- Opowiadanie: gradziel - Topór

Topór

To miałby być  prolog czegoś większego – jeszcze nie wiem czego. Zgodny z zasadą “Film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi...”

Oceny

Topór

Broń miał tylko on. Dowodził drużyną, więc gdy ostał się im tylko topór, bez sprzeciwu ze strony innych mógł go wziąć. Teraz topór, dający do tej pory poczucie władzy i bezpieczeństwa, stawał się brzemieniem. Patrzyli na niego i broń głodnym wzrokiem.

Gdy zatapiał włócznię zwieńczoną kamiennym grotem w brzuchu żołnierza Zanissu zrzucając go z konia zdawało mu się, że jest niepokonany. Jeszcze kilka tygodni temu, upojeni zwycięstwem i wolnością tańczyli wokół ognisk i pili okowitę, która była smaczna jak nigdy wcześniej.

Teraz jednak… Kolejne dni zmywały z nich tamtą wygraną.

Dni pościgu i deszczów, skowytu psów gończych, nasłuchiwania tętentu końskich kopyt.  

Dni, gdy tracili towarzyszy – od miecza, chorób, głodu i wypadków.

Dni, kiedy odbierano im jakąkolwiek nadzieję.

Zostało ich tylko pięciu i byli w samym mateczniku puszczy. Dopadł ich głód. Bagniska nie dawały szansy na żadne pożywienie. Skrajne wyczerpanie tańczyło w ich źrenicach jak szalony błazen, wyrzucający dziwnie swoje ręce ponad głowę, skaczący z nogi na nogi, z twarzą wykrzywioną w groteskowym uśmiechu.

Na chwilę deszcz przestał ich karać i mogli z wielkim trudem rozpalić maleńkie ognisko, wypuszczające gęsty dym w listowie. Ten niechybny znak dla ścigających przerażał ich prawie tak samo jak wizja jeszcze jednej nocy spędzonej w paraliżującym zimnie. Tropili ich najemnicy, stokroć bardziej zawzięci niż żołnierze a za głowę każdego z nich czekała nagroda. Może worek zboża, może nawet kilka monet, które można przewiesić przez sznurek i jedną po drugiej wysuwać, by płacić karczmarzowi za kolejny kubek gorzałki.

Wieczorem, gdy wszyscy zbliżyli się do ogniska, powiedzieli mu, co chcą zrobić. Arsejn dogorywał. Oni byli głodni. On miał topór. Charzo, Mergeb i Drunam szeptali do niego, nakłaniając, kusząc. Nikłe światło ogniska tańczyło na ich wychudzonych twarzach.

Jeszcze miesiąc temu dzielili z Arsejnem każdy kęs chleba, dali by się za niego zabić. Dzisiaj chcieli go zjeść. Do ucha szeptał mu swój plan Mergeb, zawsze przeraźliwie chudy, wysoki mężczyzna w sile wieku.

Gellen nie zgodził się, choć poczuł zbierającą się w ustach ślinę. Głód odebrał mu wiele, po części zabrał go już z tego świata. Czuł, że rzeczywistość jest coraz mniej jasna a sam znajduje się na granicy poznania… czegoś innego. Wiedział, że to śmierć, dwulicowa Hsinga, czekająca aż podda się temu uczuciu i skoczy wraz z nią w przepaść.

Nie zwykł się poddawać. Miał jeszcze trochę sił. Deszcze musiały ustać, musiało być wyjście z tego piekielnego lasu, tych śmierdzących bagien…

Po rozmowie towarzysze zaszył się w swoim schronieniu z gałęzi. Noc spędził z otwartymi oczyma. Zbliżał się ranek i już nie był w stanie czuwać.

Znów odleciał w przestrzeń… Hsing szybowała obok niego. W tym locie wydawało mu się, że poznaje tajemnice lasu i ścieżek prowadzących do szczęścia… Snu. Śmierci. Hsing dotknęła jego ręki. Poczuł rozkosz. W ostatniej chwili, gdy piękna bogini już brała go w ramiona, odtrącił ją. Nie podda się. Jeszcze nie teraz. Nigdy.

Przebudził się i zobaczył rękę jednego z towarzyszy delikatnie wysuwającą mu topór z jego zmęczonych, uśpionych dłoni.

Zareagował z lekkim opóźnieniem. Skoczył na nogi trzymając mocno topór. Mergeb odskoczył i uśmiechnął się jakby witał kochankę na schadzce. Gellen zorientował się, ze nie uśmiecha się do niego, gdy poczuł uderzenie w plecy. Powaliło go na kolana, jednak nie wypuścił broni z rąk. Obrócił się całą siłę wkładając w machnięcie toporem. Cios dotarł w głowę barczystego Charzo, złapał go w czasie skoku. Ciało bezwładnie runęło na Gellena. Mergeb dopadł do niego, przygniótł całym ciężarem ciała rękę wciąż dzierżącą topór i odebrał go z mdlejącej ręki Gellena.

Nie pomyślał, że to koniec. Wyturłał się spod ciała Charzo i rzucił całym ciężarem w nogi Mergeba. Udało mu się go powalić  na ziemię. Patrząc mu prosto w oczy zaczął go dusić obiema rękami, jednocześnie unikając niezgrabnych ciosów topora. Opór Charzo malał z każdą sekundą. Wybałuszył oczy, na szyi powstała czerwona pręga. W końcu wysunął siny język, charknął ostatni raz i zamarł.

Gellen leżał chwilę na ciele towarzysza przeraźliwie zmęczony. Durnam zabije go nawet bez broni. Nie był w stanie podnieść ręki. Walka wysuszyła w nim ostatnie źródełko sił. Cios jednak nie nadchodził. Wstał i rozejrzał się.  Arsejn leżał spokojnie, dalej śpiąc w gorączce. Po Durnamie nie było śladu.

 

Nastał dzień a Arsejn się ocknął. Obudził go najwspanialszy zapach, jaki kiedykolwiek poczuł. To mięso! Deszcz nie padał. Gellen smażył coś na patyku nad ogniskiem. Gdy zobaczył, że Arsejn odzyskał świadomość, uśmiechnął się do niego.

– Byliśmy na polowaniu – powiedział wręczając mu kawałek smażonego mięsa, ociekającego od tłuszczu i rozkosznie dymiącego mięsa. Ślina naleciała Arsejnowi do ust. Zatopił z rozkoszą zęby w posiłku. Po raz pierwszy od wielu dni pomyślał, że może uda mu się przeżyć.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Trzęsieniem ziemi bym tego nie nazwała.

Idea mnie nie przekonała. Jeśli bohaterowie nie znaleźli nic do żarcia w lesie, to słabiutko się przygotowali do swojego fachu. I pomysł nienowy, więc niespecjalnie zaskakujący ani szokujący. Czytałam o tym już wielokrotnie, ale w sytuacjach bardziej ekstremalnych – pustynia, zima za kołem podbiegunowym, bunkier… Las wydaje się niewiarygodny.

I lepiej wstawiać tu zamknięte teksty. Fragmenty rzadko kto czyta.

Gdy zatapiał włócznię zwieńczoną kamiennym grotem w brzuchu żołnierza Zanissu zrzucając go z konia zdawało mu się, że jest niepokonany.

Nadal masz problemy z interpunkcją. Na przykład w tym zdaniu brak dwóch przecinków. A początek brzmi niezgrabnie.

Na chwilę deszcz przestał ich karać i mogli z wielkim trudem rozpalić maleńkie ognisko, wypuszczające gęsty dym w listowie. Ten niechybny znak dla ścigających przerażał ich prawie tak samo jak wizja jeszcze jednej nocy spędzonej w paraliżującym zimnie.

To dlaczego nie poczekali z ogniskiem do zmroku? Wtedy dymu nie widać, a blask można czymś zasłonić. Wiesz, trudno mi kibicować takim głąbom.

Tropili ich najemnicy, stokroć bardziej zawzięci niż żołnierze a za głowę każdego z nich czekała nagroda.

Czyli za czyją głowę? Ze zdania wynika, że każdego żołnierza, ale od biedy mogą być i najemnicy. Mam wrażenie, że nadużywasz zaimków. Pokombinuj z synonimami.

może nawet kilka monet, które można przewiesić przez sznurek

Przez sznurek to można przewiesić mokrą koszulę (chociaż i to nie bardzo brzmi), ale monety? ;-)

Babska logika rządzi!

Tropili ich najemnicy, stokroć bardziej zawzięci niż żołnierze a za głowę każdego z nich czekała nagroda.

tu faktycznie nawet przecinek po “żołnierze” nie ratuje sprawy, rozkładam sobie to zdanie i od razu to widać. Wystarczy wyciąć człon podrzędny (przydawkę) i człon równorzędny brzmi tak: “tropili ich najemnicy a za głowę każdego z nich czekała nagroda”. Nie dość że powtórzenie to w ogóle… Następną rzecz napiszę chyba tylko i wyłącznie zdaniami prostymi :)  

Przez sznurek to można przewiesić mokrą koszulę (chociaż i to nie bardzo brzmi), ale monety? ;-)

Powiedzmy, że jesteśmy w epoce brązu (Średniowiecze zbyt dobrze przerobione a czytając różnego rodzaju opracowania historyczne dochodzę do wniosku, że im dalej, tym ciekawiej). Występowały wtedy monety z wycięciami w środku, które noszono na sznurkach (Fenicja, Egipt, 2000 r. p. n. e.). 

Na chwilę deszcz przestał ich karać i mogli z wielkim trudem rozpalić maleńkie ognisko, wypuszczające gęsty dym w listowie. Ten niechybny znak dla ścigających przerażał ich prawie tak samo jak wizja jeszcze jednej nocy spędzonej w paraliżującym zimnie.

Tu za bardzo obciąłem wytłumaczenie. Są skrajnie wyczerpani, zziębnięci, zrezygnowani. Nawet instynkt przetrwania jest powoli zagłuszany przez głód, przejmujący chłód, tlące się w nich choroby. Więc gdy tylko padający od wielu dni deszcz przestaje padać, niczym w akcie desperacji, rozpalają ognisko. Może faktycznie przydałoby się tu mocniejsze uzasadnienie. 

 

Co do niewiarygodności lasu – pomysł na taki prolog zaszczepił mi się w głowie po poznaniu prawdziwej historii kilku australijskich skazańców (zekranizowano to w filmie “Ziemia van Diemena”) –  http://www.academia.edu/2642686/Dok%C4%85d_nas_u_diab%C5%82a_prowadzisz_re%C5%BCyserze – strona 54. No i tam występuje las. 

"Ora et Labora"

Po mojemu to dziurawe monety mogły być nanizane na sznurek, ale nie przewieszone – chyba, że byłyby tak zgięte, że dało się je na nim położyć.

 

Moim zdaniem to nie jest złe, chociaż faktycznie niespecjalnie oryginalne. Ale pewnie czytałbym dalej, żeby zobaczyć, czy przeżyli. Czego mi brakowało to więcej opisów lasu. Czytam o wyczerpaniu, mignął jakiś deszcz, ale widzę ich w białej próżni, a nie w konkretnej scenerii.

słuszna uwaga…

"Ora et Labora"

O tym, że nie znalezienie żarcia w lesie nie jest takie trudne pisała już Finkla. Druga sprawa jest taka, że nadużywasz słowa “topór”. Mam też problem z tym:

Patrząc mu prosto w oczy zaczął go dusić obiema rękami, jednocześnie unikając niezgrabnych ciosów topora.

To znaczy, że duszący siedzi temu duszonemu na klacie. Duszony ma topór i musiałby być nie wiem jak słaby, żeby nie móc trafić w przeciwnika, który nie może robić uników, bo zmniejszy nacisk i nikogo nie udusi. Serio, jedyne co on musi robić, to machać tym toporzyskiem i nie ma szans nie trafić. No chyba, że taki kiepski z niego żołnierz, że uderza tępą stroną…

@gradziel – tylko tam to był australijski las ;)

Na pewno w tekście brakuje kontekstu. Banda zbuntowanych rolników trafia do lasu w porze jesiennej/deszczowej. Jestem przekonany, że mają minimalne szanse na przeżycie. Brak umiejętności łowieckich i wyposażenia, niesprzyjająca pora roku ograniczająca zbieractwo. Poza tym nikt nie powiedział, że akcja toczy się w klimacie umiarkowanym :) 

"Ora et Labora"

“topór” wystąpił osiem razy w całym tekście, w dużym natężeniu w jednym z akapitów – faktycznie przedobrzone. Dzięki.

"Ora et Labora"

I w tym właśnie rzecz. Nikt nie powiedział w jakim klimacie toczy się akcja, a była to opowiedzialność autora, nie czytelników. Naturalnie włączają się im najbliższe pasujące skojarzenia. Nie trzeba pisać wprost, wystarczy kilka zaszystych w różnych miejscach zdań, które dadzą jasny sygnał, że to las z innej strefy klimatycznej lub w ogóle jakiś las, w którym nie działają zasady z naszego świata.

 

Nic mnie nie zaskoczyło ponieważ sam popełniłem podobnego szorta. "Wyja wilki". Przeczytaj jeśli chcesz. Nie udał ci sie opis walki, a to on stanowi najdłuższa część tego fragmentu.

Potrzebowałabym więcej wiedzieć, aby utożsamić się z bohaterami i wczuć w opowieść. To chyba, niestety, największa wada wstawiania fragmentów, zresztą widać po powyższych komentarzach, że musiałeś, autorze, sporo potłumaczyć poza tekstem ;o)

 

 

Broń miał tylko on. Dowodził drużyną, więc gdy ostał się im tylko topór, bez sprzeciwu ze strony innych mógł go

Witamy w Rosji? :D

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Po rozmowie towarzysze zaszył się w swoim schronieniu z gałęzi.

W tym zdaniu coś zdecydowanie nie gra. Poza tym interpunkcja może nie tyle leży i kwiczy, co raczej klękła i szlocha. To lepsza opcja, ale do “dobrze” wciąż daleko. Ale sam wiesz, jak to jest – praktyka czyni praktykanta.

Fabularnie też bez szału. Po pierwsze zgadzam się z zarzutami, że las, czy nawet bagnisko, to słabe miejsce na głodówkę. W takich miejscach zawsze jest pełno życia; węży, smakujących jak kurczak, ptaków – a więc i jaj – drobnych (i tych większych też) drapieżników, polujących na rzeczone ptaki albo na – też zjadliwe – żaby czy jaszczurki. Bagna to dużo wody, więc zapewne znajdą się tam jakieś ryby. No i zawsze zostają robaczki; dużo tłustych, bogatych w białko i sycących robaczków. Oglądałeś Króla Lwa?^^.

Kolejna kwestia jest taka, że bardzo nie spodobało mi się zniknięcie ostatniego kompana. Tego, z którym nie wiadomo, co się stało. Odniosłem wrażenie, że wykluczenie go, jeszcze w tak dziwny sposób, było totalnym pójściem na łatwiznę; jego obecność zupełnie odmieniłaby przebieg walki, zapewne uniemożliwiając dotarcie do finału, więc zróbmy magiczne PYK! – i chłop znikł. Unikaj tego typu rozwiązań, bo obrażając inteligencję czytelnika, możesz go nielicho wkurzyć i zrazić do siebie raz na zawsze.

 

Opowiadanie napisane jest jednak całkiem przyjemnie. Widać, że masz smykałkę do tworzenia opisów i zabawy słowem. Czeka Cię jeszcze sporo pracy, jeśli chcesz spełnić swoje marzenie o znalezieniu się w druku, ale – jak na mój gust – masz całkiem solidne podstawy, by wierzyć, że jego realizacja jak najbardziej jest w Twoim zasięgu.

Może jednak wstrzymaj się na razie z powieściami, a skup na krótszych formach. Wiem, jak przyjemnie brzmi ta rada, ale wiem też, że warto jej posłuchać.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Witamy w Rosji? :D

hehehe, brakuje tylko, żeby toporek był przewieszony przez ramię na sznurku :D

Może jednak wstrzymaj się na razie z powieściami, a skup na krótszych formach. Wiem, jak przyjemnie brzmi ta rada, ale wiem też, że warto jej posłuchać.

Jeśli popełniam na dwóch kartkach tyle błędów i niekonsekwencji, to materia z 300 takich kartek byłaby niestrawna nawet dla Skylli bądź innego wszystkożernego monstrum. Dlatego fajnie, że istnieje taka strona jak fantastyka.pl – w końcu można zdobyć opinie innych, które w tym wypadku, dla mnie, są bardzo inspirujące. Taka internetowa bohema artystyczna. 

"Ora et Labora"

Sprawnie napisane. Ale zupełnie nie rusza, nie wywołuje emocji – czytając tak krótki tekst ciężko się wczuć w sytuację bohaterów. Szortowi wyszłoby na dobre przedłużenie go, pogłębienie opisanej historii. Przedpiścy już wypomnieli głodowanie w puszczy – mnie też wydało się mało wiarygodne. 

Ale całkiem dobrze piszesz – o interpunkcji się nie wypowiem, bo sama robię błędy – i Twój styl mi się podoba. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Przeczytałam fragment, który by na pewno mnie nie zachęcił do czytania dalej. 

 

Podpisuję się pod zarzutem, że głodówka w lesie jest mało prawdopodobna. Oczami wyobraźni zobaczyłam bardzo znajomy “europejski” las albo puszczę. A tam jedzenia pełno. Nie zapoznałam się bliżej z Twoją inspiracją do tej historii, ale jeśli się nie mylę, mamy tam do czynienia z nowymi osadnikami, którzy dopiero się uczą terenu. Założyłam, że Twoi bohaterowie wiedzą, gdzie są i jak sobie radzić w warunkach ekstremalnych. Okazało się, że nie. Zresztą po tego typu bohaterach można by się spodziewać dużo więcej w kwestiach przetrwania, bo nawet na pustyni znajdziesz wodę i jedzenie. 

Do tego jednego fragmentu powinieneś wrzucić więcej informacji, co też by ubogaciło narrację.

 

Popisz trochę opowiadań w swoim świecie, na pewno byłoby ciekawie i miałbyś lepszy materiał do tworzenia historii.

widzę samych doświadczonych leśników i traperów z wielkomiejskiej klasy średniej w tym temacie XD

Und in toter Augen Glanz, tanzen wir den Totentanz. Massengräber füllen sich, holde Pest, wir grüßen dich!

Chyba wszystko zostało powiedziane, więc nie widzę powodu, by rozwodzić się nad postawionymi zarzutami.

Pozwalam sobie wyrazić nadzieję, że Twoje kolejne opowiadania będą napisane staranniej, że postarasz się bardziej je dopracować.

 

Gdy za­ta­piał włócz­nię zwień­czo­ną ka­mien­nym gro­tem […] upo­je­ni zwy­cię­stwem i wol­no­ścią tań­czy­li wokół ognisk i pili oko­wi­tę, która była smacz­na jak nigdy wcze­śniej. – Skąd ludzie, którzy walczyli włócznią z kamiennym grotem, mieli okowitę?

 

Cios do­tarł w głowę bar­czy­ste­go Cha­rzo, zła­pał go w cza­sie skoku. – Skaczący cios złapał Charzo?

 

Mer­geb do­padł do niego, przy­gniótł całym cię­ża­rem ciała rękę wciąż dzier­żą­cą topór i ode­brał go z mdle­ją­cej ręki Gel­le­na. Nie po­my­ślał, że to ko­niec. Wy­tur­łał się spod ciała Cha­rzo i rzu­cił całym cię­ża­rem w nogi Mer­ge­ba. – Powtórzenia. Literówka.

 

uni­ka­jąc nie­zgrab­nych cio­sów to­po­ra. Opór Cha­rzo malał… – Opór po zdaniu, które kończy  topór, brzmi niemal jak powtórzenie.

 

Gel­len sma­żył coś na pa­ty­ku nad ogni­skiem.Gel­len piekł/ opiekał coś na pa­ty­ku nad ogni­skiem.

Smażenie odbywa się na patelni, lub innym naczyniu, przeważnie na rozgrzanym tłuszczu.

 

po­wie­dział wrę­cza­jąc mu ka­wa­łek sma­żo­ne­go mięsa, ocie­ka­ją­ce­go od tłusz­czu i roz­kosz­nie dy­mią­ce­go mięsa. – Czy mięso ociekało tłuszczem i dymiącym mięsem?

Mięso, które dymi, jest przeważnie spalone.

Mięso może ociekać tłuszczem, ale nie od tłuszczu

Proponuję: …po­wie­dział, wrę­cza­jąc mu ka­wa­łek rozkosznie pachnącego, upieczonego mięsa, ocie­ka­ją­ce­go tłusz­czem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, moi kochani, z tym jedzeniem śmigającym po puszczy to ja bym się nie zgodziła. Nawet jeśli cokolwiek zobaczyli (sarnę, dzika, czy zająca) to problem polega na upolowaniu go. Bohater ma tylko topór – żadnego łuku, kuszy. Trudna sprawa. Poza tym paru chłopa robi trochę hałasu – zwierzęta uciekają błyskawicznie.  Pozostają żaby i ślimaki, ale też trzeba wiedzieć, które do gębusi wsadzić, bo można się oszukać.

Dobra, ale nie w tym rzecz. Całkiem sprawnie piszesz, dlaczego dajesz fragmenty? Napisz opowiadanie i wtedy będziemy rozmawiać o zadach i waletach, bo tu trudno się do czegoś doczepiać albo coś chwalić. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Sprawnie napisany wstęp, ale wstępy pisze się łatwo. Gorzej z kontynuacją.

Jest trochę błędów. Żle zostały wprowadzone imiona bohaterów, mocno za późno, a przez to nie od razu wiadomo, kto jest kim.  No i niejasna jest końcówka. Być może, w następnym rodziale czytelnik dostanie informacje, czy jedli zabitych towarzyszy, czy nie. 

Poza tym – dlaczego tracili broń? To jest sytuacja mocno od czapy. Dobra, przegrywali, uciekali, ale w tej sytuacji broń jest dla nich bardzo ważna. Niezrozumiałe…

Tekst zdecydowanie do dopracowania.

Pozdrówka. 

dzięki za uwagi, bardzo pomogą przy następnym tekście. Generalnie wszędzie tam gdzie czułem, że rzecz może nie być do końca dobra (ale dochodziłem do wniosku, że jestem przewrażliwiony) okazywało się, że są to momenty, które faktycznie nie grają. 

"Ora et Labora"

Podstawowym problemem tego fragmentu, na który jeszcze nikt chyba nie zwrócił uwagi ( nie mam pewności, bo komentarze przejrzałem dość pobieżnie) to zbyt szybkie “przejście do rzeczy”. Nie dałeś czytelnikowi możliwości poznania członków bandy, wyrobienia sobie na ich temat jakiejkolwiek opinii i emocjonalnego stosunku, przez co ludożercze zapędy i burda nie mają prawie żadnej mocy oddziaływania. To kto kogo zje, zabije czy cokolwiek innego z nim zrobi było mi niestety obojętne. Zamiast obiecanego trzęsienia ziemi pozostało wzruszenie ramion.

 

Co do dyskusji o dostępności jedzenia w lesie to dołączam do zespołu Nenufar/bemik. Nie uważam, żeby każda postać stworzona w duchu konwencji fantasy z automatu musiała posiadać kompetencje trapersko/zbieracko/myśliwskie.

na emeryturze

Dokładnie – ma to potencjał mimo, że ‘toporny’ wink. Czekam na więcej i tyle.

Poza tym pozostali wyjęli mi słowa z… ekranu. Jak ja bym trafiła do puszczo-lasu niczego bym nie upolowała, podejrzewam, że może jednak zerknęłabym w stronę pełzającego białka, ale musiałabym być tak zdesperowana na ludożercy, a chyba żywić się pędami, liśćmi i innymi owocami to nie koniecznie dobry pomysł. Chyba, że to rodzinne strony chłopów to w tamtych czasach jednak wiedzieli co w lesie można, a czego nie spożywać. Zastanowiły mnie ryby w bagnach. Naprawdę ryby w bagnach? Jeśli takie istnieją to jak je złapać będąc na dodatek wycieńczonym, przecież oni nie myślą już racjonalnie. A picie takiej wody z bagna to już inny konflikt mikrobiologiczny, ale deszczówkę się da wink.

 

Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

<> Zostało ich tylko pięciu i byli w samym mateczniku puszczy. <>

Formalnie nic do śmiechu, ale z moim poczuciem humoru bywa różnie… :-)

matecznik m III, D. -a, N. ~kiem; lm M. -i

1. trudno dostępne miejsce w puszczy, gdzie są legowiska zwierzyny leśnej (zwłaszcza grubego zwierza); gęstwina w głębi puszczy, ostęp leśny

Wypłoszyć zwierzę z matecznika.

Zwierz zaszył się w mateczniku.

Głupi niedźwiedziu! gdybyś w mateczniku siedział, nigdy by się o tobie Wojski nie dowiedział. (Mickiewicz)

2. […]. 

3. […].

Jak wynika z definicji (są też inaczej sformułowane, ale w każdej chodzi o to samo w odniesieniu do kompleksów leśnych), wystarczyłby sam matecznik. Ałe, że ‘byli w samym mateczniku’ brzmi tak jakoś jak gdyby nieprecyzyjnie, nawet wieloznacznie, użyłbym frazy oklepanej, za to wszystko mówiącej: w samym sercu. Puszczy, oczywiście. :-)

Praktycznie wszystko, co jeszcze mógłbym napisać, były /byli uprzejme / uprzejmi napisać moje poprzedniczki / moi poprzednicy.

 

Nowa Fantastyka