Ręce ma mokre od krwi. W dłoni ściska strzęp, wycięty z chirurgiczną precyzją ułamek ludzkiego ciała, który jeszcze nie umarł. Wciąż pulsuje między palcami, łaskocze opuszki szelestem wyciekającego życia.
Ale tandeta, myśli Morderca, unosząc skrawek czerwieni nad głowę. Ściska go i pozwala, by kilka rubinowych łez skapnęło na wysunięty język. Scena jak z letniego horroru.
Zastanawia się, czy nie zostawić jakichś znaków, rytualnego pentagramu, może zapisanej krwią wiadomości. Psychopaci tak robią. Ponoć. Kobiecie i tak nie zrobi to różnicy, a dziennikarze będą dziękować mu w duchu za świetny materiał.
Po namyśle dochodzi do wniosku, że to nie w jego stylu. Nie powinien bawić się jedzeniem.
W ustach wciąż czuje smak świeżego mięsa obficie doprawionego strachem, a po ciele powoli rozchodzi się fala błogiego spełnienia.
Niech Janusz się tym martwi, myśli Morderca i wycofuje się, zatapia w podświadomości, gdzie uwił sobie ciepłe gniazdko z lęków, stresu i skrywanych kompleksów biznesmena.
W brudnej szybie, przyprószonej nikłym światłem odległej latarni, odbija się twarz mężczyzny. Mgła szaleństwa znika powoli z jego oczu, a umazane czerwienią kąciki ust opadają. Błogi uśmiech zostaje zastąpiony wyrazem przerażenia. Źrenice zwężają się nerwowo, powieki rozwierają się szeroko. Między wargami mężczyzna wyczuwa krew, na języku czuje smak surowego mięsa. Ledwo powstrzymuje torsje.
Mój Boże, myśli, chwytając się za głowę. Nie chce nawet patrzeć na swoją ofiarę. Znowu to zrobiłem.
*
Ręce miała mokre od potu. Siedziała na łóżku, na przemian zaciskając i rozluźniając palce. Sen był tak realistyczny, że niemal czuła jeszcze wilgotną teksturę kawałka ludzkiego ciała. Przed oczami miała mroczki, wiedziała, że tej nocy już nie zaśnie.
Postanowiła wstać.
Zegar wskazywał czwartą trzydzieści, gdy stanęła przy kuchennym blacie, by pomóc matce. Ta nie pytała o nic, uśmiechnęła się tylko znad krojonego chleba. Kobieta zawsze przed pracą szykowała śniadanie dla całej rodziny i choć mogła brać ze swojego marketu część niesprzedanych bochenków, ledwo starczało dla wszystkich.
– Dokończysz za mnie, Aniu? – zapytała, odkładając nóż na deseczkę.
Dziewczyna skinęła bez słowa, zastępując matkę przy pracy. Kątem oka zerknęła na kalendarz i zamarła. Palce bezwiednie zacisnęły się na rękojeści noża, gdy uzmysłowiła sobie, którą cyfrę otacza okienko wskaźnika.
– Dzisiaj piętnasty, mamo.
– Wiem. – Głos kobiety brzmiał łagodnie, uspokajająco, a mimo to pomiędzy dźwiękami dało się wyczuć akord niepewności.
Matka podeszła do jednej z kuchennych szafek, nieświadomie powtarzając comiesięczny rytuał. Ze środka wyjęła skrzyneczkę z niepomalowanej sklejki i zajrzała do środka, by po chwili westchnąć cicho. Oszczędności w pudełku było dokładnie tyle, co cztery tygodnie wcześniej.
Zdecydowanie za mało.
– Wybacz, kochanie, ale dzisiaj wrócę później – powiedziała, zmuszając kąciku ust, by wykrzywiły się w uśmiech. Zapewne miał uspokoić córkę, ale w rzeczywistości był pusty jak oczy ślepca. Dziewczyna czuła, że gdyby martwe zwierzęta mogły się uśmiechać, robiłyby to właśnie w ten sposób. – Po pracy odwiedzę jeszcze pana Marka. Zajmiesz się domem, prawda?
Dziewczyna przytaknęła energicznie, żeby spływające na czoło włosy zasłoniły jej twarz. Nie chciała, by matka zobaczyła, jak bardzo w jednej chwili zbladła.
Poczuła ukłucie strachu. Na razie lęk pukał tylko w cienką ścianę na granicy świadomości, ale wiedziała, że niedługo rozpełznie się po całym umyśle jak węże uwolnione z gniazda. Każdego dnia ze zgrozą spoglądała w lustro, patrząc, jak jej ciało dojrzewa, staje się coraz bardziej kobiece.
Pan Marek niedługo zażyczy sobie, by ona również go odwiedzała.
*
Siedzi w wygodnym fotelu. Rozluźniony, z jedną nogą założoną na drugą. Wygląda jak milion dolarów. Naprzeciw niego spoczęła dziennikarka. Długie nogi, profesjonalny uśmiech, żakiet skrojony na miarę. Smukłymi palcami bębni w szklany stół ustawiony między nimi.
– W studiu jest z nami pan Janusz Dietrich. Biznesmen, milioner i społecznik. – Kobieta spogląda prosto w kamerę, po czym przenosi wzrok na gościa. – Witam, panie Januszu.
Mężczyzna odpowiada oszczędnym skinieniem. Kąciki ust unosi w wyćwiczonym do perfekcji uśmiechu wytrawnego handlowca.
– Pańska firma – kontynuuje dziennikarka – Dietrich Trading, odniosła ostatnio kilka spektakularnych sukcesów.
– Zgadza się – odpowiada mężczyzna. Jego głos emanuje nieskrywaną dumą. – Wartość akcji mojej spółki w samym zeszłym tygodniu wzrosła o trzy punkty procentowe. Nie będzie przesadą, jeśli powiem, że w tej chwili jesteśmy jedynym liczącym się dystrybutorem oleju napędowego w Polsce.
– To niewątpliwie wielkie osiągnięcie. Jednak o swojej filozofii biznesu opowiadał pan już podczas wielu wywiadów i prelekcji. W tej rozmowie chciałabym poruszyć inny, nieznany dotąd, aspekt pana działalności.
Mężczyzna udaje uprzejme zainteresowanie i pozwala, by na jego twarzy zagościł wyraz zdziwienia. Doskonale wie, dokąd zmierza ta rozmowa, ale patrzy na nią jak na wszystko – przez pryzmat rachunku zysków i strat. Zamierza grać w tę grę, dopóki wynik pozostanie dodatni.
– Jak państwo wiedzą – tym razem kobieta spogląda prosto w kamerę – nasze miasto od wielu tygodni terroryzowane jest przez seryjnego mordercę. Policja wciąż pozostaje bezradna wobec zagrożenia, lecz mało kto zdaje sobie sprawę, że jest jeden człowiek, który oparł się bezsilności i od samego początku anonimowo wspiera rodziny ofiar tragedii. Naszym dziennikarzom wreszcie udało się odkryć tożsamość tego dobroczyńcy.
Kamera wykonuje najazd na twarz biznesmena, zupełnie jakby jego reakcja była kluczowa dla całej sceny.
– Wie pan już chyba, o kim mówię, prawda, panie Dietrich?
Twarz Janusza wykrzywia się w maskę zakłopotania, a na usta wpełza nieśmiały uśmiech. Jest pewien, że właśnie taką reakcję przewidzieli dla niego w scenariuszu, a mały pokaz na pewno doda mu kilka punktów na skali opinii publicznej.
– Cóż. – Mężczyzna mruga porozumiewawczo. Jego oczy pozostają czyste i przejrzyste, choć myśli powoli ciemnieją. – Mam pewne podejrzenia.
Kobieta odpowiada zalotnym uśmiechem. Jest przekonana, że nawiązała się między nimi nić porozumienia. Myli się.
– Chciałabym zapytać o to, co na pewno przeszło właśnie przez myśl każdemu z telewidzów. Dlaczego zdecydował się pan na działanie w tej konkretnej sprawie?
– Moja spółka od dawna wspiera wiele organizacji charytatywnych. Nie ma powodu, by nie dzielić się z potrzebującymi własnym dobrobytem. – Spojrzenie Dietricha zmienia się. Jego oczy zachodzą mgłą, choć zmiana zdaje się być niedostrzegalna. Niezauważalnie delikatna, jak trzepot skrzydeł motyla, który zwiastuje tajfun w innym miejscu, innym czasie. – Ta sprawa to jednak całkowicie oddzielny temat. Dotyczy nas wszystkich. Nikt tak naprawdę nie może być pewien, czy po powrocie do domu zastanie rodzinę w komplecie. Uważam jedynie, że w takich chwilach każdy powinien dać coś od siebie. Nie jestem bohaterem, złapanie złoczyńcy nie leży w granicach moich możliwości. Staram się tylko choć trochę ulżyć w cierpieniu tym, których bezpośrednio dotknęła tragedia, choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że pieniądze nigdy nie będą w stanie wrócić życia ich bliskim.
*
Siedziała na niewygodnej kanapie. Zmatowiała tapicerka zaszeleściła, gdy dziewczyna zacisnęła dłoń na poręczy. Szeroko rozwarte oczy wciąż wpatrywały się w telewizyjny show, lecz głosy docierały do uszu dziewczyny jak przez mgłę. Słyszała tylko spowolnione parodie szeptów i karykatury śmiechu zagłuszane przez szum coraz szybszego pulsowania w skroniach.
Im dłużej wpatrywała się w uśmiechniętego biznesmena, tym większej nabierała pewności. Umysł dopiero teraz skojarzył fakty. Szklana tafla ekranu ukazywała odbicie tej samej twarzy co wyszczerbiona szyba ze snu.
Dziennikarka również zdawała jej się dziwnie znajoma, choć przecież dziewczyna nie oglądała telewizji praktycznie wcale. Nie mogła odgadnąć dlaczego, nawet analizując po raz kolejny regularne rysy twarzy i pełen profesjonalizmu uśmiech. Dopiero gdy znów spojrzała na obraz biznesmena, kątem oka dostrzegła, że twarz dziennikarki ciemnieje i pokrywa się czerwonym skrzepem. W pół oddechu zimne kości policzkowe pękły jak pod naporem niewidzialnego młota, a pociągnięte drogą szminką usta zmieniły się w krwawą miazgę.
Iluzja trwała tylko ułamek sekundy. Wszystko wróciło do normy, nim oczy dziewczyny zdążyły rozszerzyć się w przerażeniu, pozostawiając po sobie tylko na wpół realne plamki powidoku na granicy pola widzenia.
To jednak wystarczyło, by Ania utwierdziła się w przekonaniu, że dziennikarka również była częścią jej snu. Martwym, zmaltretowanym fragmentem makabrycznej całości.
*
Wchodzą do restauracji. Wewnątrz jest jasno i przestronnie. Kryształowe lampy subtelnie oświetlają lokal, nadając mu pozór tajemniczości, a obrusy niemal lśnią czystą bielą. Płomyki pełgające delikatnie na świeczkach, które zdobią każdy ze stolików, dopełniają obraz.
Kelner prowadzi ich do zarezerwowanego wcześniej stolika. Biznesmen odsuwa krzesło, dziennikarka siada. Po chwili oboje spoglądają na siebie znad kart dań.
Mężczyzna czuje, że kobieta go pragnie. Widzi to w jej uśmiechu, ruchach. Tym, jak zaczesuje palcami kosmyki włosów za ucho, jak delikatnie przygryza wargę. Pożąda jego sławy, pieniędzy i niebezpieczeństwa, które czai się za przesłaniającą oczy mgłą.
On też jej pragnie, choć nie tak, jak ona sądzi.
Dietrich zamawia najdroższe wino z karty, pokazuje szarmanckość i charyzmę. Dziennikarka bryluje elokwencją, zniewala perfekcyjnym uśmiechem.
Mierzą nawzajem swoją wartość. Oboje znają zasady gry, choć dla niego zwycięstwo ma zupełnie inną postać niż dla niej.
Gdy kelner przynosi pierwsze z dań, Janusz nagle poważnieje. Z jego oczu znika mgła, a ręce zamierają wpół gestu. Rozgląda się wokół przestraszony, a na kobietę patrzy, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Anomalia trwa tylko kilka uderzeń serca. Zbyt krótko, by wywołać u towarzyszki coś więcej niż delikatne uniesienie brwi.
Nie bądź egoistą, myśli Morderca, spychając Janusza za kolejne warstwy świadomości. Ja też muszę jeść.
*
Weszła do opuszczonego magazynu. Wewnątrz było ciemno i duszno. Pod ścianami walały się sterty gratów, zbyt zniszczonych lub bezużytecznych, by komukolwiek chciało się je kraść, a jedynym źródłem światła były smugi księżycowej łuny wpełzające do środka przez dziury wypalone w stropie.
Dziewczyna szła powoli. Oczy miała szeroko otwarte, niemal słyszała łomot własnego serca. Zupełnie nie rozumiała, dlaczego jej młodsi bracia namaścili ten budynek na swój plac zabaw. To miejsce nawet za dnia było straszne, a w nocy przypominało wycinek innego świata. Jakby ktoś nakleił kadr horroru na fragment rzeczywistości.
Była to też jedyna droga do miejsca przyszłej zbrodni, którą Ania mogła podążyć bez przyciągania niczyjej uwagi.
Dziewczyna była zaskoczona, że udało jej się dotrzeć tak daleko. Nie potrafiła wyjaśnić, co dawało jej siłę, by stawiać kolejne kroki. Wszystkimi zmysłami czuła, że powinna zawrócić, uciec jak najdalej, by choć trochę uspokoić krzyczący w umyśle instynkt. A mimo to nie potrafiła przestać przeć naprzód. Nogi na przemian unosiły się i opadały, drętwe, skostniałe. Zupełnie jakby kierował nimi mechanizm całkowicie niezależny od jej woli.
Przez opar nerwów i stresu przebijał się czasem zdrowy rozsądek. Szeptał, że wystarczyłoby zadzwonić na policję. Każda informacja o nieuchwytnym mordercy była przecież warta swej wagi w złocie.
Tylko co miała im powiedzieć? Że przyśnił jej się mord w ciemnej alejce? Uśmiechnęła się krzywo, odpędzając natrętną myśl.
W jej twarz uderzył delikatny podmuch. Niósł ze sobą gorzki odór strachu i słodką woń świeżej krwi. Dziewczyna wzdrygnęła się odruchowo. Miała wrażenie, że wszystkie mięśnie w jej ciele tężeją w jednej chwili.
Poczuła zbrodnię, zanim dane jej było ją zobaczyć.
*
Patrzy na swoje dłonie. Obserwuje, jak szkarłatne krople spływają po palcach, by zastygnąć wpół drogi do przegubów. Gdy spogląda w dół, widzi oczy kobiety. Martwe i puste, osadzone w twarzy wciąż wykrzywionej grymasem przerażenia zmieszanego z agonią.
Właśnie takie kobiety kocha najbardziej. Uwielbia ten krótki moment, gdy z tęczówek znika ostatnia iskra życia, a ciało nadal pozostaje miękkie, krew wciąż ciepła.
Nie zamierza bardziej bezcześcić zwłok. W ustach czuje posmak świeżego mięsa, rozkoszuje się chwilą. Mimo że z ciała dziennikarki wydusił tyle życia, ile było w stanie mu dać, wciąż czuje niedosyt.
Zbyt długo pościł. Wszystko dlatego, że uwielbia patrzeć, jak Janusz z całych sił próbuje nie wypuścić go na wolność. Desperackie starania biznesmena niezmiernie go bawią, choć teraz odczuwa dotkliwiej niż zwykle, że każda rozrywka ma swoją cenę.
Mam ochotę na deser, myśli morderca, uśmiechając się do impulsu, który właśnie wspina się po jego kręgosłupie. A ten chyba sam do mnie przyszedł.
*
Patrzyła na swoje dłonie. Trzęsły się niemiłosiernie, gdy przeciskała się przez dziurę w ścianie magazynu. Całą sobą czuła, jak blisko miejsca zbrodni się znalazła. Kątem oka niemal widziała, jak skrawek rzeczywistości pulsuje strachem i śmiercią. Prawie na wyciągnięcie ręki.
W uliczce panował ciężki półmrok, a mimo to potrafiła bezbłędnie rozpoznać pochylonego nieopodal człowieka. Zupełnie jakby kontury jego ciała otaczała jakaś dziwna aura.
Jej serce zabiło mocniej, gdy zobaczyła, że mężczyzna się podnosi, a oddech zamarł w piersi, kiedy ich spojrzenia spotkały się. Nawet z tej odległości dostrzegła szaleństwo szczerzące się do niej zza zamglonych źrenic.
Ze wszystkich sił starała się stłumić krzyczące w ciele instynkty. Nie mogła pozwolić sobie na ucieczkę. Wtedy cały wysiłek poszedłby na marne. Nic by się nie zmieniło.
Przymknęła oczy tylko na moment, kawałek czasu mierzalny dwoma przyśpieszonymi oddechami, a gdy je otworzyła, mężczyzna stał już przy niej.
– Nie uciekasz? – zapytał.
Pokręciła głową.
– Szkoda.
*
Stoi tuż przed nieznajomą dziewczyną. Po jej skroni stacza się kropla potu. Mysie włosy okalają twarz, którą mógłby zmiażdżyć jednym ruchem ręki, a wątła pierś unosi się i opada w rytm nieregularnych oddechów.
Na ulicy nie zwróciłby uwagi na kogoś takiego, jak na setki innych ludzi, których ścieżki codziennie mijają jego własną o grubość włókna drogiego garnituru. Mimo to czuje, że coś ich łączy. Jakaś siła splata nici ich żyć w tkaninę, której kształtu nie jest w stanie określić.
Dlatego kąciki ust mężczyzny wykrzywiają się w uśmiech, a ręce unoszą się mimowolnie. Palce oplatają chudą szyję. Muskają delikatnie mokrą od potu skórę, wyczuwają przyśpieszony puls. Wreszcie zamierają w bezruchu, by za chwile zacisnąć się jak imadła.
*
Stała tuż przed nieznajomym mężczyzną. Mimo że na żywo widziała go pierwszy raz w życiu, czuła jakąś dziwną więź, cienką nić, która splotła ich losy w niepojmowalny dla Ani sposób.
Gdy zobaczyła go w telewizji, odkryła, kim bywał w mroku nocy, przez głowę przeszły jej dziesiątki pomysłów na wykorzystanie tej wiedzy, lecz tylko jeden miał choć niewielkie szanse powodzenia.
Ten najbardziej desperacki.
Nawet teraz, kiedy w zamglonych oczach mężczyzny widziała odbicie swej wykrzywionej przerażeniem twarzy, wiedziała, że postąpiła słusznie. A przynajmniej to próbowała sobie wmówić, bo przecież nie mogła się już cofnąć. Palce zaciśnięte wokół szyi, chrapliwe oddechy i powietrze, ostatkiem sił wciągane do płuc, dotkliwie uzmysławiały jej, jak bardzo przekroczyła punkt bez powrotu. Mogła już tylko mieć nadzieję, że jej przypuszczenia okażą się słuszne.
Że pieniądze za jej życie pomogą rodzinie, a matka da sobie radę bez niej.
– Proszę pamiętać o odszkodowaniu – zdołała wycharczeć, gdy uścisk palców zelżał na sekundę. – Oni bardzo go potrzebują.
Zanim osunęła się w niebyt, zobaczyła, że mgła przesłaniająca spojrzenie mężczyzny znika, a jego oczy rozszerzają się w wyrazie bezgranicznego zdumienia.
*
Opanuj się, Morderca nakazuje Januszowi w myślach, przecież to jedyne rozwiązanie. Będziemy skończeni, jeśli pozwolisz jej żyć. Pójdzie na policję i wszystko wyśpiewa! Chcesz spędzić resztę życia w kryminale?
To jednak nie pomaga. Jakaś siła odbiera Mordercy kontrolę, próbuje wyrzucić go poza granicę świadomości. Spojrzenie mężczyzny powoli nabiera klarowności, a uścisk palców słabnie.
– Uciekaj – szepcze Janusz. Jego oczy zabarwia jakiś dziwny rodzaj pierwotnego strachu. – Uciekaj, on zaraz wróci!
Dziewczyna patrzy na niego jak zaszczute zwierzę. Nie ma pojęcia, co właściwie się dzieje, lecz czuje, jak jej postanowienie słabnie. Kruszeje pod naporem pompowanego wraz z krwią przerażenia, wycieka przez palce słabnącego z każdą sekundą uścisku. W pewnej chwili prawie zanika, a Ania zdaje sobie sprawę, że jej nogi same spinają się do biegu, desperackiego wyścigu o własne życie.
Powstrzymuje się w ostatniej chwili.
Smukłe palce dziewczyny nieśmiało muskają dłonie mężczyzny. Janusz chce je odsunąć, ale Ania na to nie pozwala. Chwyta je z czułością, z jaką gładzi się policzek członka rodziny na łożu śmierci, po czym przyciska do własnej krtani.
Biznesmen nie pojmuje tego, co właśnie ma miejsce. Ostatkiem sił udało mu się pozbawić Mordercę kontroli, zepchnąć poza świadomość, by ocalić tę dziewczynę przed straszną śmiercią, a ona zdaje się robić wszystko, żeby zniweczyć jego starania. Wątpliwości szybko jednak ustępują. Toną w oparach mgły, która w chwili wahania pojawia się na granicy pola widzenia.
Pół oddechu później opar rozlewa się w oczach zasłoną mleczno-szarej ciemności.
*
Opanuj się, dziewczyna nakazała sobie w myślach, przecież to jedyne wyjście.
Oddechu znów zaczęło brakować w piersi, a krtań wydała się dziwnie krucha w zetknięciu z silnymi rękoma mężczyzny.
– Nie chcesz umierać, prawda? – wyszeptał Morderca, delikatnie przekrzywiając głowę.
Ania poczuła, że jej oczy zaszły łzami, tak że postać mężczyzny rozmyła się w niewyraźny kontur, a wyraz zaciekawienia na jego twarzy zupełnie się rozmazał.
Zaprzeczyła. Nie widziała powodu, żeby kłamać.
– Ty naprawdę chcesz zrobić z siebie męczennika dla tej śmiesznej sumy. Nie rozumiem. – Gdyby nie wilgoć przysłaniająca pole widzenia, dziewczyna zobaczyłaby, jak biznesmen marszczy brwi. – Dlaczego nie uciekasz, nie bronisz się? Dlaczego jesteś taka nudna?
Nie znała odpowiedzi na te pytania. Myślenie z każdą sekundą stawało się trudniejsze, a po ciele zaczęły rozchodzić się kolejne fale odrętwienia. Dziewczyna słyszała, że biznesmen coś mówi, krzyczy wręcz i potrząsa nią z sobie tylko znanych powodów, ale słowa i gesty były dziwnie odległe. Stały się ledwie cieniem zdarzeń za zasłoną ciemności.
– Wybaczam ci – wyszeptała ostatkiem sił. Ostatni oddech poniósł szept wprost do uszu mężczyzny, a ostatnia myśl błysnęła w umyśle jakimś niewytłumaczalnym przeświadczeniem, że te słowa zmieniają wszystko.
Nim osunęła się w niebyt zobaczyła coś jeszcze. Obrazy i sceny. Poszarpane i bezładne jak nieudolnie zmontowany film, a jednak zamykające całe jej życie w ułamku chwili. Momencie mierzalnym ostatnimi uderzeniami serca.
Ujrzała ojca w swym jedynym garniturze, gdy ze złożonymi na piersi rękoma wjeżdżał do pieca krematoryjnego. Widziała mężczyzn, którzy z wężowymi uśmiechami na twarzach machali podpisanymi przez niego wekslami i umowami. Dostrzegła swoich braci i siostry w zbyt ciasnym mieszkaniu. Wreszcie zobaczyła też matkę. Zmęczony uśmiech, gdy wracała z kolejnej podwójnej zmiany. Pustkę w oczach, gdy wracała od pana Marka.
Na końcu dziewczyna zobaczyła samą siebie. Odbicie niepozornej sylwetki w wielkim lustrze osadzonym w kompletnej pustce. Wiedziona nagłym impulsem uniosła dłoń, a gdy palce dotknęły srebrzystej powierzchni, tafla zafalowała jak jezioro, którego spokój zburzył ciśnięty weń kamień.
Wtedy po drugiej stronie lustra zobaczyła jego.
Janusz stał przed nią z wyciągniętą dłonią. Ich palce zetknęły się, jednocześnie zaburzyły dwie strony tej samej tafli i wtedy Ania poczuła, że ich myśli splatają się. Obrazy zaczęły stopniowo zalewać umysł dziewczyny, zupełnie jakby staczały się z dłoni mężczyzny i pełzły po jej przegubie, a potem ramieniu wprost do świadomości.
W głowie miała niesamowity mętlik. Obce myśli wdzierały się między jej własne, tworząc przedziwną mozaikę nieistniejących wspomnień. A gdy chaos stał się prawie nie do zniesienia, Ania zdała sobie sprawę, że może nad nim zapanować. Jej mózg zaadaptował się do nowej sytuacji, tak jak oczy po pewnym czasie przyzwyczajają się do piwnicznych ciemności.
Zaczęła oddzielać myśli Janusza od swoich. Rozplątywała supły idei, rozrywała węzły obrazów. Z początku powoli, nieudolnie, lecz szybko nabrała wprawy. Gdy wreszcie metafizyka dwóch umysłów wróciła do stanu pierwotnego, dziewczyna dostrzegła coś jeszcze. Coś jakby kołtun myśli, czarny kłąb żądzy podszyty cierniami osobowości. Twór tkwił gdzieś na skraju świadomości Janusza, wpijając się w jestestwo mężczyzny. Przez nieskończenie krótki moment była jedną jaźnią z nosicielem tego paskudztwa, dlatego choć coś takiego widziała pierwszy raz w życiu, w jakiś sposób dokładnie wiedziała, z czym miała do czynienia
To właśnie był Morderca.
Stwór był blisko, na wyciągnięcie metafizycznej ręki. Tak blisko, że przeświadczenie, które nagle pojawiło się w umyśle, świadomość, że mogłaby po prostu sięgnąć do niego i oderwać od żywiciela, wydała jej się czymś zupełnie naturalnym.
Zanim uzmysłowiła sobie, co naprawdę robi, otoczyła Mordercę wiciami własnych myśli. Zakotwiczyła je w czarnej masie, mimo że nawet pozbawiony fizyczności kontakt z tym czymś budził w niej falę odrazy. Gdy była gotowa, naprężyła mentalne odpowiedniki mięśni i szarpnęła ze wszystkich sił.
Wtedy, w realnym świecie, jej serce zabiło po raz ostatni.
***
Kobieta siedziała na wytartej kanapie. Trwała w milczeniu, przyglądając się trzymanemu w dłoniach świstkowi papieru. Potwierdzenie przelewu okrągłej sumy na jej konto przez Dietrich Foundation.
Nie widziała, co o tym myśleć. Jej najstarsza córka dosłownie rozpłynęła się w powietrzu przed kilkoma dniami, policja załamywała ręce, a teraz jeszcze to. Nie była głupia. W gruncie rzeczy doskonale zdawała sobie sprawę, komu owa fundacja wysyła takie kwoty. Po prostu nie mogła pogodzić się z implikacjami tych faktów.
W tle słychać było dźwięki jakiegoś telewizyjnego wywiadu. W ciemnym pokoju blada łuna ekranu oświetlała twarz kobiety, wyostrzając rysy twarzy w maskę jeszcze większego wymizerowania. Kątem oka matka patrzyła na trwający właśnie program publicystyczny, lecz jej myśli wędrowały zupełnie gdzie indziej.
Po drugiej stronie szklanego ekrany wymuskany dziennikarz rozmawiał z Januszem Dietrichem o błahostkach. Gdyby matka Ani z uwagą śledziła poprzednie publiczne wystąpienia biznesmena, z pewnością zauważyłaby zmianę w jego zachowaniu. Uśmiech miał trochę bardziej nieśmiały, manieryzm jakby stonowany. Można było odnieś wrażenie, że większość pokładów jego charyzmy wypaliło się nagle jak ropa w wysadzonym szybie wiertniczym.
Gdyby kobieta osobiście znała pana Dietricha, przy zbliżeniu kamery na jego twarz dostrzegłaby , że zamglone często oczy były teraz nad wyraz klarowne.
Gdyby natomiast słuchała słów biznesmena, dowiedziałaby się o wielkiej zmianie w jego życiu, zrzuconym z barków ciężarze i poczuciu winy. Usłyszałaby jak z uśmiechem mówił o przypadkowo poznanej kobiecie, która okazała się praktycznie darem niebios. Niemal aniołem stróżem.
To wszystko jednak stało się zupełnie pozbawione znaczenia, gdy przeczucie uderzyło kobietę z siłą drwala powalającego najstarszy dąb w puszczy. Palce odruchowo zacisnęły się na trzymanej kartce, a wzrok bezwiednie powędrował w stronę wyjścia.
Wtedy usłyszała dźwięk przekręcanego w zamku klucza.