- Opowiadanie: A.Sokal - Gdzie diabeł nie może...

Gdzie diabeł nie może...

Niezrozumiałych treści ciąg dalszy... ;)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Gdzie diabeł nie może...

Na szczęście skończyły się upały, więc siadłem sobie na ławce w parku. Na szczęście nikt tędy nie przechodził i nie przerywał tej błogiej ciszy. Zgodziłem się ze sobą nawet na kompromis siedzenia na obesranej ławce, byleby tylko dalej od ludzkiego bełkotu.

Słońcu, na szczęście, nie udało się przedostać przez szary, chmurny koc, lecz mimo tego nie zdejmowałem okularów przeciwsłonecznych. Wiedziałem, że jak tylko je zdejmę, to się żółty, złośliwy skurwysyn zaraz pojawi.

W wewnętrznej kieszeni kurtki palił mnie już mój wymięty i poplamiony kawą notes, czekając, aż go wyjmę i zacznę pisać. Nie robiłem tego, bo było mi dobrze. Czułem już, co prawda, że postaci się niecierpliwią i jak tylko go wyjmę, rozkręcą się na dobre. Nie chciałem jednak przez ten moment myśleć o niczym.

Napawałem się pustką w mojej głowie, brakiem jakiejkolwiek myśli.

Zazdroszczę nieraz takim, co nie mają przemyśleń. W ich głowach musi panować nieopisany porządek i spokój. Współczuję jednocześnie takim, którzy myślą za dużo, a przynajmniej starają się i z pewnością tak im się wydaje. Nie sądzę, żeby miało to jakikolwiek związek z inteligencją. Raczej z brakiem pewności siebie i zaufania do swoich poglądów.

Taki osobnik musi się sam, w swojej głowie, zapytywać wielokrotnie o ocenę rzeczywistości, z czego prawdopodobnie każda odpowiedź niepokojąco różni się od pozostałych. Prowadzi to nieuchronnie do następnej serii pytań. Tacy ludzie muszą mieć duży problem z podejmowaniem decyzji.

Ja staram się za dużo nie myśleć. Ograniczam się do praktykowania tej czynności tuż przed momentem decyzyjnym, co doskonale oszczędza czas. Jeżeli, oczywiście, nie potrzebuje się wiele czasu na dokonywanie analiz.

Paradoksalnie, nie ma w tym sprzeczności, że większość wolnomyślicieli również myśli powoli.

Nigdy nie planuję dialogów, ani sytuacji. One po prostu są (nienawidzę określenia „po prostu”). Czają się gdzieś, niewypowiedziane, w zakamarkach mojej czaszki, do momentu, aż zacznę je spisywać. Wówczas wylewają się, jak gówna do rynsztoka, a ja próbuję je wszystkie złapać, przerabiając na złote frazy literackie. Uważając przy tym, żeby za bardzo ich nie zgnieść.

Nie mogę wtedy przestać pisać. Jak przerwę, zostaję z samym gównem w ręce.

Inaczej sprawa się ma w przypadku kreowania świata, czy fikcyjnej rzeczywistości. Oficjalnie poddaję w wątpliwość, że możliwym jest stworzenie wszechświata w 6 dni.

W szybszym tempie cyganie zbudowaliby grobowiec dla egipskiego króla, niż ja swoją ostatnią powieść. Pod warunkiem, że byliby zainteresowani budowaniem czegokolwiek. A że prawdopodobnie nigdy nie będą, to nie jestem w stanie określić rezultatu tego wyścigu. Ja zmagam się z nią, całą już jej pełnoletniość.

1:0 dla Cyganów (mimo wszystko).

Jeszcze moment, zaraz zacznę pisać. Jeszcze chwileczkę – czułem się, jakby znów mama budziła mnie do szkoły, a ja chciałem jeszcze pospać, bo przecież pisałem do późna z latarką pod pierzyną.

Siedział ktoś kiedyś pod pierzyną? Niekoniecznie z latarką. Bardzo szybko zaczyna brakować tlenu, a kark robi się niesamowicie obolały, bo wbrew temu, co mówią, pierze jest cholernie ciężkie.

Dobrze, zatem. Wyjąłem notes. Przewertowałem kilka kartek, przejrzałem notatki. Już wiem, która to będzie scena. Mam idealne warunki, żeby opisać scenę w burdelu. Duncan idzie złożyć na wieczór zamówienie specjalne. Uśmiecham się do siebie. Jestem zadowolony. To będzie jeden z moich ulubionych momentów.

Nagle mój święty spokój przerywa tąpnięcie na ławce obok mnie. Jakby dupa nie mogła spokojniej zaanonsować swojej obecności, niż wprawianiem w ruch dup sąsiednich. Jasne, że mogła się objawić znacznie wulgarniej i głośniej, z całą pewnością.

Obok mnie pojawiła się turkawka. Taka, która wie, jak zafarbować włosy na średni blond, żeby nadal wyglądać siwo. Miała na sobie białe spodnie i welurowy, krwistoczerwony blezer z weluru, który aż się chciało pogłaskać. Stopy, w ciemnych (czyt. cielistych dla mulatek) niegwałtkach, zakrywały białe, stare chyba jak właścicielka, półbuty z paskiem, przypominające trochę kierpce.

Miała może koło siedemdziesiątki, czyli mogłaby być nawet moją matką, jakby się uparła. Jakby się uparła, mogłaby też próbować mnie poderwać, bo panie w tym wieku miewają przecież różne fantazje.

Ta, natomiast uparła się, żeby zrujnować mój błogostan. Nie mam pojęcia, po jakiego grzyba dosiadać się do kogoś tylko po to, żeby ostentacyjnie usiąść do niego tyłem, na drugim skraju ławki.

Gotowałem się przez moment w środku, aż się uspokoiłem i zrobiłem zdjęcie jej plecom. Nawet tego nie zauważyła. Może też była głucha, bo nie usłyszała dźwięku migawki.

Chwilę potem wiedziałem już, że na pewno była głucha, bo wyciągnęła z torebki prehistoryczną Nokię i zaczęła przez nią nadawać tak głośno, że pomyślałem sobie, że telefon nie jest jej wcale potrzebny, bo osoba, z którą rozmawiała z pewnością ją słyszy i bez tego.

Poirytowany włożyłem słuchawki do uszu. Puściłem Billa Browna (może powinno to być ACDC, ale przy tym nie da się pracować). Z początku nie dawał rady zagłuszyć Turkawki, lecz po osiągnięciu poziomu, w którym twój sprzęt ostrzega cię przed uszkodzeniem słuchu, osiągnąłem kompromis spokoju. To nie były wymarzone warunki, ale postanowiłem jednak trochę popracować.

Wtedy właśnie wyszło słońce. A ja, mimo okularów, widziałem jedynie zarysy plam po kawie. Na dodatek, poczułem szarpanie za ramię.

Po raz pierwszy Turkawka patrzyła na mnie. Wyjąłem słuchawki z uszu i popatrzyłem na nią pytająco. Przynajmniej tak mi się wydawało, choć może mój wzrok mówił raczej, „O co, kurwa, chodzi?”.

– Czy mógłby pan, z łaski swojej, słuchać tego – tu pokazała na swoje ucho wskazującym palcem, jakby próbowała się w nie dwukrotnie zapukać – trochę ciszej?

– Starałem się jak mogłem, może mi pani wierzyć, żeby nie słyszeć tego wcale. I śmiem przypuszczać, że pani rozmówca może mieć podobne odczucia – wstałem i odszedłem zostawiając staruszkę, prawdopodobnie w poczuciu niespełnienia komunikacyjnego.

Dobry dzień diabli wzięli.

Koniec

Komentarze

Miała na sobie białe spodnie i welurowy, krwistoczerwony blezer z weluru, który aż się chciało pogłaskać

A masło było z masła. 

Właściwie to mogłabym przepisać tutaj swój komentarz spod poprzedniego tekstu. Znowu wyrwana z kontekstu scenka, która kończy się niczym. Ale bardzo mi się podoba Twój styl i przyjemnie się czyta. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Rozumiem męki twórcze bohatera, ale nadal, choć błysnął promyczek nadziei, nie wiem co z tego wyniknie. :-(

Jeśli to już wszystko, lektura nie była satysfakcjonująca, a jeśli to kolejny fragment, to pozwalam sobie zadać pytanie: – Dlaczego wrzucasz tekst w kawałkach?

 

Ofi­cjal­nie pod­da­ję w wąt­pli­wość, że moż­li­wym jest stwo­rze­nie wszech­świa­ta w 6 dni.Ofi­cjal­nie pod­da­ję w wąt­pli­wość, że moż­li­we jest stwo­rze­nie wszech­świa­ta w sześć dni.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

W szyb­szym tem­pie cy­ga­nie zbu­do­wa­li­by gro­bo­wiec… – W szyb­szym tem­pie Cy­ga­nie zbu­do­wa­li­by gro­bo­wiec

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne, podobało mi się. Krótka historia starego marudy. Fakt wyrwane z kontekstu, ale zdecydowanie podoba mi się twój styl pisania, bo chłonęłam to pomimo braku akcji.

Mam bardzo silną wolę. Robi ze mną co chce.

No fakt, utonąłem w tym zwelurowanym, welurowym welurze.

 

Mam deja vu :) dosłownie jak z moimi Paniami Redaktorkami, zawsze coś znajdą ;>

 

Wrzucam tekst w kawałkach, bo jakbym wrzucił w całości, oznaczałoby to, że nie żyję i właśnie piszę pośmiertnie. 

Tekst powstaje z dnia na dzień. Opisane welurowe wydarzenie miało miejsce w zeszłym tygodniu.

Proszę mi wybaczyć, ale nie wiem, co wydarzy się jutro.

 

Jako stary maruda uwielbiam, jak mnie chwalą młode niewiasty ;)

"Ludzie bez polotu muszą zajmować się przyziemnymi sprawami" (A.Sokal)

Podoba mi się sposób narracji, lekki, barwny, sarkastyczny, dygresyjny. Lubię taki styl. Dotarłem do mety niezmęczony. Jest coś wciągającego w tej historii o Duncanie. ;-) 

Powodzenia. 

Przykro mi, ale mam ten sam zarzut co poprzednio – brak fantastyki i scenka o niczym. Chociaż chyba nawet nieco gorzej – bo tu nie dzieje się już kompletnie nic. Są tylko wodolejskie przemyślenia autora. Jeśli jest coś jeszcze, to ja tego nie dostrzegam.

 pani rozmówca może mieć podobne odczucia – wstałem i odszedłem

A nie powinno być raczej: pani rozmówca może mieć podobne odczucia.Wstałem i odszedłem?

 

Edycja

 

Właśnie przeczytałam Twój komentarz, w którym stwierdzasz, że wrzucasz fragmentami. Oznacz może w takim przypadku tekst nie jako “opowiadanie”, ale “fragment”. Z drugiej strony jednak ostrzegam – fragmenty nie cieszą się zbytnią popularnością.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

A.Sokalu, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, że trafiłeś na portal fantastyczny i byłoby bardzo miło, gdyby w prezentowanej tu Twojej twórczości fantastyka jednak się objawiła. Bo na razie to, niestety, ni hu, hu. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Lubię twarde babki ;) 

Kochana R, piszę tak dużo fantastyki, że bardzo mnie kręci pisanie prawdy ;]

 

Ale cierpliwości, specyjalnie dla Pani pojawi się coś, jeżeli nie fantastycznego, to przynajmniej przyzwoicie nieprawdziwego  :)

"Ludzie bez polotu muszą zajmować się przyziemnymi sprawami" (A.Sokal)

Ależ, A.Sokalu, pisz sobie tyle prawdy ile dusza zapragnie! Jednak ja, na tej stronie, wolałabym czytać opowiadania pod każdym względem fantastyczne. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Twoje życzenie, Pani… ;)

"Ludzie bez polotu muszą zajmować się przyziemnymi sprawami" (A.Sokal)

Czytam i wyobrażam sobie pewnego poirytowanego rzeczywistością człowieka. Albo raczej niespełnionego, który myśli za dużo. A tu nagle “Ja staram się za dużo nie myśleć”. I klops. Natomiast drugi, powiedzmy, “szorcik” i znów z bardzo wyraźnym bohaterem, bardzo przyjemnie napisany, z niezłym dowcipem ale również… jakby nie na ten portal i też o niczym. To trochę tak, jakbym oglądał przez szybę tramwaju ładną reklamę sprzętu wspinaczkowego, który mnie interesuje, po szczerości rzecz nazywając, niewiele.

Nie żebym coś do niefantastyki miał, bo ja w zasadzie przedkładam literaturę piękną ponad fantastykę (nie linczujcie mnie tylko, Drodzy Użytkownicy), lecz jednak miejsce publikacji zobowiązuje do nawiązania doń czymkolwiek.

A.. skojarzenie takie mam z prozą Krzysztofa Vargi, z “Trocin” konkretniej. Tam mamy podobnego bohatera.

Hmmm. Mam nadzieję, że trzeci tekst jednak będzie o czymś bliższym fantastyki.

możliwym jest stworzenie wszechświata w 6 dni.

Liczby w beletrystyce raczej piszemy słownie.

W szybszym tempie cyganie zbudowaliby grobowiec dla egipskiego króla,

Dlaczego Cyganie małą literą? A, zauważyłam, że Regulatorzy już o tym wspominała. Poprawiaj błędy, Autorze.

Ja zmagam się z nią, całą już jej pełnoletniość.

Trochę niejasne sformułowanie. To znaczy, że narrator zaczął pisać swoją powieść dopiero, kiedy ukończyła osiemnaście lat?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka