- Opowiadanie: Blue_Ice - Klub "Blue Curacao"

Klub "Blue Curacao"

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

gary_joiner

Oceny

Klub "Blue Curacao"

 

Klub 'Blue Cu­ra­cao'

 

Ścia­ny klubu pod­ziem­ne­go „Blue Cu­ra­cao” po­ły­ski­wa­ły ata­ka­mi­tem w zło­tych i czer­wo­na­wych świa­tłach. Szklan­ki i ka­raf­ki z al­ko­ho­lem zda­wa­ły się pło­nąć ni­czym nie­bie­skie lam­pio­ny. W krze­słach przy­po­mi­na­ją­cych trony każdy mógł za­po­mnieć o wła­snej toż­sa­mo­ści. Zresz­tą, za­po­mi­na­ło się o całej rze­czy­wi­sto­ści już otwie­ra­jąc drzwi wej­ścio­we, opla­ka­to­wa­ne reklamą naj­śwież­szego show, za­wsze z „czymś spe­cjal­nie dla gości”, lu­bią­cych to czy tamto, albo „z nie­spo­dzian­ką”. Tym razem drzwi ob­wiesz­cza­ły „nutkę eg­zo­ty­ki”.

Miej­sce przy sto­li­ku obok sceny kosz­to­wa­ło, ale chciał wi­dzieć jej wy­stęp z tak bli­ska, jak to tylko moż­li­we. Linda – po hisz­pań­sku „ładna”. Ko­bie­ta jego życia, w pew­nym sen­sie. A wła­ści­wie – w każ­dym sen­sie.

Kiedy tak cze­kał, my­ślał o tym, jak tra­fił w to miej­sce.

O tym, że Linda tań­czy w klu­bie, do­wie­dział się w za­wsty­dza­ją­cy spo­sób. A mia­no­wi­cie jeden je­dy­ny raz, po­zwo­lił sobie ją śle­dzić. Nigdy ni­czym się nie zdra­dził, że wie, za to od czasu tam­te­go od­kry­cia jego ma­rze­nie na­bie­ra­ło ru­mień­ców, jego na­dzie­ja, że ona za­ak­cep­tu­je jego grę.

Do czy­tel­ni, gdzie pra­co­wa­ła, przy­cho­dził wy­po­ży­czać kla­sy­kę z wąt­ka­mi ero­tycz­ny­mi, w któ­rych się spe­cja­li­zo­wał. Miesz­kań­cy mia­stecz­ka Hi­gh­witch, prze­sy­ce­ni i znu­że­ni elek­tro­ni­ką, mieli dwie sła­bo­ści: klub Blue Cu­ra­cao – i bi­blio­te­kę pu­blicz­ną. Dla niego czy­tel­nia sta­no­wi­ła du­cho­wą przy­stań. No i cze­kał na mię­dzy-książ­ko­we spo­tka­nia z Lindą. Na prze­rwy w dy­żu­rze na­uko­wym w In­sty­tu­cie Badań Li­te­rac­kich Hi­gh­witch, kiedy to wy­my­kał się do bi­blio­te­ki za­miast na lunch, bo to sy­ci­ło go bar­dziej. Za­ga­jał na ulu­bio­ne te­ma­ty z upodo­ba­niem, wy­py­tu­jąc ją o zda­nie i śle­dząc mi­micz­ną re­ak­cję na każdą z roz­my­słem po­czy­nio­ną uwagę. Ko­bie­ta ob­cu­ją­ca z li­te­ra­tu­rą. Ko­bie­ta wkła­da­ją­ca palce mię­dzy stro­ny ży­cio­ry­sów, hi­sto­rii i krwa­wych wy­da­rzeń, pcha­ją­ca palce mię­dzy drzwi, po­ta­jem­nie, nie­wy­po­wie­dzia­nie, ko­bie­ta tylko dla niego. Pró­bo­wał z mowy jej ciała czy­tać moż­li­wie dużo, wy­ssać za­ko­do­wa­ne w wy­pu­kło­ściach i za­głę­bie­niach ta­jem­ne in­for­ma­cje. O moż­li­wo­ściach, o ich braku. O pra­gnie­niach. Nie­od­kry­tych, za­ko­pa­nych, za­gu­bio­nych po­mię­dzy mięk­ki­mi czy twar­dy­mi okład­ka­mi ksią­żek w jej rę­kach, w ko­bie­cych dło­niach, które z taką gra­cją dzier­ży­ły ludz­kie losy.

Te roz­mo­wy wpra­wia­ły go w spe­cy­ficz­ny stan eu­fo­rii, to­wa­rzy­szą­cej mu póź­niej w dro­dze do domu. Z dnia na dzień nor­mal­nie­ją­ca w oczach rze­czy­wi­stość, którą za­wo­do­wo wi­dy­wał tylko w cu­dzy­sło­wie, w zwier­cia­dle, przy­gnę­bia­ła go. Z żoną róż­ni­li się dia­me­tral­nie w istot­nej kwe­stii: ona szu­ka­ła w domu cał­ko­wi­te­go od­cię­cia od pracy, roz­luź­nie­nia, on zaś cią­gnął za sobą tę­czo­wy ogon li­te­ra­tu­ry wszę­dzie, nie za­my­kał przed nim żad­nych drzwi. Kie­dyś przy­po­mi­na­ła mu Lo­li­tę z po­wie­ści Na­bo­ko­wa. Nie cho­dzi­ło o wy­gląd, czy wiek – ra­czej o spoj­rze­nie i o uśmiech. Po czte­rech la­tach przy­po­mi­na­ła mu już tylko samą sie­bie. Było nawet do­brze, ale nie w po­rów­na­niu do co­dzien­nych prze­żyć li­te­rac­kich, kru­cja­ty wy­obraź­ni, fi­glów licz­nych alter ego. Nie wie­dząc, kogo winić, lub co – winą obar­czył wła­sną, nie­na­sy­co­ną wy­obraź­nię. Wy­bu­ja­łość pra­gnień. Lecz czy ist­nia­ło na to le­kar­stwo?

Ock­nął się z roz­my­ślań, kiedy ho­stes­sa z de­kol­tem do pępka za­py­ta­ła, „czy wszyst­ko w po­rząd­ku”, i „czy życzy sobie do­da­tek lodu do drin­ka”. Po­dzię­ko­wał. Tym samym przy­po­mniał sobie o nie­bie­skim al­ko­ho­lu i po­cią­gnął łyk ze szklan­ki czy­stej jak łza.

Jesz­cze kilka minut scena była pusta. Z ukry­tych gdzieś gło­śni­ków są­czył się chil­lo­ut, który za chwi­lę miał zmie­nić się w cha­rak­te­ry­stycz­ną mie­szan­kę jaz­zo­wo-arab­ską. Ro­zej­rzał się ostroż­nie na boki. Ele­ganc­cy, wręcz wy­twor­ni klien­ci, oraz nie­licz­ne klient­ki, sie­dzie­li w nie­dba­łych po­zach, ra­cząc się spe­cjal­no­ścią lo­ka­lu – blue cu­ra­cao z do­dat­ka­mi róż­nych nie do końca spre­cy­zo­wa­nych spe­cy­fi­ków o ru­basz­nych, za­bar­wio­nych ero­tycz­nie na­zwach, jak "skocz­ny sutek", czy "zmarsz­czo­na skór­ka". Roz­ma­wia­li, jakby nigdy nic. Uda­wa­li, że przy­szli tu jak do kina. Że wcale tego aż tak nie po­trze­bu­ją, że mają w do­mach wszyst­ko, czego za­wsze pra­gnę­li, że to taki re­laks, ozdob­nik. Nic nie zna­czą­cy ka­prys.

Wie­dział, że tak nie było.

Kiedy mu­zy­ka zro­bi­ła się gło­śniej­sza i zmie­ni­ła puls i me­lo­dy­kę – nagle po­ja­wi­ła się. Aż zmru­żył oczy. Oto wresz­cie, po mie­sią­cach od czasu od­kry­cia dru­gie­go „ja” Lindy, zo­ba­czył ją w pra­wie nie­ist­nie­ją­cej, czar­nej bie­liź­nie, kon­tra­stu­ją­cej z bar­dzo białą skórą. Z mie­szan­ką zdu­mie­nia i nie­po­ko­ju zo­ba­czył na jej ra­mio­nach nie­du­że­go, gib­kie­go węża z po­ły­sku­ją­cą, zie­lo­no-brą­zo­wą łuską. Pa­trzył tak in­ten­syw­nie, że po chwi­li wszyst­ko wokół po­ciem­nia­ło, tło znik­nę­ło, po­zo­sta­ła tylko ona, jakby miał przed sobą wy­cię­tą z ciem­no­ści, mi­to­lo­gicz­ną rzeź­bę, którą cudem oży­wił siłą woli.

Wi­dząc twarz Lindy, skie­ro­wa­ną do pu­blicz­no­ści, lekko ko­ły­szą­ce się bio­dra, po­czuł, jak na­prę­ża się jego ciało. Chwy­cił szklan­kę cu­ra­cao, ale nie­wie­le wypił. Oszo­ło­mie­nie i tak wy­peł­nia­ło mu umysł po brze­gi. Cały czas ko­ły­sząc się do mu­zy­ki, po­de­szła do pierw­szej z dwóch za­mon­to­wa­nych na sce­nie po­rę­czy i owi­nę­ła na niej węża. Potem po­de­szła do dru­giej, umiej­sco­wio­nej tuż obok.

Nie­moż­li­we, a jed­nak dzia­ło się. Wi­dział ją pra­wie nagą, w ja­kimś słod­kim wi­dzie, naj­słod­szym, pro­sto z ero­tycz­nych snów. Okrą­głe ciało z mocno wcię­tą talią, ster­czą­ce pier­si w sta­ni­ku z frę­dzel­ków, dłu­gie, bar­dzo jasne włosy, zle­wa­ją­ce się ze świa­tłem tak, że wy­glą­da­ło to jak au­re­ola. Czar­ny pasek ma­te­ria­łu na bio­drach wy­da­wał się jakąś smugą ko­smicz­nej ni­co­ści.

Ko­bie­ta od­mie­nio­na.

Wijąc się w tańcu, wy­cią­ga­ła rękę do węża, a zwie­rzę naj­pierw od­ry­wa­ło się od po­rę­czy, trzy­ma­jąc się ostat­nim od­cin­kiem kor­pu­su, póź­niej zaś po­słusz­nie opla­ta­ło ją i zwin­nie prze­śli­zgi­wa­ło się, nur­ku­jąc w kur­ty­nie wło­sów, opły­wa­ło szyję i spły­wa­ło do stóp, tam zwi­ja­ło się w chwi­lo­wy kłę­bek i znów roz­pla­ta­ło. Wstrzy­mał od­dech wi­dząc, że dło­nie Lindy po­wę­dro­wa­ły do frę­dzel­ków, za­sła­nia­ją­cych po­ślad­ki. Od­wró­ci­ła się tyłem i za­czę­ła po­wo­li zsu­wać fi­ku­śny strój, uka­zu­jąc pięk­ną pupę, następnie zwróciła się w kie­run­ku czar­ne­go to­wa­rzy­sza show, który zdą­żył owi­nąć się ide­al­nie do­oko­ła dru­giej po­rę­czy, ni­czym eg­zo­tycz­ne pną­cze bez liści. Po­de­szła doń, wy­ko­na­ła pół­ob­rót i po­zwo­li­ła, by zwie­rzę, pró­bu­jąc na nowo grunt jej ciała i zy­sku­jąc od­wa­gę, przez mo­ment ję­zy­kiem pie­ści­ło jej po­ślad­ki, po czym wśli­zgnę­ło się na nią, owi­ja­jąc się wokół talii.

Od­ru­cho­wo przy­su­nął się bli­żej sto­li­ka, mając wra­że­nie, że wszy­scy ci niby wy­lu­zo­wa­ni go­ście z po­li­to­wa­niem pa­trzą na ob­ja­wy jego pod­nie­ce­nia. Czuł się tak, jakby pły­nął w ja­kimś cie­płym, lep­kim sy­ro­pie, za­miast ludzi z krwi i kości ota­cza­ły go szep­ty, szep­ty mę­skie, szep­ty ko­bie­ce, szep­ty dzi­wacz­ne, bez­pań­skie. W pew­nym mo­men­cie od jed­ne­go ze sto­li­ków wsta­ła para i od­da­li­ła się w kie­run­ku bocz­nych drzwi, które do­pie­ro wów­czas za­uwa­żył. A ona wciąż tań­czy­ła, tań­czy­ła na środ­ku sceny, szczu­płe ręce pięły się w po­wie­trzu, spla­ta­jąc się i roz­pla­ta­jąc w imi­ta­cji wę­żo­wych ru­chów, two­rząc swo­istą ko­bie­cą se­ce­sję, która dzia­ła­ła na niego ty­siąc­kroć bar­dziej, dla­te­go, że wień­czy­ła nie­koń­czą­ce się wizje i ma­ja­ki, ma­ją­ce swój po­czą­tek w zwy­czaj­nych sy­tu­acjach. Wstrzy­mał od­dech wi­dząc, że za któ­rymś razem, kiedy przy­tu­la­ła swoją twarz do jed­ne­go, bądź dru­gie­go ra­mie­nia, wy­su­nę­ła język i po­li­za­ła swoją skórę. Zro­bi­ła to tylko raz, tak, ze wy­da­ło się to zbyt­kiem, nad­pro­gra­mo­wym wy­pad­kiem przy pracy, nie­do­zwo­lo­nym. Wy­ma­rzo­nym.

Póź­niej prze­su­nę­ła dłoń­mi nad obej­mu­ją­cym ją w pasie wężem, się­gnę­ła do swo­ich pier­si i za­czę­ła bawić się frę­dzel­ka­mi od sta­ni­ka, usta lekko uchy­li­ła, wi­dział te błysz­czą­ce oczy, ru­mie­niec na twa­rzy. Naj­pięk­niej­sze było to, jaką ra­dość jej to spra­wia­ło. Ko­bie­ta w cu­dzy­sło­wie, a jed­no­cze­śnie w na­wia­sie. Kre­acja, ale prze­cież i tak cała ko­bie­cość jest dla męż­czy­zny kre­acją.

Mu­zy­ka zwol­ni­ła, jakby przy­ga­sła. Ręce po­wę­dro­wa­ły do tyłu. Trzy­ma­jąc je za sobą, jakby ktoś je skrę­po­wał, od­chy­li­ła głowę i za­czę­ła wy­ko­ny­wać ko­li­ste ruchy bio­dra­mi. Zwie­rzę jakby zbu­dzi­ło się z uści­sku i trój­kąt­na głów­ka wpeł­zła na górę, mię­dzy pier­si. Gdy do­tknę­ła za­głę­bie­nia w szyi, sta­nik opadł. Tan­cer­ka po­zwo­li­ła, by wąż oplą­tał jej udo.

Naj­zna­ko­mit­sza książ­ka przed jego ocza­mi sama się czy­ta­ła, od­da­wa­ła mu się, stro­na po stro­nie.

Pa­trzył na twarz, na pier­si, na po­ślad­ki, kiedy się od­wra­ca­ła i de­li­kat­nie je gła­dzi­ła, coraz mniej przy­tom­ny, coraz bar­dziej lepki, pły­nął, pły­nął, aż w pew­nym mo­men­cie wszyst­ko po­to­czy­ło się tak szyb­ko. Za­brzmia­ły pierw­sze krzy­ki. Oka­za­ło się, że uczu­cie pły­nię­cia nie było do końca wra­że­niem. Wi­dzo­wie sie­dzie­li już po kost­ki w błę­kit­nej cie­czy. Ze szkla­nek try­snę­ło blue cu­ra­cao, prze­le­wa­jąc się w za­wrot­nym tem­pie i ze wście­kło­ścią tsu­na­mi. Ka­raf­ki i kie­lisz­ki po­przew­ra­ca­ły się, po­tę­gu­jąc ogól­ną pa­ni­kę. Mu­zy­ka była coraz gło­śniej­sza, jakby miała wy­głu­szyć krzy­ki gości, spod któ­rych krze­sła do­słow­nie wy­pły­wa­ły. Uciecz­kę utrud­nia­ły sto­li­ki, chaos, prze­ra­że­nie i to­tal­ne nie­zro­zu­mie­nie tego, co się wła­śnie dzie­je. Linda wciąż stała na sce­nie, ciecz już peł­zła po niej i dą­ży­ła na za­ple­cze. Krzy­cza­ła, chyba wzy­wa­ła pomoc, nie wie­dząc, co robić, lu­dzie z naj­zim­niej­szą krwią pró­bo­wa­li dzwo­nić, ale za­sięg nie łapał, bo prze­cież to pod­zie­mie. Przy­padł do niej, kiedy scho­wa­ła twarz w dło­niach. Wziął ją za ra­mio­na, nagą, drżą­cą i krzy­czał coś, sam nie wie­dział już co, może we­zwij pomoc, gdzie są wła­ści­cie­le, a ona na to, że nie wie, czy to nie ich spraw­ka, nie wie, boi się, że nie wie, gdzie jest jej te­le­fon, pła­ka­ła, pła­ka­ła, a on krzy­czał, już za chwi­lę mu­sie­li pły­nąć, wśród in­nych, wśród pły­wa­ją­cych szkla­nek i ka­ra­fek, krze­seł i sto­łów, coraz wyżej i wyżej, pły­nę­li w kie­run­ku wyj­ścia, on mu­siał ją pod­trzy­my­wać, potem zu­peł­nie wziąć ją na plecy jak ra­tow­nik, w pew­nym mo­men­cie wy­lą­do­wa­li przy ja­kimś po­bocz­nym lof­cie, gdzie jesz­cze było sucho, wdra­pa­li się tam, wtedy wy­cią­gnął ko­mór­kę, miał ją w kie­sze­ni, jak to się stało, miał ją pod ręką, udało mu się za­dzwo­nić na po­li­cję, teraz tylko mogli cze­kać, nie chciał pa­trzeć na tych ludzi, któ­rzy może utoną, bo część z nich jest już dawno pi­ja­na, bo pili od sa­me­go po­cząt­ku, jakby nie mogli znieść ko­bie­co­ści innej, niż na co dzień, bę­dą­cej kre­acją a jed­no­cze­śnie tak in­tym­ną, bo prze­cież wie­dział, że kiedy ko­bie­ta się roz­bie­ra, za­wsze pa­trzy na nią wię­cej par oczu, niż tylko jej wy­bra­nek, cza­sem cały świat pa­trzy, a ona w tym pa­trze­niu kuli się lub roz­kwi­ta, za­le­ży, kto ją kocha.

Gdy prze­sta­ła pła­kać, nagle to, że sie­dzie­li ob­ję­ci, pa­trząc, czy ra­czej sta­ra­jąc się nie pa­trzeć z góry na to, co się wokół nich dzie­je, nagle za­czę­ło mieć sens, że skóra przy skó­rze, pierś o tors, że od­de­chy nie­wy­rów­na­ne, drże­nie stra­chu prze­szło w inne drże­nie, wtedy już nie było ważne to, że dud­ni­ła arab­ska mu­zy­ka, że nie zdo­ła­ła przy­kryć krzy­ków prze­ra­żo­nych ludzi, plu­sku wody, brzę­ku obi­ja­ją­ce­go się o sie­bie szkła, gdyby spoj­rze­li, zo­ba­czy­li­by istny ko­smicz­ny ar­ma­ge­don, nie­bie­ski potop wśród ciem­nych ścian ja­ski­ni, wtedy było ważne, że ona wpiła się war­ga­mi w jego wargi i oplo­tła go rę­ka­mi i udami, ona zaś się­gnął za czar­ną, ko­ron­ko­wą ta­siem­kę, je­dy­ne, co jesz­cze za­sła­nia­ło jej in­tym­ność – i od­su­nął ją, by mogło stać się to, co być może już nigdy miało się nie po­wtó­rzyć, objął ją wpół i po­ło­żył na pod­ło­dze loftu, jesz­cze tro­chę pła­ka­ła, ale bio­dra wy­su­nę­ła tak dra­pież­nie, jakby to ona z nich dwoj­ga po­sia­dała wie­dzę, wie­dzę prze­ra­ża­ją­cą, że to jest ko­niec wszyst­kie­go, co znali do tej pory. Ko­niec wszyst­kie­go bez­piecz­ne­go i z dy­stan­su. Ich od­de­chy zrów­na­ły się, znów miał wra­że­nie, że pły­nie, tym razem jed­nak nie był sam, czuł, że do­kądś zmie­rza, że jest tu, gdzie miał być, ze swoim ma­rze­niem, na które nie za­słu­żył i za re­ali­za­cję któ­re­go pew­nie po­nie­sie jakąś karę. Ko­cha­li się w opa­rach per­fum i dro­gie­go al­ko­ho­lu, mu­zy­ka się urwa­ła i już sły­chać było tylko krzy­ki, ich krzy­ki też sły­szał, cho­ciaż już nie wie­dział, nie znał ich po­cho­dze­nia ani przy­czy­ny, potem usły­szał jesz­cze coś, chyba wycie syren, które się chyba przy­bli­ża­ło, chyba gdzieś skrzyp­nę­ły drzwi i coś za­dud­ni­ło, w pew­nej chwi­li coś go mocno za­kłu­ło, ale nie wie­dział, nic nie wie­dział, od­bie­rał świat z za­mknię­ty­mi ocza­mi, wśród krzy­ków ledwo dało się roz­róż­nić przy­tom­ne po­krzy­ki­wa­nia ra­tow­ni­ków, chyba… ale już ni­cze­go nie był pe­wien. Dla niego show był już skoń­czo­ny.

***

Na­stęp­ne­go dnia na­kład "Hi­gh­witch news" sprze­dał się w ty­sią­cach eg­zem­pla­rzy. Na pierw­szej stro­nie wid­niał napis "Błę­kit­ny ar­ma­ge­don" i ogrom­ne zdję­cie, które przy­po­mi­na­ło pod­ko­lo­ro­wa­ne fo­to­gra­fie z po­wo­dzi. Pod spodem zdję­cie ko­bie­ty. A pod zdję­ciem można było prze­czy­tać:

"(…) Na szczę­ście po­ziom cie­czy w pew­nym mo­men­cie za­czął opa­dać. Bi­lans wy­pad­ku to kilka pod­to­pień, dwa za­wa­ły serca, jedna star­sza osoba w sta­nie komy. Po­szko­do­wa­na jest rów­nież ar­tyst­ka wy­stę­pu­ją­ca tego wie­czo­ra w klu­bie. Ko­bie­ta prze­by­wa w szpi­ta­lu pod ob­ser­wa­cją z po­wo­du sil­ne­go wstrzą­su psy­chicz­ne­go, w sali obok zaś prze­by­wa jej mąż, znany hi­sto­ryk li­te­ra­tu­ry. Od­na­le­zio­no też wplą­ta­ne­go we włosy ar­tyst­ki węża. Zwie­rzę było mar­twe”.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Przykro mi, ale nie pojęłam o co chodzi w tej erotyzującej i chaotycznej scence. W tekście pojawiło się wiele sformułowań, które mnie osobiście utrudniały czytanie, np:  

Ściany klubu podziemnego „Blue Curacao” – zwykłe przestawienie szyku, a już przeszkoda, na której się potknęłam

drzwi wejściowe, oplakatowane najświeższym show, – show to pokaz, występ – jak drzwi mogą być oplakatowane występem? 

Ocknął się z rozmyślań, kiedy hostessa z dekoltem do pępka zapytała, „czy wszystko w porządku”, i „czy życzy sobie dodatek lodu do drinka”. – dlaczego zamiast normalnego dialogu stosujesz coś takiego? 

 

I te dwa ostatnie akapity przed gwiazdkami – istny słowotok. Ten fragment zyskałby niewątpliwie na podzieleniu na większą ilość zdań. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przeczytałem… ale nie wiem o co chodzi i po co to wszystko. Zauważyłem kilka błędów, ale Śniąca chyba je wytknęła.

Mnie też nie udało się pojąć zamysłu autorki. Scenka erotyczna była do pewnego momentu dość udana, potem jakoś się to wszystko rozmyło, wydaje mi się, że przesadziłaś z ilością. Nie zrozumiałam też akcji żona– nie żona ani nagłej powodzi w lokalu. Jeśli to jakaś przenośnia, to ja niestety ie zrozumiałam. :-(

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

 

Miej­sce przy sto­li­ku obok sceny kosz­to­wa­ło, ale chciał wie­dzieć jej wy­stęp z tak bli­ska, jak to tylko moż­li­we.

Chyba: widzieć.

 

Ręce po­wę­dro­wa­ły do tyłu. Trzy­ma­jąc ręce za sobą, jakby ktoś je skrę­po­wał, od­chy­li­ła głowę do tyłu i za­czę­ła wy­ko­ny­wać ko­li­ste ruchy bio­dra­mi. 

Ręce x 2.

 

A mi się podobało. Fabularnie jest to szaleństwo, ale czasami w szaleństwie jest metoda.

Ten tekst to literatura alegorii. Opowieść o trudach (trudnej) miłości. Najbardziej osobliwy fragment o trunkowej powodzi jest tak naprawdę symbolem wartkiej rzeki stojącej na drodze zakochanych, którą muszą pokonać, badź poddać się i utonąć. Podobał mi się motyw z wężem. Na końcu ginie – a więc jest to symbol ceny, którą za miłość przyszło zapłacić. A scena tańca jest właśnie wyznaniem uczucia.

 

Dobry tekst!

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Witam. Dziękuję za przeczytanie i komentarze! Zwłaszcza ten najmilszy ;))) Kosmetykę poczyniłam. Co do show i oplakatowania nim drzwi, to dalej nie jestem pewna, czy to było aż tak rażące…ale poprawiłam, ponieważ najpierw napisałam właśnie tak, jak teraz, czyli z “reklamą show” – no i nie zależy mi na tym skrócie myślowym aż tak bardzo.

Pozdrawiam, dziś gorąco! :)

Niby nie do końca “załapałam” o co chodzi, ale dobrze się czytało. Bardzo mi się podobały “przydługie” zdania, które nadały szalonego tempa. Takie małe strumienie świadomości, moim zdaniem bardzo zgrabne.

Kobieta, mężczyzna i wąż – można się domyślić ;) I ten biblioteczny motyw, też mi przypadł do gustu. Jak trochę dłużej się zastanowi po lekturze, przychodzi więcej skojarzeń.

Czy dobrze zrozumiałam, że bibliotekarka, po pracy w czytelni tańcząca w klubie, była żoną bohatera?

Czy nagła i tajemnicza powódź pozostaje zagadką, czy coś ją tłumaczy?

 

Do czy­tel­ni, gdzie na co dzień pra­co­wa­ła… – Czy w dni świąteczne pracowała gdzie indziej?

 

miał zmie­nić się w cha­rak­te­ry­stycz­ną mie­szan­kę jaz­zo­wo– arab­ską. – …miał zmie­nić się w cha­rak­te­ry­stycz­ną mie­szan­kę jaz­zo­wo-arab­ską.

 

nur­ku­jąc w kur­ty­nie wło­sów, opły­wa­ło szyję i spły­wa­ło do stóp… – Czy to zamierzone powtórzenie?

 

Po­de­szła doń, wy­gię­ła bio­dra… – Spróbowałam. Powyginało mi się to i owo, ja się wygięłam, ale biodra wygiąć się nie chciały. Udało mi się tylko wysuwać biodra w bok oraz kręcić nimi. ;-)

 

Zro­bi­ła to tylko raz, tak, ze wy­da­ło się to zbyt­kiem… – Literówka.

 

Ręce po­wę­dro­wa­ły do tyłu. Trzy­ma­jąc je za sobą, jakby ktoś je skrę­po­wał, od­chy­li­ła głowę do tyłu… – Powtórzenia.

 

Tan­cer­ka po­zwo­li­ła, by waż oplą­tał jej udo. – Literówka.

 

jakby to ona z nich dwoj­ga po­sia­dał wie­dzę… – Literówka.

 

chyba…ale już ni­cze­go nie był pe­wien. – Brak spacji po wielokropku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Jak dla mnie – za dużo poezji i erotyki, za mało wyjaśnień.

Babska logika rządzi!

A mnie się podobało, mimo że nie podzielam skłonności do nadinterpretacji (a może artystycznej wrażliwości?) Nazgula. Generalnie nie cierpię tego typu literatury, na ogół mdli mnie od poetyckich opisów połączonych z tematyką erotyczno-miłosną i okraszonych symboliką, której, jako gbur i prostak, nie dostrzegam/rozumiem/cierpię, ale twoje opowiadanie przeczytałem z przyjemnością. Podobała mi się kreacja głównego bohatera. Podobała mi się wyciekająca z tekstu zmysłowość. Podobało mi się najdłuższe zdanie jakie ostatnio przeczytałem – bardzo fajnie zrealizowana narracyjna sztuczka. Podba mi się wreszcie brak wciśniętych na siłę, naciaganych wyjaśnień.

Gratuluję i dziękuję za chwilę emocjonującej rozrywki!

na emeryturze

Sam wątek erotycznej gry między żoną i mężem wydał mi się ciekawy, acz trochę banalny. Mąż odkrywa, że żona tańczy w klubie erotycznym, śledzi ją, patrzy jak tańczy. Było. Może wejść im głębiej do głowy, może przydałby się jakiś dialog między nimi, żeby opowiadanie miało bardziej psychologiczny wymiar. Choć jako czysta impresja też by się mogło obronić.

ALE.

Strasznie niezgrabnie i niechlujnie napisane. Mi się nigdy nie chce wytykać błędów językowych, gorliwych redaktorów masz wyżej. I najgorsze: wspomniana już powódź. Diabolus ex machina. Nie cierpię.

@Deirdriu – dziękuję, ogromnie się cieszę, że Ci się podobało! :) Z długimi zdaniami miało dokładnie tak być – chciałam nadać tempa. Cieszę się, że osiągnęłam zamierzony efekt :)

@regulatorzy – przede wszystkim dziękuję za nieocenione poprawki, trochę odzwyczaiłam się pisania, szlifowania od dłuższych tekstów, stąd trochę potknięć. Tak – to jego żona. Nie, powódź szklankowa ma jedynie wyobraźniowe, obrazowe … względnie metaforyczne ‘wytłumaczenie’. 

@Finkla – dzięki za przeczytanie. No nie…wyjaśnień nie będzie. Uznałam, że są to na tyle wyraziste motywy, że prawdopodobnie zagra tu wyobraźnia czytelnika, trochę bałam się zgoła niefantastycznego przygważdżania…

@gary_joiner – ooo, to naprawdę jest mi szczególnie miło :) Są emocje – tekst istnieje! :) Dziękuję!

@tojestniewazne – dzięki… ale swoją drogą, to chyba “strasznie niezgrabnie i niechlujnie napisane” jest tutaj lekką przesadą? ;) Mnie się wydaje, że aż tak strasznie nie jest, no ale… niewazne :P No i – to nie są “gorliwi” redaktorzy, tylko bezinteresownie życzliwi komentatorzy, pomagający niezwykle cennymi poprawkami! Diabolus … eh… No dobrze. Z “niecierpieniem” o diabłach nie będę dyskutować ;) 

Pozdrawiam wszystkich! Dziękuję, że czytacie :)

 

Dzięki Tobie zerknąłem co znaczy atakamit i uświadomiłem sobie, że muszę sobie przyswoić elementarną wiedzę o minerałach.

I Borys Linda – od dziś to nazwisko będzie miało dla mnie całkowicie inne znaczenie.

 

wkładająca palce między strony życiorysów – bardzo ładne :)

Nabokov zapisujemy jednak przez “v”, tak miał je zapisane w dokumentach. Jego ojciec – Władimir – był Nabokowem przez “w”. Zresztą (mimo, że to się wydaje dość oczywiste) gdzieś o tym mówił Leszek Engelking, tłumacz i znawca pisarza.

Nie chodziło o wygląd, czy wiek – raczej o spojrzenie i o uśmiech – czyli chodzi o spojrzenie zalotnicy i małego szarlatana, małego brudaska? Średnio mi pasuje to do obrazu Twojej bohaterki, ale okej.

Potem jest jeszcze trochę mniej udanych fragmentów, ale nie wypisywałem na bieżąco i się rozmyły.

 

Kapitalny zabieg stosujesz: zdań krótkich w tych całoakapitowych, z dziesiątkami przecinków. To jest wspaniałe do czytania na głos, do chwytania atmosfery tekstu, jego tempa, wiązania się z bohaterami.

Zamysł powodzi jest kompletnie do bani w swoim powierzchownych znaczeniu (żeby było ok, to musi zagrać i to co widać na pierwszy rzut oka i czego można poszukać wewnątrz, symbolicznie), ale za to relacja opisana bardzo dobrze.

Czytałem z przyjemnością dzięki tej manierze narracyjnej i relacji między bohaterami, ale to, co w tym tekście aspiruje do fantastyki, jest marne.

@Sirin – Twój powyższy komentarz bardzo mi odpowiada, jeśli chodzi ogólnie o komentowanie tekstów. Wyrazisty w krytyce – i taki sam w komplementach. Bardzo dziękuję! Jeśli chodzi o powódź, to problem jest taki, że ja w ogóle nie miałam zamysłu metaforycznego w tej scenie. Nawet cienia. Nie wiem, czy to dobrze czy źle – po prostu faktem jest, to była czysta wyobraźnia. Ta scena przyszła mi do głowy x lat temu i “przezimowała” aż do momentu spisania jej w tym opowiadaniu. Nie oponuję, rzecz jasna, jeśli czytelnik sobie to tak czy inaczej interpretuje, prawdopodobnie taki obraz zdaje się do spekulacji nad symboliką wręcz zapraszać. Podobnie zresztą z kobietą, wężem, mężczyzną – w tym też nie miało być odniesień. Co do Nabokova, to nie wiem, jak to się stało, że jest tutaj “w”. Ja wpisywałam z ‘v’ i w życiu nie widziałam pisowni jego nazwiska przez “w”. Ten byk zupełnie mnie zaskoczył. Może mi komputer zmienił “v” na “w”, a ja nie byłam tego świadoma – albo coś w tym rodzaju. Naprawdę, nie zwykłam robić takich błędów :( Wreszcie jeśli chodzi o podobieństwo do Lolity. Śmieszna rzecz…ja potraktowałam Lolitę jako uosobienie wiecznej, kobiecej młodości, pewnej mieszanki niewinności i seksapilu, ale takiej, która pozostaje mimo upływu lat. I stało się najwyraźniej tak, że nie wzięłam pod uwagę głębszych konotacji tego porównania. Lolita=młodość – tak to miało funkcjonować tutaj. Czyli taka trochę “piramida” metafor i symboli, pewien metaforyczny skrót myślowy. Następnym razem będę ostrożniejsza i bardziej konkretna w porównywaniu moich bohaterów do słynnych postaci literackich ;) Ha…chyba wymyśliłeś imię dla bohatera? :) On miał imię w poprzedniej wersji tekstu…ale zrezygnowałam z imienia. Postanowiłam zaryzykować i usunąć jego tożsamość w cień, z różnych powodów. A na początku tekstu jest napisane, że pewne rzeczy w tym klubie pozwalają “zapomnieć o swojej tożsamości” ;))) Taki mały zabieg…Imię dałam tylko bohaterce. Pozdrawiam!

Częściej chyba Lolita funkcjonuje w znaczeniu “nimfetki” (niedojrzałej kobiety), aniżeli w znaczeniu “młodość”. Takie mam wrażenie, jeśli chodzi o pierwsze konotacje.

Natomiast ja bardzo bezpośrednio to potraktowałem, bo znam tekst bardzo dobrze – to moja ulubiona powieść, idealna pod każdym względem :)

@Sirin – Tak, z pewnością już konkretyzując, Lolita wręcz równa się nimfetka. Ale być może też np. “dziecko w sobie” (tzn.jako odwrotność dziecka posiadanego), pewna doza niedojrzałości (lub niedojrzałość znaczna) ;), niepokorne iskry flirtu w oczach… – to zjawiska nieprzemijające. I w odpowiedniej konfiguracji sprawiające, że do pewnego stopnia ciało też służy tej iluzji nieprzemijania. Rozumiem, że dojrzała kobieta jest przeciwieństwem Lolity – ale wierzę w taką właśnie mieszaninę niedojrzałości i niewinności, a jednocześnie seksu – w spojrzeniu. Zresztą…w końcu jako kobieta nie znam się na dogłębnym oddziaływaniu kobiecych spojrzeń, ewentualnie znam kwestię z “relacji” :D …jeśli wejście w skórę męskiego bohatera nie za bardzo mi wyszło, to przepraszam ;) “Lolity” nie czytałam, ale wiem, że to powieść wybitna. 

Czytaj Lolitę! Koniecznie!

 

Humbert Humbert widzi ją, widzi i mówi (tak z pamięci mniej więcej): “I ona była tam, stała w tym odległym i innym miejscu, ta sama, moja Lo”. Fakt, coś w spojrzeniu, gestach i zmysłowej gracji ciała zostaje na całe życie.

Mnie się podobało. Scena tańca jest – moim zdaniem – niezwykle zmysłowa i erotyczna. Długa, to prawda, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało, bo jest piękna. Wydaje mi się, że więcej w niej napięcia niż w większości – nawet udanych – tekstów na niedawny konkurs “Erotyka”.

Co do tego żona – bibliotekarka – tancerka z wężem to wyjaśnienia szukałabym w tym fragmencie:

Było nawet dobrze, ale nie w porównaniu do codziennych przeżyć literackich, krucjaty wyobraźni, figlów licznych alter ego. Nie wiedząc, kogo winić, lub co – winą obarczył własną, nienasyconą wyobraźnię. Wybujałość pragnień. Lecz czy istniało na to lekarstwo?

Chociaż oczywiście nie wiem, czy słusznie, ale za bardzo mi to nie przeszkadza w ogólnym odbiorze tekstu. Leniwy, zmysłowy, działający na wyobraźnię. 

Mnie z kolei scena tańca nieco się dłużyła; generalnie opowiadanie jakoś specjalnie nie przykuło mojej uwagi, za mało konkretów, za mało akcji, a za dużo niejasności. 

@ocha – dziękuję bardzo! Bardzo się cieszę, że tak to odbierasz :))) Zwłaszcza, że pierwszy raz w życiu zaryzykowałam w swoim tekście nutę erotyki ;)) I – tak, przytoczony przez Ciebie fragment ma ścisły związek z kwestią tożsamości tancerki :) Pozdrawiam!

@domek – no nie wiem…akcji za mało? …? Co do linii konkret-niejasność… jedyne, co mam na sumieniu, to niejednoznaczny – omawiany już wcześniej – fakt, że tancerka jest żoną głównego bohatera…być może mogłam dać wyraźniejsze, zgrabniej umieszczone wskazówki. Z drugiej strony … w takich przypadkach, kiedy jawa się miesza ze snem…marzenia z rzeczywistością… a kobieta jest/bywa Kobietą… czy to takie ważne, żeby to było pod linijkę, najjaśniejsze? Co do jaśniejszej reszty… to nie bardzo wiem, co miałabym jeszcze “dojaśniać” ;) W obrębie tego stylu konkretyzowanie raczej nie wychodzi najlepiej.

Nowa Fantastyka