- Opowiadanie: jacek001 - Polacy w kosmosie, cz. 1

Polacy w kosmosie, cz. 1

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Polacy w kosmosie, cz. 1

Jest rok 2899. Na scenie dziejów pozostały już tylko cztery zwalczające się nawzajem galaktyczne supermocarstwa. Polacy, Czesi, Niemcy i Rosjanie, zawiadując wielkimi flotyllami wojennych okrętów, penetrują najdalsze zakątki wszechświata i staczają od czasu do czasu spektakularne bitwy. Trwa konflikt o dominację w kosmosie. Oficjalne zmagania supermocarstw są oczywiście tylko przykrywką do zakulisowych działań wywiadów, kontrwywiadów, tajemniczych sekt i organizacji. Na tle widowiskowych zmagań, jak tłuste pchły na sierści umęczonego chorobami i starością psa, wykwitają raz po raz anarchistyczne odłamy, frakcje i zrzeszenia, które – jak zwykle podczas totalitarnych konfliktów – chcą podeżreć tytanom wszechświata jakieś malutkie kawałeczki galaktycznego tortu władzy i splendoru.

 

 

 

Dźwięk syren alarmowych zastał kapitana Radomskiego w toalecie, podczas dość zajmującej lektury kolejnego tomu komiksowych przygód załogi Enterprise.

– Cholera, dlaczego akurat teraz?! – syknął kapitan, podciągając do góry spodnie i błyskawicznie spuszczając wodę. Wybiegł na korytarz i od razu wpadł na kilku rozkojarzonych operatorów dział plazmowych, którzy właśnie biegli obsadzić stanowiska. Pulsujące karminem światła alarmów przydawały skąpanemu w fioletowej pomroce korytarzowi dodatkowego impresjonistycznego uroku. Kapitan westchnął głęboko zachwycając się tą chwilą metafizycznego uniesienia. Potem sprawnym, sportowym truchtem ruszył w kierunku kapitańskiego mostka. Po drodze minął jeszcze kilku sztabowców, jednego stażystę i zaspaną do granic nieprzytomności stewardessę Anię (którą darzył swego czasu dyskretną atencją).

Na mostku kapitańskim (jak to zazwyczaj bywało w takich sytuacjach) pojawiły się już główne persony ze ścisłego dowództwa. Radomski wbiegł na mostek i rzucił okiem na panoramiczne konsferum, w którym promień lasera kreślił w trójwymiarze skomplikowaną sytuację taktyczną.

– Co się dzieje? – Radomski nie dał po sobie poznać zmięszania wynikającego z ekspresowego opuszczenia toalety.

– Mamy nieproszonych gości – końska głowa Admirała Nochalskiego wychyliła się ku trójwymiarowemu konsferum, na którym migały kolorowe znaczniki poruszających się w przestrzeni okrętów. – Jakieś dwie minuty temu, na lewej flance czasoprzestrzeni pojawiło się dziesięć niezidentyfikowanych niszczycieli. Nie mają podniesionych bander, nie mają włączonych transponderów, nie odpowiadają na komunikaty radiowe. No i mają odbezpieczone pola siłowe.

– Jasny gwint… – Radomski machinalnie mlasnął języczkiem i wypielęgnowanymi do granic przyzwoitości paluszkami zmierzwił obfite brwi – No to mamy niezły bigos! Automacie, podaj powiększalnik! – nad głową kapitana pojawiła się błękitna replantosoczewka, która błyskawicznie dopasowała się do niemłodych oczu kapitana. – Daj większe powiększenie… Jeszcze większe… Większe, mówię… O tak, teraz dobrze… Teraz fajowsko jest…

Radomski przyglądał się sytuacji w konsferum, wysuwając bezwiednie czubek języka.

– Hmmm… – mruknął po chwili – wszystko wskazuje na to, że to Słomiani Wdowcy. Ich krążowniki są zapuszczone jak patelnia po dwudziestym piątym odsmażaniu schabowego, od lat nie wymieniali żarówek w światłach nawigacyjnych, a ich dzioby mają charakterystyczne nacięcia, oznaczające kolejne zniszczone jednostki.

– O, żesz ty… – syknął admirał Nochalski. – Musimy wezwać posiłki. Sami nie damy rady…

– Niestety, admirale. Myśl to zacna, lecz nie zdążymy – Radomski wyciągnął z kieszeni elektronicznego papierosa i odpalił go z charakterystyczną dla siebie flegmą – zanim stołeczni przyjdą nam na pomoc, Słomiani Wdowcy przerobią nasze ciała na pokrowce do foteli swych myśliwców bombardujących.

– Co zatem czynić, kapitanie? – Nochalski zmiękł, zmalał, spokorniał w jednej chwili. Mundur mu zszarzał, pagony z dystynkcjami zwinęły się w tubki.

– Ha, gdybym to ja wiedział! – parsknął Radomski – Sytuacja jest więcej niż niesympatyczna. Jedyna sensowna idea, to zwiewać ile sił w silnikach, ale obawiam się, że już nas związali swem polem siłowym. Bez tego by się nie obeszło. Na pewno obserwowali nas wcześniej i wszystko ładnie zaplanowali. Słomiani Wdowcy, wbrew potocznej opinii, są całkiem rozgarnięci. To, że słuchają heavy metalu i chodzą w różowych legginsach nie oznacza, że są gorsi od nas. Dzięnks za soczewkę, automacie…

Soczewka odpłynęła z gracją inteligentnej ameby. Natomiast na mostku kapitańskim zaroiło się jak w ulu – pojawiła się w tak zwanym międzyczasie cała śmietanka towarzyska: kanonier Nowacki, sternik Bobik, posłanka Koniecpolska, kleryk Arek.

– Znowu daliśmy się zaskoczyć! – rzekła histerycznym kontraltem Koniecpolska, wycierając higieniczną chusteczką swój sfatygowany monokl.

– Tak jakoś wyszło – potwierdził zbolałym głosem admirał Nochalski.

– Jakoś wyszło… Jakoś wyszło… – mruknął Radomski – Nam zawsze tak „jakoś wychodzi”… Pamiętacie naszą ostatnią przygodę z czeską fregatą „To se se wrati”?

Nikt nie odpowiedział; wszyscy pamiętali – cudem uniknęli śmierci.

– Ciekawe, czego od nas chcą? – załkał bez ostrzeżenia sternik Bobik.

– Jak to czego? – fuknął Radomski. – Tego samego, co zwykle: naszych głów, naszych zapasów żywności i naszych stewardes – tu kapitan skrzywił się szpetnie na samą myśl, że biedna Ania stanie się przedmiotem konsumpcji tych odpychających kreatur.

– Panowie – syknął w uniesieniu kapitan – trza coś uradzić. Jakiś fortel wykoncypować… Nie możemy tak po prostu banalnie pójść na rzeź…

Nastała dramatyczna cisza, w której słychać było świst silników wytwarzających pole siłowe i tupt szczurzych stóp na zapasowym mostku kapitańskim.

– Zarządzam brązowy alarm. Przygotować statek do obrony! – tubalny głos admirała wypełnił wnętrze kokpitu. W chwilę później światła alarmowe zmieniły kolor z purpurowych na brązowe, a syk uwalnianego z zasobników systemowych gazu rozweselającego wypełnił wnętrze promu.

– Po co ten gaz?! – prychnął kleryk.

– Skoro sytuacja jest beznadziejna, sterownik rozmyty komputera pokładowego podjął decyzję o uwolnieniu rozweselacza, aby wyrównać poziom naszych poniżonych stresem emocji – pospieszył z wyjaśnieniem sternik Bobik, chichocząc dyplomatycznie na boczku.

Atmosfera na mostku stała się, jak by to określić, nieco groteskowa. Kanonier Nowacki zaczął nerwowo przebierać paluszkami po panelu głównego działa, sternik Bobik nie mógł już opanować spazmatycznych chichotów, które targały jego doczesnym ciałem i mimowolnie przenosił te drgania na stery. Posłanka Koniecpolska, wyraźnie pod wpływem przechyłów okrętu, zaczęła falować biustem a kleryk Arek wyciągnął zza pazuchy silikonową koronkę do Bożego Miłosierdzia i niewiele myśląc zaczął ją przezornie odmawiać.

Spazmatyczny odjazd jął przewalać się przez mostek promu, a twarze wszystkich zwróciły się ku konsferum, w którym rój czerwonych punktów zaczął otaczać jeden mały, drżący niebieski punkt.

– Nadal nie mamy żadnego planu obrony – admirał Nochalski skulił się w sobie jeszcze bardziej i zaczął mierzwić palcami swoją błękitną brodę. – Jeśli wystrzelimy z naszego pożal się Boże działka, Słomiani Wdowcy zmiażdżą nas w mgnieniu oka swem polem siłowym.

– Jedyna nasza siła, to niezłomność i hart ducha… Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy – zapodała wysokim, spazmatycznym falsetem posłanka Koniecpolska. Radomski zgromił ją wzrokiem.

– Nie czas na tanie uniesienia, miła posłanko. Tu trzeba konceptu, pomysłu dobrego!

– Admirale, mamy kontakt ze Słomianymi Wdowcami – głos automatu zachrzęszczał w głośnikach pokładowych.

– Dawaj bezpośrednio nasłuch na mostek – admirał zastrzygł uszami jak rasowy zając.

W głośnikach dały się słyszeć szmery i trzaski eteru, przez które przesączał się gruby, męski głos:

– Halo, halo… Tu mówi główny nadprzewodzący, supernadintendent, bóg słońca, kapral prawdziwy, Nionio von Biszo. Nie będę wdawał się w żadne protokolarne mówki, bo jak sami się domyślacie, nie jestem w tym dobry. Nasze żądania są jasne i precyzyjne: oddacie nam wszystkie wasze kobiety, przekażecie swych gównonadprzewodzących i prześlecie kody do waszych transponderów. Jeśli zachowacie stoicki spokój i nie nadacie sygnału „SOS”, statek i resztę nieużytecznej załogi puścimy wolno, w przeciwnym wypadku, rozpirzymy waszą łajbę w puch. Czekamy na waszą decyzję przez pięć następnych minut. W przypadku braku odpowiedzi, przechodzimy do ostatniego punktu naszego ultimatum. Miłych rozmyślań. I do zobaczenia, jak by co… Pa, trutnie moje nieużyteczne. Pa…

Zapadła złowroga cisza, przerywana wyciem syren.

– Czy ktoś wreszcie wyłączy te syreny?! W takich warunkach nie da się pracować! – admirał rzucił ostre spojrzenie w kierunku automatu.

– Powinniśmy spełnić ich żądania. Trzeba zminimalizować straty – walnął z grubej rury sternik Bobik.

– Jasna dupa! Nie pozwolę się wypatroszyć jak baranek na rzeź prowadzony! – załkał kanonier.

– Lepiej poświecić kilka baranków niż stado całe! – posłanka Koniecpolska powoli wchodziła w etap ekstatycznego uniesienia.

– Urrwa, nie pozwolę na to. Nie pozwolę! – kanonier zaczął niespokojnie rzucać się po mostku, chichocząc przy tem złowieszczo.

– Zacichnijcie, mili kawalerowie. Jest szansa na wydobycie nas z tej opresji – rzekł z wielką powagą kleryk Arek, odkładając na bok koronkę.

– A niby jaka, młodzieńcze? – wszyscy spojrzeli bykiem na kleryka.

– Mamy na pokładzie zamrożonego diakona. Wybudzimy go i napuścimy na Słomianych Wdowców – rzekł z marsową miną piękny młodzieniec.

Cisza zaległa głęboka, przepastna, nieogarniona. Mucha jakaś przeleciała z gracją przez mostek i przypalona promieniem konsferalnego lasera padła bez życia u stóp Radomskiego.

– Mamy na pokładzie zamrożonego diakona?!! Dlaczego o tem nic nie wiedziałem? – twarz admirała zbielała ze wściekłości.

– Miałem nic nie mówić. To miała być niespodzianka. A poza tym: wysłano mnie z tą specjalną misją incognito, a ja przyobiecałem Prefektowi dyskrecję.

– Dla kogo pracujesz, gnido? Dla federalnych, dla ludowców, może dla anarchistów?! – twarz admirała tężała w oczach.

– Dla Watykanu, mospanie. Ja tylko dla Watykanu!

– Co za pies! Co za nietota, co za gil! Dla Watykanu pracuje! A zadaje się z Polakami. Jak dla Watykanu pracujesz, to dlaczego watykańskimi liniami nie latasz?

– Bo za drogie – odparł niewinnie kleryk, smarknąwszy w białą jak śnieg chusteczkę.

– No to ja już nie mam więcej pytań – admirał rozłożył ręce w geście całkowitej intelektualnej bezradności.

– Panowie nie czas na personalne rozgrywki! Tu trzeba działać, bo czas nagli. Trzeba rozmrozić diakona. A w międzyczasie przyjąć ich ultimatum, co by sobie Słomiani pomyśleli, że już w garści nas mają – kapitan Radomski zatarł ręce i rozpłynął się w uczciwym uśmiechu a la Patrick Swayze. Wszyscy jakoś nagle poweseleli – i już nie wiadomo było, czy to zasługa gazu, czy raczej nowego obmyślanego na poczekaniu fortelu.

– Oj, będzie się działo – zachichotał sternik Bobik i w przypływie szału podwinął rękawy koszuli.

– Do dzieła, panowie, do dzieła. Bóg, kosmos, ojczyzna! Kto nie jest z nami, ten przeciwko nam – zawtórowała posłanka Koniecpolska, rozpływając się w patriotycznej ekstazie.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Niby lubię głupawkę, parę sformułowań nawet mnie rozśmieszyło, ale:

Czasem przekombinowanie zdań, które miało być chyba humorystyczne, wydaję się wysilone (po co dla przykładu te zdrobnienia, paluszki, języczki itp - są koszmarne imo, podobnie czasem nadmiar różnych wysublimowanych przymiotników i porównania, które jakoś są średnio zabawne niektóre).

Do korekty: brak czasem liter w słowach, dialogi raz zrobione technicznie  poprawnie, a raz nie (zwłaszcza te bliżej poczatku), przecinków czasem brak. Powtórzenia (np.uniesienia, machinalnie - to akurat dalej od siebie, ale dwa razy takie sformułowanie? Da się czymś zastąpić).

W ogóle niektóre sformułowania są dziwne: jak się np. śmieje introwertycznie? Albo to:
Spazmatyczny odjazd jął się przewalać przez mostek promu,

- wyraźnie pod wpływem falowań okrętu -
Po co myślniki, jak dla potrzeb zdania wystarczyłyby i pasowały przecinki. Drugie takie coś jest w wypowiedzi dowódcy Słomianych Wdowców

Rozumiem, że język miał być równie głupawkowy jak tematyka, ale dla mnie przeszarżowałeś.
3, moim zdaniem.

Rzeczywiście zdrobnienia nie pomagają tekstowi, ale sam utwór czyta sie dobrze.

Korzystając z możliwości wyczyściłem tekst z niepotrzebnych powtórzeń i zdrobnień. Poprawiłem też interpunkcję i niektóre związki składniowe. Dzięki za BARDZO CENNE uwagi – z zewnątrz widać lepiej niż od wewnątrz, szczególnie gdy człowiek zbyt mocno przywiąże się do tekstu. Jeśli chodzi o styl, to chciałbym pozostać przy tym rodzaju obrazowania - przynajmniej w tym opowiadaniu. W zamierzeniu ma to być pastisz, więc chyba nie ma sensu wciągać czytelnika w poważny, rzeczowy, balzakowski ton. A tak w ogóle, to dzięki za to, że poświęciliście swój czas i pochyliliście się nad tym tekstem. Pozdrawiam serdecznie. Jacek:)

 

...always look on the bright side of life ; )

A mi się podobało. Dobrze się czyta i osobiście uważam, że M Bizzare przesadza. Stawiam 4.

dzięki:)

...always look on the bright side of life ; )

Tekst czyta się bardzo przyjemnie i szybko. Jedyne co czasem razi, to zdrobnienia, które nie zawsze pasują do całego zdania. Gdybym mógł, postawiłbym 5:)

Ech, te nowe zarządzenia admina... Czasami chciałby człowiek wrócić do starych, dobrych czasów ;)

...always look on the bright side of life ; )

Zarządzenia chyba są dobre - przynajmniej nie ma samych 1 i 6:) Wydaje mi sie jednak, że dobrą zmianą byłaby możlwość oceny dopiero po wystawieniu komentarza - wówczas miałaby jakieś uzasadnienie. Nie martw się, jak bedę już mógł oceniać opowiadania, to na pewno tu wrócę i wstawię obiecaną piątkę:)  

...operatorów dział plazmowych...?
Rzecz jest o U-Boot z czasów II wojny czy też o statku kosmicznym.
Gdy ja byłem w woju - szyłki (ZSU-23-4), czyli konstrukcje z lat piećdziesiatych - miały w pełni automatyczny system naprowadzania, obliczenia parametrów lotu i strzelania.
W zasadzie teraz ludzie w takich "sprzętach" są "tylko od parady" - no może czasem podejmują decyzję.

Przydałaby się troszkę znajomość realiów. Jakości - nie komentuję. Zdaje się, że opowiadanko może być wesołe ale sory - nie mam czasu. Wrócę i ocenię.

Widzę, że jesteś pamiętliwy, veslao. No i dobrze. Obawiam się, że gdyby nie moje trzy grosze przy twoich tekstach, nigdy byś nie zwrócił uwagi na to opowiadanie. Nie dziwi mnie radosny krytycyzm tej oceny (bo przecież będzie ocena, prawda?)

...always look on the bright side of life ; )

ok. odpuszczam wszystkim. i sobie przede wszystkim ;) przepraszam za drobne zgryźliwości. co złego, to nie ja :o)

...always look on the bright side of life ; )

Powracam i wystawiam obiecaną ocenę:) 

Przeczytałam, ale ponieważ jestem ciekawa, jak sprawa się zakończy, przechodzę do części drugiej.

 

syk­nął ka­pi­tan, pod­cią­ga­jąc do góry spodnie… – Masło maślane.

 

Wy­biegł na ko­ry­tarz i od razu wpadł na kilku roz­ko­ja­rzo­nych ope­ra­to­rów dział pla­zmo­wych, któ­rzy wła­śnie bie­gli ob­sa­dzić sta­no­wi­ska. – Powtórzenie.

 

truch­tem ru­szył w kie­run­ku ka­pi­tań­skie­go most­ka. Po dro­dze minął jesz­cze kilku szta­bow­ców, jed­ne­go sta­ży­stę i za­spa­ną do gra­nic nie­przy­tom­no­ści ste­war­des­sę Anię (którą da­rzył swego czasu dys­kret­ną aten­cją). Na most­ku ka­pi­tań­skim… – Powtórzenia. W kolejnym zdaniu jest jeszcze jeden mostek.

 

Ra­dom­ski nie dał po sobie po­znać zmię­sza­nia… – Literówka.

 

O, żesz ty… – syk­nął ad­mi­rał No­chal­ski.O żeż ty… – syk­nął ad­mi­rał No­chal­ski.

 

ale oba­wiam się, że już nas zwią­za­li swem polem si­ło­wym. – …ale oba­wiam się, że już nas zwią­za­li swym polem si­ło­wym.

Ten błąd pojawia się kilkakrotnie.

 

Pa­mię­ta­cie naszą ostat­nią przy­go­dę z cze­ską fre­ga­tą „To se se wrati”? – Czy aby nie miało być: „To se ne wrati”

 

tupt szczu­rzych stóp… – Literówka.

 

Po­słan­ka Ko­niec­pol­ska, wy­raź­nie pod wpły­wem prze­chy­łów okrę­tu, za­czę­ła fa­lo­wać biu­stem… – Raczej: Po­słan­ce Ko­niec­pol­skiej, wy­raź­nie pod wpły­wem prze­chy­łów okrę­tu, za­czął fa­lo­wać biust

 

głos au­to­ma­tu za­chrzęsz­czał w gło­śni­kach po­kła­do­wych. – …głos au­to­ma­tu za­chrzęścił w gło­śni­kach po­kła­do­wych.

 

– Mamy na po­kła­dzie za­mro­żo­ne­go dia­ko­na?!! – Zazwyczaj stawia się jeden wykrzyknik. W uzasadnionych przypadkach, trzy. Nie stawia się dwóch wykrzykników.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Mam wrażenie, że jak na tekst, który miał być śmieszny, jest za mało zabawnie. Ale może zamieściłeś tam na przykład odwołania do aktualnej sytuacji politycznej (w końcu pada nazwisko posłanki), o której już lata temu zdążyłam zapomnieć.

Też idę do drugiej części.

Babska logika rządzi!

Fajne :)

Przynoszę radość :)

No, nie przeczę :)

...always look on the bright side of life ; )

Nowa Fantastyka