- Opowiadanie: gryzek007 - Polska 2021

Polska 2021

Witam, chciałbym przedstawić pierwszy rozdział mojego opowiadania, pt. “Polska 2021” (nazwa robocza).

Jest to opowiadanie o Arielu, chłopaku, który musi odnaleźć się w nowej dla siebie rzeczywistości. Musi się odnaleźć w świecie ogarniętym wojną.  

Tekst jest co prawda po korekcie, ale pewnie znajdą się jakieś błędy. Życzę miłej lektury i proszę o Wasze opinie.

Oceny

Polska 2021

"Polska 2021"

ROZDZIAŁ 1

A więc wojna.

 

Polska, rok 2021.

 

Dochodziła godzina 21, rodzice Ariela szykowali się już do snu z racji tego, że wcześnie rano musieli wstać do pracy. Ariel krzątał się jeszcze w kuchni, szukając czegoś, co mógłby na szybko przegryźć.

Ostatecznie nie wziął niczego na ząb, pożyczył rodzicom dobrej nocy, i poszedł do swojego pokoju.

 

Włączył telewizor i przeskakiwał z kanału na kanał, zatrzymał się na kanale informacyjnym, a tam jak zwykle od pewnego czasu, tematem przewodnim była groźba wybuchu globalnego konfliktu zbrojnego.

Ariel niespecjalnie wierzył w to, że w dzisiejszych, jak się mu wydawało, normalnych czasach, może dojść do wojny. Kto chciałby narażać całą ludzkość na globalną katastrofę? W imię czego?

 

Owszem, wiedział, że lokalne konflikty się zdarzają, przecież w każdym małżeństwie są kłótnie, ale żeby w jedną kłótnię angażować cały świat? Czy naprawdę wszyscy ludzie w jednym momencie, każdy z osobna, chce się kłócić? Czy do wojny potrzeba angażować cały świat? Wydawało mu się to głupie i bez sensu, nie wierzył w to, co mówią media, że światu grozi wojna. Nie wierzył, że w Polsce może dojść do czegoś takiego. Pamiętał lekcje historii ze szkoły i opowiadania starszych o tym, jaka wojna była straszna, ale nie wierzył, że w Polsce, w jego ojczyźnie, może znów nastać czas wojny.

 

Kiedyś, często zanim zasnął, rozmyślał leżąc w łóżku, co by zrobił gdyby wybuchła wojna.

Czasem wyobrażał sobie, że ratuje inne osoby, które uciekały przed kulami wrogich karabinów, a potem ci ludzie traktowali go jak bohatera. Innym razem wyobrażał sobie, że ukryłby się i nie wychodził, nie reagowałby na prośby o pomoc. Potem zazwyczaj zasypiał a jego rozmyślenia rozmywały się w głębokiej czerni snu.

 

Ariel przeskoczył jeszcze kilkanaście kanałów, jednak nie znalazłszy niczego interesującego postanowił pójść spać. Wyłączył telewizor, spojrzał jeszcze przez okno, wszystko było jak zwykle, na ulicy prawie nikogo już nie było, pod samochodem zaparkowanym pod blokiem chował się kot, wiatr lekko poruszał koronami drzew a niebo było czarne jak jego sny. Ariel śnił rzadko, zawsze miał spokojny, twardy sen aż do samego rana. Ten sen, który miał nadejść dzisiejszej nocy, również zapowiadał się tak samo. Spokojnie, łagodnie i kojąco. Wskoczył, więc do łóżka, opatulił się ciepłą kołdrą i zasnął.

Nie wiedział jednak, że jego sen, może być ostatnim tak spokojnym snem w życiu.

 

******************************************************************

 

Nagle rozległ się huk eksplozji, nie jednej, a wielu. Eksplozje następowały jedna po drugiej, budynek drżał. Ariel obudził się zdezorientowany, z zewnątrz dobiegały rozpaczliwe krzyki, przekleństwa, ktoś kogoś poganiał, słychać było dźwięk odpalanego silnika samochodu.

 

Szybko wyskoczył z łóżka, podszedł do okna i zobaczył widok rodem z filmów katastroficzny, na których to ludzie uciekali w pośpiechu przed tornadem, tsunami bądź innym niszczycielskim żywiołem.

Ale to nie przed dziełami natury uciekali teraz ludzie, na których patrzył, a może jednak…. Wszak człowiek to również dzieło natury.

 

Patrzył przez okno nie mogąc jeszcze uwierzyć w to, co widzi, a widział ognisty deszcz, rakiety niczym igły z rozdartego worka spadały z nieba. Co ciekawe żadna nie trafiła w blok mieszkalny, właściwie rakiety te nie trafiały w nic konkretnego, jedynie w gołą ziemię, może to miał być celowy zabieg, żeby przestraszyć ludzi, a może to po prostu fart i zasługa niezbyt dobrze skalibrowanych celowników.

 

W pierwszej kolejności pomyślał o rodzicach, była godzina 7.43 więc już od jakichś 40 minut powinno ich nie być w domu. Podbiegł do ich sypialni i tak jak się spodziewał nikogo nie zastał.

Jasna cholera, czy to, co mówili w telewizji, ta cała wojna, czy to mogło okazać się prawdą? Co mam zrobić, dokąd iść.

 Ariel zaczął się zastanawiać, ale wiedział, że nie ma na to czasu i musi jak najszybciej opuścić mieszkanie.

Zabrał z półki telefon, portfel z dokumentami oraz klucze do mieszkania, zbiegł po klatce schodowej, na której walały się jakieś przedmioty, które zgubili ludzie w pośpiechu opuszczający swoje mieszkania.

 

Wybiegł na zewnątrz, wszyscy biegali w jedną i w druga stronę, jedni popędzali drugich, Ariel miał wielką chęć spytania kogoś, kogokolwiek o to, co się dzieje, ale nie miał szans, każdy był zajęty swoją własną, prywatną, misją. Ucieczką.

 

Ludzie pakowali się do samochodów, niektórzy zabierali znajomych i sąsiadów, jeden facet był tak przerażony sytuacją, że zapomniał zabrać swojej żony, opamiętał się dopiero po przejechaniu jakichś stu metrów, zawrócił i zabrał kobietę, która wewnątrz pojazdu wymachiwała rękoma, niewątpliwie mając mu za złe, iż o niej zapomniał.

 

– Ariel! Chłopaku, żyjesz, Ty?! – zacharczał znajomy głos, który Ariel poznał natychmiast. Głos należał do Jakuba Witkiewicza, sąsiada mieszkającego naprzeciwko drzwi Ariela.

– Co się dzieje ? Wojna? – zapytał go chłopak.

– Na walentynki mi to nie wygląda – odparł Jakub Witkiewicz – Trzeba uciekać, gdzie podziałeś rodziców?

– Powinni być w pracy, ale w tej sytuacji nie mam pojęcia gdzie mogą być. Kto atakuje? Ruscy?

 

W tej chwili rozległ się grzmot silników odrzutowych, Ariel spojrzał na niebo, przeraził się. Wprost na niego leciały trzy myśliwce, widać było podwieszone pod skrzydłami rakiety, po jednej na skrzydło.

– Szybko, za budynek – krzyknął Witkiewicz.

 

Ariel, czym prędzej nie oglądając się na Jakuba pobiegł za budynek, przyległ do ściany i przykucnął.

Gdzie jest sąsiad? Gdzie podział się Jakub Witkiewicz? Wychylił się zza ściany budynku, przeskanował oczyma teren, szukał znajomych kręconych siwych włosów pana Witkiewicza. Nie znalazł. 

Usłyszał odpalane rakiety, rozległ się huk, ziemia zatrzęsła się niby od kroków olbrzyma. Zobaczył martwą kobietę, która nie zdążyła się schronić i oberwała odłamkiem. Leżała martwa, twarzą w kałuży. Oblał go zimny pot.

Krzyk, przeraźliwy krzyk. Ktoś jęczał z bólu, Ariel błagał w myślach żeby to się skończyło. Skończyło się, myśliwce odleciały równie szybko jak się zjawiły. W oddali było jeszcze słychać grzmot silników, ale było już po wszystkim. Tak się przynajmniej zdawało być.

Wyszedł zza ściany bloku, która zapewne uratowała mu życie i stanął niczym zamurowany. Zrobiło mu się słabo i miał chęć zwymiotować. Wszędzie martwi ludzie, kilku z brakującymi częściami ciała, w miejscu, w którym jeszcze chwilę temu był placyk porośnięty trawą była wypalona dziura. Ktoś wił się w konwulsjach, prosił o pomoc, która nigdy nie nadejdzie. Wiedział o tym, ale miał nadzieję. Nagle umilkł, umarł… a może zemdlał.

 

 Przez głowę przelatywało mu tysiące myśli, ale najbardziej pulsowała jedna, najważniejsza. Gdzie podział się sąsiad, siwy Jakub Witkiewicz? Powoli ruszył do przodu, przestawiał nogę za nogą, wahając się czy za chwilę nie wyłoni się kolejny myśliwiec i nie zasypie go pociskami.

– Panie Jakubie! – zawołał w nadziei, że ten mu odpowie. Cisza.

Szedł dalej rozglądając się na wszystkie strony, wszędzie martwi, okaleczeni ludzie. Coś uderzyło o ziemię za plecami Ariela, chłopak odskoczył, obrócił się za siebie.

– Jasna cholera to tylko dachówka.

Poszedł dalej naprzód, usłyszał szept, cichutki, chrapliwy głos.

– Tu jestem – powiedział głos niewątpliwie należący do Jakuba Witkiewicza, dochodził on ze strony schodów do bloku, w którym mieszkał Ariel.

Podbiegł szybko do ceglanego murka, tworzącego korytarzyk do schodów. Zobaczył Jakuba, leżącego na ziemi, zakrwawionego i bladego.

– Matko, trafili pana. Dlaczego pan się nie schował? – pytał go Ariel uklękając przy ledwo żywym sąsiedzie. Spojrzał na jego brzuch, z którego sączyła się ciemnobordowa ciecz.

– Musisz… – zaczął ciężko mówić Jakub Witkiewicz, lecz zmuszony był zrobić pauzę, musiał odkaszlnąć. Wypluł krew.

Ariel przestraszony tym widokiem, z którym nie miał nigdy wcześniej do czynienia, miał ochotę odsunąć się od Witkiewicza, na widok krwi zazwyczaj robiło mu się słabo i miał ochotę zemdleć. Tym razem wytrzymał.

– Idź w stronę granicy niemieckiej – wyszeptał jednym tchem Jakub. Jak się okazało, był to jego ostatni dech.

 

W stronę granicy? Po cholerę w stronę granicy z Niemcami? Ariel zastanawiał się, w czym miałoby mu to pomóc. Lepiej schować się w jakimś bunkrze, ktoś na pewno już organizuje schronienie dla cywilów. Polska armia nie jest przecież bezbronna, dodatkowo w razie wojny z pomocą przyjdą sojusznicy z NATO. Po co opuszczać własny kraj? Nie jestem szczurem, w razie potrzeby zaciągnę się do armii i będę bronił ojczyzny, myślał Ariel, lecz nie mógł zostać przy trupie Jakuba Witkiewicza.

 

Nagle przypomniał sobie o ziemiance, którą kilka miesięcy temu stworzył razem ze znajomymi, Mateuszem i Damianem. Rzut beretem, trzeba tylko iść polami w stronę małego lasku.

Wstał od ciała Jakuba i pobiegł w stronę lasu, który widać było już z osiedla, sama ziemianka pozostawała niewidoczna nawet dla tych, którzy nad nią przechodzili. Wejście było doskonale zamaskowane i tylko trójka przyjaciół – Ariel, Mateusz oraz Damian – znali wejście do środka.

 

5 minut drogi od lasku, było kolejne osiedle, na którym to mieszkał Damian i Mateusz, Ariel często na nim bywał, mieścił się tam sklep spożywczy, w którym zaopatrywali się w papierosy i piwo, a zapasy zabierali potem do ziemianki, gdzie spędzali razem czas.

 

Był już na miejscu, gdy usłyszał znajomy huk silników, nadlatywały kolejne myśliwce, które zdecydowanie nie były nastawione pokojowo a tym bardziej nie leciały w celach prezentacyjnych. Ariel szybko odsunął metalowe wieko, które służyło za wejście do ziemianki, wszedł do środka zasuwając za sobą pokrywę, teraz trzeba było znaleźć włącznik światła. Owszem, w ziemiance było światło, co prawda dość słabe, ale darmowe i wcale nie trzeba było ciągnąć żadnych kabli.

Wystarczyło przez 20 minut pokręcić pedałami na rowerze pozbawionym kół żeby zapewnić sobie słabe światło na jakąś godzinę. To zasługa Damiana, złotej rączki z zamiłowania.

Pstryk, i słabe światło leniwie rozjaśniło pomieszczenie. W środku było dość skromnie, nie panował tam luksus, na środku stał stół, na którym często rozgrywane były turnieje w pokera bądź gry planszowe, wokół stołu stały cztery czarne skórzane pufy, pod ścianą była jasnozielona, podniszczona starodawna kanapa w kratę z frędzelkami zwisającymi z podłokietników, a nad nią wisiał obrazek przedstawiający londyńską czerwoną budkę telefoniczną. Ściany to po prostu gołe, białe pustaki, dlatego że Arielowi i spółce zabrakło pieniędzy na wykończenie ziemianki. Ponadto w rogu pomieszczenia stała szafka, która powinna kryć jakieś drobne zapasy. Ariel podszedł do niej i otworzył drzwiczki. Lekko podrdzewiałe zawiasy skrzypnęły i oczom chłopaka ukazały się trzy paczki papierosów, dwa piwa oraz paczka cebulowych chipsów. Długo tu nie zabawię, pomyślał.

 

Wziął butelkę piwa i papierosy, usiadł na kanapie, która pod jego ciężarem lekko się zapadła jakby chcąc powiedzieć: „Złaź ze mnie, jest mi za ciężko”.

Wyjął papierosa, z kieszeni spodni wyciągnął zapalniczkę, która pod naporem jego kciuka zrobiła „pstryk” i pojawił się mały płomyk. Zaciągnął się dymem, wygodnie oparł plecy o oparcie kanapy, lekko wypuścił dym, który w świetle słabo świecącej żarówki zdawał się tańczyć, otworzył piwo i pogrążył się w namyśle.

 

Co teraz? Muszę odnaleźć rodziców, ale co jeśli oni są teraz w mieszkaniu a mnie tam nie ma?

Pomyślą jeszcze, że zginąłem. Nie, na pewno uznają, że uciekłem i schowałem w bezpiecznym miejscu, o ile jeszcze takie istnieje. Nie mogę wrócić do bloku, co jeśli znów będą ataki? A co z chłopakami? Mateusz mógł uciec z rodzicami, ale Damian mieszka sam, znając go powinien być w ziemiance przede mną. Wiele razy wspominał, że taka ziemianka jest na wagę złota, jeśli dojdzie do wojny. Czyżby zginął? Niemożliwe, jest zbyt inteligentny żeby umrzeć. Przez cały ten okres, kiedy w telewizji mówili o możliwości wybuchu wojny, tylko on się tym przejmował z całej naszej trójki. Układał jakieś plany, co zrobić, jeśli dojdzie do konfliktu. Brał nawet pod uwagę możliwość ataku nuklearnego, ale wtedy podkreślał, że nawet ziemianka nie uratowałaby nas przed promieniowaniem.

 

Gdzie się podział w takim razie? Wiele bym dał żeby teraz móc z Nim porozmawiać, na pewno wiedziałby, o co chodzi, jak mało kto interesował się sytuacją na świecie, doradziłby co trzeba zrobić, jak postępować. Był jak stacja telewizyjna albo radiowa. Stacja radiowa, właśnie. Przecież czasem podczas naszych spotkań słuchaliśmy radia w ziemiance. Gdzie ono jest, gdzie radio? Ariel wstał z kanapy niczym wystrzelony z procy, lub jak kto woli, rakieta wystrzelona z myśliwca, zaczął przeszukiwać zakamarki pomieszczenia, otworzył wszystkie możliwe szufladki i szafeczki, które były w ziemiance. Nie znalazł.

 

Ostatnią szansą był schowek na pościel w kanapie. Podniósł siedzisko i oczom ukazało mu się srebrno-niebieskie pudełko z głośnikami. Wyjął je, postawił na stole, przysiadł na pufie i z nadzieją, że baterie nie są wyczerpane nacisnął guzik „Power”. Zadziałało, dioda zamrugała na zielono, teraz wystarczyło pokręcić gałką, znaleźć stację i dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego myśliwce bombardują miasto. Z głośników urządzenia zaczęły wydobywać się trzaski i skrzeczenie, po kilku kombinacjach gałką, przypominających próbę włamania się do sejfu bez znajomości kodu, radio zaczęło mówić ludzkim głosem.

 

„… sojusze przestały być przestrzegane, wielu dawnych sojuszników dołącza do armii wroga. Musicie wytrwać, pomoc nadejdzie, zabierzcie dokumenty, leki i żywność, jeśli to możliwe schrońcie się przed nalotami w piwnicach bądź innych nisko położonych budynkach….”

 

Nagle sygnał się urwał i głos, który niedawno wydawał instrukcje, zamienił się w szum.

– No działaj do diabła – wycedził Ariel przez zaciśnięte ze złości zęby, klepnął dwa razy otwartą dłonią w gadającą do niedawna maszynkę, ale nie przyniosło to rezultatu, ruszył kilka razy antenką, radio zatrzeszczało i znów zaczęło przemawiać:

 

„… które było do niedawna przyjazne Polsce, deklaruje zamiar użycia broni nuklearnej, nie szukajcie w tym kraju azylu, nie zbliżajcie się do ich granic. Nastał czas wojny, w najbliższym czasie przywódcy państw zasiądą do stołu w celu dyplomatycznego zażegnania konfliktu, bowiem tylko w ten sposób możemy przywrócić pokój na świecie. Bóg z Wami rodacy. Niech żyje wolna Polska”.

W tym momencie sygnał urwał się, nie z winy radia Ariela, po prostu stacja przestała nadawać. Inne również nie odbierały. Może rozwalili nadajnik, pomyślał chłopak. Tak wiele pytań a tak mało odpowiedzi.

 

Zbliżał się wieczór, w barku pozostały już tylko dwie paczki papierosów, piwo i chipsy już dawno były w żołądku Ariela, trzeba było zacząć zastanawiać się nad zorganizowaniem wypadu po zapasy. Były dwie opcje, właściwie trzy, ale trzecia była zbyt ryzykowna.

Pierwsza opcja to wrócić do mieszkania, zabrać jedzenie i ile sił w nogach zwiewać do ziemianki, druga opcja była podobna, tylko polegała na włamaniu się do sklepu spożywczego, co nie powinno być trudnym zadaniem ze względu na konstrukcję sklepu. Zbudowany był on z niezbyt solidnych desek –kiedyś może i były solidne– teraz to próchno, wystarczyłby mocniejszy kopniak w ścianę żeby zapewnić sobie dostęp do wnętrza spożywczaka.

Bał się, nie chciał opuszczać bezpiecznego schronienia, lecz bez zapasów czeka go powolna śmierć głodowa a od takiej lepsza jest kulka w głowę.

Dobra stary, weź się w garść, jutro wcześnie rano, zanim się rozwidni, migiem lecisz do sklepu, bierzesz tyle rzeczy ile uniesiesz i pędem do ziemianki. A jeśli inni też wpadli na taki pomysł i już nie ma czego zabierać ze sklepu?

Siedział i rozmyślał, z zewnątrz nie dochodziły już odgłosy ryczących silników samolotów ani wybuchów. Było spokojnie jak zawsze o tej godzinie, ale wiedział, że mimo to nie jest jak zawsze. Było coś w powietrzu, dało się to wyczuć, to coś miało specyficzny zapach i pozostawiało w ustach słodkogorzki smak. Tym czymś był strach.

Chłopak wyciągnął z paczki jeszcze jednego papierosa, sięgną dłonią do kieszeni z zamiarem wyciągnięcia zapalniczki, jednak znalazł coś całkiem innego, coś, o czym zapomniał a co mogło odwrócić jego los.

-Niech mnie szlag! Jak mogłem o tobie zapomnieć?!

Z dżinsowych spodni wyjął komórkę, szybko zaczął w niej wyszukiwać numer swojej mamy.

-Bateria zdycha – powiedział – Obyś odebrała.

W głośniku telefonu rozlegało się tylko Bip, bip, co oznaczało, że sygnał był jednak nikt nie odbierał, w końcu włączyła się automatyczna sekretarka, która poprosiła o zostawienie wiadomości po sygnale.

– Mamo, to ja. Gdzie jesteście? Oddzwoń do mnie, jestem cały, schowałem się w ziemiance w lasku, wiesz w tym koło naszego bloku. Proszę, odzwoń. Kocham Was.

Zdążył tylko odłożyć słuchawkę i telefon wyłączył się.

– Kurwa, no nie ! Nie wierzę. –zaczął krzyczeć, właściwie było to rozpaczliwe wołanie człowieka, który znalazł się w nieciekawej sytuacji.

Przynajmniej wiedzą gdzie jestem, pomyślał chłopak. Teraz musiał myśleć o przeżyciu, o zebraniu zapasów. Musiał wierzyć w to, że los się do niego uśmiechnie. Cały ten los tak rzadko się uśmiecha, można by go było porównać do kobiety, na pierwszy rzut oka pięknej, ale nieuśmiechającej się ze względu na brzydkie uzębienie.

Ariel szykował się do snu, rano czekało go ciężkie zadanie zebrania zapasów. Nie wiadomo czy nie trafi na wrogie wojska albo coś jeszcze gorszego, choć co mogło być gorszego od uzbrojonych po zęby wrogich żołdaków ? Położył się na kanapie, zamknął oczy i zobaczył twarz mamy, na twarzy miała łagodny uśmiech, jej blond włosy były elegancko i starannie ułożone, pomimo tego uśmiechu wyglądała na smutną, Ariel przestraszył się tego widoku, otworzył oczy, bał się zamknąć je z powrotem. Bał się widoku twarzy mamy, ten jej łagodny, spokojny uśmiech, zawsze miała go na twarz, gdy musiała przekazać jemu bądź tacie złą wiadomość.

Przez ułamek sekundy przez jego głowę przeleciała myśl: Mama nie żyje!

Szybko jednak wyrzucił ją z głowy, nie chciał nawet dopuszczać takiej możliwości.

Spróbował jeszcze raz, lecz ciągle ją widział. Postanowił myśleć o czymś przyjemnym, wspominał wspólne chwile z przyjaciółmi, przypomniał sobie czasy z podstawówki, gdy wsadzili Mateusza do wózka na zakupy i spuścili z górki, najwyraźniejszym obrazem z tego wspomnienia była kraksa tego wózka i zakrwawiona twarz kolegi. Mateusz stracił wtedy zęba i od tamtej pory mówił jakoś inaczej. Nagle jednak zobaczył go bladego z kamienną twarzą i dziurą po kuli w głowie:

– Ja nie żyję. Ty też wkrótce umrzesz – powiedział Mateusz, wyglądał jak prawdziwy, Ariel niemal chciał go dotknąć.

Wkrótce widział coraz więcej twarzy, niektóre znajome inne całkiem mu obce, wszystkie spokojne i blade. To były twarze martwych ludzi a na pierwszy plan wysuwała się twarz mamy Ariela.

– Chodź synku, jestem tu ja i tata. Czekamy na ciebie, jest nam tu dobrze.

Nagle zobaczył Jakuba Witkiewicza, jego twarz jednak nie była martwa jak pozostałe, jego oblicze było pełne energii, pełne życia.

– Nie słuchaj ich, walcz. Musisz przeżyć, oni są słabi, dlatego chcą żebyś umarł, ale ty jesteś silny.

Jakub Witkiewicz nagle podniósł głos i zaczął niemal krzyczeć, przypominało to przemowę motywacyjną jakiegoś generała przed wielką bitwą.

– Musisz uwierzyć w siebie. Pamiętaj, co mówiłem Ci o granicy niemieckiej. Idź tam. Idź tam i zabij każdego poza tą granicą Pomścij moją śmierć. Umarłem przez Ciebie, jesteś mi to winien Ariel. JESTEŚ MI TO WINIEN!

 

 

 

 

 

Nagle rozległ się łomot, ktoś walił pięściami w wieko od ziemianki, Ariel obudził się zlany potem, serce waliło mu jak oszalałe jakby chciało wyskoczyć z klatki piersiowej i uciec gdzieś daleko, byle jak najdalej od właściciela.

– Ariel, otwieraj! Wiem, że tam jesteś, tylko ty zawsze przytrzaskujesz siatkę maskującą. Słyszysz mnie?! Otwieraj stary – wydzierał się energiczny głos. Damian, pieprzony Damian walił w wieko od wejścia. Ariel o mało nie krzyknął z radości, zapomniał o niedawnym śnie, który niemal doprowadził go do palpitacji serca.

Chłopak przesunął dźwignię w lewo, zamek puścił a wieko powędrowało na bok odsłaniając szczurowatą twarz Damiana, która w świetle księżyca wyglądała jeszcze bardziej komicznie niż zazwyczaj.

Damian wlazł do kryjówki, miał zranioną rękę(nic poważnego, pewnie zahaczył się o jakiś pręt), więc Ariel musiał wyręczyć kolegę i zasunąć wieko za niego.

Szczurowaty kolega stanął w świetle, teraz można było dostrzec Damiana w całej okazałości. Jego blond włosy, jak zwykle potargane – jak to określał, był to nieład artystyczny – na nosie miał kocie okulary „zerówki” w czarnej oprawce a na sobie zieloną wiatrówkę i spodnie moro.

– Siadaj stary, widziałeś? Wojna Nam się trafiła – powiedział Ariel.

-Ano, jak widać, ale coś mi się zdaje, że to nie jest taka zwykła wojna.

– Dzięki Bogu, że jesteś– Ariel uciął temat wojny – Inaczej chyba bym oszalał. Miałem strasznie pojebany sen, śniły mi się martwe twarze, była tam też twarz mojej mamy i Mateusza, ten dopiero wyglądał strasznie, miał dziurę po kuli na środku czoła – opowiadał swój koszmar chłopak, lecz Damian przerwał mu:

– Spokojnie, to tylko sen. Mam coś na uspokojenie – rozczochrany blondyn wyjął zza pazuchy mały woreczek wypełniony ciemnozielonym suszem, który przypominał nieco majeranek – Zapalimy, wyluzujesz się a jutro pomyślimy, co zrobić. Co Ty na to Ariel?

Chłopak niespecjalnie lubował się w tego typu używkach, jednak po takim dniu jak ten stwierdził, że należy mu się chwila relaksu.

-Rozpalaj – powiedział do Damiana a ten w mgnieniu oka z kieszeni wyjął szklaną rurkę rozszerzoną na jednym z końców tak, żeby można było napchać tam tytoniu bądź w tym wypadku innego, zdecydowanie bardziej odurzającego specyfiku.

Chłopcy rozłożyli się wygodnie na kanapie, która teraz niemal wygięła się w łuk pod ciężarem ich ciał i sprawiała wrażenie jakby miała pęknąć w pół.

– Słuchaj, nie wiesz, co z Mateuszem?– zapytał Ariel, lecz jego rozmówca nie był za bardzo zainteresowany udzieleniem odpowiedzi, skupiał się na znalezieniu zapalniczki. Z marnym skutkiem.

-Trzymaj – powiedział Ariel i podsunął mu przedmiot, którego tak usilnie szukał przez ostatnie kilkanaście sekund szczurowaty blondyn.

Pstryk, pstryk i pomarańczowy płomyk pojawił się najpierw na szczycie zapalniczki a potem przeszedł na susz znajdujący się w szklanej lufce, która Arielowi przypominała pochodnię.

– To jak? Wiesz coś o Mateuszu? – ponowił pytanie.

– Nie żyje – odparł zimno Damian, bez jakiejkolwiek emocji na twarzy, po czym zamaszyście zaciągnął się gęstym dymem i opadł ciężko na oparcie kanapy.

Ariel wbił w niego wzrok nie mogąc uwierzyć, że ich przyjaciel nie żyje a ten tak spokojnie o tym mówi.

– Jak to nie żyje?

– Tak to. Umarł, więc nie żyje – odparł Damian i ponownie zaciągnął się dymem, który po kilku sekundach wypuścił i dokończył wypowiedź –To chyba logiczne, prawda?

-Co logiczne?

-To, że jak umarł to nie żyje – wyjaśnił rozczochrany blondyn.

Ariel był w szoku, próbował wyjaśniać sobie, że to przez narkotyk Damian mówi o śmierci przyjaciela w taki sposób.

– To był nasz kumpel, od podstawówki! –chłopak podniósł głos na Damiana – Jak możesz mówić o tym w ten sposób? Zielsko wyżarło Ci mózg czy co do cholery? Przejąłeś się w ogóle tym, że umarł?

– Pioruna też zabili.

– Co? – zapytał Ariel, robiąc przy tym głupią minę, coś pomiędzy zdziwieniem a zdenerwowaniem.

– Zabili mojego psa.

– Śmierć psa jest dla Ciebie…-chłopak nie zdążył dokończyć pytania, ale Damian przewidział, o co chciał zapytać:

-Tak – odparł – Śmierć Pioruna jest dla mnie ważniejsza niż śmierć tysiąca innych ludzi. Wiesz dlaczego? – zadał pytanie, głęboko spoglądając w oczy Ariela – Wiesz? – powtórzył.

-No…tak – zająkał się – Piorun był dla Ciebie ważny, ale… – nie zdążył dokończyć, ponieważ szczurowaty znów mu przerwał:

– Gówno wiesz. Jedynie ten pies mnie rozumiał, on był mądrzejszy niż tysiąc ludzi razem wziętych, dlatego tak bardzo mi go szkoda.

 

Odbiło mu, pomyślał Ariel, cholera jeszcze wariata mi tu brakowało. Muszę z Nim jakoś pogadać, byle delikatnie, wariaci często bywają agresywni. Nie, to nie możliwe, Damian po prostu w taki sposób przeżywa utratę bliskiej osoby, nigdy nie był dobry w wyrażaniu emocji, ja w zasadzie też nie. Jak by go tu podejść? Właściwie to jak zabili tego psa? Przecież gdyby trafili w blok Damiana to jego trup leżałby koło sierściucha.

– Jak zginął?– spytał Ariel

– Kto?

– No Piorun. – odpowiedział

Damian wbił wzrok w podłogę i długo nie odpowiadał. W końcu potarł dłonią o dłoń próbując je rozgrzać:

– Zimno w tej norze jak diabli, masz fajkę?

– Leży koło ciebie

-Gdzie? – spytał blondyn rozglądając się na boki. Najwyraźniej narkotyk zaczął już działać, ponieważ miał spowolnione ruchy i gdyby nie to, w jakiej sytuacji się znaleźli, byłby niezły ubaw z Damiana.

– Na kanapie, leży koło Twojego kolana.

Po chwili macania kanapy, najinteligentniejszy z trójki przyjaciół… teraz już dwójki, znalazł paczkę papierosów, wyciągnął jednego a drugi wypadł sam i poleciał na podłogę.

– Po prostu, zginął. Wyleciał na ulicę i akurat szli Ci bandyci… w konwoju. Dwóch szło z przodu w środku jechał jakiś wóz pancerny, z tyłu też było dwóch.

Ariel, co prawda, nie prosił o taki szczegółowy obraz całego zdarzenia, ale postanowił nie przerywać koledze.

– Wołałem go, ale on nie reagował. Zaczął się plątać jednemu z trepów pod nogami, no i ten się wkurzył, przydusił głowę Piorunka do ziemi – głos Damiana zaczął się łamać a w oczy zachodziły powoli łzy – Przeszedł po jego głowie, rozumiesz to? Przeszedł po jego głowie. Co on zrobił mojej psinie… Jego głowa, ona pękła, a on poszedł sobie dalej jak gdyby nigdy nic. Mój biedny piesek, mój kochany przyjaciel, dlaczego on mu to zrobił? To tylko pies, chciał się bawić. Moja kochana psina.

Damian zaczął szlochać i powtarzał w kółko jak mantrę ostatnie zdanie.

Chłopakowi zrobiło się strasznie żal kolegi, faktycznie był bardzo zżyty ze swoim psem, często przedrzeźniał innych mówiąc, ze jego pies jest mądrzejszy od nich.

Ariel chwycił go jedną ręką za ramię, drugą zaczął poklepywać po plecach:

– Wiem, że Ci ciężko stary, ale razem damy radę, musimy przeżyć, rozumiesz? Damy radę. Musimy być silni, słyszysz?

Damian nie odpowiadał, był cicho, Ariel spojrzał na niego, rozczochrany bardziej niż zwykle blondyn zasnął.

-Kurde, wypaliłeś sam całe zioło? A to ja miałem się wyluzować po moim chorym śnie, ale widzę, że Tobie bardziej się przydało brachu – powiedział sam do siebie, Damian spał jak niemowlę, niesamowite było to jak szybko zasnął.

Ariel ułożył w miarę sensownie kolegę na kanapie, teraz sam nie miał za bardzo gdzie zalegnąć, postanowił spróbować przespać się na siedząco, wcisnął swoje nie najszczuplejsze cztery litery między podłokietnik kanapy a rozwalonego po lordowsku Damiana i tak po dłuższej chwili zasnął.

Już nie śnił, do samego rana miał spokojny sen – w dodatku obyło się bez zioła. Gdy otworzył na ułamek sekundy oczy Damian już nie spał, siedział na podłodze oparty plecami o kanapę.

– Dzień dobry – powiedział Ariel.

Damian nie odpowiedział jednak chłopak nie przejął się tym za bardzo. Ogarnięty jeszcze snem przymknął na chwilę oczy, ale wiedział, że pora wstawać i zabrać się za misję, którą układał w głowie poprzedniego dnia, czekała go wyprawa po zapasy. Teraz było ich dwóch, więc mogli za jednym razem zgarnąć więcej prowiantu, co pozwoliłoby na niewychodzenie z ziemianki przez jakiś tydzień albo dwa(o ile mieli by fart i nikt inny nie wpadł na pomysł obrabowania stojącego nieopodal spożywczaka) a to z kolei zmniejszyłoby ryzyko natknięcia się na wroga. Właśnie, wróg – Ariel przypomniał sobie, że musi wyjaśnić sprawę z Piorunem, to znaczy chciał się dowiedzieć, z jakiego kraju pochodzą najeźdźcy, bo skoro Damian widział ich na własne oczy to zapewne widział również jakieś emblematy czy naszywki na ich mundurach. Właściwie, czemu Damian się nie odzywa?

Ariel nie otwierając oczu –z racji tego, że „dojrzewał” jeszcze po ciężkiej nocy – spytał:

-Co nic nie mówisz? – Odpowiedzi nie usłyszał, więc ciągnął dalej – Wiem, wiem upaliłeś się wczoraj i jest Ci wstyd, ale nie ma się, czego wstydzić, nawet takiemu wytrawnemu palaczowi zdarza się osłabnąć – sarkastycznie dodał a na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmiech.

Cisza, zero odpowiedzi, postanowił otworzyć jednak oczy i sprawdzić, dlaczego inteligentniejszy z nich nie odpowiada, umarł czy co?

Zobaczył Damiana, skulonego w kłębek, wyglądał jak kulka, ciężko oddychająca kulka, jego tułów podnosił się i opadał łapczywie łapiąc powietrze, teraz wyglądał bardziej jak piłka, ale tenisowa. W dodatku odbijana.

-Co ci jest? – Ariel ześlizgnął się z kanapy, przysiadł na kolanach naprzeciw dyszącego Damiana i jeszcze raz powtórzył pytanie.

-As… ehu, ehu – zaczął kaszleć Damian – Astma – odpowiedział, przy czym z jego gardła – a może z samej klatki piersiowej – dobiegały jakieś świsty.

– Dobra, spokojnie, nie panikuj – uspokajał go Ariel – Gdzie masz leki, co?

Damian podniósł się na rękach, otworzył szeroko usta próbując rozpaczliwie łapać powietrze, które za nic nie chciało znaleźć się w jego płucach.

-Podnieś ręce do góry, oddychaj, gdzie masz te leki? – zapytał go Ariel, który sam zaczynał panikować nie wiedząc jak pomóc duszącemu się koledze – Gdzie masz te leki?

– W… w domu, zostały w domu – wysapał Damian, którego twarz zaczynała robić się sina.

W domu? Jasna cholera, jak mam Ci pomóc skoro nie masz leków? – głowił się chłopak – Zanim pójdę do Twojego mieszkania i wrócę to już się udusisz. Myśl Ariel, myśl. A jakbym mu zrobił dziurę w krtani i wsadził plastikową rurkę od długopisu? Nie, to się robi alergikom jak ich pszczoła ugryzie.

-Trzymaj ręce w górze! – krzyknął na Damiana, który chyba nie bardzo już kontaktował – Trzymaj się! Nie umieraj mi tu przez pieprzoną astmę, proszę Cię. Nie zostawiaj mnie samego – prosił, a właściwie było to błaganie.

Damian złapał go mocno za ramiona, trzymał je tak mocno jakby zależało od tego jego życie, można było to porównać do uczepionego gałęzi człowieka, który wisi nad stumetrową przepaścią, Ariel był kompletnie bezradny, nie miał pojęcia jak postępować w przypadku ataku astmy. W głowie wirowały mu różne pomysły, a to sztuczne oddychanie, a to uciskanie klatki piersiowej, wiedział jednak, że to nie pomoże w tym przypadku. Nie miał pojęcia jak mu pomóc, był bezsilny a niema niczego gorszego niż bezradność.

-Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? Zdążyłbym pobiec po Twoje leki – mówiąc to Ariel miał ton jakby oskarżał duszącego się kolegę.

Damian ostatkiem sił łapał powietrze, jego brzuch cały się trząsł – ogólnie całe jego ciało targane było przez konwulsje, jednak w okolicach brzucha miał coś jakby skurcze – po chwili zastygł w bezruchu nadal mocno trzymając ramiona Ariela, uścisk nie zelżał ani odrobinę, z jego gardła zaczęły wydobywać się dziwne dźwięki, jakby charczenie połączone z gwizdaniem. Jakieś dziesięć sekund później Damian wypuścił powietrze, ostatni dech pomyślał Ariel.

Ostatni dech to chyba jeden z najgorszych elementów umierania, Jakub Witkiewicz, którego zabiły pociski samolotów, również w ten sam sposób, co Damian wyzionął ducha. Dlaczego tak się dzieje? Czy to dusza wychodzi z człowieka i ulatnia się ku niebiosom? Czy to po prostu najzwyklejszy, jeden z wielu, element anatomii człowieka? To teraz nieistotne. Znów zostałem sam – pomyślał Ariel, po czym złapał martwego już przyjaciela i mocno przytulił.

– Mieliśmy dziś iść po zapasy, miałem cię wypytać o tych żołnierzy, wiesz tych, co zabili Twojego psa… mieliśmy razem przetrwać, a Ty mnie tak po prostu zostawiłeś? I to przez co? Przez cholerną astmę? – wrzucał denatowi Ariel.

Śmierć zbiera swoje żniwo, zostawiając za sobą czarny ślad, niczym smoła na białym płótnie. Czy teraz czas na mnie? Może ten wyśniony Mateusz miał rację, może ja też niedługo umrę? I dobrze, skończy się to wszystko… to całe przeklęte gówno.

Z jednej strony chciał się poddać, z drugiej zaś coś mówiło mu: „Walcz!” I to ten drugi głos przekonywał go bardziej, nie chciał się poddać, miał do zrealizowania cel, musiał odnaleźć rodziców, to go napędzało i nie pozwalało spocząć. Inną opcją do rozważenia jest spojrzenie na sytuację z psychologicznego punktu widzenia, tzn. Odnalezienie rodziców pozwoliłoby mu poczuć się bezpieczniej, to tak jak postać generała na polu bitwy sprawia, że wojska stają się pewniejsze siebie i silniejsze, to ciekawe zjawisko, kiedy mamy przy sobie bliską osobę możemy stać się wielkimi. Oczywiście są jednostki doskonale radzące sobie w pojedynkę, jednostki uważające drugą osobę (nawet bardzo bliską) za zbędny balast, niepozwalający wzbić się w powietrze, niepozwalający latać, ciągnący w dół.

To właśnie taką samotną jednostką musiał stać się teraz Ariel. Musiał nauczyć się przetrwać. Musiał nauczyć się latać.

Zaczynał doskwierać mu głód i pragnienie, ostatni posiłek –jeśli tak można nazwać paczkę chipsów – zjadł wczoraj późnym popołudniem, teraz doszła jeszcze sprawa z Damianem, trzeba było zrobić coś z ciałem, najlepiej byłoby urządzić pogrzeb, chociażby prowizoryczny, trzeba było się tym zająć natychmiast zanim zwłoki zaczną śmierdzieć.

Cholera, nie mam nawet łopaty żeby wykopać dół – pomyślał chłopak – przecież nie zostawię go ot tak, gdzieś na polu.

Przysiadł na pufie, odpalił papierosa, spojrzał na blade ciało Damiana.

– Aleś mnie urządził stary – powiedział, oczywistym było, że na odpowiedź nie miał, co liczyć – Lepiej żebyś był teraz tam na górze i błagał aniołki o fart dla mnie, bo inaczej jak Cię tam spotkam to nakopię Ci do tyłka.

Wziął kilka machów z papierosa, wbił wzrok w podłogę i znów zwrócił się do ciała Damiana, które było lekko przerażające, zwłaszcza twarz, na której został grymas cierpienia.

 – Teraz wyniosę Cię na zewnątrz, bez obrazy, ale wiesz jak jest, zaczniesz cuchnąć i takie tam, później wybieram się po zapasy, może znajdę w okolicy łopatę albo coś do… no wiesz, do kopania i urządzę Ci pogrzeb. Przydałaby mi się teraz Twoja pomoc – powiedział i zamilkł, dopalił papierosa, po czym podciągnął rękawy siwej bluzy, w którą był ubrany, zrobił krok nad denatem i podszedł pod metalową klapę służącą za wejście do ziemianki. Przekręcił dźwignię w lewo, w podrdzewiałym zamku – który Ariel kiedyś wygrzebał z piwnicy swojego świętej pamięci dziadka – coś zazgrzytało, jednak zamek nie puścił.

Zaciął się – pomyślał – Jeszcze tego mi brakowało, utknę tu głodny z martwym Damianem. Zabije mnie nie wojna a przeklęty stary zamek, który być może pamięta jeszcze poprzednią wojnę (chociaż raczej aż tak stary nie był).

– Niech cię szlag! – krzyknął i uderzył pięścią z całym impetem w zamek, przez który mógł utknąć na dobre, uderzenie poskutkowało, co prawda zamek sam w sobie nie odpuścił jednak śruby, którymi był przykręcony nie wytrzymały uderzenia (ręka Ariela także, polało się trochę krwi), jedna wypadła druga się obluzowała i tak zdradziecki zamek można było spokojnie wyjąć.

Ariel spojrzał na zakrwawioną rękę -która dopiero teraz zaczynała boleć – i zaczął się śmiać.

– Widziałeś? – zapytał martwego Damiana, który naturalnie nie mógł widzieć całego zdarzenia – Dobrze, że montowaliśmy ten zamek po pijaku, inaczej utknął bym tu z Tobą na dobre.

Teraz mógł wyjść na powierzchnię, wystarczyło przesunąć pokrywę na bok.

Miał pewne obawy przed wyjściem, wiedział jednak, że nie ma wyboru. Złapał drabinkę, która liczyła dziesięć metalowych szczebli, z czego przedostatni na górze był złamany, Ariel wspiął się po nich – pomijając przedostatni na górze – i wychylił głowę niczym kret ze swojej nory.

Wziął głęboki wdech – brakowało mu świeżego powietrza, w ziemiance śmierdziało mazutami, chłopcy często znosili tam różne farby i oleje – tego dnia było dość wietrznie i chłodno, godzinę można było na oko oszacować, jako trzynasta albo czternasta, choć Arielowi zdawało się, że wstał o godzinie dziewiątej lub coś koło tego i godzina nie mogła być późniejsza niż jedenasta przed południem.

Teraz ta gorsza część – pomyślał – trzeba wynieść ciało Damiana z ziemianki, zadanie wydawało się pozornie proste, jednak w rzeczywistości tak nie było. Chłopak długo się nagimnastykował zanim ustawił Damiana w taki sposób żeby mógł go w miarę łatwo wyciągnąć z kryjówki, sam przebieg całej operacji bardziej przypominał wyciąganie wielkiego worka ziemniaków z ciasnej piwnicy niż godny transport zmarłego na miejsce pochówku.

Udało się, obydwoje byli już na górze, z tym, że Ariel był ciałem i duchem, Damian jedynie ciałem.

Chłopak przerzucił ciało zmarłego na ramieniu i poszedł jakieś sto metrów na wschód od kryjówki, rozglądając się dookoła i obserwując czy nie widać żadnych wojsk. Nikogo nie było, cisza, na niebie latało małe stado sikorek, źdźbła trawy delikatnie układały się do ziemi przeczesywane przez wiatr, który tak samo jak trawę przeczesywał rozczochrane blond włosy Damiana (choć gdyby żył poprawił by mnie i powiedział: „Nie są rozczochrane, to nieład artystyczny”).

– No, to jesteśmy, pamiętasz to drzewo? – zapytał denata Ariel starając się nie patrzeć na jego twarz, na której zastygł obraz przedstawiający człowieka dramatycznie walczącego o oddech – Tutaj pierwszy raz przyszliśmy zapalić papierosa w podstawówce, mało się wtedy nie udusiłem – mówiąc to na twarzy wymalował mu się lekki uśmiech a spoglądając w jego oczy dostrzec można było, że jest nieobecny, myślami był gdzieś bardzo daleko – Spójrz, jaki zwrot akcji, dusiłem się pod tym drzewem, ale to Ciebie pod nim pochowam, bo to Ty się udusiłeś.

Przerwał na chwilę monolog, odpalił papierosa i usiadł na trawie obok ciała Damiana. Niebo strasznie się zachmurzyło, zbierało się na niezłą ulewę, jednak Ariel nawet nie zwracał na to uwagi, było mu obojętne czy będzie siedział przemoczony i cały w błocie, teraz chciał tylko porozmawiać z Damianem, a może z kimkolwiek byleby nie być samym.

– Szkoda, że nie możemy teraz pogadać, miałem tyle pytań. Coś Ci powiem, pewnie byś mnie za to zabił. W tej sytuacji chyba nie muszę się o to martwić – spojrzał na twarz Damiana kątem oka jednak przypomniał sobie, że to niezbyt przyjemny widok i odwrócił wzrok wpatrując się daleko przed siebie – Pamiętasz jak w liceum podobała Ci się ta Magda? Wiem, że teraz byś zaprzeczył, ale ja z Mateuszem zauważyliśmy, że oczy Ci się świeciły jak tylko ją widziałeś. Ona jednak nie odwzajemniała tego, co do niej czułeś. Często, gdy na korytarzu staliśmy z Mateuszem a Ty siedziałeś w bibliotece podchodziła do Nas i flirtowała ze mną, czasami też naśmiewała się z Ciebie – Ariel wziął ostatniego macha z papierosa i odgasił go na kamieniu – Raz zadała pytanie, pamiętam jak dziś, co powiedziała: „Co to za debil się z Wami kręci?” Spojrzeliśmy wtedy na siebie z Mateuszem i odpowiedziałem: „On jest dziwny, nie zwracaj na niego uwagi”. Strasznie mi się podobała, no i wiesz…chciałem ją przelecieć.

Ariel zrobił krótką pauzę, splunął dwa razy, niebo również zaczynało pluć, poczuł na karku pierwsze krople deszczu, które były jak strzały ostrzegawcze informujące: „Uciekaj, bo zaraz nie będzie na tobie suchego miejsca”. Niezbyt jednak przejął się tą informacją. Po chwili wznowił monolog:

– Żałuję stary… żałuję, że nie powiedziałem jej wtedy, że taka jak ona nawet nie zasługuje żeby mówić Ci „dzień dobry”. Dwa dni później wylądowaliśmy w łóżku a ja czułem się jak skończony dupek. Przeleciałem dziewczynę, w której byłeś zakochany po uszy. Ale ona nie zasługiwała na Ciebie.

Nagle rozległ się huk. Chłopak zerwał się na równe nogi, spojrzał w kierunku skąd dochodził dźwięk, a dochodził ze strony rzeki, jakieś cztery kilometry od miejsca, w którym stał. Zobaczył chmurę dymu, zapewne wysadzili magazyn w porcie.

Deszcz zaczynał padać coraz mocniej. Ariel przypomniał sobie, że ma robotę do wykonania.

– Muszę lecieć, Ty tu zostań – powiedział do Damiana, choć ten raczej nie miał zamiaru się nigdzie wybierać – Jak wrócę to zrobimy pogrzeb, a jak nie wrócę to spotkamy się tam na górze i będziesz mógł mi walnąć w twarz za to, co Ci przed chwilą powiedziałem. Wiem, że przed obliczem Najwyższego nie powinno się używać przemocy, ale co tam. Najwyżej wylądujemy w piekle, zawsze lubiłem saunę – zażartował Ariel – Widzisz? Egoista ze mnie, nawet teraz pomyślałem tylko o sobie.

Podniósł głowę, spojrzał w niebo:

– Idę, powiedz Bogu, żeby trzymał tych skurwieli z daleka ode mnie – powiedział i odszedł.

 

 

 

 

 

Szedł przez pole, trzymając się jak najdalej od drogi. Musiał zachowywać się jak gdyby był niewidzialny. Nie wiadomo czy w oknie pobliskich bloków nie krył się snajper, który pozbawiłby go życia w ułamku sekundy.

Szedł brodząc po kostki w błocie i nucąc w głowie piosenkę „Tears In Heaven”, a jego dłonie, co chwilę muskane były przez trawy. Przez ciemne deszczowe chmury zaczęły przebijać się snopy słonecznego światła, które wyglądały naprawdę pięknie. Wprawny malarz zapewne miałby niezły materiał na majestatyczny obraz, a muzyk skomponowałby jakąś rzewną balladę.

Ariel wchodził już na teren osiedla, który otwierał dom z białą elewacją i podobny biały dom zamykał osiedle. Pomiędzy stało sześć poniemieckich ceglanych domów czterorodzinnych. Spożywczak stał zaraz za tym otwierającym domem. Przyczaił się w krzakach nasłuchując i wypatrując ludzkiej obecności. Pusto, do dzieła. Podbiegł do sklepu, zajrzał przez małe okno (przez, które kiedyś klienci robili zakupy bez wchodzenia do środka, coś jak w kiosku), w środku wszystko było na swoim miejscu. Spojrzał na drzwi, które także były nienaruszone. Mocne pociągnięcie za klamkę, zamknięte. Trzeba wyłamać deski i sklejki, z których drzwi były zrobione. Trzy mocne kopniaki i nic.

– A wydawały się takie kruche – powiedział pod nosem.

Nie mógł sobie pozwolić na robienie rumoru, a taki niewątpliwie zrobił. Trzeba było znaleźć inny sposób na dostanie się do środka, gdzie powitają go picie i jedzenie, którego będzie mógł zabrać tyle ile tylko uniesie.

Złapał stojący nieopodal kij od szczotki, walnął delikatnie w szybę starając się zrobić jak najmniej hałasu. Udało się, szyba rozbita, wpełzł do środka. Był szczęśliwy, ale też przerażony.

-Muszę się streszczać – pomyślał.

Gdy pakował żywność do plastikowych siatek, które znalazł w sklepie, usłyszał krzyk. Przeszywający i wibrujący, niewątpliwie należący do kobiety. Przestraszył się. Szybko wywalił torbę z prowiantem przez wybitą wcześniej szybę, sam również szybko wypełzł na zewnątrz. Krzyk przeplatany szlochaniem nie ustawał.

Ewidentnie komuś dzieje się krzywda. Chwycił za niebieskie rączki plastikowej siatki, schował ją w pobliskich zaroślach tak, aby nikt mu jej nie podwędził i skradając się, nasłuchiwał skąd dochodzi krzyk.

W końcu wytropił to miejsce. Był to przedostatni dom z czerwonej cegły, w który musiał trafić któryś z pocisków, ściana na całej wysokości budynku była zniszczona, właściwie to jej nie było. Blok stał teraz na trzech ścianach, a wokół było pełno gruzu.

Ariel wytężał wzrok w poszukiwaniu krzyczącej kobiety, zobaczył jednak coś innego. Czterech mężczyzn ubranych w jednolicie szare mundury, bez jakichkolwiek emblematów z karabinami maszynowymi przewieszonymi na ramieniu. Wchodzili do rozwalonego budynku, z którego rozlegał się, teraz już tłumiony, krzyk.

Strach podpowiadał mu wrócić po torbę z jedzeniem i wracać do kryjówki, głos ciekawości jednak kazał mu sprawdzić, co się dzieje, choć już wiedział, co zobaczy.

Wszedł po schodach na piętro budynku naprzeciw tego na wpół zburzonego, i przykucnął w oknie. Zobaczył to, co sobie wyobrażał, że zobaczy. Tylko to było tysiąc razy gorsze od tego, co pokazywała mu wyobraźnia.

Jako pierwszą zauważył młodą dziewczynę, rozebraną do naga, brudną, podrapaną i posiniaczoną. Twarz miała zalaną łzami, a wokół niej było dziesięciu żołnierzy.

Żołnierze, nie wiem czy mogę użyć tego słowa w odniesieniu do bandy zdegenerowanych napalonych morderców.

Jacy z nich żołnierze skoro znęcają się na niewinnej, bezbronnej dziewczynie, która już nawet nie starała się bronić, poddała się. Próbowała zwinąć się w kłębek. Nie pozwolili jej. Dwóch mężczyzn przytrzymywało ją. Jeden trzymał za ręce, drugi za nogi.

Otrzymała kilka kopniaków w brzuch, trzy ciosy w twarz, z kącika jej ust popłynęła stróżka krwi. W końcu jeden z nich ukląkł przed nią, odwrócił tyłem do siebie, opuścił spodnie, złapał jej ciemne blond włosy, aż zasyczała z bólu i…

– Skurwysyny – Ariel wyszeptał przez zaciśnięte ze złości zęby sam do siebie i odwrócił wzrok od chorej sceny.

Nie mógł jej pomóc. Oparł się plecami o ścianę i czekał, sam nie miał pojęcia, na co. Podchodzili do niej po kolei, jak do jakiejś maszyny. Jak do zabawki.

 

 

Z każdym ruchem kolejnych żołnierzy w dziewczynie, gdy ta szlochała i bezsilnym głosem prosiła, aby przestali, w Arielu narastała nienawiść i złość. Nie do tych gwałcących żołnierzy. Narastała w nim nienawiść do ludzi.

Miał wielką ochotę zapalić papierosa, to jednak mogłoby go zdradzić. Mógł tylko czekać. Teraz już wiedział, na co czeka.

 Słońce zmierzało ku horyzontowi przybierając czerwoną barwę. W bloku obok żołnierze używali na dziewczynie w najlepsze nie zważając na jej prośby i błagania. Gdybyście tylko mogli zajrzeć w jej oczy, zobaczylibyście lustrzane odbicie śmierci.

 Jeden z nich wyszedł z ruiny i chwiejnym krokiem zaczął zmierzać w kierunku bloku, gdzie siedział zabunkrowany Ariel. Serce chłopaka przyspieszyło, ale celem żołnierza nie było złapanie podglądacza, tylko wysikanie się na trawniku obok drzwi wejściowych do domu.

 Odetchnął z ulgą, wyjrzał przez okno. Dziewczyna została sama, żołnierze zaczęli wychodzić.

– To był ostatni raz, kiedy Cię skrzywdzili – powiedział w myślach Ariel.

Nie była to jednak prawda. Gdy chciał już wyruszać na pomoc dziewczynie, usłyszał otwierane na dole drzwi. Ciężkie żołnierskie buciory zaczęły stukać o drewnianą podłogę klatki schodowej.

Jego oczy biegały po całym korytarzu, szukając alternatywnej drogi ucieczki. Mógł wyjść tylko oknem, ale na dole jeden z żołnierzy palił papierosa i z pewnością zauważyłby ekwilibrystyczną próbę ucieczki.

– Co robić, cholera, ale się wpakowałem – pomyślał.

Wojskowi wchodzili już po schodach, a Ariel dalej nie miał planu na ewakuację.

– Więc tak skończy się moje życie? Dostanę kulkę w łeb i zgniję na jakiejś klatce schodowej? – Gdy mówił w myślach to zdanie, zauważył, że żołnierz stojący na dole skończył palić i wszedł do środka.

Ariel w pośpiechu otworzył okno, wlazł na parapet, odwrócił jeszcze głowę w kierunku schodów, żołnierze byli już prawie na piętrze, na którym był również on. Na schodach mignął rękaw szarego munduru. Już tu są. Szybkie spojrzenie przez okno, sprawdził czy na ścianie budynku jest jakiś punkt zaczepienia. Jest.

Skoczył w bok, jak małpa z gałęzi na gałąź, zaczepiając się o metalowy drut, który ciągnął się od dachu aż do ziemi. Przypominał teraz alpinistę. Zardzewiały drut ranił dłonie. Usłyszał śmiechy żołnierzy, ale nie tych w bloku. Po ulicy szło jakichś ośmiu albo więcej trepów. Ariel nie miał czasu na ostrożne schodzenie po drucie. Puścił się i upadł dość zabawnie najpierw na nogi, a następnie wywrócił się na tyłek, niefortunnie siadając na sporym kawałku cegły.

Wstał szybko. Zaczął biec w kierunku, gdzie zostawił zapasy. Obejrzał się jeszcze na żołnierzy, czy aby nie wzbudził ich uwagi. Nie wzbudził, żołnierze byli ewidentnie podpici i w dobrych humorach szli w kierunku budynku, gdzie leżała dziewczyna.

– Boże –pomyślał– Jeśli oni idą… Boże.

 

 

Księżyc był w pełni, dzięki czemu pomimo późnej pory było jasno. Na niebie nie było prawie żadnej chmury. Lekki wiatr przeczesywał włosy Ariela, który biegł przez pole ile sił w nogach, rozbryzgując butami błoto na wszystkie strony, a głównie na swoje spodnie i bluzę. Kilka razy wywrócił się zahaczając o kamienie.

Zdyszany, dobiegł do ziemianki, wrzucił najpierw siatkę z łupem, a następnie, pomijając przy wchodzeniu korzystanie z drabinki, wskoczył do środka.

Zapalił światło i papierosa. Na siatkę z zapasami nawet nie spojrzał. Usiadł na kanapie. Myślał o niej. Myślał o blondwłosej dziewczynie, z której żołnierze zrobili sobie zabawkę. Wiedział, że musi tam wrócić i jej pomóc. A może ona już nie żyje.

Głód dał w końcu o sobie znać głośnym burczeniem w brzuchu. Wziął batonik i sok pomarańczowy, ale wszystko ledwo przechodziło mu przez gardło. Chciał jak najszybciej pobiec z powrotem i wyrwać dziewczynę ze szponów tych psycholi. Chciał. Strach jednak przykuł go do kanapy. Siedział i palił papierosa za papierosem.

– Jestem tchórzem. Pieprzonym tchórzem.

Skulił się, wpijając palce dłoni we włosy.

– A co jeśli mnie złapią? Może ta dziewczyna jest już martwa, a ja robiąc z siebie bohatera dostanę kulkę między oczy. Czy ona jest tego warta?

Kolejny papieros. Piwo. Papieros. W głowie ciągle tylko jedna myśl. Czy jest tego warta?

Jest. Zerwał się z kanapy, wyszedł z ziemianki i gnał jak szalony.

Na niebie nadal nie widniała ani jedna chmura. Księżyc był tak piękny. Wiatr ustał, a może to on po prostu go nie czuł. Biegł jakby goniło go stado głodnych wilków. Tym razem nie wywrócił się ani razu, sprawnie lawirując między wszelkimi przeszkodami.

Przy domu z białą elewacją zatrzymał się i nasłuchiwał. Cisza. Skradał się miedzy budynkami niczym kot polujący na mysz. Bezszelestnie i delikatnie stawiając kroki. Dotarł do bloku, z którego dopiero, co uciekał przed wojskiem, które nadal tam gościło, co można było stwierdzić po ich rykach i grającej muzyce.

Ariel od razu rozpoznał utwór. Była to piosenka „Fly Me To The Moon”.

Lubił muzykę Sinatry, ale nie spodziewał się, że żołnierze również.

– Romantycy, psia ich mać – pomyślał.

Zakradł się do budynku, gdzie przebywała ofiara romantyków w szarych mundurach. Nie był pewien, czy w środku nie ma żołnierzy, ale zdał się na intuicję, która jednak go zawiodła. Gdy zajrzał do środka, przy dziewczynie było dwóch mężczyzn, z czego jeden chyba właśnie w niej szczytował. Ona wyglądała na nieprzytomną, choć oczy miała otwarte.

Przez głowę przeleciała mu myśl, że chyba nigdy nie zostawią jej w spokoju, chociażby na pięć minut, przez które mógłby ją odbić.

Postanowił poczekać w pobliskich krzakach. W tle nadal przygrywał Frank Sinatra.

Po około dziesięciu minutach jeden z mężczyzn wyszedł ze zniszczonego budynku. W środku został jeszcze jeden. Ariel nie czekał, aż tamten skończy się zabawiać. Gdy tylko ten, który wyszedł znikł za drzwiami budynku, w którym zabawiali jego towarzysze broni, chłopak chwycił sporych rozmiarów kamień, zaostrzony z jednej strony i wlazł bezszelestnie przez dziurę w ścianie do budynku. Serce waliło mu jak oszalałe, mało, co nie wyskoczyło z klatki piersiowej.  Żołnierz zajęty był dziewczyną. Ariel zakradł się do niego od tyłu, stanął za plecami mężczyzny, ten zobaczył jego cień, ale było za późno.

Chłopak z całym impetem, zaostrzoną stroną kamienia, walnął go w głowę.

 Wojak ciężko opadł na podłogę, a wokół niego pojawiła się kałuża krwi. Wyglądał przekomicznie z rozłupaną głową, opuszczonymi spodniami, i przyrodzeniem we wzwodzie.

Ariel podszedł do dziewczyny. Wyglądała jak nieżywa, ale oddychała i od czasu do czasu mrugała. Po jej policzku spływały łzy.

– Zabiorę Cię w bezpieczne miejsce – powiedział – Możesz iść?

 Nie usłyszał odpowiedzi, wzrok miała wbity w sufit budynku.

– Głupie pytanie – pomyślał.

Ariel nie był wysoki, miał mniej więcej tyle samo wzrostu, co dziewczyna, którą właśnie ratował, czyli jakiś metr siedemdziesiąt. Może był trochę, nieznacznie wyższy.

Złapał ją, przerzucił przez ramię, upewnił się, że na zewnątrz nie kręci się żaden z żołnierzy. Było pusto, wszyscy siedzieli w budynku naprzeciw.

Nagle, zza ściany coś wybiegło. Coś czarnego i małego. Kot. Ariel odetchnął z ulgą. Najchętniej ukatrupiłby sierściucha za napędzenie stracha.

Ostrożnie, z czujnością myszy, przeszli obok budynku, z którego dochodziła teraz bardziej skoczna muzyka, ale Ariel nie znał tytułu.

– Trzymaj się – powiedział do dziewczyny i zaczął biec.

Ta ani trochę nie miała ochoty się trzymać, i oczywiście tego nie robiła, co utrudniało chłopakowi bieg, co chwilę musząc ją poprawiać na swoim ramieniu.

Gdy oddalili się od budynków, na środku pola, Ariel postawił na chwilę dziewczynę, choć i tak musiał ją trzymać, inaczej zapewne runęłaby na ziemię. Ściągnął swoją bluzę i okrył nią podrapane i posiniaczone od uderzeń ciało odbitego jeńca.

 

– Już niedaleko – powiedział, i znów zarzucił ją na ramię.

Podczas drogi do ziemianki, przypomniał sobie o ciele Damiana, i o tym, że miał znaleźć na osiedlu coś do kopania, żeby urządzić koledze pogrzeb.

Zaczynało świtać, gdy doszli do kryjówki. W zasadzie to Ariel doszedł, bo dziewczyna dojechała na nim.

Posadził ją obok metalowego wieka, wejścia do ziemianki, ale dziewczyna jak długa rąbnęła na ziemie. Była jak zwłoki, tylko mniej sztywna.

Spojrzał na nią:

– Niedobrze z Tobą – pomyślał.

Odsunął wieko, złapał ją w pasie, coś zamamrotała. Przewiesił jej ręce na swojej szyi i takim oto dziwnym sposobem wchodzili do środka. Nie było to łatwe, gdyż dziewczyna praktycznie przelatywała przez palce. W końcu byli w środku. Udało się. Pstryk, zapaliło się światło, bardzo słabe.

– Trzeba będzie trochę popedałować, żeby naładować ten wynalazek Damiana – powiedział.

Położył blondwłosą dziewczynę na kanapie, i okrył kocem. Ona jednak wyglądała jakby było jej to kompletnie obojętne.

– Jestem Ariel – zaczął do niej mówić, chociaż może bardziej rozmawiał z samym sobą – Już jesteś bezpieczna. Słyszysz? Już nic Ci nie zrobią – mówił to najdelikatniejszym głosem, jakim potrafił.

Nie odpowiadała, wzrok miała wbity w sufit, była kompletnie nieobecna.

– Odpocznij sobie. Mam zapasy, chcesz napić się wody? Musisz nabrać sił –próbował nawiązać z nią kontakt.

Nie wiedział kompletnie, co robić, jak jej pomóc.

Musiał zapalić. Nie chciał jednak żeby dziewczyna udusiła się w dymie, więc wyszedł na powierzchnię.

Słońce było coraz wyżej, zapowiadał się piękny dzień. Rosa, która pokrywała trawy, mieniła się w porannych promieniach słońca niczym kryształy.

 Usiadł na trawie, spojrzał na swoje spodnie i buty, które były całe w błocie. Buty szczególnie. Przypomniała mu się scena z filmu gangsterskiego, gdzie mafiozi założyli swojej ofierze „betonowe buty”, po czym wrzucili delikwenta do oceanu. Arielowe ubłocone buty przypominały teraz właśnie te betonowe.

Palił papierosa, podziwiając leniwie wschodzące słonko. Rozmyślał. O blondwłosej dziewczynie, którą uratował, o Damianie, rodzicach. O żołnierzach w szarych mundurach, którzy terroryzują jego kraj. A może tylko jego miasto.

Gdzieś w oddali słychać było wystrzały. Ktoś jeszcze walczy, a może zabijają cywilów.

-Skąd oni się tu wzięli?– rozmyślał Ariel– Szare mundury, żadnych emblematów, flag. Zero czegokolwiek. Totalnie incognito. Przez cały czas, kiedy byłem wśród nich, na tym osiedlu, ani razu nie usłyszałem, w jakim języku rozmawiają. A może słyszałem, tylko pochłonięty rozmyślaniem o tym jak odbić tą dziewuchę, kompletnie nie zwracałem uwagi na język, w jakim się komunikują.

To teraz nieistotne, muszę pomóc jej wrócić do życia. Mamy zapasy, które spokojnie starczą na tydzień, później coś się wymyśli. Została tylko kwestia pogrzebu Damiana.

Ariel zaciągnął się zamaszyście, odgasił papierosa, i przypalił kolejnego. Próbował teraz rozwiązać problem łopaty.

– Wiem – przypomniał sobie – Przecież tata pożyczał kiedyś łopatę od pana Witkiewicza. Na pewno ciągle ją ma. Muszę wrócić do mojego mieszkania po klucze do piwnicy.

Jego rozmyślanie przerwał huk silników odrzutowych.

Ariel poderwał się z ziemi i cmyknął do ziemianki, niczym królik do nory. Po drodze z ust wypadł mu papieros. Szkoda, pomyślał, lubił dopalać do końca. Do napisu.

Znów słychać było silniki, tym razem nie te z samolotów, a samochodowe. Samochody jechały po głównej drodze, oddalonej od kryjówki Ariela o jakieś siedemset metrów.

Wychylił głowę przez wieko ziemianki, słońce lekko go oślepiło. Zobaczył kolumnę pojazdów. Na przodzie jechały dwa wozy terenowe z karabinami na dachach, następnie trzy transportery opancerzone. Kolumnę zamykał pojazd potocznie nazywany Humvee. Wszystkie, oprócz zamykającego kolumnę, były w kolorze srebrnym, a na bokach i maskach, miały symbol złotego trójkąta złożonego z trzech innych trójkątów, tj. Dwa trójkąty na dole w jednym szeregu, i jeden trójkąt na górze. Cały symbol otoczony był złotą obręczą.

Zamykający kolumnę pojazd Humvee, który miał emblematy armii amerykańskiej, najprawdopodobniej został podwędzony żołnierzom US Army. To z kolei dowodzi, że gdzieś stacjonują jeszcze przyjazne Nam wojska.

Taką przynajmniej Ariel miał nadzieję.

Kolumna zmierzała w kierunku osiedla, na którym mieszkał. Ba, nawet zatrzymali się na chwilę przy wjeździe, ale po jakichś dwóch minutach odjechali. Ariel jednak nie był pewien czy nie wyrzucili czasem jakichś żołnierzy, którzy będą przeczesywać bloki. To z kolei postawiło pod znakiem zapytania jego wyprawę po łopatę. Była to teraz misja jeszcze bardziej ryzykowna aniżeli odbicie dziewczyny z rąk gwałcicieli.

Pewnie mógłby się wstrzymać kilka dni z wyprawą, ale ciało Damiana nie będzie czekać w nieskończoność i w końcu samo sobie urządzi pogrzeb, rozkładając się na słońcu. Tego Ariel chciał uniknąć za wszelką cenę.

Schował się z powrotem w ziemiance, spojrzał na leżącą na kanapie blondwłosą dziewczynę. Spała.

– Dobrze – pomyślał – Sen dobrze jej zrobi.

Choćby chciał, nie mógł teraz wyruszyć w podróż. Nawet nie ze względu na możliwość natknięcia się na żołnierzy. Po prostu oddał jej swoją szarą bluzę, a chcąc ją odzyskać musiałby zbudzić dziewczynę. Nie chciał tego robić.

Wziął z półki karty, usiadł na pufie przy stole i zaczął układać pasjansa.

Nie mógł się skupić. Oparł głowę na łokciach, a łokcie na stole i przyglądał się jej.

Twarz miała brudną i posiniaczoną od ciosów żołnierzy, ale mimo to ładną. Krew, która sączyła się z jej kącika ust, przyschła tworząc strup.

– Przydałoby się obmyć jej rany, ale nie mam wody utlenionej, a pitnej nie mogę marnować. Trzeba też znaleźć dla niej jakieś ubrania, bo póki, co ma tylko moją bluzę. W zasadzie ja też muszę wrócić po swoje ubrania. Cholera, jeszcze ten przeklęty konwój. Że też musiał się tam zatrzymać. Teraz nie mam pewności, czy jest bezpiecznie.

Dziewczyna w tym czasie próbowała przekręcić się na bok, najwidoczniej jednak zabolało ją ramie, bądź ręka i zrezygnowała, zostając w pozycji, w której położył ją Ariel. Na plecach.

Mijały godziny, chłopak nie mógł znaleźć sobie miejsca, więc wyszedł na powierzchnię. Było mu trochę chłodno bez bluzy, ale postanowił udać się na przechadzkę. Poszedł wzdłuż lasku.

Natknął się na mały strumyk, o którym wcześniej nawet nie miał pojęcia.

Wpadł na pomysł, że można by było brać stąd wodę do kąpieli, żeby nie marnować tej pitnej.

Pomiędzy drzewami chrupnęły gałązki. Ewidentnie ktoś na nie nadepnął. Zwierzę? A może człowiek.

Ariel przeskanował wzrokiem drzewa, nie zobaczył jednak nikogo.

– Może to wiewiórka, albo coś – wyszeptał.

Miał jednak nieodparte wrażenie, że ktoś go obserwuje. Pewnie większość z Was zna to uczucie. Człowiek potrafi wyczuć, gdy ktoś go obserwuje. To coś, jakby dodatkowe, trzecie oko.

– Nie mógł być to żaden z żołnierzy, wtedy już leżałbym martwy – pomyślał.

Powoli poszedł w głąb lasku, w skład, którego wchodziły głównie niewysokie sosenki i brzozy. Manewrował między drzewami, rozglądając się to w jedną, to w druga stronę. Nie było nikogo, a jednak uczucie, że jest obserwowany ciągle nie mijało.

W głowie zaczęła rodzić się obawa przed kolejnymi wyprawami poza ziemiankę.

Obawa, przed zaśnięciem. Ktoś teraz może się zakraść w nocy, i ich zabić. Ariela i dziewczynę, której imienia jeszcze nie poznał.

Chłopak powoli zaczął się wycofywać w stronę otwartego pola, ciągle nie przestając obserwować drzew. W końcu obrócił się. Bum. Coś walnęło go w głowę. Obraz rozmazał się. Ptaki, których śpiew słyszał przed chwilą doskonale, teraz śpiewały jakby za ścianą. W głowie miał istną karuzelę, aż w końcu obraz stał się tylko czarną plamą. Stracił równowagę, i runął na ziemię usłaną trawami i rumiankiem.

Leżał tam dobrych parę godzin, gdy oprzytomniał słońce było już wysoko na niebie. Głowa bolała go niesamowicie. Pomacał ją dłońmi, nie była roztrzaskana. Nie krwawił. Tępym wzrokiem patrzył się na jedną z małych sosen. Nie miał pojęcia, co się stało. Spróbował się podnieść. Najpierw ukląkł na czworakach, następnie przykucnął. W tym momencie zobaczył kawałek drewna leżący w liściach szczawiu. Prawdopodobnie tym oberwał w głowę.

– Co do… – przerwał w pół zdania – Dziewczyna. Została sama w ziemiance – przypomniał sobie.

Jak sprężyna wybił się z przysiadu. Biegł jak rasowy sprinter. W skroniach pulsował ból.

– Oby zabrał tylko zapasy – pomyślał, ale teraz nie miał czasu na myślenie. Musiał jak najszybciej dotrzeć do kryjówki. Od strumyka, który odkrył kilka godzin temu, do ziemianki nie było daleko. Mimo to wydawało mu się, że biegnie już całą wieczność.

W końcu dotarł. Ból głowy jeszcze bardziej się nasilił. Wieko od ziemianki było otwarte. Wskoczył do środka, pierwsze, co zrobił, to spojrzał na kanapę, gdzie powinna leżeć dziewczyna. I leżała.

Dodatkowo na stoliku obok kanapy leżał woreczek i kartka.

Ariel chwycił najpierw worek, zajrzał do środka, i zobaczył jakieś proszki i tabletki.

Wziął do ręki kartkę i zaczął czytać:

Na wstępie chciałbym przeprosić Cię za uderzenie w głowę. Wybacz, ale bałem się, że zarąbiesz mnie jak tamtego żołnierza. W worku zostawiłem Ci trochę proszków przeciwbólowych. Rozcieńczaj je w wodzie i podawaj dziewczynie, co jakiś czas. Na pewno wszystko ją boli po tym, co przeszła. Poza tym wydaje mi się, że może nie wrócić do całkowitego zdrowia psychicznego.

W zamian za leki pozwoliłem sobie zabrać jedną butelkę wody mineralnej. Dawno nie piłem niczego oprócz deszczówki.

Ariel spojrzał na siatkę z prowiantem. Faktycznie zostały trzy butelki z czterech. Wrócił do czytania.

Na koniec chciałem Ci powiedzieć, że jesteś dobrym człowiekiem. I odważnym. Nie każdy zaryzykowałby życie dla tej dziewczyny. Ja na przykład tego nie zrobiłem, choć wiedziałem, że jest w potrzebie. Niech Bóg mi to wybaczy i ma Was w opiece.

 

Odłożył list. Dopiero teraz zobaczył, że dziewczyna nie śpi, a po jej policzkach spływają łzy.

Podszedł do niej, położył swoją dłoń na jej dłoni i powiedział:

-Spokojnie, jesteś bezpieczna. Zaraz podam Ci coś na ból. I sam też wezmę, bo głowa mi zaraz pęknie.

Dziewczyna zdawała się mieć kompletnie w nosie, co do niej mówi. Patrzyła się w sufit. Nawet mrugała rzadko.

– Może faktycznie koleś, który zostawił te leki miał rację. Może oszalała. Nie znam się na wariatach, ale przecież nie mogłem pozwolić żeby tam została.

Wziął z barku szklankę, nalał do niej wody. Z woreczka, który zostawił nieznajomy, wyjął saszetkę z napisem lek przeciwbólowy i wsypał zawartość do szklanki. Biały proszek zatańczył w niej powoli opadając na dno. Ariel kilka razy zamieszał szklanką dla lepszego efektu rozpuszczenia preparatu.

– Teraz cięższa część zadania – pomyślał spoglądając na dziewczynę. Wiedział, że nie będzie chętna do współpracy.

Usiadł na krawędzi kanapy i najłagodniej jak potrafił, powiedział:

– Wypij, to Ci pomoże. Poczujesz się lepiej.

 W międzyczasie też połknął dwie białe pastylki.

Nawet nie drgnęła na propozycję wypicia leku. Tak jak po przebudzeniu wbiła wzrok w sufit kryjówki, tak ten wzrok utrzymywała do tej pory. Nawet na sekundę nie spojrzała na Ariela.

– Nic nie szkodzi, pomogę Ci – powiedział.

Podniósł głowę dziewczyny na swoim przedramieniu, przyłożył szklankę do jej ust i powoli przechylił. Powolutku żeby się nie zakrztusiła.

Trochę wypluła, ale piła. Wypiła wszystko.

Ariel kawałkiem koca, którym była okryta, wytarł jej podbródek.

– Odpoczywaj – powiedział i pogładził ją po dłoni.

Gdy wstawał z kanapy usłyszał powiedziane cichutkim głosem:

– Dziękuję.

Odwrócił się, spojrzał na nią. Miała zamknięte oczy. Zasnęła.

Koniec

Komentarze

Przeczytałam kawałek, ale mnie nie wciągnęło. I to nie tylko dlatego, że nie znoszę klimatów wojennych. Historia wydaje się naiwna, pisana prostym, niewyrobionym językiem. Jeśli jesteś młody, to naturalne. Podajesz mnóstwo niepotrzebnych szczegółów, które większość ludzi już zna. Na przykład, że rodzice szli spać, bo na drugi dzień do roboty… I korekta nie wyłapała wszystkiego. Interpunkcja kuleje, przykłady innych rzeczy poniżej.

Dochodziła godzina 21,

W beletrystyce liczby raczej piszemy słownie.

Owszem, wiedział, że lokalne konflikty się zdarzają, przecież w każdym małżeństwie są kłótnie, ale żeby w jedną kłótnię angażować cały świat? Czy naprawdę wszyscy ludzie w jednym momencie, każdy z osobna, chce się kłócić? Czy do wojny potrzeba angażować cały świat? Wydawało mu się to głupie i bez sensu, nie wierzył w to, co mówią media, że światu grozi wojna. Nie wierzył, że w Polsce może dojść do czegoś takiego. Pamiętał lekcje historii ze szkoły i opowiadania starszych o tym, jaka wojna była straszna, ale nie wierzył, że w Polsce, w jego ojczyźnie, może znów nastać czas wojny.

Powtórzenia. Nie tylko słów, ale i informacje powtarzasz w kółko te same: ogólnoświatowa wojna jest mało prawdopodobna i bezsensowna. Walka jest straszna. Chłopak nie wierzył, że w Polsce wybuchnie taki konflikt. Żadna z tych rzeczy nie jest zbyt odkrywcza.

Szybko wyskoczył z łóżka, podszedł do okna i zobaczył widok rodem z filmów katastroficzny, na których to ludzie uciekali w pośpiechu przed tornadem, tsunami bądź innym niszczycielskim żywiołem.

Literówka.

Patrzył przez okno nie mogąc jeszcze uwierzyć w to, co widzi, a widział ognisty deszcz, rakiety niczym igły z rozdartego worka spadały z nieba.

Rozpoznał w spadających obiektach rakiety? Oblatany chłopczyk. Albo oglądał w zwolnionym tempie. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś przenosił igły w worku. Przecież to by strasznie kłuło, a igły by wypadały.

Chłopaku, żyjesz, Ty?!

Ty, twój, ciebie itp. w dialogach raczej piszemy małą literą. W listach dużą.

– Jasna cholera to tylko dachówka.

Eeee, bloki były kryte dachówkami, czy to z samolotów zrzucali takie nietypowe bomby?

 

Lepiej najpierw potrenuj na krótkich formach, później pisz powieści. W przeciwnym wypadku za rok okaże się, że wszystko musisz przepisywać.

No i na portal lepiej wstawiać skończone teksty – mało komu chce się zaczynać lekturę, jeśli i tak wie, że finału nie pozna.

Babska logika rządzi!

Podpisuję się pod uwagami Finkli. Uważam, że tekst można – ba! trzeba – skrócić o jedną trzecią, eliminując rozwlekłości w narracji. Poza tym sądzę, że wyszłoby tekstowi na dobre, gdyby Autor nie stosował chwytów rodem z Hollywood – uwolnienie gwałconej dziewczyny jest tak nierealistyczne, że wywołuje, wbrew treści sceny, wbrew intencjom bohatera, wzruszenie ramion…

Dziękuję za opinie ;-)

Zgadzam się z wcześniej komentującymi – to nie jest dobre opowiadanie.

Napisane dość nieporadnie, zawiera masę całkiem zbędnych szczegółów i mało wiarygodnych opisów. Jestem ciekawa, jak duża była ziemianka i właz do niej, bo nie umiem sobie wyobrazić, w jaki sposób chłopcy wnieśli do niej i zmieścili tam: stół, cztery pufy, kanapę i inne meble, że o rowerze prądotwórczym nie wspomnę.

Początkowo starałam się wyłapywać błędy, ale dość szybko odpuściłam, bo usterek jest zbyt wiele, a nie mogę poprawiać niemal każdego zdania..

 

Włą­czył te­le­wi­zor i prze­ska­ki­wał z ka­na­łu na kanał, za­trzy­mał się na ka­na­le in­for­ma­cyj­nym… – Powtórzenia.

 

wszyst­ko było jak zwy­kle, na ulicy pra­wie ni­ko­go już nie było, pod sa­mo­cho­dem za­par­ko­wa­nym pod blo­kiem cho­wał się kot, wiatr lekko po­ru­szał ko­ro­na­mi drzew a niebo było czar­ne jak jego sny. – Powtórzenia.

 

niebo było czar­ne jak jego sny. Ariel śnił rzad­ko, za­wsze miał spo­koj­ny, twar­dy sen aż do sa­me­go rana. Ten sen, który miał na­dejść dzi­siej­szej nocy, rów­nież za­po­wia­dał się tak samo. Spo­koj­nie, ła­god­nie i ko­ją­co. Wsko­czył, więc do łóżka, opa­tu­lił się cie­płą koł­drą i za­snął. Nie wie­dział jed­nak, że jego sen, może być ostat­nim tak spo­koj­nym snem w życiu. – Powtórzenia.

 

jeden facet był tak prze­ra­żo­ny sy­tu­acją, że za­po­mniał za­brać swo­jej żony… – …jeden facet był tak prze­ra­żo­ny sy­tu­acją, że za­po­mniał za­brać swo­ją żonę

 

po­biegł za bu­dy­nek, przy­legł do ścia­ny i przy­kuc­nął. – …po­biegł za bu­dy­nek, przy­lgnął do ścia­ny i przy­kuc­nął.

Choć wydaje mi się, że niełatwo jest przykucnąć, gdy przylega się do ściany,

 

Coś ude­rzy­ło o zie­mię za ple­ca­mi Arie­la, chło­pak od­sko­czył, ob­ró­cił się za sie­bie. – …chło­pak od­sko­czył, ob­ró­cił się. Lub: …chło­pak od­sko­czył, spojrzał za sie­bie.

 

ko­lej­ne osie­dle, na któ­rym to miesz­kał Da­mian i Ma­te­usz… – …ko­lej­ne osie­dle, na któ­rym miesz­kali Da­mian i Ma­te­usz

 

Wiele bym dał żeby teraz móc z Nim po­roz­ma­wiać… – Wiele bym dał, żeby teraz móc z nim po­roz­ma­wiać

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

nic po­waż­ne­go, pew­nie za­ha­czył się o jakiś pręt… – …nic po­waż­ne­go, pew­nie za­ha­czył o jakiś pręt

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam tylko jedno, małe pytanie: Ile lat ma główny bohater? Bo sądząc po jego wywodach z pierwszych akapitów, nie więcej niż pięć. Ewentualnie jest bardzo, bardzo naiwny.

Tekst zmęczył mnie, zupełnie nie miałem ochoty go kończyć i nie potrafiłem w jakikolwiek sposób zmusić się do nie bycia obojętnym wobec bohaterów.

Nowa Fantastyka