- Opowiadanie: Pauelor - Nienasycone pole walki

Nienasycone pole walki

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Nienasycone pole walki

Powietrze cuchnęło wojną.

Ciężka, metaliczna woń krwi oraz odpychający fetor wnętrzności mieszały się z jękami rannych i umierających. Szczęk broni niósł się po zrujnowanych przedmieściach Eld Hainu, a świdrujący dźwięk uwalnianej magii kryształów parowych drażnił słuch.

Przed Zewnętrznym Murem Siódmej Ostoi starły się dwie armie. Z pieśnią Jedynego na ustach Kapłani dowodzili siłami Zakonu. Napędzane mocą kryształów parowych Golemy i Święci Rycerze na szpicy stawiali opór najeźdźcom ze wschodu – zastępom odrażających bestii, demonów wyplutych przez Portale – antyczny lud zdobywców, poszukujących kryształów do napędzania swojej magii krwi i terroru.

Ich liczba była obezwładniająca. Kapłani wiedzieli, że jeśli padnie choć jedna Ostoja, ludzkość znów osunie się w odrętwienie, strach i ciemność, a następnie wyginie – dlatego też, zebrawszy potężną armię wyćwiczonych Rycerzy we wspomaganych pancerzach oraz mordercze maszyny parowe, zrobili z Eld Hain niezniszczalną barierę, o którą miała się rozbić fala atakujących demonów.

Tak krwawa potyczka, przepełniona bólem, wściekłością, agonalnym śpiewem setek gardeł, przyciągnęła na miejsce bitwy istoty o wiele bardziej niebezpieczne – umierające dusze zamknięte w krysztale, obrośnięte plątaniną metalu, kabli, organicznych szczątków, a przede wszystkim mające wieczny i niezaspokojony apetyt – Nienasyconych.

 

***

Furior Barza’Gor pochłonięty był rozmową z dużo starszym Brutem – szamanem kohorty „Zniszczenie”, Tancerzem Więzi, Arza’Narem – najstarszym żyjącym z kasty. Mówiło się, iż był on potomkiem Wielkich Bruteriorów, przodków dzisiejszych Brute’ów, i że pamięta dni potyczek na Arenach Prime’ów, kiedy wywalczali sobie wolność i przywilej dołączenia do zdobywców światów.

Szaman był niższy od młodszego wojownika – jego szara skóra kontrastowała z ceglaną cerą furiora. Oczy wyblakłe, zamglone, choć ślepe, potrafiły spojrzeć dalej, niż światy żyjących, aż do Ścieżek Przodków. Tancerze Więzi czerpali z nich wiedzę, mądrość i siłę do swych rytuałów wojny.

Surowe pomieszczenie idealnie oddawało uczucia wojowników. Ich ciała i umysły poddawano najcięższym treningom, aby wykuć z nich narzędzia stworzone do zwyciężania.

Rozmowę przerwał im bezkształtny posłaniec kasty Prime, jeden z wielu jakich miała na swych usługach.

– Moja Pani wymaga twojej obecności, furiorze.

– Jeśli defetyza Ish pragnie mnie zobaczyć i prosić o pomoc, ma zjawić się tutaj osobiście, glisto. – Barza’Gor nawet nie spojrzał na intruza. Klęczał przed szamanem, plecami zwróconymi do wyjścia. Arza w tym czasie skrupulatnie nakreślał kolejne runy na pokaźne rogi wojownika.

– Moja Pani przewidziała twoją odpowiedź. W takiej sytuacji defetyza Ish prosi, abyś stawił się w kwaterze – nie rezygnował posłaniec.

Złość powoli wzbierała w furiorze. Odpowiedział przeciągłym warknięciem:

– A ja przewidziałem, że będzie czegoś ode mnie chciała. Zostanę tutaj, na posterunku, który defetyza mi wyznaczyła. Nie zamierzam się ruszać. A teraz leć, kundlu, i przekaż to swojej Pani.

Posłaniec nie odpowiedział. Pokłonił się oszczędnie i wycofał, nie patrząc na Brute’a. Nie minęło kilka oddechów, a do pokoju weszła defetyza, sama.

Barza’Gor ruchem ręki nakazał przerwać szamanowi rytuał, wstał i spojrzał na przybyłą.

– Defetyzo Ish, cóż za miła niespodzianka – rzekł w końcu wojownik z zimną ironią w głosie.

– Darujmy sobie ten teatrzyk. Oczekujesz przeprosin? Zapewnienia o twojej wyższości? Mam nakarmić twoje wyolbrzymione ego przyznaniem ci racji? Czego chcesz?

– Rozkazów – uciął Barza.

– Nie będziesz się chełpił? Drwił?

Minęła chwila, zanim odpowiedział.

– Sama mówiłaś: jesteśmy kastą zniszczenia, miażdżącą pięścią na wrogów. Naszym żywiołem jest walka, nie strategiczne niuanse i zakulisowe gierki. Nigdy nie kwestionowałem twojego strategicznego geniuszu, lecz wojownicy Brute walczą z przeświadczeniem, iż pewnego dnia trafią na godnego przeciwnika, który pokona nas w walce. Moja wojenna intuicja podpowiadała mi, że na tej planecie istnieje coś, co pragnie mnie zabić – taka myśl dodaje sił i przepełnia ekstazą zniszczenia.

Ish szybko odzyskała panowanie nad sobą. Była głównym strategiem, miała problem, a jego rozwiązaniem była kasta Brute i jej niepohamowana waleczna furia – jak wielokrotnie wcześniej.

– Pojawił się nowy wróg. Nowy na polu bitwy, nowy dla tego świata, ale nam dobrze znany – Manifestacja.

Ciarki podniecenia i bojowej gotowości przeszły po ciele wojownika. W końcu przeciwnik godny zabicia!

– Żerując na duszy umierającego człowieka, zmaterializował się w coś zgoła odmiennego od poprzednich przypadków, jakie zaobserwowaliśmy przy okazji naszych podbojów. Te Manifestacje są szybsze, silniejsze, dziksze, nie do okiełznania, nieprzewidywalne i całkowicie odporne na naszą magię i działanie Czerwonej Mgły. Atakują zarówno ludzi, jak i nasze kohorty. Oddział Kultu Grozy horrendala Baeliusa został dosłownie zmieciony z pola bitwy. Walczyłeś już z nimi wcześniej, wiesz do czego są zdolne i jak je zniszczyć. Usuń je z mojej drogi, dla wojennej chwały i naszej cywilizacji.

– Manifestacja – krzywy uśmiech pojawił się na twarzy Brute’a. – Długo czekałem na dzień, kiedy znów będę miał okazję się z nimi zmierzyć. Arza’Nar, przyprowadź prefuriora Kerza’Dara, kohorta „Zniszczenie” wyrusza na polowanie.

 

***

Trzeci Gniew Jedynego, oddział Świętego Zakonu pod dowództwem kapitana Casteliusa przedzierał się przez zastępy wroga ze śmiertelną skutecznością. Ich romboidalne tarcze, wspomagane siłą pancerza, odparowywały potężne ciosy przeciwników, podczas gdy miecze, napędzane siłą kryształów, spadały na karki wrogów, pozbawiając życia kolejne dziesiątki demonów.

– Wracajcie do czeluści, z których wypełzłyście, pomioty! – krzyknął w ferworze walki Brat Prometiusz, rosły mężczyzna w młodym wieku.

Castelius spojrzał za siebie. Stu wyćwiczonych w bojach mężczyzn i kobiet powierzyło mu swe życie oddając się pod rozkazy bez krzty zwątpienia, czy zbędnych pytań. Wierzyli, że powiedzie ich prostą drogą ku ramionom Jedynego – poprzez zwycięstwo, bądź chwalebną śmierć.

– Kapitanie, zbliżają się jakieś maszyny kroczące – zauważył Brat Longinus, mający najlepszy wzrok ze wszystkich ludzi Casteliusa. Po przepołowieniu kolejnej plugawej bestii, zbryzgany z góry do dołu posoką pokonanych, kapitan obrócił się i spojrzał w stronę wskazaną przez rycerza. Zdjął przy tym swój garnczkowy hełm, odsłaniając długie czarne włosy, teraz przyklejone do mokrej od potu czaszki. Bystre, uważne oczy patrzyły na świat spod gęstych brwi, cała twarz pokryta była drobnymi bliznami i zmarszczkami – Castelius był mężczyzną w sile wieku, surowym i walecznym – jego ludzie go kochali i każdy jeden gotów był skoczyć za nim w ogień.

Po chwili zobaczyli je wszyscy. Trzy Golemy, ciężkie maszyny bojowe sterowane wolą i siłą Srebrnych Kapłanów, krocząc na czterech odnóżach, torowały sobie krwawą drogę, ogromnymi młotami wyrzucając w powietrze kolejnych wrogów. W tym czasie Święci Rycerze pokonali ostatnie demony i spokojnie oczekiwali przybycia sprzymierzeńców.

W końcu maszyny kroczące zatrzymały się przed oddziałem Zakonników. Castelius i pozostali spletli ze sobą obie pięści wykonując znak Trybów Przeznaczenia.

– Niech Jedyny naoliwi wasze Święte Machiny, Wielebni – odezwał się kapitan.

– Niech Twoja zbroja i oręż nigdy nie zardzewieją, Bracie Casteliusie – padła odpowiedź.

Mężczyzna spojrzał zaciekawiony. Niewielu spoza jego oddziału znało to imię.

– Znasz mnie, Wielebny?

Z kokpitu maszyny spojrzała na niego srebrna, lśniąca maska – symbol Kapłanów Wojny.

– Kiedyś. Teraz jestem tylko sługą Jedynego – maska zniekształcała głos, dlatego też kapitan nie potrafił go rozpoznać. – Status?

– Pozbyliśmy się oddziałów wroga z tego rejonu Podmurza, mieliśmy właśnie…

Ich rozmowę przerwały krzyki dobiegające z tylnych szeregów. Chwilę po tym przy Casteliusie stanęła jedna z członkini oddziału.

– Co tam się dzieje, Siostro Marelio?

– Kapitanie, tylna straż została zaatakowana przez nieznanego wroga. Na moich oczach Brat Gardius został rozerwany na strzępy!

Kapitan rzucił pytające spojrzenie w stronę Kapłana. Ten pokręcił głową i spojrzał w stronę z której nadbiegła posłanka.

– Sprawdźmy to, Bracie Castieliusie – rozkazał Wielebny, następnie wrócił do kokpitu i przy zawodzeniu metalu, trójka Golemów ruszyła na spotkanie nowego zagrożenia.

–  Szyk obronny, pilnować Golemów! – wydał rozkaz kapitan nakładając z powrotem swój hełm.

Po przejściu zaledwie kilkudziesięciu metrów w pełnej gotowości bojowej, spięci do granic, doszli do zdewastowanego placu ze zrujnowaną fontanną pośrodku. Sam plac był przestronny, a w każdą ze stron, niczym w pajęczej sieci, odchodziły alejki. Od reszty miasta oddzielały go puste budynki, straszące ciemnymi oczodołami okien.

Zobaczyli je niemal natychmiast – chore połączenie organicznej istoty z mechanicznymi częściami. Szły powoli, jakby wiedziały, że przed nimi nie ma ucieczki – sześć podobnych tworów z ostrzami zamiast rąk, z podłużnymi głowami, bez oczu i ust, niemniej wydające z siebie głuche zawodzenie.

Castelius szybko wyszczekał rozkazy, Rycerze ustawili się karnie, gotowi  do walki.

– Na Tryby Przeznaczenia, jakież jeszcze okropieństwa wyplują te Portale? – rzucił kapitan z trwogą.

Kiedy wróg zbliżył się na odległość rzutu kamieniem, Castelius podniósł swój oręż nad głowę i obrócił do swych żołnierzy.

– Za Jedynego! – bojowy okrzyk Świętych Rycerzy poniósł się echem po przedmieściach Eld Hainu, jednak szybko został zagłuszony przez inny, dużo głośniejszy, mrożący krew w żyłach zew. Z alejki po drugiej stronie placu wyłonił się oddział demonów, dowodzony przez potężnego wojownika. Jego kościany pancerz z czaszki nieznanego drapieżnika stwarzał ponure wrażenie. W ogromnych łapach dzierżył bliźniacze topory, również wykonane z kości. W ślad za nim kroczyły zastępy śmierci, jego wojsko, które rozlało się po placu przy gardłowych dźwiękach ich piekielnego języka. Wśród zastępów demonów Rycerze dojrzeli dobrze im znane ogary, ale były tam również wcześniej nie widziane rogate dwunożne bestie z długimi nożami, rydwany ciągnięte przez sześcionożne, najeżone kolcami stworzenia, czy dziwne mniejsze wynaturzenia o wielu oczach i rękach.

Zew się powtórzył, zatrzymując w miejscu idących w stronę ludzi wrogów. Po chwili, jakby przyciągane niewidzialną siłą, ruszyły w stronę demonów.

– On je wyzywa na pojedynek – szepnął jeden z Rycerzy, przyglądając się całej scenie z nieukrywanym strachem.

– Kapitanie?

– Widzę. Pytanie brzmi, czy mogą stać się naszym sprzymierzeńcem w walce z demonami.

Castelius przyglądał się całej sytuacji z ponurą miną. Kapłani w Golemach również nie reagowali. Wszyscy czekali na rozwój wydarzeń.

Tam, gdzie przed chwilą był pusty plac, teraz zakotłowało się od walczących. Okrzykom demonów odpowiadała cisza pokracznych hybryd. Cięły ogary z ponurą i obojętną skutecznością, raz za razem ścinając z nóg kolejnego i kolejnego przeciwnika. W serca nieustraszonych Rycerzy wkradł się strach. Jeśli ten nowy wróg z taką łatwością wybijał kolejnych potępionych, to jakie oni mają z nimi szanse?

Hybrydy do przodu pchała zimna kalkulacja i zabójcza skuteczność, demony miały za sobą przewagę liczebną i furię i to one po chwili zostały na placu boju. Nieme istoty w końcu padły. Lecz zaledwie ich garstka wystarczyła, by przetrzebić kohortę, z której ostało się zaledwie kilka jednostek. Ich dowódca, teraz z roztrzaskaną zbroją i połamanym toporem, stanął na czele resztek swych wojsk i spojrzał wyzywającym i dzikim wzrokiem w stronę ludzi.

– Bracia i Siostry, przygotować się! – głos Casteliusa poniósł się po szeregach. Rycerze wznieśli tarcze i stanęli w szyku obronnym. Kapitan wielokrotnie widział, do czego zdolne są demony. Nawet w tej chwili, pomimo niewielkiej liczebności i ran były siłą, z którą trzeba było się liczyć.

Nagły wstrząs przetoczył się po przedmieściach. Nadwątlone budynki runęły w chmurze pyłu, z innych wyleciały resztki okien. Zdezorientowane armie rozejrzały się niepewnie. Z gruzów wyłonił się nowy stwór. Dużo większy od Golema, ale jak on, poruszający się na pajęczych nogach. Na długich kończynach miał ogromne kawałki metalu, które trzymał przed sobą jak tarcze, zdolne skruszyć każdy kamień, pancerz czy przeciwnika. Szedł w stronę placu chwiejnym, niepewnym krokiem i tak, jak poprzednie hybrydy, ten również nie posiadał ani oczu, ani paszczy, a z jego wnętrza dało się słyszeć głuche zawodzenie.

Wszyscy stali zahipnotyzowani i nikt nie zdążył zareagować, kiedy nagle twór zerwał się do morderczego biegu. W czasie nie dłuższym, niż kilka uderzeń serca, znalazł się w szeregach Rycerzy. Pierwszy cios zmiótł dziesiątkę Zakonników. Kolejny złamał obronny szereg. Ani tarcze, ani wspomagane kryształami pancerze nie były w stanie uchronić żołnierzy. Żadne szkolenie nie nauczyło, jak radzić sobie z tak potężnym wrogiem. Trzeci Gniew Jedynego powoli przestawał istnieć. Wdeptywany w ziemię, miażdżony, zgniatany, rozrywany i cięty. Tak szybka, niepohamowana i bezrozumna rzeź była nie do pojęcia dla ludzi. Formacja załamała się, a Święci Rycerze rzucili się do panicznej ucieczki.  

Castelius z całych sił starał się zorganizować z powrotem oddział. Kątem oka dostrzegł, jak trzy Golemy pospiesznie opuszczają pole walki. Zdał sobie sprawę, że przyjdzie mu tu dziś zginąć, ale to spowodowało, że w jego sercu rozgorzał ogień nienawiści, który wpompował w jego zmęczone mięsnie nową energię.

– Żołnierze, do mnie! Jeśli to ma być nasz koniec, to przynajmniej odejdziemy w chwale, z imieniem Jedynego na ustach, a nasi wrogowie zapamiętają, że nie poddajemy się tak łatwo! – siła głosu Casteliusa przebiła się przez zgiełk. Jego opanowanie i charyzma pozwoliła zebrać mu pozostałych Rycerzy. Stanęli wraz z nim gotowi na ostateczny bój. Gotowi na śmierć. Została ich zaledwie garstka, z ich gardeł popłynęła wojenna pieśń:

 

Tyś Jedyny, chwała Twoja,

Ja przed Tobą chylę czoła,

W tej godzinie, mej ostatniej

Przyjmij mnie, okaż łaskę

Wrogów Twoich, w Twym imieniu

Zniszczę, spalę, w pył obrócę

Na ten padół już nie wrócę

 

Wbrew logice, na przekór przeważającej siły wroga, garstka ludzi dowodzona przez weterana, dowódcę Trzeciego Gniewu Jedynego, Casteliusa Arkadiusa zaczęła osiągać przewagę. Potężne ciosy Zakonników niszczyły kolejne części pancerza, a wlana w ich serca odwaga i wiara w Jedynego sprawiły, iż napierali z rosnącym przekonaniem, iż umrą w chwale. I umierali. Abominacja słabła, ale nie była bezbronna, raz po raz miażdżąc kolejnego Rycerza. W końcu na placu boju pozostał tylko wykończony Castelius oraz nieomalże doszczętnie zniszczony potwór. Jego odnóża zostały odrąbane, prawa tarcza wisiała bezwładnie, a spod zniszczonego pancerza biło bladoniebieskie światło, serce stwora – kryształ parowy. Wcześniej tylko głuche zawodzenie, teraz przeobraziło się w głośny agonalny jęk. Zakonnik przygotował się do zadania ostatecznego ciosu, wkładając w niego resztki swych sił.

 

***

Prefurior Kerza’Dar, osobiście wybrany przez furiora Barza’Gora do tej misji, przyglądał się z mieszaniną pogardy i podziwu na zwarty szereg kilkunastu ocalałych dwunożnych robaków walczących z dużo mocniejszą Manifestacją. Pogardy dla słabości obcych, a podziwu dla ich kunsztu wojennego. Ich przywódca zdołał zebrać i przywrócić morale swym żołnierzom i stanąć do nierównej walki z gigantem, walki, którą wygrywał. Okaleczony i wycieńczony oddział w końcu uległ Manifestacji i na polu walki pozostał ostatni – dowódca oraz jego pozbawiony odnóży przeciwnik, niemniej wciąż śmiertelnie niebezpieczny. Spod rozbitego pancerza widać było tlący się kryształ mocy – źródło jego życia. Zniszczenie kryształu położyłoby kres istnieniu tworu, lecz nagłe uwolnienie zawartej w nim duszy zapewne zabiłoby również wątłego żołnierza.

Nie wiedząc do końca dlaczego to robi, czy z chęci bycia tym, który zniszczy Manifestację, czy może z powodu niekłamanego podziwu, jakim obdarzył odwagę i waleczność obcego wojownika, w jednej chwili znalazł się pomiędzy walczącymi. Potężnym kopnięciem wyrzucił w powietrze żołnierza, który przeleciał z odgłosem walących się cegieł przez ścianę pobliskiego budynku. Zwrócił się w stronę Manifestacji, która powoli zaczynała się regenerować.

– Jesteś moją zdobyczą, kukło! – zgrzytnął krzywymi kłami i zamachnął się toporem, wbijając ostrze głęboko w stwora, zniszczoną bronią natomiast, traktując jak maczugę, strzaskał kawałek pancerza. Hybryda machnęła odnóżem wytrącając oręż z rąk Kerza'Dara. Ten, rycząc wściekle, natarł potężnym barkiem na stwora. Zaparł się kopytami o ziemię, szarpnął pajęczaka i wielkim wysiłkiem przewrócił na plecy. Wskoczył na odsłonięte podbrzusze i zaczął okładać je wielkim kamieniem podniesionym z ziemi. Chciał wykorzystać przewagę i jak najszybciej skruszyć kryształ. Inskrypcje szamana na jego rogach jarzyły się czerwienią, gdy miał zadać ostateczny cios. Uniósł kamień nad głowę i wyfrunął w powietrze, uderzony łapą-tarczą. Wojownik grzmotnął o ziemię, bok przebił mu wystający z rumowiska pręt. Poczuł na swoim ciele nowe, chwalebne rany, zadane w walce z godnym przeciwnikiem.

Tylko niewyobrażalna siła Brute’a uratowała mu życie – potężny cios ocalałej kończyny hybrydy zatrzymał się kilka centymetrów przed jego paszczą. Mięśnie rąk i nóg napięły się do granic zerwania próbując powstrzymać uderzenie. Musiał szybko coś wymyślić, wiedział bowiem, że następne będzie śmiertelne. Dojrzał go, leżący nieopodal, prosty, metalowy kształt, używany przez dwunożne robaki – miecz. Sięgnął po niego i w tym samym momencie ponownie został wyrzucony w powietrze. Wolną ręką chwycił mocno tarczy przeciwnika i korzystając z całej siły, jaka mu pozostała, przyciągnął się do Manifestacji, uderzył najpierw kopytami, a następnie pchnął mocno mieczem. Cios, pomimo że potężny, zrobił na powierzchni kryształu zaledwie drobne pęknięcie.

Najpierw był odgłos pękającego kruszcu, później głuche tąpnięcie, a następnie potężna eksplozja. Energia i zamknięta w środku dusza z dzikim zawodzeniem uwolniły falę eksplozji, a siła uderzeniowa cisnęła cielskiem Brute’a, niczym szmacianą lalką, na pobliską fontannę, niszcząc ją doszczętnie.

Wszystko potem ucichło. Po Manifestacji nie było śladu. Na polu walki jedyną żyjącą istotą był okaleczony Kerza’Dar, który w wybuchu stracił rękę. Dyszący ciężko i krwawiący obficie Brute dźwignął się z gruzowiska. Rozejrzał zmęczonym wzrokiem po okolicy, a następnie podniósł z ziemi swoje bliźniacze topory – z jednego zostało tylko stylisko. Spojrzał na kikut łapy, a następnie wyrzucił zniszczoną broń na tarczę dwunożnego robaka. Dzierżąc topór, chwiejnym krokiem oddalił się w stronę, gdzie wiedział, że spotka oddziały Barza’Gora.

 

***

Nagły dźwięk wybuchu spowodował, że Castelius otworzył szeroko oczy. Rzeczywistość wróciła, a z nią ból, który wypełnił jego ciało. Czuł go w płucach, mówiła mu o nim krew w ustach, oraz rwanie w okolicach mostka. Leżał w budynku, pośród sterty kamieni. Nie miał pojęcia, jak długo był nieprzytomny. Jak przez mgłę przypomniał sobie, że walczył z potworem i już miał zadać ostateczny cios, kiedy ogromny cień przesłonił mu świat, a w następnej chwili posłał go na ścianę budynku. Gdyby nie pancerz, pewnie byłby martwy.

Spróbował się podnieść, ale dopiero za którymś razem przestało mu się kręcić w głowie na tyle, iż mógł opanować uciekającą spod nóg podłogę. W głowie mu huczało, jakby ktoś nasypał tam potłuczonego szkła. Wykonał kilka chwiejnych kroków po to tylko, aby upaść i zwymiotować. Poleżał chwilę, dysząc i kaszląc – nasłuchując otoczenia. Nic. Nie słyszał nawet odgłosów walk, krzyku szarżujących i ścierających się ze sobą armii. Tylko w oddali przytłumiony dźwięk nadchodzącej burzy. Miał nadzieję, że cisza nie jest złym omenem. Wtedy przypomniał sobie uciekających Kapłanów, zostawiających jego oddział na pastwę wroga. Wielu odważnych Zakonników oddało dziś życie w obronie ideałów i wiary w Jedynego, lecz w godzinie potrzeby Jego najwięksi słudzy porzucili swych poddanych.

Gniew rozpalił w nim wewnętrzny ogień wlewając w jego obolałe ciało siły.

– Na Jedynego, przeżyję! Przeżyję, aby odnaleźć te tchórzliwe kanalie i je ukarać! – wypluł z siebie słowa wraz z krwią. Podźwignął się, a adrenalina sprawiała, że szedł pewniej. Ręce i nogi miał całe, więc parł naprzód, aż nie wygramolił się przez wyrwę w murze i nie wyszedł na plac.

Dzień chylił się ku końcowi, szarość wieczoru zasnuła okolicę i wydłużyła cienie. Doszedł do miejsca, gdzie upuścił broń – Rycerz bez oręża jest nic niewarty. Znalazł tarczę bez problemu, lecz zamiast miecza trzymał teraz w ręku zniszczoną broń demona – w jego ludzkich dłoniach niczym potężną maczugą. Machnął nią kilka razy na próbę, następnie przyłożył okutą pięść do czoła i wyrecytował litanię zemsty:

– Niech oręż mego wroga stanie się jego zgubą. Nie umrę, dopóki nie zabiję potwora do którego należy ta nieczysta broń. Na Jedynego i Tryby Przeznaczenia.

Twarz Casteliusa była ściągnięta bólem i postanowieniem. Zostawił ciała swych braci i sióstr za sobą i ruszył w stronę miasta, mając nadzieję, że ono nadal stoi

 

Koniec

Komentarze

Uch, wynudziło koszmarnie. Nie cierpię opisów walki.

Tak krwawa potyczka, przepełniona bólem, wściekłością, agonalnym śpiewem setek gardeł, przyciągnęła na miejsce bitwy istoty o wiele bardziej niebezpieczne – umierające dusze zamknięte w krysztale, obrośnięte plątaniną metalu, kabli, organicznych szczątków, a przede wszystkim mające wieczny i niezaspokojony apetyt – Nienasyceni.

Nienasyconych?

zgrzytnął krzywymi kłami i zamachnął się toporem, wbijając ostrze głęboko w stwora, drugą natomiast, traktując jak maczugę, strzaskał kawałek pancerza.

Ale czym drugim?

Jakaś kropka na końcu?

Babska logika rządzi!

Opowiadanie, ale równie dobrze większa scena batalistyczne. Udaje ci się przy tej okazji zaprezentować dwóch bohaterów, z tą uwagą, że kapitan jest zdecydowanie mocniej wyeksponowany. Symboliczna zamiana broni, prezentacja formacji, nowego wroga – wszystko w bezustannej walce.

Najciekawszy dla mnie był wstęp, podkreślający konflikt między demonami i rytuał szamana.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Niech mnie czerw wsyśnie, cztery teksty? I nie zaprosiłeś do żadnej bety? Nie podoba mi się to :)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

Żadne nie było w fazie BETY – wszystkie napisałem, przeredagowałem, sprawdziłem i wstawiłem. A teraz czekam na opinie ;) Tak, zamysł z krótszymi formami był przemyślany, pytanie, czy dobrze XD

Mnie też niestety nudzą sceny batalistyczne, nie jestem targetem. 

Czyli to takie opowiadanie w kawałkach? Sprytnie, ale jakoś do mnie nie trafia, choć sprawnie napisane.

Nowa Fantastyka