- Opowiadanie: Lord Vedymin - Wyraj

Wyraj

 

Zapraszam.

:-)

 

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Wyraj

Była to sobota, w przeddzień święta Wniebowzięcia. Z czystego nieba od rana lał się niemiłosierny żar. W ten upał żniwował stary Wojda z synami. Krzysztof siedział na snopowiązałce, a Marcin szedł obok i poganiał konie. Ojciec z Krysiakiem, bez wątpienia, skończyli już sprzęgać młocarnię z silnikiem od krajzegi, i zapewne, w zaciszu stodoły oblewali to cudo ludowej inżynierii. Tego dnia mieli młócić zwiezione już żyto. Bracia zaś brali ostatni pokos przed południową przerwą.

 – Krzychu, patrz. – Marcin, osłaniając oczy jedną ręką, drugą wskazywał w kierunku strugi.

– Co?

– Nad Kalinówką. Coś się błyszczy.

– E tam! Pewno jakieś szkło, albo masz już zwidy od tego słońca. – Krzysztof drwiąco skwitował uwagę brata.

Chłopak jednak coraz wyraźniej widział blade, mieniące się światło. Im dłużej się w nie wpatrywał, tym mniej raziło go w oczy. Nie było już rozmytą plamą, lecz układało się w drgającą w rozżarzonym powietrzu, pionową pręgę. Przez moment Marcin miał wrażenie, że przyjęła ona kształt ludzkiej postaci. Wzdrygnął się, spuścił wzrok. Kiedy mrugał, pod powiekami tańczyły mu zielone i fioletowe koła. Poczuł zawrót głowy, zaczął upadać. Ledwo zdążył wyciągnąć rękę, bo uderzając bezwładnie o ubite ściernisko, zwichnąłby bark.

Po chwili klęczał nad nim Krzysztof, wciskając mu do ręki butelkę z co prawda ciepłą już, ale jednak wodą.

– Potknąłem się.

– Kurka wodna, wystraszyłeś mnie, młody. Wstawaj, bierz kij i wsiadaj na maszynę. Ja już pójdę do końca.

– Tylko ani słowa w domu.  

Pilnując, aby sznurek na odpowiedniej wysokości opasywał snopy skoszonego owsa, młodzieniec co pewien czas ukradkiem spoglądał w stronę strugi. Za każdym razem miał nadzieję, że tajemniczy blask zniknie, ale nic takiego się nie działo. Postanowił nikomu nie wspominać o tym osobliwym zjawisku. Był pewien, że ludzie we wsi wzięliby go za wariata, jak świętej pamięci babkę Boguszową, która pewnego dnia zaczęła twierdzić, że nawiedzają ją skrzaty. Niemal siłą zaciągnęła proboszcza w progi swojej chałupy, żeby pokropił wszystkie sprzęty i zakamarki wodą święconą. Ksiądz, rzecz jasna, podchodził do sprawy sceptycznie, ale ostatecznie zgodził się i odprawił obrzęd, co, według późniejszych relacji Boguszowej, tylko rozsierdziło karzełki.

Marcin tłumaczył sobie, że postać, którą zobaczył, była zwykłym przywidzeniem, ale nie miał odwagi wnikliwie wpatrzyć się w słup światła, żeby rozwiać wszelkie wątpliwości. Próbował skupić się na pracy i przestać o tym myśleć.

Po południu Wojdowie skończyli kośbę i razem z ojcem ustawili owsiane snopki w stosy do suszenia. Niebo było bezchmurne, wiatru jak na lekarstwo, więc liczyli, że plony będą nadawały się do zwózki już za kilka dni. Tej soboty czekało ich jeszcze młócenie żyta.

Skończyli pracę przed dziewiętnastą. Wpółżywi, brudni, głodni i zadowoleni z wykonanej roboty. Otrzepali się z pyłu i ości, wykąpali, przebrali, po czym zjedli przygotowaną przez matkę kolację. Ojciec wyjął z szafy, dla przewietrzenia, galowy mundur strażacki na jutrzejszą procesję. Potem poszedł do sklepu, posiedzieć z kolegami przy piwie. Krzysztof włożył wyjściową koszulę i uczesał się starannie.

– Mamusia, jadę na zabawę – rzucił, wychodząc na ganek.

– Z Bogiem, synek. Tylko nie obij tam znowu kogo i trzeźwy wróć, święto jutro – upomniała matka, po czym zwróciła się do młodszego syna. – Marcinek, a ty nie jedziesz?

– Nie. Wykończony jestem – odparł, choć wiedział, że to marny pretekst do gnuśnienia w domu. Tak naprawdę nie miał ochoty na noc w Kuźnickiej mordowni z zupełnie innego powodu. Jego myśli były pochłonięte czymś innym niż frywolnymi pląsami wśród rozochoconych dzierlatek i oparów alkoholu. On i jego starszy brat byli jak ogień i woda.

Pierworodny pocałował rodzicielkę w czoło, wyprowadził wueskę z garażu, odpalił jednym kopem i wzbijając z gruntowej drogi tuman pyłu, ruszył w stronę szosy. Marcin wziął z parapetu papierosy i wyszedł na dwór zapalić. Wieczór był spokojny, słońce powoli opadało i wszystko pokrywała pomarańczowa poświata. Chłopak zadeptał gołą piętą niedopałek, postał jeszcze chwilę na podwórzu, podumał i poszedł w pole. Nad strugę. Chciał z bliska zobaczyć miejsce, z którego biło, wciąż nie dające mu spokoju, dziwne lśnienie, na swój sposób przerażające i ciekawe zarazem.

Przeszedł po miedzach dobry kilometr, wypłaszając z traw roje świerszczy. Minął pas chaszczy, kładkę, i ruszył po białym piasku wzdłuż Kalinówki. Brzeg strugi był usiany kępkami szczotlichy, makami i modrakami, których zapach wypełniał powietrze łagodną słodyczą. Powoli zapadał zmrok, ale ziemia była jeszcze rozgrzana. Ciepły piasek przesypywał się między palcami stóp.

Młodzieniec zatrzymał się wpół kroku. Nad ruczajem siedziała eteryczna, jakby utkana z babiego lata, prześliczna dziewczyna o mlecznej skórze. Wpatrywała się w niego sarnimi oczyma, z zastygłą twarzą, z lekko rozwartymi, wąskimi wargami. Obejmowała splecionymi rękami smukłe nogi i opierała podbródek o podciągnięte kolana. Była naga. Wyglądała jakby mogło ją zdmuchnąć najdelikatniejsze muśnięcie wiatru.

Bał się zbliżyć, czuł się zmieszany. Musiała to zauważyć. Wstała i bez słowa podeszła do niego, ukazując cały swój urok. Chciał się przeżegnać, pewien że to istota nie z tego świata, ale ona trąciła jego rękę i zmarszczyła brwi. Dopiero gdy doznał przyjemnie chłodnawego dotyku, przekonał się, że istniała naprawdę. Nie była tylko ułudą. Od razu poczuł się pewniej. Przestał bać się, że dziewczyna zniknie, zostawiając go na wieczność z niespełnionym pragnieniem. Chciał w niej zatonąć. Zaczęły łaskotać go kropelki potu, cieknące wzdłuż kręgosłupa. Zdarł lepiącą się do pleców koszulę i rzucił ją na ziemię. Biała panna powoli wyciągnęła rękę, przejechała koniuszkami palców po jego torsie. Marcin czule głaskał ją wierzchem dłoni po policzku. Prześwidrowała go płomiennym spojrzeniem chabrowych oczu, gasząc wszelkie zahamowania.

Objął dziewczynę w talii i dość gwałtownie przyciągnął do siebie, upadając jednocześnie na piach. Wylądowali pośród kwiatów. Na twarz chłopaka spadła kaskada jasnych włosów, o odurzającym zapachu. Mógłby tak leżeć do końca świata, gdy kochanka przywarła do niego całym ciałem, ale podniósł się na łokciu, przyparł ją do ziemi i zaczął zachłannie całować alabastrową szyję, ramiona i drobne, ładnie zaokrąglone piersi. Trzymała w rękach głowę młodzieńca i zapraszała go coraz niżej, aż dotarł do celu. Rozchylił jej nogi, wraził język między wilgotne płatki, i pomagając sobie palcami, dawał jej tyle rozkoszy, ile tylko mógł. Nie przestawał, chociaż boleśnie ścisnęła mu uszy rozedrganymi udami. To ona miała zdecydować, kiedy zamienią się rolami.

Kilka chwil później podniosła się i przyklęknęła. Rozpięła guzik i zsunęła do kolan spodnie Marcina. Niemal krzyknął, kiedy objęła ustami jego męskość. Czuł przypływające spełnienie, ale chciał zachować gorącą krew jak najdłużej. Dla niej i dla siebie. Napiął wszystkie mięśnie, aby tylko powstrzymać się przed spełnieniem. Skończyła w granicznym momencie.

Odwdzięczył się cierpliwością i czułością. Usiadł za jej plecami, wygarnął piasek z włosów, oparł brodę na ramieniu i szeptał do ucha słowa gładkie i słodkie, jak i te naprawdę ważne, których nie można już cofnąć. Zapamiętale gładził przy tym piersi, kreślił palcami okręgi wokół stwardniałych sutków.

Później spełniło się życzenie. Utonął w niej. Zamarł. Miał wrażenie jakby odlatywał w nieskończone przestworza. Stracił poczucie czasu i przestrzeni, i nie wiedział, z której strony jest ziemia, a z której niebo. Nigdy nie przeżył czegoś tak pełnego, a zarazem tak niedookreślonego.

Zasnął.

 

***

 

Ostre promienie słońca zaczęły przedzierać się przez powieki Marcina. Przebudził się, ale zamiast poduszki poczuł pod głową coś szorstkiego. Poderwał się lekko, podparł łokciami i rozejrzał. Leżał na piaszczystym brzegu strumienia, odziany tylko w spodnie. Dookoła rozciągały się pola i pastwiska. Parę metrów dalej, na drewnianym mostku stała i paliła papierosa kobieta w błękitnej koszuli. Dopiero gdy ją spostrzegł, odtworzył w pamięci poprzedni wieczór i noc. Uśmiechnął się mimochodem. Za nic nie mógł jednak przypomnieć sobie, skąd się tu wziął, jaki był dzień tygodnia, ani jak ta ślicznotka miała na imię. Nieistotne. No, może poza ostatnim. Czuł się z tym co najmniej niezręcznie.

Upajał się pięknymi widokami sielskiej okolicy. Maki dookoła zdawały się być bardziej czerwone niż zwykle, skropione rosą modraki mieniły się jak szafiry, a tuż obok stała najcudowniejsza dziewczyna na świecie. Wydała mu się inna niż wczoraj, w pewien sposób bardziej przystępna, bardziej… ludzka. Wciąż piękna niczym bogini, ale bogini z krwi i kości. Mężczyzna wstał, przeciągnął się i przemył twarz w strudze. Czuł się jak nowo narodzony. Podszedł do kochanki.

– Dzień dobry, najsłodsza – przywitał się i pocałował ją w policzek.

– Milena. Mila – przedstawiła się, oszczędzając chłopakowi kłopotliwych prób zapytania jej o imię w stosowny sposób.

– Ja jestem Marcin. – Musiało to zabrzmieć niesamowicie głupio w obliczu słów, które szeptał jej do ucha tej nocy.

Mila roześmiała się i chwyciła Marcina pod ramię. Ruszyli polną drogą w stronę lasu, na długi spacer. Po drodze zrywali maliny, jedli je sobie z rąk i byli zwyczajnie szczęśliwi. Już zawsze.

 

***

 

Zaczynało świtać. Szarości i błękity powoli przechodziły w inne barwy, kiedy Krzysztof wracał z zabawy. Zastał matkę czuwającą w kuchni przy stole. Wyglądała przez okno.

– Co ty, mamusia, nie śpisz?

– Marcin wyszedł wczoraj bez słowa i do teraz go nie ma.

– A tam, poszedł pewno gdzieś na wieś, a ty się, Danka, przejmujesz, jakby nie wiadomo co się stało – krzyknął ojciec z pokoju. – Nie jest mały, nie zginie.

– Czekajcie spokojnie. Wiem, gdzie on może być – powiedział Krzysztof i wyszedł pospiesznie z domu.

Dojechał motocyklem nad Kalinówkę i pobiegł wzdłuż strumienia. Zatrzymał się nagle i serce podeszło mu do gardła. Na piaszczystym brzegu, wśród polnych kwiatów, leżały rozciągnięte na wznak, kredowobiałe zwłoki jego brata. Oczy miał otwarte, patrzące pusto w nieokreśloną dal.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Jakoś tak się trochę ze “Świtezianką” kojarzy.

Przeszedł po miedzy dobry kilometr,

To w Polsce są takie duże pola? Nie wiem, nie znam się, ale trochę mnie to zaskoczyło.

Babska logika rządzi!

Nie chodziło mi o jedno pole (choć nie określiłem tego), ale dzięki, zmieniam na liczbę mnogą.

Przeczytałam.

Przeczytałam.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Przeczytałam już jakiś czas temu, w sensie parę godzin temu i nie mogę się zdecydować, czy podoba mi się, czy nie. Dlatego zwlekałam z wpisem.

Nadal nie wiem i chyba jestem bardziej na nie niż na tak. I nie pytaj dlaczego. Jakieś mam takie odczucia, choć scenki erotycznie ładnie opisane. Oprócz jednego momentu, na którym się potknęłam. Całość opisów utrzymana jest w delikatnych sformułowaniach. I nagle lecisz taką dosłownością:

aby tylko powstrzymać się przed wytryskiem – bardzo mi się to nie spodobało. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A miałem to zmienić. No to teraz zmieniłem.

EDIT: Mam takie spostrzeżenie, że to już kolejny raz kiedy komuś nie podoba się mój tekst i nie wie dlaczego, więc i ja nie wiem, co robię nie tak. :( Ale w sumie sam też nigdy nie byłem w pełni zadowolony z czegoś, co napisałem.

Ładnie napisane, czytało się bardzo dobrze, ale jakoś nie widzi mi się ta południca. Nie w czasach snopowiązałek, młockarni i motocykli.

 

Ma­mu­sia, jadę na za­ba­wę – rzu­cił, wy­cho­dząc do ganku. – …rzu­cił, idąc do ganku. Lub: …rzu­cił, wy­cho­dząc na ganek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Głównemu bohaterowi też się nie widziała, przynajmniej na początku. ;-)

Poprawiłem, ale nie wiem, czy dobrze rozumiem. Chodzi o to, że nie można wychodzić z pomieszczenia do innego pomieszczenia, tylko na zewnątrz?

 

Do ganku podchodzimy, zbliżając się do domu. Będąc w mieszkaniu, wychodzimy na ganek, tak jak wychodzimy na werandę, na balkon, na taras.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm… Niby ładnie opisana scena seksu, ale to sam akt, pożądanie bez emocji. Z kolei południca spodobała mi się jako motyw. Brak mi jednak związania czytelnika z bohaterem, którego tak niecnie uśmiercasz, więc i jego zgonem nie przejmuje się zbytnio. Nie przydałeś mu czegoś, co zbuduje u odbiorcy nić sympatii lub zainteresowania, jakiegoś napięcia brakuje mi w tekście.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Dzięki, Fishu.

Przeczytałam.

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

., Milordzie.

 

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Sztampa. Wziąłeś na tapetę sztampę i… wypuściłeś sztampę. Jedna więcej opowieść o południcy czy bogince, różniąca się od innych podobnych tak naprawdę tylko bohaterami dramatu. Przebieg i finał, generalnie, ten sam. A szkoda. Erotyka w opowiadaniu też, niby fajna, ale… z jednej strony mamy schematyczne porno (chyba nie powinienem się przyznawać, że potrafię to dostrzec), a z drugiej wplata się tu – moim zdaniem kompletnie niepasujący – element romantyczny, kiedy to Marcinek, tuż po dobrym oralu, zamiast zwieńczyć dzieło, przysiada i bajdurzy romansidła jakie, podczas gdy panna… schnie. Nie tylko to nielogiczne, ale też – mówiąc wprost – raczej nierealne. Facet, żeby nie wiem jaki był z niego Werter, na jeden obrót gałki przed finałem, raczej nie jest zdolny do tego typu romantycznych zapędów. Samokontrola na poziomie umożliwiającym powstrzymanie się od dalszych działań w takim momencie jest możliwa (choć niezwykle trudna nawet przy normalnych kobietach, a co tu dopiero gadać o przypadku obcowania z istotą magiczną, której naturalną mocą i, nazwijmy to, sensem istnienia, jest uwodzenie facetów.), tu owszem, zgoda, ale przerywanie zabawy w takim momencie na tego typu pierdółki? Sorry, nie kupuję tego.

A teraz słów kilka o innych aspektach tekstu. Po pierwsze, jest naprawdę świetnie napisany. Technicznie nie ma ma do czego się doczepić w sumie (chyba, że naprawdę by się czepiać), a opisy, stylizacja i świetnie oddana atmosfera polskiej wsi z czasów mojego dzieciństwa – krainy i czasów, których coraz bardziej mi brakuje – bardzo, ale to bardzo mi się podobały. Dziękuję Ci za tę krótką wycieczkę w tamten okres.

Mówiąc zwięźle, sztampa sztampą, ale czytało mi się ją nadzwyczaj przyjemnie.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Kolejny tekst o wsi, o nimfie wodnej, ale klimat czuję całą sobą. Jest Polska prosta wieś, jest nimfa, jest erotyka. Wszystko jest pięknie opisane. Gdyby nie to, że czytało mi się bardzo przyjemnie, tekst nie zapadłby na dłużej w pamięć, a tak mimo utartego schematu nadal jestem zadowolona. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dla mnie ta rusałka i współczesna/niewspółczesna wieś to trochę zgrzytające połączenie. Przyznam szczerze, nie zrobił na mnie wrażenia ten tekst, przeczytałam bez bólu, jednak raczej nie zapamiętam. 

Dziękuję Wam za komentarze. Cieniu, to naprawdę miło z Twojej strony, że w każdym tekście  próbujesz znaleźć plusy dodatnie.

Przyjemnie napisane, acz – jak dla mnie – przewidywalne do bólu. Ni hu hu mnie to truchło na końcu nie zaskoczyło. Jednak, że historia nie zmęczyła, a nawet miejscami sprawiła przyjemność – masz ode mnie punkt.

Emelkali, Ty mnie przyprawiasz o ból głowy. :-) Jeszcze jedna specjalizacja? Nie za wiele masz talentów? :-) (AdamKB)

Mam podobnie jak Emelkali, w dużym stopniu dzielę też odczucia Morgiany.

Dla mnie zdecydowanie najmocniejszym punktem tekstu jest odwzorowanie wsi – prawdziwe lub nie – ale bardzo realnie przedstawione.

Scena erotyczna w moim odczuciu trzyma przyzwoity poziom. Też się przez moment zastanawiałem, czy akurat miłość francuska najbardziej tutaj pasuje, ale powiedzmy, że nie jest źle. Nie mogę bezrefleksyjnie zgodzić się z Cieniem, bo nigdy nie uprawiałem seksu z nimfą. Może nimfy tak właśnie działają ;P? A jeżeli faktycznie było tam słowo “wytrysk”, to dobrze, że już go nie ma : ).

Poziom zaskoczenia w końcówce zerowy. Może mogłeś trochę kreatywniej zaznaczyć moment śmierci bohatera na koniec sceny erotycznej… Niemniej jest coś ładnego w tym, nieco naiwnym, finale. Jakaś tęsknota za beztroską i szczęściem.

 

A za mocne strony opowiadania, daję punkt do biblioteki.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Dziękuję bardzo. Roboczo będę starał się podchodzić do poszczególnych aspektów opowiadań bardziej analitycznie, niż intuicyjnie i nie powtarzać błędu np. z przewidywalnymi “zwrotami” akcji.

Kurde, Lordzie, dobrze piszesz. Jak to się stało, że masz w bibliotece tylko jeden tekst i to dość nietypowy? Mam trochę jak Cień: bardzo przyjemnie było się przenieść w klimat Twojej opowieści. Na tyle przyjemnie, że znowu kliknę (tym razem bez naciągania). I nawet nie obchodzi mnie to, że erotyka sztampowa (znów powtórzę Cienia). Zakończenie do przewidzenia? Trudno. Pornosy też są do przewidzenia, a ludzie je oglądają. 

I ten tytuł. Podoba mi się samo słowo. Dziwne, że nikt o to nie zapytał. Przypadkiem znam znaczenie i fajnie, w niebezpośredni sposób koresponduje ono z treścią opowiadania. Ale chętnie poznam też wytłumaczenie autora, dlaczego “Wyraj”? 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dzięki. Miło mi to czytać. Co do tytułu, już nie pamiętam jak go wybrałem, ale chciałem, żeby nawiązywał do kawałka słowiańskiej mitologii w tekście.

Nowa Fantastyka