- Opowiadanie: Truskul88 - Syn Alman Kan

Syn Alman Kan

No to bum! Otwieram stawkę :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Syn Alman Kan

Prolog

– Co cię więc sprowadza w moje progi, co jest aż tak pilne, że nie może poczekać, nim miną popołudniowe modły?

– Nie dręcz mnie. Sam nie wiem, czy przyszedłem tu po rozgrzeszenie, zrozumienie, czy może, byś mnie przeklął i wypędził, nazywając szaleńcem. To, co zamierzam uczynić, jest jeszcze gorsze, niż występek przeciw Jedynemu, jakiego niegdyś się dopuściłem. W swej butnej naturze uznałem , że powinieneś wiedzieć i o tym i wyrazić swoją aprobatę.

– Aprobatę? Mniemam więc, że wszystko już zostało postanowione, a ty chcesz jedynie mojego błogosławieństwa? Jakiego tym razem grzechu chcesz się dopuścić?

– Dzieciobójstwa. Zamierzam zamordować sześcioro dziedziców klanów. Za ich zgodą.

 

1

Przeładuj kryształ! Przeładuj!!! – Echo krzyku przebudzonej jaźni dociera, niezakłócone, do bram świadomości i mimo, iż wiem, że muszę wykonać jej męczące polecenie, dłoń, która leży nieruchomo na mojej piersi, za nic nie chce się poruszyć. Powinienem wstać. Oddycham głęboko. Czy tak właśnie pachnie nicość?

Przed momentem ocknąłem się w ciemności… Choć nie, mrok nie jest wystarczająco gęsty, by odgrodzić mnie od makabry, która spowija tę krainę. Rozmokła gleba oblepia zbroję, wydzielając przykry zapach krwi i brudu. Nade mną wisi niebo, okryte niezmienną jak śmierć, grubą skorupą pyłów Dnia Ostatecznego, wewnątrz której wyładowania energii kryształowych opiłków wściekle ze sobą walczą. Nasłuchuję.

Zaraz, czy to na pewno pola pod Morion? Czwarty kwartał?

Kouran Do upadło. Podobnie Hiva, Zouk i Prestia, rezonuje w mojej pamięci. Słowa Ozaiasza. Do Eld Hain zbliża się kohorta.  

Próbuje się podźwignąć, ale skażone gęstą mazią ruchome piaski ponownie mnie wchłaniają. Od smrodu mam zawroty głowy.

Nagle z prawej strony dobiega wściekły ryk, któremu wtóruje nieznośny odgłos mlaskania. Czyżbym się przesłyszał? Odwracam głowę w jego kierunku, dostrajam ostrość gogli, które przebijają ciemność i pokazują to, czego umysł wolałby nie rejestrować.

Przestrzeń, przerażająco nieruchoma i bezkresna, a tuż nad nią setki niewyraźnie migających słupów energii. Mam ją niemal na wyciągnięcie ręki. Tuż za rumowiskami kamieni, jak okiem sięgnąć, rozciąga się rozległy płaskowyż, poszatkowany promienistymi wstęgami, popękany i nagi.

Odczuwam połowiczną ulgę. Dotarłem zatem do Niecki pod Morion, wyglądem przypominającej płytkie, wyschnięte jezioro, jednak tej krainy nigdy nie skaziła nawet jedna kropla wody. Przyczyna zapadającego się gruntu jest inna, bardziej przerażająca. Pod cienkim, glinianym płaszczem, pomiętym i wciśniętym w głąb na kilka metrów, ukryte są całe kolonie kryształów, setki śmiercionośnych akrów, oscylujące na granicy masy krytycznej mocy i tworzące największą Strefę Ciszy, jaką poznał człowiek.

Skanuje dokładnie otoczenie i nagle skóra cierpnie mi z przerażenia. Tam dalej, te rumowiska, to wcale nie kamienie. To… ciała. Ludzkie. Kilkanaście rozrzuconych bezładnie, pokawałkowanych szczątków. Dostrzegam głowę wojownika, wraz z ramieniem oddzieloną niemal całkowicie od reszty korpusu, która podskakuje w niemym tańcu śmierci. Jego kombinezon otulił się już czernią, ale resztka ulatniającej się energii wprawia go w upiorne podrygi. Skąd się tu wzięli? Zabłądzili?

W oszołomieniu, jakie odczuwam, myślenie wydaje się ponad siły.

Gogle rejestrują kolejny zarys sylwetki, w której rozpoznaję mecha, z jego rozprutego kadłuba sterczą powyrywane przewody. Czyżby… skauci?

O Jedyny…

Mój Trzmiel leży kilka metrów dalej, zakopany w ziemię, ledwie dyszy, jakby konał w męczarniach. Jedna z chitynowych osłon silnika zniknęła, bak, opleciony przez dym i świetliste osocze, jest chyba przedziurawiony, a tam, gdzie powinien żarzyć się błękitny kryształ napędowy, zieje pustka. Brakuje mu sporej części odwłoka. Wytrzymaj, zaklinam go.

Gorączkowo macam swoje ciało. Czy czuję cokolwiek, czy jestem ranny? Nie, chyba nie. Tylko ta bezwładna dłoń.

Nagle wyczuwam ruch. Ziemia drży pode mną. Coś się zbliża, coś za mną. Dudniące stąpnięcia. Odchylam głowę do tyłu.

Na horyzoncie majaczy postać. Za późno. Dostrzegł mnie.

Hound.

Piekielny pies rusza w moim kierunku, wzbija za sobą tumany kurzu. Zamykam oczy.

To już koniec…

I nagle sobie przypominam.

Twarz.

Słowa.

Mgła niepamięci rozwiewa się w jednym momencie.

Odnajdź Szepczącego.

Obrazy minionego życia.

 

***

 

Chan Pielgrzym nigdy nie cieszył się zaufaniem, ani tym bardziej, poważaniem. Zresztą nie zależało mu na tym. Jako konwertyta, który najpierw, przymusowo wcielony do armii Pielgrzymów za niewierność, a następnie, szeregiem bardzo fortunnych zbiegów okoliczności, zaliczony w poczet Świętych Rycerzy, chlubił się opinią osoby o nadspodziewanej inteligencji i sprycie. Nikt do końca nie wiedział, jak doszło do tak cudownego awansu, ale Chan, kimkolwiek był, stanowił moją ostatnią deskę ratunku. Czułem bowiem, że osuwam się w szaleństwo, które nosiło jedno imię. Mayo.

Kiedy wszedłem tamtego dnia do Rodanu, niewielkiej gospody, wciśniętej między spiżowe zabudowania Niższego Gimnazjum dla Chłopców, kształcącego w zakresie płatnerstwa i od czasu do czasu także, picia na umór, miałem jedno silne postanowienie. Opowiedzieć mu o wszystkim, bez względu na cenę.

Zastałem go, samotnie siedzącego pod jedną ze ścian. Czytał.

Prędko zająłem miejsce naprzeciw, by nie dopuścić, aby ten ogarek odwagi, który jeszcze we mnie płonął, zgasł. Nie odezwał się ani słowem. Obserwował mnie jedynie uważnie, badając, z kim ma do czynienia. Znaliśmy oczywiście własne twarze, jako członkowie tego samego klanu, jednak nigdy nie miałem czelności, by zamienić z nim choć słowo.

Aż do teraz.

W jednym, szalonym momencie wyrzuciłem z siebie rewelacje, które obciążały moje sumienie bardziej niż najczarniejszy grzech. Potoki słów o Szepczącym, którymi zatruła mój umysł Mayo, upadły rzęsiście na stół. Pochłonięty opowieścią zapomniałem nawet się przedstawić.

Słuchał mnie uważnie, nie przerywając aż do końca. Ruchoma połowa jego twarzy wyrażała skupienie, druga zaś, ta zamknięta w wiecznym wyrazie niesmaku, pokazywała, no cóż, ten sam grymas, co zwykle. Gdy skończyłem, odchrząknął, splunął siarczyście i zażądał od karczmarza kolejnej porcji piwa.

– Szepczący, mówisz? Mogę wiedzieć, skąd zaczerpnąłeś tak rewelacyjne wiadomości i czemu przychodzisz z tym do mnie?

Nie mogłem przyznać, że moja wiedza miała swoje zewnętrzne źródło, bo przecież Mayo nie była tylko wytworem mojej wyobraźni, prawda? Zatem jak zostało to przekazane mnie, tak i ja zdradziłem mu tajemnicę istnienia głównego konstruktora szarży armii Borgos Massa. Tego, który rozkłada karty na placu boju. Szepczący. Ukryty pomiędzy oddziałami, najinteligentniejszy, przebiegły i czujny wojownik Demonów. Obserwator i przekaziciel rozkazów, strategii i wezwania do walki. Ten, który za pomocą myśli komunikuje się ze wszystkimi współplemieńcami i z każdym bratem z osobna.

Emisariusz woli.

Egzekutor decyzji.

Szepczący.

– Jesteś najmądrzejszym człowiekiem, jakiego znam, Sire.

-Twierdzisz więc, że w bliżej nieskoordynowanych szeregach Najeźdźców istnieje ktoś, kto nadaje rytm i sens ich działaniom? Dlaczego, na Jedynego, miałbym ci wierzyć?

– Nie jestem szaleńcem, Sire! A tam, na polu walki, to wcale nie chaos!

– Ha! Znalazł się znawca. Zatem śmiesz twierdzić, iż poznałeś zasady, wedle których ci barbarzyńcy się poruszają? Powiedz, kiedy poczyniłeś takie obserwacje, bo, o ile mnie pamięć nie myli, zabrakło cię w szeregach rycerzy, gdy w twojej obronie ginęli na Płaskowyżach Doroha. Nie uczestniczyłeś w żadnej z bitew…

– Ja… – Przerwałem mu. Kłamstwo urosło w ustach, aż przebrało miarę. – Miałem sen.

Wierzchem dłoni niezdarnie przetarł usta, nie spuszczając ze mnie oczu. A potem zerwał się gwałtownie, jego ramię wystrzeliło w moim kierunku. Złapał mnie boleśnie za twarz, rozczapierzając palce i przysunął ją do swojej tak blisko, że czułem jego nieświeży oddech i widziałem blizny na skroniach. – Ty zasmarkany durniu, nieumyty szczawiu! Myślisz, że to żarty?! Że to zabawa w wojnę? Huh?!

Wciskał mi boleśnie kciuk w skórę, miał diabelnie mocny chwyt. Wytrzymałem jego wściekłe spojrzenie.

– Panie, nie oszukuję cię! – Wydukałem przez zaciśnięte zęby. – Jeśli znajdziemy Szepczącego, kohorty obcych stracą dowódcę i rozerwą szyk bojowy. To jedyne wyjście. Do tej pory uderzaliście na ślepo. Co wiecie na temat ich sztuki walki? Formacji? Hierarchii? Nic! Panie! Zaryzykuj i uwierz mi. To on jest kluczowym ogniwem.

– Chłopcze – Przez moment Chan zawahał się, po czym rozluźnił swój uścisk i z powrotem padł ciężko na zydel. Potarł ręką spocone czoło. – Borgos Massa mają wodza. A raczej wodzów. Kilku, jeśli nie kilkunastu. Działają w rozproszeniu, grupkami, nielogicznie, niepołączeni żadnym planem ataku. Bez zasad, kodeksu, miłosierdzia dla pokonanych. Dążą do tego, by po prostu zetrzeć nas w proch. Naszemu Zakonowi parokrotnie udało się dosięgnąć i zabić parę co większych osobników. Ale to i tak na nic. Są zbyt potężni. Jeśli to, co mówisz… Gdyby rzeczywiście…

– Nie dotarliście do rdzenia, czy to tak ciężko zrozumieć! Nie wyrwaliście korzeni! – Trzasnąłem pięścią w stół, podrywając przy okazji kilka głów na sali. Naprawdę wierzyłem w to, co mówiłem.

– Czy ktoś wie o tym? O nim? Zdradziłeś komuś…?

Zaskoczył mnie tym pytaniem.

– Nie. Tylko ty. I Mayo, dodałem w duchu.

Kiwnął głową na znak, że rozumie. Potem wpatrzył się we mnie poważnie. Myślał nad czymś.

– Chłopcze, czy byłbyś gotowy podjąć się zadania odnalezienia owego Szepczącego?

Tak więc w końcu mi uwierzył. Tak dalece, że sposób, w jaki później wykorzystał wiedzę, którą mu ofiarowałem, przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Wkrótce powołał pod broń własny oddział, złożony z nastoletnich szaleńców, których połączyła tajemnica, skrywana tak głęboko, aby nikt inny, zwłaszcza wróg, jej nie przejrzał. Grupę straceńców, którzy mieli odszukać kroplę pośród wzburzonego oceanu. Odnaleźć utraconą nadzieję.

 

– Adion, ufam, że wiesz, co robisz.

Twarz ojca, surowa i spięta, spoglądała na mnie znad drugiego końca korpusu Kuki. Pochyliłem się nad palnikiem i pieczołowicie przekręciłem przepustnicę w prawo, wyzwalając większy strumień ognia. Kuka, szary słoń pociągowy, którego naprawa trwała już od bez mała dwóch godzin, stał niewzruszony, a ja wreszcie dotarłem do źródła jego usterki. Układ sterowniczy.

– Jestem ostrożny, sir. – Odpowiedziałem trochę zbyt nerwowo. Przecież to nie fizyka hiperboliczna, dodałem w duchu, ustawiając płomień dokładnie nad niewielkim otworem w poszyciu mechrenowej osłony. Spokojnie, tylko spokojnie.

Adion. Musimy porozmawiać!

Podskoczyłem, jak rażony piorunem, przez co płomień poszybował niekontrolowanym strumieniem i podpalił fragment futra. Kuka niespokojnie przestąpił z nogi na nogę. Niemal nie spadłem na ziemię, próbując ugasić ogień i go uspokoić.

– Co robisz, gamoniu! Błaznować mu się zachciało. Dawaj to! – Ojciec wsunął się szybko do kokpitu, gdzie siedziałem, pociągnął mnie za ramię i wyrwał mi z rąk palnik. Teraz nie krył już irytacji, ponieważ brakowało nam czasu na dosłownie wszystko, a zwłaszcza na popełnianie błędów. – Wyjdź stąd!

Westchnąłem zrezygnowany. Dzień wcześniej nasza karawana otrzymała niespodziewane polecenie dostarczenia ponad dwustutonowej edycji Me­chrenu VI do oddalonej dwa dni drogi stacji przeładunkowej kolei Wielkiego Tranzytu Siedmiu Osi. Mechren był cennym stopem, doskonałym przewodnikiem, służącym do redystrybucji energii ciekłokrystalicznej, dzięki czemu możliwe było rozszczepianie jej na pojedyncze sygnały. Pozwalało to między innymi aktywować wszystkie podzespoły zasilanych energią kryształów osłon, które mogły poruszać się samodzielnie, ponieważ stop wytyczał ścieżki prze­pływu mocy. Niestety w stanie surowym, przed obróbką, był niezmiernie ciężki i nieporęczny. Co z kolei sprawiało, że przetransportowanie reaktywnego materiału z miejsca na miejsce wymagało sporego wydatku czasowego.

Zatem teraz uwijaliśmy się jak w ukropie, by zdążyć na czas z odprawą pojazdów transportowych. Pozostałe jedenaście kontenerowców, zaprzężonych w napędzane energią parową mechasłonie, oczekiwały już w zajeździe. Chwała Jedynemu, niemal cała flota, prócz Kuki, była sprawna. Gdyby nie pośpiech, wywołany, jak zostało nam powiedziane, gorączkowymi przygotowaniami do przemodelowania zapór ochronnych pociągu trans-ziemnego przy pomocy Mechrenu, moglibyśmy pozwolić sobie na więcej przeróbek. Jednak Kapłani nie dali nam czasu.

Zsunąłem się po wysokiej na niemal czterdzieści stóp nodze i nerwowo zrzuciłem z siebie skafander, zanurzając się do połowy w bali z zimną wodą.

Nie teraz, Mayo. Nie mogę rozmawiać, gdy w pobliżu ktoś się znajduję.

Ale podjąłeś już decyzję? Zrobiłeś to?

Tak. Co więcej, już z nim rozmawiałem.

Naprawdę? To dobrze. To bardzo dobrze.

Dlaczego?

­Nie doczekałem się odpowiedzi. Krzyk ojca przywrócił mnie do rzeczywistości.

– Adion! – Głos przebił się przez strumienie wody. Wynurzyłem się i od razu spostrzegłem, że na podwórzu pojawił się gość, mały chłopiec, trzymający kurczowo kierownicę mechanicznego świetlika. Posłaniec postąpił jeden krok w moim kierunku i pewnie wystawił dłoń, w której trzymał zwój papieru. Patrzył na mnie uważnie spod daszka kasku.

– Co tam masz, mały? – Zagadnąłem wesoło, ale uśmiech natychmiast spełzł mi z twarzy na widok inicjałów, rozciągniętych wymyślnym, odręcznym pismem na rolce. Widniało tam moje nazwisko. Co do …?

– Kto ci to dał, chłopcze? – Zdziwiony i lekko zaniepokojony spoglądałem to na wiadomość, to na dziecko.

Malec uśmiechnął się z przekąsem i lekko zmrużył oczy.

– Pan dobrze wie, kto, sir. – Wyszeptał, po czym wskoczył na swojego latającego towarzysza i czmychnął. Spryciarz.

Powoli otworzyłem list i oświetliłem litery podręczną kwarclatarenką. Panował gęsty mrok, od ostatniej aktywacji Wieży minęło już niemal dwa tygodnie i przebywanie na zewnątrz zaczynało być strasznie meczące, a nocami niemożliwe.

Wyrazy na papierowym arkusiku ułożyły się w jasny przekaz. Zmiąłem kartkę i cisnąłem nią w dal, jakby mogło to coś zmienić.

O, Jedyny, co ja zrobiłem…

Adion Sene, syna Ardena Sene z klanu Alman Kan. Kandydat na lewoskrzydłowego Formacji Techników Pola Walki pod komendą Władcy Płaszczyzn, Chana Pielgrzyma, Świętego Rycerza Zakonu. Ślubowanie odbędzie się w dniu dzisiejszym, tuż po godzinie Oczyszczenia w Zamku Goryos na Świętej Wyspie. Niestawienie się będzie skutkowało karą pozbawienia wolności, konfiskatą majątku i ekskomuniką.

Podpisał Marszałek Wojska Świętych Rycerzy Zakonu, Kassus Horn, Pan na Altmark i Vizon.

Wojna o Eld Hain stała się faktem.

 

– Adion Sene, syn Ardena Sene. Klan Alman Kan.

– Nal… Nalla Vanqcour, córka Miriasa Vanqcour, klan Hozjasza.

– Ayaks Van Ven, syn Larana Van Ven. Klan Prestia. 

– Crudo Toroz, syn Ic Miklaha Toroza. Prestia.

– Geike Vidaas, syn Amona Vidaasa z klanu Zouk.

– Seyene Vidaas, córka Amona Vidaasa. Klan Zouk.

– O co prosicie, kandydaci?

– O przyjęcie nas w służbę Jedynemu i Ostoi Eld Hain!

– Komu ślubujecie?

Wyuczonym, pozbawionym emocji głosem odśpiewaliśmy pośpiesznie formułkę, której słowa nie przedstawiały żadnego znaczenia, a jedynie stanowiły ciąg brzmień, które należało posłusznie wyszczekać.

– Jedynemu, Władcy Świata i Wybawcy Siedmiu Ostoi. Technatonowi Nowej Ery!

– Nazwa formacji, do której pragniecie dołączyć?

– Oddział Techników Pola Walki Eld Hain. Naszą misją będzie utworzenie Systemu Terytorium Walki dla Władcy Płaszczyzn.

I odnalezienie celu, ale tego nie mogliśmy nikomu zdradzić.

Chan Pielgrzym skinął głową i rozciągnął ruchomą połowę ust w nikłym uśmiechu.

– Nazwa Generacji?

– Sydor. – Odkrzyknęliśmy jednomyślnie. Co oznaczało, że każdy z nas miał zaledwie piętnaście lat.

– Okażcie symbole klanów celem ostatecznej identyfikacji.

Podnieśliśmy ręce, które nosiły znamiona naszych rodów i każdy z nas pośpiesznie zsunął naramienniki. Poszczególne generacje oraz klany miały odpowiednie, unikalne oznaczenia klasyfikujące, dzięki którym ich członkowie mogli zlokalizować ciała poległych współbraci na placu boju. Wolałem nie myśleć w ten sposób o zdobiących moje przedramiona, barki, pierś i łopatki różnobarwnych nacięciach, tworzących symbol Alman Kan – Wielką Piramidę o Czterech Liniach Życia i pięciu wierzchołkach, oplecioną ciałem gigantycznego Jaszczura, symbolu generacji Sydoru. Jego oczy zwyczajowo osadzane były na grzbietach dłoni. Nalla nieco niepewnie spojrzała na mnie, zielone źrenice Jaszczura na jej rękach otoczone były przez pazury protoplasty rodu, Hozjasza, pół ptaka, pół człowieka. Uśmiechnąłem się do niej uspokajająco.

Chan skinął głową na znak, że akceptuje nasze posłuszeństwo. 

– Witajcie, żołnierze.

Następnie odwrócił się do nas tyłem i głośno przemówił.

– Chan Pielgrzym, Władca Płaszczyzn Pola Walki Eld Hain melduję, że Oddział Techników Pola Walki Eld Hain jest gotowy do ślubowania. – Stanął nieruchomo, patrząc przed siebie, podczas gdy my uklękliśmy na jedno kolano.

Marszałek wyglądał na zatrwożonego, Kapłan natomiast wyciągnął dłonie nad naszymi głowami i zaczął mruczeć błogosławieństwo. W tej chwili wydawał się być uosobieniem Boga, w którego nikt już nie wierzył.

 

– Skauci dokonali obserwacji, która zmusza Eld Hain do wysiłku, na jaki jeszcze nigdy się nie zdobyliśmy. W naszym kierunku zmierza ponad pięćdziesięciotysięczna armia Borgos Massa. Na razie plądrują ziemie Wielkiego Systemu Kraterów. Szukają kryształów. – Ozaiasz, Wielki Strateg Zakonu nigdy nie słynął z kwiecistych wstępów, nie tego zresztą od niego oczekiwano, jako od najwyższego namiestnika armii. Wiadomość, jak potężne uderzenie siepacza, spadła na rzędy możnych Zakonu, wyrywając z gardeł ponad dwudziestu tysięcy zgromadzonych wrzask zaskoczenia. Ozaiasz podniósł dłoń i kontynuował, niezrażony.

– Kouran Do upadło. Podobnie Hiva, Marchia Wschodnia, Zouk i Prestia. Mieszkańcy pomniejszych przysiółków, mam na myśli tych, którzy przeżyli i dotarli do naszych bram, zaświadczają, że wśród Borgos Massa pojawiły się nowe osobniki. Magowie. Odmiany biomechanicznych niszczycieli. Psy wojenne. Jak widać, obcy dywersyfikują swoje umiejętności.

– Jak więc mamy walczyć, skoro nie wiemy nawet, z kim mamy do czynienia?!

– Masz rację, Vito. – Ozaiasz przeniósł wzrok na pierwsze rzędy siedzących przed nim mężczyzn. – Dlatego jakiś czas temu zostały wysłane dwie misje zwiadowcze. Mirias Vanqcour wyruszył na północ z niewielką ekspedycją naukową, wspieraną przez Pielgrzymów. Zobowiązał się dotrzeć aż pod Koło Podbiegunowe, by sprawdzić, czy pogłoska, jakoby obcy właśnie przez Północny Łańcuch Gór dostawali się do naszego świata, jest prawdziwa. Na razie nie wiemy nic o losie wyprawy.

– A druga misja?

Ozaiasz na chwilę zamilkł. Przez moment widziałem, jak zaciska pięści na pulpicie mównicy.

– Skauci. To właśnie oni poinformowali nas o marszu Demonicznej Armii. Niestety nie znamy dokładnej daty, kiedy miałby nastąpić atak. Możemy przypuszczać, że dojdzie do niego w przeciągu najbliższych dwóch miesięcy.

– Czy to pewne, że Eld Hain jest ich celem?

– No cóż. Obiektywnie rzecz biorąc jesteśmy najbardziej dla nich interesujący. Posiadamy ogromne złoża kryształów. Stoimy na drodze do pozostałych Ostoi. Kolei, kopalnie, Huta Okhama i Mechren. Jeśli mają dobry wywiad, to doskonale wiedzą, co mogą tutaj zdobyć. Niestety nie będzie możliwe ustalenie ich motywacji ze stu procentową pewnością. Musielibyśmy wejść im do głów. Skauci… Żaden z członków oddziału jeszcze nie powrócił, otrzymaliśmy jednak raport, wysłany do nas za pośrednictwem Sokoła.

Zatem nikt nie ocalał, pomyślałem.

– Czy pozostałe ostoje przyślą wsparcie? – Głos wyrwał się z ostatnich ław po prawej stronie. Brzmiał jak czysta desperacja.

– Wysłaliśmy poselstwa z prośbą o pomoc. Czekamy na odpowiedź.

– A czy jest coś, co wiesz na pewno, dowódco?– Ostry głos Kapłana zadźwięczał wyrzutem wśród nagich ścian sali zebrań. Jego właściciel siedział spokojnie na podwyższeniu, rozparty na marmurowym fotelu, tuż przy statule Jedynego. Miał obnażoną górną część ciała, nagą skórę przykrywały w całości inkantacje, symbole i liczby, układające się w wersety świętej księgi Technoidów, Animachii. Twarz ukryta za białą maską, na co mogli pozwolić sobie tylko najwyżsi rangą Kapłani, nie zdołała ukryć buzującej osobowości, przez co rozszyfrowanie jego tożsamości nie nastręczało żadnych problemów. Kira, zastępca Hemnoterata Łącznika, o ile wiedziałem, jego duchowy syn i protegowany. Trupia biel zwróconego ku nam oblicza, pozbawiona jakichkolwiek emocji, spoglądała na Ozaiasza w drwiącym oczekiwaniu. Po chwili dodał.

– Klęska goni klęskę i jedynym wynikiem obrad Korpusu Dowódców jest powołanie, bez mojej wiedzy, tego oto oddziału, złożonego z dzieci? Jakże to? Mógłbyś nas wtajemniczyć w swoje plany, o wielki wodzu?

Ozaiasz odwrócił się w jego stronę, zaskoczony atakiem. Jego głos ledwo skrywał gniew.

– Tak, Kapłanie, słusznie zauważasz, nie możemy na razie pochwalić się jakimś znaczącym sukcesem, co nie jest jednak wynikiem naszej złej woli. Siły wroga rosną z każdą bitwą.

– I mówisz to tak spokojnie?! – Kira najwidoczniej nie był w stanie uszanować urzędu namiestnika. Nie pierwszy zresztą raz. Podniósł rękę i wskazał palcem na nasz oddział. – Kim są te dzieci? Co tu robią? Odpowiedz, na Boga! – Zażądał kategorycznie.

 – Oni – Ozaiasz uśmiechnął się niemal niedostrzegalnie. – to nasz promień nadziei.

 

***

Czerń rośnie w oczach.

Nade mną przez ułamek sekundy zawisa mroczna postać o wilgotnych pazurach, gęba jak otchłań rozwiera się w niemym żądaniu o moje życie. Zostaje kilka sekund na decyzję, gdy nagle strzał, ze świstem świdrujący powietrze, przeszywa stwora i rozdziera go na pół. Pocisk zawraca, warkot silników i obracające się wiertła przelatują nade mną, przyciągane magnetyczną energią generatorów miotacza. Hound w jednej chwili rozpada się w ciemności, rozrzucając dookoła falę czarnej posoki. Słyszę brzęk magazynka, zmiana konfiguracji strzału. Wycie zagłusza teraz dźwięk serii pocisków. Potężna kawalkada uderza o grunt, podrzucając w górę cuchnącą ścierwem ziemię, tworząc wokół mnie wał zaporowy i dobijając pełznące ku mnie resztki truchła.

Ayaks. Z ulgi aż chce mi się płakać. Biegnie w moją stronę.

Przewalam się na brzuch i dostrzegam, że rękawica zbroi prawej ręki została rozpłatana wzdłuż kości przedramienia, tracąc kontakt z baterią, której zresztą już nie ma. Energia po roztrzaskanym krysztale promieniuje jeszcze widmowym, błękitno-czerwonym strumieniem, płynąc wszędzie tylko nie przez dziurawe mechrenowe osłony.

– W porządku, bracie? Co się stało? – Ayaks dopada do mnie i pomaga się podnieść. Miotacz oplata jego ramię jak ogromny konar, ciekłokrystaliczna płynna magma, jedyne teraz źródło światła, przelewa się w cylindrycznym naczyniu i po chwili nieruchomieje. Niedaleko dostrzegam Szerszenia.

– Dzięki. Słup energii. Musiałem wpaść w jeden z nich podczas rejestracji terytorium i kryształ napędowy Trzmiela eksplodował. Tak, to na pewno to… Człowieku, widzisz to co ja? Co tu się stało? –Rozglądam się na boki z niedowierzaniem, jednocześnie zrywając z ręki niepotrzebny fragment uzbrojenia. Oko Jaszczura znowu spogląda na świat. – Widziałeś ciała?

– Skauci. Zaginiony oddział. – Ayaks beznamiętnie przesuwa teraz  fragment nadgryzionego korpusu jakiegoś nieszczęśnika i wygrzebuje mój pojazd, marszcząc czoło. – Będzie dobrze. Z nim. Trzeba jedynie załadować nowy kryształ. Silnik przetrwał. Bez osłon jakoś polecisz.

Kiwam głową. Co za ulga.

– Nalla? – Pytam z lekkim drżeniem.

Ayaks podaje mi jedną ze swoich zapasowych baterii, która wsuwa się gładko w łożysko nad turbinami Trzmiela. Mechanizm zasysa nowe źródło energii i już po chwili zaczyna dźwięcznie warczeć, co zwiastuje, że jest uratowany.

– Dotarła do drugiego kwartału. Crudo jest razem z nią. Wysłali sygnał gazowy jakąś godzinę temu. Bliźniaki również, znajdują się teraz pod Ogrodami Cienia.

– Jesteśmy najbliżej, prawda? Tuż przed kohortą? Ten pies… To zwiadowca?

Ayaks potakuję.

– Tak myślę. Może być tego więcej, w miarę jak będziemy się zbliżać do ich pozycji. Powinieneś być ostrożniejszy. – Podnosi do góry mapę i umieszcza na niej naszą pozycję. Potem przyklęka, opiera miotacz o ziemię, rozsuwa klapy i zaczyna ładować moduł pneumatycznej wyrzutni, umieszczając sygnalizatory gazowe w kokpicie. Następnie wstaje i odpala sygnał, podając pozostałym informację, gdzie się znajdujemy. Robi to wszystko tak automatycznie, że aż przebiegają mnie ciarki.

– Czujniki, pozostawione przez skautów w Przesmyku Rotha jeszcze nie zareagowały. Mamy więc co najmniej dwie mile buforu. Oddziały Borgos Massa muszą przejść przez Przesmyk, a potem kierować się wyschniętym korytem rzeki wzdłuż Krateru Trzech Wodospadów. Nie ma innej drogi.

– Chcesz tam zrobić zasadzkę? W cieśninie? – Pytam go z cieniem nadziei. To nie jest w planach, według Ozaiasza za duże ryzyko, ale szansa jest kusząca.

– Zobaczymy. Na razie musimy uwinąć się tutaj ze wszystkim.

W porządku. Wyciągam mechaniczną piłę i zaczynam wycinać w ziemi dół, dokładnie omijając pulsujące w powietrzu drobinki. Należy pochować tych ludzi. Ayaks patrzy na mnie ze zdziwieniem.

– To zajmie tylko chwilę. – Odpowiadam – Jesteśmy im choć tyle winni.

Ostrza wiertła poruszają się z mozołem. Zdumiewające, jak silna może być grawitacja Stref Ciszy, czuję spowolnienie własnych ruchów, stojąc nawet kilka metrów od nich.

– Jak myślisz, ci tutaj, wpadli w zasadzkę? – Skinieniem głowy wskazuję na ciała, ścielące się wokół naszych nóg. Zaczynam zbierać rozczłonkowane zwłoki i wrzucać je do przygotowanego naprędce grobu. Nim uzyskuję odpowiedź, wyczuwam wibracje pod stopami. Ayaks kieruje na mnie czujne spojrzenie.

– Zostaw ich, nie ma czasu. Już im nie pomożesz. Lepiej przygotuj pole, musimy je uzbroić, zanim ci odszczepieńcy zdążą się tu pojawić. Trzeba wykorzystać tak ogromne nagromadzenie energii. O Jedyny, tu jest więcej tkanki krystalicznej niż w Lazurowych Kopalniach.

I faktycznie, powietrze jest niemal ciężkie od emanacji mocy kryształów. Zorza energetyczna faluje nad płaskowyżem. Odpowiednia reakcja wywoła doskonałe efekty. Porzucam grzebanie ciał i wyciągam wysięgniki Razora. Będę musiał przemierzyć Nieckę na piechotę, używanie Trzmiela było niemożliwe. Ziemia znowu drży. Zaczynam pośpiesznie zdejmować fragmenty pancerza, w którym lśnią baterie krystaliczne. Wykreślenie korytarzy detonacyjnych, przy użyciu ciekłego Mechrenu II, którymi w odpowiednim momencie popłynie energia, aktywowana przez Snajpera, zajmie mi trochę czasu. Muszę się uwijać.

Dudnienie nasila się. Trzęsienie ziemi?

– Zaczynaj! – Nakazuje Ayaks, podczas gdy sam wbija czujki w twardą glinę. Nagle niespodziewanie paraliżuje mnie głos. Krzyk, który rozlega się w głowie. W szoku przysiadam na piętach. Mayo? Wrzask przedziera się przez przestrzeń czaszki, podporządkowując sobie każdy inny dźwięk. Długi, głęboki, dobiega z każdej strony i znikąd. To znowu ona. Wzywa mnie, ostrzega.

Adion, uciekaj!

A potem dodaje coś, czego nie rozumiem.

Z południa.

Idą.

Bezimienni.

 

***

Ish obserwowała swojego chłopca z oddali. Mayo na jakiś czas musi zniknąć, postanowiła.

Koniec

Komentarze

Przeczytane :)

Ufff, od czego zacząć…

Piszesz świetnie, bardzo mi się podoba, jak bawisz się słowami. Podziwiam wyobraźnię i chęci na tworzenie imion, miejsc i urządzeń. Tylko, że ja osobiście czułem się zagubiony. O ile, imiona, nazwy klanów nadają klimat, o tyle czułem się zagubiony, kiedy pojawiały się nazwy miast, przyczułków, krain geograficznych itp. Tak samo było z urządzeniami, wymyśliłaś własne urządzenia i technologie, których ja nie rozumiem i nie potrafię sobie wyobrazić.

Jednak największym problemem jest fakt, że opowiadanie jet nieskończone. Zaczęłaś od misji poszukiwania Szepczącego i byłem przekonany, że tekst zakończy się jego znalezieniem, a ty chyba nawet blisko nie jesteś. Ogólnie rzecz ujmując, stworzyłaś sobie bazę pod o wiele bardziej rozbudowaną historię, może nawet książkę, a chyba nie o to tutaj chodziło.

Ponadto zauważyłem kilka literówek.

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

(Zanim przeczytam, uwaga do Skull-a – Czemu wy, cholera, nie wypisujecie tych literówk? :D Łatwiej zaznaczyć kilka literóweczek, niż czytać tekst sto razy w ich domniemanym poszukiwaniu.)

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

@Skull – chciałbyś dowiedzieć się, co będzie dalej? Jeśli tak, to właśnie o to mi chodziło :):)

Co do literówek, muszę tekst przeczytać za kilka dni, bo na razie nie widzę niczego, moje oczy chyba za bardzo przyzwyczaiły się do tekstu.

Nie wypisalem literówek, bo nie miałem czasu :P

@Truskul:

Oczywiście, że mnie zainteresowałaś, ale w tym momencie przekreślasz swoje szanse w konkursie, tak mi się przynajmniej wydaje.

Czaszka mówi: klak, klak, klak!

To jest raczej pewne.

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

No, mamy pierwszego odważnego, brawo!

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Opowiadanie, jako opowiadanie, jest niekompletne. Dostajemy wyłącznie zawiązanie akcji na tekst w okolicach 60-70 tysięcy znaków. Do tej niepełności, jak mi się wydaje, odnosi się Skull. Trudno mi cieszyć się lekturą nieźle zapowiadającego się fragmentu, bo to jest tylko – fragment.

 

Czyta się ciekawie, ale sporo jest drobnych literówek.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Zgadzam się z przedpiścami – to nie całe opowiadanie. Czekałam na kontakt z Szepczącym, a tu kicha. I trochę czułam się zagubiona w natłoku obcych pojęć.

Literówki też potwierdzam – szczególnie w ogonkach przy e na końcu wyrazów.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka