- Opowiadanie: vyzart - Dar niebios

Dar niebios

Kilkanaście tysięcy znaków w jeden dzień. Ach, nie ma to jak odwieczna, motywująca siła, która wstępuje w człowieka, gdy za rogiem czai się deadline.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Dar niebios

Nienasycony posilał się swoją ofiarą. Wbijał w ciało powykrzywiane zębiska, orał skórę pazurami. Powoli i metodycznie wysysał duszę z truchła, które jeszcze nie zdążyło ostygnąć. A gdy upora się z esencją, kiedy każda cząstka jaźni trupa zleje się z jego własną, Nienasycony wreszcie będzie mógł pożreć mięso i kości. Przetrawić je i zasymilować, by wciąż rosnąć w siłę.

Uniósł pozbawioną twarzy głowę i ponownie rozwarł szczęki. Wtedy między rzędy kłów wbił się potężny bełt, który eksplodował ćwierć oddechu później. Po nim nadleciały następne, ale tego potwór nie mógł już poczuć.

 

***

– Świetny strzał. – Edgar wyostrzył obraz w lunecie i poklepał Weissmanna po ramieniu.

Ten nie odrywał jeszcze przez chwilę oka od celownika kuszy, upewniając się, że cel został całkowicie zneutralizowany. Skoro już musiał wykorzystać ostatnie wybuchowe bełty, niech chociaż nie pójdą na marne.

Przez moment chciał odruchowo zdjąć płachtę maskującą, ale uzmysłowił sobie, że przecież zostawili ją w jukach. W polowaniu na Nienasyconych i tak była przecież nieprzydatna.

Wstał, ganiąc się w myślach, i zwolnił blokadę broni. Mechanizm z sykiem wyrzucił z siebie nadmiar pary, złożył ramiona kuszy, zablokował spust. Tłoki rozprężyły się i zamarły, znamionując przejście w tryb spoczynku. Łowy dobiegły końca.

– Jesteś pewien, że to było konieczne? – Weissmann spojrzał na przyjaciela z ukosa. Przerzucił kuszę przez ramię, przy każdym ruchu szeleszcząc hydrauliką snajperskiego pancerza.

– Raczej tak. – Edgar uśmiechnął się krzywo. Bez swojej ciężkiej zbroi czuł się dziwnie nagi, ale bezsensem byłoby targanie jej na misję strzelecką. Pancerze nie ładują się same, a oni nie spali przecież na kryształach. – Chyba że wolisz wejść do obozu demonów i grzecznie poprosić ich, by się poddali. Jestem pewien, że twój nieodparty urok powali ich na kolana. No, przynajmniej tych, którzy mają kolana.

– Daruj sobie – warknął Weissmann, przewracając oczami. Miał nieodpartą ochotę kopnąć przyjaciela w łydkę, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Wciąż miał na sobie pancerz i mógłby złamać mu nogę. A wtedy byłby zmuszony taszczyć go do Eld Hain na własnych plecach, wysłuchując kąśliwych uwag przez całą drogę. Przynajmniej nie musiałby wtedy uczestniczyć w tej szalonej misji… Właściwie może to nie byłby taki głupi pomysł? – Wiesz, o co mi chodzi. Czy jesteś pewien, że to się uda?

– Oczywiście – odparł rycerz bez wahania, choć w głębi serca wcale nie czuł pewności tak wielkiej, jakby chciał. Robak wątpliwości na stałe zagnieździł się w jego umyśle. Edgar naprawdę chciał wierzyć, że wizja, która nakazała mu porwać się na to szaleństwo, rzeczywiście pochodziła od Jedynego, ale nie mógł wykluczyć, że prowadzi właśnie Weissmanna wprost w śmiertelną pułapkę.

Snajper przez chwilę przyglądał się przyjacielowi bez słowa, po czym machnął ręką, jakby odpędzał natrętną muchę.

– Niech ci będzie – westchnął. – A teraz chodźmy rozczłonkować do końca naszego nowego kolegę, zanim pozbiera się do kupy i rozerwie nas na strzępy.

 

***

 

Edgar obudził się dokładnie o czasie. Jego wewnętrzny chronometr jak zwykle działał bez zarzutu. Pod powiekami wciąż miał resztki snu. Tego samego, który nawiedzał go od wielu dni. Wystarczyło na powrót zamknąć oczy, by zobaczyć świetlistą sylwetkę otuloną hymnem pracujących tłoków i szelestem sprężyn. Postać co noc wznosiła otuloną kablami dłoń w geście błogosławieństwa i wlewała do umysłu rycerza dziesiątki obrazów. Kazała mu udać się do przeklętych kraterów, blizn w ziemi, które pozostawiły po sobie wstęgi meteorytów podczas pierwszego dnia sądu. I lęgni, skąd wymaszerowała armia nosicieli kolejnego końca świata.

Nikt już nie pamiętał początku wojny, którą przyniosły ze sobą demony. Pewnego dnia ponoć złoża kryształów w największym kraterze rozjarzyły się jaskrawym światłem, a rzeczywistość wygięła się i rozwarstwiła z trzaskiem jak rozdzierane płótno. Z powstałego przebicia wylała się fala czerwonych łusek, kościanych pancerzy i ostrych pazurów, niosąc ludzkości śmierć i niekończącą się pożogę.

Wojnę, której ludzie nie byli w stanie wygrać.

Edgar z początku nie dawał wiary swoim wizjom. Nie był przecież kapłanem, a tylko oni mieli dostęp do świętej wiedzy. Z każdą nocą jednak nabierał pewności, że pojawiające się w jego umyśle obrazy naprawdę pochodzą od Jedynego. Jak inaczej miałby wytłumaczyć te wszystkie symbole i poczucie pogłębionej wiary po każdym przebudzeniu? Prostackie sztuczki demonicznych kultystów nawet się do tego nie umywały.

Zresztą, nawet jeśli to wszystko było tylko objawem szaleństwa lub wrogim podstępem, czymże było poświęcenie dwóch nic nieznaczących trybików Zakonnej machiny wobec możliwości zakończenia tej przeklętej wojny.

Rycerz potrząsnął głową i wstał, rozciągając przy tym zastałe mięśnie. Dopiero teraz zauważył zatroskane spojrzenie przyjaciela.

– Wszystko w porządku? – zapytał Weissmann.

Edgar tylko wzruszył ramionami.

– Zamyśliłem się.

Obaj spojrzeli ponad wejściem do niecki skalnej maskującej ich prowizoryczne legowisko. W oddali rozciągał się obóz demonów. Otaczał największy z meteorytowych kraterów naroślami namiotów, pawilonów i zagród. Na tle bezksiężycowego nieba migające na zboczu pochodnie wyglądały jak morze gwiazd, a ciemność w swej łaskawości raczyła ukryć przed ludzkim wzrokiem większość pokracznych kształtów mieszkających tam stworów. 

– Cholera – mruknął Weissmann. – Tę twoją wizję chyba naprawdę zesłał Jedyny. Nie mogę uwierzyć, że demony jeszcze nas nie złapały. Nikt chyba dotąd nie zapuścił się tak blisko portalu.

– Najtrudniejsze dopiero przed nami. – Edgar bez wahania zgasił zalążki entuzjazmu przyjaciela.

Snajper spojrzał ukradkiem na sakwę, którą rycerz nosił przytroczoną u pasa. Mężczyzna nie rozstawał się z nią ani na chwilę, odkąd opuścili bezpieczne mury Eld Hain.

– Jesteś pewien, że to wystarczy? Naprawdę wystarczy złożyć ofiarę z zawartości tej sakwy, by zamknąć portal na dobre? Wiesz przecież, że życie nigdy nie jest tak proste, jak się wydaje.

– Nie mnie oceniać wyroki Jedynego.

– Nie możesz chociaż powiedzieć, co jest w środku?

– Słuchaj. – Edgar nie wytrzymał i posłał przyjacielowi nieprzyjemne spojrzenie. – Jesteś mi jak brat, dobrze o tym wiesz, ale wizja była jednoznaczna. Nikt nie może zobaczyć daru niebios, dopóki ten nie wypełni swojego przeznaczenia. Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam sprawdzać cierpliwości Jedynego.

– Masz rację… Przepraszam. – Snajper westchnął i podrapał się po głowie, wykrzywiając kąciki ust w pełen zakłopotania uśmiech. – Wracam do roboty.

Reszta nocy upłynęła w milczeniu. Snajper regulował przyrządy celownicze kuszy. Co jakiś czas zerkał w lunetę, a potem skrupulatnie nastawiał kolejne pokrętła śmiercionośnego mechanizmu. Już wcześniej udało im się zlokalizować namioty, które najprawdopodobniej pełniły funkcję magazynów i to one miały posłużyć za podstawę dywersji.

Rycerz natomiast mocował gliniane tuby do drzewców bełtów. Wewnątrz pojemników drzemały niewielkie mechanizmy ze szkła i kamienia oraz przytwierdzone do nich serca Nienasyconych. Nie byle jakich zresztą. Najbardziej krwiożerczych i szalonych bestii, jakie mężczyznom udało się znaleźć pośród pustkowi otaczających Eld Hain. Samotnych drapieżników tak pożądliwych, że pożerały nawet swoich braci.

Edgar wciąż nie wierzył, że udało im się pojmać aż pięciu. Weissmann i jego mechaniczna kusza byli prawdziwymi darami Jedynego. Gdyby nie pomoc snajpera rycerz mógłby co najwyżej pomarzyć o polowaniu na Nienasyconych i niepostrzeżonym prześlizgnięciu się przez obóz demonów. Szanse wciąż oczywiście mieli mikroskopijne, ale już niezerowe.

– Jesteś pewien, że trafisz? – zapytał Edgar, podając przyjacielowi ostatni ze zmodyfikowanych bełtów.

– Kto tu jest strzelcem wyborowym, ty czy ja? – żachnął się Weissmann, nie odrywając oczu od celownika. Musiał jeszcze wziąć ostatnie poprawki na siłę wiatru. –  Te namioty są wielkie jak domy w Ostoi i dość, jak widzisz, nieruchawe. Oczywiście, że trafię.

 

***

 

Bełt rozdarł dach namiotu i wbił się w piasek. Impet uderzenia skruszył przytwierdzoną do drzewca tubę, uwalniając kryształowe serce Nienasyconego z glinianego więzienia. Klejnot upadł na ziemię i błysnął złowrogo. Wokół stały skrzynie pełne stali i kości. Gdyby tylko mógł do nich dotrzeć, pożywić się, spleść metal z drewnem w nowe ciało.

Serce było jednak na to za słabe. Zupełnie wyzute z energii, mogło tylko trwać w bezruchu otoczone budulcem, do którego nie potrafiło dotrzeć. I smakować frustrującą bliskość płynącego wokół życia.

Klejnotowi towarzyszyło tykanie. Rytmiczne wibracje mechanizmu, do którego został przytwierdzony. Serce nie miało zmysłów, które pozwoliłyby mu to poczuć, ale po pewnym czasie urządzenie zamarło. Oderwało się od klejnotu i rozwarło, a wtedy spomiędzy ścianek ze szkła oraz kamienia wyłonił się błyszczący kryształ. Surowy i czysty, pełen energii, która aż prosiła się o wykorzystanie.

 

***

 

Dwie sylwetki sunęły przez noc. Piach meteorytowego pustkowia tłumił kroki, a ciemność skrywała wędrowców w swych objęciach. Pancerze zostawili w ukryciu. Trudno skradać się wewnątrz syczącego parą konstruktu, a poza tym zbroje od razu by ich zdekonspirowały. Zamiast nich mężczyźni owinęli się postrzępionymi, zszarzałymi szmatami. Od biedy mogli uchodzić za kultystów wracających z misji sabotażowej za linią frontu.

Do tej pory szło gładko. Lawirowali między patrolami, szerokim łukiem omijali węszące w okolicy houndy. W końcu jednak wędrowcy musieli wejść w zasięg światła pochodni. Obóz demonów otaczał największy z kraterów szczelnym kordonem, nie było sposobu, by dostać się do portalu, nie przecinając go.

Dywersja na szczęście nastąpiła zgodnie z planem.

Edgar i Weissmann podkradli się do obozowiska w bezpiecznej odległości od źródła chaosu, ale nawet stąd widzieli, jak pięć wielkich namiotów magazynowych dosłownie eksploduje. Strzępy skór i okruchy skrzyń wzbiły się w powietrze, zaczęły wirować razem z poskręcanymi kawałkami stali. Błyszczące mocą serca Nienasyconych unosiły się pośród chaosu. Wykrzywiały metal, przyciągały drewno. Obrastały naroślami stalowych ostrzy i bierwionowych stawów. Otulały się połaciami wyprawionej skóry i rozwierały szczęki wypełniające się z każdą chwilą nowymi rzędami zębisk.

Jeden z bełtów Weissmanna musiał trafić w magazyn żywności, bo wyrastający z niego Nienasycony przypominał koszmarny sen rzeźnika. Pulsował płatami wysuszonego mięsa, siekał wokół bielą naostrzonych kości.

I tak, jak reszta jego braci, gotował się na żer.

Edgar nie mógł powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta, gdy przebiegał obok zdezorientowanych wartowników, którzy rycząc wściekle wymachiwali maczugami i gnali na spotkanie niespodziewanym wrogom. Pewnie nie mieściło im się w głowach, jak te monstra mogły niezauważone wedrzeć się do pilnie strzeżonego obozu.

Ludzie kryli się w cieniach namiotów, omijali rozpędzonych Brutów. Parli do przodu ostrożnie, choć niestrudzenie. Kasta wojowniczych demonów nie należała do najsubtelniejszych. Pozostanie niezauważonym pośród ryków i trzasku uderzającego o siebie oręża było łatwiejsze, niż Edgar mógłby przypuszczać. Kasty Prime czy Terror pewnie przejrzałyby podstęp, ale Bruty zdawały się zupełnie tracić rozum, gdy zawładnęła nimi gorączka bitewna. Dlatego to właśnie na ich część obozowiska ludzie postanowili przypuścić atak.

Edgar pozwolił sobie na chwilę wytchnienia dopiero, kiedy dotarli do wnętrza krateru. Większa część planu oparta była na niepotwierdzonych hipotezach i równie dobrze wszystko mogło pójść w cholerę już na samym początku, ale na szczęście teorie mężczyzny okazały się nie być zupełnie oderwane od rzeczywistości.

Rycerz zajmował się eksterminacją Nienasyconych dla Zakonu tak długo, że nawet mimowolnie zaczął dostrzegać pewne prawidłowości. Wygłodniałe potwory potrafiły ogołocić przestrzeń praktycznie ze wszystkich form życia, ale nigdy nie grzebały w ziemi. Mimo braku twarzy były w stanie w jakiś niepojęty sposób wyczuć nawet najmniejszą cząstkę istnienia wokół siebie, ale wystarczyło ukryć się za skałami, by pozostać właściwie niezauważonym. Resztę klocków łatwo dało się poskładać w logiczną całość. Potem wystarczyła już tylko odrobina gliny i mechanizm, który z odpowiednim opóźnieniem udostępni sercu potwora zastrzyk energii do przyśpieszonego rozrostu.

Oby wszystko poszło tak gładko, pomyślał Edgar, zbiegając wraz z przyjacielem do wnętrza krateru.

Tak, jak przypuszczali, po tej stronie leja nie było namiotów, ani nawet pochodni. Żadnych śladów czyjejkolwiek bytności. Tylko ciemność i na wpół realna sfera w samym jej centrum. Zakładanie obozowiska wewnątrz krateru było strategicznie nieuzasadnione i demony musiały o tym wiedzieć. Na pewno zresztą żaden z najeźdźców nie zakładał, że jakaś para szaleńców wejdzie w sam środek wrogiej armii tylko po to, by dostać się do portalu. Bo przecież po co ludzie mieliby to robić? Po drugiej stronie przebicia czekałaby na nich tylko powolna, bolesna śmierć.

Nawet Weissmann uśmiechnął się na samą myśl o niespodziance, którą Jedyny zgotował tym bluźnierczym, niczego nieświadomym gnojkom.

Portal przybliżał się z każdym urwanym oddechem, każdym kolejnym krokiem. Im bliżej mężczyźni podbiegali, tym wyraźniej zagięcie rzeczywistości zdawało się pulsować. Na przemian zapadało się w sobie i rozkurczało, jak na wpół realna parodia serca, które całym sobą wybijało rytm życia i śmierci.

Przebicie było o wiele mniejsze, niż przypuszczali. W jakiś dziwny sposób zaginało percepcję, by zachować ten sam rozmiar niezależnie od odległości, w jakiej znajdował się obserwator, ale gdy podeszło się wystarczająco blisko, okazywało się, że portal nie był wyższy od dwóch mężów ustawionych jeden na drugim. Po tych wszystkich legendach i opowieściach, które Edgar słyszał za młodu, spodziewał się czegoś o wiele bardziej spektakularnego, ale nie zamierzał zaglądać darowanemu koniowi w zęby.

U podstawy wrót rozciągało się coś na kształt ołtarza. Gładką, zeszkloną taflę znaczyły labirynty rowków i zgrubień, które tworzyły mozaikę niezrozumiałych dla rycerza wzorów. Nie było między nimi żadnych łączeń czy uszczerbków, zupełnie jakby piekielny ogień wypalił je bezpośrednio w ziemi.

Mężczyźni weszli niepewnie na szklistą powierzchnię. Stawiali ostrożnie kroki, badali grunt. Gdy wreszcie upewnili się, że między rowkami i zgrubieniami nie kryją się żadne wymyślne pułapki, spojrzeli na siebie i zgodnie skinęli głowami.

– Stań na straży. – Edgar poklepał przyjaciela po ramieniu. – Ja zajmę się resztą. Zobaczysz, zanim się obejrzysz, będzie po wszystkim.

Weissmann przewrócił oczami, ale przytaknął i posłusznie się odwrócił. Nawet gdyby wypatrzył jakieś zagrożenie, co niby miałby zrobić? Chyba stanąć na baczność i liczyć, że hardą postawą zniechęci napastnika. Nie miał przecież ze sobą nawet miecza, o kuszy nie wspominając. Wszystko zostało w skalnej niecce, przykryte maskującymi płachtami. Przy pasie miał tylko sztylet i kilka okruchów kryształu, którymi mógł co najwyżej zagotować wo…

Nagłe ukłucie wyrwało go z zamyślenia. Spojrzał w dół, by ze zdziwieniem zobaczyć ostrze sztyletu wystające z jego piersi. Dopiero wtedy poczuł ból, zupełnie jakby nawet jego ciało przez chwilę nie mogło pojąć, co właściwie się stało.

Potem nie czuł już nic.

Edgar chwycił mężczyznę, nim ten osunął się na ziemię. Drżącą dłonią zamknął mu powieki, by nie musieć patrzeć na ogniki dogasające powoli w oczach przyjaciela. Coś skapnęło na policzek Weissmanna. Rycerz dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że to jego własne łzy.

– Wybacz, przyjacielu, okłamałem cię – wyszeptał. Gardło miał ściśnięte, głos mu się łamał. Minęło kilka uderzeń serca, nim zdołał wydusić z siebie coś jeszcze. – Nie ma żadnego daru niebios. To wszystko podpucha.

Delikatnie wyciągnął sztylet z pleców zmarłego. Uniósł ciało, a potem ułożył je na szklistej tafli.

Krew sączyła się z rany. Wypełniała rowki, barwiła mozaikę świeżą czerwienią. Najpierw powoli, a potem coraz szybciej, zupełniej jakby ołtarz sam wysysał krew z ofiary.

Edgar obserwował to w napięciu. Jak zahipnotyzowany patrzył na splatające się ze sobą wzory, spirale wypełniane krwią i kształty, które zdawały się pojawiać znikąd. Gdy przymknął powieki, znów zobaczył znajomą wizję. Na powrót spoglądał w świetlistą sylwetkę, która zdradza mu sposób na zakończenie wojny. Ofiarę z krwi człowieka głębokiej wiary. Poświęcenie, które pozwoli Jedynemu przebić się przez plugawą magię demonów i zesłać boski gniew na ich rodzimy świat.

Czerwień w jednej chwili pojaśniała, rozbłysła nieziemskim blaskiem, mieniła się jak płynne kryształy. Światło zgęstniało, przypominało teraz błyszczącą mgłę, która otoczyła portal nierzeczywistym całunem.

Przebicie zafalowało. Zaczęło wyginać się i jęczeć, powoli pochłaniając drobiny krwistego światła. Edgar patrzył na to, nie ważąc się nawet mrugnąć. Z wytęsknieniem czekał, aż portal rozedmie się i eksploduje, zmiatając z powierzchni ziemi demoniczną armię. Już prawie czuł podmuch nadchodzącej fali uderzeniowej, która zmiecie wszystko wokół. Łącznie z nim samym i tym palącym poczuciem winy, które rozdzierało mu trzewia.

Upragniony koniec jednak nie nadszedł. Portal, zamiast skurczyć się i rozerwać, wchłonął światło i spotężniał. Stopniowo ze skromnej bramy przekształcił się we wrota zdolne przepuścić dwa tuziny maszerujących obok siebie mężczyzn.

– Jestem pod wrażeniem, moja pani. – Rycerz usłyszał za plecami metaliczny dźwięk. Jakby ktoś próbował układać słowa z jęku trących o siebie mieczy. Ciarki przeszły mu po plecach. – Nie spodziewałem się tak spektakularnego sukcesu.

– Wbrew temu, co usilnie próbujesz mi wmawiać, Vorgerusie, ryzyko naprawdę czasem popłaca. – Drugi głos był ciepły i kobiecy. Pobrzmiewała w nim pokusa i obietnica wiecznego spełnienia.

Edgar zazgrzytał zębami, gdy tylko go usłyszał. Mężczyzna poczuł, że wizja, którą pielęgnował w umyśle, zmienia się pod na wpół przymkniętymi powiekami. Świetlistą postać Jedynego zastępuje kobieca sylwetka odziana w szaty pozbawione krzty skromności, a zamiast przyjemnego szumu tłoków daje się słyszeć upiorny charkot wyszczerzonych szyderczo houndów.

Rycerz odwrócił się powoli. Pięści zacisnął tak mocno, że krople krwi zaczęły spływać po palcach i bębnić o piasek. Wokół rozbłysły rzędy pochodni, a pomiędzy nimi z mroku wyłaniały się sylwetki kolejnych demonów. Zupełnie jakby trwały tu od samego początku, ukryte jedynie przed wzrokiem biegnących przez krater ludzi za sprawą jakiejś plugawej iluzji.

Edgar nawet się nie zdziwił. Zgrzytał tylko zębami i bez słowa patrzył na źródło swojej największej życiowej porażki.

– Chyba nie muszę się przedstawiać, prawda? – Kobieta na mordercze spojrzenie odpowiedziała uwodzicielskim uśmiechem. Rzeczywiście, nie musiała. Każdy słyszał o Ish, demonicznej ladacznicy, która mamiła bogobojnych ludzi iluzjami miłości i dostatku. Jak widać, nawet wyszkolony członek Zakonu nie był w stanie poznać się na jej maskaradzie. – Muszę przyznać, że wywiązałeś się z zadania wręcz wzorowo.

Z dumą spojrzała na rozrośnięty portal. Chłonęła aurę wypełniającej go mocy.

– Twoje poświęcenie znacznie przyśpieszy inwazję mych braci i sióstr na ten świat – kontynuowała demonica, jakby z góry zakładała, że Edgar pomógł jej z własnej, nieprzymuszonej woli, a nie za sprawą pokrętnej iluzji. – Jestem ci za to dozgonnie wdzięczna. Niektórzy z moich pobratymców, ci wyjątkowo wojowniczy, nie byli zbyt przychylni moim planom, a mimo to udało ci się przedostać do samego serca naszych włości. Twój spryt i męstwo zasługują na nagrodę. Dlatego dam ci szansę skosztować nektaru z mojego kielicha i żyć w dostatku u mego boku po wsze czasy.

Ish uniosła czarę, która nagle pojawiła się w jej dłoni. Wewnątrz wirował płyn czarniejszy niż bezksiężycowa noc. Kusił nieziemskim zapachem, aż prosił się o zanurzenie w nim warg.

Edgar jednak nawet nie drgnął. Trwał w całkowitym bezruchu, jakby ciało w jednej chwili zamieniło się w posąg. Jego mięśnie napinały się boleśnie, a umysł wypełniał gniew. Gorejąca furia, która wypalała nawet jątrzące się w sercu poczucie winy.

– Niech i tak będzie. – Demonica nie zamierzała czekać w nieskończoność. Prychnęła tylko pogardliwie i odwróciła się na pięcie. Pół oddechu później rozpływała się już w mroku.

Jej przyboczny patrzył jeszcze przez moment na rycerza. Delikatnie skinął głową, nie wiedzieć czy z szacunkiem, czy drwiną. Załopotał czernią szat i zniknął w ślad za swą panią.

Wtedy podniósł się raban. Krąg otaczających Edgara demonów wybrzuszył się warczeniem i rykiem. Potwory wymachiwały maczugami, szczerzyły kły. Z całych sił chciały rozszarpać robaka, który ośmielił się zadrwić z ich honoru.

Podniesione głosy zamarły jednak w ciągu jednego uderzenia serca, gdy do kakofonii ryków dołączył jeszcze jeden. Najgłośniejszy i najbardziej przerażający, jaki rycerz kiedykolwiek słyszał. Należał do rosłego Bruta, który górował nad innymi członkami swej kasty.

Demon zbliżył się do człowieka. Jego pobratymcy ucichli i pokornie pochylili głowy. Potwór nosił wyszczerbiony, kościany napierśnik, a z jego głowy wyrastała para ogromnych, zakręconych rogów. Twarz pokrytą miał mozaiką blizn, a jedno oko zasnute bielmem.

Powiódł wzrokiem po zgromadzonych i uderzył się pięścią w pierś, by skupić na sobie ich uwagę.

– Bracia! – ryknął. Głos miał chrapliwy. Na użytek rycerza korzystał z ludzkiej mowy, ale widać było, że człowiecze słowa z trudem przechodzą mu przez gardło. – Wiem, że chcecie zmiażdżyć tego chłystka i ledwo powstrzymujecie buzujący w was zew. Nie zamierzam na to pozwolić. Tak, dobrze słyszeliście! Zatłukę każdego, kto choć spróbuje go tknąć! – Demon powiódł karcącym spojrzeniem po pobratymcach, uciszając rodzące się wokół pomruki dezaprobaty. Potem wyciągnął rękę i pazurzastym palcem wskazał na rycerza. – Jestem półślepcem, ale widzę więcej od was. W tej wątłej piersi bije serce wojownika! Męża, który przechytrzył nas wszystkich, bez wahania odrzucił służbę u przeklętej ladacznicy, a teraz stoi przed nami i w pokorze czeka na wyrok. Bracia, pokażmy tchórzliwym Primom, że nie jesteśmy bezmózgimi zwierzętami. Dajmy mu śmierć wojownika!

Gdy ostatnie słowo wybrzmiało, w powietrzu zawisła cisza. Miażdżąca i gęsta od napięcia. Zdawała się trwać w nieskończoność, lecz wreszcie przerwał ją pierwszy, nieśmiały pomruk. Warkot wzmagał się, aż w końcu przeszedł w regularne skandowanie wspierane rytmem uderzających o ziemię maczug.

– Dowiodłem twojego honoru, człowieku. – Rosły Brute pochylił się nad Edgarem i wyszeptał tak, by tylko on mógł to słyszeć. – Nie pytaj, dlaczego to zrobiłem. Niech wystarczy ci wiedzieć, że nienawidzę zagrywek tej głupiej kurwy. Teraz zmierzysz się z moim bratem krwi. Jeśli wygrasz, pójdziesz wolno, jeśli zaś przegrasz, czeka cię śmierć wojownika i niech twój bóg zajmie się resztą.

Rycerz skinął głową w milczeniu. Nawet gdyby chciał coś powiedzieć, nie byłby w stanie wydusić z siebie słowa. Zęby zgrzytały mu boleśnie, a pięści wciąż pozostawały zaciśnięte. Z początku chciał zamknąć oczy i pozwolić, by demony rozerwały go ma strzępy. Z całych sił chciał umrzeć, niczego w tej chwili nie pragnął bardziej niż stoczyć się w niebyt i gnić w piekle przygotowanym przez Jedynego dla zdrajców i wiarołomców. Wiedział jednak, że to byłaby droga na skróty. Musi odkupić winę, zanim zasłuży na łaskę śmierci.

Dlatego rozwarł powieki i spojrzał hardo na gotującego się do walki Bruta. Zabije go. Wypełniała go zimna i całkowita pewność, że uśmierci tę górę mięsa, a potem wróci do Eld Hain, by żyć w wiecznej hańbie i walczyć.

Aż krew zabitych demonów po tysiąckroć zmyje z jego rąk każdą kroplę przelanej dzisiaj niewinności.

 

***

 

Pielgrzymi w pocie czoła przygotowali otaczające Ostoję pustkowia do nadchodzącej bitwy. Ostrzyli pale, pogłębiali ostatnie wilcze doły. Ze zgrozą spoglądali na rysujące się na horyzoncie zastępy potworów. Demoniczną falę, która uderzy w nich rykiem krwawej magii i siłą zaostrzonych kości.

Rycerze Zakonu i milicja przygotowywali obronę wewnątrz miasta. Tylko ochotnicy opuszczali teraz twierdzę. Tacy, którym w jedną rękę wkładano mechaniczną włócznię, a w drugą odbezpieczony granat i kazano wybierać między dobrowolną służbą większej sprawie, a potworną śmiercią w męczarniach. Rzadko kto wybierał to pierwsze.

Można by rzec, że wokół Eld Hein pracowali tylko szaleńcy i samobójcy, ale ktoś musiał zamontować pułapki i przygotować linie obrony. A po bitwie, jeśli ktokolwiek ją przetrwa, zostaną okrzyknięci bohaterami.

Wielu to wystarczyło, innym było wszystko jedno.

Jeden z Pielgrzymów odłożył właśnie łopatę i otarł przedramieniem pot z czoła. Drugi wykorzystał tę chwilę przerwy i podszedł do niego, unosząc dłoń w geście powitania.

– Witaj, bracie – powiedział z uśmiechem. – Jestem Anders. Wyglądasz mi na hardego, więc zapytam o coś, by w razie czego wiedzieć, za kim się schować. Zabiłeś już kiedyś jakiegoś demona?

– Tak. – Nieznajomy sięgnął pod koszulę i wyciągnął zawieszony na rzemyku podłużny kryształ. Od biedy mógł przypominać ostrze sztyletu. – Wbiłem to w oko największego Bruta, jakiego kiedykolwiek widziałem, i patrzyłem, jak jego głowa eksploduje.

Anders zmarszczył brwi.

– Jaja sobie robisz?

– Kto wie…

Mężczyzna prychnął i machnął ręką, wracając do swoich zajęć.

– Nie bój się… bracie. – Anders odwrócił się, słysząc słowa nieznajomego i zamarł z rozwartymi w przerażeniu oczami, gdy zobaczył szaleńczy uśmiech, który wykrzywiał jego wargi. – Nic ci się nie stanie. Zabiję ich wszystkich.

Koniec

Komentarze

– Niech ci będzie – westchnął. – A teraz chodźmy rozczłonkować do końca naszego nowego kolegę, zanim pozbiera się do kupy(,) rozerwie nas na strzępy.

Przyjemny tekst. Bardzo dobry warsztat. Pierwszy fragment najlepszy, no i motyw zabicia kompana też niczego sobie. 

naprawdę chciał wierzyć, że wizja, która nakazała mu porwać się na to szaleństwo, naprawdę

zanim pozbiera się do kupy [i+] rozerwie nas

nosiciele – li

– Masz rację… Przepraszam [.+]– Snajper

Chciałem napisać, w trakcie czytania, że jak prowadzić wojnę, to tylko z Tobą, Vyzarcie. Rozmyśliłem się :D

Bardzo dobry tekścik, podobał mi się. Trochę zbyt “rzeczowy”, ale to kwestia gustu.

Dobrej nocy, pozdrawiam! :) 

 

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Przeczytałem jeszcze rano, przed wyjściem do pracy, a to jest jednak 25k znaków. To znakomity przykład jak lekko czyta się ten tekst. Po prostu sunie się jak łyżwami po lodowisku!

 

Pierwszy akapit jest rewelacyjny, taki ukłon, puszczenie oka w stronę starej szkoły fantasy. Mała rzecz, a sprawiła mi tyle przyjemności!

 

Później jest dobrze, choć już nie tak świetnie. Za to warsztatowo jest super. Mignęło mi gdzieś powtórzenie (inne niż to podane przez Kolegę wyżej), ale to pierdoły. 

 

Jedyne co mi zgrzytnęło to ta zdrada. Nie było to zaskoczenie, a raczej zdziwienie. Miast reakcji: Łał, ja pierdziu! Było: co? Co? Po prostu jakoś mi tu nie spasowała – czysto subiektywnie. Wolałbym, żeby to był fanatyk, który sam pragnie ofiarować się Jedynemu ;)

Poza tym ten stół ofiarny Jedynego. Dlaczego był on w obozowisku demonów? Dziwne to uniwersum…

 

Klikam bibliotekę.

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Dziękuję wszystkim za miłe słowa i poprawki. Nazgulowi tym bardziej dziękuję za bibliotekę. Co się zaś tyczy ofiary i ołtarza przy portalu – bohater dostał wizję z instrukcjami, to i je wykonał. Wbrew sobie i wbrew rozsądkowi. Można też założyć, że wizja nie pochodziła od Jedynego, a wtedy właściwie nie powinno dziwić, że bohaterowie zostali sprowadzeni do obozu demonów.

A że uniwersum dziwne to już inna rzecz.

Powiedz ty mi lepiej, Nazgulu drogi, czy z perspektywy kogoś, kto nie ma znajomości uniwersum (wiem, że nie brałeś udziału w konkursie i chyba nie zagłębiałeś się w fabularny załącznik), to opowiadanie jest do ogarnięcia? Tak z ciekawości pytam, bo próbowałem napisać to tak, by było zrozumiałe nawet dla kogoś nieznającego realiów konkursowych. Zastanawiam się, czy udała mi się ta sztuka.

Co się zaś tyczy ofia­ry i oł­ta­rza przy por­ta­lu – bo­ha­ter do­stał wizję z in­struk­cja­mi, to i je wy­ko­nał. 

A! Prawda! Coś było o tym śnie. Mój błąd, przepraszam.

 

Po­wiedz ty mi le­piej, Na­zgu­lu drogi, czy z per­spek­ty­wy kogoś, kto nie ma zna­jo­mo­ści uni­wer­sum (wiem, że nie bra­łeś udzia­łu w kon­kur­sie i chyba nie za­głę­bia­łeś się w fa­bu­lar­ny za­łącz­nik), to opo­wia­da­nie jest do ogar­nię­cia?

To prawda, nie czytałem tego załącznika. Co do ogarnięcia, to są jakieś detale, które musiałem sobie “dopowiadać”, nie wiem na ile słusznie, ale dotyczyły one “zaplecza” uniwersum i nijak nie wpływały na odbiór głównej fabuły. 

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Vyzarcie, jest zasadniczy problem z Nienasyconymi. W Twoim tekście odgrywają ważne role, a – tak mi się wydaje – z perspektywy kogoś nie znającego EDGE, to nijak nie do zrozumienia.

 

Ale to teksty dla znających EDGE, więc nie ma się czym przejmować :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Nie podoba mi się że Brute posługuje się tak dobrze ludzką mową i że pozostali go rozumieją. Poza tym – opowiadanie super.

 

/ Jaaf

Ojej, Autor coś dopisał!

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Co?

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Tak właściwie to autor okazał się kompletnym imbecylem i przez nieuwagę i nawarstwione zmęczenie źle zaznaczył tekst w wordzie i nie przekleił całego opowiadania do edytora portalu. Na szczęście zreflektował się w miarę szybko, niemniej Kwisatz i Neverend, którzy wyjątkowo szybko zabrali się za lekturę opowiadania, mogli uświadczyć wersję niepełną.

Za powstałe utrudnienia vyzart serdecznie przeprasza.

Vyzarcie, nie wiem jak teraz, bo czasu brak – tamten moment był idealny do zakończenia :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

No tak, tylko że tamten moment był właściwie dziełem przypadku. Urwało mi tekst w takim momencie i akurat wyglądało to fajnie. Pytanie czy mój własny zamysł będzie lepszy niż dzieło przypadku? Byłoby śmiesznie, gdybym nieumyślnie tworzył lepsze zakończenia niż z premedytacją.

Zresztą ten pierwszy fragment nie miałby szansy na zwycięstwo w konkursie. Opowiadanie, które opublikuje organizator ma być, zdaje się, zdaje się dodatkiem do jakiejś tam nakreślonej już linii fabularnej, więc siłą rzeczy powinno być albo z głównym wątkiem niezwiązane, albo zachowywać status quo. Rozpierdzielenie głównego portalu demonów chyba nie przysłużyłoby się statusowi quo.

Ja olałem te podpunkty organizatorów, stworzyłem baśń. To raczej przekreśla moją wygraną, aczkolwiek pomysł wydał mi się fajny.

Najlepiej urządził się Fishu, wstawiając “cytaty” Pielgrzyma :) Takie jak w rulebook’ach. 

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Zabiłeś już kiedyś jakiegoś demona.

Znak zapytania uciekł.

 

W samochodzie czytałem niepełną wersję, miałem krytykować brak zbudowania relacji z Weissmanem, miałem chwalić niedopowiedzienie przy portalu… Teraz na odwrót – chwalę relację z Weissmanem, krytykuję zbyt jednoznaczny finał ;-)

 

 

Nigdy nie dogodzisz czytnikom  ;-)

 

Uwaga na boku: bez znajmomości warunków wejściowych na konkurs, opowiadanie będzie średnio zrozumiałe → worldbuilding jest połowiczny. Z drugiej strony, tematem jest zdrada i próba wypełnienia swoistej pokuty, ale nie wiedząc, jaką rolę wypełniają Pielgrzymi, za jakie grzechy robią to, co robią – czytelnik ma problem.

 

Temat świetny, limit dusi. Skąd ja to znam ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

A widzisz, Kwisatzu, ja za to jestem literatem pragmatykiem, a nie literatem idealistą. Oczywiści to całe kalkulowanie i knucie może okazać się strzałem w stopę, ale jakiś pomysł na życie mieć trzeba. Ha!

 

Fishu – masz rację, czytelnikowi dogodzić nie sposób. Za miłe słowo jednak dziękuję, a ucieknięty znak zapytania niezwłocznie wstawię.

Ukłony, vyzarcie.

Plus Biblioteka.

To cały komentarz.

<><><> Poza komentarzem: mignęła mi literówka, zauważyłem bliskie siebie powtórzenie całej frazy.

Daję pięć, ale za poprzednią wersję. Tej już nie potrafię ocenić – to nie to samo co pierwsze zetknięcie się z tekstem. 

Ten nie odrywał jeszcze przez chwile oka

chwilę

Miał nieodpartą ochotę kopnąć przyjaciela w łydkę, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Wciąż miał

miał miał

przyjaciela wprost w śmiertelną pułapkę.

Snajper przez chwilę przyglądał się przyjacielowi

Podoba mi się, choć odnoszę wrażenie, że czas cię gonił (drobne niedoróbki jak powyżej zdarzały się). Potem może napiszę coś więcej, bo teraz czas goni ;)

 

EDIT:

Znalazłam chwilkę – podoba mi się jak wykorzystałeś świat, klimat czuć i nie ma tandety. No i pozytywnie (negatywnie?) zaskoczył mnie atak Edgara na przyjaciela. Czego mi brakowało? Jakiś mocniejszych odczuć/emocji. Ale w tak krótkim tekście trudno o to. Po prostu nie zrobiło mi się smutno, jak kusznik umarł, a powinno :P

No, ale punkt się należy jak psu buda :)

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Kurna, świetne!

Są drobne niedociągnięcia techniczne, ale o wiele za mało, by przeszkadzały w lekturze.

Poza tym nie mam za bardzo czego się czepiać – znaczy coś by się zawsze znalazło, ale po co? – więc pochwalę i zniknę. Wykonanie bardzo dobre, postaci nadzwyczaj realistyczne, klimat gry (czy też mojego o niej wyobrażenia) jak najbardziej zachowany, a pomysł – rewelacja. Styl dopełnia dzieła; czytanie to sama radość.

 

Z przyjemnością przypieczętowałem biblioteczny los Twojego opowiadania.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dziękuję wszystkim za bibliotekę i miłe słowa. Nie myślałem, że dostanie ją tekst na dobrą sprawę trudny w odbiorze bez przeczytania długaśnego załącznika fabularnego, a tu proszę – niespodzianka.

Tenszo, zgadza się – czas gonił mnie jak diabli. Tekst został spisany w całości właściwie w półtorej dnia i tej pory nie mogę uwierzyć, że udało mi się go skończyć na czas.

Cieniu, widzę, że niechybnie zrobiło nam się tu takie małe kółko wzajemnej adoracji. Wiesz, ja tobie głos, ty mnie – co sobie ludzie pomyślą! Szok, skandal i niedowierzanie! A tak już zupełnie na poważnie – dzięki za miłe słowa i głos do biblioteki.

Tekst fajnie napisany, przeczytałam bez mrugnięcia okiem:) Chociaż styczności z grą nie miałam, to treść była dla mnie zrozumiała. W sumie motyw walki dobra ze złem jest często wykorzystywany w grach. W każdym razie, gdy kiedyś natknę się na EDGE, chętnie zanurzę się w jej klimat;p

Jedno z najlepszych opowiadań konkursowych, które dotychczas przeczytałam. Jestem przekonana, że gdybym poznała je jako pierwsze, nie miałabym najmniejszych problemów ze zrozumieniem o czym opowiadasz. Ponieważ wcześniejsze teksty przybliżyły mi nieco świat, w którym wszystko się dzieje, lektura Daru niebios była prawdziwą przyjemnością. ;-)

 

Nie­na­sy­co­ny wresz­cie bę­dzie mógł po­żreć mięso i kości. Prze­tra­wić je i za­sy­mi­lo­wać, by mógł wciąż ro­snąć w siłę. – Powtórzenie.

 

Wła­ści­wie może to nie by­ło­by taki głupi po­mysł? – Literówka.

 

Nie mi oce­niać wy­ro­ki Je­dy­ne­go.Nie mnie oce­niać wy­ro­ki Je­dy­ne­go.

 

ale wy­star­czy­ło ukryć się za ska­ła­mi, by po­zo­stać wła­ści­wie nie­zau­wa­żo­ny. – …by po­zo­stać wła­ści­wie nie­zau­wa­żo­nym.

 

Nawet We­is­smann uśmiech­nął się na samą myśl o nie­spo­dzian­ce, jaką Je­dy­ny… – Nawet We­is­smann uśmiech­nął się na samą myśl o nie­spo­dzian­ce, którą Jedyny

 

jak na wpół re­al­na pa­ro­dia serca, która całą sobą wy­bi­ja­ła rytm życia i śmier­ci. – Rytm nadal wybija serce, nawet jeśli jest parodią, więc: …jak na wpół re­al­na pa­ro­dia serca, które całym sobą wy­bi­ja­ło rytm życia i śmier­ci.

 

Prych­nę­ła tylko po­gar­dli­wie i od­wró­ci­ła się na­pię­cie. – Zapewne bardzo wysokie napięcie. ;-)

Prych­nę­ła tylko po­gar­dli­wie i od­wró­ci­ła się na­ pię­cie.

 

Z po­cząt­ku chciał za­mknąć oczy i po­zwo­lić, by de­mo­ny ro­ze­rwa­ły go ma strzę­py. – Literówka.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

wyzarcie, ja nie dałem głosu na Bibliotekę Tobie, tylko Twojemu opowiadaniu. Bo Biblioteka to miejsce, gdzie powinny lądować dobre teksty. A “Dar niebios” jest zdecydowanie bardziej niż dobry. (Piszę te słowa ze świadomością, że skierowane są nie tyle do Autora, co do tych, którzy mogli by się zacząć zastanawiać nad kumoterskim aspektem sprawy – jeśli ktoś jest tu adorowany, to wyłacznie literatura).

Nie czytała Krystyna Czubówna.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Podobało mi się, bardzo dobrze się czytało. Zabrakło opisu pojedynku, ale podejrzewam, że to przez limit znaków. Fajna puenta. Mimo, że przeczytałem ledwie kilka opowiadań konkursowych, to jest moim faworytem.

bluźniercze gnojki

Mocne słowa, Vyzarcie!

 

jak na wpół realna parodia serca, które całym sobą wybijało rytm życia i śmierci.

nawet po upewnieniu się w słowniku, że jest jakaśtam konotacja słowa parodia, która nie kojarzy się bezpośrednio z wyśmiewaniem to słowo i tak mi tam zgrzyta i psuje ciekawy swoją drogą opis

 

Eld Hein

Ekhm, oczywista omyłka pisarska, wysoki sądzie!

 

Dobry tekst, najbardziej spodobał mi się motyw ofiary, niemalże biblijnej i zdradzenia przyjaciela, Końcówka nie mogła się równać z momentem śmierci na ołtarzu.

Innym walorem tekstu są fajne opisy – moim faworytem są fragmenty o zakrzywionej rzeczywistości wokół portalu.

 

 

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

No! Jest tekst z uniwersum EDGE, który nie sprowadza się do mordobicia albo epickiej rąbanki tysiąca żołnierzy.

Fajne opowiadanie, coś się dzieje, wiadomo, o co chodzi.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za miłą opinię. Tylko co cię tak wzięło, żeby stary tekst odkopywać? I to jeszcze z uniwersum gry planszowej.

Przeczytałam już wszystkie “Piórka”, przy których miałam szarą gwiazdkę, wszystkie SF, wszystkie teksty zgłoszone do Biblioteki nie będące horrorami, przyszła kolej na wszystkie w Bibliotece. Twój chyba był ostatni. ;-)

Babska logika rządzi!

O kurczę, nie wiedziałem nawet, że się podjęłaś takiej inicjatywy. Aż mi się głupio zrobiło, że sam tak mało tekstów tu czytam. Niemniej dziękuję i w ogóle szacun.

Plusy:

 

Tytuł.

 

Za „wysysał duszę”.

 

Zabawne: „Jestem pewien, że twój nieodparty urok powali ich na kolana. No, przynajmniej tych, którzy mają kolana.”

 

Styl – dobrze się to czyta.

Bardzo konkretny a jednocześnie enigmatyczny komentarz. Choć dziwi mnie, że ktoś tu jeszcze zagląda do leciwych opowiadań, za odwiedziny niezmiennie dziękuję. 

Nowa Fantastyka