- Opowiadanie: jacek001 - Polacy w kosmosie, cz. 2

Polacy w kosmosie, cz. 2

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Polacy w kosmosie, cz. 2

Słomiani Wdowcy z zadowoleniem przyjęli reakcję załogi Batorego (tak bowiem nazywał się ten słynny polski prom), chodź jak na Niemców przystało, ciągle węszyli podstęp i nawet na chwilę nie zablokowali swych pól siłowych. Zwarci i gotowi czekali na wydanie jeńców. Podczas gdy niszczyciele Wdowców zbliżały się powoli do śluz komunikacyjnych, na pokładzie Batorego trwała cicha, sprawnie prowadzona konspiracja. Kleryk Arek i kapitan Radomski pobiegli do ładowni, aby rozmrozić Diakona. Koniecpolska zajęła się przygotowaniem inscenizacji poddania załogi, a admirał Nochalsky, jak zwykle w takich razach, rozsiadł się wygodnie w Fotelu Dowodzenia i wilgotną szmatą przecierał zakurzone przełączniki.

 

– Niech wiedzą, z kim mają do czynienia, łapserdaki – mruczał. – Czysty z nas naród. Czysty i honorowy. O swoje dbać umiemy. Nie to co oni: protestanci, degeneraci, malkontenci…

Tymczasem Radomski i Arek zeszli do ładowni, która była wielka i sprawiała przytłaczające wrażenie. Było tu zimno i wilgotno, a ze ścian wybiegały ku sklepieniu kłęby kolorowych kabli i rur. Kleryk podszedł do chromowanej kapsuły stojącej tuż przy wejściu i wymownym gestem wskazał ją Radomskiemu.

– Ładna, nieprawdaż?

– Otwieraj, otwieraj. Nie mamy chwili do stracenia – kapitan nie miał ochoty na żadne gry wstępne. Kleryk przycisnął kciuk do małego wgłębienia. Czytnik cmoknął porozumiewawczo, po sekundzie wysunął się z kapsuły mały panel, na którym Arek wystukał kilka cyfr i liter. Kapsuła zamigotała ledowymi światełkami, syknęła parą schłodzonego azotu i przy wtórze cichej, pozytywkowej melodyjki otwarła się powoli niczym trumna w amerykańskim domu pogrzebowym. Oczom Radomskiego ukazała się zaszroniona, filigranowa postać, przypominająca, wypisz wymaluj, postać mistrza Yody z Gwiezdnych Wojen.

– Niewysoki ten wasz diakon – mruknął sceptycznie Radomski, przypatrując się zamrożonej na kość postaci. – I przystojny też nie jest. A mówili mi, że wyście wszyscy tacy piękni.

Kleryk upomniał wzrokiem kapitana, zacisnął wargi i nie odpowiedział na zaczepkę. Wysunął kilka dodatkowych paneli i zaczął procedurę rozmrażania.

– Ile to potrwa?

– To zależy – kleryk ostrożnie zdjął z twarzy diakona maskę kriogeniczną. – Są dwa sposoby: standardowy i niestandardowy

– No to już wiem, który wybieramy.

– Przy niestandardowym rozmrażaniu mogą wyniknąć pewne, jak by tu powiedzieć, anomalie.

– Tak? – Radomski nie wydawał się zaskoczony. – Trzeba było o tym wspomnieć wcześniej. Rozmrażaj go, byle szybko. I tak już nie mamy innego wyjścia. Z nim czy bez niego, i tak marne są szanse na uratowanie naszych słodkich zadów.

Na górnym pokładzie trwało niezłe zamieszanie. Gdy stewardessy dowiedziały się, że będą musiały, być może, przynajmniej na jakiś czas, oddać się w ręce Słomianych Wdowców, zaczęły piszczeć i lamentować. Gaz rozweselający nie działał na wszystkich z równą mocą: płacze i śmiechy mieszały się ze sobą, tworząc coś w rodzaju miniaturowego, dźwiękowego Armagedonu. Sternik Bobik i kanonier Nowacki postawili grube, alkoholowe zakłady o to, czy przeżyją cały ten cyrk, a Koniecpolska, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, próbowała wytłumaczyć ludziom, że wszystko idzie w bardzo dobrym kierunku.

Tymczasem do Batorego zbliżył się z lewej flanki największy z niszczycieli i z gracją wieloryba zacumował przy głównej śluzie komunikacyjnej. Oczywiście Procedura Humanitarnego Cumowania została całkowicie zignorowana, ale nikt na to nie zważał. Silniki statków zsynchronizowały swe ciągi a potem nastała martwa, głęboka cisza, przerywana tylko metalicznymi dźwiękami otwieranych i zamykanych śluz pośrednich. Pasażerowie promu stłoczyli się w kokpicie dowodzenia, bezpośrednio pod mostkiem kapitańskim, a trzon załogi trzymał się w kupie powyżej, na antresoli mostka. Szczęk zamków i świst rozszczelnianych śluz stawał się coraz bliższy, coraz bardziej namacalny, aż rozwarła się ostatnia powłoka drzwi i do kokpitu wpadło kilkudziesięciu Wdowców z postawionymi na sztorc harmatami. Utworzyli widowiskowy szpaler, aby zrobić miejsce dla spektakularnego wejścia samego Nionia, który, dysząc ciężko, człapał już po trapie i właził do kokpitu Batorego.

– Jatka będzie jak nic – kanonier Nowacki wydął usta w geście całkowitej abnegacji.

– Zamilcz, psi synu – posłanka dała mu mocnego kuksańca w biodro. – My tu karty rozdajemy.

Nionio von Biszo mógłby uchodzić za rasowego błazna i gdyby nie straszna sława, którą się okrył w przeciągu zaledwie kilku miesięcy, wszyscy na jego widok wpadliby w nie lada konsternację. Niestety, nie mamy czasu, aby opisać tu osobliwe stroje i maniery Nionia. Zainteresowanych odsyłam do odcinka czwartego, gdzie będzie szansa na bliższe zapoznanie się z kulturą materialną Słomianych Wdowców.

– Hej, hej, hej, ptaszęta moje nieużyteczne! – Nionio dziarsko wkroczył na pokład Batorego i od razu bezbłędnie wcielił się w rolę hegemona. – Jakże tu miło macie, jakże ciepło i bezpiecznie! Aż żal będzie wam to gniazdko efektownie rozpirzyć.

Tłum z Batorego drgnął niespokojnie.

– Macie to, o co was prosiłem?! – zawołał dziarsko Nionio.

– Mamy! – tłum zablefował bez mrugnięcia oka.

– Stewardessy ładne?

– Bardzo ładne – blefował nadal aż miło.

– Cieszy nas to niezmiernie. Nie mamy czasu na czcze pogaduchy. Musimy jeszcze dzisiaj do bazy wrócić. Kobiety, jak obyczaj każe, puścimy przodem, a potem cała reszta ferajny pójdzie grzecznie z nami. Zapraszamy do nas na małe death party – Nionio von Biszo szarmanckim gestem wskazał drogę w kierunku śluzy.

Tłum poruszył się, skłębił, kilka stewardess zapłakało cicho i ruszyło wolnym krokiem w czeluście otchłani. Za nimi ustawiali się następni nieszczęśnicy, na końcu oficerowie i załoga. Słomiani Wdowcy szybko rozstawili się między zebranymi i delikatnymi ruchami harmat dawali do zrozumienia, że wszelki opór jest bezcelowy i będzie stłumiony w zarodku.

Tymczasem w ładowni Arek i Radomski cucili otumanionego diakona, który wybudzony w ekspresowym tempie zaczął gadać od rzeczy i markotnieć.

– Mówiłem, że może być różnie – kleryk masował policzki i uszy diakona, starając się jednocześnie utrzymać jego ciało w jako takim pionie.

– Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszą z ziemi przez uszanowanie… – intonował sennie diakon.

– Oho, kroi się tu nam mały wieczorek poetycki – Radomski zagryzł wargę.

– Macie tu może na boku jakąś małą piersióweczkę, mili ludkowie? – wychrypiał zbolałym głosem diakon.

– Ależ – obruszył się kleryk – nasz stan duchowny wzbrania nam… – urwał w pół zdania, bo Radomski zgromił go błyskawicznie wzrokiem i wyciągnął z bocznej kieszeni kombinezonu smukłą flaszkę. Diakon wychylił głęboki łyk ognistego trunku i od razu jego wzrok rozpłynął się w ciepłym, karmelowym uśmiechu. – Ooo, tego mi było trzeba! Teraz to co innego. Teraz, to jestem jak młody bóg! O mój rozmarynie, rozwijaj się…

– Diakonie, potrzebujemy pomocy – wypalił kleryk bez ostrzeżenia.

– Sprecyzujmy sytuację. W czym tkwimy? – diakon w mig skoncentrował się na problemie, chowając butelczynę za pazuchę powłóczystej szaty.

– Jesteśmy otoczeni przez Słomianych Wdowców. Właśnie przed chwilą otrzymaliśmy od nich ultimatum. Mamy im oddać nasze głowy, nasze stewardessy i kody identyfikacyjne.

– A co, jeśli odmówimy?

– Wtedy nas zamaszyście i po pańsku puszczą z dymem.

– Psia kostka… – parsknął diakon. – Żadnej wyrozumiałości, żadnej kultury! Tylko daj, daj i daj! Pogańskie nasienie. Niech Szara Moc ich pochłonie. Zobaczycie, oddamy ich dusze czartom – oczy diakona zwęziły się jak u kota, któremu ktoś właśnie podsunął pod nos porcję soczystego mięsiwa. – Już my im pokażemy, gdzie ptaszki zimują. Szara Moc jest z nami, czujecie jej subtelne wibracje?

– Jakoś nie za bardzo – Radomski rozejrzał się niespokojnie na boki.

– Opadły cię depresyjne myśli, synu. Nie oczyściłeś swych uczuć. Zatraciłeś cel misji. Słowem: słabo się starasz – podsumował z wyraźną dezaprobatą diakon.

– Może i nie oczyściłem – przyznał w przypływie desperacji kapitan – wszak współdowodzę statkiem kosmicznym a nie jakimś latającym klasztorem zen. Miałem ja czas, żeby się oczyszczać? Co chwila tylko alarm i alarm. Nawet się wysrać porządnie nie można… Taki już mój chędożony los!

– Licz się ze słowami, synu. Nie klasztornicy my, lecz wielcy bojownicy. Zakon wielkie zasługi ma w przedłużeniu narodowego entuzjazmu. Gdyby nie my, Polacy graliby już tylko towarzyskie mecze, a nie spotkania o wielką stawkę. W małym ciałku wielka moc drzymie – diakon zwęził oczy i pociągnął głęboki łyk z piersióweczki. – Nie bójcie się… Odwagi. Rozpierdolimy ich w try miga ich własną bronią. Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie. Posłuchajcie, ludkowie mili, jaki mam plan…

Na górze trwał ponury exodus Batorego. Ludzie, poszarzali ze strachu i desperacji, przechodzili wolno szpalerem i niknęli w czeluściach śluzy komunikacyjnej. Czarny wieloryb przyklejony do jasnego cygara promu wysysał z niego życiodajne soki. Kilku Wdowców szybko przeczesało mesę i kuchnię w poszukiwaniu zapasów żywności. Natomiast Biszo osobiście zajął się admirałem.

– Piękne macie stewardessy. Żywności też macie pod dostatkiem. Jeszcze tylko kody i będzie wszystko w porządku.

– Jakie kody? – Nochalsky skutecznie udawał wariata, przecierając szmatą kolejne porcje wajch i przełączników.

– Kpisz sobie ze mnie, grówniarzu? KODY!!! KODY!!! I TO SZYBKO!!! – ryknął znienacka Nionio.

– Ależ my… My nie mamy żadnych kodów…

– Jak to nie macie?!!! Mam w to uwierzyć?! Co wy mi tu oczy mydlicie, grówniarze!!! – nagle, bez zapowiedzi potężny Biszo złapał za grdykę Nochalskiego i podniósł go do góry jak piórko. – Jaja sobie chcesz robić ze mnie?!! Żarty się skończyły!!! Ja ciebie na pal każę nabić, zarobaczony lisie!!!

Nogi Nochalskiego zaczęły wykonywać niezbyt skomplikowane aczkolwiek bardzo dramatyczne ruchy, a z ust zaczęła toczyć się piana. Widać było, że sytuacja admirała pogarsza się dosłownie z każdą chwilą.

Nagle dało się słyszeć jakiś ruch na tyłach kokpitu i do wnętrza wtargnęła z nienacka grupa dwóch rosłych mężczyzn i jednego karła w rozlewnej sukience z kapturem. Harmaty szybko skierowały się w stronę niespodzianych gości, lecz Diakon był jeszcze szybszy. Ułożył palce swej włochatej, kościstej łapy w Znak i swobodnym tonem zaczepił Słomianych Wdowców.

– Hej ludkowie, jakiej muzyki słuchacie? – mistrz Biszo zdębiał, ale na takie pytanie zareagował równie szybko i nerwowo jak na zachowanie Nochalskiego. Puścił admirała i szybko skierował się w stronę diakona.

– Jak to JAKIEJ?!! Wszyscy przecież wiedzą, że heavy metalu, durny karle!!!

– No dobrze. A konkretnie, jakie zespoły was nęcą?

– Niemieckie. Tylko niemieckie. Dobre, mocne, niemieckie siekanie…

– Wow, fantastycznie! A co byście, ludkowie najmilejsi, powiedzieli na taki repertuar? – mistrz rozpłynął się w konfiturowym uśmiechu, wyciągnął chudą łapę i w ułamku sekundy zakreślił wokół siebie świetlistą ósemkę. Kilku Słomianych usiłowało wycelować swe harmaty w diakona, ale Znak trzymał ich jeszcze przez chwilę w niepewności. Dokładnie o tę jedną chwilę za długo.

Jak to się stało, nikt nie wie, bo rzeczy działy się tak szybko, że przeczytanie tego zdania wydaje się wiecznością wobec krótkości tamtej chwili ulotnej. W głowach, w trzewiach, w krwi, limfie, w świadomości i podświadomości, w każdym atomie ciała, w poszyciu statku, w kadłubach promu i niszczycieli, w ładowniach, halach, kokpitach, mesach, przedziałach, silnikach i podzespołach, w sterownikach i programach, w sieciach i kablach, tunelach i wywietrznikach, w całej przestrzeni widzialnej i niewidzialnej zaczął wibrować jednostajnym, pulsującym rytmem dźwięk muzyki i cukierkowy śpiew wokalisty:

 

„Gdy się pojawiasz na szklanym ekranie, wizję zalewa czerwień twych ust.

Jesteś najlepsza zdecydowanie i z wszystkich dziewczyn największy masz biust…”

 

W ciałach Słomianych Wdowców pojawiły się pierwsze oznaki zaniepokojenia. Wibracje przeszyły ich wnętrzności, przeniknęły mięśnie i kości, dotknęły poszczególne komórki, przeniknęły przez błony, zawibrowały w cytoplazmie, zaczęły od środka rozrywać delikatne struktury białek i aminokwasów. Słomiani Wdowcy niknęli w oczach, a ich workowate, nabrzmiałe jadłem i sprośnościami ciała, zapadały się w sobie w geometrycznym tempie.

 

„Wciąż po kanałach szukam twego ciała, szept twój namiętny w mych uszach brzmi.

Patrzę się w ekran i ciągle mi mało, mej cycoliny z kanału TV…”

 

Nionio von Biszo, główny nadprzewodzący, supernadintendent, bóg słońca, kapral prawdziwy, wybałuszył oczy w bezbrzeżnym zdumieniu. Wykonał kilka mechanicznych kroków w stronę roześmianego od ucha do ucha diakona, wyciągnął wielką niby bochen chleba rękę, tak jakby chciał jednym gestem zagarnąć całą trójkę naszych bohaterów i wycisnąć z nich ostatnie soki. Rzecz jasna, nie zdążył. Skóra na jego twarzy i rękach zaczęła pęcznieć, pojawiły się bąble niczym od oparzeń, zewnętrzna powłoka zaczęła zapadać się do środka ciała. Nionio zwiotczał jak wielki balon, z którego ktoś nagle wypuścił powietrze. Potem upadł na twarz i już się nie poruszył.

Przestrzeń wokół Batorego grzmiała silną, witalną muzyką. Niszczyciele Słomianych wdowców utraciły dane wzajemnych trajektorii i jedne po drugich rozbijały się o siebie. Kosmos drżał zdrową, skoczną melodią, a potęga i moc przekazu emanująca z tej archaicznej zaśpiewki jednym dodawała skrzydeł a drugim skutecznie je przycinała. Niebawem wszyscy ludzie Batorego tańczyli przy truchłach martwych Wdowców, wyginając śmiało swe ciała przy wtórze skocznej, swojskiej muzyki. I nawet sterownik rozmyty komputera pokładowego oraz automat śpiewali, wespół w zespół, trzymając się za styki i błyskając radośnie światłami nawigacyjnymi.

 

„Siabada, siabada, ty i ja,mydełko Fa

Siabada, ty i ja, ty i ja, mydełko Fa…”

 

 

 

Koniec

Komentarze

No, niby się nie różni specjalnie od części 1, ale jakoś fajniejsza. Wydaję mi się, że nonsensowną jstylizację  trochę powściągnąłeś, trochę, ale wystarczająco.

Mam nadzieję, że to literówki:
Diakon w mik skoncentrował
Opadły cię depresyjne myśl

A to są już przebłyski geniuszu:
Procedura Humanitarnego Cumowania - śmiałem się ze trzy minuty. Uwielbiam takie określenia.
Wtedy nas zamaszyście i po pańsku puszczą z dymem - to mi się też strasznie spodobało.
Więcej takich, a będzie coraz lepiej. Kreatywne wykorzystanie idei walki dźwiękiem też mi się podobało :)
Ode mnie mocne 4


Literówki poprawione. Dzięki za dobre słowo :)

...always look on the bright side of life ; )

:)

Rozładowanie dramatycznego napięcia nastąpiło w tak nieoczekiwany sposób, że aż musiałam się roześmiać. ;-)

Nie jest to jakieś rewelacyjne i strasznie ambitne opowiadanie, ale napisane całkiem porządnie i jako lektura na zakończenie pięknego dnia i takiegoż wieczoru, znakomicie się sprawdziło.

 

do wnę­trza wtar­gnę­ła z nie­nac­ka grupa dwóch ro­słych męż­czyzn i jed­ne­go karła w roz­lew­nej su­kien­ce z kap­tu­rem. – …do wnę­trza wtar­gnę­ła znie­nac­ka grupa dwóch ro­słych męż­czyzn i jed­ne­go karła w obszernej/ powłóczystej su­kien­ce z kap­tu­rem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie też dwójka spodobała się bardziej od jedynki – zakończenie faktycznie nietuzinkowe. Kto by pomyślał, że w tych dźwiękach drzemie taka moc?

 

Babska logika rządzi!

Fajne :)

Gdzie następne części?

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka