- Opowiadanie: Fratus - Honor oficera, honor żołnierza, honor człowieka

Honor oficera, honor żołnierza, honor człowieka

Jest to kontynuacja opowiadania “Pierwszy posterunek“ napisanego przez Grombora. Dlatego polecam przeczytać je w pierwszej kolejności. Dwa odmienne spojrzenia na system połączone w jeden ciąg tworzą interesującą historię.

Naturalnie chciałbym ponarzekać na nieprzyzwoite limity i przymus chlastania fajnych fragmentów.  Bez tej uwagi czułbym się niespełniony! Miłej zabawy :) 

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Honor oficera, honor żołnierza, honor człowieka

Wbijający się w mózg alarm wypełnił cały pancernik. Z rur nagłośnieniowych ryknęły komendy. Procedura przewidywała trzy minuty na dotarcie do stanowisk bojowych. Pancerny pociąg, pierwszej kategorii, Duch Jedynego zawibrował. Mechanizmy zostały uruchomione, a wielopiętrowa, szeroka maszyna drgnęła.

Pierwszy oficer kapłan, Farius Lerition oderwał się od inspekcji w zbrojowni. Odrzucił dokumenty i założył skórzaną kurtkę z dystynkcjami. Biegnąc korytarzem roztrącał podążających w różnych kierunkach żołnierzy. Jego imponująca postura nie dawała im szans, a ranga zapewniała bezkarność.

Strzelcy spieszyli do ciężkich kusz parowych. Cała maszyna zatrzęsła się poruszając powoli swe olbrzymie cielsko. W takich warunkach tylko święci rycerze zakonu mogli stać swobodnie. Ich potężne pancerze dawały pewną stabilność. W zorganizowanym szyku bojowym zajęli miejsce na rampie ostatniego wagonu by osłonić pancernik przed abordażem.

Z lasu, porzucając broń za sobą, pędzili pielgrzymi. Krzyczeli, a ich wrzask zagłuszało dzikie wycie psów wojny prosto z piekieł. Resztka oddziału zwiadowczego właśnie wracała. Snajperzy ustawieni ponad rycerstwem otworzyli ogień. Ciężkie montowane na kadłubie kusze parowe również nie próżnowały. Dziesiątki psów wybiegało w dzikiej szarży. Część z nich padała po paru bełtach inne niczym jeżozwierze pędziły dalej. Pierwsze uderzenia kul ognistych wyrywające ziemię nieopodal ich pozycji przesądziły sprawę. Maszyna ruszyła zostawiając za sobą błagających straceńców.

***

W wagonie dowodzenia zapadła głucha cisza przerwana tylko stukaniem palców pierwszego oficera.

– Wiedziałem, że tak będzie. Mówiłem to… – prawie bezgłośnie rzucił drugi oficer Markor Lewino.

– Gówno wiedziałeś. Zgadywałeś. Bo ze strachu obesrałeś sobie spodnie – warknęła kapitan Horiana.

– Pani kapitan, nie sądzisz, że warto przebudzić Lorda Komandora Kapłana? – wtrącił się Farius.

– Nie, nie sądzę. Czy uważasz, że nie daję sobie rady? Mamy przeszkodzić mojemu ojcu w rozmowie z Jedynym? – Zmrużyła niebezpiecznie oczy.

Lerition wytrzymał to spojrzenie tylko przez chwilę po czym spuścił wzrok z pokorą. Kątem oka zauważył kpiący uśmieszek na twarzy drugiego oficera. Gdyby jego wzrok mógł zabijać, Lewino padł by w ułamku sekundy.

– Kierunek Eld Hain. Pełna moc. Mamy wieści do przekazania. – Po wydaniu rozkazów Horiana wyszła energicznie zamykając za sobą drzwi.

Lewino natychmiast podszedł do tub komunikacyjnych i rozpoczął wydawanie komend. Pierwszy oficer siedział jeszcze przez chwilę zastanawiając się czy nie wybić paru zębów temu małemu szczurowatemu wymoczkowi, po chwili jednak pokręcił głową i ruszył za swoją kapitan. Odnalazł ją tam gdzie zwykle, siedziała na ziemi w bocznej części wagonu odpowiadającego kaplicy polowej. Podszedł powoli, usiadł i przytulił ją mocno. Nie opierała się. Łzy spływały po napuchniętych policzkach.

– Far… Zawiodłam…

– Ciii moja piękna. Nikogo nie zawiodłaś.

– A ci żołnierze? Pielgrzymi?

– To jest wojna, a ty jesteś dowódcą pancernika. Miałaś zadanie i je wykonałaś przy minimalnych stratach.

– Wiesz dobrze, że jestem tu tylko z woli mojego ojca. To…

– To on cie wybrał na swoją następczynie i osobę godną tego zadania – przerwał jej ostro.

– On mi nie ufa Far… nie zdradził mi nawet kodu do bram Eld Hain.

– A po co ci ten kod? Już wracamy, teraz jesteśmy bezpieczni.

Wtuliła się w niego mocniej. Pociągając parę razy nosem w końcu podniosła na niego wzrok. Wyglądała jak mała śliczna dziewczynka. Bardzo potrzebująca miłości dziewczynka.

– To by była oznaka zaufania, taka, że wiesz. No, że jestem godna.

– Jesteś godna, nikt nie wątpi w osąd lorda komandora. Nie ma tu nikogo lepszego.

Uśmiechnęła się, a smutek powoli znikał z jej twarzy.

– Bez ciebie bym tu zwariowała. I wiesz… ja…

Bez namysłu pocałował ją w usta. Zamarli tak na parę długich chwil. Jakby świat przestał istnieć, a problemy pojechały innym pociągiem. Liczyli się tylko oni i nic więcej. Dziewczyna wyraźnie rozluźniła wszystkie mięśnie. Napięcie odeszło. Odsunęła się od niego, wstała i zaczęła poprawiać mundur.

– U mnie wieczorem? – zapytał.

– Wiesz, mam tyle obowiązków. Wiele dokumentów do sporządzenia, ludzi do złajania. Sama nie wiem… – Wydęła wargi w charakterystycznym grymasie.

Przeciągając się wstał, zamachem znad głowy klepnął ją w pośladki.

– Oszalałeś? Ktoś mógł to widzieć!

– Dlatego to tak lubisz – rzucił za siebie odchodząc.

***

Po upojnej nocy Farius wstał z pryczy, udało mu się nawet nie obudzić swojej kapitan. Przygotował zwyczajową torebkę leków, którą rozpuścił w szklance wody, po czym postawił naczynie na szafce przy łóżku. Wiedział, że dziewczyna doceniała ten mały gest. Przykrył jej nagie, kształtne ciało, ubrał się i ruszył do pracy. Tuż za rogiem zatrzymał go znajomy głos.

– Znów ją rżnąłeś pierwszy oficerze? – chrapliwy dźwięk wydostający się z gardła Lewino sprawiał wrażenie ostrza sunącego po szkle.

– A co? Zazdrościsz tchórzliwy szczurze? – warknął potężny mężczyzna.

– Patrząc na jej tyłek to wszyscy w tym cholernym pociągu ci zazdroszczą, a sam nie wiesz ilu jej już spróbowało!

Nie zważając na zbierających się żołnierzy, Farius złapał chudego człowieka za gardło i unosząc jego wątłą sylwetkę nad ziemię gruchnął głową o metalową ścianę.

– Powiedz to jeszcze raz – wysyczał wściekle.

Głuche rzężenie i słabnące ramiona oponenta dały mu znać, że już wystarczy. Cisnął nim jak szmacianą lalką na bok. Gdy szybkim krokiem oddalał się od zbiegowiska, usłyszał tylko:

– Lord komandor się o wszystkim dowie! Zobaczysz… – resztę słów przerwał niepohamowany kaszel Lewino.

Dotarcie do wagonu dowodzenia zajęło mu dłuższą chwilę. Mimo wściekłości na tego wymoczka czuł się świetnie. Pokazanie kurduplowi jego miejsca w szeregu sprawiło dziką przyjemność. Usiadł przy swoim biurku i zaczął wertować raporty.

Nalał sobie puchar miodu pitnego oraz zgarnął garść batonów proteinowych. Złapał pierwszą teczkę z napisem "Dezercje".

– Co na Jedynego? Ktoś zdezerterował z pancernego pociągu pędzącego w stronę jedynego bezpiecznego miejsca? Niedorzeczne.

Teczka zawierała dane osobowe ośmiu żołnierzy i jednostronicowy raport, który okazał się niepokojący. Spisał go jeden z poruczników zaraz przed świtem. Niejaki Kolew. Wszystkie zaginięcia miały miejsce między godziną dwunastą i trzecią w nocy. Według towarzyszy broni, szeregowcy z różnych brygad po prostu wyszli ze swoich koszarowych wagonów i nigdy nie wrócili. Poszukiwania spełzły na niczym. Jedynym wyjaśnieniem mogło być opuszczenie pancernika, co wydawało się wysoce nieprawdopodobne.

Dokończył batony i wychłeptał miód, po czym podszedł do tuby komunikacyjnej. Natychmiast rozkazał wezwać do siebie porucznika Kolewa. Uporządkował dokumenty na jednej stercie, a przed sobą zostawił tylko raport. Czekał i czekał. Ze zniecierpliwieniem łypał na zegar ścienny. Piętnaście minut było jego granicą wytrzymałości. Podszedł do rury.

– No co jest z tym Kolewem? Z Eld Hainu go ściągacie?

– Rozkazy zostały wydane, żołnierze do tej pory go poszukują.

– To ich pogonić! Nie mam całego dnia.

– Rozkaz Sir!

Dźwięk zamykanego kanału komunikacyjnego przyprawił Fariusa o gęsią skórkę. Wydobył się z niego zgrzyt z westchnieniem zamiast charakterystycznego klapnięcia.

Zasiadł powoli za biurkiem i rozpoczął ponowne studiowanie dokumentacji. Szmer papieru wtórował tykaniu zegara. Raporty dotyczyły stanu uzbrojenia, strat podczas potyczki i stanu morale.

– Pierwszy Oficerze. Melduje, że Kolewa nigdzie nie ma. Żołnierze nie są w stanie go odnaleźć – dobiegło z rury komunikacyjnej.

– Co? Jakim cudem?

– Jest jeszcze coś. Żołnierze zameldowali, że jego cela została zbezczeszczona.

– Jak zbezczeszczona?

– W metalu wyryto jakieś symbole i powtarzające się bluźniercze słowa.

– Jakie?

– Nie wiem czy mogę je przytoczyć.

– No mówże człowieku, jestem wyświęconym kapłanem i nakazuje ci wyjawić te słowa! – warknął Farius mocno zniecierpliwiony.

– Cytuję: Jedynego, boga technologii, nie ma. Istnieje tylko w głowach żądnych władzy kapłanów, którzy boją się utracić wpływ na szare masy. Wszyscy…

Dźwięk w urządzeniu nagle przeszedł w głośny syk. Pomieszczenie wypełnił zmieniony w szept głos operatora.

– Arkhterror uwolni was. Podążajcie ścieżką prawdziwego oświecenia i wolności dla rasy ludzkiej. Arkhterror uwolni was. Podążajcie ścieżką prawdziwego oświecenia i wolności dla rasy ludzkiej.

Pierwszy oficer kapłan stał jak zamurowany. Nie mógł ruszyć nawet palcem, słuchał jak jego umysł wypełnia się słowami. Szeleszczący dźwięk wpływał na neurony jego mózgu, sprawiając, że wszystko dokoła przyjmowało surrealistyczną formę.

– …powinni zacząć myśleć samodzielnie i zrzucić jarzmo kultystów, którzy zbudowali swe imperium na strachu i kłamstwie. Koniec cytatu. – Ostatnie słowa operator wypowiedział swoim zwyczajowym głosem.

– Jakie przekazać rozkazy?

Farius wpatrywał się w urządzenie oniemiały. Mózg szukał wyjaśnień, rozwiązań, jakichś logicznych możliwości. Przełknął głośno ślinę zastanawiając się nad swoją własną poczytalnością.

– Sir?

– Zabezpieczyć pomieszczenie, zamknąć je na głucho. Przed wejściem ma stać strażnik. Słowa i znaki mają się zaraz znaleźć u mnie na biurku w raporcie. – Jego własne komendy dodały mu pewności siebie.

– Tak jest!

– Nikomu ani słowa, ograniczamy dostęp do informacji, muszę skonsultować się z dowódcą. Wykonać.

– Tak jest Sir!

Charakterystyczne klapnięcie zakończyło rozmowę. Lerition podszedł do barku i zabrał z niego całą butelkę miodu. Ciężko opadając na krzesło, które skrzypnęło nieprzyjemnie, pociągnął porządny łyk trunku. Zastanowił się jeszcze chwilę i pociągnął kolejne dwa. Nie czekając na raport postanowił wrócić do swojej celi.

W pancerniku dało się wyczuć atmosferę niepokoju. Załoga, jak i żołnierze schodzili mu z drogi w milczeniu. Niestety nie zastał dziewczyny u siebie. Wypiła wodę i wyszła. Postanowił choć raz ubrać się porządnie. Dopiął wszystko na ostatni guzik, ostatnim elementem był pas z mieczem. Przeczucie mówiło mu, że może się przydać.

Parę minut później już stał pod jej celą. Zapukał, a na wezwanie wszedł pewnym krokiem robiąc głęboki wdech.

– Far?

– Mamy problem.

– Ktoś umarł, że się tak ubrałeś? – rzuciła z rozbawieniem dziewczyna. Miała na sobie mundur, a w dłoniach trzymała jakąś księgę.

– Musimy obudzić twojego ojca. Mamy wybuch herezji na pancerniku.

Oczy Horiany zwęziły się niebezpiecznie. Próbowała zrozumieć dlaczego zebrało mu się na tak brutalne żarty.

– Nie robisz sobie jaj. Prawda?

– Nie. Jako kapłan muszę zareagować. To wykracza ponad nasze kompetencje. Zepsucie może drążyć każdego.

– A myślałam, że gorzej być już nie może.

– Chodź, zapoznam cie z raportami, może już są spisane symbole i…

Nagle kapitan wstała i z całej siły rzuciła trzymaną w dłoniach księgą. Mężczyzna uchylił się w ostatniej chwili. Z gardła dziewczyny wydobył się piskliwy wrzask.

– Nienawidzę wszystkich! Oby ten pancernik zdechł! – Uderzyła pięścią w ścianę. – Dlaczego to się dzieje na mojej warcie?

Farius z szeroko otwartymi oczami stał bez ruchu. Dopiero po paru chwilach zrobił krok w jej stronę.

– Nie! – warknęła. – Idziemy.

Przejście do wagonu dowodzenia odbyło się w ciszy. Dowódczyni pancernika pochłonięta swoimi myślami zupełnie nie zwracała uwagi na mijanych żołnierzy. Ci natomiast natychmiast milkli w obecności kadry dowodzącej lub nawet odchodzili gdzieś w kąt. Pierwszy oficer patrzył na to z niepokojem. Miał wrażenie, że sytuacja wymyka się spod kontroli.

Lewino czekał już na nich, nerwowo mnąc zapisaną kartkę popijał jakiś zielony trunek. Bez słowa podał raport swojej dowódczyni.

– Jesteśmy w głębokiej dupie – Chudy człowiek odpalił dwa papierosy i jednego podał Horianie, którego skwapliwie przyjęła czytając dokument.

– Ludzie gadają. Sprawa zaczyna śmierdzieć reformatorami, albo jakimś gorszym gównem.

– Myślisz, że wśród załogi lub żołnierzy są agenci? – Farius nalał sobie puchar miodu.

– Politycznie dostaliśmy w dupę. Pogoniły nas siły wroga, a Jedyny znów nie pomógł. Ludzie znikają, a w celi jednego z nich pojawiają się rewolucyjne teksty.  I jeszcze ten zasrany komunikat poszedł na cały pancernik.

– Jaki komunikat? Nie rozkazałem wydawać żadnego komunikatu.

– Ale wydałeś. Cała twoja rozmowa z operatorem poszła po wszystkich rurach. Tylko głusi mogli nie usłyszeć. – Lewino pociągnął solidny łyk.

– Zabiję tego niekompetentnego głupca! Pójdzie pod sąd!

Twarz Fariusa przybrała purpurowy odcień. Puchar w jego dłoni zaczął trzeszczeć od mocy jakiej się opierał.

– Nie jego wina, sam byłem wtedy w centrali. Wszystkie urządzenia funkcjonowały dobrze i wskazywały rozmowę prywatną.

– Jakim cudem?

– To musiała być awaria. Teraz to nie jest istotne. Teraz musimy myśleć jak z tego wybrnąć. Po twoich kretyńskich słowach stoimy na granicy buntu.

– Milcz gnido!

– Uciszanie mnie nic nie zmieni. – Lewino położył dłoń na rękojeści szabli.

– Przynajmniej da mi satysfakcję.

Nagle między nimi przeleciała jakaś butelka roztrzaskując się o przeciwległą ścianę.

– Wystarczy warczenia o pozycję samca alfa. Idę obudzić ojca. Bez rycerzy tego nie ogarniemy. – Przecisnęła się między nimi.

– Markor idź do maszynowni, sprawdź czy tam jest wszystko w porządku. Lerition zostaniesz tu i przygotujesz naradę. Wykonać!

Obaj wyjątkowo niechętnie odstąpili. Drugi oficer wyszedł za kapitan zostawiając oponenta samego. Farius jeszcze przez chwilę wpatrywał się w drzwi. Zagryzł zęby i rozpoczął segregację dokumentów. Porządki zajęły mu około godziny, godziny w ciszy i spokoju.

Głośne walenie do drzwi wyrwało go z zamyślenia.

-Wejść!

Do pomieszczenia wpadł zdyszany strzelec.

– Sir. Mamy mord. Zabito żołnierza drugiej brygady…

– Na litość Jedynego! Prowadź!

Miał dość siedzenia na krześle. Wszystko zwariowało. Musiał wyjść i zobaczyć to osobiście. Podczas biegu analizował ostatnie wydarzenia i słuchał relacji strzelca. Dowiedział się z niej, że w łaźni odnaleziono ślady krwi. Nie były one zwykłe, przypominały raczej jakby ktoś wycisnął tam człowieka.

Po przybyciu na miejsce wszyscy gapie się rozstąpili wpuszczając go bez słowa. Nawet strzelec został na korytarzu. Przez chwilę zastanawiał się czy to aby nie jakaś zasadzka. Jego wątpliwości rozwiała wielka kałuża posoki, a raczej to co nie spłynęło kanalizacją i zdążyło osiąść na podłodze.

– Jedyny… co tu się stało?

Zaczął z wolna obchodzić całe pomieszczenie. Rozbryzgi krwi były również na ścianach. Przyklęknął przy granicy nieregularnej plamy. Czegoś mu tu brakowało. Wyjął nóż i z precyzją chirurga zaczął zdrapywać krew. Spudłował trzy razy zanim znalazł to czego szukał. Dwudziestocentymetrowa szrama wycięta w metalu została niemal całkowicie wypełniona i przykryta posoką. Podniósł się na równe nogi i wybiegł z łaźni. W pełnym pędzie ruszył do wagonu dowodzenia. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że tłum gapiów, oblegających poprzednio drzwi, gdzieś wyparował.

Puste korytarze aż kłuły w oczy. Przebiegając przez wagon restauracyjny stanął jak wryty. Na jednej ścianie ktoś wydrapał znane mu już bluźniercze słowa. Czytał uważnie wyraz po wyrazie nie mogąc uwierzyć własnym oczom.

– Jakim cudem to tak szybko postępuje?

Rozejrzał się szybko poszukując odruchowo czegoś do zasłonięcia wywrotowych sentencji. Zaklął w duchu i zrezygnował po chwili. Miał ważniejsze zadanie. Musiał zobaczyć lorda komandora.

Wpadł przez drzwi bez pukania, ciężko sapiąc upadł na jedno kolano. Wbijając wzrok w podłogę, czekał. Choć widział swojego przełożonego przez ułamek sekundy to nie mógł powstrzymać uśmiechu. Mimo ponurych wieści i złowróżbnej sytuacji radował się na widok ponad dwumetrowego olbrzyma o posturze jeszcze bardziej imponującej niż jego sama. Długa szpakowata broda lorda komandora opadała na baryłkowatą pierś, biała szata ze złoceniami spływała do ziemi.

– Czekaliśmy na ciebie synu. Powstań.

– Ojcze komandorze mam nowe informacje, właśnie wróciłem z łaźni…

– Kazałam ci tu czekać – warknęła Horiana.

– Za pozwoleniem. To była sprawa niecierpiąca zwłoki. Zamordowano żołnierza, a ślady wskazują na demona!

– Demona? Już całkiem straciłeś rozum?

– Milcz szczurze!

– Gdybyś więcej czasu poświęcił na czytanie, a nie na walenie…

Lewino nie zdążył dokończyć, potężna pięść Leritiona trafiła prosto w szczękę posyłając go przez biurko. Pierwszy oficer nie nacieszył się swym triumfem gdyż jego wyciągnięta ręka uwięzła w kamiennym uścisku lorda komandora. Starszy człowiek uniósł go za szyję dokładnie z taką samą łatwością jak ten poprzednio rzucał Lewinem.

– Mnie też uderzysz synu? – Spokojny głos kontrastował z szalonym ogniem tlącym się w jego oczach.

– Widzę, że źle się dzieje na moim pancerniku. – Nie przestawał dusić Fariusa, który nawet nie śmiał się przeciwstawić. – Horiano, zostaniesz ze mną. Pierwszy oficer, ma areszt w swojej celi do odwołania, drugi oficer do ambulatorium.

Upuszczony na ziemię Lerition natychmiast padł na kolano i wbił wzrok w podłogę. Ledwo powstrzymując się przed sprawdzeniem swojej zdrętwiałej ręki i krtani przemówił.

– Za pozwoleniem, błagam cie lordzie. Nie bagatelizuj tego. Mogę ci się przydać.

– Nie zezwalam. Możesz odejść. I nie zmuszaj mnie synu bym ustawił przy twych drzwiach żołnierzy.

Jak na komendę, Farius wstał i z pochyloną w pokorze głową wyszedł. Dopiero za drzwiami sprawdził nadgarstek i szyję. Dłoń była sina, przypuszczał, że twarz musiała wyglądać podobnie.  Szybkim krokiem ruszył do swojej celi gdzie przeklinał się za swoją impulsywną głupotę.

***

Na rozkaz lorda komandora nie został odcięty od informacji. Do celi poza pożywieniem przynoszono mu raporty. Skwapliwie je czytał, a w przerwach ćwiczył by nie wyjść z formy. Co prawda nie miał dostępu do wagonu z ciężarami, ale u siebie też trzymał co nieco. Z dokumentów wynikało, że morale umarło, zniknięcia i krwawe zaginięcia się powtarzały. Zatrzymano pancernik i przeszukano dokładnie, bez skutku. Lord komandor odprawił rytuał ku światłu Jedynego. Naturalnie wszyscy przybyli, poza strażnikami pociągu. Brak entuzjazmu był zatrważający. Przebudzenie głównodowodzącego powściągało wszystkich przed głupotami, ale napięcie rosło z dnia na dzień. Jedynym niewzruszonym oddziałem byli rycerze. Czekali z niecierpliwością gdzie mają uderzyć. Ponowienie podróży ujawniło, że problem dalej istnieje i giną ludzie. Żadnych ciał, tylko krew lub rewolucyjne teksty. Dodatkowa niewyjaśniona awaria systemu komunikacyjnego, który uruchamiał się w losowych momentach i szeleścił, nie poprawiała sytuacji. Wezwano go dopiero po czterech dniach. W wagonie zastał trzy zmęczone i zmartwione twarze.

– Synu usiądź. Mamy sprawę do omówienia.

– Moi mechanicy wykryli pewną zależność krwawych ataków tego demona – zaczął Lewino – Budowa pancernika o takich rozmiarach determinuje wielowarstwowe zasilanie pod pancerzem. Ataki występowały w miejscach gdzie przepięcia mocy ze spalanych kryształów wydawały charakterystyczny dźwięk.

– Bez bełkotu Lew – ucięła Horiana.

– Chcemy zwabić to bydle do ostatniego wagonu wypełnionego żołnierzami.

– Rycerzami – poprawił lord. – Żołnierze są niestabilni i niegodni zaufania.

Farius popatrzył po wszystkich zgromadzonych. Jako jedyny miał świeży umysł, wyglądali jakby nie spali od bardzo dawna.

– A nie lepiej zwabić go tam i odłączając wagon doprowadzić do eksplozji?

– Myśleliśmy nad tym. Nie da się tego zrobić bez poświęcania kogokolwiek, a samo odłączenie nie da pewności pozbycia się problemu – wyjaśnił Lewino.

– Ja pójdę. Na pewno wytrzymam z tym potworem na tyle długo by…

– Nie, nikogo nie poświęcę – przerwał komandor. – Dlatego pozostają rycerze. Do tej pory nic im się nie stało i mają największą szansę na zaszlachtowanie tego demona.

– Bestia ich nie rusza, musi czuć strach przed świętymi. – Dziewczyna położyła plan pociągu na stole.

Farius popatrzył na dokument. Przełknął zniewagę jaką było odrzucenie jego poświęcenia. Wybaczył im to bo wiedział, że sytuacja jest krytyczna.

– Myślę, że plan ma rację bytu. Tylko mam złe przeczucie.

– Jak i my, ale nie ma innego wyjścia. Próbowaliśmy wszystkiego. – Horiana podeszła do komunikatora. – Wykonać plan „czerwone trzydzieści trzy”. Dajcie nam nagłośnienie z tej sekcji jak rycerze zajmą pozycję.

– Rozkaz!

Usiadła ciężko na krześle, Farius chciał nalać sobie miodu, ale spostrzegł otwarty, świecący pustkami barek i zrezygnował. Dosiadł się do milczącej kadry dowodzącej i czekał. Teraz już wiedział, że morale nawet wśród dowódców trzyma się na włosku.

Zdawało się, że czekali wieczność. Cisza wypełniała pomieszczenie, raz po raz uderzenie zegara przypominało o upływie czasu.

System komunikacyjny nagle ożył.

– Kontakt, kontakt!

– Za Jedynego!

Krzyki i ryk rozbrzmiały w wagonie dowódców. Żaden z nich nawet nie drgnął, z wielką powagą wpatrywali się w urządzenia nadające kakofonię dźwięków. Po paru minutach potężne okrzyki bojowe zmieniły barwę. Rycerze cierpieli, błagali i umierali.

– Ratujcie! To nas pożera żywcem! Błagaaaaa…

Przerażenie na twarzy Lewino udzieliło się pozostałym oficerom.

– Przegrali! Musimy odłączyć wagon dopóki to tam siedzi!

– Nigdy! Zbiorę żołnierzy i ruszę z odsieczą. – Farius wstał w gniewie.

– Oszalałeś? Rycerze nie dali rady. Jesteśmy zgubieni jeśli tego nie zrobimy.

– Far ma rację, pójdę z nim. Miałam szkolenia z kuszy. Mamy szansę…

– Lordzie komandorze, wiesz jaka jest procedura w takiej sytuacji! Jeśli pójdą to wszyscy zginiemy!

Lord komandor kapłan patrzył na swoich podkomendnych. Widać było, że najchętniej ruszyłby z toporem prowadząc swoje dzieci w bój. Równocześnie spoglądał z obrzydzeniem na drugiego oficera. Walka wewnętrzna jaką toczył ryła głębokie bruzdy na jego twarzy. Agonalne krzyki rycerzy i ryki bestii przebijały się przez siebie.

– Odłączyć wagon.

– Nie! – Horiana i Farius krzyknęli na raz.

Lewino nie czekał, dopadł do urządzenia i powtórzył rozkaz. Lerition wybiegł z pomieszczenia i pędził wprost na koniec pociągu. Gdy dobiegł do ostatnich pancernych drzwi ukląkł przed nimi i parę razy uderzył pięścią. Żołnierze pilnujący przejścia popatrzyli na niego ze współczuciem.

– Sir. Dlaczego to się stało?

Farius wstał, a jego oczy zasnute były mgłą. Popatrzył w źrenice żołnierza, widział tam ból i brak zrozumienia.

– Słyszeliśmy to… To nie była walka…

– Nie wiem. To wszystko musi się wreszcie skończyć. – Przerwał i wyruszył w drogę powrotną.

Pewna i szczera odpowiedź przygnębionego oficera sprawiła, że wojownicy zaniemówili, pogrążając się w smutku, pozwolili mu odejść.

***

Farius przez kolejne dwa dni nie wychodził z celi. Nie chciał widzieć lorda komandora, ta zdrada go dobiła. Na szczęście ataki ustały, nikt go nie niepokoił. Ostatecznie został zarządzony rytuał Jedynego. Nie mieli czasu na postój więc zdecydowano podzielić go na mniejsze części i odprawiać w barakach poszczególnych przetrzebionych oddziałów. Na nieszczęście, Lerition jako wyświęcony kapłan musiał towarzyszyć swemu przełożonemu.

W pierwszym baraku, poza brakiem entuzjazmu wśród żołnierzy, rytuał przebiegł bez komplikacji. Nie sprzeciwiali się, tylko byli apatyczni. W drugim wagonie w połowie przemowy lorda z tłumu wysunął się Lewino. Zaskoczenie pierwszego oficera nie miało granic. Po raz pierwszy mały człowieczek nie był ogolony, a mundur miał w nieładzie.

– Wiesz dobrze, że Jedynego nie ma. Kłamiesz nam w oczy po tym wszystkim co przeżyliśmy?

– Jak śmiesz psie – wyrwało się Fariusowi. – Postąpił krok w stronę tłumu.

– To herezja! Oficerowi nie przystoją takie słowa! Zostajesz… – zaczął lord.

– Teraz – ryknął Lewino.

Z tłumu wyłoniło się siedmiu snajperów w pełnych egzoszkieletach bojowych. Na komendę żołnierze uklękli odsłaniając cel.

– Nie! – Lerition skoczył w stronę swojego lorda.

Nie zdążył. Sześć bełtów wbiło się w obszerną klatkę piersiową człowieka, a siódmy ugrzązł w mięśniu czworogłowym pierwszego oficera.

– Ładować!

Żołnierze, którzy przybyli tu razem z kapłanami osłonili ich odwrót. Farius tytanicznym wysiłkiem złapał rzężącego komandora. Z całych sił ciągnął go w kierunku wagonu dowodzenia.

– Nie umieraj. Błagam.

Zewsząd nadbiegali lojalni żołnierze, zdrajcy Lewina stawiali im czoła próbując dorwać kapłanów. Wszyscy napotkani przez Fariusa lojaliści byli od razu wysyłani do boju. Gdy przeciągnął słabnącego komandora przez drzwi, jego córka natychmiast je zaryglowała.

– Ojcze. Nie… Nie opuszczaj mnie…

– Milcz dziecko – wychrypiał cicho.

Lerition od razu podbiegł do komunikatora i zaczął wzywać medyków.

– Musisz odpoczywać, zaraz będą tu lekarze. Pomogą ci. Już ich…

– Milcz. Musicie ich pokonać… Ja umrę… – Zakaszlał, a szkarłat zabrudził jego brodę. – Będziesz godnie dowodzić. Muszę podać ci kod…

Farius patrzył z szeroko otwartymi oczami jak nie mogący już mówić dowódca wystukuje na ramieniu córki tajemną sekwencję.

– Masz wypij to, pomoże ci.  – Nalała do rozchylonych ust ojca jakiś płyn z własnej manierki.

Odsunęła się na parę kroków, jej wzrok z wystraszonego stał się rozbawiony. Stała i patrzyła gdy lord komandor kapłan zaczął trząść się w konwulsjach, aż znieruchomiał. Farius zaniemówił.

– Patrz Far. Teraz jestem niepodzielnym dowódcą. Mam kody! – zachichotała.

– Coś ty uczyniła?

– To co powinnam zrobić dawno! Ten kretyn Lewino odwalił za mnie całą robotę! – Podeszła do niego i wtuliła się w napięte do granic możliwości ciało. – Mój kochany. Teraz wybijemy zdrajców i będziemy rządzić razem!

Pocałowała go, nie opierał się. Obie dłonie położył jej na twarzy po czym gwałtownym ruchem skręcił kark. Wiotkie ciało wisiało jeszcze przez chwilę w uścisku, po czym rzucił je na ziemie. Przetarł twarz i podszedł do komunikatora.

– Operator. Chcę rozmawiać z barakiem piątym pokój podoficerski. Rozmowa prywatna.

– Rozkaz Sir!

Po chwili trzasków i klapnięć zapadła cisza.

– Markor? Jesteś tam? – Farius popatrzył na ciała.

– Jasne. Jak poszło?

– Wszystko zgodnie z planem. Możemy rozpocząć fazę piątą.

Dziki śmiech dobył się z tuby wywołując na twarzy Leritiona lekki odprężający uśmieszek.

– Nie wierzę, ze się udało. Dobra zbiorę żołnierzy. Dzisiaj się upijemy, przyszły namiestniku Eld Hainu. Markor Lewino bez odbioru.

Głuche klapnięcie zasygnalizowało zakończenie rozmowy. Farius zasiadł na miejscu lorda komandora i rozparł się w fotelu. Noga krwawiła, ale nie mógł się powstrzymać. Kod do bram ostoi wrył się głęboko w jego mózg. Kolejny cel osiągnięty. Z cienia za nim wypłynęła humanoidalna istota o wydłużonych kończynach.

– Za dwa dni dołączą do nas moi bracia i można będzie wjechać do miasta. – zasyczał stwór powoli zanikając w mroku.

– Nie zapomnij o naszej umowie Arkhterrorze. Namiestnik Eld Hain i nic mniej!

Ledwo słyszalny szept, jakby z oddali dotarł do umysłu Fariusa Leritiona. Rana na nodze już go nie bolała, czuł teraz rozkosz.

– Wywiąż się ze wszystkiego i przeżyj, a nie zapomnę, my nie łamiemy obietnic. Tylko ludzie nie mają honoru.

Przyszły władca tylko się uśmiechnął.

 

 

Koniec

Komentarze

A to wy tak w duecie, na jednym pomyśle piszecie czy jak? 

 

Miałem zarys przygody, zapytałem czy Grombor nie ma nic przeciwko stracie pociągu i ruszyłem z pisaniem. Oddał mi cały pancernik, calutki :)

Za “rządnych” ostra bura i kierunek na słownik.

 

A historia, duszny horror w zamkniętej przestrzeni, mimo pewnej kliszowatości – całkiem całkiem :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Biję się w pierś! Muszę powiedzieć, że zgłupiałem jak przeczytałem ten komentarz. :) O co chodzi!?! Dopiero załapałem po chwili, że to od żądać a nie rządzić :) Dziękuję za zwrócenie uwagi.

Opowiadanie świetne, przyjemnie mi było zobaczyć jak rozwinąłeś Ducha Jedynego i postacie, które przez ten nieszczęsny limit znaków mogłem tylko zaznaczyć. Widać też, że jak chyba wszyscy męczyłeś się z nim, brakuje np wzmianek budujących napięcie z perspektywy, lub o samych działaniach Arkhterrora.

I przyznam szczerze, że marzy mi się spotkanie Crana z Fariusem, pojedynek na ruinach murów Eld Hain :)

Porządki zajęły mu około godziny, godziny ciszy i spokoju. – może ‘czasu‘

 

Jedynym niewzruszonym organem byli rycerze. Oni tylko z niecierpliwością czekali gdzie mają uderzyć. – może pewnym punktem? organ – tak jakoś nie bardzo… Nie ma sensu dodawać, że ‘oni’ wynika to ze zdania wcześniej.

 

Pewna i szczera odpowiedź dobitego oficera sprawiła, że wojownicy zaniemówili, w milczeniu, pogrążając się w smutku pozwolili mu odejść. – może przygnębionego? – dwie linijki niżej, dalej jest dobity, powtórzenie. Skoro zaniemówili, nad wyraz ciężko byłoby im to wykonać, nie milcząc;) Po smutku – ,

 

W pierwszym baraku, po za brakiem entuzjazmu wśród żołnierzy, rytuał przebiegł bez komplikacji,.

 

Na koniec najgorsze:) po za → poza, parę razy;) No i trochę przecinków Ci umknęło…

 

To tak na szybko, co wpadło w oko, generalnie podobało mi się. Zgrabnie napisane, pomysł niezgorszy, interesująco, końcówka z przytupem.

EURYTOS

Dziękuję za wskazówki, w miarę możliwości poprawiłem co się dało. Człowiek uczy się cały czas. Przy tym opowiadaniu mam już drugą wpadkę :)

Nie najgorsze opowiadanie, czytało się z zainteresowaniem. Końcówka zaskakująca.

Interpunkcja strasznie kuleje. Na przykład wołacze, Fratusie, oddzielamy przecinkami od reszty zdania.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka