- Opowiadanie: gradziel - Niemal wedle planu

Niemal wedle planu

Krótki temat do ćwiczenia narracji w stylu płaszcza i szpady. Kręci się w świecie, który chciałbym rozwinąć. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Niemal wedle planu

Plucie sobie w brodę to najżałośniejszy sposób przyznania się do głupoty. Gdyby tylko posłuchał Morgiego… Gdyby ten jego zakuty łeb był w stanie przyjąć to, co mówią starsi i mądrzejsi od niego…  Gdyby… Może teraz nie wisiałby uczepiony rozpaczliwie koniuszkami palców wąskiego gzymsu, spoglądając z trwogą na odległy, kamienny dach poniżej, czując każdy nerw swoich rąk.

Rolą patrona w fachu złodziejskim jest pilnowanie, aby młody adept jak najdłużej przeżył. Patroni mogący pochwalić się wieloma uczniami, którym udało się zostać pełnoprawnymi członkami Gildii, żyli w dostatku i byli szanowani nie tylko przez swoje środowisko, ale i w całym Arenie, mieście, którego przecież niejeden mieszkaniec został obrabowany z majątku życia.

Jednak patron nie robi niczego za darmo. Wspólne opracowywanie planu, niezbędne informacje, ułatwienia przy zdobywaniu narzędzi, rynsztunku i kontakty do pewnych i bezpiecznych paserów skradzionych dobór mogły kosztować nawet połowę wartości łupu. Początkujący złodzieje, rekrutowani z najzdolniejszych sierot zrzeszonych pod egidą Gildii Żebraków, traktowali możliwość nauki i pomoc przy pierwszych krokach w ryzykownym fachu jak dobrodziejstwo nie do przecenienia. Helio po kilku latach drobnych oszustw, nauki podbierania jedzenia z targowisk i rozcinania mieszków kupców oraz kapłanów Wielkiego Sana oraz ostatnich trzech niezwykle udanych, większych akcjach w posiadłościach kupców, stwierdził, że czas na samodzielne zadanie.

Nadzieję na największy łup dawały nie szermirskie składy handlowe ani tym bardziej skromne domostwa i warsztaty rzemieślników. W Arenie, sercu imperium Zannisu, obłowić się można było tylko w rezydencjach możnych, Zannisów Krwi lub świątyniach Wielkiego Sana. Należało się przygotować na pułapki, strażników, magiczne alarmy i alchemiczne trucizny. A w razie złapania w złodzieja musiał być gotów na śmierć – i to w nie byle jakich torturach. Nieszczęśników, którzy zdecydowali się na zuchwały czyn i którym się nie powiodło wleczono na place, gdzie ku uciesze gawiedzi zadawano im najpotworniejsze możliwe cierpienia.

– Pamiętaj, że kluczem do sukcesu jest informacja – mawiał Morgi nagabywany o takie zlecenia – najważniejszym jest wiedzieć, co chcesz ukraść i kogo okradasz. Kiedy ma urodziny, o jakiej porze się modli, co je, jaki ma harmonogram dnia, jak często szcza i sra. Powinieneś po imieniu znać każdego ze strażników. Tygodniami obserwować, kto wchodzi a kto wychodzi z posiadłości. Gdzie jest wychodek i czy w razie czego można nim się gdzieś przedostać. I nigdy, ale to przenigdy, nie działaj sam.

Helio od najmłodszego uwielbiał zadawać kłam obiegowym opiniom i całkiem nieźle mu się to udawało. Jako żebrakowi udawało mu się zbierać więcej jałmużny niż jakiemukolwiek innemu dzieciakowi, wliczając w to piękną dziewczynkę Elenę, absolutną czampionkę w swym fachu. Wystarczyło nie słuchać zasad. Ressińskie dzieci mogą żebrać tylko u szermirów bo żaden zannisańczyk nie rzuci nawet grosza? Bzdura! Wystarczało namierzyć zanniskę o łagodnym spojrzeniu i nienachalnie rzucić się jej w oczy od czasu do czasu… Szermirscy kupcy nie lubią dawać jałmużny? Bzdura! Wystarczyło być zawsze w tym samym miejscu o tym samym czasie, kramarze widząc cię któryś raz decydowali się na datek. Jako pomniejszy członek Gildii Złodziei udawał się w miejsca, które tradycyjnie omijano ze względu na nieopłacalność. I odnajdywał pijanych wielmożów z wypchanymi sakiewkami. I tak dalej, i tak dalej. W swym krótkim, pełnym biedy i wyrzeczeń życiu uznał zasadę „wierz tylko sobie” jako ostateczną mądrość, jaką posiąść może istota ludzka. Więc rabunek w stołecznej posiadłości wielkiego Pahn Nerhuila, namiestnika Doliny Czarnoziemia, postanowił przeprowadzić sam.

Wszystko szło świetnie i dzień przed akcją gratulował sobie w duchu swojej sprawności, przebiegłości i przezorności, jaką się wykazał. Kilka dni zajęło wspinanie się po okolicznych wieżach świątyń Wielkiego Sana by móc opracować plan zewnętrznych murów budynku. Gdy ukończył to zadanie rozpoczęła się wielodniowa pijatyka po karczmach z sługami pracującymi w posiadłości. Ludzie uwielbiali ze szczegółami opowiadać o swojej pracy, zwłaszcza kobiety, więc rozkład pomieszczeń udało mu się opracować wiarygodny i ze wszelkimi szczegółami. Wiedział dokładnie, gdzie są pomieszczenia kuchenne, na którym poziomie śpią niewolni a na którym wolni słudzy oraz jaki jest rozkład stróżówek. Miła służka, którą zdążył w sobie rozkochać, po chwilach rozkoszy opisała mu z niebywałą dokładnością rozkład sypialń i garderób, zwyczaje państwa i rytm życia domu. To tylko rozbudziło wyobraźnię i pragnienie czynu u młodzieńca. Helion spędził swoje życie w brudnych slumsach i najgorszych dzielnicach Arenu – wydawało się, że odmiana jego losu jest na wyciągnięcie ręki. W zdobycie potrzebnego rynsztunku zainwestował wszystko, co miał. Odkażać na wypadek alchemicznych pułapek, medalion Wirkota do wykrywania magii, linostrzały i piękny czekan z brązu uzupełniły jego ekwipunek opróżniając jednocześnie całkowicie sakiewkę. Był teraz dobrze wyekwipowanym złodziejem. Mając plan budynku i odpowiednie narzędzia czuł, że jest nie do powstrzymania.

Zwłaszcza, że miał jasny cel. Nie chodziło wcale o skarbiec o wiele zbyt dobrze chroniony, by ktoś taki jak on mógł się doń włamać. Z resztą jego zawartości nie miałby jak wynieść. Jednak niektórych wartościowych przedmiotów nie da się ukryć ani schować. Tak jak drogocennego diademu ozdabiającego kamienny wizerunek Pahn Nerhuila. Znajdujący się za dnia w megarze, wielkiej sali uczt i narad a na noc wynoszony do sypialni nieobecnego, symbolizował panowanie władcy nawet, gdy nie było go na miejscu. Ta zanniska tradycja otwierała drogę do wielkiego bogactwa. Diamenty w obiciu diademu mogły wystarczyć do zakupu dużego folwarku na szermirskim wybrzeżu. Ressin, żyjący z dala od niewoli Zannisu, opływający w dostatki na południowych wybrzeżach melańskiego morza… Ten obraz nie pozwalał Heliowi zasnąć.

W końcu przyszła upragniona noc. Z Czarnoziemu przybył małoletni syn Pahn Nerhuila i jego żona. Nerhuil wysłał ich z powodu jakiegoś buntu Ressinów a przebywający w Arenie Pahn Pahnów, imperator Zannisu, wydawał ucztę na ich cześć w swoim pałacu. Helio nie powiedział swojemu mistrzowi ani słowa o planowanej akcji. Czuł jednak, że ma wszystko pod kontrolą a szczęście mu sprzyja.  

Helio wspinał się z pomocą czekana po kamiennym murze okalającym posiadłość. Księżyc był w połowie zaćmiony, jednak żadne chmury nie zasłaniały rozgwieżdżonego nieboskłonu. Nie był to dobry znak, ale większość strażników udała się jako świta na ucztę. Bez śladów zmęczenia (miał świetną kondycję) dotarł na szczyt muru. Przed nim rozciągał się widok na potężną posiadłość. Na wprost, w ciemności, zobaczył zarys wielkiej megary otoczonej przez cienie innych, licznych budyneczków. Po jego lewej wedle planu musiały znajdować się liczne zabudowania dla żołnierzy, niewolników i służby, tuż obok stajni i składów. Za megarą wyrastał kilkupiętrowy pałac.

Helio wiedział doskonale gdzie może spodziewać się strażników. Skradał się skrajem ogrodu. Musiał jednak się zatrzymać. Serce z nadmiaru adrenaliny łomotało tak, że młodemu złodziejowi wydawało się, że jest głośniejsze niż jego kroki w butach ze specjalnego, tłumiącego dźwięki materiału. Morgi zalecał spokój i twierdził, że warto czasem zatrzymać się na kilka chwil i pomedytować, by opanować zmysły. Tym razem Helio postanowił wysłuchać mentorskiego szeptu w swoim umyśle. Chwila medytacji niewiele jednak pomogła. Obrazy konsekwencji nieudanego skoku nie dały się odegnać. Choć ryzyko i strach niemal zrosły się z jego życiem, niczym powój oplatający roślinę, wciąż nie umiał ich do końca opanować i wytłumić. Helio westchnął z irytacją i podążył dalej opracowaną trasą.

Serce niemal wyskoczyło mu z piersi. Ogrodem posiadłości prześmignął jakiś cień. Helio pierwszy raz pomyślał na serio o magicznych strażnikach, o których istnieniu z przerażeniem w ciemnym szynku mówił kuchenny pomywacz. Wtedy uznał to za bajania po kubku okowity. Teraz, gdy to „coś” całkowicie bezszelestnie, zaledwie kilka stóp od niego przedarło się przez ogród z prędkością pikującego na swą ofiarę orła, w duchu pochylił się do ziemi by złożyć hołd Przodkom i prosić o ochronę.

Potrząsnął głową. Cóż to za bajki! Morgi powiedział mu kiedyś, że strach jest potężniejszą ochroną niż najmocniejsze drzwi i setki czujnych strażników. Musiało mu się wydawać. To przez emocje. Po chwili szedł już dachem Megary, zostawiając za sobą kilku śpiących i niezbyt sumiennie spełniających swe obowiązki strażników. Dotarł do ściany pałacu, rozejrzał się wokół, uśmiechnął do siebie („łatwo”) i począł się wspinać. Jego celem były komnaty dzieci Pahna z drugich żon. Morgi powiadał, że niewinni śpią najgłębszym snem, poza tym okiennice na niższych piętrach były okratowane.

Okna znajdowały się na trzecim piętrze, na tyle wysoko by jakikolwiek błąd w wspinaczce zakończył się utrąconym karkiem. Za pomocą czekana, zaczepnych haczyków na koniuszkach butów i lince z hakiem, niczym pająk, wspinał się po niemal płaskiej ścianie z piaskowego kamienia. Ciepła noc dawała nadzieję, że któreś z okien będzie otwarte. W końcu dotarł do wystającego parapetu, na którym mógł odsapnąć. Spojrzał na dół. Widział płaski dach megary, dalej nim ogród i kilka jasnych punktów będącymi pochodniami strażników, w końcu mur. Miasto, poza głównymi alejami zapadło już w ciemność, oddychającą, pełną życia i tajemnic. Na dalszym planie zarysował się masyw Gór Areńskich. Aren położony był w widowiskowym miejscu. Góry łączyły się z morzem przy odpływie rzeki Kręta, ludzie zaś osiedlili się na urodzajnych błoniach. Mimo skupienia na zadaniu nie mógł oprzeć się by chwilę nie poobserwować. Wspaniałe widoki budziły w jego duszy jakąś nieznaną tęsknotę i wynosiły ponad wszystko, co ziemskie. Szkoda, że tyle lat spędził w rynsztoku.

Zmusił się do skupienia. Wysiłek wspinaczki pozwolił opanować zdenerwowanie, wiedział jednak, że najtrudniejsza część dopiero przed nim. Okna były pootwierane, pozostawało wybrać odpowiednią komnatę. Trzecia od ściany wschodniej powinna być, wedle jego informatorów, niezamieszkana. Opuścił parapet czując, że ważą się koleje jego losu…

Gdy dotarł na miejsce ostrożnie wejrzał przez okno. W pokoju stało wielkie łoże z baldachimem i drewniana szafa. Przysłuchiwał się chwilę, jednak nic nie usłyszał. Wdrapał się, jak najostrożniej potrafił. W tej chwili drobny fragment muru, na którym opierał swoją stopę obsunął się. Poleciał w dół, trzymał się jednak już mocno nogami. Dźwięk kamienia uderzającego o dach megary przeraził go bardziej niż przemykający ogrodem cień. Wskoczył nie bacząc na nic do pokoju i schował się w cieniu szafy.

Z łoża dobiegł go dźwięk westchnienia. Ktoś tu był! Sala miała być pusta – z dwanaściorga dzieci drugich żon Pahn Nerhuila sześcioro obecnie znajdowało się w Czarnoziemiu, trójka prowadziła interesy w Szermirze a reszta winna być na uczcie lub spać w innych komnatach. Wszystkie godziny spędzony na pijatyce i delikatnym wyciąganiu informacji okazały się mniej przydatne niż na to liczył.

Miał szczęście. W łożu słychać było tylko miarowy oddech człowieka śpiącego. Być może mu się upiecze. Powoli, na palcach, wyszedł ze swego ukrycia. Chciał wyjść z pokoju, jednak ciekawość go przemogła. Zajrzał za białą zasłonę baldachimu.

Na łożu leżała młoda dziewczyna. Rozrzucone na jedwabnej pościeli czarne włosy, niczym korona z jakiejś ciemnej mocy, okalały jasną twarz z błogim uśmiechem w który ułożone były grube, zmysłowe wargi. Jej ciało przykrywała tylko cienka, aksamitna koszulka do połowy ud, nie zakrywająca wspaniałych kształtów, zmysłowych krzywizn i zaokrągleń wołających o miano boskiego ideału i obwieszczających wszem i wobec, że kobieta jednak nie jest z tej samej, brudnej gliny co mężczyzna a ma w sobie kroplę perfekcyjnej boskości.

Wpatrywanie się w dziewczynę i poczucie rosnącego żaru w sercu i lędźwiach przerwały mu odgłosy kroków. Ktoś otwierał drzwi. Wyskoczył niemal przez okno chwytając się koniuszkami palców gzymsu. Pod nim był tylko odległy dach megary.

Do pokoju, sądząc po krokach, weszły trzy osoby. Do Helia doszły stłumione głosy:

– Niech Pan będzie na zawsze czczony. Jest piękna, nagroda z rąk Największego was nie ominie – powiedział męski głoś.

– Czy na pewno? Czy to jest pewne? – powiedziała kobieta. Miała głos osoby chorej, rozedrgany, niepewny – Czy San nas wysłucha?

– Tak, Pani. Życie twojej córki przeniesie się do dworu niebieskiego a sprawy Pahn Nerhuila w Czarnoziemiu zostaną przez Wielkiego Sana rozwiązane. Nikt nie zagrozi buntem ulubieńcowi Sana. A staniecie się nim po tej wielkiej ofierze – odpowiedział jej głos. Trzecia osoba wciąż milczała, Helio jednak słyszał jej ciężki, rzężący oddech. Jednocześnie czuł coraz boleśniejsze rwanie w ramionach. Ta eskapada nie mogła się skończyć dobrze.

– Nerhuil nigdy by się nie zgodził. Musi rano być w łóżku i musi to wyglądać… naturalnie – powiedziała kobieta. Ogień ogarniał jego mięśnie. Nie mógł tak wisieć ani chwili dłużej. Spróbował znaleźć jakieś oparcie nogami. Odnalazł jakąś szparę i oparł na niej tyle ciężaru ile tylko mógł. Och, gdyby tylko posłuchał Morgiego…

– Ofiara nie wymaga krwi. Esencja twojej córki powędruje do Wielkiego Sana a jej ciało tu pozostanie, nienaruszone. – zapewnił męski głos. – Wymaga jednak obecności zarówno ojca jak i matki, dlatego potrzebny był nam posąg. Podałaś jej środki jak mówiłem? Stopa Helio obsunęła się a on zrozumiał, że za chwilę umrze spadając na dach megary.

– Tak, jej sen jest mocny. Meli… moja Meli – kobieta zaniosła się cichym szlochem.  

Helio usłyszał, że zabierają dziewczynę. Podciągnął się ledwie dysząc i wparował do komnaty. Ciało paliło go żywym ogniem jednak umysł pracował szybko. Pani Earnie, jednak z wielu drugich żon Pahn Nerhuila, chce wydać kapłanom Sana swoją córkę, poświęcić ją. Ofiary z ludzi były zakazane pod karą śmierci a kulty Sana ją praktykujące tępione. Nie mieściło mu się w głowie by matka mogła zdobyć się na taki czyn. Podobnie jak to, że nieziemska istota, którą przed chwilą zobaczył, ma zginąć oraz to, że skarb po który tu przyszedł będzie w centrum jakiegoś mrocznego rytuału.

„Powinieneś wracać, twój plan nie wypalił”. Podszept Morgiego wywołał grymas niechęci na twarzy młodzieńca. Miał się poddać przy pierwszych przeciwnościach? Miał pozwolić, by piękna Meli zginęła w tak okrutny sposób? Niedoczekanie!

W tej chwili uderzenie w tył głowy rzuciło nim o podłogę. Nim zdołał pomyśleć mrok zasnuł mu oczy. Upadając udało mu się jednak odwrócić twarzą do nieznanego napastnika i gardą zasłonić głowę. Ciosy spadały na tułów i chroniące twarz ręce, Helio jednak odzyskał przytomność i wyszarpał sztylet zza pasa. Machnął nim dwukrotnie a napastnik odskoczył. Nad Helio stała ubrana w czerń i zakapturzona postać. Trzymała już wąski i długi miecz w ręce.

– Nie zabijaj mnie – powiedział złodziej. Instynkt podpowiadał mu, że postać nie chce jego śmierci. Gdyby było inaczej miecz już wcześniej przeszyłby jego plecy.

– Ktoś ty? – Twarz mężczyzny była niewidoczna, miał jednak głos młodzieńca.

Helio ociągał się z odpowiedzią. Pomyślał, ze postać była owym cieniem, który zobaczył w ogrodzie. Pomyślał, że czasem prawda była jedynym ratunkiem.

– Margo z Gildii Złodziei. Chcę okraść skarbiec… – i prawda powinna być racjonowana, pomyślał.

Mężczyzna chwilę się zastanawiał. Nie odkładając miecza zapytał:

– Gdzie ona jest? –

Helio nie musiał domyślać się, o kogo chodzi.

– Panią Melę zabrali… jej matka i chyba jakiś kapłan. Chcą ją złożyć w ofierze…

Zamaskowana postać drgnęła. Ominęła leżącego Helio, jakby w ogóle nie istniał, nic nie znaczył.

– Zaczekaj! Kochasz ją? Uratujesz ją? Pomogę ci… – powiedział do wychodzącej mężczyzny młody złodziej.

– Zginę próbując. Jeśli chcesz mi pomóc, rób swoją robotę i wywołaj alarm. Skarbiec jest na lewo stąd, w zachodnim skrzydle – odpowiedział tamten wychodząc.

– Wiem, gdzie mam iść. Powodzenia – powiedział Helio za znikającym w korytarzu mężczyzną. Została mu chwila na zebranie myśli. 

Morgi już kilkukrotnie nakazałby powrót. „Jeśliś chciwy, daleko nie zajdziesz” mawiał, zwłaszcza często, gdy zajadał się jakimś posiłkiem na który Helio nie było stać. Planując rabunek obiecywał sobie, że jeśli coś nie pójdzie wedle planu – zawróci. Akcja jednak była zbyt wciągająca i Helio przede wszystkim musiał zobaczyć jej finał. I, być może, przy okazji zgarnąć swój łup.

Odczekał kilka chwil i skierował się w stronę świątynnej części pałacu. Pokoje poświęcone Sanowi i jego kapłanom znajdowały się we wschodnim skrzydle, dobudowanej baszcie.  Plan całego budynku, podobnie jak rutynę strażników, znał na pamięć. Bez trudu omijając częściej sprawdzane miejsca dotarł do małego korytarzyka ze ścianami obwieszonymi pięknymi gobelinami. Przedstawiały one Rozdzielenie Nieba i Ziemi, którego dokonał Wielki San. Drzwi na końcu korytarza były otwarte i prowadziły do kolejnego, jeszcze dłuższego przejścia. Było dobrze oświetlone a we wnękach w ścianach stały posągi. Przedstawiały one stwory wyzwolone podczas Rozdzielenia, poczwary z wijącymi się mackami zakończonymi oczyma lub zębami, piekielne trzygłowe ogary, krwiożercze motyle o rozmiarze człowieka i inne, zbrukane złem istoty. Miały wzbudzić strach przed wtrąceniem po śmierci do Kręgów Bólu, stworzonych przez Wielkiego Sana by trzymać stwory je na uwięzi i mieć przytulne miejsce dla tych, którzy nie przestrzegali jego praw. Helio splunął przez ramię i schylił się, by oddać cześć Przodkom. San nie był jego Bogiem, był bogiem Zannisu, najeźdźców, którzy zniewolili cały Ress i jego lud. Nie miał zamiaru się ich bać.

Już miał wejść w korytarz, gdy poczuł drżenie medalionu Wirkota. Magia! Kapłani mieli swoje sztuczki, jednak medialion poświęcony największemu z Przodków wyczuł je. Helio wyciągnął metalowy krążek z dziurą w środku. Wyryte na medalionie runy paliły się delikatnym, białym światłem. Złodziej zajrzał w korytarz przez okrągłą dziurę w medalionie. Niektóre kamienie posadzki paliły się na nikły żółty kolor, znacznie intensywniejszy przy posągach. Krok po kroku, omijając świecące kamienie, Helio dotarł do końca korytarza. Dotarł do baszty. Kamienne mury wypełniały drewniane schody pnące się po jej ścianach w górę i w dół. Nad sobą widział tylko drewniane podłogę poddasza baszty. W dół schody znikały w ciemności. Baszta musiała mieć podziemną część. Złodziej ruszył w nieznaną czeluść, zahipnotyzowany wyjątkowością tej nocy.

Baszta kończyła się kamienną podłogą. Helio znał opowieści o ukrytych w posiadłości przejściach, zaczął się więc rozglądać z ukrytymi drzwiami. Jego uwagę przykuł spory kamień o nieco innej barwie niż otoczenie. Chwila manipulacji spowodowała uruchomienie się automatycznego mechanizmu. Cześć podłogi zjechała w dół odsłaniając kolejne schody. Helio zszedł po nich w ciemność czując, że czeka na niego przeznaczenie.

Schodząc w dół usłyszał mantryczny głos, którego echo odbijało się od kamiennych ścian schodów.

– Ella eura merida gerrnis trant – prowadził męski głos w którym Helio rozpoznał kapłana z pokoju. Za nim powtarzała mieszanka głosu kobiety i drugi męski, zachrypiały, bardziej przypominający chrząkanie niż mowę. Więc rytuał się rozpoczął. Heli przyśpieszył kroku zapominając o ostrożności.

Otworzyła się przed nim skalna jaskinia oświetlona zewsząd licznymi pochodniami. Była wysoka i miała wielkość sporej Megary – mogło się w niej pomieścić ze dwie setki ludzi. W środku znajdowała się studnia lub niecka zrobiona z dziwnego, żółtego kamienia. Po jednej stronie studni stała Pani Earnie przy drewnianym tronie, na którym spoczywał posąg z wyrytymi srogimi rysami Pahn Nerhuila. Po bokach stało dwóch kapłanów. Jeden młodszy odprawiającym mantrę i drugi powtarzający za Panią Earnie, stary, pokurczony człowiek. Naprzeciw swojej matki i wizerunku ojca stała naga Meli. Już nie spała. Miała szeroko rozłożone ręce i cała jej sylwetka wyglądała jak zamrożona, sparaliżowana. Tylko jej głowa poruszała się niespokojnie a twarz wyrażała zdumienie i wielki strach. Została przebudzona i unieruchomiona, by być świadkiem własnego końca. Przykuła uwagę Helio, jednak, pomimo sprzeciwu sumienia, druga rzecz przykuła ją bardziej. Diadem! Posąg Nerhuila został wzięty z sypialni. Nikt nie zauważył Helio, skrył się więc cichcem za jedną z kolumn otaczających halę w jaskini, by obserwować przebieg wydarzeń.

– Ella eura media umatris krant – zaśpiewał jeszcze raz młodszy kapłan. – Earnie, czy poświęcasz córkę Wielkiemu Sanowi?

Wokół studni niczym obleczony w kolor wiatr wzbiły się połyskuje fale ciemnej mocy. Nieziemski odgłos, jakby tysięcy dręczonych dusz, wzrastał wraz z nimi i unosił się coraz głośniej z każdą mantrą.

– Poświęcam! – Pani Earnie odpowiedziała niepewnie, słaniając się z lekka na nogach. Ogień pochodni zachwiał się jakby poruszony jakąś niewidzialną ręką.

Helio postanowił działać. Zastanawiał się, gdzie podział się tajemniczy mężczyzna, nie wyglądało jednak na to, by miał zamiar się pojawić. Problemem było też to, że nigdy nikogo nie zabił – a najlepszym wyjściem z sytuacji wydawało się poderżnięcie gardła mantrującemu kapłanowi, zabranie diademu i szybka ucieczka. Być może wtedy Melię zostawiliby w spokoju.

Wyłonił się zza kolumy. Rytuał trwał dalej.

– Ella uera media umatris krant – powtórzył swój śpiew kapłan i zwrócił się twarzą w stronę posągu – Nerhuil, czy poświęcasz córkę Wielkiemu Sanowi?

Helio gotów był do biegu. Poczucie dziwnej mocy i obecności jakiejś tajemniczej siły z każdą chwilą wzrastało. Zobaczył wtedy po przeciwnej stronie sali jakąś ukrytą postać. Był to zamaskowany mężczyzna.

W tej chwili Pani Earnie powiedziała

– Ja, w imieniu mojego męża, poświę… – nie dokończyła porażona strachem. Posąg obruszył się i z wyraźnych chrzęstem kruszonego kamienia wstał. Diadem palił się żółtym świałtem. Dudniący głos zabrzmiał na całą salę.

– Kto obraża Pahna, okrada Pahna, podnosi rękę na Pahna i jego rodzinę, zginie! – powiedział dudniący głos, wydobywający się jakby ze studni.

Młodszy kapłan patrzył wstrząśnięty, Pani Earnie wpadła w spazm krzyku i płaczu. Tylko stary kapłan zachował spokój.

– Earn marrna iuates karti – powiedział swoim obrzydliwym głosem. Z jego laski wydostała się wiązka energii, która oplotła zbliżającego się doń wskrzeszeńca i całkowicie go unieruchomiła. Stary kapłan krzyknął do swojego akolity:

– Kończy rytuał!

Zanim ten wzniósł ręce ku niebu jak spod ziemi wyrósł zamaskowany młodzieniec i przebił go mieczem. Stary kapłan zawył i wypowiadając zaklęcie drugą wolną ręką unieruchomił młodzieńca. Helio zrozumiał, że nadszedł jego czas. Zaszedł starego od tyłu i jednym kopnięciem w kolana zwalił go z nóg, drugim uderzeniem w potylicę pozbawił go przytomności. Oba zaklęcia straciły swą moc. Zamaskowany młodzieniec z kaszlem zerwał swą maskę i opadł na podłogę, podobnie jak Melia.

Helio spojrzał na ożywieńca. Monstrum złapało matkę Melii, powaliło na podłogę i zaczęło bezlitośnie rozkwaszać jej głowę swoją kamienną pięścią. Widok był przerażający. Korona, jego łup, jaśniała. Helio doskoczył do młodzieńca i podniósł go z ziemi. Stwór skończył masakrować ciało Pani Earnie i powoli, acz nieubłaganie, zbliżał się od nieprzytomnego kapłana.

Młodzieniec, którego podnosił otrząsnął się z szoku wywołanego zaklęciem. Porozumieli się wzrokiem i pędem podnieśli zemdloną Meli.

Przykryli ją płaszczem, który zdjął z siebie nieznajomy. Zamiast schodami, którymi dotarł tu Helio ruszyli w przeciwną stronę. Złodziej zdążył tylko łypnął wzrokiem w tył i ujrzał monstrum podnoszące za szyję starego kapłana.

Ukryte przejście wyprowadziło ich do niezamieszkanych sal pałacu. Młodzieniec prowadził dalej a ciepłe ciało niesione przez Ressina przyprawiało go o dreszcze pożądania. Kolejne ukryte przejście poprowadziło ich w wąski i długi korytarzyk.

– Moja korona… – powiedział Helio z rozżaleniem, gdy w końcu opuścili tajemne przejście wychodząc w piwnicy opuszczonej klity na ulicy kupieckiej, zaledwie kilkanaście metrów od posiadłości.

– Gdybyś ją dotknął, skończyłbyś jak tamci – odparł młodzieniec. W końcu Helio mógł mu się przyjrzeć. Jego szlachetne rysy twarzy nieco speszyły obdarzonego prostackim wyglądem Helio. Dodał po chwili jakby chcąc pocieszyć zmartwionego złodzieja swoimi problemami:

– Będą mnie ścigać do końca życia -

– Ścigać może nas tylko to, co mogliśmy zrobić a z czego zrezygnowaliśmy – Helio nie wiedział skąd tak mądrze brzmiące zdanie wzięło się w jego głowie. To pewnie znowu jakaś mądrość Morgiego. Motywy ubranego w czerń człowieka, który z uwielbieniem patrzył na twarz śniącej nieprzytomnej Meli, wydawały mu się oczywiste. Chciał skorzystać z uczty i zamieszania i wykraść dziewczynę. Kim był? Synem jakiegoś poślednie Zannisańczyka, który nie mógł liczyć na rękę córki Pahna?

– Jesteś szlachetny, jak na Ressina – uwaga młodzieńca nie pokrzepiła wychodzącego z pomieszczenia Helio. Wiedział od Morgiego, że szlachetni kończą dokładnie tak samo jak chciwi. Jeszcze raz spojrzał na cudowną dziewczynę i wyszedł w mrok miasta, który znał lepiej niż jego dzienną wersję. Za nim, przez drzwi, wyleciała sakiewka. Podniósł ją i zważył w dłoni. No, może to jednak nie syn pośledniejszego Zannisańczyka a ktoś znaczniejszy…

Następnego dnia popijając drogą okowitę przy szynkwasie, ubrany w niezły, jedwabny strój zastanawiał się nad zdarzeniami poprzedniego wieczoru. W sakiewce znalazł więcej niż się spodziewał, wciąż jednak gorzki smak porażki dawał o sobie znać, tak samo jak tęsknota do oblicza pięknej Meli.

W następnym planie musi wziąć pod uwagę kamiennych strażników ożywionych czarną magią, krwiożerczy kult Wielkiego Sana, piękno kobiet odbierające zdrowe zmysły i rozsądek a nawet chęć zysku oraz zamaskowanych mężczyzn.

Kolejna akcja będzie idealna i wszystko pójdzie wedle planu. 

Koniec

Komentarze

uczepiony rozpaczliwie koniuszkami palców wąskiego gzymsu

To nie jest możliwe, chyba że w kreskówkach.

Gildia Złodziei, Gildia Żebraków… wyczuwam potężną inspirację Pratchettem.

wliczając w to piękną dziewczynkę Elenę

Przykro mi to mówić, ale w prawdziwym życiu młode, ładne i bezdomne dziewczyny zarabiają zupełnie inaczej…

odnajdywał pijanych wielmożów z wypchanymi sakiewkami

Samo w sobie nie jest to może błędem (choć jest naciągane), ale znowu – prawdziwe życie. Ilość pieniędzy jest wprost proporcjonalnie odwrotna do ilości promili. No i czemu ci bogacze nie mają ochrony?

Miła służka, którą zdążył w sobie rozkochać, po chwilach rozkoszy opisała mu z niebywałą dokładnością rozkład sypialń i garderób, zwyczaje państwa i rytm życia domu

Jaaasne, z pewnością w ogóle nie zastanowiła się nad tym czemu o to pyta. Zupełnie normalne pytania, które każdy by zadał.

Jego przygotowania za bardzo kojarzą się z sesją D&D. Zresztą cała ta historia mi się z tym kojarzy.

(miał świetną kondycję)

Niepotrzebne to jest. Tak samo jak to:

(„łatwo”)

aksamitna koszulka

Nie za bardzo te czasy, żeby już koszulki istniały.

Dobra, potem mi się już nie chciało. To właściwie nie jest żadne płaszcz i szpada, tylko magia i miecz. Całość naprawdę wygląda jak sesja RPG, a liczba błędów jest spora. Nie wiem jak z ortografią i interpunkcją, w tym zakresie zdaj się na innych.

 

dzięki, to pierwsza krytyka czegoś co napisałem w życiu (może poza pracą magisterską), szkoda, że nie udało ci się wytrzymać do końca.

 

Śmiesznie jest, bo w duchu pojawia się ten sam sprzeciw, który tak bawił mnie u innych postujących – przed krytyką. I chęć wyjaśnienia, że to co nie się nie podobało, jednak się podobało :) Nie dam rady, muszę pofolgować temu uczuciu, choćby w ograniczonym zakresie:

 

“W kilku elementach się nie zgodzę (najładniejsze dziewczynki są wyławiane do żebractwa przez zło tego świata a ludzie uwielbiają mówić o swojej pracy i jeśli niczego nie podejrzewają – chętnie wyśpiewają każdy szczegół). Generalnie nie chciałem zbyt mrocznego, poważnego klimatu. 

 

”Łatwo” z kolei można potraktować jako część budowania bohatera – śmiałego,  młodego, narwanego, który ledwie czegoś dokona wpada w samozadowolenie. “

 

Ale pewnie masz rację. No nic, wracam w takim razie do czytania czegoś dobrego. Dzięki za poświęcony czas. 

"Ora et Labora"

Jeśli chodzi o to “łatwo”, to może źle się wyraziłem. Po prostu ten nawias jest zły. “Łatwo, pomyślał Helion”, albo coś w tym stylu lepiej by pasowało.

Hmmm. Mam wrażenie,  że na początku serwujesz czytelnikom dużo niepotrzebnych szczegółów. Fabuła nie rzuca na kolana, ale jak na start pisania, może być.

Trochę Ci interpunkcja kuleje.

bezpiecznych paserów skradzionych dobór

Literówka. Nie masz ich jakoś dużo, ale trafiają się.

 całkiem nieźle mu się to udawało. Jako żebrakowi udawało mu się zbierać

Powtórzenie.

z resztą => zresztą

W tej chwili drobny fragment muru, na którym opierał swoją stopę obsunął się. Poleciał w dół, trzymał się jednak już mocno nogami.

Skoro był już przy oknie, mógłby przycupnąć na parapecie. Nie rozumiem drugiego stania. To poleciał czy się trzymał? I nogami?

powiedział do wychodzącej mężczyzny młody złodziej.

A mężczyzna coś odpowiedziała? ;-)

Babska logika rządzi!

Mam wielkie obiekcje do postaci kobiecych w Twoim opowiadaniu – jest ich dwie: jedna nieprzytomna a druga z mózgiem wypranym przez kapłana. TAK NIE MOŻE BYĆ! angry

 

Miejscami czyta się trudno ze względu na niewprawny język. Np:

w połowie zaćmiony

( o księżycu) trudno jest rozumieć, czy było częściowe zaćmienie księżyca czy też pierwsza/druga kwadra.

Spróbował znaleźć jakieś oparcie nogami

czy miałeś na myśli „dla nóg”?

 

 

Poza językiem zauważyłam niekonsekwencję w budowaniu postaci. Taki Helio – wychował się w rynsztoku, kradnie od małego – naprawdę trudno uwierzyć, że nikogo jeszcze nie zabił.

 

Co do obiekcji wobec wiszenia na skraju gzymsu – mogę potwierdzić, że jest to możliwe. Mam wielu znajomych, którzy zajmują się wspinaczką. Niektórzy z nich są w stanie wisieć nie tylko na opuszkach palców lecz nawet na jednym palcu!

 

Co do wpływów – ja tu raczej widzę Dalgalisha nie Prachetta – co, w mojej opinii w ogóle nie jest problemem. Wielu autorów (czy artystów w ogóle) pozostaje pod wpływem/inspiracją kogoś lub czegoś i nikt nie ma ich tego za złe.

 

 

Hmm... Dlaczego?

Drewian – to jest możliwe? No, no, człowiek uczy się całe życie…

A, zapomniałam napisać o wiszeniu. Można, i parapet w starym budynku powinien się nieźle do tego nadawać. Ale skoro chłopak miał taką wspaniałą kondycję i wspinaczka go wcale nie zmęczyła, to dlaczego tak szybko się zmęczył, wisząc pod oknem?

Babska logika rządzi!

Przykro mi, opowiadanie nie zrobiło na mnie szczególnego wrażenia. Pierwsza samodzielna wyprawa złodziejska rzezimieszka została opisana dość monotonnie i niezbyt ciekawie. Nie znalazłam tu nawet odrobiny zapowiadanego klimatu cechującego opowieści spod znaku płaszcza i szpady.

Wykonanie, niestety, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Nie zadbałeś o właściwą interpunkcję, skutkiem czego niektóre zdania są mało czytelne, a inne niezamierzenie zabawne. Masz sporo powtórzeń i literówek.

 

Helio po kilku la­tach drob­nych oszustw, nauki pod­bie­ra­nia je­dze­nia z tar­go­wisk i roz­ci­na­nia miesz­ków kup­ców oraz ka­pła­nów Wiel­kie­go Sana… – Rozumiem, że dobierał się do mieszków kupców, ale dlaczego rozcinał kapłanów Wielkiego Sana? ;-)

 

A w razie zła­pa­nia w zło­dzie­ja mu­siał być gotów na śmierć… – Czy łapanie w złodzieja, to rodzaj pułapki?

 

naj­waż­niej­szym jest wie­dzieć, co chcesz ukraść i kogo okra­dasz. – …naj­waż­niej­sze jest wie­dzieć, co chcesz ukraść i kogo okra­dasz.

 

Jako że­bra­ko­wi uda­wa­ło mu się zbie­rać wię­cej jał­muż­ny niż ja­kie­mu­kol­wiek in­ne­mu dzie­cia­ko­wi, wli­cza­jąc w to pięk­ną dziew­czyn­kę Elenę, ab­so­lut­ną czam­pion­kę w swym fachu. – Ze zdania zrozumiałam, że do jałmużny Helio należy wliczyć Elenę.

Słowo czempionka nie powinno znaleźć się w tym opowiadaniu.

 

He­lion spę­dził swoje życie w brud­nych slum­sach i naj­gor­szych dziel­ni­cach Arenu… – Czy istniała możliwość, by spędzał tam cudze życie.

Nie wydaje mi się, żeby w tym opowiadaniu slumsy miały rację bytu.

 

Dia­men­ty w obi­ciu dia­de­mu mogły wy­star­czyć do za­ku­pu… – Gdzie diademy mają obicia?

 

Do­tarł do ścia­ny pa­ła­cu, ro­zej­rzał się wokół, uśmiech­nął do sie­bie („łatwo”) i po­czął się wspi­nać. – W jakim celu, w tym zdaniu umieszczono słowo ujęte w cudzysłów i nawiasy.

 

poza tym okien­ni­ce na niż­szych pię­trach były okra­to­wa­ne. – Okratowane były okiennice, czy okna?

 

Okna znaj­do­wa­ły się na trze­cim pię­trze, na tyle wy­so­ko by ja­ki­kol­wiek błąd w wspi­nacz­ce za­koń­czył się utrą­co­nym kar­kiem. – Karku utrącić się nie da.

Pewnie miało być: …by ja­ki­kol­wiek błąd we wspi­nacz­ce za­koń­czył się ­upadkiem i skręceniem karku.

 

Wi­dział pła­ski dach me­ga­ry, dalej nim ogród i kilka ja­snych punk­tów… – Chyba czegoś tu zabrakło.

 

Po­le­ciał w dół, trzy­mał się jed­nak już mocno no­ga­mi. – Czego i w jaki sposób, poleciawszy w dół, można trzymać się mocno nogami?

 

Po­wo­li, na pal­cach, wy­szedł ze swego ukry­cia. Chciał wyjść z po­ko­ju… – Powtórzenie.

 

Na łożu le­ża­ła młoda dziew­czy­na. – Masło maślane. Dziewczyna jest młoda z definicji.

 

oka­la­ły jasną twarz z bło­gim uśmie­chem w który uło­żo­ne były grube, zmy­sło­we wargi. – Nie wydaje mi się, by to określenie oddawało zmysłowość.

Może: …oka­la­ły jasną twarz z bło­gim uśmie­chem, w który uło­żo­ne były pełne, zmy­sło­we wargi.

 

Jej ciało przy­kry­wa­ła tylko cien­ka, ak­sa­mit­na ko­szul­ka… – Aksamit nie nadaje się na bieliznę, a na nocną to już w ogóle.

 

Do po­ko­ju, są­dząc po kro­kach, we­szły trzy osoby. Do Helia do­szły stłu­mio­ne głosy… – Powtórzenie.

 

Tak, Pani. Życie two­jej córki prze­nie­sie się… – Tak, pani. Życie two­jej córki prze­nie­sie się

Zwroty grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Spró­bo­wał zna­leźć ja­kieś opar­cie no­ga­mi. Od­na­lazł jakąś szpa­rę i oparł na niej tyle cię­ża­ru ile tylko mógł. – Powtórzenia.

Szpara, będąc wąziutką luką, chyba mało nadaje się do opierania czegokolwiek.

 

Pani Ear­nie, jed­nak z wielu dru­gich żon Pahn Ner­hu­ila… – Pewnie miało być: Pani Ear­nie, jed­na z wielu dru­gich żon Pahn Ner­hu­ila

 

Ofia­ry z ludzi były za­ka­za­ne pod karą śmier­ci a kulty Sana ją prak­ty­ku­ją­ce tę­pio­ne. – Kult nie może niczego praktykować.

 

po­wie­dział do wy­cho­dzą­cej męż­czy­zny młody zło­dziej. – Wychodząca mężczyzna – postać, zaiste, mocno osobliwa.

 

drże­nie me­da­lio­nu Wir­ko­ta. Magia! Ka­pła­ni mieli swoje sztucz­ki, jed­nak me­dia­lion po­świę­co­ny naj­więk­sze­mu z Przod­ków wy­czuł je. Helio wy­cią­gnął me­ta­lo­wy krą­żek z dziu­rą w środ­ku. Wy­ry­te na me­da­lio­nie runy pa­li­ły się de­li­kat­nym, bia­łym świa­tłem. Zło­dziej zaj­rzał w ko­ry­tarz przez okrą­głą dziu­rę w me­da­lio­nie. – Powtórzenia. Literówka.

 

Helio do­tarł do końca ko­ry­ta­rza. Do­tarł do basz­ty. – Powtórzenie.

 

Ka­mien­ne mury wy­peł­nia­ły drew­nia­ne scho­dy pnące się po jej ścia­nach w górę i w dół. – Czy schody rzeczywiście pięły się po ścianach?

 

Nad sobą wi­dział tylko drew­nia­ne pod­ło­gę pod­da­sza basz­ty. – Obawiam się, że jeśli widział coś nad sobą, to raczej strop, nie podłogę.

 

Basz­ta koń­czy­ła się ka­mien­ną pod­ło­gą. – Moim zdaniem, baszty kończą się dachem.

 

Helio znał opo­wie­ści o ukry­tych w po­sia­dło­ści przej­ściach, za­czął się więc roz­glą­dać z ukry­ty­mi drzwia­mi. – Powtórzenie. Literówka.

 

Cześć pod­ło­gi zje­cha­ła w dół od­sła­nia­jąc ko­lej­ne scho­dy. – Masło maślane. Czy coś może zjechać w górę?

 

Helio zszedł po nich w ciem­ność czu­jąc, że czeka na niego prze­zna­cze­nie. Scho­dząc w dół usły­szał man­trycz­ny głos, któ­re­go echo od­bi­ja­ło się od ka­mien­nych ścian scho­dów. – Powtórzenie. Masło maślane.

Mantryczny – jaki to głos?

Czy schody na pewno miały ściany?

 

i drugi męski, za­chry­pia­ły, bar­dziej… – …i drugi męski, za­chry­p­ły, bar­dziej

 

Jeden młod­szy od­pra­wia­ją­cym man­trę… – Literówka.

Czy mantrę można odprawiać?

 

Dia­dem palił się żół­tym świał­tem. – Literówka.

 

Za­szedł sta­re­go od tyłu i jed­nym kop­nię­ciem w ko­la­na zwa­lił go z nóg… – W jaki sposób, stojąc za kimś, można go kopnąć w kolana?

 

i wy­szedł w mrok mia­sta, który znał le­piej niż jego dzien­ną wer­sję. – Jak wygląda dzienna wersja mroku miasta?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję za uwagi i poświęcony czas. Mocno wychodzi za krótki czas w szufladzie… I to, że słowo to wcale nie jest łatwa materia w obróbce. 

"Ora et Labora"

słowo to wcale nie jest łatwa materia w obróbce

Dorze, że sam to dostrzegasz :)

 

Też nie znalazłam tu “płaszcza i szpady”, w zamian rzuciło mi się w oczy wiele usterek. Wymieniać nie będę, większość i tak już została przytoczona przez moich poprzedników. 

Mam jednak kilka uwag bardziej ogólnych. Zadziwiło mnie przygotowywanie się Helia do skoku – że każdy z pracowników/służących z pałacu tak łatwo i prosto opowiada o swojej pracy. Wiem, że ludzie różne rzeczy potrafią chlapnąć, ale żeby tak wszyscy wokół? I kobiety? To mi najbardziej zazgrzytało, że w karczmie przy trunkach relaksowały się po pracy (jak to brzmi :)) pałacowe służące. Nie kupuję tego. Jak i tego, że w ciągu kilku dni, wychowany w slumsach, złodziej rozkochał w sobie (spotkaną w karczmie?) służkę, która mu absolutnie wszystko opowiedziała, co tylko chciał.

Dla mnie to pójście na łatwiznę – podsuwanie bohaterowi jak na tacy rozwiązania każdego z problemów.  

Też uważam, że tekst jest nieco przegadany i przez to przynudnawy.  

 

Jednak generalnie nie wypadło najgorzej jak na debiut. Dało się przeczytać i momentami nawet udało mi się lubić Helia. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

śniąca po komentarzu Twoim i Drewian zaczynam się zastanawiać czy nie ukrywa się we mnie szowinista :) podejrzewam, że bardzo trudno będzie mi stworzyć wiarygodny, kobiecy charakter. Trzeba będzie zajrzeć do odpowiednich książek… 

"Ora et Labora"

Szowinizm szowinizmem, jak uzasadniony fabularnie, to jest do przetrawienia. Musi jednak być realnie (jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało w kontekście tekstów fantastycznych). A dla mnie służki pijące dla relaksu po pracy w karczmie realne nie są. Co do postaci matki i córki wypowiadać się nie będę – aż taka obrażalska za kobiece role nie jestem ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dodam tylko, że pisząc o służce nie myślałem o karczmach a wyobrażałem sobie coś takiego “Helio obserwuje bramę posiadłości. Popołudniem wychodzi jedna ze służek. Śledzi ją, by dowiedzieć się gdzie mieszka. Potem czatuje, by niby przypadkowo nawiązać z nią kontakt. Jako chłopakowi dość sprytnemu (nie każdy mały żebrak ma szansę na złodziejskie szkolenie) i posiadającemu nieco środków pieniężnych (ostatnie skoki) bez trudu udaje mu się wzbudzić zainteresowanie dziewczyny. Po chwilach rozkoszy, kiedy opowiadają o swoim życiu delikatnie kieruje rozmowę na interesujące go tematy”

 

Teraz jednak wydaje mi się, że nawet takie “uzasadnienie” (którego z resztą nie ma w tekście, jest pijatyka i karczma) jest kulawe. 

"Ora et Labora"

Czy tego chcesz, czy nie, to Cię jeszcze dobiję :) Ale to wszystko dla Twojego dobra :)

Nie ma tu szczegółowo określonego świata, ale na podstawie przedstawionego opisu wychodzi mi takie quasi-średniowiecze, z pewnością nie czasy współczesne. A co z tego wynika? To, że służba nie mieszkała poza pałacem, tylko w na jego terenie*. Służba miała co najwyżej wychodne. Zresztą, co ja piszę o czasach – nawet obecnie potrafią być zatrudnione gosposie, które mieszkają u swych chlebodawców, żeby zawsze były pod ręką.

* A teraz jeszcze przytoczę Twoje słowa:

Wiedział dokładnie, gdzie są pomieszczenia kuchenne, na którym poziomie śpią niewolni a na którym wolni słudzy

Czyli sam piszesz w treści, że słudzy mieszkali w pałacu – i całe Twoje tłumaczenie idzie w diabły :)

Widzisz o ilu rzeczach trzeba pomyśleć i ile przypilnować?

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Coup de grâce :) poprzeczka została zawieszona wysoko, ale to mobilizuje, dzięki!

"Ora et Labora"

W kilkunastu miejscach brakuje Ci przecinkow. Głównie przed imieslowami. Miałeś tez kilka literówek np. dobór zamiast dóbr, jakiś zbędny myślnik. Nie podoba mi się, że on wisi na palcach i czuje wszystkie nerwy – raczej czucie się traci, gdy krew odpływa. Poza tym to nie bardzo możliwe. Nie podoba mi się uzasadnienie zachowania bohatera w "zmianie zamiarów" – jakby w średniowiecznym romansie. Masz dużo opisów świata, długo opowiadasz o bohaterze, a do przedstawionej fabuły nie wydało mi się to potrzebne. Poza tym: historia oklepana.

O samej historii nie będę się wypowiadał – ot, jedna z wielu opowiastek o ambitnym, dzielnym, i nawet honorowym złodziejaszku plus nieco strachów, duchów, magii, a do tego jak gdyby zapowiedź potencjalnego romansu. W sumie nawet sympatyczne – bo dobrze się kończy. ;-)

Ale, Autorze, strona językowa… ;-(

[…] niejeden mieszkaniec został obrabowany z majątku życia. –> majątek życia? Zapewne chodzi o majątek, gromadzony przez całe życie, myślę.

[…] ułatwienia przy zdobywaniu narzędzi, rynsztunku i kontakty do pewnych i bezpiecznych paserów skradzionych dobór […] –> dobór zamiast dóbr zauważali już inni komentujący, ale o gramatyce jakoś nikt się nie zająknął… Liczby mnogiej należałoby użyć konsekwentnie: ułatwienia, a więc rynsztunków i kontaktów. Pewnych i bezpiecznych paserów śmiało można zastąpić jednym epitetem: zaufanych. Jeszcze kwestia rynsztunku:

rynsztunek m III, D. ~nku, N. ~nkiem; lm M. ~nki

1. «wyekwipowanie i uzbrojenie żołnierza (dawniej także i konia), zbroja; dziś także ekwipunek zawodowy strażaka, marynarza itp.»

Rynsztunek bojowy.

Żołnierz w pełnym rynsztunku.

Stary żołnierz – on chce jak Czarniecki, umierając swe żegnać rynsztunki. (Mickiewicz)

2. zwykle żart. «komplet przedmiotów służących do czegoś; przybory, ozdoby»

niem.

„zafundowałeś”, jak widać, powtórzenie, gdyż komplet (złodziejskich) narzędzi można żartobliwie, a nawet i na poważnie, nazwać rynsztunkiem.

Helio po kilku latach drobnych oszustw, nauki podbierania jedzenia z targowisk i rozcinania mieszków kupców oraz kapłanów Wielkiego Sana oraz ostatnich trzech niezwykle udanych, większych akcjach w posiadłościach kupców, stwierdził, że czas na samodzielne zadanie. –> o rozcinaniu kapłanów już było, więc „lecimy” na koniec cytatu. Czym jest samodzielne zadanie? Cytat ze słownika byłby za obszerny, więc bez długich wywodów: nie pasuje do kontekstu. Samodzielna akcja – już tak, pasuje. Sam obiera cel akcji, miejsce i sposób realizacji…

A w razie złapania w złodzieja musiał być gotów na śmierć – i to w nie byle jakich torturach. –> w razie złapania w złodzieja? W? Śmierć w torturach? W czy na, oto jest pytanie… ;-) 

– Nerhuil nigdy by się nie zgodził. Musi rano być w łóżku i musi to wyglądać… naturalnie – powiedziała kobieta. Ogień ogarniał jego mięśnie. Nie mógł tak wisieć […] –> jeżeli Twoim celem było kompletne skołowanie czytelników, cel osiągnąłeś. Niespodziewany przeskok od kwestii dialogowej, zamkniętej atrybucją, do Helia i jego obolałych mięśni, czyli niesygnalizowana niczym zmiana podmiotów… Nie powinno tak się robić.

To dalece nie wszystko, ale jako przykłady powinno wystarczyć.

Nie od razu Kraków zbudowano, więc nie załamuj ani rąk, ani się, tylko zakasuj rękawy i trenuj, trenuj…

A mi się podobało. Dużo fajnego, łotrzykowskiego klimatu. Fabuła niezbyt oryginalna, ale i przyjemna.

 

Nie czytałem poprawek innych, ale mam nadzieję, że je wprowadziłeś i nie będę się powtarzał:

Brakuje wielu przecinków, np:

 

którzy zdecydowali się na zuchwały czyn i którym się nie powiodło wleczono → którzy zdecydowali się na zuchwały czyn i którym się nie powiodło, wleczono

kramarze widząc cię któryś raz decydowali się na datek → kramarze, widząc cię któryś razdecydowali się na datek

zajęło wspinanie się po okolicznych wieżach świątyń Wielkiego Sana by móc ->zajęło wspinanie się po okolicznych wieżach świątyń Wielkiego Sana, by móc

Gdy ukończył to zadanie rozpoczęła → Gdy ukończył to zadanie, rozpoczęła

na którym poziomie śpią niewolni a na którym wolni ->na którym poziomie śpią niewolni, a na którym wolni

uzupełniły jego ekwipunek opróżniając –> uzupełniły jego ekwipunek, opróżniając

 

dalej nim ogród i kilka jasnych → nim?

W tej chwili drobny fragment muru, na którym opierał swoją stopę obsunął się. Poleciał w dół → Tak zakręciłeś podmiotem, że nie wiedziałem, kto poleciał w dół. Fragment muru czy bohater?

widział tylko drewniane podłogę → drewnianą

Schodząc w dół → pleonazm

– Będą mnie ścigać do końca życia – → a co to za dziwny przecinek zamiast kropki? wcześniej też się coś podobnego pojawiło

 

Nowa Fantastyka