Klub 'Blue Curacao'
Ściany klubu podziemnego „Blue Curacao” połyskiwały atakamitem w złotych i czerwonawych światłach. Szklanki i karafki z alkoholem zdawały się płonąć niczym niebieskie lampiony. W krzesłach przypominających trony każdy mógł zapomnieć o własnej tożsamości. Zresztą, zapominało się o całej rzeczywistości już otwierając drzwi wejściowe, oplakatowane reklamą najświeższego show, zawsze z „czymś specjalnie dla gości”, lubiących to czy tamto, albo „z niespodzianką”. Tym razem drzwi obwieszczały „nutkę egzotyki”.
Miejsce przy stoliku obok sceny kosztowało, ale chciał widzieć jej występ z tak bliska, jak to tylko możliwe. Linda – po hiszpańsku „ładna”. Kobieta jego życia, w pewnym sensie. A właściwie – w każdym sensie.
Kiedy tak czekał, myślał o tym, jak trafił w to miejsce.
O tym, że Linda tańczy w klubie, dowiedział się w zawstydzający sposób. A mianowicie jeden jedyny raz, pozwolił sobie ją śledzić. Nigdy niczym się nie zdradził, że wie, za to od czasu tamtego odkrycia jego marzenie nabierało rumieńców, jego nadzieja, że ona zaakceptuje jego grę.
Do czytelni, gdzie pracowała, przychodził wypożyczać klasykę z wątkami erotycznymi, w których się specjalizował. Mieszkańcy miasteczka Highwitch, przesyceni i znużeni elektroniką, mieli dwie słabości: klub Blue Curacao – i bibliotekę publiczną. Dla niego czytelnia stanowiła duchową przystań. No i czekał na między-książkowe spotkania z Lindą. Na przerwy w dyżurze naukowym w Instytucie Badań Literackich Highwitch, kiedy to wymykał się do biblioteki zamiast na lunch, bo to syciło go bardziej. Zagajał na ulubione tematy z upodobaniem, wypytując ją o zdanie i śledząc mimiczną reakcję na każdą z rozmysłem poczynioną uwagę. Kobieta obcująca z literaturą. Kobieta wkładająca palce między strony życiorysów, historii i krwawych wydarzeń, pchająca palce między drzwi, potajemnie, niewypowiedzianie, kobieta tylko dla niego. Próbował z mowy jej ciała czytać możliwie dużo, wyssać zakodowane w wypukłościach i zagłębieniach tajemne informacje. O możliwościach, o ich braku. O pragnieniach. Nieodkrytych, zakopanych, zagubionych pomiędzy miękkimi czy twardymi okładkami książek w jej rękach, w kobiecych dłoniach, które z taką gracją dzierżyły ludzkie losy.
Te rozmowy wprawiały go w specyficzny stan euforii, towarzyszącej mu później w drodze do domu. Z dnia na dzień normalniejąca w oczach rzeczywistość, którą zawodowo widywał tylko w cudzysłowie, w zwierciadle, przygnębiała go. Z żoną różnili się diametralnie w istotnej kwestii: ona szukała w domu całkowitego odcięcia od pracy, rozluźnienia, on zaś ciągnął za sobą tęczowy ogon literatury wszędzie, nie zamykał przed nim żadnych drzwi. Kiedyś przypominała mu Lolitę z powieści Nabokowa. Nie chodziło o wygląd, czy wiek – raczej o spojrzenie i o uśmiech. Po czterech latach przypominała mu już tylko samą siebie. Było nawet dobrze, ale nie w porównaniu do codziennych przeżyć literackich, krucjaty wyobraźni, figlów licznych alter ego. Nie wiedząc, kogo winić, lub co – winą obarczył własną, nienasyconą wyobraźnię. Wybujałość pragnień. Lecz czy istniało na to lekarstwo?
Ocknął się z rozmyślań, kiedy hostessa z dekoltem do pępka zapytała, „czy wszystko w porządku”, i „czy życzy sobie dodatek lodu do drinka”. Podziękował. Tym samym przypomniał sobie o niebieskim alkoholu i pociągnął łyk ze szklanki czystej jak łza.
Jeszcze kilka minut scena była pusta. Z ukrytych gdzieś głośników sączył się chillout, który za chwilę miał zmienić się w charakterystyczną mieszankę jazzowo-arabską. Rozejrzał się ostrożnie na boki. Eleganccy, wręcz wytworni klienci, oraz nieliczne klientki, siedzieli w niedbałych pozach, racząc się specjalnością lokalu – blue curacao z dodatkami różnych nie do końca sprecyzowanych specyfików o rubasznych, zabarwionych erotycznie nazwach, jak "skoczny sutek", czy "zmarszczona skórka". Rozmawiali, jakby nigdy nic. Udawali, że przyszli tu jak do kina. Że wcale tego aż tak nie potrzebują, że mają w domach wszystko, czego zawsze pragnęli, że to taki relaks, ozdobnik. Nic nie znaczący kaprys.
Wiedział, że tak nie było.
Kiedy muzyka zrobiła się głośniejsza i zmieniła puls i melodykę – nagle pojawiła się. Aż zmrużył oczy. Oto wreszcie, po miesiącach od czasu odkrycia drugiego „ja” Lindy, zobaczył ją w prawie nieistniejącej, czarnej bieliźnie, kontrastującej z bardzo białą skórą. Z mieszanką zdumienia i niepokoju zobaczył na jej ramionach niedużego, gibkiego węża z połyskującą, zielono-brązową łuską. Patrzył tak intensywnie, że po chwili wszystko wokół pociemniało, tło zniknęło, pozostała tylko ona, jakby miał przed sobą wyciętą z ciemności, mitologiczną rzeźbę, którą cudem ożywił siłą woli.
Widząc twarz Lindy, skierowaną do publiczności, lekko kołyszące się biodra, poczuł, jak napręża się jego ciało. Chwycił szklankę curacao, ale niewiele wypił. Oszołomienie i tak wypełniało mu umysł po brzegi. Cały czas kołysząc się do muzyki, podeszła do pierwszej z dwóch zamontowanych na scenie poręczy i owinęła na niej węża. Potem podeszła do drugiej, umiejscowionej tuż obok.
Niemożliwe, a jednak działo się. Widział ją prawie nagą, w jakimś słodkim widzie, najsłodszym, prosto z erotycznych snów. Okrągłe ciało z mocno wciętą talią, sterczące piersi w staniku z frędzelków, długie, bardzo jasne włosy, zlewające się ze światłem tak, że wyglądało to jak aureola. Czarny pasek materiału na biodrach wydawał się jakąś smugą kosmicznej nicości.
Kobieta odmieniona.
Wijąc się w tańcu, wyciągała rękę do węża, a zwierzę najpierw odrywało się od poręczy, trzymając się ostatnim odcinkiem korpusu, później zaś posłusznie oplatało ją i zwinnie prześlizgiwało się, nurkując w kurtynie włosów, opływało szyję i spływało do stóp, tam zwijało się w chwilowy kłębek i znów rozplatało. Wstrzymał oddech widząc, że dłonie Lindy powędrowały do frędzelków, zasłaniających pośladki. Odwróciła się tyłem i zaczęła powoli zsuwać fikuśny strój, ukazując piękną pupę, następnie zwróciła się w kierunku czarnego towarzysza show, który zdążył owinąć się idealnie dookoła drugiej poręczy, niczym egzotyczne pnącze bez liści. Podeszła doń, wykonała półobrót i pozwoliła, by zwierzę, próbując na nowo grunt jej ciała i zyskując odwagę, przez moment językiem pieściło jej pośladki, po czym wślizgnęło się na nią, owijając się wokół talii.
Odruchowo przysunął się bliżej stolika, mając wrażenie, że wszyscy ci niby wyluzowani goście z politowaniem patrzą na objawy jego podniecenia. Czuł się tak, jakby płynął w jakimś ciepłym, lepkim syropie, zamiast ludzi z krwi i kości otaczały go szepty, szepty męskie, szepty kobiece, szepty dziwaczne, bezpańskie. W pewnym momencie od jednego ze stolików wstała para i oddaliła się w kierunku bocznych drzwi, które dopiero wówczas zauważył. A ona wciąż tańczyła, tańczyła na środku sceny, szczupłe ręce pięły się w powietrzu, splatając się i rozplatając w imitacji wężowych ruchów, tworząc swoistą kobiecą secesję, która działała na niego tysiąckroć bardziej, dlatego, że wieńczyła niekończące się wizje i majaki, mające swój początek w zwyczajnych sytuacjach. Wstrzymał oddech widząc, że za którymś razem, kiedy przytulała swoją twarz do jednego, bądź drugiego ramienia, wysunęła język i polizała swoją skórę. Zrobiła to tylko raz, tak, ze wydało się to zbytkiem, nadprogramowym wypadkiem przy pracy, niedozwolonym. Wymarzonym.
Później przesunęła dłońmi nad obejmującym ją w pasie wężem, sięgnęła do swoich piersi i zaczęła bawić się frędzelkami od stanika, usta lekko uchyliła, widział te błyszczące oczy, rumieniec na twarzy. Najpiękniejsze było to, jaką radość jej to sprawiało. Kobieta w cudzysłowie, a jednocześnie w nawiasie. Kreacja, ale przecież i tak cała kobiecość jest dla mężczyzny kreacją.
Muzyka zwolniła, jakby przygasła. Ręce powędrowały do tyłu. Trzymając je za sobą, jakby ktoś je skrępował, odchyliła głowę i zaczęła wykonywać koliste ruchy biodrami. Zwierzę jakby zbudziło się z uścisku i trójkątna główka wpełzła na górę, między piersi. Gdy dotknęła zagłębienia w szyi, stanik opadł. Tancerka pozwoliła, by wąż oplątał jej udo.
Najznakomitsza książka przed jego oczami sama się czytała, oddawała mu się, strona po stronie.
Patrzył na twarz, na piersi, na pośladki, kiedy się odwracała i delikatnie je gładziła, coraz mniej przytomny, coraz bardziej lepki, płynął, płynął, aż w pewnym momencie wszystko potoczyło się tak szybko. Zabrzmiały pierwsze krzyki. Okazało się, że uczucie płynięcia nie było do końca wrażeniem. Widzowie siedzieli już po kostki w błękitnej cieczy. Ze szklanek trysnęło blue curacao, przelewając się w zawrotnym tempie i ze wściekłością tsunami. Karafki i kieliszki poprzewracały się, potęgując ogólną panikę. Muzyka była coraz głośniejsza, jakby miała wygłuszyć krzyki gości, spod których krzesła dosłownie wypływały. Ucieczkę utrudniały stoliki, chaos, przerażenie i totalne niezrozumienie tego, co się właśnie dzieje. Linda wciąż stała na scenie, ciecz już pełzła po niej i dążyła na zaplecze. Krzyczała, chyba wzywała pomoc, nie wiedząc, co robić, ludzie z najzimniejszą krwią próbowali dzwonić, ale zasięg nie łapał, bo przecież to podziemie. Przypadł do niej, kiedy schowała twarz w dłoniach. Wziął ją za ramiona, nagą, drżącą i krzyczał coś, sam nie wiedział już co, może wezwij pomoc, gdzie są właściciele, a ona na to, że nie wie, czy to nie ich sprawka, nie wie, boi się, że nie wie, gdzie jest jej telefon, płakała, płakała, a on krzyczał, już za chwilę musieli płynąć, wśród innych, wśród pływających szklanek i karafek, krzeseł i stołów, coraz wyżej i wyżej, płynęli w kierunku wyjścia, on musiał ją podtrzymywać, potem zupełnie wziąć ją na plecy jak ratownik, w pewnym momencie wylądowali przy jakimś pobocznym lofcie, gdzie jeszcze było sucho, wdrapali się tam, wtedy wyciągnął komórkę, miał ją w kieszeni, jak to się stało, miał ją pod ręką, udało mu się zadzwonić na policję, teraz tylko mogli czekać, nie chciał patrzeć na tych ludzi, którzy może utoną, bo część z nich jest już dawno pijana, bo pili od samego początku, jakby nie mogli znieść kobiecości innej, niż na co dzień, będącej kreacją a jednocześnie tak intymną, bo przecież wiedział, że kiedy kobieta się rozbiera, zawsze patrzy na nią więcej par oczu, niż tylko jej wybranek, czasem cały świat patrzy, a ona w tym patrzeniu kuli się lub rozkwita, zależy, kto ją kocha.
Gdy przestała płakać, nagle to, że siedzieli objęci, patrząc, czy raczej starając się nie patrzeć z góry na to, co się wokół nich dzieje, nagle zaczęło mieć sens, że skóra przy skórze, pierś o tors, że oddechy niewyrównane, drżenie strachu przeszło w inne drżenie, wtedy już nie było ważne to, że dudniła arabska muzyka, że nie zdołała przykryć krzyków przerażonych ludzi, plusku wody, brzęku obijającego się o siebie szkła, gdyby spojrzeli, zobaczyliby istny kosmiczny armagedon, niebieski potop wśród ciemnych ścian jaskini, wtedy było ważne, że ona wpiła się wargami w jego wargi i oplotła go rękami i udami, ona zaś sięgnął za czarną, koronkową tasiemkę, jedyne, co jeszcze zasłaniało jej intymność – i odsunął ją, by mogło stać się to, co być może już nigdy miało się nie powtórzyć, objął ją wpół i położył na podłodze loftu, jeszcze trochę płakała, ale biodra wysunęła tak drapieżnie, jakby to ona z nich dwojga posiadała wiedzę, wiedzę przerażającą, że to jest koniec wszystkiego, co znali do tej pory. Koniec wszystkiego bezpiecznego i z dystansu. Ich oddechy zrównały się, znów miał wrażenie, że płynie, tym razem jednak nie był sam, czuł, że dokądś zmierza, że jest tu, gdzie miał być, ze swoim marzeniem, na które nie zasłużył i za realizację którego pewnie poniesie jakąś karę. Kochali się w oparach perfum i drogiego alkoholu, muzyka się urwała i już słychać było tylko krzyki, ich krzyki też słyszał, chociaż już nie wiedział, nie znał ich pochodzenia ani przyczyny, potem usłyszał jeszcze coś, chyba wycie syren, które się chyba przybliżało, chyba gdzieś skrzypnęły drzwi i coś zadudniło, w pewnej chwili coś go mocno zakłuło, ale nie wiedział, nic nie wiedział, odbierał świat z zamkniętymi oczami, wśród krzyków ledwo dało się rozróżnić przytomne pokrzykiwania ratowników, chyba… ale już niczego nie był pewien. Dla niego show był już skończony.
***
Następnego dnia nakład "Highwitch news" sprzedał się w tysiącach egzemplarzy. Na pierwszej stronie widniał napis "Błękitny armagedon" i ogromne zdjęcie, które przypominało podkolorowane fotografie z powodzi. Pod spodem zdjęcie kobiety. A pod zdjęciem można było przeczytać:
"(…) Na szczęście poziom cieczy w pewnym momencie zaczął opadać. Bilans wypadku to kilka podtopień, dwa zawały serca, jedna starsza osoba w stanie komy. Poszkodowana jest również artystka występująca tego wieczora w klubie. Kobieta przebywa w szpitalu pod obserwacją z powodu silnego wstrząsu psychicznego, w sali obok zaś przebywa jej mąż, znany historyk literatury. Odnaleziono też wplątanego we włosy artystki węża. Zwierzę było martwe”.
Przykro mi, ale nie pojęłam o co chodzi w tej erotyzującej i chaotycznej scence. W tekście pojawiło się wiele sformułowań, które mnie osobiście utrudniały czytanie, np:
Ściany klubu podziemnego „Blue Curacao” – zwykłe przestawienie szyku, a już przeszkoda, na której się potknęłam
drzwi wejściowe, oplakatowane najświeższym show, – show to pokaz, występ – jak drzwi mogą być oplakatowane występem?
Ocknął się z rozmyślań, kiedy hostessa z dekoltem do pępka zapytała, „czy wszystko w porządku”, i „czy życzy sobie dodatek lodu do drinka”. – dlaczego zamiast normalnego dialogu stosujesz coś takiego?
I te dwa ostatnie akapity przed gwiazdkami – istny słowotok. Ten fragment zyskałby niewątpliwie na podzieleniu na większą ilość zdań.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Przeczytałem… ale nie wiem o co chodzi i po co to wszystko. Zauważyłem kilka błędów, ale Śniąca chyba je wytknęła.
Mnie też nie udało się pojąć zamysłu autorki. Scenka erotyczna była do pewnego momentu dość udana, potem jakoś się to wszystko rozmyło, wydaje mi się, że przesadziłaś z ilością. Nie zrozumiałam też akcji żona– nie żona ani nagłej powodzi w lokalu. Jeśli to jakaś przenośnia, to ja niestety ie zrozumiałam. :-(
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Miejsce przy stoliku obok sceny kosztowało, ale chciał wiedzieć jej występ z tak bliska, jak to tylko możliwe.
Chyba: widzieć.
Ręce powędrowały do tyłu. Trzymając ręce za sobą, jakby ktoś je skrępował, odchyliła głowę do tyłu i zaczęła wykonywać koliste ruchy biodrami.
Ręce x 2.
A mi się podobało. Fabularnie jest to szaleństwo, ale czasami w szaleństwie jest metoda.
Ten tekst to literatura alegorii. Opowieść o trudach (trudnej) miłości. Najbardziej osobliwy fragment o trunkowej powodzi jest tak naprawdę symbolem wartkiej rzeki stojącej na drodze zakochanych, którą muszą pokonać, badź poddać się i utonąć. Podobał mi się motyw z wężem. Na końcu ginie – a więc jest to symbol ceny, którą za miłość przyszło zapłacić. A scena tańca jest właśnie wyznaniem uczucia.
Dobry tekst!
Pozdrawiam!
"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49
Witam. Dziękuję za przeczytanie i komentarze! Zwłaszcza ten najmilszy ;))) Kosmetykę poczyniłam. Co do show i oplakatowania nim drzwi, to dalej nie jestem pewna, czy to było aż tak rażące…ale poprawiłam, ponieważ najpierw napisałam właśnie tak, jak teraz, czyli z “reklamą show” – no i nie zależy mi na tym skrócie myślowym aż tak bardzo.
Pozdrawiam, dziś gorąco! :)
Niby nie do końca “załapałam” o co chodzi, ale dobrze się czytało. Bardzo mi się podobały “przydługie” zdania, które nadały szalonego tempa. Takie małe strumienie świadomości, moim zdaniem bardzo zgrabne.
Kobieta, mężczyzna i wąż – można się domyślić ;) I ten biblioteczny motyw, też mi przypadł do gustu. Jak trochę dłużej się zastanowi po lekturze, przychodzi więcej skojarzeń.
Czy dobrze zrozumiałam, że bibliotekarka, po pracy w czytelni tańcząca w klubie, była żoną bohatera?
Czy nagła i tajemnicza powódź pozostaje zagadką, czy coś ją tłumaczy?
Do czytelni, gdzie na co dzień pracowała… – Czy w dni świąteczne pracowała gdzie indziej?
…miał zmienić się w charakterystyczną mieszankę jazzowo– arabską. – …miał zmienić się w charakterystyczną mieszankę jazzowo-arabską.
…nurkując w kurtynie włosów, opływało szyję i spływało do stóp… – Czy to zamierzone powtórzenie?
Podeszła doń, wygięła biodra… – Spróbowałam. Powyginało mi się to i owo, ja się wygięłam, ale biodra wygiąć się nie chciały. Udało mi się tylko wysuwać biodra w bok oraz kręcić nimi. ;-)
Zrobiła to tylko raz, tak, ze wydało się to zbytkiem… – Literówka.
Ręce powędrowały do tyłu. Trzymając je za sobą, jakby ktoś je skrępował, odchyliła głowę do tyłu… – Powtórzenia.
Tancerka pozwoliła, by waż oplątał jej udo. – Literówka.
…jakby to ona z nich dwojga posiadał wiedzę… – Literówka.
…chyba…ale już niczego nie był pewien. – Brak spacji po wielokropku.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Hmmm. Jak dla mnie – za dużo poezji i erotyki, za mało wyjaśnień.
Babska logika rządzi!
A mnie się podobało, mimo że nie podzielam skłonności do nadinterpretacji (a może artystycznej wrażliwości?) Nazgula. Generalnie nie cierpię tego typu literatury, na ogół mdli mnie od poetyckich opisów połączonych z tematyką erotyczno-miłosną i okraszonych symboliką, której, jako gbur i prostak, nie dostrzegam/rozumiem/cierpię, ale twoje opowiadanie przeczytałem z przyjemnością. Podobała mi się kreacja głównego bohatera. Podobała mi się wyciekająca z tekstu zmysłowość. Podobało mi się najdłuższe zdanie jakie ostatnio przeczytałem – bardzo fajnie zrealizowana narracyjna sztuczka. Podba mi się wreszcie brak wciśniętych na siłę, naciaganych wyjaśnień.
Gratuluję i dziękuję za chwilę emocjonującej rozrywki!
na emeryturze
Sam wątek erotycznej gry między żoną i mężem wydał mi się ciekawy, acz trochę banalny. Mąż odkrywa, że żona tańczy w klubie erotycznym, śledzi ją, patrzy jak tańczy. Było. Może wejść im głębiej do głowy, może przydałby się jakiś dialog między nimi, żeby opowiadanie miało bardziej psychologiczny wymiar. Choć jako czysta impresja też by się mogło obronić.
ALE.
Strasznie niezgrabnie i niechlujnie napisane. Mi się nigdy nie chce wytykać błędów językowych, gorliwych redaktorów masz wyżej. I najgorsze: wspomniana już powódź. Diabolus ex machina. Nie cierpię.
@Deirdriu – dziękuję, ogromnie się cieszę, że Ci się podobało! :) Z długimi zdaniami miało dokładnie tak być – chciałam nadać tempa. Cieszę się, że osiągnęłam zamierzony efekt :)
@regulatorzy – przede wszystkim dziękuję za nieocenione poprawki, trochę odzwyczaiłam się pisania, szlifowania od dłuższych tekstów, stąd trochę potknięć. Tak – to jego żona. Nie, powódź szklankowa ma jedynie wyobraźniowe, obrazowe … względnie metaforyczne ‘wytłumaczenie’.
@Finkla – dzięki za przeczytanie. No nie…wyjaśnień nie będzie. Uznałam, że są to na tyle wyraziste motywy, że prawdopodobnie zagra tu wyobraźnia czytelnika, trochę bałam się zgoła niefantastycznego przygważdżania…
@gary_joiner – ooo, to naprawdę jest mi szczególnie miło :) Są emocje – tekst istnieje! :) Dziękuję!
@tojestniewazne – dzięki… ale swoją drogą, to chyba “strasznie niezgrabnie i niechlujnie napisane” jest tutaj lekką przesadą? ;) Mnie się wydaje, że aż tak strasznie nie jest, no ale… niewazne :P No i – to nie są “gorliwi” redaktorzy, tylko bezinteresownie życzliwi komentatorzy, pomagający niezwykle cennymi poprawkami! Diabolus … eh… No dobrze. Z “niecierpieniem” o diabłach nie będę dyskutować ;)
Pozdrawiam wszystkich! Dziękuję, że czytacie :)
Dzięki Tobie zerknąłem co znaczy atakamit i uświadomiłem sobie, że muszę sobie przyswoić elementarną wiedzę o minerałach.
I Borys Linda – od dziś to nazwisko będzie miało dla mnie całkowicie inne znaczenie.
wkładająca palce między strony życiorysów – bardzo ładne :)
Nabokov zapisujemy jednak przez “v”, tak miał je zapisane w dokumentach. Jego ojciec – Władimir – był Nabokowem przez “w”. Zresztą (mimo, że to się wydaje dość oczywiste) gdzieś o tym mówił Leszek Engelking, tłumacz i znawca pisarza.
Nie chodziło o wygląd, czy wiek – raczej o spojrzenie i o uśmiech – czyli chodzi o spojrzenie zalotnicy i małego szarlatana, małego brudaska? Średnio mi pasuje to do obrazu Twojej bohaterki, ale okej.
Potem jest jeszcze trochę mniej udanych fragmentów, ale nie wypisywałem na bieżąco i się rozmyły.
Kapitalny zabieg stosujesz: zdań krótkich w tych całoakapitowych, z dziesiątkami przecinków. To jest wspaniałe do czytania na głos, do chwytania atmosfery tekstu, jego tempa, wiązania się z bohaterami.
Zamysł powodzi jest kompletnie do bani w swoim powierzchownych znaczeniu (żeby było ok, to musi zagrać i to co widać na pierwszy rzut oka i czego można poszukać wewnątrz, symbolicznie), ale za to relacja opisana bardzo dobrze.
Czytałem z przyjemnością dzięki tej manierze narracyjnej i relacji między bohaterami, ale to, co w tym tekście aspiruje do fantastyki, jest marne.
@Sirin – Twój powyższy komentarz bardzo mi odpowiada, jeśli chodzi ogólnie o komentowanie tekstów. Wyrazisty w krytyce – i taki sam w komplementach. Bardzo dziękuję! Jeśli chodzi o powódź, to problem jest taki, że ja w ogóle nie miałam zamysłu metaforycznego w tej scenie. Nawet cienia. Nie wiem, czy to dobrze czy źle – po prostu faktem jest, to była czysta wyobraźnia. Ta scena przyszła mi do głowy x lat temu i “przezimowała” aż do momentu spisania jej w tym opowiadaniu. Nie oponuję, rzecz jasna, jeśli czytelnik sobie to tak czy inaczej interpretuje, prawdopodobnie taki obraz zdaje się do spekulacji nad symboliką wręcz zapraszać. Podobnie zresztą z kobietą, wężem, mężczyzną – w tym też nie miało być odniesień. Co do Nabokova, to nie wiem, jak to się stało, że jest tutaj “w”. Ja wpisywałam z ‘v’ i w życiu nie widziałam pisowni jego nazwiska przez “w”. Ten byk zupełnie mnie zaskoczył. Może mi komputer zmienił “v” na “w”, a ja nie byłam tego świadoma – albo coś w tym rodzaju. Naprawdę, nie zwykłam robić takich błędów :( Wreszcie jeśli chodzi o podobieństwo do Lolity. Śmieszna rzecz…ja potraktowałam Lolitę jako uosobienie wiecznej, kobiecej młodości, pewnej mieszanki niewinności i seksapilu, ale takiej, która pozostaje mimo upływu lat. I stało się najwyraźniej tak, że nie wzięłam pod uwagę głębszych konotacji tego porównania. Lolita=młodość – tak to miało funkcjonować tutaj. Czyli taka trochę “piramida” metafor i symboli, pewien metaforyczny skrót myślowy. Następnym razem będę ostrożniejsza i bardziej konkretna w porównywaniu moich bohaterów do słynnych postaci literackich ;) Ha…chyba wymyśliłeś imię dla bohatera? :) On miał imię w poprzedniej wersji tekstu…ale zrezygnowałam z imienia. Postanowiłam zaryzykować i usunąć jego tożsamość w cień, z różnych powodów. A na początku tekstu jest napisane, że pewne rzeczy w tym klubie pozwalają “zapomnieć o swojej tożsamości” ;))) Taki mały zabieg…Imię dałam tylko bohaterce. Pozdrawiam!
Częściej chyba Lolita funkcjonuje w znaczeniu “nimfetki” (niedojrzałej kobiety), aniżeli w znaczeniu “młodość”. Takie mam wrażenie, jeśli chodzi o pierwsze konotacje.
Natomiast ja bardzo bezpośrednio to potraktowałem, bo znam tekst bardzo dobrze – to moja ulubiona powieść, idealna pod każdym względem :)
@Sirin – Tak, z pewnością już konkretyzując, Lolita wręcz równa się nimfetka. Ale być może też np. “dziecko w sobie” (tzn.jako odwrotność dziecka posiadanego), pewna doza niedojrzałości (lub niedojrzałość znaczna) ;), niepokorne iskry flirtu w oczach… – to zjawiska nieprzemijające. I w odpowiedniej konfiguracji sprawiające, że do pewnego stopnia ciało też służy tej iluzji nieprzemijania. Rozumiem, że dojrzała kobieta jest przeciwieństwem Lolity – ale wierzę w taką właśnie mieszaninę niedojrzałości i niewinności, a jednocześnie seksu – w spojrzeniu. Zresztą…w końcu jako kobieta nie znam się na dogłębnym oddziaływaniu kobiecych spojrzeń, ewentualnie znam kwestię z “relacji” :D …jeśli wejście w skórę męskiego bohatera nie za bardzo mi wyszło, to przepraszam ;) “Lolity” nie czytałam, ale wiem, że to powieść wybitna.
Czytaj Lolitę! Koniecznie!
Humbert Humbert widzi ją, widzi i mówi (tak z pamięci mniej więcej): “I ona była tam, stała w tym odległym i innym miejscu, ta sama, moja Lo”. Fakt, coś w spojrzeniu, gestach i zmysłowej gracji ciała zostaje na całe życie.
Mnie się podobało. Scena tańca jest – moim zdaniem – niezwykle zmysłowa i erotyczna. Długa, to prawda, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo jest piękna. Wydaje mi się, że więcej w niej napięcia niż w większości – nawet udanych – tekstów na niedawny konkurs “Erotyka”.
Co do tego żona – bibliotekarka – tancerka z wężem to wyjaśnienia szukałabym w tym fragmencie:
Było nawet dobrze, ale nie w porównaniu do codziennych przeżyć literackich, krucjaty wyobraźni, figlów licznych alter ego. Nie wiedząc, kogo winić, lub co – winą obarczył własną, nienasyconą wyobraźnię. Wybujałość pragnień. Lecz czy istniało na to lekarstwo?
Chociaż oczywiście nie wiem, czy słusznie, ale za bardzo mi to nie przeszkadza w ogólnym odbiorze tekstu. Leniwy, zmysłowy, działający na wyobraźnię.
Mnie z kolei scena tańca nieco się dłużyła; generalnie opowiadanie jakoś specjalnie nie przykuło mojej uwagi, za mało konkretów, za mało akcji, a za dużo niejasności.
@ocha – dziękuję bardzo! Bardzo się cieszę, że tak to odbierasz :))) Zwłaszcza, że pierwszy raz w życiu zaryzykowałam w swoim tekście nutę erotyki ;)) I – tak, przytoczony przez Ciebie fragment ma ścisły związek z kwestią tożsamości tancerki :) Pozdrawiam!
@domek – no nie wiem…akcji za mało? …? Co do linii konkret-niejasność… jedyne, co mam na sumieniu, to niejednoznaczny – omawiany już wcześniej – fakt, że tancerka jest żoną głównego bohatera…być może mogłam dać wyraźniejsze, zgrabniej umieszczone wskazówki. Z drugiej strony … w takich przypadkach, kiedy jawa się miesza ze snem…marzenia z rzeczywistością… a kobieta jest/bywa Kobietą… czy to takie ważne, żeby to było pod linijkę, najjaśniejsze? Co do jaśniejszej reszty… to nie bardzo wiem, co miałabym jeszcze “dojaśniać” ;) W obrębie tego stylu konkretyzowanie raczej nie wychodzi najlepiej.