- Opowiadanie: Rowlf the Dog - Splątane melodie - 1 - Spotkanie

Splątane melodie - 1 - Spotkanie

Drugi fragment powieści, która, być może, kiedyś powstanie. Będę wdzięczny za komentarze!

Oceny

Splątane melodie - 1 - Spotkanie

Spotkanie

 

– Gdzie jest moje ciało? – zapytałem sam siebie w duchu, gdy po raz pierwszy znalazłem się w tym malutkim świecie. No właśnie, nie znalazłem się w nim, gdyż moje ciało cały czas spoczywało na łóżku w zupełnie innym wymiarze. Ale mój umysł był tutaj. Moje zmysły też tu były, choć w żaden sposób niepołączone z cielesnymi receptorami. Mogłem widzieć, słyszeć, czuć, choć nie miałem ani oczu, ani uszu, ani nosa. Mogłem również przemieszczać się swobodnie we wszystkich kierunkach – wznosić się wysoko ponad ziemię lub zanurzać głęboko pod wodę.

Pokochałem ten stan. Pokochałem brak swojego ciała, które sprawiało tyle kłopotów. I przestałem się bać. Skoro nie było tu mojego ciała, nie było i mnie. Była tylko niezwykle realistyczna projekcja, film, a ja byłem bezimiennym obserwatorem tego filmu. Zostawiłem siebie daleko, w świecie, do którego stąd nie miałem dostępu. I to było cudowne, bo to właśnie ja, którego tu nie było, stanowił źródło wszystkich problemów. Tutaj byłem wolny. Wolny od siebie samego.

Jeśli nie byłem sobą i nie byłem nikim innym, mogłem stać się kimkolwiek, więc stawałem się ludźmi podróżującymi między wymiarami. Słuchałem ich historii i przeżywałem je razem z nimi, aż historie stawały się moimi własnymi. Teraz nadchodzi czas na ostatnią z nich. Gdy się skończy, już nigdy nie tu nie wrócę. Nigdy nie będę wolny. A oto się zaczyna.

 

***

 

Dwójka dzieci szła szeroką ścieżką, prowadzącą przez piękny, sosnowy las. Chłopiec miał może z dwanaście lat, dziewczynka koło dziesięciu. Gdyby to wydarzenie rozgrywało się w naszym świecie, powiedzielibyśmy, że pochodzą z Chin lub Japonii – miały czarne włosy, skośne oczy i lekko żółtawy odcień skóry. Ale to wydarzenie rozgrywało się bardzo, bardzo daleko od naszego świata, więc z całą pewnością nie pochodziły ani z Chin, ani z Japonii.

Dziewczynka rozglądała się z zaciekawieniem we wszystkie strony, chłonąc szmaragdowo zielonymi oczami promienie południowego słońca, rozpraszające się malowniczo na sosnowych igłach. Czasem podbiegała do przodu lub pochylała się, by powąchać jakiś kwiatek, albo też pokazywała swojemu towarzyszowi coś, co ją szczególnie zaciekawiło.

Chłopiec był zdecydowanie bardziej opanowany. Można by powiedzieć, że za bardzo opanowany jak na swój wiek. Choć też obserwował okolicę, czynił to spokojnie i bez emocji. Szedł miarowym krokiem, nie zważając na wybryki dziewczynki.

– Spójrz, Yang! – zawołała któryś raz z kolei dziewczynka, tym razem wskazując na niewielkiego, żółtego ptaka, który usiadł na gałęzi nieopodal. – Jaki ładny ptaszek! Co to za gatunek, Yang?

– A skąd mam wiedzieć, Xiao – odpowiedział z lekką irytacją chłopiec. – To już jest inny świat. Nie znam tutejszych gatunków.

– A co jeśli ten ptak wleciał tu z naszego świata, a ten podróżny świat odleci, zabierając go ze sobą? Biedactwo nigdy nie wróci do swojej rodziny i przyjaciół. Wyląduje w zupełnie innym miejscu i zawsze będzie już sam. To strasznie smutne!

– Nie smuć się. Żadne stworzenia z zewnątrz poza nami nie mają wstępu do tego świata. Ptak na pewno tu mieszka.

– A więc to jest ptak-wędrowiec! Ciekawe, w ilu różnych światach już był jego dom.

– Och, spójrz tam, Yang! – Xiao przestała interesować się ptakiem po ujrzeniu kolejnej atrakcji. – Jezioro! Będziemy mogli się wykąpać! Czy to nie wspaniale? Jest tak gorąco.

– Racja – potwierdził Yang. – Chętnie wskoczę do chłodnej wody, ale najpierw zobaczmy, co jest w tym domu obok jeziora.

Dzieci wkroczyły na niewielką polanę i ruszyły wzdłuż brzegu krystalicznie czystego jeziorka. Tak czystego, że w jego tafli widać było drugi las, identyczny z tym powyżej tylko obrócony do góry nogami. Znajdował się tam również stojący dachem w dół budynek z drewnianych pali. Do jego położonego we właściwy sposób odpowiednika doszli właśnie młodzi podróżnicy.

– Zajazd pod Zatrwożonym Watażką – Xiao przeczytała napis na szyldzie, wiszącym nad drzwiami. – Hi, hi! Jaka dziwna nazwa.

– Jeśli jest zatrwożony, to może nie zrobi nam krzywdy – wysnuł przypuszczenie Yang. – Wejdźmy do środka.

Drzwi otworzyły się, lekko skrzypiąc, i oczom dzieci ukazało się wnętrze gospody jasno oświetlone dzięki dużym oknom. Gospoda wydała im się lekko nierealna, gdyż znajdowały się w niej zarówno elementy tradycyjne jak i, zupełnie do nich niepasujące, nowoczesne. Mieściło się tu kilka dębowych stołów i ustawionych przy nich ław, wielki, drewniany kontuar, na którym stały liczne beczki wina i piwa, zaś w palenisku pod ścianą wesoło trzaskały płomienie. Tyle tylko że były to sztuczne, holograficzne płomienie wyświetlane przez miniaturowe rzutniki rozmieszczone na palenisku. Ponadto każde okno otwierało się na inny krajobraz. Tylko za jednym znajdował się znajomy, sosnowy las. Drugie pozwalało podziwiać widok ośnieżonych, górskich szczytów, natomiast trzecie – bezkresnego oceanu. Tak realistyczne, trójwymiarowe obrazy były dziełem dość zaawansowanej technologii, podobnie jak wielkości szafy automat tworzący posiłki z podstawowych składników, na którego dotykowym ekranie widniała informacja o możliwości wyboru ponad dwóch tysięcy dań.

Zdziwione dzieci rozglądały się po pomieszczeniu, gdy nagle ciszę przerwał beznamiętny, kobiecy głos.

– Witamy na pokładzie naszego świata. Przydzielony został państwu pokój numer trzy, znajdujący się na piętrze. By otworzyć drzwi do pokoju, proszę przyłożyć dowolną część ciała do mieszczącego się na drzwiach czytnika DNA. Przed odlotem świat zostanie zapętlony, uniemożliwiając przekroczenie jego granic. Będą państwo mogli go opuścić po dotarciu do stacji końcowej. Przed punktem docelowym planowane są dwa przystanki, mające na celu zabranie kolejnych pasażerów. Wnętrze świata wypełnione jest myślowym polem przekaźnikowym, dzięki czemu będą państwo mieli możliwość bezproblemowej komunikacji. Start odbędzie się za pół minuty. Kompania Bhavisya życzy udanej podróży.

Nagranie dobiegło końca. Podekscytowana Xiao uchwyciła się kurczowo ręki Yanga.

– Trzydzieści, dwadzieścia dziewięć, dwadzieścia osiem – liczyła głośno, uważając, by się nie pomylić. Chłopiec tylko się uśmiechał.

– Zero! – krzyknęła wreszcie, po czym zdezorientowana spojrzała na Yanga. – Nic się nie stało.

– A czegoś byś chciała? Wybuchów i błysków? – spytał z przekąsem Yang.

– Czegokolwiek. Skąd mam wiedzieć, że już lecimy?

– Wystarczy sprawdzić, czy się zapętlimy. Chcesz?

– Och, tak! To musi być strasznie dziwne uczucie.

Dzieci wyszły z Zajazdu pod Zatrwożonym Watażką i ruszyły prosto przed siebie tą samą ścieżką, którą wcześniej tu dotarły. Szły tak przez kilka minut, aż zza drzew wyłonił się brzeg krystalicznie czystego jeziorka. Tak czystego, że w jego tafli widać było drugi las, identyczny z tym powyżej tylko obrócony do góry nogami. Mieścił się tam również stojący dachem w dół budynek z drewnianych pali. Szyld na jego położonym we właściwy sposób odpowiedniku niezgodnie z prawdą głosił, iż nad budynkiem znajduje się zatrwożony watażka.

– Hi, hi! Wróciliśmy z powrotem – zaśmiała się Xiao.

– Nie mówi się wróciliśmy z powrotem, tylko po prostu wróciliśmy – skorygował ją wciąż opanowany Yang.

– A co to za różnica? Teraz już wiemy, że lecimy. Czy to nie niesamowite?

– To zależy od tego, gdzie dolecimy.

– Och, jak zawsze jesteś septyczny.

– Sceptyczny.

– A co to za różnica?

– Dość znaczna.

– Zobacz, Yang! – Xiao wskazała ręką kierunek, z którego po raz pierwszy przybyli nad jezioro. – Znikła ścieżka, którą tu przyszliśmy.

– Ta ścieżka jest daleko za nami, tak jak cały nasz świat. Drzewa, które teraz widzisz w jej miejscu, są już zupełnie innymi drzewami niż te, które mijaliśmy po drodze. W zasadzie w ogóle nie są drzewami, tylko obrazem drzew, złudzeniem. Prawdziwy jest tylko ten zapętlony obszar, który przed chwilą obeszliśmy dookoła. Cała reszta krajobrazu to projekcja, dzięki której wydaje ci się, że znajdujesz się w rozległym lesie.

– Ludzie, którzy stworzyli ten świat, muszą być strasznie mądrzy.

– Na pewno tacy są. Mam nadzieję, że są też dobrzy, bo od nich zależy teraz nasz los.

– Na pewno będzie dobrze.

– Ciekawi mnie jeszcze, czym jest myślowe pole przekaźnikowe, o którym mówiła kobieta w nagraniu. Przypuszczam, że to coś związanego z polem empatycznym, wypełniającym nasz własny świat. Może kolejni pasażerowie będą wiedzieć coś więcej.

– Jak myślisz, kim oni będą? Ci pasażerowie?

– Nie wiem, Xiao.

– Mam nadzieję, że będą mili.

– Niedługo się okaże. To co, popływamy w jeziorze?

– Och, tak!

Bez skrępowania dzieci rozebrały się, rzucając ubrania na ziemię, i zupełnie nago wbiegły do wody.

– Jak wspaniale! – krzyknęła Xiao, po czym wrzasnęła z udawanym przerażeniem, gdy Yang podpłynął do niej pod wodą i chwycił ją za nogi.

– Nie zaskoczysz mnie, Yang – powiedziała ze śmiechem. – Woda jest tak czysta, że widać nawet dno.

– Ach, tak? W takim razie broń się! – wykrzyknął chłopiec i przystąpił do energicznego ochlapywania dziewczynki. Ta nie pozostała mu dłużna i po chwili dzieci ochlapywały się nawzajem, ścigały się i śmiały wniebogłosy. Żywiołowość Xiao zwyciężyła ze spokojem Yanga, po opanowanym chłopcu nie pozostał nawet ślad.

Dzieci bawiły się długo i bawiłyby się pewnie jeszcze dłużej, gdyby nie obcy głos, który nagle usłyszały:

– Witajcie. Widzę, że nie będę musiał podróżować samotnie.

Głos należał do wysokiego, szczupłego młodzieńca, na oko szesnastoletniego. Młodzieniec miał bose stopy, płócienne spodnie i takąż koszulę oraz rozczochraną czuprynę jasnych włosów. Xiao i Yang nie zwrócili jednak większej uwagi na wygląd przybyłego, za to żywo zainteresowali się własnym wyglądem. Przypomnieli sobie bowiem, że woda w jeziorze jest krystalicznie czysta, a ich ubrania leżą na brzegu.

– Cześć! – przywitał się czerwony jak burak Yang. – Czy mógłbyś… eee… oddalić się na chwilę? Zaraz wyjdziemy z wody.

– Nie ma sprawy. Obejrzę sobie ten zajazd o ciekawej nazwie.

Gdy przybysz zniknął we wnętrzu drewnianego budynku, dzieci pospiesznie wyszły z jeziora i założyły ubrania na mokre ciała.

– Pięknie się zaczyna nasza znajomość – skomentował Yang. – Jeszcze nigdy nie witałem się z nieznajomym nago.

– Wielkie mi co – zbagatelizowała Xiao. – Niech on się wstydzi, a nie my. Ech, ale przydałyby się jakieś ręczniki.

Dzieci weszły do zajazdu, gdzie młodzieniec kończył właśnie odsłuchiwać nagranie powitalne dla pasażerów.

– Jak się nazywasz? – spytała Xiao, gdy przebrzmiały już życzenia udanej podróży.

– Jestem Will. A wy?

– Ja jestem Xiao, a to jest Yang. W naszym języku Xiao znaczy śmiech, a Yang – powietrze. A co znaczy twoje imię?

– Z tego co wiem, to nic. W świecie, z którego pochodzę, imiona nie mają znaczeń.

– Po co komu imię bez znaczenia?

– Nie przejmuj się słowami Xiao, Will – powiedział uśmiechnięty Yang. – Ona zawsze mówi to, co myśli, i nie dba o uprzejmość.

– I bardzo dobrze – odrzekł Will. – Uważam, że zawsze powinno mówić się to, co się myśli, a nie ubierać słowa w nic nieznaczące ozdobniki. A zresztą nie ty pierwsza, Xiao, uznałaś, że potrzebuję imienia posiadającego znaczenie. Gdy trafiłem do innego świata niż mój, nadano mi nowe imię: Yateh Hainili, co znaczy Dobry, Który Zrozumiał.

– Yateh Hai… – starała się wydukać Xiao. – To ja już jednak zostanę przy Willu. A więc podróżowałeś już wcześniej między światami?

– Tylko raz i byłem wtedy nieprzytomny.

– Musisz opowiedzieć nam więcej o sobie. Och, i Yang chciał spytać, czy wiesz, co to jest pole przekaźnikowe.

– Nie mam pewności, ale domyślam się. Tyle że to dość długa historia. Słyszeliście coś o języku naturalnym?

– Nie, a co to za język?

– To język, którym porozumiewają się wszystkie zwierzęta i rośliny we wszystkich światach. W teorii we wszystkich, bo w wielu organizmy zapomniały, jak się nim posługiwać, i teraz milczą lub komunikują się tylko z osobnikami swojego gatunku.

– W twoim świecie człowiek mógł rozmawiać z ptakiem, a kwiatek z muchą?

– W moim nie, lecz w tym, w którym spędziłem ostatnie pół roku, tak. W pewnym stopniu. Oczywiście bardziej złożone organizmy porozumiewały się w bardziej złożony sposób.

– Niesamowite! Och, jak ja bym chciała umieć rozmawiać ze zwierzętami! Zwłaszcza z ptakami. Opowiadałyby mi o swoich podróżach i przygodach… Byłoby wspaniale!

– Człowiek nigdy nie był w stanie w pełni porozumieć się ze zwierzęciem. To było bardziej jak wymienianie się uczuciami.

– Więc umiesz wyczuwać emocje zwierząt? – spytał Yang.

– W tamtym świecie umiałem. Tutaj też je czuję. Ale w świecie, w którym się urodziłem, nie czułem nic. Tam język naturalny niemal całkiem zanikł. U was pewnie też, skoro jesteście tak zdziwieni?

– Chyba nie do końca. U nas niektórzy również potrafili odczuwać pewne… zaburzenia wywoływane przez zwierzęta, rośliny, a nawet przedmioty. Trudno określić, na czym to polegało. Kiedyś też wyczuwałem… nazywaliśmy to polem empatycznym… lecz później straciłem tę umiejętność. Może to ta sama zdolność, jaką w świecie, o którym mówisz, posiadają wszyscy?

– Na pewno jest między nimi jakiś związek.

– Ale czym w końcu jest to pole przekaźnikowe? – Xiao przypomniała o podstawowym pytaniu.

– Przypuszczam, że jest to coś, co przenosi informacje, które każdy, świadomie lub nie, wysyła za pomocą języka naturalnego… lub pola empatycznego, jeśli są to dwa określenia na to samo – spekulował Will. – Informacje są w jakiś sposób przekazywane do naszych mózgów i tłumaczone na nasze własne języki. Ja rozumiem język naturalny i teraz się nim posługuję, lecz wy zapewne słyszycie, że mówię po waszemu. Tak jak ja słyszę, że wy mówicie w języku naturalnym, choć wiem, że go nie znacie.

– Rzeczywiście – przyznał rację Yang. – Słyszymy, jak posługujesz się językiem naszego świata. Czyli to pole jest wszechobecnym tłumaczem, znającym wszystkie możliwe języki. To musi być naprawdę zaawansowana technologia!

– Na pewno zbyt zaawansowana, by jeden niedouczony człowiek mógł ją zrozumieć. Ale nas jest już cała trójka i mają dojść jeszcze jacyś pasażerowie. Jeśli opowiemy sobie nawzajem o naszych światach i o tym, jak tu trafiliśmy, na pewno coś nam się rozjaśni w głowach. Mówiłaś, Xiao, że muszę opowiedzieć wam więcej o sobie. Dobrze, ale pod warunkiem, że i wy o sobie opowiecie.

– Oczywiście, że opowiemy! – zakrzyknęła uradowana Xiao. – Prawda, Yang?

– W sumie… czemu nie? Może to rzeczywiście dobry pomysł.

– Ale Will zaczyna, bo ja pierwsza go poprosiłam.

– Mogę zaczynać – zaśmiał się Will. – Ale po obiedzie. Nie wiem jak wy, ale ja jestem strasznie głodny. A zgłodnieję jeszcze bardziej, zanim wybiorę jakieś danie z dwóch tysięcy możliwych, którymi chwali się ta maszyna do robienia jedzenia.

– Też bym coś zjadła. Mam nadzieję, że mają tu naleśniki.

Gdy i Yang przyznał się do głodu, cała trójka podeszła do kulinarnej maszyny i wyświetliła na dotykowym ekranie alfabetyczną listę potraw. Były wśród nich naleśniki. Ale było też dwa tysiące pięćdziesiąt jeden innych, pochodzących z najróżniejszych światów, dań, takich jak (zachowując kolejność alfabetyczną): Antałki Bukszprytu, Bladolice marmoladki, Całkowicie Pachnący Pumpernikiel, Dozgonnie Zawijane Rolady, Kuropatwy w Kruszonce, Pospolite Pulpeciki, Stochastyczne Sery i na samym końcu – Zrenderowany Zawilec. Zaledwie nieliczne przysmaki brzmiały znajomo.

– Ja biorę Fikuśnie Futrzane Falafelki – oznajmiła Xiao po długim namyśle. – Naleśniki jadłam już wiele razy, a takich dziwactw nigdy.

– Racja, trzeba skosztować obcoświatowej kuchni – przytaknął Will. – Ja wezmę Interpolacyjnego Indyka.

– W takim razie dla mnie Renomowane Raki – powiedział Yang. – Skoro ktoś je renomował, to muszą być smaczne.

Po wybraniu potraw na panelu ukazał się pasek postępu produkcji.

– Jeśli nie macie nic przeciwko, zjadłbym na dworze – oznajmił Will. – Nie lubię zamkniętych pomieszczeń.

– Nie ma sprawy – zgodził się Yang. – Wynieśmy tylko jakiś stół i ławę.

We dwójkę podeszli do stołu stojącego najbliżej wyjścia i podnieśli go z obu stron. Will nie miał żadnych problemów z uniesieniem mebla, lecz Yang wyraźnie poczerwieniał z wysiłku. Po przytarganiu stołu na zewnątrz i ułożeniu go na ziemi odrzekł:

– Prawie nie czuję rąk. Ten stół był strasznie ciężki.

– Solidne, dębowe drewno – powiedział Will. – Przynajmniej przypomina dąb, choć kto wie, jakie drzewa rosną w tym świecie.

– Musisz być naprawdę silny, Will. Niosłeś ten stół jakby nic nie ważył.

– Jeszcze rok temu nawet bym go nie uniósł. Ława powinna być już lżejsza.

Akurat kiedy ława została umieszczona obok stołu, maszyna skończyła przygotowywanie trzech porcji… trzech różnych cosiów. Potrawy ani kształtem, ani zapachem, ani tym bardziej smakiem nie przypominały niczego, co przyjaciele kiedykolwiek mieli w ustach, były jednak bardzo dobre. I gdy tak obżerali się nieznanymi daniami, do zajazdu dotarli ostatni pasażerowie.

Było ich dwoje – drobna dziewczynka, mniej więcej w wieku Xiao, o ciemnokasztanowych włosach sięgających ramion, nosząca prostą, niebieską sukienkę, i szczupły, niewysoki, kilkunastoletni chłopak o włosach czarnych i krótkich. Największe wrażenie robiły jednak oczy przybyłych. Oczy chłopaka miały piwny kolor, lecz barwa ta była stłumiona i wyblakła, jakby szara mgła zasnuwała tęczówki. Pod oczami widniały sine plamy, kończące się nad kośćmi policzkowymi i przechodzące gwałtownie w śmiertelnie blady odcień, jaki miała cała twarz nieznajomego. Twarz, która wyrażała ogromne zmęczenie, zupełnie nienaturalne u tak młodej osoby. Z kolei oczy dziewczynki były błękitne jak bezchmurne niebo i przez cały czas szeroko otworzone, niemal wybałuszone, jakby dziewczynka była bez przerwy czymś zadziwiona. Przy tym jej usta pozostawały w całkowitym bezruchu, ich kąciki nie unosiły się i nie opadały ani o milimetr. Wydawało się, że dziewczynka jest zaskoczona wszystkim dookoła i nie ma pojęcia, czy cieszyć się z otaczającego ją świata, czy może smucić.

– Cześć! – krzyknęła Xiao, przełknąwszy wyjątkowo duży kawałek Fikuśnie Futrzanej Falafelki. – To teraz jesteśmy już wszyscy.

– Cześć – powiedział chłopak głosem cichym i nieśmiałym.

– Jak się nazywacie?

– Ja jestem Sebastian, a to jest Lisa.

– A ja jestem Xiao, a to są Yang i Will – Xiao przedstawiła wszystkich po kolei. – Będziemy nawzajem o sobie opowiadać, żeby lepiej się poznać i zrozumieć, czym jest myślowe pole przekaźnikowe. Chcecie się przyłączyć?

– Ja… chyba niekoniecznie – odparł Sebastian. – Przepraszam, jestem bardzo zmęczony.

– Och, to szkoda. A ty, Liso?

Dziewczynka tylko otworzyła oczy jeszcze szerzej niż dotychczas, lecz z jej ust nie wydobył się ani jeden dźwięk.

– Lisa jest dość małomówna – powiedział Sebastian. – Ja zresztą też. Chyba pójdziemy już do tego zajazdu.

Przybysze weszli pod Zatrwożonego Watażkę i po chwili do wszystkich uszu doleciało znajome nagranie. Gdy wypowiedziana została nazwa kompanii, życzącej udanej podróży, Sebastian zadrżał wyraźnie na całym ciele i, jeśli to w ogóle możliwe, zbladł jeszcze bardziej. Następnie, nie mówiąc ani słowa i nie oglądając się na swoją towarzyszkę, wszedł na piętro. Po chwili dało się usłyszeć ciche skrzypienie otwieranych i zamykanych drzwi pokoju. Lisa natomiast, również nie zwracając na Sebastiana żadnej uwagi, podeszła do automatu wydającego posiłki i zajęła się przeglądaniem oferty dań.  

Yang i Will uznali, że nie będą na siłę zagadywać milczącej dziewczynki i wrócili do przerwanej konsumpcji obiadu. Jednak Xiao, której trudno było nie odzywać się przez czas dłuższy niż kilka minut, podbiegła do Lisy, by pomóc jej w wyborze posiłku.

– Polecam Fikuśnie Futrzane Falafelki – oznajmiła. – Nie mam pojęcia, co to jest, ale smakuje całkiem dobrze.

Lisa spojrzała na nią oczyma wielkimi jak talerze. Nie wypowiedziała ani jednego słowa, ale zaznaczyła na panelu potraw Fikuśnie Futrzane Falafelki. Następnie wpatrywała się bez ruchu w przewijający się pasek postępu. Niezrażona Xiao nie przestawała mówić:

– Strasznie dużo tu tych dań. Nie wiedzieliśmy, co wybrać. A co się jada w twoim świecie?

Lisa odwróciła się, przenosząc spojrzenie z paska postępu na Xiao, i znów znieruchomiała. Oczywiście nie odpowiedziała na zadane pytanie. To nieco zbiło Xiao z pantałyku. Dziewczynka przestała się odzywać i zaczęła nerwowo przestępować z nogi na nogę. A Lisa patrzyła na nią, patrzyła i patrzyłaby tak pewnie w nieskończoność, gdyby nie sygnał gotowości posiłku. Następnie wzięła talerz Falafelek i… ponownie stanęła z oczami utkwionymi w Xiao. Tym razem jednak wpatrywała się zaledwie przez kilkanaście sekund, po czym po raz pierwszy przemówiła, tak cicho, że Xiao ledwie ją usłyszała:

– Mogę usiąść z wami?

– Oczywiście! – odpowiedziała Xiao, szczęśliwa, że jej zagadywanie przyniosło w końcu rezultat.

– Dziękuję – oznajmiła Lisa, a kąciki jej ust uniosły się na chwilę w leciutkim uśmiechu. Razem z Xiao usiadła przy stole naprzeciwko chłopców i, nie mówiąc już nic więcej, zajęła się spożywaniem Falafelek. Również Xiao wróciła do swojego, zimnego już, obiadu.

Gdy Will i Yang odnieśli opróżnione talerze z powrotem do automatu, który pożarł je z wielką chęcią w celu umycia, po schodach zszedł Sebastian. Jego podkrążone oczy były tym razem też zaczerwienione i wilgotne, chłopak musiał przed chwilą płakać. Wszyscy poza Lisą, obserwującą cały czas swój posiłek, spojrzeli na niego z troską.

– Możemy ci jakoś pomóc? – spytał Will.

– Nie sądzę – odpowiedział Sebastian łamiącym się głosem. – Ale, jeśli pozwolicie… chciałbym posłuchać waszych historii. Jeśli sam nie będę musiał o sobie opowiadać…

– Oczywiście, że nie będziesz musiał. Usiądź z nami przy stole i słuchaj.

– Dzięki.

– To skoro jesteśmy wszyscy i już zjadłeś obiad, możesz zaczynać – zwróciła się Xiao do Willa. – Potem ja z Yangiem opowiemy o sobie.

– A może będziemy opowiadać na zmianę? – zaproponował Will. – Najpierw ja trochę o sobie, potem wy trochę o sobie. Nie zaschnie nam wtedy w gardłach i ja nie zanudzę się na śmierć swoim gadaniem.

– Może tak być – odpowiedział Yang. – To będzie jak serial w telewizji. Obyśmy przetrzymali napięcie między odcinkami.

– A więc ustalone. Teraz proszę o ciszę, nadchodzi pierwszy odcinek bajki o wujku Willu.

 

***

 

Malutki świat pędził między wymiarami do bliżej nieokreślonego celu. Już za kilka dni życie pięciorga młodych ludzi miało ulec niewyobrażalnym zmianom. Zmianom, na które czekali, ale o których charakterze nie mieli żadnego pojęcia. Na razie nie myśleli o tych zmianach, ani o tym, co czeka ich na końcu podróży. Czworo z nich słuchało, jeden opowiadał. I przez ten czas to ta opowieść stała się ich życiem.

Stała się również moim życiem.

Koniec

Komentarze

Nikt nic nie pisze, to ja napiszę :-)

 

Prolog zachęcił mnie do przeczytania części pierwszej. Trudno mi jednak mówić cokolwiek o jego treści – to jest (moim zdaniem) taki fragment, w którym akcja dopiero się zawiązuje. Moją pierwszą myślą po przeczytaniu było “ok, fajnie, ciekawe, czy autorowi uda się połapać wszystkie wątki”. Ale tego oczywiście jeszcze nie wiadomo. Jak wrzucisz ciąg dalszy, to pewnie będę czytać :-)

Tyle o treści.

 

A językowo: niektóre opisy i sformułowania mi zgrzytają, ale ciężko mi podać konkretne przykłady. Warto by było spojrzeć na przecinki, bo kilka razy ich zabrakło.

Wybrane losowo:

Dziewczynka rozglądała się z zaciekawieniem we wszystkie strony, chłonąc szmaragdowo zielonymi oczami promienie południowego słońca, rozpraszające się malowniczo na sosnowych igłach.

trochę za dużo przymiotników

Gdy Will i Yang odnieśli opróżnione talerze z powrotem do automatu, który wessał je z wielką chęcią w celu umycia, po schodach zszedł Sebastian.

nie wiem, czemu, ale automat wsysający z wielką chęcią jakoś do mnie nie przemawia ;-)

 

W zasadzie w ogóle nie są drzewami[,] tylko obrazem drzew, złudzeniem.

 

I jeszcze, Rowlfie the Dogu, wydaje mi się, że w życiu codziennym ludzie nie powtarzają tak często swoich imion w trakcie rozmowy, jak robią to Twoi bohaterowie np. tu:

 

– Jak myślisz, kim oni będą? Ci pasażerowie?

– Nie wiem, Xiao.

– Mam nadzieję, że będą mili.

– Niedługo się okaże. To co, Xiao, popływamy w jeziorze?

 

Tak czy inaczej – kolejny fragment będzie bardzo mile widziany :-)

 

Przyjemnie się czytało. Porządnie napisane.

Błędów nie zauważyłem.

Dziękuję za komentarze! Wsysanie zmieniłem na pożeranie, może teraz trochę lepiej to brzmi :)

Nowa Fantastyka