiązań do różnych różności, akcja toczyła się szybko, dowcip nie opuszczał tekstu i choć fabuła z pewnością nie powaliła, trudno uznać to za mankament, bo to nie jest chyba opowiadanie nastawione na czarowanie historią, a raczej aluzjami, żartami i innymi tego typu smaczkami. I w tej roli sprawdza się jak najbardziej. A fjordy mnie zniszczyły. ;):):)

Hej-ho!

 

Sorry, taki mamy klimat.

Uff, mam sporo do poprawiania po ostatnich komentarzach (osobny dzień rezerwuję sobie na Reg…), zabiorę się do tego na dniach. Teraz już na pewno.

 

@Seth. dzięki za wizytę ;). Mam nadzieję, że fjordy nie zniszczyły cię do końca, bo przyznam, że chciałam cię niecnie wykorzystać jeszcze przy jednym tekście… zostałbyś moją betą?

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Łoo matko, coś się ostatnio ludzie za dostarczanie mi zajęcia ostro zabrali. ;) Z drugiej strony – jak miałbym się akurat Tobie nie dać niecnie wykorzystać… ;) Betowanie przyjęte, ale musisz uzbroić się w troszkę cierpliwości.

Sorry, taki mamy klimat.

Uzbrojona po zęby!

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Sympatyczny tekst, czytało się lekko i przyjemnie. Jak ogólnie nie lubię absurdu, tak tu mi się te wstawki podobały i wywoływały uśmiech. Trochę nie pasowało mi tylko rozwiązanie z zombie, też wolałabym jakieś śledztwo. Całość jednak jak najbardziej na plus i jeśli kiedyś napiszesz coś jeszcze w tym świecie, chętnie przeczytam.

Dzięki Teyami! Śledztwo nie zmieściło się w limicie znaków ;)

Zapraszam na stronę autorską: www.facebook.com/LadyWrites - Anna Szumacher

Całkiem fajne

Bawiłem się czytając. Absurd ale tak podany, że chce się więcej. Mam nadzieję, że to nie koniec. :)

Nowa Fantastyka