- Opowiadanie: SHADZIOWATY - Tam, gdzie smoki chodzą spać

Tam, gdzie smoki chodzą spać

,,Niesforna królewna, chłopiec na wózku, labrador wegetarianin oraz koń paranoik, ruszają na ratunek smokowi w opałach’’.

 

Tekst zgłaszałem na konkurs Biedronki – ,,Piórko’’, ale nie wygrał. W sumie się nie dziwię, bo pomijając już pewnie sporą ilość byków i byczków, nie trafiłem w target (4-10 lat). Napisałem coś, co sam chciałbym przeczytać, mając te 7-8 lat. Ale chyba nie byłem typowym dzieckiem... :)

Przy okazji podzielę się pewnym smaczkiem :D Przed napisaniem pracy, zrobiłem research dotyczący upodobań oraz życia członków jury konkursu. Naszpikowałem tekst elementami charakterystycznymi i ważnymi dla każdego z nich. Fajnie, gdyby ten tekst do nich dotarł, ponieważ mógł nie przejść pierwszego przesiewu (target).

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Tam, gdzie smoki chodzą spać

Za burzliwym morzem, o którego powierzchnię wiecznie tłuką błyskawice. Za lasem tak gęsto usianym ptasimi gniazdami, że jajka padają z nieba zamiast deszczu. Za wulkanem tak gorącym, że się stopił i zamarzł, a teraz zionie błękitnym lodem. Wzdłuż rzeki, która zależnie od humoru biegnie w różne strony…

Galopowała sobie dziewczynka na swym wspaniałym, białym wierzchowcu. Jej złote loki powiewały za nią w niechlujnie splecionym warkoczu. Szeroki uśmiech rozświetlał jej umorusaną, pucołowatą twarz. A jej dziurawa i poplamiona błotem sukienka łopotała za nią niczym smocze skrzydła. W tym widoku nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że była królewną…

– Prrrrrr! – krzyknęła.

Koń zatrzymał się, a dziewczynka zeskoczyła z niego i podbiegła do wody. Podniosła z ziemi szklaną, zakorkowaną butelkę. W środku zamknięty był jakiś list. Królewna szarpnęła korek z całej siły, jednak ten nawet nie drgnął.

– Zdobywco! Pomóż mi, sama nie potrafię tego otworzyć, a jestem bardzo ciekawa co to – poprosiła konia i podała mu butelkę.

Biały wierzchowiec zacisnął zęby na korku i zaparł się. Dziewczynka chwyciła kurczowo butelkę, uwiesiła się na niej i zamachała nogami w powietrzu. Korek tylko cicho zatrzeszczał, lecz ostatecznie wytrzymał.

– To na nic, nie damy rady tego otworzyć. Co mam zrobić koniku? – zapytała, zrozpaczona.

Zdobywca podszedł do jednego z głazów leżących przy rzece i postukał o niego trzymaną w zębach butelką.

– Jesteś genialny! – krzyknęła zadowolona królewna. – No dalej, rozwal ją.

Zdobywca rozbujał długi łeb i zbił butelkę o głaz. Złożona kartka wyfrunęła z niej, potoczyła się po trawie i wpadła prosto do rzeki.

– O nie! Co teraz?!

Koń bez wahania przyklęknął, a młoda królewna wskoczyła na jego grzbiet. Ruszyli wzdłuż brzegu rzeki, nie tracąc kartki z oczu. Zdobywca galopował, napinając i rozkurczając swoje mocarne mięśnie. Jego ostre kopyta wyrzucały kępy trawy w powietrze i ryły ziemię. Jednak za każdym razem, gdy już wyprzedzali uciekającą wiadomość, prąd w rzece wzmagał się.

– Ta rzeka robi nam na złość! – krzyknęła królewna, popędzając zwierzę.

Dziewczynka zobaczyła wyłaniający się zza pagórka most. Na drewnianej konstrukcji ktoś siedział z wędką, tyłem do nich. Królewna zawołała, jednak galop Zdobywcy ją zagłuszył. Na jej szczęście tętent kopyt zaalarmował rybaka na moście. Gdy się do nich odwrócił, okazał się być chłopcem, mniej więcej w wieku dziewczynki.

– Pomocy! – zawołała. – Moja kartka! Moja wiadomość!

Chłopak krzyknął coś w stronę kupy krzaków na brzegu. Z zielonej gęstwiny wyskoczył biszkoptowy labrador w czerwonych szelkach i zanurkował w rzece. Kiedy królewna dojechała na Zdobywcy do mostu, chłopiec trzymał już wiadomość w ręku. Zeskoczyła czym prędzej z końskiego grzbietu i wbiegła na drewniany most.

– Dziękuję! – krzyknęła.

– Podziękuj jemu – Uśmiechnął się chłopiec, spoglądając dużymi, bystrymi oczami na swego psa.

– Jak się nazywa? – zapytała królewna, podchodząc do otrzepującego się z wody labradora.

– Ser Amos, droga pani – odpowiedział śpiewnym szczekaniem pies.

– Droga pani? – zapytała zaskoczona dziewczynka. – Czemu tak do mnie mówisz Ser Amosie? Po czym poznałeś?

Labrador podszedł do niej i powąchał potargany rąbek jej spódnicy. – Pachniesz różanymi perfumami, konfiturą wiśniową i ogniem z kominka, pani. Innymi słowy, pałacem. Obstawiam więc, że jesteś córką Króla Ikeriusza, królewną Felicyjaniną.

– Nie lubię tego imienia – odpowiedziała i pogłaskała go po głowie.

– Wybacz, że nie uklęknę przed tobą, pani – wtrącił chłopak i wskazał na krzesło pod sobą.

Królewna przyjrzała mu się i dopiero wtedy zobaczyła, że po obu stronach fotela przymocowane miał drewniane koła. Chłopiec uśmiechnął się i podjechał do niej.

– Mam na imię Dimar – powiedział i podał jej wyłowioną przez psa wiadomość.

– Mów mi Feli – rzekła, rozwinęła kartkę i skrzywiła się.

– Coś nie tak? Nie potrafisz czytać? – zapytał chłopiec.

Feli oburzyła się. – Potrafię! Ale to jakieś dziwne, nie rozumiem tych słów. YCOMOP UKNUTAR KOMS W HCAŁAPO ŹDI AZ MEŁTAIWŚ AN UZROM.

Królewna przeczytała wiadomość na głos jeszcze kilka razy. Ale z każdym kolejnym coraz mniej z niej rozumiała.

– To chyba jakiś inny język – westchnęła.

– Mogę zobaczyć? – zapytał Dimar, wyciągając dłoń.

Feli podała mu kartkę i podeszła do juków Zdobywcy. Wyjęła z nich mały pakunek i rozłożyła na moście.

– Bardzo proszę Ser Amosie, za twoją pomoc – powiedziała do labradora i wskazała kurczęcą nogę.

Pies podszedł do prezentu nieufnie i obwąchał go. Spojrzał na nią, swymi czarnymi jak węgielki oczami i pokręcił głową.

– Bardzo dziękuję za twoją hojność, pani. Jednak muszę odmówić, nie jadam mięsa.

– Jak to?! Przecież jesteś pieskiem, pieski jedzą mięso. I nie mów do mnie żadna pani! Jestem Feli – odrzekła królewna.

– A ja, droga Feli, jestem wegetarianinem.

– Wege, co? – zapytała.

– We-ge-ta-ria-ni-nem – przesylabował pies. – Znaczy się, nie jem mięsa.

Dziewczynka przyjrzała mu się podejrzliwie. – Dziwne, a próbowałeś je w ogóle? Chociaż raz?

– Bleee, nigdy – Ser Amos wzdrygnął się.

Królewna zaniosła kurczaka z powrotem do torby, pogrzebała w niej i wyjęła jabłko.

– Ser Amosie, a to lubisz?

Ogon labradora rozbujał się niczym śmigło wiatraka, a ślina kapała mu z roześmianego na psi sposób pyska.

– Proszę – powiedziała Feli.

Pies spoważniał nagle i zapytał. – A z jakich upraw pochodzi? Bo nie wszystkie lubię.

– Z najlepszych, mój tata je uwielbia – zaśmiała się i patrzyła jak Ser Amos tarza się z owocem na moście i wygryza z niego potężne kęsy.

Chłopiec tymczasem obracał wiadomość w dłoni, oglądał ją pod różnymi kątami, przesuwał palcem po tekście w tę i z powrotem. W końcu krzyknął.

– Ha! Odczytałem ją! Poszczególne słowa były napisane od tyłu!

– I co? I co? – Feli podbiegła do niego podekscytowana.

Dimar odkaszlnął i wyrecytował. – POMOCY RATUNKU SMOK W OPAŁACH IDŹ ZA ŚWIATŁEM NA MORZU.

– Smok w opałach? Światło na morzu? O co chodzi? – zapytała Feli, marszcząc czoło.

– Hmm – zamyślił się chłopiec. – Najprawdopodobniej temu smokowi stała się jakaś krzywda i prosi o pomoc. Wydaje mi się, że ktoś mógł go zniewolić.

– Kto mógłby cokolwiek wyrządzić smokowi?

– Tylko ktoś bardzo podstępny – Dimar jeszcze raz przejrzał wiadomość. – Światło na morzu, co to może oznaczać?

– Nie wiem, ale jeżeli ten smok jest gdzieś na morzu to jak ta wiadomość do nas dotarła? Przecież to rzeki wpadają do morza, a nie odwrotnie.

Chłopiec wyjrzał za most. W wodzie właśnie zaczynały się tworzyć małe wiry. – Rzeka właśnie zmienia bieg. Kiedyś zawsze tak było, że wszystkie spływały z gór milionami strumieni, by połączyć się w jedną strugę i wpaść do morza. Jednak od kilku miesięcy ta rzeka zmienia swój bieg jak tylko chce. Moja mama powtarza, że to może mieć związek ze zniknięciem księżyca.

– Zniknięcie księżyca? Hmm, faktycznie dawno go nie było widać. Chciałabym pomóc temu smokowi Dimarze. Ale nigdy nie byłam nad morzem. Chociaż zawsze chciałam je zobaczyć, zresztą jak wiele innych, pięknych rzeczy – powiedziała z żalem.

– Ja też. Mój tato zabiera mnie czasem do karczmy i słuchamy razem opowieści rybaków i żeglarzy. Opowiadają o tych wspaniałych falach, nieograniczonych przestrzeniach i wolności jaką człowiek czuje, kiedy może popłynąć w każdą z czterech świata stron.

Dimar kontynuował, zasmucony. – Mawiają, że od niedawna, mniej więcej w tym samym czasie co z rzeką, z morzem zaczęło się dziać coś dziwnego. Marynarze opowiadają o przerażających sztormach, błyskawicach bijących o fale i zdradliwych wirach. Mówią, że kiedyś morze żyło rytmicznie, przypływami i odpływami, jednak już tak nie jest. Coś musi być nie tak.

– Ale jak nikczemna musi być istota, która zechciała skrzywdzić smoka… Myślisz, że to może mieć coś wspólnego ze zniknięciem księżyca i tymi dziwnymi zachowaniami morza i rzek? – zapytała ponuro Feli.

Chłopiec zamyślił się i zaczął. – Nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia. Myślę, że powinnaś pokazać tę wiadomość ojcu. Na pewno wyśle kilku rycerzy, by to sprawdzili i pomogli istocie w opałach.

– Mój tata nie cierpi smoków, wszystko przez ich złą sławę, przez legendy w których porywały niewiasty i więziły je w swych jamach – odpowiedziała chłopcu, wsiadając na grzbiet Zdobywcy.

Zamek Feli jaśniał na horyzoncie. Mury zbudowane ze szlachetnych kamieni lśniły, niczym odbicie słońca na wodzie. Ametysty, rubiny, szafiry i diamenty oślepiały swym wielobarwnym blaskiem. Królewna uwielbiała swój dom i to jak wpadające światło słońca załamywało się na murach. I to jak zamkowe kocury biegały za światełkami migoczącymi na chodnikach i ścianach budynków. Jednak tym co kochała najbardziej na świecie, był jej rumak, wiatr we włosach i muchy w zębach.

– Dziękuję wam – powiedziała. – Często jesteście na tym moście?

– Codziennie – odparł chłopak i pogłaskał psa.

– W takim razie do zobaczenia.

– Feli!

Dziewczynka odwróciła się w siodle.

– Poproś go.

 Królewna uśmiechnęła się. – Spróbuję, ale on uważa je za wścibskie, złośliwe i upiorne ptaszyska.

 

***

 

 – Smoki to wścibskie, złośliwe i upiorne ptaszyska! – powiedział Król Ikeriusz, wymachując wiadomością z butelki w powietrzu. – Pewnie to jakiś żart albo pułapka. Nie będę poświęcał swoich rycerzy na tego rodzaju daremne wyprawy.

– Ale tatusiu… – powiedziała błagalnie królewna.

– Nie tatusiuj mi tutaj Feli, moi rycerze nie mają czasu na takie głupoty. Wyśmialiby mnie, mieli za wariata. W cokolwiek to smoczysko się wpakowało, to jego problem, tylko jego. Nie nasz! Rozumiesz?

Niedzielne popołudnia zamkowa służba miała wolne, gdyż cała królewska rodzina siadała wspólnie do stołu, suto zastawionego potrawami przygotowanymi przez królową matkę, Eustachię. Dziewczynka uwielbiała te wspólne posiłki, a najbardziej pyszne powidła przyrządzane przez babcię. Różane, truskawkowe, wiśniowe, malinowe, ubóstwiała wszystkie z nich. Zwykle smarowała nimi ochoczo bułeczki, naleśniki i herbatniki. Jednak tego dnia, nic nie smakowało jej tak jak zwykle. Wciąż myślała o smutnym smoku, który mimo swej potęgi wysłał prośbę o ratunek. W jak wielkich tarapatach musiał się znaleźć, że nie mógł sobie poradzić. Bardzo chciała mu pomóc i wiedziała, że nie zazna spokoju, jeśli choćby nie spróbuje.

Król ukroił sobie kawałek ciasta, jednak zanim pierwszy kęs zniknął w jego gęstej brodzie, poczuł na sobie intensywne spojrzenia swej córki, żony oraz matki.

– No co? – zapytał.

Feli zrobiła smutną minę i patrzyła się w oczy swojemu tacie, a królowa położyła mu rękę na ramieniu i uśmiechnęła się.

– Nie dacie człowiekowi zjeść w spokoju – wypalił król Ikeriusz. – Nie rozkażę nikomu szukać tego gadziego ptaszyska, ale jeżeli uda ci się przekonać któregoś z moich rycerzy, wydam zgodę na wyprawę. A co mi tam!

Feli uściskała mocno ojca. – Dziękuję, dziękuję!

Pobiegła prosto do zbrojowni, by spróbować przekonać któregoś z wojaków. Pierwszego z rycerzy, wysokiego blondyna, dorwała przy stajni.

– Przepraszam! Halo! – krzyknęła.

– Hmm? Pani Felicyjanina – rycerz ukłonił się nisko.

– Potrzebuję twojej pomocy – królewna pokazała mu kartkę i wytłumaczyła jak odczytać wiadomość.

– Powinnaś z tym pójść do swojego ojca – odparł.

– Byłam, ale powiedział, że to nie jego sprawa i że mogę spróbować namówić któregoś z was.

Rycerz oddał jej kartkę i podrapał się po głowie.

– Jednego z nas, mówisz. Cóż, nie za bardzo mi po drodze nad morze. Jutro w zamku odbywają się kwalifikacje do turnieju. Jestem do nich zgłoszony, także, przykro mi, ale spróbuj poprosić kogoś innego – Blondyn ukłonił się nisko i odszedł w głąb budynku.

Resztę popołudnia Feli spędziła na bezskutecznych próbach przekonania któregoś z wojaków, by zainteresował się tą sprawą i wyruszył na pomoc biednej bestii. Kiedy ostatni z obecnych w zamku rycerzy odmówił jej, na niebie pojawiły się już pierwsze gwiazdy. Feli zauważyła, że księżyc ponownie się nie pokazał. Nie była już pewna czy w ogóle jeszcze pamięta jak wyglądał.

Zmęczona i zrezygnowana usiadła pod drzewem i oparła brodę na kolanach. Miała ochotę się rozpłakać, ale to nie było w jej naturze. W końcu była nie tylko królewną, ale też sprawnym jeźdźcem. Nie wypadało jej się rozkleić, musiała być silna, jeśli nie dla siebie, to dla tego biednego, błagającego o pomoc smoka.

Ze smutku wyrwało ją lekkie muśnięcie w bark. Obróciła się i pogłaskała głowę Zdobywcy, który przyszedł ją pocieszyć. Stał obok niej i skubał trawę pod drzewem.

– Dlaczego nikt nie chce nam pomóc, pomóc temu smokowi. Rycerze powinni być po to, żeby pomagać potrzebującym i bronić słabszych. Nawet smok zasługuje na pomoc. Żaden z wojaków mojego ojca nie chce się zgodzić. Turnieje, treningi i układanie swoich włosów przed lustrem są dla nich ważniejsze. Rycerz powinien być dobry i odważny, to niesprawiedliwe – mówiła do konia, czując jak jej smutek ustępuje miejsca złości.

Zdobywca tylko spojrzał na nią i na swój unikalny, koński sposób, wzruszył ramionami. Feli westchnęła, otrzepała spódnicę, złapała się pod boki i oświadczyła.

– Trudno. Mój tato się wścieknie, a mama będzie się martwić. Ale nie ma innego wyjścia. Jutro rano ruszamy na ratunek tej biednej istocie. Skoro nikt nie chce się tego podjąć, my go ocalimy, to postanowione.

Zdobywca wybałuszył oczy, parsknął i cofnął się o kilka kroków.

– No co? Jutro o świcie zwinę z kuchni jakiś prowiant, a potem ruszamy oswobodzić smoka.

– Sy-smoka? – wyjąkał wierzchowiec. – Chcesz abyśmy po-pojechali do sy-smoka?

– Zdobywco! Ty mówisz? – krzyknęła zaskoczona królewna.

– Mó-mówię, mówię.

– Ale dlaczego nigdy nic nie powiedziałeś?! – Feli podbiegła do niego i przytuliła.

– Bo-bo nie chciałaś mnie zabrać do smoka.

– Boisz się go?

– Wie-wiesz co jedzą smoki? – zapytał Zdobywca, rozglądając się nerwowo.

– Nie wiem – Zamyśliła się i strzeliła. – Koniki?

– Ko-koniki – Pokiwał energicznie głową. – Ja nie ja-jadę, nie mogę.

– Niby dlaczego?

– Bo-bo mam umówioną wizytę u-u stajennego. I zostawiłem ma-marchewkę na ogniu. Muszę po-położyć źrebaki do snu i prze-przeczytać im bajkę.

– Ja ci wyczeszę sierść, zabierzemy twoją marchew ze sobą, a położyć do snu dzieci i przeczytać im bajkę może twoja żona. Widzisz? Nie ma żadnego problemu, możesz jechać! – Feli wyliczyła na palcach i uśmiechnęła się.

– Nie-nie mogę.

– Dlaczego, znowu?

– Bo sy-smok.

– Zawsze się tak jąkasz? – zapytała naburmuszona królewna, krzyżując ręce na piersi.

– Nie. Ty-tylko jak mam je-jechać do smoka.

– Nie możesz się bać smoków, przecież nazywasz się Zdobywca.

– Dlaczego nie mo-mogłem się nazywać Pu-puszek albo Azor?

– Bo to są imiona dla psów – Feli rozłożyła ręce.

– No-no właśnie. Smoki nie je-jedzą psów.

Królewna pogłaskała go po pysku i uspokoiła.

– Och, nie pleć głupstw, nic ci nie będzie. Uratujemy smoka i wrócimy bezpiecznie zanim w ogóle zdążysz powiedzieć SMOK.

– Sy-sy-smok – odparł Zdobywca.

– Oj, to takie powiedzenie tylko. Znaczy, że załatwimy to szybko.

Zrezygnowany koń pokręcił głową i odszedł w stronę stajni ze zwieszonym łbem. Mamrotał coś pod nosem, ale Feli nie dosłyszała co. Zadowolona, że ruszy na ratunek smokowi, pomknęła w stronę swoich komnat. Wiedziała, że na pewno służący już jej szukają. Lubiła znikać ze Zdobywcą na całe dnie i wiedziała, że może to jej jutro pomóc, by zyskać na czasie. Mimo iż Feli nie miała pojęcia, jakim wyzwaniom będzie musiała stawić czoła, była podekscytowana podróżą. Od zawsze była ciekawa świata i cudów, które w sobie krył.

 

***

 

Pierwsze promienie słońca przenikały już drogocenne mury zamku, gdy Feli dosiadła Zdobywcy i przejechała przez bramę. Mimo iż jej się spieszyło, utrzymywała stałe tempo. Wiedziała, że jej wierzchowiec nie wytrzyma ciągłego galopu. Końskie kopyta stąpały po trawie z gracją, a oddechy zwierzęcia i dziewczynki tworzyły obłoki pary.

– Chłodny poranek, prawda Zdobywco? – zapytała niewinnie.

Biały wierzchowiec tylko parsknął coś pod nosem.

– Obraziłeś się? Wolałeś zostać sam w zamku?

– Wolałem nie zostać zjedzonym przez smoka – wybełkotał.

Feli potargała mu grzywę. – Chociaż się już nie jąkasz.

– To był szok. Wiesz w ogóle, gdzie jedziemy?

To pytanie zagięło królewnę. – Yyy, no nad morze. Nie znasz drogi?

– Nie? – spojrzał na nią, wykręcając długą szyję. – Przecież urodziłem się w zamku i tylko ty mnie dosiadasz. Wiedziałabyś chyba.

– Może Dimar będzie wiedział! – krzyknęła Feli, wskazując na chłopca siedzącego na moście.

Labrador zaszczekał wesoło na ich widok, kiedy podjechali bliżej. Chłopiec zamknął zeszyt, który trzymał na kolanach i zawołał.

– I co, Feli? Rozmawiałaś z tatą?

– Tak – odrzekła, zeskakując z grzbietu Zdobywcy. – Oraz z jego wszystkimi rycerzami. Żaden nie chciał w ogóle słyszeć o tej misji.

– Ehhh – Dimar zrobił zawiedzioną minę. – Wstałaś tak wcześnie, jesteś ciepło ubrana, a twój koń ma wypełnione juki. Wyruszasz smokowi na ratunek, prawda?

Królewnę zaskoczyła spostrzegawczość chłopca. – T-tak, ale… Nieważne. Posłuchaj, wiesz może w którą stronę jest morze?

– Nie wiem dokładnie, ale wiem, że trzeba iść wzdłuż rzeki. Tylko, że nie mogę ci pozwolić wyruszyć samej, Feli… – zaczął Dimar.

– Mam już dosyć tchórzostwa i wymówek wszystkich dookoła. Nikt mi nie wierzy i nie ufa. Uratuję to biedne stworzenie i nikt mnie tutaj nie zatrzyma.

– Właśnie dlatego, nie pozwolę damie wyruszyć samej w niebezpieczną podróż. Wraz z Ser Amosem będziemy ci towarzyszyć.

Feli ucieszyła się w duchu, jednak spojrzała na drewniany wózek chłopca i rzekła.

– Jesteś bardzo miły i odważny Dimarze. Dużo odważniejszy od tych, zakutych w blaszane hełmy, rycerzy z mojego zamku. Ale muszę się spieszyć, zanim moi rodzice oszaleją ze zmartwienia – powiedziała, czując się głupio.

Chłopak uśmiechnął się i skinął głową na swoje chude, nieruchome nogi. – Nie musisz się o to martwić. Ser Amosie, pozwól na chwilę.

Labrador podbiegł do chłopca, machając radośnie ogonem. Dimar przypiął czerwone szelki Ser Amosa do swojego wózka i gwizdnął cicho. Pies ruszył i pociągnął go kawałek po moście.

– Jak widzicie – Chłopiec zwrócił się do dziewczynki i jej konia. – Może wyścigu z wami nie wygramy, ale w spacerowym tempie, dotrzymamy wam kroku.

Feli uściskała chłopca i poczochrała głowę Ser Amosa. – W takim razie, witam w drużynie!

Ruszyli wzdłuż złośliwej rzeki, tym razem płynącej zgodnie ze swoją naturą, w dół zbocza. Na horyzoncie powoli zaczynał górować wielki wulkan. Wyglądał jak doklejony do nizinnego krajobrazu. Gdyby ktoś wtedy się na nich natknął, podrapałby się po głowie i uszczypnął w rękę. Co o świcie, na niebezpiecznym trakcie robiła rozczochrana dziewczynka na białym rumaku. Czy chuderlawy chłopiec na wózku ciągnięty przez biszkoptowego labradora. A gdyby ten ktoś, zapytał jeszcze o cel ich wyprawy, gotów byłby pomyśleć, że śni.

– Twój zeszyt – zaczęła Feli. – Co w nim jest?

Kopyta Zdobywcy stukały cicho o brukowy trakt, a koła drewnianego wózka trzeszczały na wybojach.

– Moje rysunki – odpowiedział dumnie Dimar.

– Pokażesz mi? Ja nie umiem rysować, nie wychodzi mi.

Chłopiec zamyślił się. – Mój tato mawia, że można się nauczyć wszystkiego. Trzeba tylko przyłożyć się do tego i włożyć tyle pracy ile tylko ma się siły w sercu. Mówi, że to kształtuje charakter.

– Mnie jest ciężko usiedzieć w miejscu. Szybko się nudzę. Wolę jeździć konno, w tym jestem dobra – powiedziała Feli i przytuliła umięśnioną szyję rumaka. – Ser Amosie? Ktoś nadał ci tytuł rycerski?

– Nie – zaszczekał labrador. – Po prostu tak mam na imię. Ser, taki żółty, z dziurami.

Feli zaśmiała się i zwróciła do Dimara. – Pokażesz mi w końcu te rysunki?

Chłopiec przez chwilę milczał. – Nie pokazuję ich nikomu. To tak, jakby ktoś zajrzał mi w głąb duszy.

– Nikt ich nigdy nie widział? Nie masz jakichś przyjaciół, żeby im je pokazać?

Dimar pokręcił głową.

– Ja też mam tylko Zdobywcę – pocieszyła go Feli. – Może w takim razie, zostaniemy przyjaciółmi?

– Przyjaciółmi – powtórzył na głos Dimar. – Tak, to brzmi dobrze.

Zamek króla Ikeriusza zniknął już za nimi, a rzeka w tym czasie zmieniła bieg dwukrotnie. Zbliżali się do wulkanicznej góry, wokół której nie rosło zbyt wiele drzew ani traw. Szli po jałowej ziemi, co jakiś czas mijając tylko kępy krzaków z ostrymi jak brzytwa kolcami.

– Skoro jesteśmy teraz przyjaciółmi – zaczęła niewinnie Feli. – To chyba możesz mi pokazać te swoje rysunki, co?

Dimar westchnął i wyciągnął zeszyt w jej stronę.

Już widok pierwszej strony zaparł Feli dech w piersi. Wspaniały czerwony smok wił się na kartce, niczym na niebie. Wydawał się być prawdziwy, miała ochotę dmuchnąć w zeszyt, by nabrał wiatru w skrzydła i odleciał. Dziewczynka niecierpliwie przerzucała strony. Na jednej z nich, ukazał jej się potężny rycerz, okuty we wspaniale zdobioną zbroję. Stał w szerokim rozkroku, w rękach trzymając szeroki topór i długi miecz. U jego boku z wyszczerzonymi drapieżnie zębami stał biszkoptowy labrador.

– To jesteś ty! – krzyknęła, rozpoznając twórcę rysunku jako rycerza. – Naprawdę masz talent, są piękne! Chcesz… To znaczy, chciałeś być rycerzem?

– To od zawsze było moim marzeniem – odparł chłopiec, ale widząc zdziwienie Feli dodał. – Moje nogi, ja nie miałem żadnego wypadku czy coś. Po prostu taki się urodziłem.

Feli przyjrzała się uważniej rysunkowi i zapytała o zwierzę namalowane na jego zbroi.

– Dlaczego wąż?

Dimar pomasował swoje nieruchome udo. – Węże nie mają nóg, ale mimo tego są szybkie i groźne.

– Jeżeli uda nam się ocalić biednego smoka, może mój tato mianuje cię rycerzem! – krzyknęła podekscytowana dziewczynka.

– Nie rób sobie żartów… Nigdy nie zostanę rycerzem, nie uniosę miecza, ani nie dosiądę konia. Nawet mojemu tacie, rolnikowi, nie jestem potrzebny w pracy.

– Masz inne talenty – zapewniła go Feli i pomachała do niego zeszytem pełnym jego rysunków.

Ser Amos włączył się do rozmowy. – Przepraszam, że przeszkadzam. Ale powoli robię się głodny, mamy coś do jedzenia?

Feli zajrzała do jednej z toreb zwisających z jej siodła.

– A na co masz ochotę? Mam kiełbasę, kurczaka i pasztet z królika.

– Fuuuuj – syknął labrador i wywalił jęzor na wierzch w geście obrzydzenia.

– Żartowałam – odrzekła królewna i wręczyła każdemu z trzech towarzyszy po kawałku ciasta. – Sernik, babcinej roboty.

Jechali tak, zajadając się iście królewskim smakołykiem. Słodki zapach ciasta zdawał się przyciągać osy, które krążyły wokół nich niczym stado sępów.

– Będzie problem z tą górą – stwierdził Dimar, oblizując palce. – Rzeka biegnie pod skałami, ale istnieje ryzyko, że zanim przeprawimy się na drugą stronę wulkanu, ona zmieni bieg i nas cofnie. Nawet Zdobywca nie podejdzie po tak stromym zboczu, a co dopiero ja i Ser Amos. Chyba będziemy musieli ją okrążyć…

– O nieee – westchnęła Feli. – To może zająć zbyt długo. Póki co, moi rodzice pewnie myślą, że jestem ze Zdobywcą w stajni albo na łące. Ale gdy nie zjawię się na obiad i zaczną mnie szukać… Wolę nie myśleć jak bardzo będą na mnie krzyczeć. To mnie będzie potrzebny ratunek.

– Hratunek? Czy ktoś powiedział hratunek? – zapytał ktoś.

Chłopiec, dziewczynka, koń i pies rozejrzeli się nerwowo. Wszyscy to słyszeli, jednak nikt nie wiedział kto to powiedział i gdzie był.

– Młoda damo, czy jesteś w tahrapatach? – dodał tajemniczy głos, po czym charakterystycznie zaczął cykać.

Ogromny cień, przypominający kształtem smoka, przesunął się po bruku. Zdobywca wierzgnął spłoszony, a Ser Amos cofnął się o kilka kroków. Feli pierwsza dojrzała właściciela tego imponującego cienia. Był nim wściekle zielony pasikonik wielkości wskazującego palca, z białą muszką pod szyją.

– O jej! – krzyknęła, wskazując na niego palcem.

Owad wskoczył jednym susem na kark Zdobywcy, wyprostował się dumnie, naprężył muskuły i zapytał.

 – Dhroga panno, usłyszałem słowo hratunek. Więc przybywam!

Dimar zrobił wielkie oczy, rozłożył zeszyt i zaczął rysować nieoczekiwanego gościa. Biały rumak wciąż przyglądał mu się podejrzliwie.

– Nie, nie, mówiłam tylko, że jeśli się spóźnię do domu to będę mieć kłopoty. Idziemy na ratunek pewnemu smokowi.

– Smokowi? Na hratunek? – Pasikonik przyjrzał się towarzyszom Feli i zaśpiewał. – Imię me Vahrenza. Bez h, to przez moją wadę wymowy.

– Witaj Varenzo, ja mam na imię Feli, a to są Zdobywca, Dimar i Ser Amos.

-Misja hratunkowa, powiadacie? W takim hrazie czy mogę wam towarzyszyć?

Kompani spojrzeli się po sobie i pokiwali głowami, a królewna oświadczyła.

– Oczywiście, że tak. Zmierzamy w stronę morza, wiesz może jak najszybciej przeprawić się przez górę?

– Przelecieć nad nią – podrapał się po głowie owad. – Ale chyba nie dam hrady was udźwignąć. Musimy więc przephrawić się przez Ptasi Gaj.

– Ptasi Gaj? – zapytał Dimar, nie odrywając wzroku od postaci owada tworzonej w zeszycie.

– Nie słyszeliście o nim nigdy? Znajduje się tam, o – wskazał odnóżem na prawy bok góry. – To oghromny las, w któhrym hroi się od hróżnych gatunków ptaków. Drzewa whręcz uginają się pod ciężahrem gniazd. A ziemia pokhryta jest rozbitymi jajkami.

– Feli? – zapytał Zdobywca szeptem.

– Tak?

– Smoki jedzą koniki, prawda? A co z pasi-konikami?

Varenza usłyszał to pytanie i zapewnił go. – Panie Zdobywco, phroszę się o nic nie mahrtwić. Jest pan pod moją eskohrtą, nic panu nie ghrozi, nawet ze sthrony innego smoka.

– Dziwne – odparł biały rumak. – Ale jakoś lepiej się z tym poczułem.

 

***

Gdy podróżni stanęli przed wysoką ścianą drzew, nie słyszeli nawet własnych myśli. Ptasi Gaj tętnił życiem, wypełniając im uszy śpiewem, krakaniem, gdakaniem, piskami i gwizdami. Liście trzęsły się na gałęziach, a z koron drzew zlatywały kolorowe pióra. Czerwono-niebieskie papugi, czarne kruki i niebiesko-pomarańczowe zimorodki obserwowały ich ze swoich podniebnych gniazd. Dumne pawie, ze swymi wspaniałymi ogonami, przechadzały się pomiędzy drzewami. A różowe flamingi brodziły w kałużach, wypełnionych stadkami białych łabędzi.

– Łooo, ale tu pięknie – powiedziała pełna zachwytu Feli.

– Chyba będę tu częściej przyjeżdżać, tyle pięknych ptaków. Chciałbym mieć czas, by je wszystkie narysować – rozmarzył się Dimar.

Jajka może nie padały z nieba, niczym deszcz. Można je było porównać do mżawki. Nikt nie wiedział, kiedy i gdzie spadnie jajko. Należało się jednak spodziewać, że zawsze na nas i dokładnie wtedy, kiedy stracimy czujność. Pierwszy przekonał się o tym Ser Amos.

Bęc!

– Ałć – warknął labrador, otrząsając mokry łeb. – Głupie ptaszyska.

Feli zaśmiała się. – Ser Amosie, przecież to nie mięso, nie powinieneś się brzydzić jajek.

– Droga panno, a wiesz skąd te jajka wypadają, to znaczy skąd się biorą? – zaszczekał zbulwersowany pies.

Varenza nastroszył się, poprawił muszkę i zacykał. – Hrozejść się, phrowadzę ważną wyphrawę przez ten las. Nie macie phrawa rzucać w nas swymi wsthrętnymi jajkami.

– Prawa? Ja nie mam prawa? – zapytał pękaty łabędź wychodząc z kałuży i otrzepując się z wody. Na głowę wciśniętą miał pękniętą skorupkę po jajku, niczym hełm. – Ja jestem prawem.

Nonszalancja i zarozumiałość w głosie ptaka sprawiły, iż Feli zacisnęła mocno pięści. Varenza natomiast zachował spokój.

– Posłuchaj kolego, zejdź nam z dhrogi, a nie będzie phroblemu – rzekł pasikonik i podszedł do łabędzia.

– Zejść z drogi, powiadasz? – zapytał, mierząc wzrokiem dziwną gromadkę. – A czemuż niby, miałbym was przepuścić?

Tym razem Dimar zabrał głos. – Szanowny panie, nie chcemy kłopotów, ale naprawdę nam się spieszy do morza. Bierzemy udział w wyprawie na ratunek smokowi.

– Smokowi? Na ratunek? – Łabędź wybuchnął gromkim śmiechem. – Słyszycie to moi bracia? Oni. Na ratunek. Smokowi. Hahaha!

– To prawda – syknęła Feli. – Mamy dowód, wiadomość z butelki.

Ptak w tym momencie już płakał ze śmiechu, ale zdołał otrzeć łzy i odpowiedzieć.

– Dobra, nie mam czasu. Przysługuje wam prawo do próby, kto będzie waszym mistrzem?

Dimar, Feli, Zdobywca oraz Ser Amos popatrzyli się na siebie. Nim jednak zdążyli cokolwiek odpowiedzieć, kandydat zgłosił się sam.

– Ja! – Wyskoczył jeszcze bardziej do przodu pasikonik. – Ja! Ja! Ja!

Łabędź przytaknął.

– Będziemy się pojedynkować? – zapytał Varenza. – Na jakich zasadach? Hrozphrawię się z tobą!

Ptak uśmiechnął się przebiegle. – Na moich zasadach. Zadam ci zagadkę robaku, jeżeli odpowiesz poprawnie, pokażę wam najkrótszą drogę do wybrzeża. Jeżeli źle, będziecie musieli wdrapać się na wulkan. Nie interesuje mnie jak to zrobicie. Ta ścieżka będzie dla was zamknięta.

– Zagadka? – szepnął Dimar i pokręcił głową. Teraz był wściekły, że się nie zgłosił. Był pewien, że bez problemu dałby sobie radę.

W ciągu kilku chwil dookoła gromady smoczych wybawców i białego łabędzia, stłoczyły się inne ptaki. Zapanowała całkowita cisza, a wszyscy wpatrzyli się w zielonego pasikonika i jego przeciwnika.

– Jesteś gotowy? – zapytał łabędź.

Varenza, wyraźnie skupiony, tylko lekko skinął głową.

– A zatem, pomyślmy, pomyślmy. No dobrze. Posłuchaj uważnie.

– Doskonale pływam, choć nie mam płetw.

– Świetnie latam, choć nie mam piór.

– Szybko biegam, choć nie mam kopyt.

– Wyklułem się z jajka, choć nie mam dzioba.

– Choć piję wodę, to pluję ogniem.

– W nocy jestem tam, a w dzień tu.

– Kim jestem, pasikoniku? Kim jestem?

Dimar musiał ugryźć się w język, by nie krzyknąć odpowiedzi. Znał ją doskonale, już po trzech wskazówkach. Każda kolejna była tylko obrazą dla jego inteligencji. Chociaż ostatniej nie zrozumiał, nie pasowała mu do reszty.

– Słucham twojej odpowiedzi – Ponaglił Varenzę łabędź.

Stado ptaków przyglądało mu się w milczeniu. Na ich dzioby wychodziły powoli triumfalne uśmiechy.

– Chwila, chwila – pasikonik szepnął, wytężając wszystkie zmysły.

Sekundy mijały niczym minuty, dopóki słońce nie pokazało się nad jednym z drzew i nie oświetliło polanki na której stali. Na trawie przed Varenzą pojawił się jego wielki cień.

– Tak – szepnął cichutko Dimar. – Przypatrz się.

– Wiem! – krzyknął insekt. A na ptasich twarzach pojawiło się zaniepokojenie.

– Taaak? – zapytał przeciągle twórca łamigłówki.

Pasikonik wskazał na swój cień na trawie. – To ja! Odpowiedź brzmi, ja!

– Ehhh – sapnął Dimar i przyłożył dłoń do czoła.

 Feli kopnęła jajko leżące u jej stóp, a Ser Amos zwiesił głowę. Jednak to reakcja Zdobywcy, który rzucił wiązanką przekleństw godną stajennego, odwróciła najwięcej ptasich głów.

– Nie! – zaśmiał się łabędź. – Oczywiście, że nie!

W tym momencie Dimar omal nie podniósł się ze swojego wózka. – Stop. Panie łabędziu. Varenza udzielił poprawnej odpowiedzi.

– Bzdura – uniósł się ptak.

Feli patrzyła na chłopca próbując zrozumieć jego intencje.

– Varenzo – chłopak zwrócił się do pasikonika. – Odpowiedziałeś, że to ty. Ale powiedz jeszcze co miałeś na myśli? W sensie, czym jesteś?

– No jak to czym?! – oburzył się insekt. – Smokiem!

Ptaki patrzyły się po sobie zdezorientowane, a biały łabędź wyglądał jak gdyby zobaczył ducha.

– Mówiłem? Varenza udzielił prawidłowej odpowiedzi. Prowadź więc panie ważniaku! – zawołał Dimar.

Ser Amos dopiero w tym momencie przestał wpatrywać się w ziemię. – Chcecie żebym dostał zawału? Jak sobie pomyślę o wchodzeniu na tą górę… Oj, matulo przytul mnie…

– Chodźcie za mną – wydukał zrezygnowany łabędź.

Biały ptak poprowadził ich krętymi ścieżkami. Co jakiś czas zatrzymywał się i opowiadał im o konkretnych gatunkach ptaków. Opisywał z czego są zrobione co piękniejsze gniazda. Skąd bierze się materiał do ich tworzenia oraz jakimi technikami posługiwali się ich twórcy. Kiedy drzewa zaczęły się przerzedzać, Ser Amos zastygnął w miejscu.

– Co się stało? – zapytała Feli.

– Słyszycie to? – labrador nadstawił uszu. – O tam.

– Szum. Szum morza – powiedział Dimar i uśmiechnął się.

Przyspieszyli kroku i wkrótce znaleźli się na skraju lasu. Feli spojrzała na słońce i stwierdziła, że jej rodzice muszą właśnie siedzieć przy obiedzie i zastanawiać się, gdzie ona się podziewa. Miała tylko nadzieję, że nie wyślą po niej nikogo. Nikogo, kto siłą sprowadziłby ją do domu, zanim wypełniła misję.

– Naprawdę idziecie na ratunek smokowi? – zapytał biały ptak.

– Tak – odpowiedziała królewna.

– Powodzenia w takim razie.

– Dziękujemy – dodała.

Łabędź kiwnął głową i zawrócił.

– Panie łąbędziu! – krzyknął za nim Dimar.

– Hmm?

– W twojej zagadce, ostatnia wskazówka. W dzień jestem tu, a w nocy tam. To gdzie one w końcu chodzą spać?

– Aaa, to. Na to pytanie powinien odpowiedzieć smok – Ptak skinął na Varenzę i dodał.

– Prawdziwy.

Pasikonik poprawił muszkę na szyi i zapytał. – O co mu chodziło? Chyba wciąż nie może pogodzić się z pohrażką.

 

***

Feli pierwsza dojrzała bezkresne odmęty morza. Ciemne, złowrogie chmury zderzały się nad wodą, kładąc cień na rozszalały żywioł pod nimi. Wiry i fale zderzały się ze sobą w bezładzie, prąc we wszystkich kierunkach. Wiatr stworzony przez skotłowane morze smagał ją po twarzy. Gdyby jeszcze przed chwilą nie widziała słońca, pomyślałaby, że jest noc. I to wyjątkowo brzydka, bez gwiazd i bez księżyca. Choć do braku tego ostatniego zdążyła już przywyknąć.

– O nie… – zaczął Dimar. – Nie ma szans, abyśmy mogli się jakoś przez nie przeprawić.

– Nie mamy żadnej łodzi – dodał Ser Amos.

Dimar wytężył wzrok. – Widzicie w ogóle jakieś światło? Mieliśmy iść za światłem na morzu.

– Ja nic nie widzę – powiedział Varenza, rozglądając się dookoła.

Nagle Ser Amos zaszczekał głośno. – Dym! Widzicie ten dym? Tutaj za pagórkiem.

Towarzysze labradora spojrzeli wzdłuż wybrzeża. Cienka strużka szarego dymu unosiła się w powietrzu, targana podmuchami wiatru.

– Co to może być? – zapytała Feli.

– Sprawdźmy – odparł Dimar.

Gdy ruszyli królewna poczuła dygotanie Zdobywcy pod sobą. – Oj koniku, to nie smok, spokojnie.

Wspięli się na pagórek i powoli wyjrzeli zza jego skraju. Imponujący, piracki statek stał zaparkowany na mieliźnie. Flaga z wielkim słońcem o jednym, cyklopim oku powiewała na jego maszcie. Obok niego dymiło się jeszcze, świeżo ugaszone ognisko.

– O jej, ale piękny statek – westchnęła dziewczynka.

– Dziwne – powiedział Dimar, przyglądając się łodzi. – Ktoś, tak po prostu go tu zostawił? Dlaczego nikt go nie strzeże?

Szuranie ciężkich buciorów, głośny śmiech i nieświeży zapach sprawiły, że jak na sygnał wszyscy odwrócili głowy.

– Jesteś bystry chłopcze, har! – warknął dziwacznie ubrany pirat. – Oczywiście, że ktoś go strzeże. My!

– My tylko – zaczęła przestraszona Feli.

– Wy tylko, co? Kombinujecie, żeby świsnąć moją łajbę? Chcecie okraść MNIE?! Kapitana Drżące Oko?! – zapytał, a jego załoga okrążyła ich.

Kapitan Drżące Oko zawdzięczał swą ksywę tikowi nerwowemu w prawym oku. Jednak uwagę Feli przykuła bardziej czerwona ośmiornica w szklanej kuli na jego ramieniu. Niczym papuga u innych piratów.

– Nikogo nie chcemy okraść, szanowny panie piracie. Przechodziliśmy tędy – zaczął tłumaczyć Dimar.

– Har! Har! Przechodziliście. Na pewno, może jeszcze przypadkiem znaleźliście się tutaj?

– Posłuchaj pihracie! – krzyknął pasikonik Varenza. – Nie jesteśmy złodziejami. Idźcie w swoją sthronę, a my pójdziemy w swoją.

– Zobacz Piernas! – kapitan rzekł do swojej ośmiornicy. – Jaki waleczny, har! A gdzie jest wasza strona, co? Gdzie się wybieracie?

– Nie twoja sphrawa… – zaczął owad, ale Feli mu przerwała.

– Potrzebujemy wypłynąć na morze.

Kapitan po raz pierwszy wyglądał na zaskoczonego. – Co?! Na morze, har, har! Nie widzicie co się tam dzieje? Chcecie się pozabijać?

 – Nie chcemy, ale nasza misja tego wymaga – odparł Dimar.

– Misja, powiadasz. Nie wiem nic o waszej misji. Ale przydałby mi się taki piękny wierzchowiec. Biały, zadbany, har! Przystojnie bym na nim wyglądał – powiedział pirat, oglądając dokładnie Zdobywcę. – Komu go ukradłaś?

Feli naburmuszyła się. – Nikomu! Jest mój, odczep się od niego!

Kapitan Drżące Oko przyjrzał im się chwilę w ciszy, zadrżał z zimna i ruszył w stronę swojego statku. – Zimno tu, har! Jeszcze się przeziębię.

– A co z nimi panie kapitanie? – zapytał jeden z piratów.

– Jak to co? – odparł Drżące Oko. – Brać ich!

 

***

Gdy piratom udało się przywiązać gromadkę wokół masztu, było już późne popołudnie. Królewna bardziej jednak niż oprawców, bała się gniewu swego ojca. Małymi krokami zbliżał się wieczór i Feli wiedziała, że kończy jej się czas. Nie chciała, by jej mama zamartwiała się, a król Ikeriusz złościł na jej zuchwałość.

 Piraci zeszli na ląd, by rozpalić na nowo ognisko i upiec podwieczorek. Na nieszczęście Ser Amosa, postanowili poczęstować swych zakładników.

– Jedzcie – rzekł piegowaty majtek, wręczając im po misce gulaszu. – Musicie być zdrowi, jeśli mamy za was dostać jakiś pokaźny okup.

– Okup?! – krzyknęła Feli.

– A co? Masz nas za głupców? – odparł i wskazał na broszkę przypiętą pod jej szyją.

– Herb króla Ikeriusza. Na pewno będą z was profity.

Drugi z marynarzy, którzy przynieśli im jedzenie, podrapał się po łysej głowie. – Profity?

– Korzyści, zarobek – warknął piegowaty. – Oj nieważne. Macie to zjeść.

– Nie ma mowy – wypalił Ser Amos.

– Że co? Sprzeciwiasz się mojemu rozkazowi?

Labrador spojrzał błagalnie na Dimara, a chłopiec wytłumaczył.

– Mój pies nie jada mięsa. Nie możecie go zmusić.

– Nie możemy? – Łysy wyszczerzył swoje wszystkie trzy zęby i zabrał mu zeszyt z rysunkami. – A co to?

– Zostawcie to! – krzyknęła Feli.

Pasikonik Varenza, związany i zwieszony z masztu pogroził im. – Niech no tylko się wyhrwę z tych więzów! Tak wam pohrachuję kości, że odechce wam się pihratowania!

Majtkowie zarechotali i zwrócili się do labradora. – No piesku, zjesz grzecznie mięsko? Czy mamy tym dorzucić do ognia?

Ser Amos spojrzał smutnym wzrokiem na Dimara, który obserwował go w milczeniu.

– Spróbuję – odparł pies i nachylił się nad miską. Powąchał gulasz i wzdrygnął się. W końcu, zrezygnowany, pokręcił biszkoptową głową i wziął pierwszy kęs.

To co wydarzyło się chwilę później zaszokowało wszystkich, łącznie z samym Ser Amosem. Dwaj piraci, Zdobywca, Feli, Dimar i Varenza w osłupieniu obserwowali jak labrador młóci posiłek. Uszy trzęsły mu się, a ogon wywijał w powietrzu kołowrotki.

– Mówiliście, że nie lubi mięsa – rzekł zdezorientowany łysy.

Piegowaty dodał. – Kłamaliście!

– Nie – zaśmiał się Dimar. – To jest pierwszy raz, kiedy w ogóle spróbował.

Ser Amos wtrząchnął potrawę, oblizując się energicznie.

– To było pyszne! Nigdy nie jadłem nic lepszego! – zaszczekał i zapytał. – Mogę dostać dokładkę? Proszę, proszę!

– Weź moją pohrcję dhruchu, najadłem się jajkami w lesie – rzekł Varenza i zacykał. Labrador nie czekając na kolejną zachętę zaczął pałaszować gulasz pasikonika.

W końcu piraci weszli z powrotem na statek i Feli wiedziała, że to może być jej ostatnia szansa, by odmienić losy ich wyprawy.

– Panie kapitanie Drżące Oko! – zawołała.

– Aj? – odparł mężczyzna, podchodząc do niej. Z każdym jego krokiem, trochę wody wychlapywało się z domu ośmiornicy na jego barku.

– Kocha pan morze?

Piracki rum rozwiązał język kapitana. – Oczywiście! Jak w ogóle możesz pytać?

– Szum fal gnających po tafli wody. Wesołe kołysanie statku. Żagle łopocące na morskim wietrze. Skrzypienie desek pokładu i trzaskanie naciąganych lin. Uwielbia je pan, prawda?

– Nie potrafię bez nich żyć – odrzekł i pociągnął z butelki.

Feli kontynuowała czując, że powoli trafia do serca pirata. – Tak, jak ja uwielbiam gnać na Zdobywcy po polach i łąkach, czy jak Dimar kocha rysować. Wiemy co pan czuje, mimo iż mamy inne pasje. Nie mam do pana żalu, bo stracił pan wszystko, nie może pan żeglować. Ktoś odebrał panu to co kocha pan najbardziej, to czym pan oddycha i dla czego pan żyje.

Drżące Oko pokiwał powoli głową, a w jego oczach zalśniły łzy. Jego załoga przypatrywała im się w milczeniu.

– Widzi pan, wyruszyliśmy z daleka, na ratunek smokowi, uwięzionemu tu gdzieś na morzu. Trafialiśmy na różne istoty, mniej lub bardziej miłe i gościnne. Jednak każde z nich w końcu nam pomogło. Bo kimże jesteśmy, jeżeli odmawiamy pomocy słabszym? Jeżeli odwracamy głowy od nieszczęść innych. Zaryzykowałam to, że moi rodzice wściekną się, że wyruszyłam na taką wyprawę i już nigdy więcej nie pozwolą mi dosiąść Zdobywcy. Dimar zaryzykował, że zgubi swoje rysunki albo zniszczy swój wózek i nie będzie miał jak wrócić do domu. Poświęciliśmy wiele, aby dotrzeć do tego miejsca. Nie proszę pana o pomoc, proszę tylko, aby nas pan puścił i pozwolił dokończyć misję. Na której końcu pomożemy smokowi w niedoli.

Kapitan Drżące Oko wytarł rękawem mokre od łez policzki i popatrzył na królewnę przekrwionymi oczami. Feli widziała smutek oraz wstyd, który emanował ze spojrzenia charyzmatycznego pirata. Ten jednak odwrócił się i odszedł bez słowa.

– Ehhh – szepnął Dimar i pokręcił głową.

– Moi bracia! – ryknął nagle Drżące Oko, wskakując na beczkę. – Moi towarzysze morskiej żeglugi, podejdźcie bliżej!

Piraci stłoczyli się wokół swego kapitana, a Feli ponownie odzyskała nadzieję.

– Moi kompani! Har, har! Ci z was, którzy wsłuchali się w słowa tej młodej damy, zrozumieją mnie – zaczął kapitan, a jego ośmiornica gestykulowała energicznie za niego. – Pamiętacie te czasy, gdy byliśmy postrachem mórz i oceanów?! Gdy potwory morskie płaszczyły się przed nami, a statki pryskały na nasz widok?!

Załoga ryknęła żywiołowo i oklaskała swego herszta.

– Mieliśmy przed sobą nie tylko morze wody, ale też morze możliwości! Nie było dla nas czasu, ograniczeń, ani obowiązków! Tylko my! Nasza łajba! I nasze marzenia!

Ponownie odpowiedziały mu brawa. Drżące Oko pociągnął z butelki i mówił dalej.

– Ta panienka przypomniała mi, co znaczy być piratem! O tak, har! Piractwo to nie porywanie dziewczynek czy labradorów dla okupu! To stan umysłu! To wolność! Gdy słucham o tym, co te dzieciaki zaryzykowały dla istoty w potrzebie, zastanawiam się, co my tutaj robimy?! Tkwiąc na mieliźnie!

Tym razem załoga słuchała w milczeniu, ze zwieszonymi głowami.

– Jak możemy uciekać przed naszą naturą?! Dość ukrywania się, stęskniłem się za tym słonym draniem! Bosmanie! Rozkaż ułożyć przed statkiem belki, będziemy wodować. Jeszcze raz poczujemy wiatr w żaglach i naprężenie lin! Zmierzymy się z żywiołem, nawet jeśli ma to być nasz ostatni raz!

– Jak to ostatni hraz?! – krzyknął pasikonik Varenza, jednak jego głos utonął w wiwatach pijanej załogi pirackiego statku.

– Dobra robota – Dimar pogratulował Feli, a Ser Amos potwierdził.

Łysy majtek zapytał. – Panie kapitanie? A co z nimi, rozwiązać ich?

– Nie – odpowiedział Drżące Oko z szerokim uśmiechem. – Tak będzie dla nich bezpieczniej. Nie chcielibyśmy, żeby zmyła ich z pokładu jakaś fala. Har!

 

***

Godzinę z groszkiem, jak policzył bosman, poświęcili na nieustanną walkę z rozszalałym żywiołem. Manewrowali między błyskawicami, tłukącymi wściekle o spienioną taflę wody. Potężne fale smagały statek ze wszystkich stron, wstrząsając nim niczym małe tornada. Kilka razy udało im się nawet wypłynąć zwycięsko z wirów, które były o krok od wciągnięcia ich w morskie odmęty. Światełko, które pulsowało na horyzoncie, niczym rytmicznie bijące serce, było już tuż, tuż. Niemal na wyciągnięcie ręki, a gdy się zbliżyli, zauważyli, iż pochodzi ze szczytu góry na skalnej wysepce.

– Dom wiedźmy Celony! – krzyknął jeden z majtków.

– To na pewno tu? – kapitan zapytał Dimara.

– Tak jest tu napisane – odpowiedział chłopiec, ponownie czytając wiadomość. – IDŹ ZA ŚWIATŁEM NA MORZU.

Drżące Oko powtórzył. – Światło na morzu, światło na morzu, hmmm. Innego nie widzieliśmy. No cóż, możemy się rozejrzeć, jednak na ten ląd, my piraci, nie mamy wstępu.

Feli przytaknęła, a łysy majtek podszedł do nich po kolei i rozwiązał sznury.

Im bliżej wyspy, tym morze wydawało się być spokojniejsze, a i pioruny jakby rzadziej biły w wodę. Jedyną drogą w jej głąb była jaskinia, w której woda była całkowicie spokojna, niezmącona ani jedną falą.

– Coś jest nie tak – sapnął pirat Drżące Oko, zlizał kroplę z burty i splunął. – Woda jest słona, ale nie ma fal, ani prądów. To może być pułapka, jakieś czary.

Załoga Cyklopiego Słońca jak jeden mąż splunęła trzykrotnie przez prawe ramię, potarła nadgarstkiem o kolano i wykonała piruet.

– He? – zapytał zdziwiony Dimar.

– Tak trzeba, należy. To ochrona przed czarownicami – Pokiwał głową piegowaty majtek.

– Tak ludzie robią – przytaknął Drżące Oko.

Feli rozejrzała się dookoła. – Nie ma innej drogi.

– Phroszę się nie mahrtwić! Nie dam nas wysthrychnąć na dudka! – zawołał bojowo pasikonik Varenza.

– Zachowajmy ostrożność, miejcie oczy dookoła głowy – doradził Dimar.

Sunęli powoli mijając kolejne słupy, sople i ostre skałki, zwisające z sufitu i wystające z wody. Zwinny statek piratów niemal bezdźwięcznie przecinał taflę podziemnego jeziorka. Dimara zachwyciły zdobne rzeźbienia na skalnych ścianach. Pięknie przedstawione sceny polowań, uczt i walk, wyryte w kamieniu.

– To jest wspaniałe – powiedział chłopiec, nie mogąc oderwać oczu od obrazków.

– To dzieło czarownicy – przypomniał mu łysy majtek i po raz czwarty odkąd wpłynęli do jaskini, wykonał swój dziwaczny, przesądny gest.

Dimar naburmuszył się. – Chyba nie wszystkie wiedźmy są złe?

– Ta chyba jest zła – rzekła Feli. – Jeżeli to ona więzi tego biednego smoka, musi być zła.

Kapitan Drżące Oko uśmiechnął się pod nosem. – Dzieci, piękne w was jest to, że potraficie oddzielić dobro od zła, że dla was to takie proste. Jednak później, w dorosłym życiu, okazuje się, że nie ma ludzi całkowicie dobrych i zupełnie złych. Każdy ma jakieś wady, ale i zalety. To codzienne wybory, decyzje, które podejmujemy, przeważają szalę na jedną ze stron. Czasami, ludzie robią złe rzeczy dla dobrej sprawy, a czasami robią coś dobrego, ze złych pobudek. Zresztą jestem piratem, jak mogę wam prawić morały…

– Teraz robisz dobry uczynek – zapewniła go Feli.

– Har! Ale wszystkich grzechów, tym jednym dobrym uczynkiem nie odkupię – odparł kapitan.

– Nie – powiedziała królewna i uśmiechnęła się do niego pokrzepiająco. – Ale zawsze możesz spróbować przechylić szalę.

– Tak – odparł i potargał jej włosy. – To, mogę zrobić.

– Dalej nie popłyniemy – rzucił bosman.

Feli spojrzała z politowaniem na Zdobywcę. – Koniku mój kochany, musisz tu chyba zostać, nie zmuszę cię abyś wszedł do wody.

Koń sapnął. – Twój ojciec zaniósłby mnie najbliższej skrzydlatej bestii na półmisku razem ze sztućcami.

– Smoki jedzą sztućcami? – zapytał Ser Amos.

Jeden z majtków rzucił. – Coś ty, panie psie, one połykają w całości. Żem widział na własne oczy jak wielka złota bestia chapnęła konia na raz.

Zdobywca wybałuszył oczy i wierzgnął niespokojnie.

Kapitan Drżące Oko zdzielił marynarza mapą zwiniętą w rulon. – Nie strasz biedaka, zobacz jak się trzęsie na samo brzmienie słowa smok.

– No, ale przecież mówię prawdę. Sam pan kapitan widział! – zaprzeczył majtek.

Feli patrzyła to na jednego to na drugiego. – Panie kapitanie, to prawda?

– Yyy – jęknął Drżące Oko, nachylił się do niej i szepnął. – Mogło tak być.

– Ale ten smok na pewno jest inny i będzie nam wdzięczny za ratunek – Dimar uspokoił Zdobywcę.

– Nic ci nie ghrozi! – krzyknął pasikonik, wskoczył na maszt i wykonał układ ciosów swoimi zielonymi odnóżami. – Pah, pah, pah, o tak phroś o litość, wsthrętna khreatuhro!

– Varenzo! Nie idziemy się bić z tym smokiem, tylko mu pomóc. To wiedźmę trzeba będzie jakoś przechytrzyć – powiedziała Feli.

– Wiedźmę?! Pah, pah, o tak whredna stahrucho!

Kapitan Drżące Oko zaśmiał się i podrapał pasikonika po grzbiecie. – Prawdziwy z ciebie wojownik, maluchu, har, har! Ale ta wiedźma to prawdziwa kanalia, od lat się z nią użeramy. Ta wyspa chroniona jest jakimiś mrocznymi, antypirackimi zaklęciami.

Feli popatrzyła smutnym wzrokiem na Dimara, Ser Amosa i Varenzę. Słowa ciężko przechodziły jej przez gardło, ale musiała to powiedzieć.

– To była moja misja, moja decyzja. Dziękuję wam, gdyby nie wy nie dotarłabym tak daleko. Ale nie mogę was prosić o to, byście dalej mi towarzyszyli. Wracajcie do domów.

– Chyba nigdy nie myślałaś, że zrezygnujemy – westchnął Dimar, podjechał do niej na wózku i złapał za dłoń.

– Powodzenia młoda damo, har, har! – powiedział kapitan Drżące Oko, mrugnął i szepnął jej na ucho. – Jak spotkasz smoka, powiedz mu, żeby nie zatapiał okrętu z cyklopim słońcem na banderze.

Kiedy wszystkie pożegnania odbyły się jak należy, towarzysze zostali opuszczeni na linach na płyciznę. Po kilku kolejnych zakrętach stracili z oczu piracki statek i zdani byli tylko i wyłącznie na siebie. Światło słoneczne wpadało przez szczeliny w skałach, rzucając na ściany cienie, kilkakrotnie powiększonych postaci. Cień Zdobywcy górował niczym słoń, Ser Amosa niczym koń, dzieciaków niczym dwa olbrzymy. Najlepiej jednak na ścianie prezentował się Varenza. Gdy rozkładał swe owadzie skrzydła, wyglądał niczym długi, sześcionogi smok. Feli nagle przestało dziwić, że insekt czuł się smokiem. Całe życie oglądał swój cień, miał prawo w to wierzyć. Brodzili po kostki w letniej wodzie, a jedynymi dźwiękami były ich zaniepokojone oddechy.

– Kto tu jest?! Pokaż się! – zawołał wysoki, skrzeczący głos.

Towarzysze znieruchomieli i spojrzeli po sobie z popłochem.

– Wiem, że tam jesteście – głos dobiegał zza następnego zakrętu. – Czuję was, o tak, bardzo dobrze was czuję. Mam dobry węch. Pies, koń i dwójka dzieciaków, o tak.

Feli zdała sobie sprawę, iż czarownica nie wymieniła pasikonika. Dimar też to zauważył i kiwnął ręką na Varenzę.

– Twój cień – szepnął chłopak. – Twój cień wygląda jak smok.

– To nohrmalne, przecież jestem smokiem.

– Ehhh – sapnął Dimar. – Posłuchaj, podejdziesz do zakrętu tak, żeby zobaczyła twój cień na ścianie. Może się ciebie przestraszy.

Pasikonik kiwnął porozumiewawczo głową i zaczął się skradać. Jego cień przesuwał się powoli po ścianie, by za chwilę za nią zniknąć. Nasłuchiwali w ciszy przerywanej jedynie kroplami spadającymi z sufitu do płytkiej wody.

– Ha! – krzyknęła ponownie wiedźma. – Mam cię smoku!

Cichy trzask i dziwne słowa zaklęcia zadźwięczały w jaskini. Zza zakrętu dobiegł przepotężny jazgot, który zatrząsł całą grotą.

– Co to było?! – krzyknęła Feli.

Zza skalnej ściany wybiegł ogromny, zielony smok w białej muszce. Sześć mocno umięśnionych łap uderzało z łoskotem o skalne podłoże. Jego błoniaste skrzydła składały i rozkładały się, gdy skręcał. Zdobywca na jego widok położył się w wodzie i zaczął udawać martwego. Za smokiem wyskoczył czarny kot, sycząc złowieszczo.

– Hratunku! Wiedźma mnie goni! – zawył zielony smok, głosem pasikonika.

– Varenzo! Co ci się stało?! – krzyknęła Feli, rozpoznając towarzysza.

Smok nie słuchał jej, zajęty ucieczką przed rozwścieczonym kotem.

– Jesteś mój! Będziesz kolejny do kolekcji! – krzyknęła dziewczęcym głosem kocica.

– Co?! – zadziwił się Dimar, a Zdobywca zaklął cicho pod nosem.

– Zostaw mnie wiedźmo! Jeden ci nie wystahrczy?! Coś ty mi zhrobiła?! – ryknął Varenza, nie kontrolując nowego ciała i miotając ogonem w skalne ściany.

Ser Amos obszczekał kocicę, jednak jedno spojrzenie jej zielonych oczu wystarczyło, by spokorniał.

– Jesteś kotem?! – zapytała wiedźmę zdumiona Feli.

– A myślałaś, że kim będę? Zającem? – odparła, obserwując Varenzę, który schował się za Ser Amosem. – Co tu robicie? Wynocha. Tylko smok zostaje.

– Ale to nie jest smok… – zaczęła Feli.

– Jak to nie? – zapytał pasikonik, a od niecałej minuty smoczysko.

Dimar zabrał głos. – Przybywamy tu na ratunek pewnemu smokowi. Poprowadził nas tutaj, wiemy, że gdzieś tu jest. Wypuść go, a my odpłyniemy stąd i wszystko będzie tak jak dawniej.

– Hahaha – kocica zaśmiała się przeraźliwie. – A dlaczego niby miałabym wypuścić mojego strażnika?!

– Twojego? Jest wolny, może robić co chce. A on prosił o ratunek! – obruszyła się Feli.

Varenza wyglądał niespokojnie na czarownicę zza biszkoptowego labradora.

– Co was to obchodzi?! To nie wasza sprawa! To wy stąd uciekajcie, bo pozamieniam was w ślimaki!

– W ślimaki? – zapytał z obrzydzeniem Ser Amos. – A nie można by tak prosić w coś ładniejszego? Na przykład, w jakieś biedronki?

– Zamilcz! – syknęła kocica.

– Jeżeli mogę – zapytał szeptem Zdobywca, wciąż leżąc w bezruchu z zamkniętymi oczami. – A czy smoki jedzą ślimaki i biedronki?

– Nie – Feli wywróciła oczami.

– To ja bym w takim razie poprosił, pani wiedźmo. A najlepiej w takie niesmaczne – poprosił koń.

Królewna zwróciła się do kotki. – Przeżyliśmy straszne rzeczy w drodze tutaj, nie poddamy się tak łatwo. Czemu nie możesz go wypuścić?

– I tak nie zrozumiecie… – zaczęła wiedźma Celona. – Nie wiecie jak to jest być tu jedyną duszą. Jedynym mieszkańcem. Nie dość, że całe dnie i noce nie mam się do kogo odezwać, to jeszcze przypływają tu ciągle rabusie i inni harcownicy. Domagają się, abym ważyła im eliksiry miłosne, rzuciła na kogoś klątwę albo chcą mnie wyzwać na pojedynek. Mnie!

– Pojedynek? – zapytał Varenza, któremu jakby wróciła odwaga.

Wiedźma przytaknęła czarnym łbem. – Dzięki temu smokowi, dzięki Noczelanunowi, już mnie nikt nie nęka, nikt tu nie może dopłynąć. A i mam z kim porozmawiać. Jesteście pierwszymi nieproszonymi gośćmi odkąd mnie strzeże.

– Ale on tu jest nieszczęśliwy, Celono, cierpi – powiedziała Feli.

– Czy dobrze hrozumiem czahrownico? Potrzebujesz kogoś, kto będzie wyghrywał dla ciebie pojedynki i odsthraszał nicponi? – zapytał pasikonik Varenza, podchodząc do niej na swych smoczych, pokrytych łuskami łapach.

Czarownica spojrzała na niego swymi kocimi oczami, polizała łapkę i przetarła mokre od łez kąciki oczu. – Tak.

Zielony smok uklęknął przed nią i rzekł. – Będę więcej niż hrad, służyć ci.

– Ale Varenzo! Dlaczego? – zapytała go zaskoczona Feli.

– Ty masz swoją jazdę konno, Dimahr ma rysunki, Zdobywca i Ser Amos mają was. A ja jestem samotny, a w dodatku uwielbiam się pojedynkować i pomagać damom w ophresji. Tak będzie najlepiej.

Kocica zamruczała głośno i otarła się o smocze skrzydło pasikonika.

– Czy wypuścisz zatem Noczelaluna?

Wiedźma przyjrzała jej się dłużej i rzekła. – Chodźcie za mną.

Poprowadziła ich krętymi korytarzami. Pokonali kilka kondygnacji stromych i śliskich schodów. Aż dotarli do magicznie pozabezpieczanych drzwi. Kocica nastroszyła białe, długie wąsy, a z ich końców strzeliły iskierki w stronę zamków we wrotach. Weszli do środka, a ich oczom ukazał się smutny, lecz przecudny widok. Olbrzymi smok o błękitnie lśniących łuskach leżał w okrągłym pomieszczeniu, przykrytym z góry stalowymi kratami. Światło, które dostrzegli na morzu i za którym mieli podążać emanowało od niego. To smok Noczelalun był jego źródłem.

– Drogi smoku! – krzyknęła blond włosa królewna, podbiegając do jego wielkiej głowy. – To ja! Znalazłam twoją wiadomość, tę w szklanej butelce! I przybyłam by cię uratować i oswobodzić!

Piękne stworzenie podniosło się powoli z ziemi i przyjrzało jej. Kocica przytaknęła i kolejnym zaklęciem wystrzelonym z wąsów otworzyła kraty nad jego głową. Noczelalun rozprostował skrzydła i ryknął przerażająco. Feli dostrzegła, że słońce już prawie zaszło, a w domu, po powrocie będzie ją czekało istne piekło.

Błękitny smok pochylił się i przyjrzał towarzystwu. – Dziękuję wam. Dziękuję wam po stokroć. Ha! Kto by pomyślał, że sztuczka z butelką przyniesie korzystny rezultat. Cieszę się, że trafiło akurat na ciebie Feli, bardzo się cieszę.

– Yyy… Skąd znasz moje imię? – Królewna cofnęła się niepewnie o krok.

– Wiem o was wiele rzeczy, obserwowałem was od bardzo dawna. Lecz nigdy bym nie pomyślał, że to akurat was, sprowadzi tutaj los. Świetnie jeździsz konno Feli, ty wspaniale rysujesz Dimarze, a ty jesteś wiernym przyjacielem Ser Amosie. Ty zaś, Zdobywco nie musisz się martwić, nie jadam koniny – uspokoił rumaka, który chował się za pasikonikiem i dodał z uśmiechem. – Za długo pozostaje mi między zębami. Szanuję jednak, że pokonałeś swój strach. A co do ciebie Varenzo, to choć nie jesteś smokiem, wiele z nich oddałoby życie, by mieć twój charakter.

– Panie Noczelalunie – zaczął Dimar. – Celona powiedziała, że dzięki temu, że cię uwięziła nikt tu nie może dopłynąć. Pewien łabędź z Ptasiego Gaju napomknął zaś w swojej zagadce o tym, że wy smoki, w dzień jesteście tu, a w nocy tam. Gdy go zapytałem o co chodzi, kazał mi zapytać o to prawdziwego smoka.

– Pytasz, gdzie śpimy?

Chłopiec przytaknął.

– Dawno nie spałem, dawno nie pełniłem swojej warty. Wyjrzyj w nocy przez okno, będę tam.

Feli mruknęła. – Wątpię, że jeszcze dzisiaj uda nam się położyć spać we własnych domach.

– Nonsens! – krzyknął Varenza. – Jeśli Celona nie będzie mieć nic przeciwko, chętnie pofhrunę i odstawię was całych i zdhrowych.

Kocica mruknęła zadowolona.

– Ale potem czahrownico, kiedy whrócę, zamienisz mnie z powhrotem w pasikonika. Jednak się cieszę, że nie jestem smokiem. Czuję się taki ociężały i nieghramotny.

Błękitny smok ukłonił się nisko i wystartował w górę, głośno łopocąc potężnymi skrzydłami.

 

***

Wyprawa powrotna nie trwała długo, jednak wynagrodziła im wszelkie niedogodności. Varenza z Dimarem, Feli i Ser Amosem na grzbiecie oraz Zdobywcą w szponach przeleciał nad morzem. Sztormy powoli ustawały, po burzowych chmurach nie było już śladu. Powierzchnia wody pękała czasami w niektórych miejscach, a potężne wielorybie ogony biły o taflę. Przefrunęli nad Ptasim Gajem oraz zamarzniętym wulkanem, który z góry nie wyglądał już tak efektownie. Szybowali w górę rzeki, która ,wyglądało na to, nie zamierzała już więcej zmieniać biegu. Kiedy byli już niemal nad zamkiem króla Ikeriusza, ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem.

Varenza wylądował zamaszyście na zamkowym dziedzińcu, wywołując ogólną panikę i krzyki.

– Dziękuję pasikoniku – powiedziała Feli i przytuliła grubą, zieloną szyję smoka.

– Dziękuję – powtórzyli Ser Amos i Zdobywca, który odszedł na bok cały dygocąc.

Dimar podjechał do niego na wózku i wyciągnął ku niemu swój zeszyt. – Weź go Varenzo, żebyś zawsze o nas pamiętał. I o naszych wspólnych przygodach.

– To ja wam dziękuję, za wszystko. To był zaszczyt, przeżyć te przygody w waszym zacnym towarzystwie. Jestem dumny mogąc nazwać się waszym przyjacielem – Pasikonik chwycił zeszyt między dwa smocze pazury. Ukłonił się każdemu z nich z osobna i odleciał, bronić honoru kolejnej damy.

Uśmiech na twarzy Feli nie trwał zbyt długo.

– Felicyjanino! – ryknął król Ikeriusz, biegnąc przez zamkowy dziedziniec. – Gdzie się podziewałaś?! Rozesłałem za tobą rycerzy, wyrywaliśmy sobie włosy z głowy…

– Ja wiem, przepraszam – królewna zwiesiła głowę.

– Co to było, co? To zielone, wielkie, z muszką pod szyją?! – zapytał i spojrzał na Dimara. – A ty kim jesteś?

– Dimar, mój panie.

Król pokręcił głową. – Kolejny… Twoi rodzice też cię szukali, są tutaj w zamku. Gdzie wyście byli, coście nawyprawiali?!

– Obawiam się, że to długa historia, panie – odparł zmieszany chłopak.

Zdobywca w tym czasie, stanął za widłami wbitymi w kupkę siana, udając, że go nie widać. Spojrzenie króla, które napotkał jego wzrok sprawiło jednak, że nagle zapragnął znaleźć się w paszczy smoka.

 

***

Głos króla Ikeriusza wstrząsnął, wypełnioną po brzegi, salą tronową.

– Normalnie, za tak chwalebne i odważne czyny, nadałbym ci bez wahania tytuł rycerski, chłopcze. Nie mogę cię jednak użyć w walce, w turniejach ani na wyścigach.

Dimar poczuł, że gęsia skórka pokrywa jego całe ciało. Król wstał z tronu i zwrócił się do swych poddanych.

– Rycerstwo jednak, to nie tylko wygłupy na koniach, siekanie przeciwników i lśniące zbroje. Rycerstwo to zasady, to wartości. Odwaga. Męstwo. Dobroć. Bezinteresowność. Poczucie obowiązku. Niektórzy z was chyba o nich zapomnieli. A i ja przymknąłem oko na rozleniwienie, na odejście od cnót, które zaczęło postępować na moim dworze.

Król Ikeriusz przechadzał się wzdłuż tronu, dopóki nie zatrzymał się przed Dimarem.

– Spójrzcie na tego tu chłopca, siedzącego przede mną w drewnianym krześle na kołach. Wielu z was czuje wobec niego litość czy współczucie. Wiecie co ja wobec niego czuję? Wdzięczność, podziw i uznanie – dokończył władca i dobył swego bogato zdobionego miecza.

Feli uśmiechnęła się szeroko, widząc jak oczy jej przyjaciela lśnią radośnie.

– Pasuję cię na rycerza, Ser Dimarze Bystry – powtórzył król trzykrotnie, dotykając mieczem kolejno, barków chłopca i jego głowy.

Samotna łza szczęścia spłynęła po jego policzku, jednak zanim spadła na marmurową posadzkę, Ser Amos zlizał ją. Chłopiec przytulił się do psa i wyjrzał za okno. Na niebie zawitał dawno niewidziany gość. Błękitny księżyc przesuwał się powolutku na tle licznych gwiazd, jakby nadając rytm nocy. Dimar skinął na Feli, aby ta również wyjrzała. Królewna przypatrzyła się księżycowi i była w stanie się założyć, że dojrzała na nim ruch. Jak gdyby smocze skrzydło rozłożyło się i złożyło, chcąc poprawić pozycję we śnie.

– Tam, gdzie smoki chodzą spać – szepnęła Feli.

Koniec

Komentarze

Gratuluję odwagi zamieszczenia takiego tekstu. Zawsze istnieje przykra możliwość, że ktoś zechce wykpić – taką bezpretensjonalną opowieść dla najmłodszych na portal z ambicjami wtykać? Mało tego – “takie coś” napisać?

<><><>

Byczków to jest, jest… Ale pal je diabli – relaks w najczystszej postaci i spora garść uśmiechów zagłuszyły pozgrzytywanie zębami. :-)

Odwaga nie odwaga, co ma leżeć na dysku, niech kości rozprostuje i słońca trochę złapie, albo księżyca. :)

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Sympatyczny tekst. Chyba też byłam dziwnym dzieckiem, bo teraz wydaje mi się, że chętnie bym coś takiego przeczytała, kiedyś na początku podstawówki.

Trochę mi przeszkadzało, że w pierwszym akapicie nie ma żadnego podmiotu ani orzeczenia. W drugim zaimkoza.

Wołacze, Shadziowaty, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. W ogóle interpunkcja Ci kuleje. Cholera, dla dzieci powinno się pisać porządnie. Czego Ty chciałbyś uczyć te niewinne istotki?

Chodź do braku tego ostatniego zdążyła już przywyknąć.

Sprawdź w słowniku, co znaczy chodź. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

Za to ,,chodź’’ to bardziej należy zajrzeć w lustro… Wstyd jak stąd do Glasgow. Ano, tekst powstawał jakoś w marcu, od tamtego czasu dostałem kilka O PE ERÓW za zaimkozę i interpunkcję. Kiedyś wywalę krocie na edytora :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Bardzo fajny i bardzo bajkowy pomysł. Myślę, że gdybym była dziewczęciem jeszcze nie nastoletnim, takie opowieści czytałabym z przyjemnością. ;-)

Nie rozumiem tylko, dlaczego w przedmowie rzeczesz o mało rozgarniętej królewnie, podczas gdy ja znalazłam Feli całkiem rezolutną.

Wybacz, Shadziowaty, że tym razem bez poprawek, ale temu opowiadaniu musiałabym poświęcić co najmniej trzy dni.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

Mam nadzieję, że nikt nie poświęci nawet kilkunastu minut na poprawianie błędów w tej pracy. Gdyż sam poświęciłem jej, technicznej stronie, zbyt mało czasu, by wymagać tego od innych. Wrzuciłem, by poznać opinie na temat pomysłu, bohaterów czy fabuły. Miło mi, że ci się spodobało. A co do mało rozgarniętej, bardziej chodziło mi o coś w stylu ,,roztrzepania’’, ale to też kwestia sporna. :)

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

W takim razie pozbywam się wyrzutów sumienia. ;-)

O Feli powiedziałabym, że była rozbrykana i niesforna.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

,,Niesforna’’. Tego słowa mi brakowało :D Dzięki!

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Może to i bajka, może błędów sporo, ale i tak przeczytałem z przyjemnością, a nawet czytałem ją do snu mojemu czterolatkowi. ;)

Sorry, taki mamy klimat.

Sethrael, nawet nie masz pojęcia, jak wielki to komplement. W sumie ciężko mi sobie wyobrazić lepszy. Dziękuję!

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Kusiło mnie tagiem “bajka”. Więc zastanawiałem sobie, jak poradzi sobie w tym stały i uznany użytkownik portalu.

Z początku, we wstępie, te zdania są rozsypane jak puzzle, jakby to dziecku przeczytać, to by się popłakało (od przerywników, od treści to już zupełnie inna kwestia, preferencji i krwiożerczości dziecięcia).

Jak na bajkę jest też za dużo dialogów, ale w końcu tylko we wstępie i w postaciach nawiązuje to do baśniowości. Językowo to niespecjalnie się gatunku trzyma. Natomiast wspomniane dialogi – sprawne.

Ja tam trochę koślawych zdań i złych znaków interpunkcyjnych dostrzegłem – ale przy tej długości tekstów nie zajmowałem tym głowy. Wolałem czytać. Bo ja takie bajeczki, proste historyjki, lubię. Na dobranoc, a jak!

Dało się to wykonać lepiej, ale następnym razem pewno będzie :)

A co do czytania tego dzieciom: wstrzymałbym się zalecać dla wszystkich, bo za długie na raz. Czytanie na głos to pewnie koło godziny zajmie.

Dzięki za przeczytanie. Z odpowiednią intonacją czytanie tego na głos zajmuje 35-40 minut :) Nagrywałem, żeby sprawdzić jak to brzmi i poprawić ,,melodię" utworu. Mój pierwszy tego typu tekst, co przy dość drapieżnym i agresywnym stylu było zupełnie nowym doświadczeniem. Fajna sprawa, rozwija :D

Jesteś pisarzem? Mień się najlepszym. Ale nie jesteś nim, póki ja jestem w pobliżu. Masz wątpliwości? To włóż rękawice, sprawdź z czego jesteś ulepiony. Zacznij wymierzać ciosy za to w co wierzysz. Boksuj w klawiaturę, na litość boską!

Nowa Fantastyka