– To tutej, panie. – Rybak wskazał ręką przed siebie. – Już widać jezioro, więc dalej nie pójdę. Powodzenia… i wróćta szczęśliwie.
Odwrócił się i już chciał odejść, ale lodowaty głos zatrzymał go w miejscu.
– Runt… Zapomniałeś o czymś. – Siedzący na koniu mężczyzna nawet nie spojrzał na swojego przewodnika. Ten jednak skulił się jak pod ciosem. Po chwili, zbierając całą odwagę, rzekł błagalnie:
– Wybaczcie szczerość, panie, ale sami wiecie, co mówią… Ponoć nikt nie jest w stanie się jej oprzeć, a przecie szkoda by było, coby i trzosik na dno poszedł, w razie gdyby, pfu! pfu! – splunął teatralnie – wasza magia też okazała się na nią zbyt licha. Cała wieś łożyła, by was nająć, a my są biedne ludzie…
– Połowa od razu, druga po wykonaniu zadania – przerwał mu jeździec. – Czy nie taką zawarliśmy umowę?
– Tak, ale…
– Więc radzę ci jej dotrzymać.
– Miejcież rozsądek, dobry panie! Na cóż wam teraz te pieniądze? U mnie bezpiecznie przeleżą, a jak wrócicie, to dostaniecie całość, co do grosza…
– Runt, nie drażnij mnie. – Najemnik spojrzał na przewodnika nieludzkimi oczyma. – Jeśli nie dostanę sakiewki, nim doliczę do trzech, utnę ci rękę jak zwykłemu złodziejowi. Jeśli nie zobaczę pieniędzy, nim doliczę do czterech, sam zdecyduję, która to będzie łapa. A jeśli przyjdzie mi liczyć do pięciu, stracisz obie. Raz…
Chłop rozejrzał się, jakby oceniając swoje szanse na ucieczkę.
– Dwa…
– No już, już! Po co te nerwy? – zapiszczał. – Przecież wiecie, że nie chciałem kraść… Po prostu muszę myśleć o sobie i o swoich…
– Runt… Marnujesz mój czas.
Chłop westchnął i podał czarownikowi sakiewkę; nie taką znowu ciężką.
– Reszta po wykonaniu zadania – zaznaczył.
Jeździec skinął głową i schował trzos.
Umowa nabrała mocy prawnej.
– Czekaj tu na mnie o wschodzie słońca – Czarownik rzekł na pożegnanie.
***
Mężczyzna zjechał z traktu i zatrzymał się na skraju polany, z której miał doskonały widok na jezioro.
– No, Rybka, ty zostaniesz tutaj. To nie potrwa długo. – Uwiązał konia do młodej brzozy i rozkulbaczył go. Potem sam zaczął się rozbierać.
Zdjął przewieszone przez plecy miecze i z lekkim wahaniem odłożył je w trawę. Zawsze czuł się fatalnie, kiedy wzbudzający poczucie bezpieczeństwa ciężar oręża zniknął z muskularnych ramion. Wiedział jednak, że tym razem broń mogła mu bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Obok oręża, na ziemi wylądowało ubranie najemnika – znoszone do granic nieprzyzwoitości, ale względnie czyste – oraz ciężki medalion.
Woda była przyjemnie chłodna i zdumiewająco przejrzysta. Mężczyzna widział, jak maleńkie wiry, wywołane jego własnymi krokami, podrywają z dna mgiełkę miękkiego piasku. Zanurzył się po pierś i stał tak przez chwilę, uspakajając zmysły.
Jezioro ze wszystkich stron otoczone było borem i wydawało się zupełnie dzikie, jakby człowiek nigdy nie dotarł do tego pięknego, ochoczo wychwalanego przez leśne ptaki zakątka. Wystarczyło jednak, że czarownik spojrzał w lewo, wprost na zachód, i czar prysł. Gładkie lico jeziora szpeciła tu bowiem długa blizna pomostu i krosty łodzi rybackich; teraz pustych i kołyszących się smętnie na niewidzialnej fali. Ich liczba doskonale tłumaczyła desperację w oczach mieszkańców Forbet: cała wieś żyła z darów jeziora. Odcięta od źródła utrzymania, była skazana na zagładę.
Rozmyślania nad losem osady przerwał najemnikowi nieznaczny ruch w pobliskich szuwarach. Mężczyzna zaczął ukradkiem obserwować otoczenie ze zwiększoną uwagą. Pozornie wciąż kontemplował zachód słońca, którego promienie odbijały się w tafli wody miriadami srebrnozłotych iskier.
Skrywająca się w gęstwinie istota co i rusz zdradzała swoją obecność nieostrożnymi ruchami, a w pewnej chwili uszu najemnika dobiegł cichy, lecz wyraźny plusk. Uznał, że tego znaku nie może już zignorować. Rozejrzał się więc, jakby szukając źródła tajemniczego dźwięku.
W tej samej chwili z tataraku wybiegła naga dziewczyna i rzuciła się do ucieczki wzdłuż brzegu, rozchlapując wodę bosymi stopami.
Czarownik poczuł, że tętno, wbrew jego woli, mocno mu przyspiesza i skrzywił się nieznacznie, niemal z obrzydzeniem. Wiedział jednak, jak powinien się zachować, więc bez zwłoki ruszył w pogoń.
Doścignięcie nieznajomej było kwestią chwili, znalezienie się w jej objęciach – kolejnej.
Dziewczyna była nierealnie wręcz piękna. Filigranowe ciało o pełnych kształtach, epatowało bolesną dla najemnika zmysłowością, a jednocześnie dziewiczą niewinnością. Pełne, czerwone wargi i czarne włosy, opadające wilgotnymi strąkami na plecy, ostro kontrastowały z jasną skórą i niebieskimi oczami. Dopełnieniem cudownego obrazu był uroczy dołeczek w brodzie i dwa kolejne, pojawiające się w policzkach nieznajomej, gdy ta uśmiechnęła się zalotnie do najemnika.
Magia zawibrowała w powietrzu, krew zawrzała w żyłach. Mężczyzna skrzywił się w duchu paskudnie. Wiedział jednak, jak powinien się zachować. Przygarnął dziewczynę do siebie i pocałował namiętnie.
Nie stawiała oporu.
Języki przygodnych kochanków rozpoczęły namiętny taniec, a rytmy ich serc i oddechów zespoliły się w jedność. Dłonie najemnika zaczęły żyć własnym życiem. Błądziły po nagim ciele dziewczyny, poznając jego najskrytsze tajemnice, wnikając w najgłębsze zakamarki, drażniąc, pieszcząc, wielbiąc dotykiem, rozpalając…
Szorstka dłoń zamknęła się na piersi nieznajomej, więżąc sztywny sutek między kciukiem a palcem wskazującym i rozcierając go delikatnie, jakby mężczyzna doprawiał ulubioną potrawę. Druga jego dłoń wśliznęła się natomiast między uda czarnowłosej. Grube palce wniknęły do wilgotnego wnętrza i zdumiewająco zwinnie zaczęły je pieścić, rozkosznie drażniąc przy tym najczulsze punkty. Jęk dziewczyny, stłumiony kolejnym ognistym pocałunkiem, niezauważalnie przeszedł w zmysłowe mruczenie. Dźwięk ten, niski i wibrujący, zdawał się przenikać ciało najemnika na wskroś, zatapiając go w odmętach ekstazy.
Czarownik w ostatniej chwili uświadomił sobie, że zaraz naprawdę utonie. Kochankowie weszli już bowiem do jeziora tak głęboko, że woda sięgała im niemal po szyje. Jeszcze krok czy dwa i boginka zdołałaby wciągnąć mężczyznę w głębiny. A wtedy byłby bezpowrotnie stracony, tak jak wielu rybaków z Forbet i mieszkańców innych okolicznych siół, którzy okazali się bezradni wobec mocy Pani Jeziora.
W tym momencie, co nie zdarzało mu się często, naprawdę był rad, że tak bardzo różni się od większości ludzi.
Otrząsnął się i sklął w duchu za nieostrożność.
– Myślę, że na trawie będzie nam wygodniej – rzekł, wykrzywiając usta w sztucznym uśmiechu. Poderwał dziewczynę na ręce i ruszył w stronę brzegu.
Przez twarz Pani Jeziora przemknęło bezgraniczne zdumienie. Trwało to nie dłużej niż uderzenie serca, ale i tak nie uszło uwagi czarownika.
Z początku boginka próbowała zatrzymać kochanka, jeszcze intensywniej uwodząc go pieszczotami i pocałunkami. Ten jednak, skoro już raz zdołał uwolnić się spod jej czaru, nie zamierzał ulegać mu ponownie. Odwzajemniał pocałunki, a jego ciało coraz silniej reagowało na dotyk smukłych dłoni, jednak wciąż parł w stronę suchej ziemi.
Z każdym następnym jego krokiem boginka traciła nad sobą kontrolę. W końcu zaczęła krzyczeć, wyrywać się i szarpać, a jej piękne dotąd oblicze zamieniło się w upiorną maskę, groteskowo wykrzywioną gniewem. Gryzła i drapała, zostawiając na ciele mężczyzny krwawe ślady, biła go pięściami gdzie popadnie, próbowała kopać, pluła i syczała.
Wszystko na nic. Mężczyzna pozostawał niewzruszony. Dopiero kiedy chciał wyjść z dziewczyną na brzeg, jakaś potężna siła odepchnęła go brutalnie, wrzucając oboje z powrotem do wody. Czarownik od razu zrozumiał, że popełnił błąd. Skoro Pani Jeziora nadal nie mogła opuścić swej dziedziny, jej klątwa wciąż musiała pozostawać w mocy. A więc nie wystarczyło zwyczajnie nie ulec bogince… Po tych wszystkich latach powinien się już nauczyć, że to nigdy nie jest takie proste.
Gdy tylko tafla wody zamknęła się nad nimi, demon, jakby obdarzony nową, niezwykłą mocą, zacisnął ręce na szyi najemnika, a jego zimne usta zaczęły wysysać zeń życie. Mężczyzna okazał się jednak znacznie silniejszy, niż przypuszczała Pani Jeziora. I – do czego nie była przyzwyczajona – walczył o swoje życie. Nie przyszło mu to łatwo, lecz w końcu odepchnął ją od siebie i wychynął na powierzchnię. Ze zdziwieniem stwierdził, że woda, której odmęty jeszcze przed chwilą wydawały się bezdenne, ledwie sięga mu pasa.
Pozwolił sobie na jeden szybki, głęboki wdech i ruszył w pogoń za boginką, która wreszcie zrozumiała, z kim ma do czynienia i rozsądnie rzuciła się do ucieczki.
– No już, daj spokój – mruknął, łapiąc ją w chwili, gdy miała zanurkować. – Oboje wiemy, że są tylko dwa sposoby, żeby to zakończyć, a miecz zostawiłem na brzegu, więc…
Dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona.
– Uwierz, dla mnie to będzie o wiele mniej przyjemne… – westchnął i pocałował demona prosto w usta.
Z początku Pani Jeziora, wyraźnie zaskoczona, opierała mu się, jednak już po chwili, rozpalona intensywnymi pieszczotami, ostatecznie uległa; jej usta wpiły się mocniej w wargi czarownika, a zwinne dłonie oplotły jego sztywną męskość. Mężczyzna zareagował cichym sapnięciem i przyciągnął kochankę do siebie. Wziął ją na ręce, zaniósł na brzeg i położył delikatnie na piasku, pilnując, by stopy wciąż miała zanurzone w wodzie. Rozchylił nogi dziewczyny, wszedł w nią mocno i zaczął pchać beznamiętnie, jakby spełniał niemiły obowiązek. Jednak Pani Jeziora szybko i skutecznie przejęła inicjatywę. To ona dyktowała warunki i wyznaczała rytm; to przyspieszała, to znów zwalniała, zmieniała pozycje i wprowadzała wciąż nowe, coraz bardziej intensywne pieszczoty, umiejętnie dozując i zwiększając rozkosz obojga.
Czarownik, ku własnemu zdumieniu, chętnie poddawał się jej woli.
Szczytowali w tym samym momencie. Mężczyzna westchnął tylko, lecz boginka krzyknęła głośno, nieludzko i osunęła się bez świadomości.
Cisza, która nastała, gdy ów krzyk przebrzmiał ostatecznie, była już inna od tej panującej nad jeziorem, gdy czarownik się tu zjawił. Coś się zmieniło, wyczuł to wyraźnie.
Odpoczął chwilę, a potem wziął dziewczynę w ramiona i wyszedł z wody.
***
– To wy żyjecie, panie? Ale jak wam się udało…
– Widać moja magia nie jest taka zła, jak ci się…
– Bogowie, to ona!? – Runt odskoczył na kilka kroków, gdy zawinięta w koc dziewczyna, którą czarownik przewiesił w poprzek siodła, poruszyła się przez sen. – Żywa!?
– I czego tak kwiczysz? Klątwę zdjąłem, pannica już nie jest groźna. A jezioro wasze na powrót. Zresztą, zabieram ją stąd – dodał najemnik, widząc, że chłop nadal trzęsie się ze strachu. – Nigdy więcej o niej nie usłyszycie, masz moje słowo! Tylko że i ty musisz mi przysiąc, Runt, że nie piśniesz nikomu, o tym, co tu widzisz. Już ja wiem, jaki los byście jej zgotowali, gdyby się wydało… A przecież i bez tego dosyć już macie tu śmierci, nie? Więc jak będzie, przysięgniesz? – dopytywał. W jego głosie, ku zaskoczeniu rybaka, nie kryła się groźba ani nawet ostrzeżenie, a jedynie szorstka prośba.
Wreszcie Runt nerwowo skinął głową.
– Przysięgam, panie…
– Dziękuję ci. To dla mnie bardzo ważne. I możesz być pewien, że nie zapomnę o twojej przysiędze… A teraz zapłać resztę i każdy będzie mógł ruszyć w swoją drogę.
Tym razem rybak nie wahał się ani chwili. Z ulgą wręczył najemnikowi pieniądze.
– Bywajcie, panie! Stokroć wam dzięki za wszystko! – Ukłonił się i ruszył w stronę osady.
– Runt…
Chłop zamarł w pół kroku, przerażony. A nuż najemny zechce jednak usunąć niewygodnego świadka? Przełknął ślinę i odwrócił się w stronę konnego, prosząc bogów o dobrą, szybką śmierć.
Tamten jednak siedział spokojnie i ważył w dłoniach obie sakiewki, które dostał od rybaka.
– Wiesz, za co mi płacą? – zapytał po chwili.
– Eeee… Za zabijanie potworów.
– Nie tylko. Płacą mi przede wszystkim za ratowanie ludzkiego życia. Bo po cóż zabijać potwory, jeśli nie po to, żeby one nie pozabijały nas?
– No tak… – ostrożnie przyznał Runt, a najemnik niespodziewanie rzucił mu jeden z mieszków.
– Ty, swoją przysięgą również ocaliłeś dzisiaj jedno życie, więc jesteśmy wspólnikami. Oto twoja dola. Bywaj w zdrowiu!
***
Nim najemnik dotarł do gospody, zapadła noc. Dziewczyna, otumaniona eliksirami, nadal pozostawała nieprzytomna.
Drzwi pokoiku zaskrzypiały donośnie, a czarownik zaklął bezgłośnie i obiecał sobie w duchu, że z samego rana pokaże karczmarzowi, dlaczego czasem nie warto oszczędzać na smarowidle.
Okazało się jednak, że martwił się niepotrzebnie; w pomieszczeniu płonęła świeca, a gospodarz nie spał, najwyraźniej wciąż czekając na niego.
– Wróciłeś… – Elegancko ubrany blondyn podniósł się z fotela i otaksował nowo przybyłego uważnym spojrzeniem. W dłoni ściskał pięknie wykonaną lutnię.
– Rozczarowany? – odparł czarownik. Dziewczynę, którą trzymał na rękach, złożył ostrożnie na łóżku i natychmiast o niej zapomniał.
– Nie bądź głupi! – burknął lutnista. – Martwiłem się! Wiesz przecież, co gadają o Paniach Jezior: żaden chłop się im nie oprze, kogo taka pocałuje, tego szukaj na dnie… tego typu bajdy. Tyle że… Jak kto spędził z tobą tydzień, to zaraz do tych bajd szacunku nabiera, wiesz? – dodał dziwnie miękko.
– Potwór jak każdy inny. – Najemnik wzruszył ramionami.
– Nie taki znowu potwór, jak widzę… – Blondyn pochylił się nad czarnowłosą.
– Zostaw! Niech śpi!
Bard skinął głową i spojrzał na przyjaciela.
– No dobra, to teraz opowiadaj!
– Co?
– Co, “co”!? Jak zdjąłeś z niej klątwę, głąbie, a co niby?
– A o czym tu gadać? Moja magia…
– Tere fere! Bajeczki o tej twojej magii, to ty kmiotkom sprzedawaj, po groszu za sztukę, a nie mnie!
– Weź się odpieprz, dobra?
– Nie ma mowy! – Lutnista ścisnął mocniej swój instrument. – Obiecałem sobie, że napiszę balladę o kolejnym twoim bohaterskim czynie i tym razem nie odpuszczę! Albo opowiesz po dobroci, ale zagram ci moją najnowszą serenadę. Napisałem ją na część księżnej Ellei z Burh… Utwór wielce udany, ale stara krowa usnęła w połowie i coś czuję, że prędko mnie tam nie zaproszą… – Skrzywił się, a potem przebiegł palcami po cienkich strunach. Łagodna melodia wypełniła izbę cichą groźbą.
– Zostaw! – Najemnik próbował złapać lutnię, lecz bard w porę odskoczył.
– Nie! Albo zdradzisz, jakim cudem zdołałeś oprzeć się bogince, albo zaśpiewam ci moją serenadę, wszystkie pięćdziesiąt siedem zwrotek! A jak będzie trzeba, to i na bis zagram…
Lutnia w jego rękach ożyła ponownie; ostro, prowokująco.
– Oj, no! Sam powinieneś się domyślić…
Blondyn dostrzegł tajemniczy uśmiech na twarzy przyjaciela i doznał nagłego olśnienia.
– A więc to było takie… proste?
– Jutro napiszesz tę swoją balladę. – Najemnik zmienił temat.
– Ale…
– Żadnych „ale”! – Złapał grajka i przyciągnął do siebie. – Jutro, Hiacynt… I pisz, że to była magia, jasne?
– Wiesz, Gelard… Uwielbiam, kiedy jesteś taki stanowczy… – odparł bard.
Następnie wplótł palce we włosy czarownicyna i namiętnie go pocałował.