- Opowiadanie: sathe - KAŚKA NIEZGODY, cz.1

KAŚKA NIEZGODY, cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

KAŚKA NIEZGODY, cz.1

I

„To już koniec", pomyślała, po raz kolejny potykając się o korzeń drzewa, który wystawał spod grubej czapy śniegu. Z impetem przewróciła się na zaspę i leżała tak chwilę w kompletnym bezruchu. Wstała z trudem i chwiejnym krokiem ruszyła przed siebie.

Ile to już dni tak szła? Trzy…? Pięć…? Straciła rachubę. Zabłądziła, to pewne.

Zeszła z głównego traktu i, nie skręcając nigdzie na boki, równoległe się do niego włóczyła. Przynajmniej tak myślała. Tymczasem droga odbijała na północny zachód, a Sh'elala zagłębiała się coraz bardziej w gęsty, nieprzyjazny i cholernie zimny, sosnowy bór. Dookoła rosły same drzewa. Nic więcej. Żadnego poszycia czy leśnej gęstwiny. Rosochate pnie brązowiały dookoła jak okiem sięgnąć, odcinając się od zalegającej zmarzliny. Monotonny krajobraz dawał się we znaki nie mniej niż dotkliwy chłód, zawiewający zewsząd mroźnym podmuchem.

Co więcej: kobieta, odkąd porzuciła trakt, nie widziała ani jednego zwierzęcia, nie uświadczyła ani jednego strumyczka wody, nie znalazła ani jednej jaskini czy nawet jamy w ziemi, w których mogłaby się jako tako ogrzać. Było jej więc zimno i głodno. A podobno jakiś czas temu ta część Eclasu uchodziła za krainę ciepłą, wilgotną, mlekiem i miodem płynącą… Jak to możliwe, by klimat zmienił się tak szybko…?

Sh'elala domyślała się odpowiedzi, ale nie bardzo wierzyła w jej prawdziwość.

Czyżby lodowa wiedźma aż tak urosła w siłę? Czy to jej potęga sprawiła, że mróz oblodził ziemie daleko poza jej siedzibą?

W odpowiedzi zadzwoniła zębami. Targnęły nią potężne dreszcze. No, nic dziwnego. Miała na sobie jedynie koszulę, spodnie i buty: wszystko cienkie, podarte i splamione zaschniętą krwią. To ubranie właściwie więcej odkrywało niż zakrywało, przymarzając do ran, które pokrywały całe ciało. Słabła. Nikt zwyczajny nie przetrzymałby czegoś takiego… Prawdę powiedziawszy, jej też ledwo się udało. Chociaż właściwie, patrząc na obecną sytuację, ciężko mówić o szczęściu.

Przytrzymała się gałęzi, próbując złapać równowagę. Cóż, nogi odmawiały już posłuszeństwa i zdawały się chodzić własnym, zakręconym torem. Kobieta przechyliła się do przodu, ponownie opadła na ręce.

Zza jej pazuchy wysunęła się jej niewielka paczuszka i zaryła w zaspę.

– Nie…! – jęknęła jednooka i po omacku zaczęła szukać zguby. – Tylko nie to…!

Noc wydała się teraz wyjątkowo wroga i nieprzebrana. Sh'elala nerwowo rozsypywała śnieg, który jak na złość znowu zaczął sypać z nieba.

Kobieta straciła już całe bogactwo: wspaniałą zbroję, kolczugę z czarnego mithrilu, broń, konia, złoto oraz rękawice ze skóry bazyliszka, na które tak ciężko zapracowała parę lat temu. Zdołała ocalić jedynie to zawiniątko, które było jej największym skarbem. Wydarła je wrogom, wyniosła, uciekła od lawiny kolejnych pytań i tortur, uszła z nim w ciemność, nie dbając o wszystko inne.

A teraz miała je zgubić w tak idiotyczny sposób?!

– Moja mapa… – mruczała, na boki rozgarniając zasypujący ją śnieg – Moja mapa…

„Jeżeli przepadnie, to moje życie straci sens", pomyślała. „Zwariuję… albo powieszę się na najbliższym drzewie. Jeżeli więc wiążecie ze mną jakieś plany, bogowie, pomóżcie mi." Może był to zbieg okoliczności, a może istoty wyższe postanowiły weprzeć zabłąkaną duszyczkę? Grunt, że zguba się odnalazła.

Kobieta przycisnęła ją czule do piersi.

Nagle przystanęła i przetarła oko ze zdziwienia. Na początku myślała, że to przedśmiertne światła, o których opowiadali wieszczowie. Zdawało się jej, że widzi drgające płomienie, które zapraszały wojowników do ostatniego spaceru w ich życiu… Wytężyła wzrok. Tak, faktycznie, w oddali tliły się skaczące ogniki. Jednak ich taniec powodował opadający śnieg, a nie duszki z zaświatów. Przed nią, w odległości zaledwie kilkuset metrów, pojawiła się szansa na przeżycie. Sh'elala już teraz mogła dostrzec ciemne kontury niewielkich domostw, z których kominów unosił się jasny dym. Ach, ciepło… gorąca strawa, parujący napitek, gruby pled, rzucony na plecy.

Jednooka podźwignęła się i, nie mając już sił na wyczerpujący marsz, po prostu zaczęła się czołgać. Liczyła na to, że mieszkańcy osady okażą odrobinę serca i zlitują się nad nią.

Czuła, że czekanie na ludzkie odruchy, których sama była pozbawiona, jest nie w porządku wobec losu, ale…

Naprawdę, miała to teraz w dupie.

Zbliżała się coraz bardziej. Nie zniechęcił jej ani donośny krzyk, jaki nagle przetoczył się po całym lesie, ani groźny cień, przemykający się w oddali. Sh'elala rozdrapywała zmarzlinę, nie zważając na pękające paznokcie. Pełzła jak gad, przylepiony do lodowatej tafli. Sunęła, desperacko łapiąc myśl o przeżyciu. Od nadludzkiego wysiłku zakręciło się jej w głowie, chłód zawładnął całym ciałem, a przed okiem pojawiły się błyskające plamki. Zacisnęła powiekę i parła naprzód, nie przejmując się ciśnieniem, rozsadzającym jej uszy.

 

No i zapłaciła cenę za to zacietrzewienie.

Zemdlała, nawet nie wiedząc, czy dotarła na miejsce.

 

II

Stuk, stuk!

Coś zapukało w okno. Podskoczyła nerwowo i przygryzając wargę, podeszła do drzwi. Nieznacznie je otworzyła, krzywiąc się, gdy stare drewno głośno zaskrzypiało. Nasłuchiwała przez momencik… Uff, ojciec się nie obudził.

Znowu rozległo się ponaglające pukanie.

Zamknęła więc drzwi najciszej jak tylko mogła, założyła kosmyk ciemnych włosów za ucho i podeszła do okiennicy. Wzięła głęboki oddech, zwolniła haczyk. Wiuchnęło mroźnym chłodem, do środka izby wpadł zimowy wiatr i przygasił płomyki świec.

– Alem żem skostniał…! – dobiegł męski głos.

– Aj! – pisnęła, przytykając usta.

– Cichaj, Kaśka… – skarcił ją – Przecia nie może nas twój ociec zoczyć…

– Żem się zestrachała… – wyszeptała. – Właźże no, Jasiek. Zimnem duje jako we studni.

W końcu z mroku, spomiędzy zaschniętych, malwich kikutów, wyłoniła się wielka, barania czapa. A za nią płowe włosy, opadające w zmierzwieniu na szerokie barki i pękata, czerwonawa twarz. Silne ramiona, odziane w skołtuniony, niedźwiedzi kożuch, oparły się o parapet, a potem podsadziły masywną klatkę piersiową i umięśnione nogi, opięte białym filcem. Na końcu pojawiły się duże stopy w kierpcach.

Janek wskoczył do środka.

– Ejże, nie noś śniegu… – zaczęła, ale zamknął jej usta zapalczywym pocałunkiem. Zatonęli w objęciach, z których z trudem się wyzwoliła. Okręcając się mocniej kraciastą chustą, zamknęła okiennice.

Patrzył na nią łakomie. Cienka, lniana koszula była obszerna i trochę za duża, ale światło świec, przeświecające przez materiał, nie pozostawało wiele dla wyobraźni.

No tak, Kaśka to jego najlepsza zdobycz. Na tle innych wiejskich dziewuch wyróżniała się nie tylko niezwykłą urodą, ale bystrością umysłu i szybkim pojmowaniem rzeczy. Lśniącymi oczami taksował ją od głowy do stóp, pomijając te fragmenty, które nie budziły jego zainteresowania. Ominął więc ciemne włosy, zaplecione w dwa grube warkocze, zignorował duże niebieskie oczy, dał spokój mlecznobiałej skórze i pominął drobne dłonie… Nie. Dłonie mogą się przecież przydać. Uśmiechnął się lubieżnie i dopadł ją od tyłu, łapiąc za dyndające piersi.

– Kaśka… Ech, Kaśka… – wyszeptał, liżąc dziewczynę w ucho i jednocześnie majstrując przy swoim rozporku – Cały dzień mnie nosiło…

Zachichotała zalotnie i sama podciągnęła koszulę, obnażając posągowe uda i zgrabne biodra. Oparła się o stół, mocno wypinając pupę. Jęknęła i odrzuciła głowę do tyłu.

– Dalej, Jasiek… Dalej..!

– Nie musisz mi tego po raz wtóry gadać… – wysapał, nabrzmiały od chuci i sprośnego podniecenia.

Wszedł w nią szybko i gwałtownie, aż zakrzyknęła. Zatkał więc jej usta ręką. Ruszali się zgodnie w dzikim rytmie splątanych ciał, rozsypując dookoła perliste krople potu. Upadli na podłogę i przeturlali się aż pod same łóżko i tam, tarzając się w pościąganej pościeli, zapomnieli o całym świecie. Otrzeźwienie przyszło po kilkunastu minutach, gdy Jankiem targnął wielki spazm.

Mężczyzna stężał, z całej siły przylegając do Katarzyny. Zadrżał, po czym z rozkosznym westchnieniem opadł obok niej. Dziewczyna starła pot z czoła i leżała chwilę nieruchomo. Jej oczy błyszczały, pełne usta miała rozchylone i chętne do kolejnych pocałunków. Złączyła rozstawione szeroko kolana i pogładziła Janka po policzku.

Nagle coś zaskrobało za oknem.

Kaśka zesztywniała i z niepokojem zerknęła na kochanka. Ten nie zareagował, przymknął oczy i wydawało się, że zasnął.

Skrob… Skrob….

– Janek… Słyszysz…? – zapytała, obgryzając paznokcie.

– Ano. – skinął głową, nie podnosząc powiek – Jeszcze mi we łbie dzwoni od tego chędożenia. Nie zamieniłbych ciebie na żadną inną, chocia od niedawna ode mnie nauki pobierasz…

– Głupiś. – fuknęła, wskazując okno – Tam. Na polu. Coś się do okien dobija…

Przez moment w skupieniu wyczekiwali jakiegokolwiek złowróżbnego dźwięku. I w końcu nadszedł, ostrym pazurem drapiąc w okiennice. Kaśka zadrżała, ale Janek tylko prychnął:

– Coś ty, Kachna. To wiater, wichura i ziąb się tłucze, a ty mecyje urządzasz…

– Jaki tam wiater..! To by inaczej stukał…

– E, pewno wiechecie malw tak przygina. – przysunął się do niej bliziutko i polizał ją w usta, jednocześnie sięgając między jej nogi. – I ja cię zara też tak przygnę…

– Nie. – odwiodła jego natarczywą rękę i odsunęła się nieznacznie w bok – Boję się.

– Czego? – spytał, ponawiając zachętę do igraszek.

– Przecież Baba gadała mi przedwczoraj, iże do potajemnych kochanków poczwara przyłazi, w schadzkach im przerywa i wywleka w nieznane, duszę więziąc, a ciało z kostkami pożerając…

– Przedwczoraj..? – parsknął, podirytowany odmową – To dzisiaj ci to zawadza, a wczoraj nie…?

– Bo wonczas jeno stukało. – wydęła wargi – A tera, to i skrobie. O… Jak teraz.

Odgłos, tym razem wyraźniejszy, ponowił się, aż dziewczynie przeszły ciarki po plecach.

– Ech, Kaśka. Naiwnaś. Dajesz wiarę bajaniom. – uspokoił ją, otaczając masywnym ramieniem. – Nawet twój ojciec nie wierzy w takie bzdury.

– A bo to mało dziwów na świecie? – spytała.

– Świata nie widziałaś, ja też, to i o dziwach prawić nie będę. Postraszyła cię Baba nieco, bo zoczyła, żeś ty juże nie dziecko, jeno kobieta.

– A to tak widać? – zapytała niemal zalotnie, po czym zadrżała jak osika, wtulając się w niego.

– Pewnikiem! Jak kwiat rozkwitłaś, bo przewodnika masz wprawnego. Powiem ci, że Baba zazdrosna jest, i tyla. Stara niedoruchanica.

– Nie gadaj tak. – szturchnęła go, kuląc się przed kolejnym chrobotem – Dyć to wieszczka.

– Wieszka-sreszczka. – oswobodził się z jej uścisku i wstał. Wyprostował się, złożył ramiona, prezentując Kaśce umięśnione ciało. Stał tak, jak go bogowie stworzyli: wysoki, wielki, piękny i hojnie obdarzony przez naturę.

– Nie bój się. – dodał – Takie poczwary to ja jednym ciosem rozwalam.

– Co ty robisz? – spytała z przestrachem, nakrywając się kołdrą, którą ściągnęła z łóżka.

– Sprawdzę, co ci tam tak chrobocze… – rzekł, podchodząc do okna – A potem wrócę do ciebie. I tak ci dogodzę, że nie będziesz mogła siedzieć na zadku przez tydzień.

To powiedziawszy, otworzył okiennice, mężnie znosząc powiew mroźnego wiatru. Płatki śniegu spadły mu na skórę i błyskawicznie się roztopiły. Janek wychylił się mocno naprzód, rozglądnął w prawo, w lewo… Nic. Uśmiechnął się pobłażliwe. Baby. Słabe i strachowite. Dobre tylko do kuchni, roboty w polu i dupczenia.

Właśnie, wracając do tematu… Odwrócił się plecami do okna. Rozłożył szeroko ręce, wzruszył ramionami i przecząco pokręcił głową.

– Nie ma. – szepnął konspiracyjnie i zatarł dłonie. – Szykuj się, Kaśka.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Skamieniała. Siedziała zawinięta w kołdrę, zagryzając zaciśniętą do granic możliwości pięść. Trzęsła się jak w gorączce, z załzawionymi oczami patrząc gdzieś za kochanka. Zrozumiał za późno.

Nawet nie zdążył zerknąć przez ramię. W okamgnieniu poczuł potworny ból. Ciało przebiło mu pięć krogulczych palców, które uniosły go wysoko, jakby był jakąś pacynką. Spojrzał z niedowierzaniem w dół. Z piersi wystawały brzytwiaste szpony, przyozdobione czerwonymi skrawkami parującego mięsa. Na koniuszkach pazurów zebrała się krew… Jego krew.

Janek głupkowato popatrzył na Kaśkę.

I załamał się.

Literalnie.

 

Dziewczyna wcisnęła pięść do ust. Przerażenie odjęło jej rozum, gdy za oknem zarysowały się kontury złowieszczej postaci. Obcy był nad wyraz wielki, zwalisty. Tonął cały w mrokach nocy, jedynie ślepia połyskiwały jak dwie pochodnie.

To trwało moment.

Długa łapa wystrzeliła błyskawiczne i przebiła Janka na wylot. Potrząsnęła nim jak trofeum, a potem momentalnie cofnęła się, przeciągając młodzieńca przez niewielkie okno. Kaśka usłyszała tylko trzask łamanych kości i… Tyle.

Znowu zapadła spokojna, nocna cisza.

Do środka wpadł zimowy wietrzyk i delikatnym dmuchnięciem zgasił świece.

Katarzyna opuściła powolutku pięść. Zatrzęsła się potężnie i wrzasnęła, budząc przedwcześnie całą wioskę.

 

III

Ezajasz szybkim krokiem zbliżał się do wianuszka gapiów, zgromadzonych przy studni. Przyszła chyba cała wieś… Krąg był tak ściśnięty, że nie dało się dostrzec, nad czym głośno debatowali.

Potarł skronie. Szlag by to trafił. Same problemy. Najpierw Kaśka, a teraz…

– Dziwy nad dziwami. – sapnęła powoli jedna z kobiet, przygarbiona staruszka w zielonej chuście na głowie.

– Ano, pani Nawrotna. – odpowiedziała inna, wyliczając pulchnymi palcami kolejne nieszczęścia, jakie w trakcie ostatniej doby spadły na Kolkowo. – Dybuk, bezbożnictwo i jeszcze to.

Pokazała na sam środek kręgu.

– No. Nic dobrego pewnikiem z tego nie będzie. – skinął głową Jędry, tutejszy kowal.

– I jeszcze Kaśka rozum postradała… – wtrąciła Nawrotna.

– Rozum to ona zgubiła, puszczając się bez ożenku z Jaśkiem. – fuknęła kolejna kobiecina, opatulona wyleniałym, owczym kożuchem. – A tera? Ni piątej klepki, ni Jaśka.

– Sromota. – zgodził się Jędry.

– Wy się od mojej Katarzyny odchędożcie. – mruknął Ezajasz, roztrącając plotkujących na boki.

Gawiedź zamilkła, ale sołtys złapał te porozumiewawcze spojrzenia i markotne uśmiechy.

– Swoje za głupotę już zapłaciła. – dodał, przebijając się do środka wianuszka.

– Byleby z tego nauka jakaś dla niej była… – szepnęła głośno jedna z kobiet.

– Wy się już o to nie martwcie, Sedlakowa. I swojej córki pilnujcie. – Ezajasz ostro skarcił grubaskę – Zresztą, to nie wasza sprawa.

– Nie nasza? – w odpowiedzi wzięła się hardo pod boki – Nie nasza?? Ale dybuk to już nasza, co?

Tłum zafalował i przetoczył się przez niego głos wielkiego wzburzenia.

– Jaki znów dybuk??? – Ezajasz próbował przekrzyknąć wzrastający hałas – Kto wam takich głupot naopowiadał, co?

– Nie musiał nic opowiadać, sołtys. – Jędry skrzyżował ręce na piersiach – Baba ostrzegała twoją Kaśkę przed demonem, boć wiedziała, co w trawie piszczy… A ona nizacz miała jej przepowiednie. To się i doigrała…

– Jędry, jak matkę swoją kocham… – sołtys zagroził ostrym tonem, zakasując rękawy. Kowal cofnął się o krok. – Jeszcze raz coś powiesz o jakimś dybuku, albo o Babie, to wybiję ci ich nie tylko ze łba, ale i z dupy.

– A nie jest tak? – wrzasnął kolejny mężczyzna, Walek – Kto Jaśka zeżarł, jak nie dybuk właśnie?

– Czy wyście się przeciwko mnie zmówili czy co…? Czy ja kłopotów własnych nie mam?

– Tyś nasz zarządca, to ty nie o swoje kłopoty dbaj, jeno o nasze. – odparła przekupnie Nawrotna.

-No. Chocia tera twój frasunek i nasz, to to samo prawie. Tu i tu Kaśka jest przyczyną. – mruknął pochmurnie Jędry, a rosły Walek klepnął go po plecach. – Ale to nie wszystko. Będziesz też musiał zaradzić i temu.

Kowal wskazał na środek. Sołtys wreszcie dopchnął się na miejsce i zamarł. Głęboko westchnął, znowu pocierając skronie. Tuż obok kamiennego podmurowania studni leżał człowiek. Długie włosy zakrywały mu twarz, a cieniuchne ubranie miał poszarpane, brudne i pokrwawione. Najstraszniej wyglądały dłonie nieznajomego, wbite w śnieg w nienaturalnym rozcapierzeniu. Jego ręce, pozbawione całkowicie skóry, pokrywały szpetne tatuaże, wydziergane za zabliźnionym mięsie.

– Obróćcież go. Obaczcie, czy dycha. – nakazał Ezajasz i Walek szarpnął obcego za ramię, bez ceregieli przewracając go na plecy.

Po zgromadzonych przeszedł szept zdziwienia i nabożnego przestrachu:

– Baba… toż to baba….

– Ale szpetna. – splunął Jędry – Jak moja teściowa.

Jednooka niewiasta była wysoka i szczupła, piersi miała małe, biodra wąskie, za to łapy i brzuch wyćwiczone niczym u chłopa. Oko skośne, kości policzkowe wydatne, a usta pełne i zmysłowe. Nic tu do siebie nie pasowało, podobnie jak liczne stłuczenia, zadrapania oraz cięcia, pokrywające ciało… Nie mówiąc już o bliznach, odznaczających się śliskimi pręgami na bladej skórze.

– Skąd ona się tu wzięła?? – spytał sołtys, sprawdzając nieznajomej tętno.

– Bo to wiadomo? Plujka znalazł ciało. Jak po wodę szedł. – wyjaśniła Sedlakowa.

Piegowaty, rudy wyrostek skinął głową i dodał, strasznie sepleniąc:

– No. To zem posedł ze wiadrem, ide, ide, ide.. do studni, nie? Ide… patsę… a tu truchło… To zem wzasnął, aze się kumy kupą zleciały i nuze, rozprawiać…

– Dobze juz, ech… Dobrze już, Plujka. Wystarczy. – przerwał Ezajasz – Ona żyje. Jakimś cudem jeszcze dycha.

– I co z nią zrobim? – spytał Walek – Ja bych ją tam dobił. Nie wiadomo, kto to zacz. Przybłęda bezpańska, tfu. Pewnikiem za darmo tych razów nie dostała..

– Może ją dybuk tak pokiereszował? – wymlaskała bezzębna Nawrotna.

– To utłuc ją, zanim demon przyjdzie ponownie.. Wiadomo, że demon nie zostawia spraw niedokończonych! – posępnie stwierdziła jedna z kobiet.

– Cisza! – huknął sołtys.

Ludzie zamilkli, pamiętając o tym, że zarządca jest zawsze skory do bójki, a spory – w razie braku zgody większości – woli rozsądzać pięścią, niźli słowem. Nikt z nim do pojedynku stawać nie chciał: wszak tylko on służył za młodu w oddziałach Kamiennej Twierdzy i wojaczkę miał we krwi.

– Dość śmierci na dzisiaj. – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu, chociaż tłumek zafalował i zasyczał z niezadowoleniem.

– No to co będzie? – zaskrzeczała Nawrotna.

– Zanieście ją do mnie.

– Jakże to??? Obcą pod swój dach tak łacno przyjmiesz?? – spytał kowal, chmurnie marszcząc krzaczaste brwi.

– Jak ty nie potrafisz…

– Przeca nie wiadomo, co to za jedna, czy nieszczęścia jakiego na nas nie ściągnie…

– To dalej, zabij ją. Zatłucz. Usiecz.

Ezajasz potoczył gniewnym wzrokiem po zgromadzonych.

– No? – spytał zaczepnie – Kto z was, dobrzy ludzie, da jej radę?

Nikt się nie odezwał. Ludzie stali w bezruchu, z niezadowoleniem krzywiąc się pod nosem. Ale żaden z gapiów nie wypowiedział ani jednego słowa.

– Tako żem myślał. – odparł sołtys. – W gębie toście mocni. Dalej, Plujka i Chrobry. Weźta obcą za fraki i do mnie z nią. Kaśka ją przygarnie, przynajmniej się czym zajmie.

Zarządca oddalił się wraz z nieznajomą. Tłum stopniowo topniał, pomstując jeszcze na zaślepienie Ezajasza i jego niefrasobliwość. Mieszkańcy chwilę ponarzekali, po czym rozeszli się do codziennej roboty, w małych grupkach ponownie omawiając wydarzenia zeszłej nocy i dzisiejszego poranka.

Koło studni zostali tylko Sedlakowa, Walek i Jędry.

– No, nie może tak być. Żeby on się naszej woli sprzeciwiał. – fuknęła kobieta.

– Ano. Ale skoro nie z naszej woli wybrany, to i jej nie szanuje. – zgodził się kowal.

– Ech, przecież dobrze rządzi… Od lat. To jest jak nasz… – wtrącił Walek.

– Hola, hola! A ty za nim, czy za nami? Podoba ci się, że jego puszczalska dziewucha sprowadza na nas diabły, a jakaś dziewka spod ciemnej gwiazdy wykuruje się w wiosce jakby nigdy nic?! – zakrzyknęła gwałtownie Sedlakowa.

– Nie podoba się… – mruknął Walek – To się nie podoba. Jeno nie wiem, co z tym robić.. Główkować nie potrafię, tylko robić w polu.

– Baba. – rzekł znacząco Jędry.

– Sołtys w Babę nie wierzy. Toć jej nigdy nawet nie wysłuchał. Może… jakby wysłuchał, ale..

– Zmieni mu się, jak kupą się sprzeciwimy i do Baby powiedziemy. – odparła Sedlakowa, powoli kiwając głową.

– Nawet siłą? – Walek ze zdumienia szeroko otworzył szaroniebieskie oczy.

– Jeżeli trza by było…

Postali tak jeszcze chwilę, rozważając powstały plan.

– Trza ludzi z wioski namówić, żeby nas wsparli. – rzekł w końcu Walek.

Sedlakowa i Jędry uśmiechnęli się do siebie przebiegle i poufnie poklepali mężczyznę po ramieniu:

– No. Wiedziałam, żeś rozsądny człek. – rzekła kobieta, a jej tłuste podgardle zadrgało od głośnego rechotu.

Znowu zaczął padać śnieg.

***

Koniec

Komentarze

Postanowiłam jednak "wkleić" inne opowiadanie: główną bohaterką pozostaje Sh'elala, ale oczywiście zmieniają się okoliczności. :) No i historia jest krótsza niz ta ze smokiem (policzyłam, że na opowieśc o Semaine musiałabym poświęcić jeszcze ze cztery - pięć "wklejeń", naprawdę nie chciałabym przeciągać tego w nieskończoność). Zatem - dybuk. Bardzo prosze o komentarze i oceny. Pozdrawiam!

Iha! Zostawię sobie na deser :D To jedna z niewielu historii, które faktycznie mogłabym "zredagować" :)

Witaj, zapraszam serdecznie :) zamieściłam drugi fragment i będę wdzięczna za opinię.

Bardzo dobrze się zaczyna, chętnie poczytam dalej. Fajny klimat, no serio! szkoda, że zawiesiłaś to ze smokiem, ale rozumiem potrzebę zmiany.

Ok, zatem na początek umówmy się, że z tym „redagowaniem" to trochę przesadziłam: chodziło mi raczej o bardziej rozbudowany komentarz. Redakcja wymaga spojrzenia na tekst w sposób, w jaki ja na „Kaśkę Niezgody" spojrzeć nie umiem, czyli, powiedzmy... Obiektywny. Mnie się opowiadanie podoba, więc siłą rzeczy nie chciałabym w nim nic zmieniać, a tylko ewentualnie poprawiać.
Ile do poprawiania będzie, jeszcze nie wiem, ale chętnie sprawdzę.
Oczywiście ignoruję fakt, że tytuł opowiadania to zły brat bliźniak mojego imienia i nazwiska :P.
Wszystkich zainteresowanych informuję, że nie jest to TWA.

„To już koniec", pomyślała, po raz kolejny potykając się o korzeń drzewa, który wystawał spod grubej czapy śniegu. W pierwszej chwili zrozumiałam, że Sh'elala potyka się uparcie ciągle o jeden i ten sam korzeń, zupełnie nie wiem, po co.

Z impetem przewróciła się na zaspę i leżała tak chwilę w kompletnym bezruchu.
„Impet" w tym związku frazeologicznym oznacza raczej działanie celowe. Że pozwolę sobie podeprzeć się SJP - „szybkość i rozmach w działaniu" czyli „Z szybkością i rozmachem w działaniu przewróciła się na zaspę". Po raz kolejny, czemu ona sama sobie to robi? :) Ewentualnie synonim, z „rozpędem" a sam fakt rozpędzania się sugeruje celowość.

Dodatkowo, popraw mnie, jeśli się mylę, jeśli na zaspę, to albo bohaterka była niezwykle lekka i eteryczna po tej ucieczce, albo zaspa niezwykle...wytrzymała. Zwykle ktoś „wpada W zaspę" która w naturze swej tym się charakteryzuje, że jest zimna, biała, miękka i zdradliwa.

Zeszła z głównego traktu i, nie skręcając nigdzie na boki,
Pleonazm. Nie da się skręcić inaczej, jak na bok :) Popularne (nie skręcając na boki), ale niezalecane.

równoległe się do niego włóczyła.
No dobrze. Na początku opowiadania tego nie wiemy, ale później okazuje się, że Sh'elala uciekała. Skoro uciekała, to po co włóczyła się wzdłuż traktu? Nie powinna raczej wzdłuż niego na przykład ciągnąć? Przepraszam, równolegle do niego ciągnąć? :)

Tymczasem droga odbijała na północny zachód, a Sh'elala zagłębiała się coraz bardziej w gęsty, nieprzyjazny i cholernie zimny, sosnowy bór.
Ze zdania wynika, że bohaterka, idąc równolegle do traktu, zagłębia się coraz bardziej w las. Ale skoro chciała się trzymać drogi, to nieszczęścia jeszcze żadnego nie ma.

Żadnego poszycia czy leśnej gęstwiny.
Powtórzenie. Leśna gęstwina w której przemieszcza się człowiek, to właśnie poszycie (krzaczki i inne).

Rosochate pnie brązowiały dookoła jak okiem sięgnąć, odcinając się od zalegającej zmarzliny.
Jako dziewczynka domyślam się, że pnie kontrastowały ze śniegiem. Jako czytelnik oczyma duszy mojej widzę enta, jak finką odcina sobie jakiś fragment ciała, zapewne korzeń, żeby uwolnić się z wiecznej zmarzliny.

Monotonny krajobraz dawał się we znaki nie mniej niż dotkliwy chłód, zawiewający zewsząd mroźnym podmuchem.
Spokojnie, brakuje tylko przecinka przed „niż".

Co więcej: kobieta, odkąd porzuciła trakt, nie widziała ani jednego zwierzęcia, nie uświadczyła ani jednego strumyczka wody, nie znalazła ani jednej jaskini czy nawet jamy w ziemi, w których mogłaby się jako tako ogrzać.
(Małe) strumyczki zapewne stały się niewidoczne pod śnieżnymi zaspami. (Wielki) strumień Sh'elala zauważyłaby na pewno. Na szczęście z pragnienia nie umarła, zapewne wcinając niezasiusiany przez zwierzęta śnieg na śniadanie, obiad i kolację... Uff :)

Było jej więc zimno i głodno.
I właśnie tu mnie zastanawia wcześniejszy brak bieżącej wody. Ostatecznie i tak by jej nie podgrzała... Ale nadal te strumyczki wcześniej niepotrzebne.

A podobno jakiś czas temu ta część Eclasu uchodziła za krainę ciepłą, wilgotną, mlekiem i miodem płynącą... Jak to możliwe, by klimat zmienił się tak szybko...?
Skoro jakiś czas temu, to od tego jakiegoś czasu już wszyscy wiedzą, że Eclas jest cały pokryty śniegiem, więc czemu była zdziwiona?

Czyżby lodowa wiedźma aż tak urosła w siłę? Czy to jej potęga sprawiła, że mróz oblodził ziemie daleko poza jej siedzibą?
Jeśli „lodowa wiedźma" to nazwa własna, powinna być napisana wielką literą. Jeśli to zawód, jak np. kowal, to zapewne nie ona jedna spośród „kowali" miała swoją siedzibę. Obstawiam raczej pierwszą możliwość.

W odpowiedzi zadzwoniła zębami. Targnęły nią potężne dreszcze.
Nie w odpowiedzi. Zastanawiając się nad odpowiedzią.

No, nic dziwnego. Miała na sobie jedynie koszulę, spodnie i buty: wszystko cienkie, podarte i splamione zaschniętą krwią.
Mimo wszystko optowałabym za „poplamionym".

To ubranie właściwie więcej odkrywało niż zakrywało, przymarzając do ran, które pokrywały całe ciało.
Dodałabym może „równocześnie".

Słabła. Nikt zwyczajny nie przetrzymałby czegoś takiego... Prawdę powiedziawszy, jej też ledwo się udało. Chociaż właściwie, patrząc na obecną sytuację, ciężko mówić o szczęściu.
Ano ciężko, bo nigdzie wcześniej nie było o nim mowy. Chyba, że w wersji przed upublicznieniem opowiadania.

Przytrzymała się gałęzi, próbując złapać równowagę. Cóż, nogi odmawiały już posłuszeństwa i zdawały się chodzić własnym, zakręconym torem.
Odbiegły i biegały w kółko? Wydaje mi się, że w tym wypadku zdawały się reagować we własny, zakręcony sposób. Zakręcony jest w opowiadaniu słowem jak najmniej adekwatnym

Kobieta przechyliła się do przodu, ponownie opadła na ręce.
Wiem, że nie powinnam, ale skojarzyło mi się z morderczynią ćwiczącą dla rozgrzewki pompki.

Zza jej pazuchy wysunęła się jej niewielka paczuszka i zaryła w zaspę.
Może „zapadła się w jednej z zasp" bardziej oddawałoby istotę sprawy? Po prostu to „zaryła" jakoś mi nie pasuje. Co nie oznacza, że moje zdanie na ten temat jest obiektywne, więc to raczej sugestia, niż obowiązek.

Noc wydała się teraz wyjątkowo wroga i nieprzebrana.
Nieprzebrana? Nieprzenikniona? Bezgraniczna? Bezkresna? Nieogarniona? (Nieprzebrane są raczej rzeczy względnie policzalne, ale za to w dużej ilości, np. ziarno.)

Sh'elala nerwowo rozsypywała śnieg, który jak na złość znowu zaczął sypać z nieba.
Cud za cudem! Kolejno, śnieg zaczął sypać z nieba. A przecież wiadomo, że śnieg zwykle sypie skądinąd (dłużej niż kilka sekund). Co więcej, bohaterka, zamiast go przesypywać (jak piasek) przy poszukiwaniach, sama jeszcze go rozsypuje.

Wydarła je wrogom, wyniosła, uciekła od lawiny kolejnych pytań i tortur, uszła z nim w ciemność, nie dbając o wszystko inne.
Literacko. „nie dbając o nic innego" również nie byłoby nie na miejscu, ale to tylko kolejna sugestia.

„Zwariuję... albo powieszę się na najbliższym drzewie. Jeżeli więc wiążecie ze mną jakieś plany, bogowie, pomóżcie mi."
Mimo wszystko optowałabym za wielką literą po wielokropku.

Może był to zbieg okoliczności, a może istoty wyższe postanowiły weprzeć zabłąkaną duszyczkę?
W tym wypadku chyba jednak „zbłąkaną". Owszem, sama bohaterka jest zabłąkana, ale jako duszyczka jest raczej zbłąkana.

Nagle przystanęła i przetarła oko ze zdziwienia.
A tu tylko chciałam się roześmiać. Co niniejszym czynię. Dziękuję za uwagę.

Jednak ich taniec powodował opadający śnieg, a nie duszki z zaświatów.
„Jednak to opadający śnieg powodował ich taniec, a nie..."?

Sh'elala już teraz mogła dostrzec ciemne kontury niewielkich domostw, z których kominów unosił się jasny dym.
Ze zdania wynika, że to kontury miały kominy. Lepiej chyba byłoby rozbić to zdanie na dwa oddzielne.

Ach, ciepło... gorąca strawa, parujący napitek, gruby pled, rzucony na plecy.
Rzucony na plecy? Kolonijna kocówa?! Może „zarzucony" lub "narzucony"?

Jednooka podźwignęła się i, nie mając już sił na wyczerpujący marsz, po prostu zaczęła się czołgać.
Przecinek między pierwszym „się" a „i". A raczej brak przecinka.

Czuła, że czekanie na ludzkie odruchy, których sama była pozbawiona, jest nie w porządku wobec losu, ale...
No właściwie skoro czuła, to jakieś tam odruchy miała, ale...

Zbliżała się coraz bardziej.
Czołgając się... Hm. „Była coraz bliżej"?

Nie zniechęcił jej ani donośny krzyk,
Po pięciu dniach błąkania się na mrozie w samej koszuli też bym się nie zniechęciła byle krzykiem. Może bym się go przestraszyła...

jaki nagle przetoczył się po całym lesie, ani groźny cień, przemykający się w oddali.
Klasyczne „czepianie się" - po czym bohaterka poznała, że cień był groźny? Zwłaszcza z pozycji, w której się znajdowała?
Jeżeli już „przemykał" to na pewno, na pewno, powiadam wam, nie „przemykał się". Nie w tej konfiguracji słownej.

rozdrapywała zmarzlinę, nie zważając na pękające paznokcie.
Uwielbienie dla tego słowa każe mi szukać w autorce namiętności do lekcji geografii. Czy „zamarznięta ziemia" to coś gorszego od plejstoceńskiej marzłoci?
Paznokcie raczej by na takiej powierzchni zdarła.

No i zapłaciła cenę za to zacietrzewienie.
Nie sądzę, żeby robiła to w gniewie... Może przez swoją nieustępliwość? Zaciętość? Upór?

cdn. Jeśli tylko autorka sobie życzy :)

 


Witaj! Strasznie Ci dziękuję za tak rozbudowany komentarz - naprawdę jestem w wielkim szoku, że poświęciłaś czas nie tylko na czytanie, ale - przede wszystkim - na wytłumaczenie uwag. Przyznaję, że zgadzam się z większością: szczególnie tą, dotyczącą kwestii logiki tekstu. Każda wskazówka, która pozwala polepszyć materiał jest dla mnie cenna, także bardzo proszę o więcej i odpowiednio sobie wszystko cyzeluję w wordzie. Swoją drogą to ciekawe, że - przed wrzuceniem opowiadania tutaj - zawsze czytam je co najmniej ze dwa razy, a i tak jest coś do poprawy. To tylko potwierdza fakt, że fachowa redakcja jest nieoceniona. Jeszcze raz dzięki. Pozdrawiam - a co :) - gorąco!

Właśnie dlatego warto wrzucać opowiadania, zawsze znajdzie się jakiś czepiacz, który spojrzy na to sucho, świeżym okiem (i sama bym się zbiła za stylistykę tej wypowiedzi :D )
Mam tego więcej, będę wrzucać sukcesywnie ;)

PS. Również pozdrawiam :) A poświęciłam dlatego, że polubiłam bohaterkę i chętnie więcej bym o niej czytała... A najchętniej na papierze :) (mój laptop bowiem, zupełnie nie wiem, czemu, bardzo źle znosi wilgoć, np. w wannie)

Zapraszam, zapraszam :) i jeszcze raz podkreslam - jestem wdzięczna za każdą uwagę. (mój laptop też nie lubi wody i jak widzę - upałów. Tu i tu się wiesza:)

Coś zapukało w okno. Podskoczyła nerwowo i przygryzając wargę, podeszła do drzwi.
Rozumiem, że chodziło o coś więcej, niż „drgnęła"?

Zimnem duje jako we studni.
Mam pewne wątpliwości co do tego sformułowania. Z drugiej strony nigdy nie siedziałam w studni (choć zdaniem niektórych zapewne powinnam się tam znaleźć. W takim wypadku obiecuję sprawdzić, czy w studni duje, czy nie).

W końcu z mroku, spomiędzy zaschniętych, malwich kikutów, wyłoniła się wielka, barania czapa.
Jeśli uda się wcześniejsze sprawy związane z wiedźmą rozwiązać, i chodzi o to, że zima pojawiła się nagle, wtedy zniosę zaschnięte (trudne do zrobienia) malwie kikuty. A tak naprawdę w ogóle wyrzuciłabym te cztery słowa ze zdania. Mam wrażenie nadprodukcji słownej w nieodpowiednim miejscu. (I nie chodzi mi o moje komentarze).

opadające w zmierzwieniu na szerokie barki i pękata, czerwonawa twarz.
Nieszczęsny mutant! A więc będą elementy s-f!

Janek wskoczył do środka.
Wiemy. Ale mnie również podoba się najpierw opisanie procesu (w opowiadaniu raczej szkodzi, niż pomaga), więc nie będę ruszać tego fragmentu.

Ejże, nie noś śniegu... - zaczęła,
„Z" wielkie.

ale zamknął jej usta zapalczywym pocałunkiem.
Służę. Wg SJP „zapalczywy" - „łatwo unoszący się gniewem", „mający cechy zapalczywego";

Okręcając się mocniej kraciastą chustą, zamknęła okiennice.
Okręcała się nią w pasie, czy unieruchamiała sobie ramiona? Może „otulając"?

światło świec, przeświecające przez materiał, nie pozostawało wiele dla wyobraźni.
Literówka. „nie pozostawIało".

wyróżniała się nie tylko niezwykłą urodą, ale bystrością umysłu i szybkim pojmowaniem rzeczy.
„Nie tylko, ..., ale też".

Uśmiechnął się lubieżnie i dopadł ją od tyłu, łapiąc za dyndające piersi.
Z tyłu też jej jakieś dyndały? :D Mówiłam, mutantyyyy!

liżąc dziewczynę w ucho i jednocześnie majstrując przy swoim rozporku
Nogi w użyciu, język w użyciu, ręce w użyciu... Nie wiem, czy chcę wiedzieć, czym majstrował przy rozporku...

Ruszali się zgodnie w dzikim rytmie splątanych ciał, rozsypując dookoła perliste krople potu.
Jak to „rozsypując"? Pot?!

Upadli na podłogę i przeturlali się aż pod same łóżko i tam, tarzając się w pościąganej pościeli, zapomnieli o całym świecie.
I przeturlali się i tam...? może: „łóżko, a tam, itd."? Chyba w ściągniętej z łóżka pościeli?

- Janek... Słyszysz...? - zapytała, obgryzając paznokcie.
Ogólnie w dialogach również pilnuje się wstawiania wielkich liter w odpowiednich momentach :)
Długo obgryzała? Może "przygryzając (wargi/palce)"?

Przez moment w skupieniu wyczekiwali jakiegokolwiek złowróżbnego dźwięku. I w końcu nadszedł, ostrym pazurem drapiąc w okiennice.
Niefortunna personifikacja. To znaczy, w złym miejscu.

- Przecież Baba gadała mi przedwczoraj, iże do potajemnych kochanków poczwara przyłazi, w schadzkach im przerywa i wywleka w nieznane, duszę więziąc, a ciało z kostkami pożerając...
„Więżąc".

- Co ty robisz? - spytała z przestrachem, nakrywając się kołdrą, którą ściągnęła z łóżka.
Znowu? Czy miała na nim kolejną? Czy może „którą ściągnęła uprzednio z łóżka"?

Przerażenie odjęło jej rozum, gdy za oknem zarysowały się kontury złowieszczej postaci.
Nie odjęło go, co widać w dalszej części opowiadania. Raczej odjęło jej rozsądek.

Obcy był nad wyraz wielki, zwalisty.
To „nad wyraz" można spokojnie usunąć i połączyć wielkiego ze zwalistym spójnikiem.

Tonął cały w mrokach nocy, jedynie ślepia połyskiwały jak dwie pochodnie.
Ok, jeśli tonął, to te ślepia musiały poBłyskiwać jak dwie pochodnie. Połyskiwałyby światłem odbitym, co w mrokach, mimo źródła światła, nawet kotom się nie zdarza. (chyba, że są wypchane i mają szklane oczy)

Do środka wpadł zimowy wietrzyk i delikatnym dmuchnięciem zgasił świece.
Może „podmuchem"?

Ezajasz szybkim krokiem zbliżał się do wianuszka gapiów, zgromadzonych przy studni.
Jeśli wianuszek, to „dookoła" studni.

Dybuk, bezbożnictwo i jeszcze to.
Może lepiej, gdyby wliczyła w odpowiedniej kolejności?

Pokazała na sam środek kręgu.
Proponowałabym przeformułowanie całego tego zdania: „Wskazała palcem w sam środek kręgu".

Gawiedź zamilkła, ale sołtys złapał te porozumiewawcze spojrzenia i markotne uśmiechy.
Skoro już tak kolokwialnie, to może „wyłapał"? Albo po prostu "zauważył"...

Tłum zafalował i przetoczył się przez niego głos wielkiego wzburzenia.
Niby poprawnie, ale jednak... „Zafalowało i przez tłum przetoczył się głos wielkiego oburzenia". Tak wyglądają te związki frazeologiczne... „Głos oburzenia" i „fala wzburzenia".

Ezajasz próbował przekrzyknąć wzrastający hałas
Skoro tylko próbował, to „przekrzyczeć" (aspekt niedokonany). Hałas wzrasta w przypadku (głównie) maszyn. Czyli zły rejestr :). Użyłabym raczej „rosnącego hałasu".

Nie musiał nic opowiadać, sołtys. - Jędry skrzyżował ręce na piersiach
Przydałoby się dorzucić, że „nikt nic nie musiał opowiadać, sołtys(ie)".
Ogólnie postarzanie i gwara nie idą ci źle, ale zdarzają się nierówności stylistyczne.

To się i doigrała...
Tonika języka mówionego raczej zdecydowałaby, aby „i" stało zaraz po „to", ale autorka oczywiście może robić to, co uzna za słuszniejszy wybór.

sołtys zagroził ostrym tonem, zakasując rękawy.
Skoro groził tonem, to po co podwijał rękawy?

Jeszcze raz coś powiesz o jakimś dybuku, albo o Babie, to wybiję ci ich nie tylko ze łba, ale i z dupy.
Jędry nie mówi o „jakimś" dybuku, tylko o tym jednym, konkretnym :). Dodawanie „jakimsiów" to popularny sposób prasowy na wydłużenie wierszówki. Tutaj użyte bezzasadnie. Wyrzucić ze zdania na zbity pysk.

wrzasnął kolejny mężczyzna, Walek
Przyjemniej byłoby przeczytać „inny mężczyzna".

odparła przekupnie Nawrotna.
Przekupna ta odpowiedź nie była... Przewrotna, kąśliwa, kpiąca - jak najbardziej.

Chocia tera twój frasunek i nasz, to to samo prawie.
Przyjemniej dla ucha „toż to samo".

Sołtys wreszcie dopchnął się na miejsce i zamarł.
Już wcześniej się dopchał, skoro ich roztrącał. Chyba, że ludzie go otoczyli w trakcie tej czynności (a jak wiemy z tego, że występuje dialog, otoczyli), dlatego wcześniej należy dodać zdanie na ten temat. Inaczej dopchałby się wcześniej i dyskutował z mieszkańcami stojąc nad Sh'elalą

Głęboko westchnął, znowu pocierając skronie.
Przegapiłam chyba pierwsze pocieranie skroni...

Walek szarpnął obcego za ramię, bez ceregieli przewracając go na plecy.
W takim razie włosy nie zasłaniały twarzy... (dwa zdania wcześniej).Czy jeśli włosy są w takim ułożeniu, po odwróceniu ciała na pewno zachowają się miło i grzecznie, czy może kosmykami przylepią się do mokrej od śniegu twarzy? Prawdopodobnie trzeba by było je odgarnąć.

Może ją dybuk tak pokiereszował? - wymlaskała bezzębna Nawrotna.
Skoro bezzębna, a Plujek wyraźnie seplenił, to i Nawrotna musi we wszystkich kwestiach mówić charakterystycznie.

Zarządca oddalił się wraz z nieznajomą.
Na pewno nie, bo nieznajoma się nigdzie nie oddalała. Co najwyżej była niesiona w znanym sołtysowi kierunku.

Tłum stopniowo topniał, pomstując jeszcze na zaślepienie Ezajasza i jego niefrasobliwość.
To zaślepienie może być niefrasobliwe? Nie może. „(...)na zaślepienie Ezajasza i na jego (...)".A propos, z późniejszej części opowiadania wynika, że to była niezwykle mała wieś. Skoro tak, jak udało im się utworzyć tłum? Tlumek, owszem. Grupę, krąg, wianuszek, zbiorowisko, owszem. Ale tłum? Trochę się czułam oszukana, doczytawszy, ile dymów liczyła ta wioska.

Toć jej nigdy nawet nie wysłuchał. Może... jakby wysłuchał, ale..
„Może... Jakby wysłuchał... Ale..."

Przepraszam, że z takim opóźnieniem, ale nie zawsze mam czas umieścić tak duży fragment tekstu. Tym bardziej, że narzędzie do stawiania skopiowanego tekstu morduje moje formatowanie. Oczywiście dalej przeglądam i dopisuję ewentualne sugestie. Kolejny fragment będzie już pod drugą częścią.

Jeszcze raz dziękuję za fachową pomoc. Myślę, że po takich poprawkach tekst będzie "sprawniejszy" :) Taka redakcja jest nieoceniona, tym bardziej jeżeli ma się takich opowiadań kilka i już naprawdę nie widzi się konieczności kolejnych poprawek (nie z zadufania, a ze "zmęczenia" materiału). Tym bardziej więc DZIĘKUJĘ.

6/6

Nowa Fantastyka