- Opowiadanie: Grombor - Pierwszy posterunek

Pierwszy posterunek

Opowieść została pomyślana w taki sposób aby dało się ją łatwo przerobić na scenariusz do systemu The Edge. Sama postać głównego bohatera może być kontrowersyjna, ale ufam, że na tym etapie świat jest jeszcze na tyle elastyczny aby ją pomieścić. A kto wie, może w przyszłości autorzy będą chcieli dołożyć jeszcze kolejną frakcję?

Naturalną kontynuacją tej historii, z odmiennym spojrzeniem na wydarzenia i świat przedstawiony, jest opowiadanie Fratusa “Honor oficera, honor żołnierza, honor człowieka“, do którego przeczytania szczerze Was zachęcam.

Z powodu limitu znaków z opowiadania musiałem usunąć następujące elementy:

 – pełna kłótnia oficerów na pancerniku

- pełny pojedynek pomiędzy Cranem a Brute w rytualnej formie

- opis walki pancernika

- opis buntu na pokładzie pancernika, ucieczki sztabowców i pozostawienia pielgrzymów na  śmierć

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Pierwszy posterunek

Lądowy pancernik „Duch Jedynego” z łoskotem sunął po szerokich torach. Najeżony parokuszami, zaopatrzony w taran, a nawet komplet drugorzędnych kół był gotów przebić się przez każdą zaporę, jaką przyszykowałby mu wróg.

Mimo to żołnierze z Eld Hain nie byli spokojni. Pasmo porażek, jakich doznawali od przerażających wrogów, było po prostu zbyt długie. Świadomość dokąd jadą, też nie pomagała. Posterunek Hind był najdalej wysuniętym fortem ostoi. Za nim ciągnęła się tylko dzikopuszcza, zdewastowana przed wiekami przez deszcz meteorów i wyrosła po nim inna, dziwna. Straszna…

Co gorsza w ciągu ostatniego tygodnia przy Hindzie zniknął prawie tuzin zwiadowców, nawet dwa całe oddziały. A teraz urwał się kontakt z samym posterunkiem.

Blisko pół setki zawodowych żołnierzy kisiło się pod pancernym poszyciem, rozmawiając szeptem, próbując uspokoić rozedrgane nerwy, albo modląc się do Jedynego o opiekę.

Kilka metrów wyżej, na zalanym jaskrawym słońcem i chłostanym pędem powietrza kadłubie, nastroje były zupełnie inne. Jeszcze liczniejszy oddział Pielgrzymów, ludzi którzy zostali schwytani przez Zakon na akcie niewiary, siedział cicho. Bardziej przejmowali się tym, aby nie spaść, niż perspektywą ataku wroga. Dla nich bitwa była szansą. Nadzieją na zmazanie win i powrót do społeczności.

Ze sporym zapasem gotówki na osłodę.

Cran wyróżniał się na ich tle. Był wysokim, potężnie zbudowanym mężczyzną o burych, skołtunionych włosach i brodzie. Nagie ramiona znaczyły mu gładkie linie pogańskich tatuaży. Raniły wręcz nawykłe do trybów i mechaniki umysły wyznawców Jedynego i wprost ukazywały, że nigdy nie będzie on jednym z nich.

Dla takich jak Cran nie było miejsca wśród Pielgrzymów. Nie miał nadziei na zbawienie za życia i zdaniem Zakonu tylko oczyszczające płomienie mogły ocalić jego duszę. Teraz jednak sytuacja się zmieniła. Cran, jeszcze jako Canarian Kohan mieszkał w posterunku Hind, sypał jego wały i wycinał drzewa w dzikopuszczy. Możliwe, że był ostatnim Eldhaninem, który mógł się tym pochwalić.

Siedział teraz, opatulony w obszerne futro, za dającą minimum osłony wieżyczką dwubełtowej parokuszy, pochłonięty lekturą ostatnich przygód „Kapitana Stepbara”. Przez miesiące w kazamatach Hali Sprawiedliwości nie miał dostępu do żadnej książki i teraz starał się to nadrobić. Póki mógł…

Duch Jedynego zakołysał się, biorąc zakręt torów z zza dużą prędkością. Pielgrzymi zamruczeli rozgniewani, ci przy zewnętrznej burcie krzyknęli, gdy stracili równowagę. Dwaj zsunęli się z obłego dachu. Kompani skoczyli, aby ich złapać. Zdążyli w ostatnim momencie.

Cran rzucił tylko na nich okiem, po czym powrócił do lektury.

Nagle głośny wizg kurka parowego przedarł się nad turkot kół, a zaraz zagłuszył go zgrzyt hamulców. Grzesznicy upadali niczym drzewa pod uderzeniem wiatru. Nieszczęśnik, którego nie zdążyli wciągnąć, wysmyknął się im z rąk. Jego krótki krzyk utonął w kakofonii zwalniającego pancernika.

Cran pchnięciem grubego barku przezwyciężył przeciążenie i podniósł się do pionu. Popatrzył ponad osłoną. Na widok przeszkody zmarszczył wysokie czoło.

Zgruchotana wieża ciśnień leżała częściowo w poprzek torów. Choć wytężył wzrok, nigdzie nie dojrzał ciał obsługi, nic się też nie porusz. Wyczekał, aż Duch zatrzyma się zupełnie, nim zwrócił baczniejszą uwagę na ciemny las po obu stronach. Nie dostrzegł w nim żadnego ruchu. Ani ocalałych wychodzących, aby znaleźć ratunek i zdać raport, ani Demonów chcących wykorzystać tę naturalną okazję do zasadzki.

Nad ruinami wieży ciśnień panowała kompletna cisza, niemal kując w uszy po hałasie pociągu sprzed paru sekund.

Klapka w rurze komunikacyjnej odskoczyła i po dachu potoczył się głos porucznika Kolewa.

– Dobra psy, złazić. Przeczesać mi teren i nie wracać bez jakichś odpowiedzi. Ty poganinie masz iść pierwszy.

Cran splunął na miedzianą tubę, ale wiedział, że nie ma wyboru. Zagiął stronę ósmego tomu przygód Kapitana i zrzucił z ramion futro. Teraz gdy się zatrzymali, upał szybko dawał o sobie znać. Ruszył ku krawędzi dachu.

Pielgrzymi schodzili już na ziemię, pomagając jednej drugiemu. Wrota wagonów szturmowych też się otwarły i drużyny żołnierzy zaczęły wychodzić na zewnątrz. Nie mieli wchodzić głębiej w niezbadany teren, jedynie w razie czego dać straceńcom wspomagający ostrzał. Pokutnicy byli przeznaczeni na straty, ale nie bezwartościowi.

Poganin zatrzymał się na skraju pochyłości i popatrzył w dół. Jego muskularne nogi pozwoliłyby mu zeskoczyć bez trudu na samą ziemię, ale lepszy pomysł przyszedł mu do głowy. Krzywy uśmiech zagościł na jego twarzy. Rozkładając szeroko ramiona zeskoczył na dwóch najbliższych żołnierzy. Jeden z nich krzyknął, drugi tylko jęknął, gdy ponad sto dwadzieścia kilogramów spadło na ich barki. Kolana ugięły się pod nimi i obaj polecieli na twarze. Cran złapał ich za kołnierze, aby nie zrobili sobie większej krzywdy i mocnym szarpnięciem postawił z powrotem do pionu.

– Nic wam się nie stało? Chwała Jedynemu – Rzucił z kpiną, po czym nim się otrząsnęli, ruszył wypełnić polecenie porucznika. Miał być pierwszy…

Uśmiech szybko zniknął z jego ust, gdy wyszedł przed stygnącą lokomotywę. Sięgając za plecy namacał obity skórą trzonek starożytnie wyglądającego topora i dobył broni. Miał już do czynienia z Demonami, nie zamierzał ryzykować.

Pielgrzymi nie deptali mu po piętach, w pełni świadomie wystawiając go na wabia. Kroczyli kilka kroków za nim zbici w gromadę najeżoną zębatymi włóczniami. Była to jedyna obrona jaką dysponowali. Po fakcie, poganin nawet nie miał im tego za złe.

Szczątki wieży leżały rozrzucone tak jakby coś z ogromną siłą uderzyło ją od strony lasu. Cran przyjrzał się najpierw drzewom, ale nie dostrzegł na nich żadnych śladów uszkodzeń, jakie musiałby zostawić pocisk na tyle silny, aby zgruchotać ceglaną budowlę. W jego wyobraźni pojawił się obraz kuli energii, uderzającej po ostrym łuku, niczym pięść w sierpowym. Zniknął, gdy tylko przyjrzał się szczątkom. Dreszcz przeszedł po szerokich plecach mężczyzny.

Cegły były nadtopione.

Pochylił się nad najbliższą i trącił ją trzonkiem broni. Rozsypała się na kawałki niczym grudka piasku. Grzesznicy, którzy to dostrzegli jęknęli zaskoczeni. Nerwowym szeptem zaczęli przekazywać nowinę dalej.

Cran w tym czasie wyprostował się i uderzył jeszcze kilka odłamków, w tym jeden sięgający mu do pasa. Wszystkie reagowały tak samo jak pierwszy. Nie miał nawet cienia pomysłu co mogło spowodować takie zachowanie twardej jak skałą cegły. Zaraz jednak uświadomił sobie, że przynajmniej nie będą musieli się męczyć oczyszczaniem torów. Odwrócił się aby powiedzieć o tym pozostałym.

Wtedy zafalowały drzewa po obu stronach torów. Ciemne, pokraczne kształty wyskoczyły, lub wręcz wystrzeliły spomiędzy nich. Spadły nie tylko na zaskoczonych Pielgrzymów, ale również oblegających „Ducha Jedynego” żołnierzy. Snajperzy zareagowali instynktownie, odpowiadając im deszczem bełtów.

Niewiele to jednak zmieniło.

Terrorzy spadli na ludzi rąbiąc i dźgając pokraczną bronią. Niektórzy nabili się na ostrza, ściągając mechaniczne włócznie w dół, aby inni mogli dobrać się do odsłoniętych obrońców. Wrzask, krzyk i przerażający śmiech zmieszały się nad torami w potworną kakofonię.

Na Crana skoczył tylko jeden demon. Wyglądał jak wychudzony człowiek, którego ciało zostało kiedyś rozgotowane. Szczerbatą paszczę o obwisłych wargach szczerzył ni to w grymasie uciechy, ni bólu, a jedno z jego oczu dyndało na przegniłym nerwie poza oczodołem. Mimo to był nieziemsko sprawny.

Kilkoma szybkimi uderzeniami kolczastej maczugi zepchnął poganina do defensywy. Cran zbijał jego ataki, szykując się do kontry. Wtem zrozumiał, że Terror spycha go w kierunku lasu i zwracał plecami ku niemu. Gdy usłyszał delikatny szmer za sobą, pojął czemu.

Odskoczył gwałtownie w tył, odwracając się jednocześnie. Kolejny Demon leciał już ku niemu. Ten nie miał broni, a jedynie kilka pokracznych odnóży wyrastających w pleców. Poganin zaparł się mocno i złapał bestię w locie za gardło. Dopiero wtedy zdołał się mu przyjrzeć i odkrył, że wygląda jak krzyżówka człowieka i pająka. Nie posiadał co prawda odwłoka, ale z płaskiego, burego łba spoglądały gąszcze oczu, a pod nimi z trzaskiem zaciskały się kleszcze kłów. Gęste krople jadu kapały z nich, a gdzie upadły wznosiła się smużka dymu.

Cran miał szczęście. Żadna z tych kropel nie padła na jego odsłonięte ciało, jedynie dwie na skórzany karwasz. Wyczuwając ruch z boku, odwrócił się ku pierwszemu przeciwnikowi, drugim zasłaniając jak tarczą. Kolce maczugi wbiły się w potylice demona, wyrywając z jego żuwaczek zaskakująco ludzki jęk.

Mocnym kopniakiem Cran odrzucił od siebie poczwarę i teraz to on zaszarżował. Demon wyszarpnął swoją broń. Ku zaskoczeniu i jeszcze większej wściekłości poganina okazała się nią ludzka ręka, z której barku w jakiś przeklęty sposób wyrastały podobne soplom kolce. Musiała też być jakoś spreparowana, była bowiem sztywna i twarda jak drewno.

Terror był świetnym wojownikiem, blokując lub zbijając ciosy człowieka. Jego rozgotowane oblicze nie przestawało się przy tym uśmiechać, doprowadzając człowieka do furii.

– Tatuś – powiedziało nagle głosem małej dziewczynki.

– Aaarrrrgghhh! – Cran wrzasnął w odpowiedzi, wyskakując w górę i uderzając oburącz zza głowy. Atak był powolny i łatwy do zablokowania. Demon bez trudu zdążył nastawić maczugę.

Cios z ogromną siłą zepchnął ją w dół i ostrze topora zagłębiło się w głowę bestii niczym w świąteczne ciasto. Poganin zrozumiał, że jego przeciwnik musiał nie mieć czaszki, którą mógłby zgruchotać i mocnym szarpnięciem pociągnął broń do siebie.

To wystarczyło aby rozedrzeć ciało i szara materia wyprysła w górę jak z przekutego balonu. Demon zatrząsł się niczym osika po czym padł w tył i znieruchomiał. Nie było przy tym ani kropli krwi.

Zwalczając nagłe mdłości, Cran ruszył biegiem ku pancernikowi, ale tam walka nagle ustała. Pozostałe Terrory odskoczyły od obrońców i w ciągu kilku sekund zniknęły w mrokach lasu. Zapadła cisza zdała się jeszcze straszniejsza niż wrzask sprzed chwili. Tylko ciała pomordowanych i rany ocalałych dowodziły, że przed momentem wrzała tu walka.

Ludzie wstrzymali oddech, oczekując drugiej fali, gdy ta jednak nie następowała, zaczęli spoglądać jeden przez drugiego. Nie rozumieli czemu przeciwnicy odeszli.

Pojęli to dopiero kiedy dowodzący żołnierzami kapitan Berharg nie zdołał dłużej utrzymać się na nogach i upadł na twarz we własne, wyprute flaki…

 

Niespełna minutowa potyczka kosztowała ich jedenastu Pielgrzymów i siedmiu żołnierzy. Zdołali co prawda zabić kilka Demonów, ale to niewiele zmieniało. Terrorzy zrobili co chcieli. I zasiali strach.

Wewnątrz pancernika oficerowie kłócili się co do dalszych poczynań. Oficerowie sztabowi, zwłaszcza porucznik Lewino, chcieli zawrócić. Argumentowali, że skoro wieża została zniszczona to wróg na pewno zajął już posterunek. Inni oponowali, że Hind miał wysokie i mocne wały, jak i kaplicę pobłogosławioną przez kapłanów Mechanizmem Różnicowym.

Rozmowa na moment stała się gorąca, gdy sztabowcy niemal otarli się o podważenie Jego obecności.

Ostatecznie ucięła ją kapitan Horiana, spoglądając na ciało Berharga, położone na pryczy, przykryte jego oficerskim płaszczem.

– Nieważne, z łaską Jedynego, czy bez niego – dowódca zwiadowców porucznik Kolew przerwał w końcu ciszę. – Jesteśmy winni dowódcy dokończenie misji. Poza tym, nie będziemy uciekać przed byle pomiotem piekieł. Jesteśmy żołnierzami Eld Hain!

– Zaprawdę – zgodziła się Horiana, reszta zgromadzonych też pokiwała głowami, choć porucznik liczył na większy entuzjazm. Sztabowiec Lewino skrzywił się i zamamrotał coś pod cienkim wąsem.

– Pozbądźmy się w takim razie tego poganina – zasugerował. – Skoro idziemy w paszcze demona, to nie obrażajmy chociaż Jedynego mając kogoś takiego w naszej komitywie.

– Nie! – Kolew kategorycznie pokręcił głową. – Może i jest on kudłatym dzikusem, który odrzucił Jego łaskę, ale jako jedyny zdołał zabić dwa Terrory i to walcząc samotnie. Skoro jak twierdzicie idziemy w paszczę demona, to lepiej aby się udławił tym barbarzyńcą, niż nami!

Reszta oficerów znów pokiwała głowami.

Poganin w tym czasie siedział przy taranie lokomotywy, czyszcząc topór z paskudnie kleistego mózgu Terrora. Wpatrywał się w las, wsłuchiwał w szum drzew. Spoglądał na wolno przesuwające się obłoki. Starał się uważać, czy jego starzy, pierwotni bogowie nie będą chcieli mu czegoś powiedzieć. Jakoś go ostrzec.

Zmarszczył brwi, gdy dostrzegł jak chmury przed nimi zaczynają ciemnieć…

 

Gdy wyjechali na ostatnią prostą ich oczom ukazał się Posterunek Hind. Nie byli jednak w stanie stwierdzić wiele więcej, niż to że nie szalał w nim pożar. Wysokie ziemne wały i ceglane mury odgradzały widok do środka. Musieli przejechać przez niepokojąco rozwartą bramę, aby móc ocenić sytuację. Oficerowie naradzili się szybko i „Duch Jedynego ” zatrzymał się na skraju wykarczowanego pierścienia otaczającego posterunek.

– Dobra panowie – z rury komunikacyjnej doleciał poważniejszy niż poprzednio głos Kolewa. – Oto wasza szansa na odkupienie. Macie zbadać posterunek i dać nam znać czy w środku jest bezpiecznie. Otrzymacie dwie flary. Białą wystrzelicie jeśli możemy wjeżdżać, czerwoną jeśli nie. W tym drugim przypadku wracajcie w trymiga do pancernika. Będziemy tu czekać grzejąc silniki i gotując się aby dać wam ostrzał pomocniczy.

Pielgrzymi popatrzyli po sobie. W ich oczach było zaskakująco dużo radości i nadziei, a usta nieraz rozchylały się w uśmiechu. Istniała w końcu szansa, że w Hindzie wszystko jest w porządku i misja nie będzie samobójcza. To było więcej łaski niż zazwyczaj mogli liczyć. Każdy z nich musiał zabić siedmiu wrogów Jedynego aby dostąpić odkupienia, ale wypełnione zadania również mogły zostać zaliczone jako jedno z Siedmiu.

Zaczęli szybko schodzić, tym razem już nie stroniąc od Crana. Poganin czy nie, wszyscy widzieli, że zabił dwa potwory. Chcieli go mieć przy sobie, z tymi jego szerokimi ramionami i ogromnym toporem.

Odebrali pospiesznie flary przez wąską zasuwę w pancernych drzwiach, po czym ruszyli ku Hindowi. Dziwnie czuli się wychodząc na otwartą przestrzeń. Z jednej strony oddalali się od mrocznego lasu, z którego na plecy mogły skoczyć im Terrory. Z drugiej nie mieli się za czym skryć. Kilku strzelców wyborowych mogłoby ich zdziesiątkować.

Również czując ciarki wzdłuż kręgosłupa, Cran spojrzał w niebo. Chmury stawały się coraz ciemniejsze, przesłaniały zachodzące słońce, gdzieś na obrzeżach zaczynało błyskać. Byli już na tyle daleko, że Iglica Postępu Eld Hain nie rozpędzała burz. Pokrzepiony tym poganin, machnął zachęcająco bronią.

– Dalej, panowie – odezwał się, przyśpieszając kroku. – Zaraz zacznie padać, a tam w posterunku jest karczma i najlepsze piwo klasztornych browarów. Nie poskąpią go przecież swoim wybawcom!

Jego głos był dziwny, mocno schrypnięty, jakby od dawna nie używany. Było w nim jednak coś, jakaś dziwna pewność siebie, którą potrafił przelać na słuchaczy. Pielgrzymi również przyspieszyli, uśmiechając się.

Ciemniejące jednak wraz z niebem ściany posterunku zaczęły walczyć z ich nową dozą wigoru. Hind był coraz bliżej, zaczynając górować nad nimi, niczym ściany katedr Jedynego, przeciw któremu kiedyś tak zgrzeszyli. Niektórym dodawało to determinacji, innym wręcz przeciwnie, przypominało jak słabymi i marnymi są istotami.

Poganin nie postrzegał tego w ten sposób. Dla niego ważniejsze było co innego.

Cisza.

Hind zamieszkiwało ponad sto osób, w większości żołnierzy, była tam kaplica, karczma z burdelem, kilka warsztatów, zbrojowni, koszarowce i parowozownia. A wszystko to otoczone ciasno grubym wałem. Z tej odległości powinni już słyszeć odgłosy życia tego miejsca. Jeśli ono ciągle żyło…

Dreszcz strachu przeszedł po jego barkach, ale wtedy w oddali usłyszał dźwięk gromu. Uśmiech rozjaśnił mu twarz. Uznał to za znak uwagi starych bogów, a być może nawet opieki. W pierwszym odruchu chciał powiedzieć o tym kompanom, ale poniechał tego zamiaru. Nie zrozumieliby, nie uznali tego za pokrzepiające. Wyznawcy Jedynego…

Dotarli w końcu do wrót kolejowych, słysząc przybliżające się odgłosy burzy. Tu jednak nawet Crana opuścił dobry nastrój. Wrota były wyłamane do wewnątrz. Za nimi zaczynał się obraz zniszczenia.

Budynki, tak ceglane jak i te z drewna były roztrzaskane niczym przez wściekłego olbrzyma z legend. Cegły i belki niby dywan zaściełały prawie całą przestrzeń wewnątrz wałów, na wysokość dobrego metra. Nie dostrzegając żadnych oznak życia, ani nawet szczątków, rozglądając się nerwowo i zaciskając ręce na drzewcach, oddział wszedł na niewielkie pole przy wrotach, na którym nie było śmieci. Był jakby specjalnie wyczyszczony, niczym plac apelowy. Albo arena…

Nim to do nich dotarło, błysnął pierwszy piorun i w jego świetle dostrzegli horror! Po wewnętrznej stronie murów wisiały przybite ciała. Dziesiątki, tuziny…setka! Wszystkie nagie i rozkrzyżowane. Choć błysk światła trwał tylko sekundę, dostrzegli że ich jelita są wyprute i powiązane razem niczym girlanda na święto Rozruchu Pańskiego.

– Na… – zaczął Cran, chcąc zakląć imieniem jednego ze swoich bogów, gdy przerwał mu rumor dochodzący z pola gruzów. I nagły syczący wizg zza posterunku. Ogromne kule różnokolorowego ognia wystrzeliły w niebo nad wałami. W pierwszym odruchu Pielgrzymi pomyśleli, że to flary wroga. Zaraz jednak zrozumieli swój błąd.

Kule ognia leciały po paraboli, wprost na pozycje „Ducha Jedynego”!

Nic nie mogli jednak na to poradzić. Mieli własne problemy.

Pociski Demonów oświetliły wnętrze wałów, ukazując dziesiątki potworów wynurzające się spod gruzów. Okute kościanymi płytami, nabite mięśniami, z obliczami pełnymi ostrych kłów, podnosiły się spod ciężkich cegieł i belek, niczym prastare potwory z jezior czy mórz. Tuzin, dwa…trzy…

Kiedy oddział Brutów zaryczał jednocześnie ich głos spłynął na ludzi niczym grom. Wielu Pielgrzymów poczuło ciepło płynące w dół nogawek, nie było jednak nikogo kto mógłby ich za to winić. Strach był ludzki.

Para Demonów wspięła się od zewnątrz na mury. Wyróżniali się na tle swoich potwornych oddziałów, ale zarówno ogromny, rogaty olbrzym jak i stojąca u jego boku drobna, piękna kobieta wydawali się teraz równie przerażający. Nikt z ludzkiego oddziału nie wątpił bowiem, że oto widzą przywódców wroga. A dotąd nikt kto ich ujrzał nie uszedł z życiem.

Rogaty olbrzym zakręcił nad głową najeżoną kolcami czaszką na długim łańcuchu. W odpowiedzi Bruci zawyli ponownie i ruszyli biegiem na ściśniętego przeciwnika. Po niebie przetoczył się odgłos gromu i z ciężkich chmur lunął deszcz.

Otrzeźwiło to Crana.

– Do tyłu! – Ryknął na całe gardło. – Połowa zostać w przejściu, tylna grupa biegiem do pancernika! Ruszać się, psy!

Oddział Pielgrzymów zafalował. Głos poganina przełamał paraliż strachu i zrobili co polecił. Tym co stali na przedzie łzy napłynęły do oczu, ale tak jak się pojawiły, zaraz wyparowały. Ich los został przypieczętowany i wszystko co mogli, to zginąć godnie i odpokutować swoje grzechy. A szansa ocalenia towarzyszy była słodką łaską od Jedynego. Jedyną o jaką teraz śmieli prosić. W kilka sekund cofnęli się do przejścia, przeistaczając w najeżoną ostrzami ścianę.

Jedynie poganin nie ruszył się z miejsca. Czas jakby zwolnił dla niego swoje tryby, kiedy z niebios spłynął deszcz. Czuł jego chłodny dotyk na ramionach, orzeźwiającą wilgoć na skórze, jak pył z torowiska jest zmywany z powrotem na ziemię. Dotyk nieba.

Uniósł na moment głowę i przymknął oczy, pozwalając aby burza go obmyła. Kolejny grom przetoczył się nad mającym zmienić w cmentarzysko posterunkiem. Cran uśmiechnął się, kiwając głową. Zrozumiał i był wdzięczny.

Rogaty olbrzym i jego piękna towarzyszka nie byli jedynymi, którzy będą obserwować bitwę. Byli też inni. Nieskończenie potężniejsi…

Bruci szarżowali na nielicznych obrońców niczym wywijająca maczugami lawina. Pierwszy skierował się na samotnego poganina, wzniósł maczugę do ciosu.

Rozległ się kolejny grom i Cran otworzył nagle oczy! Cofnął się o pół kroku, poderwał topór do ciosu. Obuch Bruta uderzył w ziemię, żeleźce topora śmignęło w powietrzu. Demon zawył gdy przerąbany kciuk odłączył się od jego ciała. Zamachnął bronią jednorącz, ale ten atak poganin po prostu zablokował. Pchnąwszy z całej siły odsunął maczugę i uderzył w drogą stronę, prosto w pierś przeciwnika. Kościany napierśnik Bruta wytrzymał uderzenie, ale on sam został cofnięty do tyłu, a powietrze uleciało mu z płuc.

W tym czasie jego pobratymcy wyminęli samotną przeszkodę i z ogromną siłą rzucili się na ścianę ostrzy. Silnymi uderzeniami spychali włócznie na bok, albo ufni w swoje zbroje, nabijali się na ostrza z całym impetem. Oba oddziały zderzyły się z łoskotem niezgorszym niż powodowany przez burze. Kości zaczęły pękać, skóra i mięśnie rwać. Krew wartko popłynęła po obu stronach, ale wynik walki mógł być tylko jeden. Tuzin półnagich i niedozbrojonych ludzi przeciw trzem dziesiątkom Demonów.

A mimo to Pielgrzymi nie oddali pola. Zatrzymali impet wroga. Oddali cios za cios. Ciężkie zębate ostrze odnajdywały przerwy w kościanych płytach, wbijały się w rozwarte paszcze i oczodoły.

Tu, w tej jednej, krótkiej chwili Bruci musieli zapłacić śmiercią za śmierć. I zdawali się być tym zachwyceni.

Cran walczył jak oszalały. Ciężki, starożytny topór śmigał w jego rękach jakby trzymał samo stylisko. Mocnymi uderzeniami rozbroił w końcu zranionego przeciwnika i zamaszystym ciosem zdjął mu głowę z karku.

Od razu stanął przed nim kolejny Brute. Najmniejszy z całego oddziału, podążał w ostatniej linii, zapewne nie spodziewając się nawet, że jakaś walka przypadnie mu w udziale. A tu spotkało go takie szczęście. Odchylił głowę do tyłu i ni to zawył, ni to zachichotał.

Ujmując maczugę wprowadził ją w ruch.

Poganin mimo swej postury, którą niemal dorównywał bestii, nie zaryzykował blokowania jego potwornych ataków. Zamiast tego sam uderzał, mierząc w broń, aby zmienić jej kierunek. Chciał odsłonić przeciwnika, pozbawić go równowagi i wtedy roztrzaskać mu rogatą czaszkę.

Młody Brute był jednak za szybki… i dobrze opancerzony.

Bez zawahania przyjął uderzenie na kościany nadgarstnik, tylko po to aby móc skrócić dystans. Odpychając żeleziec topora w bok, zarzucił swoją maczugę za głowę Crana. Chciał mocnym szarpnięciem do siebie przetrącić kark ofiary. Zadać jej godną śmierć.

Poganin instynktownie odkrył jego zamiar.

Wypuszczając stylisko, złapał Bruta w pasie i szarpnął do siebie. Zaskoczony Demon poczuł jak jego obute w kościane kopyta stopy odrywają się od ziemi i świat zawirował mu przed oczami. Upadł plecami na zaczynającą już rozmiękać ziemię.

Cran momentalnie złapał go za gardło, próbując wydusić z bestii życie. Wtedy poczuł piekący ból w ramionach, kiedy szponiaste dłonie Bruta rozorały mu skórę. Gdy ruszyły ku jego twarzy nie miał wyboru i musiał puścić gardło demona.

W ostatniej chwili zdołał złapać jego nadgarstki. Napinając ogromne mięśnie, tytanicznym wysiłkiem zatrzymał ich ruch i zdołał odepchnąć od siebie. Zaczęli się siłować w potwornym impasie, skazany na zagładę człowiek i podduszony demon. Poganin miał lepszą pozycję, Brute musiał poradzić sobie jeszcze z jego znaczną wagą. Aby mu to utrudnić człowiek opuścił się jeszcze, dodając kolejne kilogramy do dźwigni.

Wtem głowa demona wystrzeliła do góry, mierząc kłami w napęczniały od krwi kark wroga. Tylko gwałtowny unik, od którego stracił sporo ze swej pozycji uratował Crana. Obudził w nim jednak dziką wściekłość. Teraz to on uderzył głową z całej siły. Nos Demona praktycznie nie odstawał od czaszki, dlatego trafił na kolczaste zęby. Rozdarły mu skórę na czole, zalewając momentalnie twarz szkarłatem, ale to Brute zawył z bólu.

Połamane kły wpadły mu do gardła. Zakrztusił się. Siły go opuściły. Instynktownie wietrząc okazję, poganin puścił nadgarstki bestii i złapał ją za głowę. Szarpnął muskularnymi ramionami.

Odgłos kolejnego grzmotu zagłuszył trzask łamanego karku.

Szponiaste ramiona opadły na rozmiękającą ziemię, kopyta jednej z ofiar Bruta, przymocowane do jego stóp, orały ją w śmiertelnych drgawkach.

Poganin odchylił głowę do tyłu. Deszcz cudne chłodził rozognioną twarz, zmywał krew. Mężczyzna odnalazł stylisko swego topora jak i maczugi przeciwnika. Wzniósł je w górę i pierwotny ryk zwycięzcy wyrwał się z jego gardła.

Pozostali Bruci zamarli na ten dźwięk. Przerwali masakrowanie ciał Pielgrzymów i zamiast ruszyć za uciekającą połową oddziału zwrócili się ku Cranowi. Poganin podniósł się płynnie na nogi wznosząc broń do walki. Każda sekunda zwiększała szanse pancernika i jego towarzyszy na ucieczkę.

Wizg kolczastej czaszki dowódcy Brutów doleciał do wyłamanej bramy. Demony wyprostowały się, cofając o krok od człowieka. Ten zdziwiony odwrócił się do rogatego olbrzyma.

Dowódca demonów zaryczał coś, na co towarzysząca mu kobieta odpowiedziała krzykiem. Złapała go za ogromne ramię, próbując zmusić aby na nią spojrzał, ale równie dobrze mogłaby siłować się z drzewem.

Brute złapał łańcuch tuż poniżej czaszki i wzniósł ją w salucie. Następnie wskazał nią na bramę. Gdy Cran tam popatrzył, dostrzegł jak pozostałe potwory rozstępują się. Tworzą mu przejście.

Jego wychowany w cywilizowanej ostoi umysł nie mógł pojąc zachowania bezlitosnego wroga. Wystarczyło przecież spojrzeć na ciała wiszące na murach, aby dostrzec świadectwo ich bestialstw. Natura poganina, barbarzyńcy rozumiała to jednak w pełni.

W zachowaniu wroga nie było litości. Było uznanie. I chęć stoczenia walki na równiejszych warunkach. W niedalekiej przyszłości.

Cran nie zaglądał darowanej maszynie w tryby. Pospiesznie, choć dystyngowanie ruszył pomiędzy Brutami. Z pewnym żalem, ale i dumą przeszedł nad plątaniną ciał towarzyszy i wrogów. Skinął im głową na pożegnanie.

Pancernika już tu nie było. W ziemi koło miejsca jego postoju ziały duże leje i wyrwy. Drzewa wokół płonęły, lub już były wypalone. Kilkadziesiąt różnorakich demonów leżało martwych na nagim terenie, poszatkowanych, lub poprzebijanych ostrzałem z „Ducha Jedynego”. Gdy Poganin powiódł po nich wzrokiem dostrzegł, jak zza wałów posterunku wyłania się cała rzesza demonów.

Czując na sobie ich wzrok, poganin ruszył biegiem w drogę powrotną do Eld Hrin. Wykonali swoje zadanie. Znaleźli wroga.

Niech Jedyny ma ich w swojej opiece…

 

Koniec

Komentarze

Fiction to to jest, ale nie Science. Demony –> fantasy.

Błędy interpunkcyjne, niepoprawne użycie imiesłowów współczesnych. Literówki, polegające na braku “ł”.

Bój z demonami zdominował treść. W sumie, dla mnie, nic interesującego, ale nie jestem fanem gier, więc może dlatego.

Brakuje jakiejś dywizji przecinków, gdzieś jest filar zamiast flar…

 

Sama jatka.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Rozbawiła mnie “wymachująca maczugami lawina” :) Prędzej “Lawina wymachujących maczugami demonów”.

 

Ponadto:

-pięciuset pielgrzymów

-paru ginie

-samotnego bohatera omijają, dyszący żądzą krwi, wrogowie, pozwalając na walkę jeden na jednego, a honorowi to oni nie są ( w końcu masakrowali ciała pielgrzymów)

-pół tysiąca chłopa pragnących odkupienia daje nogę przed trzydziestką (!) wrogów

-w końcu zza wałów wyłania się czereda rozmnożonych cudownie demonów

-coś ci pielgrzymi, z założenia najgorsi szubrawcy i heretycy, strasznie świętobliwi

– itd. itp.

 

Wyeksponowanie głównego bohatera kosztem logiki.

 

Bez skrępowania przyjął uderzenie na kościany nadgarstnik, tylko po to aby móc skrócić dystans. Odpychając żeleziec topora w bok, zarzucił swoją maczugę za głowę Crana. Chciał mocnym szarpnięciem do siebie przetrącić kark ofiary. Zadać jej godną śmierć.

Powinien być tym skrępowany?:) Niepotrzebne sformułowanie “tylko po to”. Nie odpychając, a odbijając. Ciężko sobie wyobrazić zarzucanie maczugi za głowę przeciwnika. Skoro chciał złamać kark, nie mógł szarpnąć lekko. Sama idea sposobu uśmiercenia jakoś nie przemawia do mojej wyobraźni, no i czemu ma być godna? Jeśli w walce, to taka być powinna. Pozostali pielgrzymi też zostali, by walczyć, nie uciekli. W nagrodę, zwycięzcy, pastwili się nad ich ciałami. Czemu bohater miał by być traktowany inaczej?

 

itd. itp.

AdamKB: Gdy zaglądałem w definicję steampunk, a takim uniwersum deklaruje się The Edge, to nawet ciocia wikipedia twierdzi, że steampunk to Science-Fiction

 

PsychoFish – zaraz filar poprawię…a nie, sprawdziłem cały tekst, nigdzie nie ma filara, wszędzie są flary

 

Eurytos – skąd wzięło Ci się pięć setek pielgrzymów? Ich liczba określana jest na “jeszcze większą niż liczba żołnierzy”, których jest niecałe pół setki. Owszem, pięćset>niecałe pięćdziesiąt, ale to daleko idąca interpretacja określenia “jeszcze więcej”. Jesteś pewien, że to moje opowiadanie czytałeś?

Owszem, zdaniem autorów Brute są honorowi i pastwienie się nad zwłokami temu nie przeczy. Wiele nacji określających siebie honorowymi (i współcześnie przez nas za takich uważanych) nie miało przed tym oporów: Polacy, Wikingi, Samurajowie, Spartanie, jak i fikcyjni: Mandalorianie czy Klingoni.

Niecałe pół setki chłopa pragnącego uniknąć stryczka przez służbę w wojsku ucieka przed porównywalnie liczną grupą opancerzonych Pudzianów…

Ciekawe założenie co do pielgrzymów, tylko trochę inaczej ich autorzy świata opisali. Nie wspominając o tym, że szubienicznicy czy nawet współcześni szubrawcy i sucze syny nieraz są bardzo pobożni.

 

Co do zaznaczonego fragmentu, skrępowanie zaraz zmienię na opór. W wyobrażeniu sobie przerzucania maczugi za kark proponuję pograć w Skyrim, albo obejrzeć animacje ciosów krytycznych, powinno pomóc.

Bohater jest traktowany inaczej z prywatnego wyboru wodza Brutów. Żaden pielgrzym tego nie dostąpił, bo żaden się nie wyróżnił na tle innych i zginęli za szybko. Niestety z powodu ograniczeń ilości znaków w ocaleniu Crana konieczne było zastosowanie imperatywu narracyjnego w miejsce wspomnianego w przedmowie pojedynku.

Racja, z tą połową setki nie doczytałem (sam nie wiem jak???). Pomroczność jasna. Resztę jednak podtrzymuję.

filar a flar – racja. Musiało mi się uwidzieć lub miałem w cache’u starą, bardzo starą wersję.

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Pojawiła się już poniekąd kontynuacja tego opowiadania, autorstwa Fratusa. Znajdziecie ją tutaj: http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/13733

Szczerze mówiąc, nie zaznajomiłem się z kryteriami tego konkursu, więc trochę trudno mi oceniać, co jest odgórnym założeniem, a co Twoją, autorze, intencją.

Ogólnie dość ciekawy świat, podobały mi się niektóre pomysły. Średnio przypadła mi do gustu kreacja głównego bohatera, jeśli mam się przejmować jego losem podczas naparzanki, to chciałbym trochę więcej o nim wiedzieć. Ale może tak miało być, nie wiem, cały ten konkurs jest dla mnie dość enigmatyczny :)

Jest trochę błędów. Właściwie nawet więcej niż trochę. Oto te z początku, potem przestałem wypisywać, bo nic bym nie miał z tego opowiadania :)

 

Lądowy pancernik „Duch Jedynego ” – zbędna spacja

przebić się przez każdą zaporę jaką przyszykowałby mu wróg – przebić się przez każdą zaporę[,] jaką przyszykowałby mu wróg

Pasmo porażek jakie doznawali od przerażających wrogów było po prostu zbyt długie. – Pasmo porażek, jakich doznawali od przerażających wrogów, było po prostu zbyt długie.

Świadomość gdzie jadą – dokąd jadą

Bardziej przejmowali się tym[,] aby nie spaść

Możliwe było, że był – powtórznie

krzyknęli[,] gdy stracili równowagę 

skoczyli[,] aby ich złapać

Choć wytężył wzrok[,] nigdzie nie dojrzał ciał obsługi

nie dojrzał ciał obsługi, ani żadnego ruchu – bez przecinka

Wyczekał[,] aż Duch zatrzyma się

ocalałych wychodzących[,] aby znaleźć

chcących wykorzystać tą naturalną okazję – (…) okazję

uderzył w drogą stronę – literówka

Błędy poprawione, dzięki za ich wypunktowanie, choć zastanawiam się, dzy dziewczyny z Niezatapialnej Armady, by teraz nie stwierdziły, że “zasiane tymi przecinkami jak ziarnem na wiosne” ;)

Jeśli natomiast mógłbyś napisać na temat Twojej niechęci do głównego bohatera to byłbym wdzięczny. Czy odrzucił Cię sam koncept, czy za mała ilość informacji jakie mogłem zmieścić?

Dziewczyny z Niezatapialnej Armady? Zaglądałem tam swego czasu. Przestałem, bo fioletowe litery na czarnym tle czytają tylko ci, którym na oczach nie zależy, a, co ważniejsze, raczenie autorów praktycznie samymi złośliwościami na dłuższą metę zniechęca.

Nie znam założeń konkursu więc nie bardzo wiem o co tu chodzi. Opis walk nie porwał mnie.

Opowiadanie napisane, delikatnie mówiąc, nie najlepiej.

 

Pasmo po­ra­żek, ja­kich do­zna­wa­li od prze­ra­ża­ją­cych wro­gów… – Pasmo po­ra­żek, których do­zna­wa­li od prze­ra­ża­ją­cych wrogów

 

Za nim cią­gnę­ła się tylko di­ko­pusz­cza, zde­wa­sto­wa­na… – Literówka.

 

Choć wy­tę­żył wzrok, ni­g­dzie nie doj­rzał ciał ob­słu­gi ani żad­ne­go ruchu. Wy­cze­kał, aż Duch za­trzy­ma się zu­peł­nie, nim zwró­cił bacz­niej­szą uwagę na ciem­ny las po obu stro­nach. Nie do­strzegł w nim żad­ne­go ruchu. – Powtórzenie.

 

Nad ru­ina­mi wieży ci­śnień pa­no­wa­ła kom­plet­na cisza, nie­mal kując w uszy po ha­ła­sie po­cią­gu sprzed paru se­kund. – …nie­mal kłując w uszy po ha­ła­sie

Chyba że cisza kuła w uszy przy pomocy młota i kowadła. ;-)

 

Piel­grzy­mi scho­dzi­li już na zie­mię, po­ma­ga­jąc jed­nej dru­gie­mu. Wrota wa­go­nów sztur­mo­wych też się otwar­ły i dru­ży­ny żoł­nie­rzy za­czę­ły wy­cho­dzić na ze­wnątrz. Nie mieli wcho­dzić głę­biej… – Powtórzenia.

 

Kro­czy­li kilka kro­ków za nim zbici w gro­ma­dę… – Powtórzenie.

 

Snaj­pe­rzy za­re­ago­wa­li in­stynk­tow­nie, od­po­wia­da­jąc im salwą beł­tów. – Obawiam się, że jednoczesne wystrzelenie wielu bełtów, nie jest salwą. Do oddania salwy potrzeba wielu sztuk broni palnej. :-(

 

a jedno z jego oczu dyn­da­ło się na prze­gni­łym ner­wie poza oczo­do­łem. – Zbędny zaimek.

 

Wtem zro­zu­miał, że Ter­ror spy­cha go w kie­run­ku lasu i kie­ru­je do niego ple­ca­mi. – W jaki sposób można kierować do kogoś plecami? ;-)

 

Lu­dzie wstrzy­ma­li od­dech, ocze­ku­jąc dru­giej fali, gdy ta jed­nak nie na­stę­po­wa­ła, za­czę­li się roz­glą­dać jeden przez dru­gie­go. – Patrzyli przez siebie? Byli przezroczyści? ;-)

 

Nie byli jed­nak w sta­nie stwier­dzić o nim wiele wię­cej, niż to że nie sza­lał w nim pożar.Nie byli jed­nak w sta­nie stwier­dzić wiele wię­cej… Lub: Nie byli jed­nak w sta­nie powiedzieć o nim wiele wię­cej

 

Biała wy­strze­li­cie jeśli… – Literówka.

 

była tam ka­pli­ca, karcz­ma z bur­de­lem, kilka warsz­ta­tów, zbro­jow­ni, ko­sza­rów i pa­ro­wo­zow­nia. – …były tam: ka­pli­ca, karcz­ma z bur­de­lem, kilka warsz­ta­tów, zbro­jow­ni, ko­sza­ry i pa­ro­wo­zow­nia.

 

Nim to do nich do­tar­ło, bły­snę­ła pierw­sza bły­ska­wi­ca… – Powtórzenie.

 

uka­zu­jąc dzie­siąt­ki po­two­rów wy­nu­rza­ją­ce sie spod gru­zów. Okute ko­ścia­ny­mi pły­ta­mi, na­bi­te mię­śnia­mi, z ob­li­cza­mi peł­ny­mi ostrych kłów, wy­nu­rza­ły się spod cięż­kich ce­gieł i belek ni­czym pra­sta­re po­two­ry z je­zior czy mórz. – Powtórzenia. Literówka.

 

Para De­mo­nów wspię­ła sie od ze­wnątrz na mury. – Literówka.

 

W od­po­wie­dzi Bruci za­wy­li po­now­nie… – W od­po­wie­dzi Brute za­wy­li po­now­nie

Mam wrażenie, że Brute nie odmienia się.

 

Uniósł na mo­ment głowę i przy­mknął oczy, po­zwa­la­jąc aby burza go ob­my­ła. – Burza nie obmywa, obmywa deszcz.

 

od­su­nął ma­czu­gę i ude­rzył w drogą stro­ne… – Literówka.

 

Sil­ny­mi ude­rze­nia­mi spy­cha­li włócz­nie na bok, albo ufni w swoje zbro­je na­bi­ja­li się na nie z całym im­pe­tem. – Czy dobrze zrozumiałam, że, pełni ufności, nabijali się na własne zbroje? ;-)

 

wbi­ja­ły się w roz­war­te pasz­cze i za­sko­czo­ne oczo­do­ły. – Jak wygląda zaskoczony oczodół? ;-)

 

Wzniósł je w górę i pier­wot­ny ryk zwy­cięz­cy wy­rwał się z jego gar­dła. – Masło maślane. Czy można coś wznieść w dół?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Adamie, kolorystyka to rzecz indywidualna, moja oczy na przykład bardziej odpoczywają przy fiolecie na czerni, niż przy Waszej czerni na beżu. I o ile faktycznie język mają cięty, to jak możesz spojrzeć poniżej swojej wypowiedzi, sami się tego nie ustrzegacie ;) Do Armady przyciągnął mnie kac po zmęczeniu Achai i pomogły mi odreagować. Spotkałem się też tam z pozytywnymi opiniami dla dzieł młodych autorek i autorów, z rozpiską co było napisane dobrze, co średnio a co trzeba naprawić.

 

Regulatorko, przykro mi słyszeć, że opowiadanie nie przypadło Ci do gustu i uważasz je za kiepskie. Tym samym dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie go i wyszukanie błędów. Do większości się zastosowałem, kilka jednak pozostawiłem. Były to: dzikopuszcza, jako nazwa własna charakterystyczna dla świata (nie pisana z dużej litery, nie była to bowiem ta, jedyna dzikopuszcza na planecie, a rodzaj lasów tam występujący); salwa bełtów, jako że zamienniki nie miały dostatecznego wydźwięku; błyskającą błyskawicę, jako, że błyskać może wiele rzeczy i uznałem, że potrzeba wyjaśnić co to było, oraz wznoszenie w górę, jako, że wznosić można też w bok, poza tym skoro nasz nardowy wieszcz w trzej części Dziadów pisał “Już koń szalony wzniósł w górę kopyta“, to widać jest to masło maślane do przyjęcia :)

Jeśli natomiast mógłbyś napisać na temat Twojej niechęci do głównego bohatera to byłbym wdzięczny.

To nie niechęć, tylko za mało o nim dowidziałem się z lektury (wiem, limit znaków itd.), przez co nie przejmowałem się jego losem.

Hmm, w takim razie Zygfrydzie, jeśli poświęciłbyś mi jeszcze chwilę, napiszę jak moim zdaniem przedstawiłem głównego bohatera. Jeśli mógłbyś napisać mi ile z tego co zamierzałem przekazać, faktycznie zdołałeś odczytać z opowiadania.

 

Cran był kiedyś prawym członkiem społeczności, nim zszedł na ścieżkę pogaństwa. Jest gruboskórny i nie przejmuje się autorytetami, ufa jednak swoim starym bogom. Mimo niechęci do religii Jedynego, jego wyznawcy, zwłaszcza towarzysze broni nie są mu obojętni. Jest odważny, ale strach czy odraza mają do niego dostęp, tyle że zwykle powodują u niego nie panikę, a gniew.

 

Ile z tego odczytałeś z mojego tekstu (pytanie jest też otwarte do pozostałych, jeśli bylibyście tak mili i podzielili się ze mną odczuciami w tej materii)?

Jak dla mnie, została tylko brawura, zamiast odwagi i niechęć do Jedynego.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Gromborze, masz prawo użyć we własnym tekście słów i zwrotów, które uznasz za najlepiej opisujące to, co chcesz wyrazić. To Twoje opowiadanie i wyłącznie od Ciebie zależy jego kształt.

 

Pragnę zauważyć, że pisząc: Za nim ciągnęła się tylko dikopuszcza, zdewastowana – chyba jednak popełniłeś literówkę, skoro w dalszym ciągu opowiadania wzmiankujesz o dzikopuszczy i o dzikopuszczy piszesz w ostatnim poście.

 

Salwa, to nie tylko jednoczesny wystrzał z wielu sztuk broni, ale przede wszystkim donośny. Strzelając bełtami, nawet z bardzo wielu kusz, efektu huku się nie osiągnie. Może Twoje zdanie mogłoby brzmieć: Snajperzy zareagowali instynktownie, odpowiadając jednoczesnym wystrzeleniem setek bełtów.

 

Nim to do nich dotarło, błysnęła pierwsza błyskawica… – By uniknąć powtórzenia, a jednocześnie nie pozostawiając wątpliwości, skąd nagły błysk, można było napisać: Nim to do nich dotarło, błysnął pierwszy piorun

 

Mickiewicz napisał Dziady w pierwszej połowie XIX wieku, a od tamtego czasu w języku polskim wiele się zmieniło. Dziś wyrażenia takie jak: wznoszenie w górę, spadanie na dół, cofanie się do tyłu – to pleonazmy, czyli jednak masło maślane i nie są do przyjęcia.

W bok, czyli w prawo lub w lewo, można coś np.: przesunąć, ale nie wznieść. Wznosić, to sprawić że coś znalazło się wyżej niż dotychczas.

 

Gromborze, owszem, opowiadanie nie porwało mnie, ale nigdzie nie napisałam, że jest kiepskie, więc nie wiem dlaczego wysnułeś taki wniosek.

Powiedziałam natomiast, że nie jest najlepiej napisane i to akurat jest prawda. Nie wymieniłam wszystkich błędów, usterek i zdań, których konstrukcja pozostawia nieco do życzenia, bo nie mogę napisać Twojego opowiadania.

Mam jednak nadzieję, że Twoje przyszłe teksty będą coraz lepsze. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Gromborze, żeby ci odpowiedzieć wyczerpująco, musiałbym przeczytać to jeszcze raz, a nie mam zbyt wiele czasu, bo czeka na mnie dużo innych opowiadań z dyżuru, których w ogóle nie czytałem. Mam nadzieję, że mnie zrozumiesz :)

Psychofishu rozumiem i dziękuję za wyjaśnienie

 

Regulatorko, miałaś kompletną rację. W “dikopuszczy” dopiero teraz dostrzegłem tą literówkę, już poprawiłem. Salwę i błyskawicę również zmieniłem, w drugim przypadku stosując się do Twojej sugestii, dziękuję.

Obawiam się niestety, że pod kątem warsztatu technicznego już wiele nie osiągnę. Mam już za sobą dwie książki i tuziny opowiadań. I choć widzę postęp sposobu prowadzenia opowieści, to warsztat sklecania liter razem od długiego czasu mam już stały :(

 

Zygfrydzie, w pełni rozumiem :)

Gromborze, jeśli w czymkolwiek pomogłam, ogromnie się cieszę. ;-D

 

 

…warsztat sklecania liter razem od długiego czasu mam już stały :(

Co wcale nie znaczy, że nie można go ulepszać. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie zaciekawiło – sama naparzanka, a to mnie nieodmiennie nudzi.

Pytałeś o wrażenia związane z głównym bohaterem. Mnie się wydało, że on pochodzi z jakiegoś innego ludu niż pozostali (stosunkowo niedawno podbite plemię czy coś takiego). Pewnie tak sobie dośpiewałam, bo bardzo trudno zmienić wiarę w fanatycznej społeczności.

Technicznie, to zostało sporo literówek i braki w przecinkach.

Hind zamieszkiwało ponad sto osób, w większości żołnierzy, była tam kaplica, karczma z burdelem, kilka warsztatów, zbrojowni, koszarowce i parowozownia.

Dla stu osób opłacało się utrzymywać taką infrastrukturę? Toż to niewielka wieś…

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka