- Opowiadanie: Enspirian - Kapliczka Złego Boga

Kapliczka Złego Boga

Opowiadanie to fragment niewydanej (jeszcze? :] ) powieści pt: “Pogarda Życia”. To w sumie mój debiut, bo oprócz wysyłania do wydawnictw (ktoś tam w ogóle coś czyta? :] ) nie pokazywałem tego nikomu. Byłbym bardzo wdzięczny, jakby ktoś poświęcił temu kilka minut. Z góry dziękuję!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Kapliczka Złego Boga

Przyjaciele, Sylli i Enspirian, zobaczyli z oddali migocące w oknach światła.

Odetchnęli z ulgą. Podróżowali cały dzień i część nocy, w nadziei, że uda im się spać wśród czterech ścian i pod dachem. Nadzieję tę tracili już powoli, dlatego łuna lekkiego światła wywołała u nich zmęczone uśmiechy.

Nie rozmawiali. Skupili się na marszu.

W końcu ich przyzwyczajone do ciemności oczy ujrzały cel.

Światła padały z wysoka, z drugiego piętra. Rozejrzeli się. Znaleźli się w jakimś dworku, który z trzech stron osłaniał nieduży plac, z którego, na środku, wystawała staroświecka studnia. Ruszyli w jej kierunku, a raczej w kierunku frontowych drzwi, które znajdowały się w prostej linii za nią. Zanim zapukali, spojrzeli po sobie niepewnie.

Mogłoby się wydawać, że im dom bogatszy, tym lepsze przyjęcie gości; lepsze jadło i napitek, wygodne łóżka. Ale życie nauczyło ich, że najczęściej gościnni i skorzy do dzielenia się są ci, którzy nie mają za bardzo czym się dzielić.

Sytuację trochę polepszał fakt, że posiadłość, nawet w ciemnościach, wyglądała na trochę zaniedbaną. Zubożała szlachta? Zgorzkniali snobi, czy pogodzeni z losem samarytanie?

Puk, puk, puk – rozległo się po cichutku, a równie ciche echo przerywało nocną ciszę niczym kłująca szpilka.

Czekali długo. Mieszkańcy albo nie usłyszeli pukania, albo ciche stukanie musiało przebyć długą drogę do ich uszu. Równie długą drogę musiałyby przejść nogi.

Drzwi uchyliły się.

– Kogo przywiało? – spytał mężczyzna, chyba wąsaty, próbując przebić wzrokiem ciemności.

W jego ręku błyszczała szabla.

– Podróżni, szukamy gościny – stwierdził spokojnie Sylli Kapsa, niezrażony surowym powitaniem.

Mężczyzna stał przez chwilę, myśląc.

– Nie mogę was wpuścić do domu, czasy są niespokojne.

Przyjaciele westchnęli. Naprawdę nie mieli mu tego za złe. Kiwnęli głowami i odwrócili się by odejść.

– …ale czekajcie – zatrzymał ich wąsaty. – Święte prawo gościny nie pozwala mi was wysłać w noc. Tam po lewej jest szopa. Jest tam siano. Możecie tam przenocować, jeśli chcecie.

Uśmiechnęli się lekko. Podziękowali. Niczego więcej nie pragnęli.

Poszli do wskazanego drewnianego budyneczku, stojącego tuż przy głównej fasadzie. W środku od razu zrzucili plecaki i rzucili się na snopy siana.

Czy to raj…?

W raju rozległo się pukanie.

Drzwi otworzyły się i znajomy już głos oznajmił:

– Przyniosłem wam trochę jedzenia…

Podziękowali gorliwie zesłanemu wąsatemu aniołowi i gdy gospodarz odszedł, to zajęli się jedzeniem. Bochen chleba i pół kręgu sera. Tak dobrze dawno nie jedli. Popili jedzenie winnym cienkuszem i mlekiem z dzbanków.

Gdy zaspokoili pierwszy głód, to rozdzielili resztę na dwa i kończyli już na swoich siennych posłaniach, ciesząc się każdym kęsem i ulgą zmęczonych kończyn.

 

…kukuryku! – widocznie w raju nadejście świtu oznajmia kogut.

Zasnęli chyba z momentem połknięcia ostatnich gryzów jedzenia. Mimo że spali krótko, to obudzili się całkiem rześcy i wyspani. I głodni, pomimo tego, że w sumie dosyć niedawno najedli się do syta.

Zebrali się powoli i wyszli, zmierzając na lewo – do wyjścia z dworu, na szlak.

Gdy jednak już opuszczali posesję, to zatrzymał ich okrzyk.

– Hej! Chłopcy!

Obejrzeli się. W dziennym świetle mogli wyraźniej ujrzeć krzaczaste wąsy.

– Zostańcie na śniadanie!

Nie trzeba było im dwa razy powtarzać.

Podeszli do mężczyzny, który to stał teraz przy studni. Miał gwoździe i młotek.

– Dzień dobry, dobry gospodarzu – przywitał go Enspirian.

Wąsacz wyciągnął swą prawicę i przedstawił się, uścisnąwszy dłonie obu przyjaciół.

– Witajcie, jestem Wojdun. Zostańcie na śniadanie. Dzień rozwiał niepewności nocy. Chyba nie jesteście bandytami. Moja żona już przygotowuje jedzenie, możecie do niej iść. Za drzwiami do końca na lewo.

– Pomożemy ci Wojdunie. Co będziemy robić?

– Ehh… Zabiję tą studnię. Już przykryłem ją płytą, ale wolę zrobić to porządnie.

– A co się stało, że ją zabijacie gospodarzu?

– Wyschła. Trzeba wykopać nową, a tą lepiej zabezpieczyć. Nie zasypuję, bo to dużo problemu, a może jeszcze się zawilży – stwierdził Wojdun i zaczął przybijać gwoździe.

Przyjaciele wzięli parę gwoździ i też zaczęli przybijać. Z braku młotków używali głowic mieczy. Wodniste echo odpowiadało głucho.

Rozmawiali przy tym luźno ze zmarszczonymi twarzami, bo coś nieprzyjemnie zalatywało. W końcu poszli do małego kurniczka, zebrać trochę jajek, po czym do domu, na śniadanie.

Gospodyni, Peterka, przygotowywała śniadanie. Była cicha, prawie się nie odzywała i chyba była smutna.

Po posiłku znów zaczęli rozmawiać.

– Mieszkacie w takim dużym dworze sami? – zagadał Kapsa.

Peterka załkała cicho i wyszła.

– Przepraszam – zmieszał się Sylli. Nie wiedział co zasmuciło gospodynię w tym pytaniu.

– Nie przepraszaj. Ma swoje humory – stwierdził Wojdun pobłażliwie. – A co do pytania, to wynajmowaliśmy pokoje klubowi myśliwych, ale zwerbowali ich do wojska. Wojna wisi w powietrzu, a wyćwiczeni łucznicy to na wojnie skarb.

Przez chwilę zapadła niezręczna cisza. Czuć było, ze nie to sprawiło smutek kobiecie.

– Nie szukacie czasem pracy? – spytał nagle Wojdun. – Potrzebuję pomocy na dwa tygodnie, dopóki moi pracownicy nie wrócą z targu z miasta.

Przyjaciele spojrzeli po sobie. Podobało im się tu, a nie śmierdzieli groszem.

– Jasne, z przyjemnością.

– Zatem chodźcie, znajdę wam jakieś ciuchy i pokażę wam wasze nowe pokoje.

 

 

 

Przez kilka kolejnych dni pomagali przy pracy, jedli, pili i spali. Podobało im się to, był to niejaki odpoczynek po trudach szlaku. Ostoja.

Po pracy często dawali się skusić na kieliszek bimbru. Często oprócz z Wojdunem, pili także z jego najbliższym – choć i tak odległym – sąsiadem, Edgarem.

Edgar przyjeżdżał furmanką i jego nie było ciężko skusić do napicia się. Należał do ludzi, dla których najlepszą muzyką było plumknięcie korka otwieranej butelki, najlepszą kuchnią były potrawy słone lub kwaśne, a najlepszą dziedziną nauki była obrotowość ziemi, którą to zapalczywie uprawiał, kiedy planeta kręciła mu się we wszystkich płaszczyznach, niejednokrotnie powodując siniaki, lub głęboki sen w dowolnym miejscu.

– Jo to myśli… – czknął Edgar i napił się. – że wróżki to… hic… W koronach dębu się chowają… i… czekają, coby je jakiś chłop… ucylizywował…

Sylli i Enspirian nie odpowiadali z oczywistych przyczyn.

A gdy już napili się i zarechotali obleśnie na myśl o leśnych nimfach, to Kapsa stwierdził:

– Macie… hic… tu jhakieś dęby… mości… Edgarze…?

Enspi dołączył się z nie mniejszą werwą.

– Weźmy… drabiny i choźmy – napił się. – A ghdzie tam!? Wejdę i bez drabiny! – zaryczał.

Ruszyli w stronę najbliższego drzewa – lichej jabłonki – i obleźli je we czterech jak stonki, z marnym skutkiem próbując na nie wejść. Skutek był na tyle marny, że zamiast oddalać się od klepiska, byli go coraz bliżej.

– Sznurek na pranie mi urwieta! – zaryczała żałośnie z okna Peterka.

– Cicho… babo! – zawył Wojdun z okolic korzeni.

Siłowali się przez chwilkę z grawitacją, aż porozsiadali się na mchu koło pnia i podając flaszkę dookoła, pili z gwinta. Kieliszki gdzieś zapodziali, możliwe, że rzucali nimi do góry, by strącić z jabłonki jakąś nimfę. Za tą teorią stał fakt, że rano Sylli obudzi się ze strupem na głowie i siniakiem na dupie – z obrażeniami dokładnie takimi, jakie miałaby nimfa, gdyby jakoś wlazłszy na drzewo, dostała kieliszkiem.

– Noi… nic… – zaczął ociężale Edgar. – Takie powinny być wróżki… cycate i zielone…

Mężczyźni ciężko przytaknęli westchnieniami.

– Tak to jest… – kontynuował sąsiad, usiłując nadać sobie melancholijny ton. – Bajki bajkami, a prawda prawdą… hic… w bajkach nimfy, a my jeno czarownicę mamy…

– Cza… czarownicę? – spytał Sylli, oczekując błyskotliwej alegorii politycznej, z czego Edgar był znany.

– Zalęgło się… paskudztwo przy kapliczce. – sąsiad splunął. – Straszy, brzydzi i zabija.

Przyjaciele próbowali się skupić, wyraźnie zaciekawieni, choć chyba nie bardziej niż nimfami.

– A jak… – ciągnął Edgar. – Mildę i Zalinkę pewno ta jędza zatłukła…

Wojdun nagle jakby otrzeźwiał.

– Dobra chłopcy… jutro trza wstawać wcześnie. Pora spać.

Razem i z gospodarzem i oni odzyskali trochę jasności umysłu.

W pijackich ciemnościach został jedynie Edgar.

– No nie, Wojdun, bracie…? – kontynuował, a adresat wypowiedzi pomógł wstać Syllemu i Enspiemu, by jak najszybciej się oddalić. – To ona je zabrała… twoje córeczki…

 

 

 

Rano przyjaciele mieli w głowach jakiś ślad po wczorajszym wieczorze i udali się przed śniadaniem do Edgara.

Wiedzieli gdzie go szukać, daleko nie zaszedł. Nawet nie próbował.

Znaleźli go przy tej samej marnej – teraz poznaczonej pazurami – jabłonce, przy której podsumował poprzedni dzień. Jego otoczenie nie zmieniło się zanadto oprócz tego, że śmierdziało moczem, a flaszka była pusta.

Dowiedzieli się od niego co nieco, choć już nie był tak chętny do opowiadania. Trochę krasomówstwa jednak płynęło jeszcze w jego żyłach.

Opowiedział im, że jakieś monstrum zalęgło się w leśnej kapliczce. Wygadał też, że córki Wojduna zaginęły i połączył te dwie historie soczystym przekleństwem.

Wiedzieli co robić.

Po całodniowym pracowaniu udali się do pokoi odpocząć. Nie odpoczywali.

Wzięli miecze i wyszli niepostrzeżenie.

 

 

 

Kiedy weszli w ciemności cały hart ducha ich opuścił.

To co prowadziło ich dalej było bardzo nikłe, ale wystarczało.

Widok twarzy Wojduna, który prawie się dziś nie odzywał i wyglądał okropnie. Miał czerwone oczy i trzęsły mu się ręce. Próbował zgonić to na kaca, ale wielokrotnie widzieli go, jak dużo lepiej radził sobie z cięższymi alkoholowymi doświadczeniami.

Czuli, że są mu to winni. Nie tylko za gościnę, ale po prostu uważali go za dobrego człowieka.

 

 

 

 

Było ciemno.

Sylli szedł przed siebie najostrożniej jak mógł, ale i tak szeleszczenie liści pod nogami zdawało mu się gwałcić ciszę jak płacz niemowlęcia.

Przyjaciele dokładnie przeanalizowali przed wyjściem, gdzie jest kapliczka, ale nigdy przedtem nie byli w tej okolicy, a ciemność prawie całkiem odejmowała jakąkolwiek percepcję przestrzenną.

Sylli bał się. Szedł dalej, słysząc jedynie szelest liści i rytmiczny huk krwi tętniącej w żyłach. Odetchnął głęboko. Okazało sie, ze jego oddech rwie się przy tym niczym kawałki starej szmaty. W ręku ściskał miecz, co dodawało otuchy, ale to nie z przeciwnikiem walczył, ale z ciemnością i strachem.

Rozszerzył wargi, ukazując ściśnięte zęby, jak ktoś, kto musi zdjąć prowizoryczny opatrunek ze zmasakrowanej nogi – zobaczył jakieś światełko. Między drzewami, w oddali, jaśniała lekka łuna.

Zamiast otuchy dodała mu szaleństwa.

Zaczął się rozglądać tak intensywnie, że zaczęły mu szczękać kręgi w szyi. Oczy wybałuszyły mu się, odbijając błyszczący punkcik.

Tak bardzo żałował, że się na to zgodził. Bohatera łatwo zgrywać w jasnym pokoju.

Zasady panujące w świecie były oczywiste. Słyszał je wiele razy, kiedy mówiono, że "duchy nie istnieją"; że "nie ma upiorów i potworów"; i wierzył w to całkowicie. Ale kiedy znajdziesz się w ciemnościach, gdzie nie ma ust, które mogłyby te oczywiste zasady wypowiedzieć, to przestają być one oczywiste.

A może zasady świata działają, ale to nie jest już ten sam świat.

Sylli prawie załkał myśląc o swoim pokoju w dworku, rozświetlonym świeczkami i z dobrym jadłem.

To na pewno nie był ten sam świat.

Tylko który z nich jest prawdziwy?

Przystanął, chciał zapalić latarnię. Wiedział, że jak tego nie zrobi to zwariuje.

Przełknął ślinę i ruszył dalej.

Światło nie rozpędziłoby cieni, tylko zwróciłoby ich uwagę.

Wyjrzał zza większego drzewa i ujrzał to.

Kapliczka zarysowywała się ostrymi liniami na tle większej ciemności. Wyglądała jak duża szafa. Miała oszkloną przednią ścianę, na której tańczyły iskierki malutkiej świeczki zapalonej w środku.

Rzucił okiem na otoczenie. Tylko ciemne krzaki i małe drzewka.

Zawył cicho i rzucił się za drzewo.

Sylli miał nawyk, że w sytuacjach stresowych bezwolnie powtarzał w myślach losową z kilkunastu modlitw, które wpojono mu w dzieciństwie.

Teraz przyłapał się na tym, że słowa, które obijają się chaotycznie we wnętrzu jego głowy, to modlitwa za zmarłych.

Wyjrzał znów, ale już tego nie było. Już nie było kształtu, który na pewno nie był niskim drzewkiem, bo drzewka nie miewają błysku czarnych ślepi. Nie zdążył się przyjrzeć, ale postać stała wyprostowana, ciemna jak noc i jak noc spokojna.

Pod Syllim ugięły się nogi. Usiadł za drzewem, oparty o nie plecami oddychał urywanie. Był najbliższy płaczu odkąd skończył dziesięć lat.

Wyjrzał znów i zerwał się na proste nogi. Ujrzał tę samą postać – tym razem z opuszczoną głową i lekko zgarbionymi plecami – jak znika w krzakach po prawej, spokojnie idąc, z rękami sztywno wiszącymi przed sobą, na wysokości bioder.

Sylli zwymiotował ze strachu.

Otarł rękawem usta i zdecydował. Nie będzie się chował.

Wyszedł na plac przed drzewem, ale z lewej, i idąc w kierunku kapliczki łukiem z tej właśnie strony.

Obejrzał się i zaczął krzyczeć.

Obok drzewa, zza którego wyszedł, stał spokojnie cień.

Teraz Sylli widział go odrobinę wyraźniej i jedyne czego pragnął to nie żyć, albo przynajmniej wyłupić sobie oczy.

Stwór wyglądał z grubsza ludzko, ale tylko powierzchownie. Był nagi, ciemnoszary; nie chudy, a raczej średni. Miał wielkie, czarne, rozwarte, szalone oczy i lekko, upiornie i spokojnie się uśmiechał, jakby to był jego standardowy wyraz twarzy.

Sylli krzyczał.

Potwór stał, napawając się krzykiem i jakby czekając, aż intruz sam zginie.

Wtedy z drugiej strony polany wybiegł Enspi.

Rzucił tylko kątem oka na dwie postaci i doskoczył do kapliczki. Położył na ziemi zakrytą latarnię którą niósł i otwarł ją.

Klęknął potem na kolano i zaczął krzyczeć:

– W imię Karajela oczyszczam cię – i wyjąwszy z kieszeni flakonik, chlusnął jego zawartością na szybę kapliczki.

Obejrzał się nie wstając.

Upiór stał, gdzie stał, patrząc jakby z cyniczną ciekawością.

Enspi skierował się znów do kapliczki i ponownie zaczął krzyczeć.

– Excelsiolicidat parreo aladaniso morti! – po czym rzucił w otwartą latarnię garść jakiegoś pyłu, który zapalił się, tworząc na chwilę w powietrzu kulę ognia.

Enspi odwrócił się znów i choć przed oczami migały mu ogniki, to jedyne co zmieniło się w scenerii to to, że jego przyjacielowi wyraźnie zaczęły dygotać kolana.

Wstał, wyjmując jednocześnie miecz i deklamując ostatnie przygotowane zaklęcie przez zęby.

– Kurwa mać…

Podbiegł do Syllego i stanęli ramię w ramię – i dygocące kolano w dygocące kolano – przed przeznaczeniem.

Upiór podszedł powoli kilka kroków, po czym równie powoli rozwarł usta i zasyczał charcząco.

Sylli zawył cicho.

Stwór podszedł prawie na wyciągnięcie miecza i zaczął powoli podnosić z boku prawą rękę. Rozcapierzył długie, ciemne palce i stał tak, ze zgiętą lekko w łokciu łapą – bardziej obok niż przed sobą.

Stali tak w impasie, który wyraźnie nie służył przyjaciołom, bo tracili zmysły, ale jednocześnie chełpili się każdą chwilą, która im została.

Nie wiadomo jakby się to skończyło, ale pat przerwało huknięcie sowy.

Potwór rzucił się, omijając rozpaczliwe machnięcia obu mieczy i uderzył otwartą łapą Enspiego w twarz. Temu pociemniało w oczach i upadł, a Kapsa, mimo że nie dostał ciosu, to też prawie zemdlał solidarnie z przyjacielem. Pchnął jednak ostrzem szybko i potwór musiał uskoczyć. To dało Syllemu otuchy. Ucieka przed ostrzem, to można go tym zranić.

Zaczął atakować zaciekle, przekuwając cały strach w furię, a ta przejęła jego ruchy. Nie walczył z tym i tak, jak uczył go jego mentor, instynkty władały mieczem. Zanim wiedział co zrobi, wiedział co zrobi przeciwnik, a wtedy okazywało się, ze miecz jest o krok przed obroną.

Upiór zachował swój spokój, ale błyszczące ostrze spychało go do kapliczki, a mimo że ciemne łapy próbowały uderzyć to z lewej, to z prawej; to pod, to nad mieczem, to cofał się. W końcu Sylli pchnął z góry, potwór uniknął, ale miecz nie wytracił pędu i obrócony nadgarstkiem nad lewym kolanem Kapsy cofnął się po tej samej linii, ale szybciej i głębiej. Sylli zawarczał. Czubek miecza musnął skórę stwora, rozcinając ją i plamiąc stróżką gęstej, ciemnej juchy.

"Jak krwawi, to można to zabić" – pomyślał Kapsa, przywołując prastarą metodę definiowania świata.

Kolejnymi ciosami zepchnął przeciwnika pod samą kapliczkę i wtedy, nagle, wiedział co ma zrobić.

Zakręcił mieczem nad głową i koniuszkami palców, prawie tracąc rączkę z chwytu, obrócił ostrze tak, że kciuk spoczął na głowicy, i zapikował bronią w dół, równolegle przy ciele, po czym odbił i pchnął od lewego biodra.

Sylli poczuł, że ostrze wbija się w trzewia upiora, ale poczuł też co innego. Wielka łapa uderzyła go wtedy w głowę z prawej strony. Impet uderzył jego głową w szybę kapliczki i cały do niej wpadł, czując jak odłamki szkła tną mu skórę na nogach i dłoniach.

Upadając wiedział, że będzie całkiem bezbronny, ale to na szczęście miało się nie liczyć.

W momencie, gdy przełamywał z brzękiem taflę, obok niego dosłownie przeleciał kilkumetrowym skokiem Enspi, którego wyciągnięty z góry miecz wbił się w obojczyk upiora, rozrywając też szyję.

Sylli wyskoczył z kapliczki i zobaczył przyjaciela zrywającego się na nogi za potworem, który dygotał, próbując zatrzymać dłońmi krew, która sikała z szyi i bulgotała z ust, obryzgując wbity w ziemię kilka centymetrów obok miecz.

Przyjaciele stali tak napięci jak struny, oddychając ciężko, aż stwór przestał dygotać.

Wtedy padli na ziemię, jakby ktoś podciął pod nimi nogi i dyszeli w tej pozycji.

Potrzebowali kilku minut by dojść do siebie, a gdy szok minął, to zaczęli się śmiać ze skrajnej mieszaniny uczuć. Najpierw cicho, po chwili tak gromko, że nie mogli złapać tchu i wtedy wymiotowali dookoła z odrazy i strachu.

Wyśmiawszy się i wyczyściwszy żołądki, wstali i uścisnęli się nad trupem, a ręce im się trzęsły.

Opatrzyli prowizorycznie skaleczenia Syllego i postanowili się rozejrzeć.

Tak jak myśleli, upiór nie mieszkał w kapliczce, tylko w dziurze w ziemi.

– Właź – powiedział Sylli nonszalancko.

– Sam właź – oburzył się Enspi.

– Ja z nim walczyłem.

– Ja go zabiłem.

Uznawszy ciszą pat, zastanowili się chwilę, patrząc na wąski otwór w ziemi. Nie było mowy o wejściu na klęczkach, a ledwo o pełznięciu.

– Papier, kamień, nożyce? – zasugerował Sylli, wahając się wyraźnie.

– Raz, dwa, trzy…

Kamień i papier.

Przegrany przeklął.

Włożył do dziury pierw miecz, mimo że i tak nie będzie miał jak się nim zamachnąć, a utrudnić mu to miało pełznięcie. Następnie wsunął do środka latarnię.

Otwór prowadził dosyć stromo w dół, więc po chwili nogi Syllego wystawały z ziemi jak dojrzałe marchewki.

Gdy Enspi widział już tylko podeszwy, to usłyszał stłumione jak głos z zaświatów:

– Phihonime! Phyhohime!

Wzruszył ramionami i wypełnił komendę. Nie bez problemu popchnął pięty Syllego w głąb.

– EEE! – zaburczała ziemia histerycznie. – PHYHOHIME!

Enspi klęknął przy dziurze i powtórzył pod nosem "phyhohime…?".

Wzruszył znów ramionami i zaczął ciągnąć przyjaciela za buty, a gdy te zostały w jego dłoniach, to za gołe stopy.

Gdy Sylli wygramolił się z dziury oddychając ciężko, upaprany jak dziecko w roztopy, to wytarł usta z wymiocin i powiedział, nie ukrywając złości:

– Czemuś mnie tam wepchnął. Przecież krzyczałem "wyciągnij mnie"!

– "Phyhonime" – powtórzył Enspi zamyślony. – Skąd miałem wiedzieć, że to komenda na wyciąganie.

– Mogłeś się domyślić, że jak krzyczę, to raczej nie z ekscytacji i ciekawości – wycedził Sylli, kipiąc złością.

– Miałem dwie opcje – bronił się Enspirian. – A jakbym cię wyciągnął, jakbyś chciał wejść głębiej, to jużbyś tam pewnie nie wlazł.

Sylli nie mógł odmówić temu logiki, ale i tak był zły.

– Ciasno tam i śmierdzi – powiedział po chwili. – Pełno tam kości i jakieś świeższe trupy…

– Córki Wojduna?

– Nie, chłopaki chyba… ciężko stwierdzić, bo byli… – przełknął wymiot. Zdziwił się, że coś tam mu jeszcze w trzewiach zostało. – w kawałkach.

Odeszli do kapliczki.

– I co z tym zrobimy? – spytał Enspi, patrząc na obleśne truchło.

– Nie wiem, spalimy? – podsunął Sylli.

– Może zawleczemy do wioski.

– Chcesz się pochwalić? – wyszczerzył zęby Kapsa.

– Niech zobaczą, co się u nich zalęgło i jakie to paskudne – odpowiedział Enspi, choć było to z grubsza "tak".

 

 

 

 

Wlekli to prawie do rana, odpoczywając po drodze.

Gdy dotarli do dworku, to Enspi został, a Sylli poszedł do wioski po ludzi.

Lada chwila żądny rozrywki tłum zapełnił zaniedbany placyk. Ochom i achom nie było końca, choć częstszym odgłosem było chluśnięcie o klepisko.

Błąd logistyczny: żałowali, ze nie zrobili pokazu przed podwórkiem.

Gdy ludzie się napatrzyli, to rozpalono na zwłokach ognisko, bo zaczęło się już dziwacznie psuć. To okazało się kolejnym błędem, bo smród był tak niemiłosierny, że długi czas zajęło później wietrzenie dworku.

Na wieczór wieśniacy zaplanowali biesiadę na cześć pogromców upiora, więc ci poszli się wyspać.

Wstali późnym popołudniem, by dowiedzieć się, że truchło jeszcze się nie spaliło i ucztę przeniesiono na dzień następny, bo smród rozniósł się nawet po dosyć odległej wiosce, sprawiając drastyczny zanik apetytu i pragnienia.

Postanowiono zamiast tego udać się do kapliczki i zrobić pogrzeb ofiar.

 

 

 

 

Gdy mieszanina ubranych na czarno mieszkańców wioski – a także przybyszy z okolicy próbujących zorganizować sobie trochę rozrywki – doszła do kapliczki, to poszerzono właz do jamy. Ktoś wszedł i zidentyfikował trupy jako "Mack'a" i "Klor'a".

Po tym, dziurawiąc ziemię łopatami, zawalili konstrukcję pieczary, zostawiając nieszczęśników w środku. Nie kłopotano się z wykopaniem chłopaków i przeniesieniem ich, bo byli oni nietutejsi, przyjechali z daleka za chlebem i tu pracowali od niedawna.

Przyjaciele stali z Edgarem na obrzeżu tłumu patrząc, jak kapłan odprawia uroczystość. Wojdun i Peterka nie zjawili się, zostali w dworku.

Edgar – co było oczywiste z tego powodu, że był wrażliwy i bardzo odczuł żałobę – był już równo nabzdryngolony. Desperacko próbował utrzymać pion, aż metodą skrajnego wychylenia oparł się o przypadkowo znajdujące się na drodze grawitacji drzewo.

– Takie dobre… hic… chłopaki były – wybełkotał. – Tom się musiał… napić za ich, ten… zdrowie…

– Znałeś ich? – spytał Sylli.

Edgar wysilił pamięć.

– W sumie to nie… – rzucił w końcu i wzruszył ramionami. – …ale żem słyszał.

– Co słyszałeś? – zaciekawił się Enspi.

Edgar zastanowił się.

– Ponoć przed zniknięciem… – zawahał się. – córeczek Wojduna… bidulki ponoć zgwałcił kto… I ponoć ci dwaj.

Przyjaciele spojrzeli ze zmarszczonymi czołami pierw na siebie, potem na Edgara.

Ten myślał głęboko.

– Jak to skurwysyny były – implikował, – tom się chyba jednak ze szczęścia upił…

 

 

 

Następnego ranka Enspi siedział przed lustrem na drugim piętrze i właśnie skończył golić swój nieimponujący zarost. Wybrał tę toaletę, bo rankiem była najbardziej słoneczna.

Wszedł Wojdun.

– Skończyłeś? – spytał. Był chyba wypity.

Enspi odwrócił się na stołku bez oparcia, złożył brzytwę i wyciągnął na dłoni.

– Tak, już. Dzięki.

– Proszę… – rzucił Wojdun i miał się odwrócić, ale Enspi zaczął mówić.

– Dzisiaj rano…. – zawahał się. Był bardzo smutny. Spojrzał gospodarzowi w oczy. – …zajrzałem do studni.

Wojdun otworzył szeroko oczy, po czym brzytwę i przeciął Enspiemu bez namysłu gardło.

Ten nawet nie drgnął, kiedy na jego szyi wykwitła czerwona linia.

Bo nie zaczęła się z niej lać krew.

Stępiona brzytwa zadrapała tylko skórę.

Wojdun upuścił ostrze i wybiegł za drzwi. Odwrócił się w stronę schodów, lecz stał na nich Sylli z mieczem.

Gospodarz spojrzał na niego smutno i cofnął się tyłem do drzwi łazienki.

– Tak mi przykro… – powiedział z goryczą i wyskoczył głową w dół przez okno z drugiej strony korytarza.

 

 

 

Po pogrzebie przyjaciele opuścili to miejsce bezzwłocznie.

Upewnili się, że pracownicy Peterki lada dzień wrócą i że sąsiedzi się nią zaopiekują.

Wśród płaczu dowiedzieli się od niej, że ci chłopcy naprawdę zgwałcili jej córki. Wojdun złapał ich, ogłuszył i związanych zaniósł do kapliczki, coby nie mieli lekkiej śmierci. Ale nie mógł żyć z tym co się stało, z tym, jak splugawione były jego córki. One też nie mogły się pozbierać, cały czas płakały. I pewnego dnia Wojdun się upił i udusił je, gdy spały. Zwłoki wrzucił do studni. Potem chciał je pochować, ale napuchły już i nie miał ich jak wyjąć.

Przyjaciele nie zostali na zapowiedzianą wcześniej imprezę, która stała się stypą.

Koniec

Komentarze

Znaleźli się w jakimś dworku, który z trzech stron osłaniał nieduży plac, z którego, na środku, wystawała staroświecka studnia. – raczej znaleźli się przed dworkiem; powtórzenie; 

 równie ciche echo przerywało nocną ciszę niczym kłująca szpilka. – dziwna metafora, nie za bardzo mi tu pasuje

Poszli do wskazanego drewnianego budyneczku, stojącego tuż przy głównej fasadzie.  – wcześniej w opisie (bardzo zresztą skromnym) nie ma mowy o dodatkowych budynkach przy dworku, poza tym – która fasada jest główna?  

Wodniste echo odpowiadało głucho. – skoro studnia była wyschnięta, to skąd wodniste echo?

wynajmowaliśmy pokoje klubowi myśliwych – nie wiem w jakich czasach rozgrywa się akcja, ale miecze dają jakąś podpowiedź. I do takiego świata jakoś mi klub nie pasuje. 

 

To tylko kilka przykładów z samego początku różnych usterek. Do tego dochodzi błędny zapis dialogów. 

Co do samej treści – nie wciągnęło mnie, ale może to wina stylu i jego ubogości. Bo tekst napisany jest bardzo prosto, jak dla mnie zbyt prosto. Nie ma tu żadnych emocji (przynajmniej ja ich nie odczuwam), bohaterowie i ich historia są dla mnie obojętni. I poza dziwnym stworem, bez którego opowiadanie tak samo by wyglądało, to nie ma tu za bardzo fantastyki.

 

Zastanawiam się jeszcze nad jedną rzeczą. Piszesz w przedmowie, że to fragment powieści. I miałam już na początku poradzić, żebyś zmienił tag z “opowiadanie” na “fragment”, ale ta przygoda stanowi jednak pewną zamkniętą całość.

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Wielkim pisarzem nie jestem natomiast przeczytałam wystarczająco dużo książek żeby wiedzieć jedno: powieść musi mieć albo interesujących bohaterów albo interesującą fabułę (a najlepiej oba te elementy). Co do fabuły Twojej powieści nie mogę się wypowiadać, gdyż zaprezentowałeś tylko niewielki fragment. Co do bohaterów… cóż, bez owijania w bawełnę, są oni strasznie nudni. Nie mają żadnej osobowości, żadnych interesujących cech, w ogóle nic ciekawego. Nawet język którego używają jest zupełnie zwyczajny. Czytając powyższy tekst miałam wrażenie, że jest to scenariusz jakieś gry RPG, pisany dla osób, które znają już występujące w tej grze postaci. Zdecydowanie doradzałabym popracować nad stworzonymi przez Ciebie bohaterami. Dać im jakieś cechy osobowości, jakiś ciekawy język, wygląd czy chociażby umiejętność. Cokolwiek co mogłoby przyciągnąć uwagę czytelnika.

 

Napisany przez ciebie fragment czyta się ciężko nie tylko z powodu nudnych bohaterów. Również forma jest bardzo męcząca. Zdecydowanie musisz rozwinąć warsztat, ze specjalnym zwróceniem uwagi na:

– krótsze zdania i rzadsze akapity: tekst jest porwany na malutkie fragmenty co jest irytujące.

– unikanie onomatopei

– utrzymywanie jednego czasu i osoby gramatycznej w całym tekście

– utrzymywanie ciągłości wydarzeń (np. w czasie popijawy nagle przenosisz się do następnego ranka aby, po chwili wrócić do sceny pod drzewem)

 

Poniżej masz sugerowane poprawki (przebrnęłam tylko przez część teksu, przepraszam…)

 

 

Przyjaciele, Sylli i Enspirian, zobaczyli z oddali migocące w oknach światła.

Odetchnęli z ulgą. Podróżowali cały dzień i część nocy (może warto by dodać jaką część nocy – większą? Mniejszą?), w nadziei, że uda im się spać wśród czterech ścian i pod dachem (nie jestem pewna czy można spać wśród ścian? Może pod dachem wystarczy?) . Nadzieję tę tracili już powoli, dlatego łuna lekkiego światła wywołała(1. wydaje mi się, że światło, będąc falą, nie ma masy. Może lepiej: stłumione/blade etc. 2. łuna raczej nie może nic wywołać. Chyba lepiej byłoby: widok łuny wywołał) u nich zmęczone uśmiechy.

Nie rozmawiali. Skupili się na marszu.

W końcu ich przyzwyczajone do ciemności oczy ujrzały cel.

Światła padały (tu nie rozumiem – lampy jakieś spadały? Czy światła były widoczne w oknach?) z wysoka, z drugiego piętra. Rozejrzeli się. Znaleźli się w jakimś dworku (to już wszli do środka? Czy znaleźli się na majdanie?), który z trzech stron osłaniał nieduży plac (nie wydaje mi się, aby plac mógł cokolwiek osłaniać. Otaczać może?), z którego, na środku, wystawała (może: znajdowała się?) staroświecka studnia. Ruszyli w jej kierunku, a raczej w kierunku frontowych drzwi, które znajdowały się w prostej linii za nią (może po prostu napisz, że ruszyli w kierunku drzwi. To zdanie wydaje mi się nadmiernie skomplikowane). Zanim zapukali, spojrzeli po sobie niepewnie.

Mogłoby się wydawać, że im dom bogatszy, tym lepsze przyjęcie gości; lepsze jadło i napitek, wygodne łóżka. Ale życie nauczyło ich, że najczęściej gościnni i skorzy do dzielenia się są ci, którzy nie mają za bardzo czym się dzielić.

Sytuację trochę polepszał fakt (jakoś mi to nie brzmi. Może: pocieszali się faktem, że…?), że posiadłość, nawet w ciemnościach, wyglądała na trochę zaniedbaną. Zubożała szlachta? Zgorzkniali snobi, czy pogodzeni z losem samarytanie?

Puk, puk, puk – rozległo się po cichutku, a równie ciche echo przerywało nocną ciszę niczym kłująca szpilka.(wydaje mi się, że jest to nieco nadmiernie skomplikowany opis. Te wszystkie onomatopeje i metafory… Może po prostu napisz, że zapukali do drzwi?)

Czekali długo. Mieszkańcy albo nie usłyszeli pukania, albo ciche stukanie musiało przebyć długą drogę do ich uszu (a może po prostu nie usłyszeli, jeśli to pukanie było takie ciche?). Równie długą drogę musiałyby przejść nogi. (w ogóle mi to nie brzmi)

Drzwi uchyliły się.

– Kogo przywiało? – spytał mężczyzna, chyba wąsaty, próbując przebić wzrokiem ciemności.

W jego ręku błyszczała szabla.

– Podróżni, szukamy gościny – stwierdził spokojnie Sylli Kapsa, niezrażony surowym powitaniem.

Mężczyzna stał przez chwilę, myśląc.

– Nie mogę was wpuścić do domu, czasy są niespokojne. (to czemu otwiera drzwi jak są takie czasy niespokojne?!)

Przyjaciele westchnęli. Naprawdę nie mieli mu tego za złe. Kiwnęli głowami i odwrócili się by odejść.

– …ale czekajcie – zatrzymał ich wąsaty. – Święte prawo gościny nie pozwala mi was wysłać w noc. Tam po lewej jest szopa. Jest tam siano. Możecie tam przenocować, jeśli chcecie.

Uśmiechnęli się lekko. Podziękowali. Niczego więcej nie pragnęli.

Poszli do wskazanego drewnianego budyneczku, stojącego tuż przy głównej fasadzie (fasadzie czego?). W środku od razu zrzucili plecaki i rzucili się na snopy siana (nie lepiej na siano? Snopy siana stoją na polu po żniwach).

Czy to raj…?

W raju rozległo się pukanie.

Drzwi otworzyły się i znajomy już głos oznajmił:

– Przyniosłem wam trochę jedzenia…

Podziękowali gorliwie zesłanemu wąsatemu aniołowi i gdy gospodarz odszedł, to (wywal to „to”) zajęli się jedzeniem. Bochen chleba i pół kręgu sera. Tak dobrze dawno nie jedli. Popili jedzenie winnym cienkuszem i mlekiem z dzbanków.

Gdy zaspokoili pierwszy głód, to (wywal to „to”) rozdzielili resztę na dwa (reszyę czego? Głodu?) i kończyli już na swoich siennych posłaniach, ciesząc się każdym kęsem i ulgą zmęczonych kończyn.

 

…kukuryku! – widocznie w raju nadejście świtu oznajmia (czas teraźniejszy, do tej pory pisałeś w przeszłym) kogut.

Hmm... Dlaczego?

Bardzo dziękuję za komentarze, spróbuję się teraz do nich odnieść. 

Po pierwsze opis dworku. Rzeczywiście trochę namieszałem, tu wychodzi słaby warsztat. Chodziło mi o coś takiego: plac z trzech stron otoczony budynkami, z jednej otwarty. Z tych trzech stron, ta środkowa, na wprost wejścia, jest główna; wyższa i mieszkalna, z fasadą. Po bokach są budynki robocze. Ogólnie unikam rozległych opisów, bo sam, gdy czytam, to nie analizuję ich dokładnie, a wytwarzam jakiś swój obraz inspirowany opisem, który często odbiega sporo od zamierzeń autora (np. w moich wyobrażeniach rzeka jest po lewej nie po prawej.). Taki właśnie efekt jest moim zamierzeniem i tego akurat nie uznaję za błąd, a za styl.

Po drugie bohaterowie: Jak pisałem, jest to fragment. Nie podawałem dlatego opisów tutaj. Rzeczywiście, jak zauważyła Drewian, to było pisane z myślą, że czytelnik zna już postacie.

Do śniąca: wodniste echo: w zamierzeniu wodniste, czyli wilgotne. Ale jeśli doczytałaś do końca, to powinnaś zauważyć, że jest też w tym zamaskowane to, że studnia wcale nie była wyschnięta.

 klub: uznaję, że to odpowiednie słowo, bo właśnie o klub, czyli zbiór hobbystów mi chodziło.  Próba mówienia autorowi, że jego świat jest taki a nie inny jest dla mnie trochę słabe. Np. gdy widziałem gdzieś wypowiedź o “Wiedźminie”, że w “tamtych czasach” nie było nawet słowa “mutagen”. W jakich czasach? Czarodzieja Vilgefortza? :)

Do tego dochodzi błędny zapis dialogów” – mogłabyś rozwinąć?

Co mało bogatej “fantastyczności”, to takie jest moje zamierzenie. Lekko zmieniony świat. Bez smoków ziejących calineczkami spod ogona i krasnoludów ze skrzydełkami. Opisuję świat, które nie pluje logice w twarz (bez czarów, alchemii, cofania się w czasie), a przynajmniej z zasady logiki ma się trzymać :)

Co do prostego języka, to kwestia gustu. Np Hemingway nie szalał w tym względzie, a jest bardzo cenionym autorem.

 Do Drewian:  krótsze zdania : Co do zdań, to moim zdaniem są wystarczające. Nie jest to książka dla dzieci, a nie są to aż tak długie zdania, żeby dorosły człowiek się w nich pogubił. Czytałaś perełkę literatury Moby Dicka? Tam to są zdania tasiemce….

  rzadsze akapity: sam też zauważyłem, że za często akapituję, ale dzięki za zwrócenie na to uwagi, popracuję nad tym.

unikanie onomatopei: to chyba nie jest grzech piszącego, że używa onomatopei. Unikanie ich to nie zasada warsztatowa, a zwykły dodatek definiujący styl. Nie chcę  być kopią Ciebie, ale suwerennym grafomanem i prosiłbym o uniwersalne rady. To tak jakbyś powiedziała muzykowi, żeby nie grał w metrum 6/8 tylko 4/4. “Co Ci w duszy gra”.

 ciągłość zdarzeń: (popijwa-ranek-scena pod drzewem) Przerwałem opis popijawy, bo ta się skończyła. Dalej opisałem ranek i scenę pod drzewem tego właśnie ranka.  Wrócili do Edgara, który spał pijany pod drzewem. Wydaje mi się, że opisałem to dosyć jasno.

EDIT (przez przypadek kliknęło mi się “gotowe”):

Poprawki sugerowane przez Drewian:

część nocy – to już chyba czepialstwo :) uwzględniam fakt, że nie mieli zegarków i czy szli 2 godziny czy 5 to nie ma większego znaczenia dla fabuły.

wśród czterech ścian – j.w. chyba przesadzasz. Nie słyszałaś piosenki z Kubusia Puchatka “a gdy jesteś sam, w domu wśród czterech ścian” :)

Lekki –przymiotnik

(1.1) o małej wadzemałym ciężarze

(1.2) łatwynp. do zaakceptowaniaprzyjęciazrobienia

(1.3) o słabej sileniskim natężeniu

żeby coś było lekkiego nie musi mieć masy.  Lekki może być cios (nie masa a energia), albo makijaż (nie chodzi tu o jego masę), ewentualnie lekki kac.

łuna światła – tu masz chyba rację, ale stosując metodę czepialstwa można by rzec, że fakt istnienia łuny wywołał u nich emocje, a nie sama jego percepcja :)

światło padało – nie spadały żadne lampy :) istnieje stwierdzenie, że światło pada. W tym wypadku domyślne miało być że pada z okien na otoczenie, na plac, na bohaterów.

Opis dworku i jego placu: już wypowiadałem się wyżej, ale:

Znaleźli się w jakimś dworku (to już weszli do środka? Czy znaleźli się na majdanie?[uznałem tu dworek jako całość – zabudowania i plac. Dlatego weszli już do dworku wedle mnie. Jednak lepiej chyba będzie “Między zabudowaniami dworku”]), który z trzech stron osłaniał nieduży plac (nie wydaje mi się, aby plac mógł cokolwiek osłaniać. Otaczać może? [Osłaniał, bo jest to funkcja obronna]), z którego, na środku, wystawała (może: znajdowała się?[nie. wystawała]) staroświecka studnia.

Kilka dalszych poprawek, to już brutalna ingerencja i Drewianizacja. Dziękuję za uwagi i w ogóle, ale robiąc poprawki zmieniaj błędy, a nie rób po swojemu, bo pomijając fakt, że chcę to mieć zrobione po swojemu, bo na tym polega twórczość, to nie jesteś Alfą i Omegą. Nie ma jednego tylko poprawnego sposobu pisania (i w żadnym razie pisarstwa nie można ujednolicić), a przede wszystkim tym jednym sposobem nie jest Twój, bo jakoś nie mam Twoich książek na półce. Bez urazy oczywiście, dziękuję za przydatne opinie, bo wiem, że nie jestem mistrzem.

Dalej:

Niespokojne czasy – jak ktoś puka w szemranej dzielnicy do drzwi w Twoim bloku, to uchylasz drzwi zabezpieczone łańcuchem, żeby zobaczyć co jest grane, ale nie wpuszczasz obcych do domu. Ten człowiek nie miał łańcucha w drzwiach, ale miał szablę.

Snopy siana – racja, bardziej “hałdy”. Dzięki

…kukuryku! – widocznie w raju nadejście świtu oznajmia (czas teraźniejszy, do tej pory pisałeś w przeszłym[jest to zdanie oparte na angielskim czasie present simple. Myślę, że historia przemija i dlatego jest w czasie przeszłym, a fakty stałe są faktami stałymi]) kogut.

Podsumowując:

Dziękuję za opinie, ale większość jest dla mnie nieprzydatna. Jeśli jest kiepsko, to nie proszę, żeby ktoś zrobił trochę mniej kiepsko po swojemu, ale żeby mi wytknął błędy i udzielił jakichś uniwersalnych rad. Kilka opinii dotyczy ewidentnych błędów z mojej strony, za co dziękuję. Reszta to opinia i to opinia innego amatora, dlatego wysnuwanie jej jako faktu jest według mnie nadużyciem. Proszę o obiektywizm, a nie krytykowanie w stylu “w tym punk rocku potrzebny jest kwartet smyczkowy’. Dziękuję za wszystko, zapraszam do komentowania (także ponownego) i pozdrawiam.

Po pierwsze opis dworku. Rzeczywiście trochę namieszałem, tu wychodzi słaby warsztat. Chodziło mi o coś takiego: plac z trzech stron otoczony budynkami, z jednej otwarty. Z tych trzech stron, ta środkowa, na wprost wejścia, jest główna; wyższa i mieszkalna. Po bokach są budynki robocze. Ogólnie unikam rozległych opisów, bo sam, gdy czytam, to nie analizuję je dokładnie, a wytwarzam jakiś swój obraz inspirowany opisem, który często odbiega sporo od zamierzeń autora (np. w moich wyobrażeniach rzeka jest po lewej nie po prawej.). Taki właśnie efekt jest moim zamierzeniem i tego akurat nie uznaję za błąd, a za styl.

Mnie też nie chodzi o bardzo szczegółowy opis, ale przynajmniej taki, który da jakieś wyobrażenie. Czytając dworek z opisem, jaki dałeś przed oczami miałam jedno zabudowanie na planie podkowy (z grubsza), a nie trzy osobne budynki. Inne nawiązania w dalszej części tekstu powodują u czytelnika takiego jak ja poczucie dyskomfortu – bo nagle okazuje się, że wyobrażenie legło w gruzach. I z tego względu dla mnie to jest kwestia błędu, nie stylu.  Bo jeśli, jako czytelnik, nie odnajduję się w przedstawionym świecie, bo ten bez przerwy się zmienia i muszę go budować od początku, to ja za taką “literaturę” dziękuję. 

 

Po drugie bohaterowie: Jak pisałem, jest to fragment. Nie podawałem dlatego opisów tutaj. Rzeczywiście, jak zauważyła Drewian, to było pisane z myślą, że czytelnik zna już postacie.

Jeśli tak, to jednak wypadałoby oznaczyć tekst jako fragment, nie opowiadanie.

 

 klub: uznaję, że to odpowiednie słowo, bo właśnie o klub, czyli zbiór hobbystów mi chodziło.  Próba mówienia autorowi, że jego świat jest taki a nie inny jest dla mnie trochę słabe. 

Pisząc opowiadanie/powieść tworzysz swój świat – to fakt. Jednak posługujesz się przy tym słowami, które mają swoje określone znaczenie, konotacje, odniesienia, w tym historyczne. Powtarzam często, że w fantastyce można prawie wszystko, byle miało ręce i nogi. W Twoim – strasznie lakonicznym w tym fragmencie – świecie mnie, jako czytelnika, słowo klub razi. Lepsze wg mnie byłoby stowarzyszenie, gildia. Jeśli klub ma jakieś uzasadnienie wynikające z dalszej/wcześniejszej części powieści, to ja tego po prostu nie widzę i wypowiadam się na podstawie fragmentu, który tu zamieściłeś. 

A kto, jeśli nie czytelnik, ma powiedzieć autorowi jaki jest w odbiorze jego świat? 

 

Do tego dochodzi błędny zapis dialogów” – mogłabyś rozwinąć?

Proszę bardzo:

– …ale czekajcie – zatrzymał ich wąsaty.

– Przepraszam – zmieszał się Sylli.

– Weźmy… drabiny i choźmy – napił się.

To tylko przykłady wyciągnięte z tekstu losowo. Czasowniki po myślnikach nie odnoszą się do czynności mówienia/wydawania dźwięków, więc powinny być zapisane dużą literą. Dokładne zasady masz w tym poradniku.  

 

Co do prostego języka, to kwestia gustu. Np Hemingway nie szalał w tym względzie, a jest bardzo cenionym autorem.

Zgadza się, że to może być kwestia gustu. Tyle, że aż tak uboga narracja jest po prostu nudna. Jak wspomniałąm wcześniej – nie budzi żadnych emocji. Brak emocji powoduje, że odechciewa się dalszego czytania. Oczywiście przesada w drugą stronę też nie jest dobra. Do tego dochodzi kwestia warsztatu i umiejętności budowania nastroju, klimatu, ożywiania postaci  itd. przy użyciu minimalistycznych środków. Do wspomnianego autora się nie odniosę, bo za nim akurat nie przepadam. 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Do śniąca (RE): 

Opis dworku: Nadal widać za słabo wytłumaczyłem. Muszę wypracować odcinanie się od tego co sam wiem, by uwzględniać to w opisie. Zabudowania rzeczywiście w zamierzeniu miały być na planie podkowy. 

Bohaterowie: Nie pracowałem za bardzo nad fragmentem, by zmienić jego formę na suwerenne opowiadanie – przyznaję. Miałem jednak nadzieję, że historia nie straci dużo bez opisów bohaterów.

Klub: nie upieram się przy tym słowie. Zastanowię się nad “stowarzyszeniem”.

Błędny zapis dialogów:

–  …ale czekajcie – zatrzymał ich wąsaty.

– Przepraszam – zmieszał się Sylli.

– Weźmy… drabiny i choźmy – napił się.

Co do dwóch pierwszych to uznaję w takim wypadku, że czynność wykonana jest słowami poprzedzającymi, tj.: …ale czekajcie – zatrzymał ich wąsaty – zatrzymał ich słowami “…ale czekajcie”. – Przepraszam – zmieszał się Sylli.  – Zmieszanie wyraził tym słowem. Co do ostatniego przykładu to jest to oczywisty błąd, ale co do dwóch pierwszy to uznaję tu swą autorską wolność.

P.S. W czasie gdy pisałaś swój drugi komentarz, to edytowałem swój pierwszy. Nie ma tam chyba już nic adresowanego do Ciebie, ale może rzuć okiem, bo coś się pokryje.

Pozdrawiam

Zerknęłam do edycji i odniosę się jeszcze do tylko jednego:

Reszta to opinia i to opinia innego amatora, dlatego wysnuwanie jej jako faktu jest według mnie nadużyciem. Proszę o obiektywizm, a nie krytykowanie w stylu “w tym punk rocku potrzebny jest kwartet smyczkowy’.

Nasze opinie są opiniami czytelników. Są na tym portalu bardzo aktywne osoby, które same niczego nie piszą, a dają bardzo pomocne wskazówki i rady, wyłapują błędy nie tylko gramatyczne, stylistyczne, ale i logiczne, merytoryczne, rzeczowe itd. Ich zdania wcale nie będziesz chciał poznać? Bo stoją jeszcze niżej niż amatorzy, bo sami nie piszą?

Nikt z nas – czytelników, bez względu na własny dorobek pisarski – nigdy nie będzie obiektywny. Jesteśmy ludźmi i każdy ma swoje gusta, swoje doświadczenia życiowe, swoje spojrzenie na życie, otaczający nas świat, literaturę, film, muzykę itd.  Dlatego – poza szeroko pojętymi zasadami pisowni – nie ma uniwersalnych rad. Będą rady mniej lub bardziej subiektywne. 

I masz w takiej sytuacji dwa wyjścia – pogodzisz się z tym lub nie. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Drogi Enspirianie!

 

Powyżej zamieszczonego przez Ciebie fragmentu powieści wyraźnie napisałeś: " Byłbym bardzo wdzięczny, jakby ktoś poświęcił temu kilka minut"

Zarówno ja jak i Śniąca poświęciłyśmy "temu" znacznie więcej niż kilka minut. Zastanawiam się więc, dlaczego nie jesteś wdzięczny?

 

Na wypadek gdybyś jeszcze nie zauważył: opublikowałeś "Kapliczkę Złego Boga" na forum, prosząc o opinię. Wszystkie komentarze, które fragment Twojej książki otrzymał, pisane były w dobrej wierze: po to, abyś mógł rozwinąć swój warsztat i w rezultacie napisać książkę, którą ludzie czytaliby z przyjemnością. Doradzałabym podziękować ładnie za komentarze (tak pozytywne jak i negatywne) a jakiekolwiek opinie o nich zachować dla siebie. Sam przecież zgodziłeś się z niektórymi krytycznymi uwagami. Jeśli zarazisz do siebie forumowiczów nie będziesz otrzymywał żadnych.

 

Ponadto chciałam zwrócić uwagę na fakty, które zawieruszyły się gdzieś w ferworze dyskusji:

1. Nie jesteś Ernestem Hemingwayem

2. Nie piszesz po angielsku.

 

Jeśli zdecydujesz się pisać po angielsku, jestem przekonana, że znajdzie się na forum wielu, którzy z chęcią ocenią Cię za poprawne użycie czasu present simple.

 

Pozdrawiam serdecznie, gorąco życząc pokory

Hmm... Dlaczego?

Do śniąca: Źle zrozumiałaś. Cenię Wasze opinie, jeśli ich autor przynajmniej stara się być obiektywnym. Każda opinia z zasady jest subiektywna, ale chodzi mi o co innego. Np. wspomniany opis dworku, opinie przydały mi się, i to opinie subiektywne także, bo chodzi tu o odbiór opisu. Ale poprawianie konkretnych wyrażeń, które z zasady nie są nieprawidłowe, a przekazują to co autor chce przekazać (nie co innego), albo poprawianie bez racji (sprawa lekkiego światła) to rzeczy, które nie wnoszą dla mnie nic pozytywnego. Jeśli tak by patrzeć, to każdy by coś poprawił w tym co napisał kto inny. Proszę o poprawianie błędów logicznych, zwracanie uwagi na ogólne błędy i problemy w odbiorze, a nie o zmienianie mojego osobistego stylu i mówienie, że jest zły. 

A biorąc pod uwagę wszystko, to na takich forach (tematycznych, twórczych) ludzie popadają w straszne schematy. Jak np. Forum gitarowe, na którym staram się udzielać. Ludzie prędzej pochwalą dobrze zmiksowane, nagrane na dobrym sprzęcie, trzymające się kupy i wymagające dużo pracy coś, a kompletnie oleją perełkę, która nie jest dopracowana. Ludzie gubią gdzieś po drodze to co w “sztuce” jest najważniejsze. Czyli coś, co zostaje po odjęciu schematów i oprawy. To się sprawdza w dziedzinach nieartystycznych (gry komputerowe, rowery), ale jest wręcz destrukcyjne w sztuce. Ciężko jest jednak patrzeć na coś “z zewnątrz”, jeśli się ma doświadczenie. Żeby uzyskać całkiem obiektywną ocenę, musiałbym chyba zamienić fora. Może to jest dobry pomysł! :) Może rzucicie okiem na moje wypociny spoza dziedziny? :) 

https://www.youtube.com/watch?v=sXtlsxaa0q8&list=PLAkaTxMOfeUQa6ex0YFBFVzRbbxBb3_zQ

Pozdrawiam

Przeczytałam całe opowiadanie. Nie jest może bardzo źle, ale też nie całkiem dobrze. W sumie jakiś pomysł był, ale opowiedziany tak bez “nerwa”. Nie bałam się, nie pojawiło się współczucie. Może to wina tego, że bohaterowie wyrwani są z większego kontekstu, nic o nich nie wiemy. Wydają się być zwykłymi ludźmi, chociaż trochę mnie dziwi ich początkowa odwaga, wręcz brawura, która błyskawicznie zamienia się w strach. Rozumiem, co chciałeś ukazać, ale zrobiłeś to mało przekonująco. Potem trafiłam na takie coś:

Wojdun otworzył szeroko oczy, po czym brzytwę i przeciął Enspiemu bez namysłu gardło. – co z tą brzytwą? I jak napisałeś, że nic się nie wydarzyło, to pomyślałam, że bohaterowie nie są ludźmi, a jakimiś nadnaturalnymi tworami. Miałeś kiedyś brzytwę w dłoni? Nawet tępa (a przecież golił się nią jeden z bohaterów) rozchlastałaby mu gardło.

Poza tym masz masę różnych drobiazgów, które przeszkadzają w czytaniu. Znalazła się nawet niesławna stróżka – “plamiąc stróżką gęstej, ciemnej juchy.”

Sprawdź różnicę miedzy strużką a stróżką.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Do Drewian: Dziękowałem ze trzy razy w jednym poście i są to szczere podziękowania. Jeśli tak nie zostały obrane, to mi przykro i także szczerze. Nie chciałem być niewdzięczny, po prostu chciałem pokazać, że dużo z opinii to czysty punkt widzenia i jeśli to zauważysz, to może oszczędzi to Twój czas w przyszłości, bo takie opinie nie pomogą opiniowanym. Za czas poświęcony dziękuję jeszcze raz i dużo z tego wyciągnąłem, a przez to co napisałem może i Ty coś wyciągniesz.

Dalej proszę o opinie, i te pozytywne i te negatywne, i te obiektywne i te subiektywne, ale zostawiam sobie prawo do odniesienia się do nich – na tym polega chyba forum.

To co zawieruszyło się w ferworze:

 

  1. Nie sugerowałem, że jestem Hemingwayem, a nawet nie specjalnie lubię jego twórczość, ale wykazuję, że to co uznałyście za wadę, wcale nią nie jest, a jest to kwestia gustu.
  2. Nie mówię, że można używać w języku polskim czas present simple, ale że zasada wydaje mi się logiczna i potwierdzona w innym języku. To jest w pisarstwie najlepsze, że nawet pozorne błędy i złamane zasady czasem mają sens (albo nie mają, ale są niezbędne) i występują, by oddać to “co autor miał na myśli”, a to jest chyba najważniejsze w sztuce.

     

    Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję – naprawdę nie jestem pieniaczem bez pokory, a przynajmniej staram się nie być :) 

Miałem szczęście, odkładając czytanie tego tekstu na nieco później. Miałem szczęście po raz drugi, że przeczytałem również komentarze. Dzięki temu mogę wymigać się od ewentualnych dyskusji z Autorem, który chce poznać zdanie czytelników, ale te zdanie neguje jak tylko potrafi.

Do bemik: Na początku dziękuję za przeczytanie i za opinię.

Teraz spróbuję się do niej odnieść. 

Wydaje mi się to całkiem oczywiste, że odwaga zamienia się w strach. Przykładem może być na przykład wojna. Młodzież rwała się do broni, ale gdy już ją dostała to zaczynała robić pod siebie. Ustalenie z przyjacielem w jasnym pomieszczeniu, że trzeba podjąć się wyzwania, trochę się zmienia, gdy samotnie wchodzi się do ciemnego lasu. Młodzieńcza odwaga bliska jest głupoty, ale łatwo się kruszy. 

“Otworzył oczy potem brzytwę” – to zjawisko jakoś się nazywa, jednak nie przypomnę sobie niestety jak :) Użyłem go jednak instynktownie, dlatego zwalniam się z obowiązku znania nazwy. Chodzi o jeden czasownik użyty do dwóch czynności. otwiera i oczy i brzytwę. Brzytwy zazwyczaj składają się w rączkę (jak scyzoryk). A brzytwa była specjalnie przygotowana. Ostatni test. Bohaterowie stępili ją celowo całkiem, a Enspi zebrał tylko pianę z twarzy. Okazało się, że test się udał, niestety z wynikiem pozytywnym. Znaleźli zwłoki w studni, ale historia miała luki. Chcieli sprawdzić, czy Wojdun ma coś na sumieniu, i czy jest zdolny do zabicia ich, by ukryć prawdę.

Za “stróżkę” kajam się nisko. Nie jestem mistrzem ortografii, szczególnie po dłuższym czasie spędzonym przy literkach wszystko mi się łajdaczy. Word nie podkreślił z oczywistych przyczyn.

Pozdrawiam i dziękuję.

Do AdamKB: Przykro mi, że zasugerowałeś się tak łatwo zdaniem innych. Mimo wszystko zapraszam do przeczytania i komentowania. Przyjąłem dużo z komentarzy i jestem za nie wdzięczny. W wielu jednak miejscach chciałbym móc się obronić, przyznaję, w niektórych miejscach zbyt rozpaczliwie, ale wskazałem na to, że autorka opinii jest w mojej opinii zbyt drobiazgowa, że ma za gęste sito. Pozdrawiam i zapraszam do przeczytania :)

 

Enspirianie – oczywiście, że zrozumiałam Twój zamiar pokazania zmiany odwagi w strach, zupełnie nie neguję tego, że tak właśnie się dzieje, ale chciałam Ci przekazać, że zrobiłeś to niezbyt przekonująco, przynajmniej dla mnie. To znaczy cały opis, ukazanie uczuć zabrzmiał dla mnie… ja wiem, jak to nazwać? Szkolnie?

A z brzytwą? Oczywiście, że rozumiem użycie tego samego czasownika, ale tutaj zwyczajnie nie wpadłam na to.  Natomiast nadal nie uwierzę, że metalowe ostrze, nawet stępione, nie przecięło szyi przy mocnym zamachu. Można to zrobić nawet drewnianym patykiem, jeśli użyje się odpowiedniej siły, a Wojdun był silny. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

do bemik odniosę się do brzytwy, bo do pierwszej opinii nie mam kontrargumentów :)

Zamach nie musiał być mocny. Jak ktoś używa brzytwy to instynktownie wie, ze nie potrzeba dużej siły. Napisałem, ze została czerwona kreska, czyli że prawdopodobnie dwie warstwy skóry zostały przetarte, albo nawet trzy, ale rana jest zbyt powierzchowna, by lała się z niej krew.

Szczerze powiedziawszy, to u mnie w domu noże zawsze są tępe i ciężko się nimi skaleczyć :) A jakby celowo je zaokrąglić to śmiem twierdzić, że ciężko byłoby nimi zrobić krzywdę (rozumiem, że brzytwa to trochę inna sprawa, ale i tak uważam to za możliwe).

Nie będę się więcej spierać – Twój tekst, Twoje “narzędzie zbrodni”. Żartuję oczywiście, ale i tak zostanę przy swoim zdaniu wink

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zgodzę się z przedpiśczyniami, że trudno poczuć coś do bohaterów.

Bohaterowie mieli miecze i plecaki? Dziwny zestaw. Zgrzytały mi różne słowa nie pasujące do czasów, kiedy broń biała była w powszechnym użyciu.

Rozmawiali przy tym luźno ze zmarszczonymi twarzami,

I cóż ciekawego zmarszczone twarze im powiedziały? ;-) Dziwnie brzmi taka konstrukcja. Spróbuj doprecyzować.

W końcu Sylli pchnął z góry, potwór uniknął, ale miecz nie wytracił pędu i obrócony nadgarstkiem nad lewym kolanem Kapsy cofnął się po tej samej linii, ale szybciej i głębiej.

Czego uniknął potwór? Co jest podmiotem domyślnym w końcówce zdania? Bo wygląda na to, że miecz…

Powtórzenia. Mam wrażenie, że nadużywasz słowa “który”.

Babska logika rządzi!

Do Finkla “Rozmawiali przy tym luźno ze zmarszczonymi twarzami,” pomogłoby coś, gdyby był tam przecinek? “Rozmawiali przy tym luźno, ze zmarszczonymi twarzami,” ?

Czego uniknął potwór? Sylli pchnął, a potwór tego uniknął (pchnięcia, uderzenia). Wydawało mi się, że nie trzeba wszystkiego podawać na tacy :)

Co jest podmiotem domyślnym w końcówce zdania? Bo wygląda na to, że miecz… No to dobrze wygląda :) Miecz obrócony nad kolanem cofnął się po tej samej linii.

Dzięki i pozdrawiam.

Twarze – nie pomogłoby. “Rozmawiali, marszcząc twarze“ – to by dopiero zadziałało.

Unikanie – wydaje mi się, że zdanie bez dookreślenia jest dziurawe, że ten czasownik po prostu domaga się dopełnienia.

Miecz. Aha. I miał nadgarstek?

Babska logika rządzi!

Dla mnie to zdanie brzmi koślawo:

Rozmawiali przy tym luźno ze zmarszczonymi twarzami,

jeśli już to “marszcząc czoła, brwi”, ale twarze? Nigdy nie słyszałam o zmarszczonych twarzach, ewentualnie pokrytych zmarszczkami, ale to nie to samo smiley

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Co do twarzy i unikania to nie mam za dużo na swoją obronę. Możliwe, że brzmi to koślawo. Ale do bemik: jak coś Ci śmierdzi to cała twarz się marszczy :)

A do do miecza z nadgarstkiem:

“[…]miecz nie wytracił pędu i obrócony nadgarstkiem nad lewym kolanem Kapsy cofnął się po tej samej linii, ale szybciej i głębiej.”

Miecz nie wytracił pędu → został obrócony nadgarstkiem (nadgarstek go obrócił; forma bierna) nad lewym kolanem → [miecz] cofnął się po tej samej linii (co poprzedni cios), ale szybciej i głębiej.

Nie wiem, jak dla mnie to nie jest to jakoś specjalnie niezrozumiałe :)

Przykro mi, Enspirianie, ale to co przeczytałam jest nudne. Jeśli, jak mówisz, jest to fragment, to nie zachęciłeś mnie do poznania dalszego ciągu opowieści.

Stworzyłeś jakiś dziwny świat, stanowiący osobliwe poplątanie wszystkiego ze wszystkim, skutkiem czego nic nie jest wiarygodne i zrozumiałe. Przynajmniej dla mnie. I ja się na coś takiego nie zgadzam, bo np.: w czasach, kiedy walczono mieczami, nie można było raczyć się bimbrem, w dodatku pitym z gwinta i pisać o stonkach. A takich kwiatków jest więcej.

Dodam jeszcze, że do negatywnego wrażenia przyczynia się wykonanie, pozostawiające, delikatnie mówiąc, wiele do życzenia.

 

Zna­leź­li się w ja­kimś dwor­ku, który z trzech stron osła­niał nie­du­ży plac… – W jaki sposób przestrzeń, tu plac, może cokolwiek osłaniać?

 

Wą­sacz wy­cią­gnął swą pra­wi­cę i przed­sta­wił się… – Czy istniała możliwość, by wyciągnął cudzą prawicę?

 

Trze­ba wy­ko­pać nową, a  le­piej za­bez­pie­czyć.Trze­ba wy­ko­pać nową, a le­piej za­bez­pie­czyć.

 

Wod­ni­ste echo od­po­wia­da­ło głu­cho. – Na czym polega wodnistość echa?

 

do domu, na śnia­da­nie. Go­spo­dy­ni, Pe­ter­ka, przy­go­to­wy­wa­ła śnia­da­nie. – Powtórzenie.

 

Przez chwi­lę za­pa­dła nie­zręcz­na cisza.Przez chwi­lę trwała nie­zręcz­na cisza. Lub: Na chwi­lę za­pa­dła nie­zręcz­na cisza.

 

Zatem chodź­cie, znaj­dę wam ja­kieś ciu­chy i po­ka­żę wam wasze nowe po­ko­je. – Zbędne zaimki.

A co z ich starymi pokojami? Ciuchy chyba nie są dobrym określeniem.

 

Po pracy czę­sto da­wa­li się sku­sić na kie­li­szek bim­bru. – W czasach, kiedy walczono mieczami nie znano bimbru.

 

i jego nie było cięż­ko sku­sić do na­pi­cia się. – …i jego nie było trudno sku­sić do na­pi­cia się.

 

Oka­za­ło sie, ze jego od­dech rwie się… – Literówki.

 

Roz­sze­rzył wargi, uka­zu­jąc ści­śnię­te zęby… – W jaki sposób rozszerza się wargi?

 

Za­czął się roz­glą­dać tak in­ten­syw­nie, że za­czę­ły mu szczę­kać kręgi w szyi. – Powtórzenie.

 

Ka­plicz­ka za­ry­so­wy­wa­ła się ostry­mi li­nia­mi na tle więk­szej ciem­no­ści. – Co decyduje o wielkości ciemności?

 

Tu kończy się łapanka, bowiem nie jestem w stanie zająć się wszystkimi usterkami. Jest ich zbyt wiele. :-(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki, kilka oczywistych błędów. Co do bimbru jednak, to taka nazwa nadana samogonowi mogła w moim mniemaniu spokojnie pojawić się w moim świecie w epoce przedprochowej. Nie jest to wplecenie “telewizorów plazmowych”, a wódki, która znana jest od dawien dawna, w takiej a nie innej nazwie.

Dalej: nie rozumiem, dlaczego oburzasz się na słowo stonka. Nic mi nie wiadomo, jakoby Bóg powołał do życia stonkę po okresie stosowania mieczy. Jeśli zwierzę, lub roślina występowało w otoczeniu człowieka, a szczególnie, gdy było przydatne lub wręcz przeciwnie, to szybko zyskiwało nazwę. Poza tym to słowo jest użyte w narracji. Czy jeśli w moim wykreowanym świecie nie było Achillesa, to nie mogę w narracji powiedzieć, że “to była jego pięta Achillesowa?”.

Oczywiście, że nie możesz powiedzieć pięta Achillesowa, jeśli nie było Achillesa. To kłóci się z logiką. 

A stonka, zdaje się, nie tak dawno, bo chyba w XX wieku, przybyła do nas z bardzo zgniłego zachodu, z Hameryki. Tak przynajmniej podawała jedyna Partia. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Sądzę, że stonka jest ściśle związana z ziemniakami. A te wyrosły w Ameryce, więc przed Kolumbem nikt nie mógł o nich słyszeć.

Babska logika rządzi!

Ale czegoś nie rozumiem, kto powiedział, że akcja toczy się w Polsce? Może się toczyć równie dobrze w Ameryce, opartej na fakcie, że konkwistadorzy nie dotarli tam. A, że jest to świat tylko luźno oparty o realny, to nie widzę racji w stwierdzeniu “W Twoim świecie jest tak a nie inaczej”. Moje grabki, moja piaskownica.

A gdzie jeszcze używano szabli? Węgry, Turcja, tereny na wschód…

Widzisz, Autor ma pełne prawo nawymyślać sobie, co chce, stworzyć dowolną historię alternatywną. Tylko dopóki nie pokaże swoich nowatorskich pomysłów czytelnikom, ci będą posądzać go o braki wiedzy.

Babska logika rządzi!

Myślę, że fantastyka ma to do siebie, że może być umiejscowiona w świecie opartym na faktach w przedziale od 100 do 0 %. Dlatego uznaję, że mogę manipulować faktami, dopóki uznam to za zasadne, a nie jest to błędem, a najwyżej może się komuś nie podobać. To jak mówienie komuś, że zasłony które opisał powinny być niebieskie a nie czerwone.

A co do podanego przeze mnie przykładu Achillesa. Wyrażenie to weszło do języka na tyle głęboko, że mówiąc to mało kto bierze pod uwagę etymologię i ewentualną postać Achillesa. Jest to po prostu synonim “słabości”. Uważam, że nie jest błędem użycie takiego stwierdzenia w narracji, w stosunku do świata, w którym nie istniał Achilles. Narracja ma przekazać jak najlepiej to, co do przekazania ma. Nie trzeba pisać dosłownie, można uciec się do kolokacji, skojarzeń i przenośni. Wydaje mi się, że opisując historię “czasów mieczy” można by nawet napisać, że “oczy świeciły się jak latarki”. Nie ma latarek zawartych w historii – czyli w przedstawionym świecie -, ale osoba czytająca to, w naszym świecie, wie co to latarka i jeśli to lepiej zobrazuje sytuację, to nie widzę w tym nic zdrożnego. Przeciwnicy tego implikują automatycznie, że narracja powieści ulokowanej w czasach średniowiecza powinna być prowadzona staropolszczyzną, a dialogi w opowiadaniu o hitlerowskich Niemczech powinny być napisane po niemiecku.

Nie do końca jest tak jak mówisz. Narracja w powieści ulokowanej w średniowieczu nie może być prowadzona  w ówczesnym polskim, bo nikt by nie zrozumiał ani słowa z tego, co piszesz. Stosujemy wtedy ewentualnie stylizację. Tak samo jak dialogi po niemiecku, nie dajemy ich po niemiecku, bo nikt by nie zrozumiał (ja bym zrozumiała). Chodzi nam tutaj o konwencję. Jeśli przyjmujesz, że akcja Twojej historii toczy się gdzieś w średniowieczu, nie możesz dać żołnierzom kałasznikowów do ręki. Chyba że chcesz całkowicie łamać konwencję i wtedy stosujesz wszelkie dowolne zabiegi. Ale to nie może działać tak, że raptem, w środku dialogu bądź kwestii odnarratorskiej wrzucasz jedno słowo. To nie w porządku. Według mnie brzmi idiotycznie i niewiarygodnie, jeśli wieśniak w przybliżeniu w jakimś średniowieczu, skarżąc się na  coś, używa słowa stres. 

Ale Ty piszesz i Twój tekst. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Co do bim­bru jed­nak, to taka nazwa nada­na sa­mo­go­no­wi mogła w moim mnie­ma­niu spo­koj­nie po­ja­wić się w moim świe­cie w epoce przed­pro­cho­wej. Nie jest to wple­ce­nie “te­le­wi­zo­rów pla­zmo­wych”, a wódki, która znana jest od da­wien dawna, w ta­kiej a nie innej na­zwie.

Enspirianie, mylisz się. Wódka nie jest znana od dawien dawna.

Przyjęło się i nie, to nie jest to mój wymysł, że opowieści fantasy, takie jak Twoja, dzieją się w umownym europejskim średniowieczu. Dlatego zwróciłam uwagę na pojawiające się anachronizmy, mi.in. bimber, bo w tamtych czasach takiego trunku nie znano.

W cza­sach, w któ­rych dzie­je się Twoja opo­wieść, nie znano wódki. Jak­kol­wiek przy­pusz­cza się, że w końcu śre­dnio­wie­cza, we wschod­niej Eu­ro­pie za­czął po­ja­wiać się zwy­czaj picia wódki/ go­rzał­ki, to do­ty­czy­ło do dwo­rów pa­nu­ją­cych, na pewno nie po­spól­stwa.

Co praw­da Ara­bo­wie umie­li de­sty­lo­wać wino znacz­nie wcze­śniej, bo w VII w., ale w Eu­ro­pie, w Niem­czech na­uczo­no się wy­twa­rzać spi­ry­tus kilka wie­ków póź­niej. Na przy­kład w Pol­sce pierw­sze wzmian­ki o wódce po­cho­dzą z po­cząt­ku XV wieku. Aż do XVI wieku na­po­je spi­ry­tu­so­we uwa­ża­ne były za le­kar­stwo i sprze­da­wa­ne je­dy­nie w ap­te­kach. Były drogie.

Produkcja bimbru/ samogonu wymaga aparatury, której Twoi bohaterowie mieć nie mogli. Jednak pal sześć aparaturę; możesz mi powiedzieć, z czego oni ten bimber pędzili?

Twoi bo­ha­te­ro­wie mogli, co najwyżej, pić piwo. Także wino i miód, jeśli było ich na to stać.

 

…nie ro­zu­miem, dla­cze­go obu­rzasz się na słowo ston­ka.

Stonką zajęła się Finkla. Od siebie dodam, że ten chrząszcz został zawleczony do Europy na przełomie XIX i XX wieku.

 

…kto po­wie­dział, że akcja toczy się w Pol­sce? Może się to­czyć rów­nie do­brze w Ame­ry­ce opar­tej na fak­cie, że kon­kwi­sta­do­rzy nie do­tar­li tam.

Rozumiem, że w tamtych czasach Indianie mieszkali we dworkach i walczyli mieczami.

 

 

Enspirianie, akceptuję, że to Twój świat i masz prawo go sobie tworzyć wedle własnego uznania, tylko bardzo proszę – zadbaj, by ten świat miał wszystkie ręce i nogi, by nie był chromy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jest tak, jak pisze Bemik. Ty możesz mieć w głowie wszystko co dotyczy stworzonego przez Ciebie świata. Masz tam jego całą genezę. Ale czytelnikowi w tekście pokazujesz tak naprawdę tylko część. I jeśli zrobisz to dobrze, to nikt nie będzie Ci zarzucał, że coś tam nie pasuje do świata, jaki widzi i wyobraża sobie czytelnik. Jeśli jednak nie potrafisz tego dobrze zrobić, to – i tu mogę Cię odesłać do mojego wcześniejszego komentarza, a dokładniej do fragmentu dotyczącego klubu.  

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Mylisz fantastykę z powieścią historyczną. Mój świat nie jest odzwierciedleniem prawdziwego, więc fakty tegoż dotyczące po prostu nie mają z tym nic wspólnego. Jakbym napisał, że pili mojito to mogło by to wyglądać dziwnie, ale wódka, która u nas była wynaleziona 1000 lat przed końcem średniowiecza, mogła w równoległym świecie zostać spopularyzowana przed końcem epoki. A jakby w moim świecie były dwa słońca to byś powiedziała, że nie, bo tak nie było? Nie rozumiem w ogóle Twojego punktu widzenia. Świat fantastyki jest zazwyczaj oparty na średniowiecznej Europie. Każdy drobny punkcik z dziejów ludzkości lekko zmieniony odmienia całe losy świata. Gdyby nie urodził się Nicola Tesla, Tomas Edison, albo Newton, to do świat zmieniłby się diametralnie. Ponoć silnik parowy odkryto 1700 lat przed rewolucją przemysłową, i gdyby zdano sobie sprawę z jego możliwości, to świat wyglądałby inaczej. Gdyby nie chrześcijaństwo i jego ciemnota, to cywilizacja rozwinęła by się o wiele wcześniej i o wiele bardziej. U mnie w świecie nie ma chrześcijaństwa, nie ma Polski i nie ma Ameryki. Ale za to może był człowiek, który rozpropagował wódkę wśród chłopstwa. Jeśli zmienia się w świecie cokolwiek, to już nie można wysnuwać porównań 1 do 1. “W czasach, w których dzieje się Twoja opowieść, nie znano wódki”. Dobrze, że wiesz o czasach przedstawionych w moim świecie lepiej od autora.

Napisz do Pana Sapkowskiego, że w średniowieczu nie pili wódki (którą to Geralt z Jaskrem się raczyli) i że w ogóle, to w średniowiecznej Europie zwalczało się heretyków a nie mantikory i żeby to poprawił, bo wiesz lepiej. Pisałem o tym już chyba wcześniej, jak ktoś komentował, że w “czasach” z wiedźmina nie było nawet słowa “mutagen”. W jakich, kurwa, czasach?! Smoków i czarodziejek?!

To nie zakładajcie, że to historyczny świat. Z góry przyjmijcie, jeśli coś jest fantastyką, że to nie jest historyczny świat. Jak mam inaczej pokazać, że w nim się pije wódkę, niż opisać, że tę wódkę piją?! 

Zostawmy wódkę, czy bimber, a nawet stonkę.

Uważasz, że to brzmi naturalnie, jeśli wieśniak mówi stres albo o imieniu mówi pedalskie? Uważasz, że dobrze brzmi, gdy ten sam wieśniak zwróci się do nauczycielki w przyzakonnej szkole z prośbą o wyjaśnienie teorii kwantowej? 

Nie widzisz nielogiczności, więc w porządku, pisz, jak chcesz – to Twoje światy. Ja uważam, że nie można wkładać w usta człowieka, który walczy mieczem, je drewnianą łyżką, sra w krzakach, a podciera się chrzanowym liściem słów jak elektronika, stres, czy ambiwalentny. Chodzi o zachowanie konsekwencji, trzymanie się jakiejś konwencji. Tak samo nie wymagałabym, żeby astronauta mówił: Kiejsi, panocku, mrygła ta gwiazdecka. Mrygła i znikła, ino mig.

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Enspirianie, niestety, nie pójdę za Twoją radą i nie napiszę do pana Sakowskiego, bo nie jego twórczość tu omawiamy, a Twoją.

O jakość Twojej twórczości też przestałam się martwić i już zupełnie mi nie przeszkadza, że jest ułomna. To Twój cyrk i Twoje małpy. Ja tylko żałuję, że kupiłam bilet na żenujące przedstawienie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Widzę różnicę między użyciem słowa “stres” a “mechanika kwantowa”. Pojęcie stresu mogło się pojawić u inteligencji (mój świat porównałbym bardziej do czasów renesansu – pojawia się nawet broń palna), a potem jakoś dotrzeć do najniższych klas i wejść do języka potocznego bez dokładnego nawet zrozumienia zjawiska. Nie wiesz tego. A jeśli wierzyć Danowi Brownowi, to teorie dzisiejszej fizyki teoretycznej były wysnute dawno temu – np. teoria strun w XIII wieku – więc wedle Waszych zasad miałbym pozwolenie, aby tę teorię w opowiadaniu umieścić.

A co do ludzi, którzy srają w krzakach itd. to weź pod uwagę także ludzi typu Platon, którzy żyli nawet przed naszą erą. Myślę, że byłby zdolny okiełznać słowo “ambiwalentny” albo ukuć pojęcie stresu. A żył ponad 2000 lat temu. Mówiłem już, że ciemnotę stworzyła religia katolicka i jeśli u mnie takiej religii nie ma, to nie mogę odkryć standardów na podstawie których mówisz jakie słowa nie pasują a jakie pasują, jak nie przez analogię do naszego, całkiem innego świata. Tylko o to mi chodzi. Analogie nie działają, jak używasz ich do opisania dwóch odmiennych rzeczy.

Myślę, że bardziej nielogiczne jest pisanie o czarach i magii, które pod żadnym pozorem pod logikę nie dają się podciągnąć. Oj, ale chyba na tym polega fantastyka?

Nie wiem w takim razie, jak mam stworzyć świat wedle mojej wizji, jak fakty muszą się zgadzać z prawdą historyczną? Może zbudować taki świat na prawdę, zamiast na kartce papieru?

Dobra trzeba zakończyć dyskusję, bo spada jej poziom. Ja mam swoją wizję, a Wy próbujecie mi powiedzieć jak powinna wyglądać, dlatego się broniłem. Żegnam

Podkusiło mnie, żeby napisać jeszcze jeden, ostatni komentarz. Zacytuję z przedmowy:

wysyłania do wydawnictw (ktoś tam w ogóle coś czyta? :] )

Owszem, czyta. ALE redaktorzy z wydawnictw będą raczej mieli uwagi podobne do naszych. Jeśli tekst nie trzyma się kupy, to go nie kupią. 

Może to Ci da do myślenia…

 

Odwoływałeś się kilkukrotnie do Sapkowskiego. I chociaż za jego twórczością nie przepadam, to przynajmniej widzę i doceniam, że POTRAFI stworzyć spójny świat, który się kupy trzyma. I dlatego może sobie pozwolić w nim na wiele.  

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nie czytałem dyskusji, więc jeśli się powtarzam, to albo czegoś nie poprawiłeś (no), albo powinieneś sobie takie uwagi bardziej wziąć do serca.

 

zobaczyli z oddali migocące – zobaczyli migocące w oddali

Nadzieję tę tracili już powoli – dziwna składnia, dziwny styl od samego początku

W końcu ich przyzwyczajone do ciemności oczy ujrzały cel.

Światła padały z wysoka, z drugiego piętra. – przed pięcioma (5!!!) wersami było “z oddali”, zdecydowanie za prędko doszli, w końcu byli zmęczeni!

albo ciche stukanie musiało przebyć długą drogę do ich uszu. Równie długą drogę musiałyby przejść nogi. – z prędkością podejścia do drzwi się zgadzam, z prędkością dźwięku już nie

Drzwi uchyliły się.

(…)

W jego ręku błyszczała szabla. – to nierozsądnie szeroko uchylił, przy tym jeszcze nic z zewnątrz nie widząc (że naśladuję Twoją składnię)

stwierdził spokojnie Sylli Kapsa – bardziej “odpowiedział” pasuje, bo stwierdza się jakieś prawdy, fakty, coś oczywistego, a tu odpowiada na pytanie człowieka, który nic nie wie o przybyszach (moje czepialstwo)

aniołowi i gdy gospodarz odszedł, to – przecinek przed “gdy”, ponieważ tu zaczyna się wcięcie

pół kręgu sera. – to mówi się na to “krąg” sera? Nie jestem pewien, pierwsze słyszę, choć z drugiej strony nie jestem serowym specjalistą.

Popili jedzenie winnym cienkuszem i mlekiem z dzbanków  – będzie rozwolnienie x2

to rozdzielili resztę na dwa – na dwa co? może na dwie części?

ulgą zmęczonych kończyn – chyba ulgą z tego, że ich zmęczone kończyny mogły odpocząć?

Przykro mi, ja nie jestem w stanie tego przeczytać do końca, bo czuję się przynajmniej jakbym sprawdzał kiepsko napisane wypracowanie, a nie nawet tekst z betalisty. Na szczęście mogę sobie odpuścić lekturę na rzecz opowiadań atrakcyjniejszych, które są na portalu.

Nowa Fantastyka