- Opowiadanie: MegatonaKid - After Apocalypse

After Apocalypse

Pierwsza moja próba pochwalenia się czymś co napisałam.  Podejrzewam, że to jeszcze nie koniec.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

After Apocalypse

I

"Jak ta mucha tak chodzi po tym suficie, że się nie spierdoli?", zastanawiała się nad tym od bitych 20 minut. Fakt faktem, nie miała ciekawszych tematów do rozmyślań leżąc w łóżku nad ranem. To znaczy, nie twierdzę, że nie miała problemów do przemyślenia, bo tego było jak zawsze całe mnóstwo, ale nie na tą porę.

Otóż świat jest trochę inny od tego, który był tak dobrze znany jeszcze w 2013 roku. Kora miała sobie wtedy wesołe 19 lat i bała się przyszłości. Bała się studiów, pracy, dorosłości. Na szczęście (lub nieszczęście) w październiku 2014 roku wszystkie jej obawy trafił szlag. Studiowała wówczas w jednym z miast Polski, których populacja przebija 100 tysięcy, właśnie zamieszkała z facetem, który nie był jej obojętny, zaczynała drugi rok nauki na kierunku, po którym nie było szans na jakąkolwiek pracę.

Ludzie zaczęli umierać z dnia na dzień, szpitale były przepełnione, cmentarze z resztą też. I nikt, doprawdy nikt nie mógł wyjaśnić twego zjawiska. Informacje o rosnącej liczbie ofiar dobiegały ich nie tylko z kraju, ale z całego świata. Tłumaczenia były wciąż te same: terroryści, kara boska, święta wojna z islamem i inne gówno warte brednie. Wszystkie miejsca publiczne zostały pozamykane, później odcięto sieć globalną i prąd. Ludzie zaczęli popadać w zbiorową histerię. Wszystko postępowało w zastraszająco szybkim tempie. Oczywiście władza nie patrzyła na to z założonymi rękami, na ulicach pojawiły się czołgi. Zdesperowane głowy państw zaczęły toczyć ze sobą wojnę o szybko topniejące zapasy żywności, leków i wody zdatnej do picia. Rozpoczęła się Trzecia Wojna Światowa.

Może to oni mieli paranoję, a może zwyczajnie czuli co się święci. Teraz to już nieważne. Jako jedni z niewielu byli na taką możliwość przygotowani. Początkowo korzystali z własnych zgromadzonych zapasów, później bardzo szybko Maks znalazł dojścia do większych zapasów, a co kradzione to nie tuczy.

Epidemia zakończyła się ostatecznie w roku 2018 roku zostawiając na powierzchni ziemi zdziesiątkowaną ludzkość, zdziczałą i walczącą o każdy dzień. Ludzkość borykającą się z głodem, chorobami i nową, absolutną władzą, która wysysała resztki życia z niemal wymarłej cywilizacji.

Mimo tak przerażającej codzienności Maks i Kora bardzo szybko odnaleźli się w nowym świecie. Nie jako superbohaterowie, ale jako dwójka ludzi, którzy wiedzą jak sobie poradzić. Mimo, że z mieszkania szybko przenieśli się do starego szpitala, a konkretniej na oddział psychiatryczny (dobrze zamykane pokoje, osobliwość tego miejsca i niezłe położenie przesądziły o wyborze), potrafili współpracować ze sobą, radzić sobie z grabieżcami i władzą.

Mucha odleciała. Maksem szarpnął dziwny skurcz. Zapewne znowu koszmar. Znów ten sam. Nagle zerwał się ze snu ciężko dysząc. Przerażonymi oczami odszukał sylwetkę Kory w mroku i wtulił się w nią niczym mały, przestraszony chłopiec w matkę. K przytuliła go do piersi i zaczęła uspokajająco głaskać po głowie. Zadziwiające, facet który może bez mrugnięcia okiem strzelać do ludzi kryje się w objęciach swojej kobiety, z powodu strasznego snu. Tak to już było. K nie miała mu tego za złe. Tuliła go tak aż doszedł do siebie. Gdy otrząsną się wystarczająco K pocałowała go w czoło.

– Tak, już wszystko dobrze. Znowu mi się to śniło. Chodź, zbieramy się. Jest nowy dzień i nowe interesy do zrobienia.– Powiedział wstając z łóżka i szukając spodni. Przyzwyczaił się, że K nie odzywa się prawie wcale. Zamilkła w dniu, w którym na jej oczach jakiś facet beztrosko dupczył dziewczynę na ulicy. I nie zdziwiłoby to może nikogo, gdyby nie fakt, że K widziała pół godziny wcześniej jak ten sam facet i jeszcze ktoś żre truchło dziecka dziewczyny, które podprowadzili jej z wózka. Tak, ludzie posunęli się nawet do kanibalizmu. Z resztą nie ma rzeczy, których człowiek nie byłby w stanie zrobić z głodu i z bólu. Kiedy przez długi czas karmi się typowego domowego szczura mięsem, on rośnie staje się dziki i agresywny. Tak samo wpłynął na społeczeństwo kanibalizm. Kora do dziś dnia nie jadła mięsa ludzkiego. Zawsze znalazła się jakaś furtka, jakiś interes, jakiś sposób. Dla niej ludzkość zamieniła się w Szczury.

Poza tym, jakoś nigdy nie lubiła za dużo gadać.

II

Nie był normalny, wiedział to od zawsze. Coś w nim było nieprzeciętnie zmienione, nie wiedział co, ale zawsze ciągnęło go do broni, pola walki i Legii Cudzoziemskiej. No cóż, każdy ma swoje odchyły. I zawsze było mu dobrze samemu. Na K trafił przypadkiem, nie spodziewał się że wśród swoich popieprzonych znajomych znajdzie kogoś, kto go rozumie praktycznie bez słów. Dobrali się idealnie. Nie wyglądał na kogoś, kto może bez mrugnięcia wypruć cały magazynek w głodny tłum anonimowych rebeliantów. Chociaż w sumie, ciało miał całkiem dobrze wyrzeźbione ciężką pracą. Na widać było, że życie dało mu już po dupie zanim zaczęło się to cholerne zamieszanie. W roli kochanka sprawdzał się świetnie.

Lubił patrzeć jak K się ubiera. Zastanawiało go skąd K wytrzasnęła tak dopasowany mundur, ale ostatecznie to nie jego sprawa, grunt, że wyglądała w nim świetnie. I tak interesowało go bardziej to, co jest pod spodem.

Po Trzeciej Wojnie Światowej społeczeństwo się podzieliło. Część zaczęła współpracować z wojskiem i trzymać się jak najbliżej tych, którzy są przy korycie. Inni poddali się histerii i zamroczeni głodem przeszli na kanibalizm, stali się agresywni, jacyś zniekształceni i ogólnie niezbyt przyjemni. Polowali zazwyczaj w nocy. Tych nazywamy Szczurami. Niektórzy nie przemogli się w kwestii ludzkiego mięsa, zazwyczaj koczowali pod Garnizonem licząc na jakieś resztki czy ochłapy. Większość z nich zdychała tam z głodu, ale siedzieli uparcie albo kradli co się da innym grupom. Chociaż nie… Nie wszyscy. Istniało też podziemie, tak zwana Rebelia. Oni znowuż kombinowali na wszystkie możliwe sposoby jak obalić władzę i tym samym dorwać się do resztek zasobów. Mieli swoje jakieś kryjówki, w których sobie knuli niecne plany i dopierdalali co jakiś czas sabotażami. K i Maks nie należeli do żadnej z tych grup, chociaż z każdą utrzymywali w miarę dobre stosunki. Oprócz Szczurów. Szczurów nikt nie lubił.

Dzień jak każdy inny, spacer pod Garnizon, przeprawa przez głodujący tłum. Ktoś płacze, ktoś się drze, że będzie umierał, ktoś się modli a jeszcze inni walczą o suchą pajdkę chleba. Jakaś kobieta pociągnęja Maksa za rękę.

– Bądź człowiekiem, pomóż mi… Moje dziecko umiera w bólach, w gorączce.– W jej oczach była rozpacz, jednak żadnej nadziei.– Ono strasznie cierpi. Błagam!

Maks wyjął broń. jeden celny strzał w głowę małego chłopca.

– Już nie cierpi.– Kobieta podniosła krzyk i lament. Oni niewzruszeni przedzierali się dalej. Przy bramie wylegitymowali się kartami mechaników. Prosta sprawa: chcesz żyć– musisz jakoś zarabiać. Jedno i drugie miało fach w ręku, radzili sobie ze sprzętem bojowym. On z bronią, ona z większymi machinami. Każdy konstruowany bądź naprawiany element miał mniej więcej ten sam schemat działania: do pewnego czasu praktycznie niezniszczalny, jeden bardzo słaby punkt o którym wiedział tylko twórca i odgórnie ustalona liczba użyć. Liczba ta była losowo wybierana, pomysł polegał na tym, że gdy karabin lub pojazd psuł się po jakimś czasie skretyniali dowódcy zwalali to na niekompetencję idiotów szeregowych. Tak więc ręce mieli pełne roboty. Za wykonaną pracę dostawali zazwyczaj jedzenie, wodę pitną, koce i wszystko co generalnie było do życia potrzebne.

III

Tego dnia K naprawiała wał kierowniczy samochodu pancernego M1, a Maks coś grzebał przy starym Gatlingu. W tym wypadku przy jednym i przy drugim było masę roboty. Kiedy skończyli zapadła noc. Wszystko co żywe chowało się po kątach w obawie przed Szczurami. Ani Maks ani Kora nie mieli w zwyczaju uciekać przed truchłożernymi stworami z odmętów kanału. Szli spacerem do domu.

Nagle zza rogu usłyszeli krzyki i błagania. W normalnych warunkach mieliby to zwyczajnie w dupie, w końcu codziennie kogoś coś zżera. Ale K coś tknęło. Cicho podeszła w stronę zaułka. Dwie młode osoby i 4 Szczury. Prosta robota, dwa noże rzucone w plecy, dwa szybkie strzały. Młodzi osobnicy jednak nie dali K ani cienia satysfakcji, wręcz przeciwnie. Adam i Leon to te dwie osoby, których K nie lubiła zanim to wszystko się zaczęło. W sumie to miała do siebie nawet trochę wyrzutu, że uratowała im dupę. Trudno. Frajerzy przykleili się jak gówno do buta.

-Kora! Ile ja czasu cię nie widziałem! Dzięki za pomoc, ale dalibyśmy sobie radę sami.– Adam naprężył niezbyt pokaźną pierś.

– Jasne, i mówi to szczyl, który beczał ze strachu jeszcze 30 sekund temu. Co tu robicie kretyni? Na chuj wyłaziliście z domu.– Maks również nie wyglądał na zadowolonego ze spotkania.

– Miejscówka gdzie stacjonowaliśmy została rozbita, Szczury wdarły się w nocy. Nie było kogo zbierać. Teraz chcemy się dostać do Rebelii. Cały dzień szukaliśmy jakiegoś wejścia, kontaktu, łącznika, ale nic nie znaleźliśmy. No i zrobiło się ciemno. Hej, Kora, by my kiedyś się dość dobrze znaliśmy, może wpadnę dzisiaj na noc do ciebie?– Alvaro pierdolony… Kora właśnie wyjmowała noże z trupów i wycierała w czarną szmatkę wyjętą z kieszeni.

– Teraz wejścia nie znajdziecie. Zaatakują was znowu, najprawdopodobniej nie dożyjecie świtu. Ale to już nie nasza sprawa.– Nie mieli zamiaru taszczyć ze sobą tych dwóch przygłupów. W ostatniej chwili Leon rzucił się do Kory i złapał ją za rękę w błagalnym geście.

– Proszę, was nie zaatakują, a my sami bez broni rzeczywiście nie dożyjemy świtu. Możemy przenocować u was? Tylko do świtu, później się zawiniemy.– K często wyrzucała sobie, że ma za miękkie serce. Popatrzyła na Maksa przepraszająco i skinęła głową. Adam od razu poczuł się pewniej, klepną K w tyłek, nie spodziewał się że dziewczyna szybko znajdzie się za jego plecami przystawiając mu nóż do gardła.

– Zrób to jeszcze raz, a sama cię zabiję i zostawię Szczurom.– Wyszeptała mu do ucha.

 

IV

Maks wiedział, że to nie jest dobry pomysł. Nie lubił sprowadzać obcych do swojej nory, ale wiedział, że skoro K postanowiła ich zabrać to miała ku temu jakieś powody. Kto jak kto, ale ona umiała kombinować. Do szpitala dotarli praktycznie bez problemów. Przeszli na tyły budynku i po sznurowej drabince dostali się na drugie piętro. Głównych drzwi nigdy nie otwierali. Korytarze poprowadziły ich do izolatki przerobionej na wspólną sypialnię. Wioskowe głupki natomiast zostały wysłane do innej sali. Dostały bezwzględny zakaz wychodzenia, przeszkadzania, ruszania ich broni (która i tak w większości była ukryta w zabiegowym), jedzenia i całej reszty. Adam i Leon szybko załapali, że z tą parą lepiej nie żartować, poszli do sali i chyba poszli spać.

 

Sny. Jedyny ślad i dowód na to, że kiedyś było inaczej. Nie miał wspomnień jako takich. Dawne życie, wspólne obiady w mieszkaniu, kombinowanie skąd wytrzasnąć kasę na papierosy i jak skutecznie pozbyć się współlokatora, który kiedyś był na potęgę upierdliwy, a obecnie już nie żył, stres przed odwiedzinami u rodziców… Teraz wszystko się zmieniło. Nawet nie wiedział, czy ma jeszcze rodziców. To znaczy, wiedział że wojsko wywiozło ich i jego młodszą siostrę gdzieś podczas epidemii. Później kontakt się urwał.

Ostatnimi czasy przestał śnić o tych pozornie bezproblemowych czasach. W jego głowie pojawiały się tylko koszmary. Każdej nocy zrywał się gwałtownie, zlany potem i szukał jej ramion by się w nie wtulić. Tak było i tej nocy. Śniło mu się, że oblazły go wielkie pijawki. Wgryzały się w jego ciało i wysysały z niego krew i narządy wewnętrzne. Czuł ogromny ból, niemal fizyczny. Zerwał się przerażony szukając jej w ciemności. Nie znalazł.

Odszukał jej sylwetkę w półmroku. Siedziała na krześle paląc papierosa. Na jej twarzy widniały ślady krwi, podobnie jak na rękach czy białej koszulce. Obok krzesła w kałuży leżała maczeta. K rzuciła niedopałkiem w ścianę, usiadła na łóżku.

– Spokojnie kochanie, nie ma już potworów pod łóżkiem.– Wyszeptała mu do ucha. Następnie ułożyła go w łóżku. Zasnął.

Rano obudził się, w pokoju nie było śladu krwi. Była już ubrana, piła kawę. Zapytana o to, co stało się w nocy pogłaskała go po włosach i powiedziała, że coś musiało mu się przyśnić. Kłamała. Na prześcieradle był krwawy ślad odbitej dłoni. Nie ruszył jednak więcej tego tematu.

V

Dzień zleciał szybko. K nie poszła pod Garnizon, wiedziała że nie będzie dla niej roboty. Poszła z Adamem i Leonem, chciała się ich pozbyć. Do Rebeliantów prowadziło wejście przez piwnicę starej knajpy. Weszli do tuneli jeszcze z II wojny, które podczas III zostały częściowo zasypane. Stamtąd było wejście do kwater.

W Rebelii była dobrze znana , czasem załatwiała im jakiś sprzęt, czasem coś naprawiła. Dawało jej to nietykalność i czasem jakieś zyski, czasem ważne informacje. Gdy przyprowadziła chłopców do jednostki spotkała się z szyderą.

– Umie strzelać?– zapytał ich dowódca nie zaprzestając żucia zapałki

– Nie, jesteśmy muzykami.-Odpowiedział z dumą Leon.

-A walczyć umie?– dowódca nie wyglądał na zadowolonego z nowych jednostek.

– Ja sobie ze wszystkim poradzę, macie tu jakieś dupy?– Odpowiedź Adama spotkała się z karcącym spojrzeniem praktycznie wszystkich.

– Kora, ja cie bardzo szanuję dziewczyno, i to co robisz też, ale weź mi stąd tych przychlastów bo nie zdzierże.– Tomasz był porządnym gościem, to oni się do niczego nie nadawali.

Próbowali jeszcze w kilku innych siedzibach. Bez powodzenia. Nie mając szans na jakiekolwiek pozbycie się ich kazała im zwyczajnie wypierdalać.

Sama poszła na nasyp. Powstał on na dalszych ulicach miasta by upamiętnić poległych w bojach i w walce z chorobą. Martwiła się o Maksa. Myślała o nim dużo. Z dnia na dzień stawał się bardziej agresywny. I to nie tylko względem nędzników czy szczurów, ale jej samej. Bała się go. Mimo, iż wiedziała że daliby sobie radę osobno, nie chciała tego. razem tworzyli coś idealnego. Maks wiedział o tym, ale wciąż był zazdrosny, być może zmęczony psychicznie tą całą sytuacją. K była silna, wiedziała że będzie stanie nad nim zapanować, zaopiekować się nim, nawet gdyby miał się na niej wyżywać. Nie był jej obojętny. Chciała być blisko. I czuć jego miłość, a nie tylko jego gniew i nienawiść. Chciała z nim spędzić życie, ale i tak czuła się odtrącona.

VI

 

Maks dużo myślał o wydarzeniach zeszłej nocy i o K. Co się właściwie stało, kim jest dla K i czy ona czegoś przed nim nie ukrywa.Mieli umowę, że będą ze sobą w stu procentach szczerzy i to pozwoliło im przetrwać. Wiedzieli o sobie wszystko. Czyżby teraz coś się zmieniło? Rozmyślał nad tym cały dzień. Wracając z Garnizonu postanowił iść dłuższą drogą. Dalej topiąc się w swoich myślach poczuł, mocne pieczenie w okolicach lewego przedramienia. Po lewej stronie, z uliczki wyskoczył Szczur i z niewiadomych przyczyn ucharatał Maksa w rękę. Nie wiadomo skąd się wziął, ale nie wyglądał na zdrowego. wychudzony wyłysiały i pokryty wrzodami chłopaczek (chyba). Poza tym Szczury zawsze atakowały stadnie. Krótko mówiąc, miał przejebane. Błyskawicznie wyciągnął broń i odstrzelił łeb tego paskudztwa. Tymczasem zza jego pleców pojawiło się kolejne trzy Szczury. Od kiedy one w ogóle atakowały w dzień? Oddawał szybkie i celne strzały, ale wokół ugryzienia pojawiło się zaczerwienienie i ból. Skurwiel przegryzł się przez skórę. Ogólnie nie wyglądało to zbyt ciekawie. Maks rzucił się do ucieczki.

Gdy dobiegł do szpitala, padł w korytarzu. Kora słysząc huk wyszła z pokoju. Szybko podniosła go z podłogi i zaprowadziła do łóżka. Pojawiło się to przenikliwe, pytające spojrzenie.

-Szczur mnie ujebał w rękę.– Pokazał K przedramie.– Chyba był na coś chory.

Kilka godzin później pojawiły się dreszcze i gorączka, później drgawki. K zlatała cały szpital, wydarła wszystkie możliwe leki jakie udało jej się jeszcze znaleźć. Znała się trochę na medycynie, ale ropiejące zmiany przy ugryzieniu nie przypominały niczego, co wcześniej widziała.

Całą noc walczyła z gorączką i bólem. Podawała insulinę, antybiotyki przeciwzakaźne. Rano gorączka spadła, a Maks zasnął jak głaz. Po przebudzeniu był tak słaby, że do kibla trzeba go było prowadzić i trzymać aby nie upadł. Na szybkości skleciła mu jakiś obiad.

Kolejne dni wyglądały mniej więcej tak samo, robiła mu śniadanie, wychodziła do pracy, wracała, robiła obiad, sprzątała, prała… Wszystkie możliwe funkcje żony wykorzystane w 110%. Przypominały jej się czasy, kiedy nie wyobrażała sobie że będzie jej się chciało codziennie zajmować sobą i opiekować kimś jeszcze. Nie myślała nawet o tym, że mógłby być ktoś jeszcze. Teraz nie czuł się z tym ani trochę źle. Wręcz przeciwnie. Nareszcie czuła się komuś potrzebna.

VII

Mijały dni, a każdy był taki sam. Maks wraca do zdrowia i do sił. Chciał ją wyręczać w codziennych domowych pracach, jednak skończyło się na tym, że wrócił do pracy w Garnizonie. K dalej gotowała, prała, sprzątała i dbała o niego jak najbardziej potrafiła. Z czasem zamieniło się to w przyzwyczajenie. Maks za to zaczął wychodzić z domu. W czasie wolnym wyskakiwał czasem do Rebelii dowiedzieć się, czy są jakieś nowe informacje albo do bramy przy Garnizonie wybadać plany wojska. Natomiast K całkowicie zaprzestała wychodzenia poza robotą.

15 dnia maja (dni tygodnia zatarły się po wojnie, teraz czas określało się poprzez dzień tygodnia i miesiąc) był dniem bardzo ciepłym, chociaż cały dzień padał drobny deszcz. Wieczorem Maks poszedł odebrać sztukę do naprawy do Rebeliantów, K zwyczajnie wyszła ze szpitala. Usiadła nad rzeką. Tak zwyczajnie, jakby nie było całego tego rozpierdolonego burdelu, jakby był ciepły, zwyczajny maj. Taki jak przed Wojną. Wiedziała, że to niebezpieczne, że może nadziać się na Szczury. I co z tego? Położyła się na przerzedzonej, szarozielonej trawie, a właściwie na jej kępkach i gołej ziemi. K czuła że się rozpływa w tym deszczu, że znika, zaciera się niczym we mgle. Tak przyjemne uczucie. Była szczęśliwa z Maksem, ale wspaniale było tak po prostu zatrzeć się i zniknąć.

Leżąc tak w błogostanie usłyszała, że od strony rzeki coś chrobocze, wlecze się i jęczy. Gdy podniosła wzrok jej oczom ukazały się Szczury. 5 sztuk. Rozległy się strzały, mutanty padały jeden za drugim. Ktoś otworzył ogień za jej plecami. Odwróciła się i zobaczyła faceta, któremu mogłaby oddać wszystko.

-Dlaczego wyszłaś z domu?– Usiadł obok niej na ziemi i objął ramieniem. Wtuliła się w jego wojskową bluzę. Przestawało padać.

-Bo czasem zwyczajnie lubię się zresetować i zapomnieć o tym, że dawny świat już nie istnieje.– Pocałował ją w czoło.

– Istnieje. Kiedyś go znajdziemy i zostaniemy tam na zawsze. Razem.– Zrobiło się ciemno. Miasto było odcięte od prądu, nic nie przeszkadzało im w oglądaniu nieba. Gwiazdy nic nie wiedziały o tym co się stało, więc świeciły tak samo jak dawniej. Tylko dla nich.

VIII

K zrobiła herbatę.

-Mam nowe informacje z Rebelii. Planują jutro nad ranem wyjść na ulice i zaatakować Garnizon. Możliwe, że pójdą za nimi randomowi ludzie.– Maks mówił tak beznamiętnie jakby mówił o przegranym meczu ligi urugwajskiej.

-Wiesz, że to może być spory przewrót. Ludzie będą lecieć na ślepo.– Maks wzruszył ramionami. Całował ją po szyi, karku, plecach. Tej nocy seks był dla nich ciągiem dalszym powrotu do przeszłości.

Nad ranem rozpętało się piekło. Syreny wyły od 6 rano, K zwlokła się z posłania i podeszła do zakratowanego okna. Gdy była w odległości niecałego metra od okna ktoś w nie rzucił kamieniem. Szkło rozprysło się na tyle mocno, że pokaleczyło jej twarz i ręce. Maks jeszcze spał, ale musiała się śpieszyć z opatrywaniem i maskowaniem ran, wiedziała że jak to zobaczy to się wkurwi i to srogo.

"Jest za bardzo spostrzegawczy, zdecydowanie kurwa za bardzo!" myślała otrzymując permanentną zjebe za nie obudzenie go zaraz po zdarzeniu. Był wściekły. Ubrali się szybko, każde zabrało swoją broń i wyszli na ulice. Ludzie siali spustoszenie wszędzie, ale nie byli to ludzie z Rebelii. Wygłodzona hołota, coraz bardziej podobna do Szczurów. Tłukli się wzajemnie, rozpierdalali wszystko co po drodze. Maks otworzył ogień. W tym momencie jakiś facet próbował się na niego rzucić od tyłu. K poderżnęła mu gardło. Szli przez ulice siejąc apokalipsę, dosłownie i w przenośni. Nie zwracali uwagi na to, co mordują. zwyczajnie czerpali radość z rozlewu krwi. Im bliżej centrum tym więcej pojawiało się wojska. Rebelianci nie przebili się do Garnizonu, wojsko wylęgło na ulice próbując stłamsić bunt. Nie spodziewali się tam spotkać takiej rzeźni. Armatki wodne, strzały ostrzegawcze, ogólnie full opcja. Coś rzuciło się na Maksa próbując zablokować mu rękę. K chwyciła to za łeb i zdarła humanoidalnego potworka. Nie spodziewała się tego co zobaczyła. Leon z paniką i dzikim szałem w oczach. Obraz iście żałosny. Rzuciła nim o ziemię.

– Kora, proszę, ja nie chciałem nic zrobić! Nie rób mi krzywdy!- Błagał ze łzami w oczach. K poczuła do niego tak przeogromną obrazę, że chwyciła go za włosy i wolniuteńko poderżnęła gardło, a następnie zostawiła. Pobiegła do Maksa.

– Ty, nie zgadniesz! Przed chwilą sprzedałem kilka pocisków Adamowi! W kolana, nadgarstki i gardło!- Zaciesz na jego twarzy oznaczał, że poprawiło mu to humor. Poszli walczyć dalej

Po trzech godzinach było już po wszystkim. Okaleczone i bezsensowne istoty na powrót pochowały się w swoich norach. Wojsko powoli ogarniało straty. Trupy zostawały na ulicach, Szczury przez kilka dni będą miały co żreć. Spotkali dowódcę, u którego zazwyczaj pracowali. Padło zabezpieczające pytanie dotyczące powodów tego zamieszania.

– Rebelia próbowała wedrzeć się do Garnizonu. Ludzie poszli za nimi. Jedyne co mnie zastanawia, to skąd mieli broń..– Maks uśmiechną się w myślach.

– Ja też nie, pewnie mają jakiegoś technika od tego w podziemiu.

IX

Wejście do Rebelii było pod ciągłą obserwacją. Po otworzeniu włazu wkładało się najpierw rękę pokazując dwa skrzyżowane palce, na znak że wchodzi ktoś znajomy. Następnie wsadzało się łeb, mówiło grzecznie "dzień dobry" i dopiero później złaziło się do kanału. Pierwsze pomieszczenie było małe duszne. Siedziało w nim zawsze przynajmniej 2 strażników z karabinami wycelowanymi we właz. Nic nie miało prawa tam wleźć niezauważone. Następne ciężkie drzwi prowadziły do korytarzy prowadzących do pomieszczeń mieszkalnych, komunalnych i innych. Na samym końcu były kwatery dowództwa. K, i Maks zatrzymali się jeszcze chwilę z Suchym, rozmawiając z strażnikami zawsze szło uzyskać najwięcej informacji. Na przykład takie, że do miasta ma wejść nowa osoba, która teoretycznie nie powinna się w nim nigdy znaleźć, gdyż przebicie się do terenów bardziej zurbanizowanych z zewnątrz było niewykonalne. Wszystko za sprawą Partyzantki. Partyzantka była dość nieudolną grupą chłopaków z widłami z pobliskich wsi, czasem coś podpierdolili, czasem jakąś akcję spierdolili. Mało kiedy pojawiali się w mieście, ale co im trzeba przyznać, granic bronili szczelnie. Jak się mieli do innych grup? Rebelii i Garnizonowi zawsze starali się życie utrudnić, dla K i Maksa byli całkowicie obojętni, ponieważ pod dowództwem wielkiego faceta typu Wolverine 30 kg później o wdzięcznym pseudonimie Varg całość wyglądała bardzo nieporadnie. Tego faceta było cholernie łatwo zmanipulować. I prawdopodobnie w ten właśnie sposób nowa osoba miała się dostać do wnętrza miasta.

-Kiedy to coś ma przybyć?– Zapytał Maks odpalając papierosa.

– Dzisiaj w okolicach południa. Partyzantka wysłała posłańca z wiadomością, że to coś chce wejść w szeregi rebeliantów. Ale o tym czymś nie wiem nic więcej. Tyle mi tylko chłopaki na rannej odprawie powiedzieli. Odebrać to mamy pod mostem i zaprowadzić zaraz do dowództwa. Macie ochotę się wybrać z nami? Przy tych skurwielach z lasu nigdy nic nie wiadomo, a z wami to jakoś tak bezpieczniej będzie.– K spojrzała na swojego faceta, po czym wzruszyła ramionami.

-W sumie czemu nie. Ciekaw jestem jak to coś wygląda i czy było warte tyle zachodu

X

Równiutko w południe Suchy, Bandzior, Maks i K stali pod mostem kolejowym czekając aż z krzaków wylezie coś, czym powinni się zainteresować. No i wylazło. Warg na przedzie, a za nim jeden z chłopaków niósł takie małe chuj wie co. Obstawa składała się z 4 ludzi bez widocznej broni.

To małe chuj wie co miało niewiele więcej niż półtora metra wzrostu, chude jak patyk, blade jak śmierć z wielkimi oczkami. Rebelianci wymienili z freekillerami rozbawione spojrzenia. Pierwszy ciszę przerwał Warg patrząc na K z widocznym żalem (kiedyś coś tam próbował z nią stworzyć, jednak nie było to podobne do niczego co miałoby prawo istnieć, wiec K pozbyła się go bez mrugnięcia, widać dalej chował urazę).

– To jest Aneta. Przebiła się do nas gdzieś ze wschodu. Zaprowadźcie ją do tego waszego kurwidołka i opiekujcie się nią. Jeśli włos jej z głowy spadnie, zetrzemy was na proch!- Maks ledwie wytrzymywał żeby nie ryknąć śmiechem. Partyzantka w terenie zabudowanym nie miała nawet cienia szansy. No ale cóż mieli zrobić. Zabrali ze sobą sierotę i czekali tylko aż zacznie marudzić. Nie zajęło to długo. Nie przeszli nawet 2 kilometrów.

– Głodna jestem… I zmęczona. Nie ma jakiejś wygodniejszej i krótszej drogi?

– Jeszcze 4 kilometry, lepszej drogi nie ma. Odpoczniesz na miejscu. Kiedy ostatnio jadłaś?– Bandzior nawet niespecjalnie sobie zawracał głowę Anetą, chciał tylko żeby się zamknęła.

– Rano. Ale nie było dobre. Chcę kluski z serem i z mięskiem.

– Chyba sobie żartujesz, musiałabyś się dostać do Garnizonu żeby takie coś dostać. U nas to chleb ze smalcem i ryż na konserwie.– Suchy też miał dość trajkotania o tym jak kiepskie tu są warunki i jak bardzo jest zmęczona.

– Weźcie to kurwa wyłączcie!- Krzyknęła wreszcie K. Wszyscy spojrzeli na nią z nie małym zaskoczeniem, ale rozumieli ją w stu procentach. Nawet święty by ocipiał.

Przecierpieli jakoś drogę, dostali się do podziemia i zaprowadzili Anetę do dowództwa. Szarik, obecny zwierzchnik Rebelii popatrzył na to siedem nieszczęść z pożałowaniem.

– Co umie?– Zapytał po dłuższej chwili milczenia, w której zastanawiał się czy to aby nie żart. Panna plasowała się intelektem na poziomie konia Trojańskiego, cholera wie co miała w środku.

– Sprzątać, mówić w kilku językach, gotuję sobie sama, śpiewam… A i książkę piszę!- To coraz bardziej przypominało jakiś Partyzancki żart…

– Strzelać umie? Broń naprawiać? Czyścić chociaż?

– Nie strzelałam nigdy, ale potrafię. Czyścić nie będę bo to wszystko strasznie brudne. Ręce mi się zniszczą. Ale przed wojną byłam świetna w strzelankach na kompie. Tak w ogóle to byłam świetnym gamerem. Poradzę sobie na akcji.– Przez kolejne pół godziny wykłócała się z ludźmi, że powinni jej pozwolić iść na akcje bo ma ochotę sobie postrzelać. Już nikt nie miał do niej siły, więc Maks zasugerował żeby ją nakarmić. Z korytarza dało się tylko dosłyszeć "Zrób mi coś do jedzenia, bo jestem głodna".

– Słuchaj, puść tą cholerę na akcję samą, najlepiej na Szczury. Zeżrą ją. Szczury najedzone a i pasożyta się pozbędziemy.– Sugestia Bandita wydała się Szarikowi całkiem udana. Nie potrzebna im była jeszcze jedna gęba do żarcia, w dodatku jak jej posiadacz się do niczego nie nada.

– Księżniczko! Jutro rano cię sprawdzimy. Pójdziesz na standardową akcję, piętnaście minut roboty. Jeśli się spiszesz dam ci oddział i będziesz się bawić.

Nazajutrz nad ranem Maks i K siedzieli otuleni kocem na dachu jednego z budynków przy centrum i pili piwo (luksus, udało im się załatwić w Garnizonie na lewo). Anetka właśnie wychodziła ze starą slavią na rynek. Szczury pojawiły się momentalnie. Pierwsze wylęgły od frontu, na szczęście tylko dwa. Dla niej i tak za dużo. Najpierw próbując wystrzelić wybiła sobie bark i ze dwa zęby, pisnęła że ją boli i żeby jej pomóc. Ostatnie co usłyszała to krzyk Maksa:

– Umiesz liczyć to licz na siebie, dla nikogo nie ma taryfy ulgowej!- Później ją rozszarpały.

 

XI

Pokłócili się. Czasem im się zdarzało, zazwyczaj przez pierdoły. Raz na mniej więcej pół roku K wybuchała jak wulkan. Zazwyczaj spokojna, znosiła wszystkie ataki agresji Maksa. Dziś był dzień, w którym czara goryczy się przelała. Wyszła ze szpitala i poszła przed siebie. Niewiele jej zajęło dojście do starego Topora. Kiedyś był tam pub fanów gier RPG, z resztą najdłużej niezdobyty punkt strategiczny w całym mieście. Dlaczego? Bardzo prosta sprawa. Otóż Pub pod Toporem miał swoje wierne grono fanów wśród RPGowców, a większość z nich była zapaleńcami ASG lub ogólnie militariów. Toteż kiedy zdali sobie sprawę, że samodzielne bronienie swoich domów będzie raczej mało efektywne, zebrali się w pubie wraz z właścicielami, zgromadzili odpowiednie zapasy i bronili Topora długie dwa tygodnie żywiąc się właściwie tylko tostami i napojami energetycznymi. Był to ostatni bastion miasta. Jednak kiedy energole i tosty się skończyły i ten bastion poległ. A walka była zacięta, pamięta jak ze starej siedziby oglądali spontaniczne akcje ześwirowanych graczy, którzy naraz wyskoczyli z Topora uzbrojeni w kije od mopów, jakieś plastikowe miecze, a jeden nawet z wiadrem na głowie. Kryczeli do wojskowych rzeczy w stylu "dosięgnie cię mój miecz!", "jestem wysłannikiem Mora", "Kurwa, nie siadły mi rzuty!" i inne tego typu zawołania. Mistrzostwem wszystkiego był okrzyki "na k10 wypadło ci 8! Spadnie na ciebie krasnoludzki swancykator z wygwancywerem!" i "Wezwijcie krasnoludzkie czołgi!". Dlaczego rzucali tak nieprawdopodobnymi okrzykami wojennymi? Zwyczajnie, od przesytu napojów energetycznych i tłuszczu z tostów poprzewracało się chłopakom w głowach. No cóż, tak bywa. Jednak K bardzo dobrze wspomina tą bitwę, nawet z punktu widzenia osoby trzeciej niewtajemniczonej. Z technicznego punktu nie mieli szans, chociaż bardzo w to wierzyli. Co z tego, że przeciwnik miał czołgi, oni mieli spodnie z maskowaniem i to dawało im przewagę. Przynajmniej oni tak myśleli.

Na drzewie obok była huśtawka, ktoś kiedyś ją tam powiesił żeby dzieci miały jeszcze chwilę radości zanim zabije je głód, choroba albo coś równie paskudnego. K lubiła huśtawki. Przypominały jej o czasach dzieciństwa. I uspokajały bardzo. Huśtała się nucąc pod nosem starą kołysankę:

Do you ever think as a hearse goes by,

that you may be the next to die?

They wrap you up in a big white sheet

From your head down to your feet.

They put you in a big black box,

And cover you up with dirt and rocks.

All goes well for about a week,

Then your coffin begins to leak.

The worms crawl in, the worms crawl out,

The worms play pinochle on your snout.

They eat your eyes, they eat your nose,

They eat the jelly between your toes.

A big green worm with rolling eyes,

Crawls in your stomach and out your eyes.

Your stomach turns a slimy green,

And pus pours out like whipping cream.

You spread it on a slice of bread,

And that's what you eat when you are dead.

 

Dawno temu ktoś puszczał jej tą kołysankę. Uspokojona myślą, że kiedyś będzie dobrze poszła do domu.

XII

Mówił przez sen. Czasem mu się tak zdarzało, zazwyczaj nic odkrywczego, jakiś przepis czy bitewne rozkazy. Tego dnia było inaczej, pod nosem mamrotał imię. I to nie byle jakie, ale pewnego upiora z przeszłości. K. dobrze pamiętała tę historię i znała owego upiora.Naszła ją ogromna chęć na krótką wycieczkę za miasto. Zabrała się więc za przygotowania i sklecenie krótkiej notki do Partyzantów. Bez ich pomocy niemożliwym było dostanie się do tego określonego miejsca.

Była już gotowa do wyjścia, kiedy Maks wstał.

– A Ty gdzie? Po cholerę do Partyzantów. No dobra, jak sobie chcesz. Ja mam dzisiaj robotę. I to było piękne w relacji między nimi. K. nie musiała się odzywać, żeby Maks wiedział o co chodzi.

Wyruszyła. Do granic miasta dotarła szybko, a tam przywitał ją Warg.

– K! Piękna jak zawsze! Cóż Cię do nas sprowadza?-Dziewczyna wyjęła mapę i pokazała miejsce oddalone od punktu 0 (po zmianach centrum miasta) o jakieś 40 kilometrów na wschód.

– A po cóż Ci się tam dostać? To opustoszałe tereny, wyklęte przez Boga. Nawet Szczury się tam nie zapuszczają. No ale dobra! Moi ludzie Cię tam podrzucą, ale nie licz, że tam z Tobą zostaną. Pasuje?

K. pokiwała głową, wyjęła z plecaka czteropak piwa. Teraz było ono produktem mocno luksusowym. Wręczyła je Wargowi.

– Dziewczyno, jakbyś mnie tak nie wkurwiała to bym Ci się oświadczył!

Załadowała się do rozpadającego się już gazika i ruszyli w drogę. Minęła ona raczej bez przeszkód. Na obrzeżach małego miasteczka K. dostała kopa na rozpęd i tyle widziała ludzi Partyzantki. Nie chcieli się zapuszczać dalej z prostych przyczyn: miasto było opustoszałe i wymarłe, cholera wie czy gdzieś tam za rogiem nie siedziało coś gorszego od Szczurów. W starych, postsocjalistycznych murach panowała cisza, tego rodzaju, kiedy wydaje ci się, że jest aż za cicho i coś cię obserwuje.

Dziewczyna urodziła się w tym mieście i miała jako-takie pojęcie, których miejsc unikać. Szybko dotarła tam, gdzie chciała. Gospodarstwo Aliny i Krzyśka – kiedyś pracowała tu przy koniach. Było cicho, ani śladu ludzi. Przeszukała dom, nie znalazła nikogo, wszędzie tylko pachniało trupem. Następnie wzięła się za stajnię. Tam również nic nie znalazła. Trupy koni były jednak bardzo świeże. To by oznaczało, że coś tu na nich żeruje. Szybkim krokiem podążyła do stodoły, tam za ścianą był schowany jeszcze jeden boks. Zajrzała tam niepewnie.

Jej oczom ukazał się konający koń z odciętą nogą, rana była już stara. Hesja żyła! Czym prędzej wzięła się za opatrywanie rany i sprawdzanie stanu zdrowia. Niestety odkryła też drugą ranę na szyi konia. Czymprędzej przetransportowała klacz do murowanej siodlarni i tam położyła ją na kocach. „O nie! On już stracił rodzinę i przyjaciół, nas nie może stracić Mała!” Ta myśl pulsowała w głowie K. kiedy opatrywała nogę, sklejała rany i ze znalezionych materiałów konstruowała protezę na nogę i osłonę na szyję. Nawet nie zauważyła kiedy zapadł zmrok. Pierwszym sygnałem były ciche warknięcia wydobywające się z mroku. K. odpaliła i wyrzuciła flarę w mrok. Dwa zmutowane potworki skryły się w cieniu.

– Mamy towarzystwo! – powiedziała na głos. Widać mutanty i Szczury boją się światła. K. dopadła stołek, kawałek szmaty i bańkę z ropą. Skonstruowana na prędce pochodnia poleciała w miejsce do którego nie dochodziło czerwone światło. Teraz miała pełen obraz sytuacji. Mutantów było więcej, były głodne. K. szybko zamknęła drzwi i zaryglowała je od środka.  Nie było wyjścia, musiała zostać tu z koniem do rana, w tym czasie zaczęło się prowizoryczne leczenie, podawanie antybiotyków (z cichą nadzieją, że „końska dawka” ludzkich leków pomoże). Rana w szyi nie była na szczęście tak groźna jak to wyglądało, z nogą było gorzej. Dziewczyna zabrała się do skręcania stalowych części. Powoli zaczynała dopasowywać całość do klaczy, gdy usłyszała drapanie w drwi i w szybę.

 

Ciąg dalszy nastąpi?

XIV

Szybko zostawiła okno. I zabrała się za odkurzanie starej strzelby. Szyba strzeliła. Zaczęły tłuc w stół. Tak! Sprężyna, spust, przeładowanie, wszystko działa. Przy starym piecu znalazła dość konkretne gwoździe. Odwróciła się. Do środka wlazlo małe, paskudne… Coś. Humanoid o skórze szarej i owrzodziałej. Wszystko wskazywało na to, że kiepsko widzą gdy jest jasno. Poruszały się raczej za zapachem krwi. Pierwszym strzałem spowodowała, że koń wstał, ale mutant padł. Jego mózg rozmazal się na ścianie, reszta stworów się tylko rozjuszyła. Wlazly cztery i rzuciły się na K. Cholera dwururka wymagała przeładowania, długo to trwało. Jedno dopadło do nogi i zatopilo w niej małe, ostre ząbki. Dziewczyna syknela. Otdracila potworka tłukąc go kolbą w łeb. Hesja wstała i zaczęła szaleć. Atakowala wszystko naokoło. Dwa zostały stratowane. Jeden zabity od tłoczenia w łeb a trzeci dostał nożem. Taaak… Zawsze warto mieć nóż przy sobie… K. uspokoiła konia.

– nie bój się maleństwo, już poszły. Dobrze ze wstałaś. – Klacz była w szoku, nie czuła bólu. To dobrze, rano musiała zanieść K. Do domu. Dziewczyna zaczęła na szybko poprawiać i dopasowywać siodło do konia.

Nad ranem Hesja zaczęła się od nowa slaniac na nogach. Powrócił ból. Potrzebne były leki i to silne. Dwie meczety znalezione na miejscu przyczepiła do pasa na plecach. Noże schowała w rękawach. Wyszła z pochodnia w dłoni. Przeszukiwala domy, jeden po drugim. Wszędzie były truchła, ślady długiej obrony i koczowania wiele dni za zamkniętymi drzwiami. Z lekami było trochę gorzej. Mutant próbowały atakować, ale w małych grupach nie miały szans.

Któryś z kolei dom okazał się być strzałem w dziesiątkę! Dom weterynarza! Znalazła tam wszystko czego jej trzeba. Z lekami wróciła do bazy. Tam naćpala konia. Trochę się zataczał, ale biorąc pod uwagę jej dawne zdolności jeździeckie jakoś dojechala do punktu zero. W domu spotkała wściekłe Maksa.

-gdzieś ty była? Martwiłem się o ciebie! Co do…? – zobaczył Hesje, wróciły wspomnienia i łzy w jego oczach. Pogladzil konia po szyi.

– K, jesteś niesamowita…

XV

Po ostatnim heroicznym wypadzie za miasto K dochodziła do siebie w szpitalnym zaciszu. Była słaba, w nogę wdała się jakaś infekcja. Maks opiekował się nią jak mógł, załatwił potrzebne antybiotyki i chodził za nią do roboty w Garnizonie, przez co jego nieobecność w "domu" była znacznie dłuższa. Wiedziała, że robił co mógł aby jej pomóc.

Dni mijały, a rany dobrze się goiły. Koń też nauczył się korzystać z protez. K zajęła się sprzątaniem, przygotowywaniem posiłków dla Maksa i ogólnym obejściem szpitalnym, czuła się winna, że ktoś musi za nią pracować. 'I stało się!', pomyślała pewnego wieczoru przygotowując kolację 'stałam się kurą domową'. Ale szczerze, nie przeszkadzało jej to. Lubiła dbać o swojego faceta. On opiekował się nią, pilnował żeby niczego im ie zabrakło, a kiedy wracał ledwie żywy z Garnizonu, ona robiła mu masaż i podawała jedzenie. Widziała, że w pewien sposób go to uszczęśliwia.

Owszem, planowała wrócić do pracy (mimo sprzeciwów partnera), bo wiedziała że wtedy też da radę się nim opiekować, a nie będzie musiał się tak bardzo obciążać. Wiedziała, że jako kobieta pewnymi rzeczami powinna się zwyczajnie zajmować, mimo że to było cholernie dziwne, no bo… Poznali się tak po prostu, jako dwoje ludzi, którzy mają ze sobą dużo wspólnego, nic ich nie zobowiązywało. A teraz? Żyli praktycznie jak małżeństwo. Wszystko praktycznie robili razem. Wszystko odbywało się według pewnego schematu. Czy to było złe? Nie. Ale też zastanawiało ją kiedy to wszystko zaszło tak daleko.

'Kolacja skończona, wystarczy podgrzać. Maks pewnie zaraz wróci.' Poszła do ich sypialni i odgrzebała stare pudełko z liścikami i drobnymi prezentami z czasów wczesnej znajomości. znalazła pewien wiersz, który napisał do niej, przeżywała piekło dantejskie ze swoimi rodzicami:

"Oto historia pewnej miłości,

Mrożąca krew w żyłach i gruchotająca kości.

On Wojna– krew i szczęk żelaza i stali,

Ona– Śmierć, więc wszyscy się jej bali.

Razem przedziwną parę tworzyli,

Razem zasypiali i razem się budzili,

Razem przez życie szli u swego boku,

to on jej, to ona jemu dotrzymywała kroku.

Na całym świecie równym ich nie było,

Ona siłą woli, on wojował siłą.

Zdałoby się, nic ich nie rozdzieli,

Aż nadszedł ten dzień, którego nie chcieli.

Śmierć stanęła przed nim i w te słowa rzecze:

"Nie ma już dla nas miejsca na tym świecie.

Coś we mnie umarło, coś się skończyło,

Coś naszą miłość we mnie wypaliło…"

On tylko smutno popatrzył po sobie,

Spojrzał jej w oczy i zwiesił swą głowę. Powiedział:

"Miałaś być już tylko moja po wszech czas,

Lecz jak rozumiem, nie ma już nas.

Pamiętaj tylko że jedną tylko kocham…

Śmierć jej na imię…" – odszedł i zaszlochał.

Odszedł w jej ramionach, w Śmierci objęciu.

Życie w nim ustało po żył podcięciu.

Nie chciał być już nigdy w innej ramionach,

Żadna nie jest Śmiercią, więc wolał skonać..."

Tak… Maks od początku myślał o tym wszystkim na poważnie. Cieszyła się z tego powodu. Cieszyła się, że ktoś traktuje ją poważnie i kocha ze wszystkimi wadami i przywarami w pakiecie

XVI

Dni robiły się coraz chłodniejsze, noc zapadała szybciej, spadł śnieg. K dobrze pamiętała jak przed Wojną cieszyły ją białe płatki wirujące w powietrzu. Przynajmniej przez pierwszy tydzień, później lód i chłód zaczynały ją denerwować. Nie zmienia to faktu, że zima miała w sobie jakąś magię. Hera grzała się w starym garażu dla karetek przerobionym na wygodną stajnię. Max lada chwila miał wrócić cały zmarznięty, żeby znów pocałować ją w policzek, ponarzekać na robotę, zjeść coś, co z założenia powinno przypominać obiad i napić się gorącej herbaty. rawie tak jak kiedyś…

K zgniotła niedopałek papierosa w starej puszce po jakimś mięsku. Było prawie tak jak kiedyś… Kiedy wracał do domu, pili herbatę i siedząc pod kocem objęci oglądali filmy, rozmawiali, planowali wspólne życie… Trochę brakowało jej tego w tej namiastce normalnego życia, kiedy tak naprawdę nie była pewna czy dożyją jutra. Dziewczyna odgrzebała stary pamiętnik i zaczęła go wertować. Niektóre wpisy przypominały jej o dramatach tamtych czasów, inne bawiły do łez. Znalazła kilka starych zdjęć, starą mapę Częstochowy, którą przywiozła z wycieczki klas maturalnych. Wspomnienia o tym jak z przyjaciółmi kombinowali na wszystkie możliwe sposoby żeby tylko nie iść do kościoła. Inny wpis mówił o szalonym wyjeździe z kolegami zaraz po maturze. Kilka dni wyjętych z życia na zlocie motocyklowym. Wyjazd na studia, nowe miasto, nowi znajomi, pierwsze imprezy i powroty do domu nad ranem. Magia miejsc, pierwszy chłopak, który zaprosił ją do kina… Nie znała wtedy jeszcze Maxa. Nie żałowała tego, że się poznali, świat nabrał wtedy pewnej stabilizacji, dni były bardziej kolorowe. Jedyne czego żałowała, to utraty innych osób na których im zależało.

1416058324f20699d5246058faa8dd

Stare zdjęcie z koleżanką w akademiku."Ciekawe co się z nią stało? Pewnie już nie żyje…"

Z nowego pamiętnika Kory:

"17 XI 2020

Temperatura w nocy spadła do -20 stopni. W dalszych pomieszczeniach naszego penthouse'u zamarzły okna od środka. Koń stoi w łazience. I tak nie mieliśmy najgorzej, trzy dni temu w siedzibie Rebelii zamarzł właz. Skubańce siedzieli tam skubańce o głodzie i chłodzie, ale nikt się nie odważył wyrżnąć dziury przez właz, żeby czasem nie trafić na noc i na wściekłe z głodu Szczury. Odkopaliśmy ich dzisiaj rano, całkiem przez przypadek. Nie ma to jak zima!"

XVII

Rano przyszedł list. To zadziwiające, że w takich czasach ludzie jeszcze są zdolni wysyłać listy. Komunikacja działa teraz na drodze radiowej, ale tylko w obrębie Garnizonu. Wiadomość zostaje przesłana przez radio, zapisana, zapieczętowana i, przy odrobinie szczęścia, dostarczona. W taki właśnie sposób nadeszła lakoniczna wiadomość z Dowództwa Miasta Kraków przekazana przez posłańca bezpośrednio K.

"Przyjeżdżamy przed zachodem. Kraków podzielony. Potrzebujemy azylu. Raczkowski z nami.

P.P.K."

Patryka Krasika pamiętała z czasów studenckich. Razem ze swoją narzeczoną wyjechali do Krakowa, bojąc się że Rzeszów nie przetrwa. Co takiego musiało się stać, że osoba tak obrotna jak Patryk potrzebowała azylu? No i jeszcze Raczkowski! Jego też pamiętała z uczelni, miłe stworzenie. Dość dziwne, ale miłe. Dowiedziawszy się o sytuacji wyjechał do rodzinnej Wieliczki by tam wraz z bliskimi schronić się w kopalni.

K zabrała się za przygotowanie miejsca dla gości, Maxa natomiast wysłała do Partyzantki, żeby odebrał przyjezdnych i zapewnił im w miarę bezpieczne dotarcie do szpitala. Zapowiadały się "rodzinne święta".

– K! Świetnie wyglądasz!- Patrycja wyściskała dawno nie widzianą koleżankę.

– Dzięki, tobie też niczego nie brakuje. Wejdźcie, zagrzejcie się.– Na gości czekała już gorąca herbata i posiłek. Rozsiedli się przy stole.– Jak minęła droga?

– W miarę dobrze, oprócz może jednego incydentu. Zostaliśmy zaatakowani pod Tarnowem. Wylazło na nas jakieś zmutowane chuj wi co. Nam udało się jakoś schować, za to Maćka trochę pocharatało.– Raczkowski odruchowo złapał się za rękę.

– No pokaż, zobaczymy czy coś da się zrobić. A wy mówcie co się tam u was stało, że na stare śmieci was przygnało.– Raczkowski zdjął obszarpany bluzę i pancerz motocyklowy, który miał pod spodem. Rana nie zagrażała na szczęście życiu chłopaka, była prowizorycznie zaklejona, ale należało ją szybko odkazić i zszyć.

– Za dużo wojskowych najechało się do nas i zaczęli się tłuc o stołki. Wcześniej jakoś sobie radziliśmy, handlowaliśmy z Garnizonem i dawaliśmy sobie radę, ale teraz narobiło się takiego zamieszania, że za wypełnianie poleceń jednych można dostać wyrok i egzekucję od drugich. Struktura obronna się załamała. A Szczury świetnie wyczuły moment i podczas całego tego bałaganu stworzyły sobie wejście za mury. Zaczęła się rzeź. Na szczęście udało nam się w porę ukryć i jakoś przeczekać cały ten amok.

– Maciek, a co z tobą? Wieliczka też upadła?– Maks wygodnie rozparł się na krześle i obserwował jak K zręcznie łata dziury w koledze.

– Wieliczka padła szybko, kto mógł ten zwiał do Krakowa. Ja wyniosłem się szybko szukając jakichś lepszych warunków. Ale teraz? Nie zostało nic tylko uciekać. Kraków upadł.– Patrycja podeszła do wielkiej mapy Europy z pozaznaczanymi wszystkimi bastionami i skreśliła Kraków wielkim, czerwonym krzyżykiem.

Po posiłku atmosfera rozluźniła się przy butelce wódki, którą Maks chował w swoich magicznych zapasach. Mimo, że dla reszty towarzystwa wódka była niczym magiczny artefakt z przeszłości, Patrycja nie chciała pić. No ale cóż, nie to nie.

– A co się z wami działo przez ten cały czas?– Dopytywali przyjezdni.

– W sumie nic takiego. Po tym jak wy wyjechaliście przez chwilę służyliśmy w Garnizonie, wiecie, pilnowanie granic i takie tam. Nie powiem, dało nam to w dupę. Oglądania flaków i Szczurów grzebiących w tych flakach to mam do końca życia dość. Na dobrą sprawę mamy już dość walki, teraz jesteśmy neutralni, zajmujemy się naprawą i konserwacją sprzętu, po trochu w Garnizonie, po trochu w Rebelii. Czasem nawet do Partyzantki się podskoczy na jakiś zwiad. – Rozmowy z tematów poważnych zeszły na te bardziej wesołe i towarzyskie. Z nikąd pojawiła się gitara, stare piosenki wojskowe, zarówno polskie jak i rosyjskie, ukraińskie, białoruskie… K nauczyła się ich w Partyzantce, tam było sporo ludzi z różnych stron. Alkohol przyjemnie szumiał w głowie, Patrycja i Maciek poszli już spać, natomiast reszta wyszła na dach, żeby rozglądnąć się czy nic podejrzanego nie dzieje się w okolicy szpitala. Spokój. Patryk odpalił papierosa.

– Jestem wam bardzo wdzięczny, że pozwoliliście nam zostać u siebie. Zwłaszcza na zaistniałe okoliczności.

– Spoko stary, rozumiemy. Podejrzewam, że gdyby Rzeszów upadł, też szukalibyśmy pomocy po znajomych w innych miastach.– K poklepała kumpla po ramieniu.

– Nie wiem, czy nie będziemy musieli nadwyrężyć waszej gościnności w tym wypadku.

– Co masz na myśli?– Gdzieś w oddali rozległy się ludzkie krzyki i płacz. Szczury zaczęły atakować.

– Patrycja jest w ciąży. Nie mogę narażać jej ani dziecka na niebezpieczeństwo. Musimy u was zostać.– K i Maks osłupieli.

 XVIII

K czuła się dziwnie we własnym "domu". Było to spowodowane przyjazdem starych znajomych. Oboje z Maksem przyzwyczaili się do tego, że są sami. Że poza ich szeptami w szpitalu słychać tylko cichą muzykę starych pomieszczeń. Teraz wiele się zmieniło. Pojawiły się odgłosy kłótni i ciągłego narzekania z pomieszczenia obok. Patrycja z racji ciąży stała się jeszcze bardziej nieznośna i roszczeniowa niż kiedyś, chociaż nawet przed wojną była cholernie opornym na informacje i egocentrycznym stworzeniem. Trudno, ciężarnej się nie wyrzuca na bruk i zimę. K tęskniła za czasami, kiedy uciekała od ludzi do swojego małego pokoju, który dzieliła z Maksem. Tam mogła się zamknąć na świat i posłuchać ciszy. Nie narażała się na spotkanie kogoś znajomego, nie musiała silić się na sztuczną uprzejmość. Mogła odwrócić się dupą do wszystkich i poczytać. Albo pogapić się w ścianę. Teraz nie było już to możliwe, w ich strefie osobistej właśnie została zaburzona równowaga. Co chwilę coś, no ile można?!

Maks wyszedł do Garnizonu. Nie chciał zabrać jej ze sobą, argumentował to tym, że ktoś musi przypilnować naszych gości żeby nie narobili głupot i nie wyjedli wszystkiego razem z koniem. Bała się o niego. Mimo, że przeżyli razem wiele trudnych sytuacji i poradzili sobie z przeciwnościami lepiej niż inni, mimo że wiedziała jak silny i wytrzymały jest Maks, wciąż się o niego bała. Przerażała ją myśl, że pewnego dnia on zwyczajnie już nie wróci, że coś się zdarzy i będzie musiała radzić sobie sama. Tak naprawdę strach wyżerał jej mózg. Nigdy nie martwiła się o siebie, zawsze bardziej o niego. K postanowiła uciec przed hałasem na dach. Usiadła na krawędzi i zapaliła papierosa. Wiedziała, że go kocha. I że nigdy nie pozbędzie się tego strachu.

XIX

Z pamiętnika K:

Dzień 12 stycznia

Zeszłej nocy słyszałam wybuchy. Znowu coś się zaczyna dziać na mieście. Patryk, Patrycja i Maciek postanowili się przenieść do Rebelii, twierdząc że tam im będzie bezpieczniej. Gówno prawda. Coś mi podpowiada, że nie wyjdą z tego żywi.

Dzień 14 stycznia

Wszystko, co było ludzkie w ludziach zatarło się w dwa dni. Za oknami ciągłe strzały, nikt nie wie kto to zapoczątkował. Zaczynam podejrzewać, że Szczury są nową generacją, mają za zadanie wyprzeć ludzi z ziemi i zająć ich miejsce. Maks wciąż nie wypuszcza mnie ze szpitala. Dzisiaj przytulił mnie i powiedział że poradzimy sobie, że damy radę, że przetrwamy. Tulił mnie mocno, aż zmorzył go sen. Ja nie mogłam zasnąć. Ktoś dobijał się do drzwi, błagał o litość, o pomoc. Błagał żeby go wpuścić. A później rozległy się krzyki człowieka płonącego żywcem. I nie krzyczał już nikt.

Dzień 15 stycznia

Maks zostawił mnie tu samą. Wyszedł, powiedział że musi odszukać kogoś kto nam pomoże, że wyjedziemy stąd, że damy sobie radę. Powiedział że wróci. Jest wieczór, nie ma go od rana. Boję się. Ataki się skończyły, ale umocnione jednostki niehumanoidalne atakują bez przerwy.

Dzień 16 stycznia

Zaczynam chyba wariować, włóczę się od ściany do ściany. Nie wiem już co ze sobą zrobić, Maks zabronił mi wychodzić na dach, ale wczoraj przez jedno małe okienko widziałam piekło na ziemi. Swąd śmierci, całe miasto nim trąca, wdziera się we wszystkie szczeliny i powoduje zawroty głowy. Gdzie do cholery podział się ten durny chłop?!

Dzień 17 stycznia

Przestaję racjonalnie myśleć. Źle mi tu samej. Z nudy zaczęłam rysować po ścianach, jakieś kotki, koniki, martwych ludzi. Tak, to czego teraz mamy pod dostatkiem to trupy naokoło. Kochanie, przepraszam za wszystko! Wróć bo się boję!

Dzień 23

Nie pisałam dawno. W szpitalu pojawił się kotek, taki mały i puchaty. Ma na imię Gaja, jest urocza. Skacze po salach, bawi się sznurkami, nitkami i piłeczkami. Jest słodka. Tylko nie chce jeść ani wyjść do światła boi się.

Dzień w styczniu

Ono się boi. Kot powiedział że Maks nie wróci. Ono już nie chce samo być. Próbowało się utopić a nawet połykało żyletki. Ono dalej żyje. I nie rozumie dlaczego żyje. Ono już nie chce

Dzień…

Kto jest ono? Ono jest ja? A ludzkie mięso jaki ma smak?

 XX

Zapisy odczytów odzyskanych z pamięci Maksa tuż przed wymazaniem:

11 stycznia

Rozpoczyna się kolejna wojna. Prawdopodobnie za kilka dni dojdzie do pierwszego starcia. W Garnizonie już wrze, Rebelia szykuje się na najgorsze. Partyzantka usunęła się z granic. Zaczyna się piekło. Skąd to wszystko? Słyszałem plotki, że ta operacja nazywa się "RESET" i ma na celu posprzątanie jednostek słabych i chorych. To przyszło z góry, znad Garnizonu.

12 Stycznia

Plotka była fałszywa, w nocy został wysadzony Garnizon. Rebelia się ledwo trzyma, ale Patryk i tak poprosił żebym ich tam odstawił. Dzisiaj muszę się przejść żeby załatwić jakieś zapasy. K musi zostać w domu, nie wiem jak będzie wyglądało jutro, nie mogę jej narażać.

14 stycznia

Boi się. Wiem to. Szczury mają przewagę nad wszystkim. Jeśli zostaniemy tu dłużej– zginiemy. Zabiorę ją stąd, tylko muszę pogadać z moim człowiekiem w Partyzantce. Podstawią nam auto i wyjedziemy w góry. Okopiemy się i tam przeczekamy to wszystko. Tylko żebym zdążył. Ja też się boję.

15 stycznia

Wpadłem jak mini nuka do kanału. Do miasta weszło jakieś bliżej nieokreślone wojsko. Jedzenia nie ma nigdzie, pomocy również. Partyzantka gdzieś zwiała, nie mogę ich zlokalizować Coraz ciężej się też poruszać po tych ruinach. Mam nadzieję, że mnie posłuchała i nie wychodzi na zewnątrz. Oby nic jej nie było..

17 stycznia.

Sytuacja zmusiła mnie to wcielenia się do oddziału. Rebelie trafił szlag. Idziemy walczyć z czymś, co ma przewagę liczebną, techniczną i każdą inną. Boję się, że już jej nie zobaczę.

23 stycznia

Ujebało mi rękę. Nie wiem nawet co. Było jasno, później ciemno, a teraz nie wiem gdzie jestem. Nie wygląda to na żadne znane mi miejsce. Leżę w czymś, co wygląda jak kapsuła i nie mogę się ruszyć. Nie wiem co oni mi robią, tylko ten przeszywający ból! Boli. Boli! BOLI!!!!

27 stycznia

Mam nową rękę. Nie jest taka zwykła. Jest silniejsza. Inna. Czuje, że K już nie żyje. Tak bardzo za nią tęsknię… Była świetną wojowniczką, wspaniałą i piękną kobietą… A teraz już jej nie ma! Zabraliście mi ją…

Ostatnie wspomnienie: 27 stycznia.

Plan nadrzędny: odszukać dziewczynę

Plan drugorzędny: Wyczyścić obojgu pamięć.

OBIEKT ZDOLNY DO WALKI

XXI

'Idą tu! Słyszę ich. Próbują przebić się przez drzwi, trzeba uciekać. Uciekać!' K, a raczej to co z niej zostało pełzła przez korytarz w stronę klatki schodowej. Oddział próbował sforsować drzwi, cholera wie czego szukali w szpitalu który uznawany był za opuszczony. Drzwi ustąpiły. Pięciu? Nie, siedmiu ludzi ubranych w ciężkie pancerze wpadło do środka. Zaczęli przeczesywać od dołu. Nie ma gdzie uciec. Schodami nie, bo szybko ją znajdą. Wgłąb oddziału. Którędy? Nie ma gdzie! Winda towarowa! Tak! Zepsuta. Kurwa! To nic, wlazła do środka i przez wąską szparę między segmentami zasuwek obserwowała kawałek sali i korytarza. po dłuższej chwili dotarli na górę. Szukają jej, ale po co? Minęli już sale w któych była broń, jedzenie, ich rzeczy osobiste. Maks zaginął, nie ma go. Oddział poruszał się szybko, przegrzebywali każdy kąt. Wychodzą! Gloria victis! K poczuła, że coś próbuje ją ugryźć w kostkę, odruchowo złapała to i ścisnęła. Szczur pisnął i zdechł zmiażdżony.

Oddział szturmowy pod wodzą kapitana Kazimiersiego aka Kazik szukał dziewczyny, przegrzebali wszystko.' Nie mogła uciec! Siedzi na dachu? Niemożliwe, zauważyliby ją z zewnątrz. Z pamięci tamtego facta wygrzebali to właśnie miejsce, chyba że nasza mała księżniczka zmieniła kolację' Kazik tłukł się z myślami, to było dla niego ważne zadanie, być może ostatnie przed awansem. Nie chciał nic schrzanić, a tymbardziej wracać z pustymi rękami. Coś pisnęło. Dwaj ostatni odwrócili się.

– Sprawdzał ktoś szyb towarowy? Nie? Kretyni…– Kazik przeładował broń i najciszej jak to było możliwe zakradł się do szybu. Odliczył do trzech i szarpnął za segmenty. Metalowe blachy rozsunęły się z łoskotem, a w małej komorze ukazał im się obraz godny pożałowania. Wychudzona dziewczyna z przerażeniem na twarzy, cała wymazana krwią jakiegoś zwierzątka, ktre trzymałą kurczowo zaciśnięte w malutkiej dłoni. Zza pleców Kazik usłyszał kilka niewybrednych komentarzy. – Rudy, wyciągnij ją stamtąd i, na Boga zabierz jej co paskudztwo!- Postawny chłopak o czerwonej od piegów twarzy podał komuś broń i szybkim szarpnięciem wydarł K z szybu, następnei ścisnął jej nadgarstek. Ręka z cichym chrupnięciem poddała się, na ziemię padł wyflaczony szczur.

– Jesteś w stanie iść?– Kazik zapytał, ale nie doczekał się odpowiedzi, więc rozkazał Rudemu wziąć ją na ręce i zanieść do samochodu. K nie stawiała oporu, bo po co? Nie było już o co walczyć, przez kilka długich tygodni zdychała z głodu w tycm cholernym szpitalu, wyżarła chyba wszystkie szczury. Co gorszego mogło ją spotkać? Rudy facet który swoimi twardymi łapami starał się jak naj dokładniej ją obmacać, widziała po nim jak w jego małym móżdżku rodzą się ohydne myśli. Chciała, żeby ją puścił, i już nigdy więcej nie dotykał.

Oddział zszedł do samochodu.

-Mamy ją!- Zakomendował Kazik.

– Dobra, ładujcie do auta i jedziemy. Dobrze się spisaliscie!- Rudy wrzucił K do dużego pancernego auta jakby była kawałkiem mięsa dla psów. Wsiedli. 'Gdzie mnie zabiorą? Będzie bolało? Umrę?' Te pytania krażyły jak paskudne sępy nad dogorywającym kotem. K zamknęła oczy. Nagle poczuła, że ktoś nakrywa ją kocem. Było jej już cieplej. Ten głupi gest sprawił, że bała się troszkę mniej, a mimo to okropnie.

'Rudy już się do niej nie zbliży, nie pozwolę mu'. Kazik długo zastanawiał się, czemu właściwie przyszło mu to do głowy. Nie powinni go obchodzić co się stanie z tym dziewczątkiem. A jednak obchodziło, tylko dlaczego? Leżąc w nocy na pryczy i patrząc w sufit kontemplował nad wyglądem dziewczyny. 'Oczy. Tak, to te oczy.' Takim samym wzrokiem patrzyła na niego córeczka, kiedy Szczury wdzierały ją za do kanału. Nie dał rady ocalić córki. Może chociaż ocali tę małą.

Koniec

Komentarze

<> Każdy konstruowany bądź naprawiany element miał mniej więcej ten sam schemat działania: do pewnego czasu praktycznie niezniszczalny, jeden bardzo słaby punkt o którym wiedział tylko twórca i odgórnie ustalona liczba użyć. Liczba ta była losowo wybierana, pomysł polegał na tym, że gdy karabin lub pojazd psuł się po jakimś czasie skretyniali dowódcy zwalali to na niekompetencję idiotów szeregowych. Tak więc ręce mieli pełne roboty. <>

No to przyglądamy się dokładniej, co w zacytowanym fragmencie znaleźć można ciekawego.

<> Każdy konstruowany bądź naprawiany element miał mniej więcej ten sam schemat działania: […].

To oznacza, że i zamek karabinu, i pompa paliwowa w dowolnym pojeździe, i zegarek na ręce pana generała działały w ten sam sposób. Interesująca koncepcja – jednakowość działania tak różnych urządzeń…

<> […] do pewnego czasu praktycznie niezniszczalny, jeden bardzo słaby punkt o którym wiedział tylko twórca i odgórnie ustalona liczba użyć.

Niezniszczalny, a bardzo po pewnym czasie i pewnej liczbie użyć słaby punkt to naprawdę fascynująca, nowatorska koncepcja konstrukcji sprzętu – szczególnie wojskowego. Jeszcze bardziej zadziwia, że, oprócz konstruktorów, sama liczba użyć znała lokalizację tego niezniszczalnego słabego punktu… Absolutnie bezkonkurencyjnie zadziwia, że w tak skomplikowany i mało sensowny sposób można pisać o resursach. Nie, nie o dawnych klubach towarzyskich…

<> Liczba ta była losowo wybierana, […].

Z zakresu od jednego do ilu? :-)

<> […] pomysł polegał na tym, że gdy karabin lub pojazd psuł się po jakimś czasie skretyniali dowódcy zwalali to na niekompetencję idiotów szeregowych. Tak więc ręce mieli pełne roboty. 

Znaczy, ci idioci szeregowi mieli pełne ręce roboty?

+++++++++++++

Przykro mi, ale kiepsko to wygląda pod względem językowym. Tekst, który nie daje się spokojnie przeczytać z powodu “łaciatości” języka, przekazu myśli. A to podstawa, niestety. Dopiero potem można pouprawiać różne zabawy…

Postapokalips było ci u nas dostatek, ale to nie zarzut, to stwierdzenie sprawdzalnego faktu.

Przeczytałam pierwszą część i tekst mnie nie wciągnął. Trochę dlatego, że nie przepadam za postapokalipsami, trochę z powodu języka (o którym wspominał też Adam), trochę dlatego, że trudno mi uwierzyć w niektóre rzeczy. Na przykład w studentów gromadzących pokaźne zapasy.

Interpunkcja kuleje, robisz błędy w zapisie dialogów.

Przykłady innych usterek:

ale nie na tą porę.

Tę porę.

Kora miała sobie wtedy wesołe 19 lat i bała się przyszłości.

Liczby raczej zapisujemy słownie.

cmentarze z resztą też

Zresztą.

Początkowo korzystali z własnych zgromadzonych zapasów, później bardzo szybko Maks znalazł dojścia do większych zapasów, a co kradzione to nie tuczy.

Powtórzenie.

K przytuliła go do piersi i zaczęła uspokajająco głaskać po głowie.

Ale dlaczego nagle K? Oszczędzasz na znakach?

Babska logika rządzi!

A, właśnie. Nie napisałem, że też zwróciłem uwagę na skracanie imienia do pierwszej litery. Inspiracja Kafką? Nie w takim temacie…

Jak na coś pisane w formie bloga, w różnych sytuacjach i miejscach, to i tak nie jest źle.

Przeczytałam i ogólnie myślę, że to całkiem ciekawa historia, tylko należałoby ją bardziej rozbudować, wolniej posuwać akcję, albo skupić się na jednej chwili. :) Niektóre momenty zszokowały mnie, szczególnie te o kanibalizmie, ale chyba taki był cel. Pozdrowionka :D

 

Możesz pisać sobie w jakiejkolwiek formie, gdziekolwiek, a na dodatek w różnych sytuacjach, nim jednak następnym razem coś opublikujesz, być może dobrze byłoby , gdybyś zajrzała TU

Sorry, taki mamy klimat.

Zaczynanie opowieści zdaniem wulgarnym jest bardzo ryzykownym zabiegiem. Szczególnie, że tagi nie wskazują na taką zawartość.

bitych 20 minut – liczebniki zapisujemy słownie

do rozmyślań,[+] leżąc

tą porę – tę porę

Od drugiego akapitu zaczyna się coś bardzo złego – wypisujesz takie streszczenie wydarzeń, jak w napisach początkowych do Gwiezdnych Wojen. W filmie się to sprawdza, w opowiadaniu – ani trochę. Opowiadanie to taki gatunek, który pokazuje wycinek pewnej rzeczywistości. Sztuką jest świat stworzyć i ukazać w tle, w detalach, w mini-plamkach, czasem ledwo widocznych. A fabuła ma dominować, ma być tą przewagą tekstu, przewijać się przez cały, od początku do końca; opisy nie powinny być prezentowane od początku, bo hm… to zniechęca. Mnie to zniechęciło. Tekst jest za długi, by można było sobie pozwolić na takie zniechęcenie od otwarcia.

Jeszcze co do tego Twojego streszczenia… jest takie co do roku. Może to jest dobre dla filmu dokumentalnego, lecz w opublikowanych papierowo opowiadaniach nigdy się z tym nie spotkałem. To jakaś nauka.

Zapewne znowu koszmar. Znów ten sam. – powtórzenie

Nagle zerwał się ze snu ciężko dysząc – przecinek przed ciężko

Jak skracasz imię do jednej litery to stawiaj po nim kropkę.

do ludzi,[+] kryje się w objęciach swojej kobiety,[-] z powodu strasznego snu

I porzuciłem to opowiadanie mniej więcej po 1/5 objętości. Ten opis i pierwsze zdanie mnie zniechęciły, dalej jest sporo niedoróbek, mimo że opowiadanie miało już kilka tygodni na poprawki.

Przykro to mówić, ale sposób w jaki tekst został napisany, zniechęca do czytania już po kilku pierwszych zdaniach. Brnęłam jednak dalej, ale okazało się, że im dalej, tym gorzej. Mimo masy błędów i potknięć nie robiłam łapanki, bo Autorce najwyraźniej na tym nie zależy, skoro usterki wytknięte przez wcześniej komentujących nie zostały usunięte.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mimo, że od napisania tekstu i wstawienia go na forum minęło sporo czasu, ja wciąż nie mam kiedy poprawić błędów. Ot, życie. Opowiadanie było wrzucone na stronę dość spontanicznie, żeby zobaczyć co się stanie. Stało się co miało się stać i może w przyszłości doprowadzi to do jakichś zmian. Za wytknięte błędy dziękuję, z pewnością odniosę się do nich w przyszłości.

Nowa Fantastyka