- Opowiadanie: Nevaz - Ten Łysy Łotr

Ten Łysy Łotr

O Łysym.

Z serca dziękuję wszystkim betującym, którzy wsparli moje skromne dzieło.
Miłej lektury, mam nadzieję, że tekst coś jednak wniesie do edżowego konkursu.  

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Ten Łysy Łotr

– Spierdalaj – bardziej oznajmił, niż zasugerował karczysty Łysy. Nieuprzejmie zagadnięty mężczyzna zostawił pełen talerz i odszedł w stronę szynkwasu. Łotr zajął wygrzane siedzenie i nie oglądając się więcej, podniósł do ust kurze udko. Zatopił w nim zęby, ale nie zdążył oderwać mięsa od kości. Coś uderzyło go w głowę. Trzech silnorękich znajomków pana “To moje kurze udko” posłało mu wyrazy braku szacunku za pomocą pordzewiałej ławy.

Obudził się w gównie. Dosłownie. Wyrzucili go do rynsztoka. Oficjalnie Eld-Hain skanalizowano dwadzieścia lat wcześniej. W pewnych dzielnicach wciąż jednak po staremu wylewało się brudy do rowów, ciągnących się wzdłuż niemal równie brudnych ulic.

Nie to, żeby Łysy nie lubił Mordowni. Wszystkich równych chłopaków znał, oni znali jego. Jak przypałętał się ktoś obcy, była okazja skorzystać. Teraz się nie udało. Łeb napuchł, a ból sięgał korzeni zębów. Może następnym razem? Na złych ludzi, którzy go tak urządzili, też przyjdzie kryska. Przemył się wodą z miejskiego kranu, podgrzewaną energią kryształów. On, Łysy, też miał kolegów! Samotne łowy się nie powiodły, więc postanowił skorzystać z pomocy Watahy.

Spotkał ich w warsztacie. Arne ostrzył miecz, Jarmo liczył bełty do szybkostrzelnej kuszy.

– Czołem, Wataha! – przywitał się Łysy

– Witaj – odrzekli zgodnie.

– Się kroi?

– Dziś wieczór robimy na wychodnym.

– Za mury? Nie pojebało was aby?

– Brat Jarmo podobnież zna się na takich rejzach – skwitował Arne.

Jarmo tylko kiwnął głową.

– Jak tak, to co innego.

***

Czekali na niewysokim pagórku, ukryci w zrujnowanym domu pozbawionym dachu i dwóch ścian. Może trafił go niebiański pocisk podczas deszczu meteorytów? Łysego nie było jeszcze wtedy na świecie, ale natrętne myśli o apokalipsie atakowały jego śliską bańkę jak, dopiero co, knajpiana ława.

Z nielekkich rozmyślań wyrwało go szturchnięcie Arne i cichy syk:

– Idą!

Łysy zacisnął palce na rękojeści rzeźnickiego tasaka, “pożyczonego” w jatce parę godzin wcześniej.

Ostatnimi dniami do Eld-Hain zmierzali uchodźcy. Po kataklizmie ludzkość zgromadziła się wokół ostoi. Podobno cała. Jak się okazało, małe skupiska wiodły życie poza bezpiecznymi murami i dopiero pojawienie się demonów skłoniło niezależnych do diametralnej zmiany stylu życia.

Tę grupę tworzyło kilkoro ponurych mężczyzn i kobiet, a także mizerni staruszkowie i dziatki. Ciągnęli dwukołowe wózki i nieśli blaszane kosze. Uciekali z całym dobytkiem, co nie uszło uwadze Watahy z Mordowni.

– Myto! – krzyknął Jorven, brat Jarmo.

Tuzin zbirów, w tej liczbie Łysy, zastąpił uciekinierom drogę.

– Litości! – błagał białowłosy mężczyzna. – Tam – wskazał za siebie – są demony, z piekła rodem.

– A tu jesteśmy my – Łysy włączył swój głos do wymiany zdań. – Myślisz, że z nami pójdzie wam lepiej? Dawaj, kurwa, co masz, dziadu!

Trzech mężczyzn-uchodźców niosło siekiery, ale nie zdecydowali się ich użyć w nierównej walce. Odstąpili od swoich dóbr, które bandyci bezceremonialnie wyrzucali na ziemię i rozkopywali nogami, szukając kosztowności. Ubrania i koce z włókna pokrzywy. Suchy prowiant. Miedziane łańcuszki i gliniane posążki: pamiątki jakiejś religii starszej niż kult Jedynego.

– Pieprzeni heretycy – sarknął Arne, wywijając w powietrzu młynka mieczem. – Gdzie macie kryształy?

– Słyszałem, że czasem je zjadają – podpowiedział Jarmo.  

– To niedorzeczne! Przecież ugotowałyby nam się żołądki! – zaprotestowała jedna z uciekinierek.

– Najlepiej, jeśli się upewnimy! – Arne schował miecz i z długim nożem zbliżył się do kobiety.

– Śmieci… – Głośny, basowy głos rozległ się nie wiadomo skąd. Zaraz potem zadźwięczały cięciwy i precyzyjnie wymierzone pociski obaliły na ziemię pół bandy Jorvena. Łysy podskoczył do protestującej kobiety i przyłożył jej tasak do gardła. Zamierzał „skraść damie całusa”, ale uznał, że jako przepustka przyda mu się jeszcze bardziej. I się nie pomylił. Z tego samego pagórka, co Wataha, runęli na dół rycerze Zakonu. Rozsiekali pozostałych zbirów, ale desperacja w oczach Łysego i pierwsze ślady krwi na szyi zakładniczki, powstrzymały wojskowych od wyeliminowania ostatniego przeciwnika.

– Zostaw ją, Łysy – krzyknął ten sam, basowy głos.

– Kim jesteś?! Kto tu dowodzi?

– Ja tu dowodzę. Puść ją, a przysięgam na Jedynego, że będziesz żył. Nie posłuchasz mnie, to zginiesz.

Głos był tak charyzmatyczny, że Łysy, sam się sobie dziwiąc, posłuchał.

 

***

Zrobili z nich karny batalion. W zbieraninie najgorszego ludzkiego ścierwa z Eld-Hain, bezwłosy amator cudzej własności stał w jednym szeregu ze swymi niedoszłymi ofiarami. W końcu byli heretykami, więc im też należała się kara. Najwyższa. W czasie rychłego końca świata wywołanego inwazją demonów, kapłani Jedynego potrafili przymknąć oko na pewne występki. Oferowali prosty sposób na odkupienie win. Wystarczyło przelać krew. Swoją – albo jeszcze lepiej – demonów.

Łysy poznał już basowy głos Świętego Kapitana. Tym razem wódz oznajmił:

– Do dwóch odlicz.

Odliczyli.

– Jedynki pójdą do kopalni, a dwójki zabieram ze sobą na pielgrzymkę. Jedynki wystąp!

Łysy-dwójka wyrżnął heretyka łokciem w nerkę i wyrwał się do przodu.

Kapitan podszedł do niego sprężystym krokiem i powiedział:

– Oszczędzaj siły, Łysy. Mam cię na oku. Nawet, gdybyś był jedynką, zabrałbym cię ze sobą.

***

Ekwipunek składał się z pary wojskowych butów z wysokimi cholewami i mechanicznej włóczni. Łysy był zadowolony. Rzadko zdarzało mu się mieć coś za darmo, nie kradnąc. Buciory uwierały nieco, ale obiecał sobie, że rozchodzi. Do kopania w piszczel albo w jaja nadawały się znakomicie. Wypróbował już pierwszego dnia, kiedy pokłócił się z heretykiem o przydziałową kiełbasę. Włócznia też była niczego sobie. Po naciśnięciu wajchy warczała jak tuzin wściekłych psów. Plecak z napędzającym oręż silniczkiem parowym był nieco ciężki, ale Łysy był silnym młodzieńcem.  

Rozkazów co prawda nie lubił, ale nauczony doświadczeniem słuchał się kapitana, tak jak wcześniej w Mordowni, herszta Watahy. Koniec końców dobrze jest, gdy nie trzeba samemu za dużo myśleć.

Z religią Łysy nie miał wcześniej wiele do czynienia. W Mordowni wszyscy wiedzieli, że z kapłanami się nie zadziera. Z drugiej strony, mało który kapłan składał im duszpasterskie wizyty. Żołnierze-pielgrzymi, musieli się modlić, a bezwłosy nie bardzo wiedział, jak się do tego zabrać. Klęczał z innymi i kaleczył słowa teotechnologicznej litanii. Nie trwało to długo. Przyszedł kapitan i mrugnął do niego. Wskazał na heretyka, który zamiast klęczeć, kucnął na ziemi, nie chcąc oddać hołdu Jedynemu. Łysy upewnił się skinieniem głowy. Gdy dowódca odkiwnął, bezwłosy wstał i stanął za buntownikiem, żeby walnąć na odlew, aż kolana same się krnąbrnemu ugięły. W nagrodę, wieczorem jedzenia w misce było z górką.

Szkolenie oddziału nie było przesadnie teoretyczne, ale raz zabrano ich na demonstrację. Rozsiedli się wokół sporego sześcianu przykrytego szarym brezentem. Kapitan pociągnął płachtę i wszyscy wstrzymali oddech. Bezwłosy wnet pojął, dlaczego to się tak nazywa. W środku klatki siedział demon. Z pyska prawdziwy maszkaron, wielki jak sam skurwysyn, bicepsy niczym arbuzy. Łysy poczuł, jak mu żyłka grubnie na skroni. Dowódca przywołał rycerza zakonnego. Opancerzony od stóp do głów technopaladyn pokłonił się przed Świętym Kapitanem i uderzył bronią o tarczę. W toporzysku zamknięto kryształ, który podgrzewał mieszankę olejów, wprawiającą w ruch okrągłe ostrze. 

– Teraz zobaczycie, jak to się robi, dziecięta! – ryknął Kapitan. – Bracie Arwinianie, pokażcie, jak walczą rycerze! 

Dowódca otworzył drzwi klatki na tyle, by paladyn wślizgnął się do środka i od razu zatrzasnął je z głośnym szczękiem. Demon momentalnie rzucił się na rycerza. Człowiek zasłonił się tarczą, której bez egzoszkieletu nie byłby w stanie unieść. Odrzucił łapy bestii i przeszedł do kontrataku. Zwolnił bezpiecznik. Topór zawarczał głośno i werżnął się w skórę demona. Nowicjusze pielgrzymi mimowolnie kiwali głowami, w uznaniu dla możliwości zakonnego oręża. Czarna posoka bryzgała na pręty klatki. Rycerz rąbnął nisko, rozcinając staw kolanowy demona. Wściekła bestia straciła równowagę, ale zdążyła szarpnąć pawęż brata Arwiniana z taką siłą, że tarcza z hukiem wyrżnęła w kraty.

W odpowiedzi zakonny wyprowadził szybką sekwencję ataków. Najpierw zanurzył żeleźce w drugiej nodze demona, obalając go na kolana. Potem wyrzezał mu krzyż burgundzki na torsie, a na koniec poczęstował warczącym ostrzem po głowie. Przeciwnik upadł na ziemię. Wśród obserwatorów rozległ się pomruk uznania. Przedwczesny. Ostatnim, desperackim atakiem, demon chwycił masywnymi szponami stopę rycerza i pociągnął go ku sobie. Brat Arwinian nie stracił zimnej krwi. Z trudem manewrując mechanicznym toporem między własnymi nogami, zmasakrował głowę demona. 

Zrzucił garnczkowy hełm, otarł pot spod czupryny i z nieco wymuszoną wesołością, krzyknął:

– Dobrze, że nie był drań uzbrojony!

Kapitan obserwował swoich rekrutów. 

***

Więcej demonstracji Łysy nie potrzebował. Gdy tylko współpielgrzymi usnęli, najciszej jak umiał wymknął się z koszar i przeskoczył przez otaczający je mur. Biegł ku dworcowi wojskowej kolei. Wiedział, że każdego ranka puste pociągi oddalają się od Eld-Hain, by powrócić wieczorem pełne zaopatrzenia i mięsa armatniego. Jego planem było wślizgnąć się, do jednego z nich i uciec jak najdalej od horroru wojny. 

Mordownia, jak stara myszołapka, uczyła swoje dzieci kociego chodu. Od strony miasta wartowników było mniej. Prześlizgnął się gładko, jak krople potu po jego śliskiej glacy. Upatrzył sobie wagon z uchylonymi drzwiami. Kilka susów, szybki bieg. Podciągnął się na pokład pojazdu. Przestraszonymi oczyma wypatrywał, czy nikt go nie widzi. Podskoczył, usłyszawszy za sobą:

– Psst, hej!

Z zewnątrz dochodziło bardzo słabe światło kryształowych latarni, ale rozpoznał rysy twarzy. Zdawały się znajome. Nie przedłużając chwili napięcia, zapytał:

– Też spierdalasz?

– Nie.

To był ten typ od kurczaków, z knajpy w Mordowni. Mózg Łysego pracował na wysokich obrotach, by poskładać fakty w całość. Nie zdążył. Coś twardego gwałtownie przerwało proces myślowy.

 

***

– Dziękuję, poruczniku – kapitan wysłowił się lakonicznie i uścisnął dłoń…

Pierdolonemu żandarmowi, mogłem skręcić kark, gdy mi się pierwszy raz nawinął… pomyślał Łysy. Chwila zadumy nie trwała długo, bo żandarm-porucznik opuścił gabinet dowódcy, a Święty Kapitan zwrócił się do podwładnego:

– Rozczarowałeś mnie, mój chłopcze. Sądziłem, żeś odważniejszy.

– Pan do tej klatki nie wlazł.

– Nie, bo i po co? To było dla was, ja dobrze wiem jak one wyglądają. A ty, co wolisz: żeby demony zabiły cię w walce, czy dorwały uciekającego z podkulonym ogonem?

Pielgrzym zastanawiał się.

W tym czasie dowódca założył na lewą dłoń szeroką rękawicę ze stalowych kółeczek, wysadzaną niebieskimi kryształami. Trochę przypominała ochraniacze, których używali rzeźnicy w mordowińskich jatkach przy krojeniu wieprzowiny z kością.

– Długo myślisz, Łysy. Pomogę ci. Widzisz tę mapę?

Kapitan wskazał ogromny arkusz papieru na ścianie, w tym samym czasie majstrując coś przy rękawicy. Jego żołnierz dotknął palcem skupiska czerwonych kwadratów wokół Eld-Hain.

– To… oni?

Zamiast odpowiedzi, poczuł uścisk na czaszce i usłyszał skwierczenie. Trzeszczący odgłos swojej własnej skóry. Trwało sekundę, może półtorej, nim zorientował się, że rękawica kapitana wypala mu znamię. Oczy pielgrzyma zaszkliły się. Łamiącym się głosem jęknął:

– Kurwa… Co pan zrobiłeś?

– Zrobiłem z ciebie żołnierza, Łysy. I lepiej więcej mi nie uciekaj.

 

***

Rozkaz wymarszu przyszedł jak włamywacz – niespodziewany i przed świtem. Zrabował rekrutom śniadanie i resztki spokoju ducha.

Maszerowali trójkami. Obok Łysego szli Błazen i Kradziej. Pierwszego wcielili do pielgrzymów za publiczne opowiadanie żartu, ilu kapłanów potrzeba, by wkręcić kryształ w latarnię (wystarczy wola Jedynego). Drugiego przyłapali na nocnej kradzieży z zakonnego magazynu. Przewodniczący trybunału wydając wyrok żartował, że skoro Kradzieja tak ciągnęło do wojska, to powinien był przyjść do koszar za dnia. Dwaj pechowcy wiedli rozmowę, do której Łysy nie miał ochoty się włączać.

– Musi być jakiś sposób, żeby stąd uciec. – Głos Błazna zdradzał silne zdenerwowanie. – Tyle zamieszania i znikąd spokoju.

– Nie ma się czym ekscytować. Wielu z nas czuje się w ten sposób – podkreślił Kradziej. – Prawda, Łysy?

Zapytany nie odpowiedział, tylko lekko kiwnął głową, krzywiąc się w grymasie bólu. Święty znak wypalony na twarzy nie pozwalał o sobie zapomnieć.  

Rozbili obozowisko u podnóża wieży strażniczej. Gdy rozpoczęła się inwazja, Eld-Hain otoczono pierścieniem dodatkowych umocnień. 

– Gdzie jest żarcie? – stęknął Łysy.

– Chyba musimy jeszcze poczekać – wycedził Kradziej.

– Nie chcę, kurwa, czekać, chcę coś zjeść. Wyjebali nas z koszar bez śniadania, nie jestem pierdolonym konstruktem żeby popierdalać na chmurze pary.

Twarze towarzyszy pobladły, ale Łysy tego nie zauważył. Już miał dodać, gdzie dowódcy mogą sobie wsadzić pierdolone konstrukty, gdy za plecami usłyszał nieprzyjemne syknięcie sierżanta oddziału:

– Doskonale, właśnie takich ochotników potrzebowałem.

 

***

Sierżant, jak przystało na dobrego dowódcę, sam stanął na czele swoich “ochotników”. W oddziale znalazło się pięciu kuszników i tuzin pielgrzymów, między nimi Łysy i heretyk. Słońce przekroczyło już zenit, gdy wyruszyli na poszukiwanie wozów z kwatermistrzostwa, które nie znalazły się w umówionym miejscu o umówionym czasie. Szli tyralierą poprzez pustkowie wzdłuż drogi. Kierowali się ku następnej smukłej wieży, kolejnemu ogniwu w linii fortyfikacji. Sierżant wyjął kryształową lampę i posłał załodze strażnicy kilka smug niebieskiego światła. Sygnał pozostał bez odpowiedzi.

Wkroczyli pomiędzy zarośla karłowatych figowców. Podczas kataklizmu drzewa uległy przemianie. Od tamtej pory rodziły jaskrawozielone owoce, soczyste od jadu. Powietrze przepełniała ich gorzkawa woń. Z gałęzi figowców dochodziło pohukiwanie sów. Niegdyś były to ptaki nocy, ale coś sprawiło, że zaczęły żerować również za dnia. A potem zobaczyli czerwony dym, który owionął ich nowym zapachem. Słodkawym, ale gryzącym. Niosącym w sobie dziwny lęk. Sierżant wstrzymał oddział dłonią. Przetarł spoconą twarz i rozkazał:

– Wracajmy do obozu. Tutaj… nic nie wskóramy… Potrzeba więcej żołnierzy.

Wszyscy instynktownie pokiwali głowami. 

Zaczęli się wycofywać, gdy usłyszeli nieznajome poszczekiwanie. Nie wiedzieli, jakie zwierzę wydaje z siebie taki odgłos. Po chwili rozległ się tupot umięśnionych łap i ujrzeli stadko piekielnych ogarów. Hienowate bestie biegły prosto na nich, z rozwartymi pyskami pełnymi pożółkłych kłów. Instynkt przetrwania przezwyciężył narkotyczny strach. Zwarli się w małą falangę. Pierwszy szereg przyklęknął, w drugim zebrali się kusznicy, którzy na komendę sierżanta wystrzelili w stronę ogarów. Kilka bestii przewróciło się w pędzie i przeturlało po ziemi.

– Kusze strzelać! Włócznie czekać! – krzyczał dowódca.  

Mogli już rozróżnić poszczególne kły w paszczach drapieżników. Krople glutowatej śliny, rozchlapywanej sinymi ozorami, sięgnęły pierwszego szeregu…

– Włócznie włącz!

Ogary w ostatniej chwili spróbowały rozbiec się, oskrzydlając formację ludzi. Hałas ogromnych, mechanicznych grotów przeraził je i zaburzył łowiecki zmysł. Czarna posoka obryzgała pielgrzymów, jęknęły cięciwy szybkostrzelnych kusz. Warczenie włóczni zmieszało się z wizgiem zabijanych stworzeń. Ludzie utrzymali formację i zmasakrowali bestie. Ocalałe czworonogi z podkulonymi ogonami rzuciły się do ucieczki. Na skraju zagajnika żołnierze dostrzegli przygarbione postaci w szkarłatnych, kapturzastych płaszczach: kultystów grozy z Kasty Terroru. Machali łańcuchami z kościanymi kadzielnicami. Ulatniały się z nich czerwone opary. Zakapturzeni wygrażali uciekającym ogarom ostrzami jataganów.

– Kusznicy, środkiem! Do strzału! Pielgrzymi na flanki! Na nich! – krzyczał sierżant.

Posoka bestii zmyła niedawny strach. Ludzie uskrzydleni pierwszym sukcesem zaszarżowali na wrogów. Kilku szkarłatnych kultystów padło od bełtów zakonnych strzelców. Biegnący pielgrzymi widzieli już ich szkaradne fizys: paskudny melanż ryjów knurów, gacków i przerośniętych gryzoni.

Demony obrzuciły ludzi kadzielnicami. Pociski padały na ziemię z groźnie brzmiącym sykiem, ale bez eksplozji. Czerwoni kultyści rzucili się do ucieczki w stronę strażnicy. Przebierali czarnymi racicami z oszałamiającą prędkością, rozjuszeni ludzie byli tuż za nimi. Kusznicy przestali strzelać, żeby nie wyrządzić krzywdy towarzyszom.

Śmiertelnicy obu ras sczepili się w pościgu i gnali, aż dopadli do zagubionych wozów z aprowizacją. Łysy zobaczył, jak jeden z jego towarzyszy biegnie tuż za kultystą, ostrze włóczni już rozrywało kaptur…

– O bura kurwa! – Bezwłosy pielgrzym złapał dyszel wozu, żeby się nie przewrócić. Żołnierz, którego śledził wzrokiem momentalnie wyleciał w górę, niby kopnięta piłka. Zza wozu wychynęło to samo monstrum, które widział podczas demonstracji. Tym razem w masywnej zbroi i z wielgachnym, dwuręcznym buzdyganem. I z kolegami. Żołnierze nie zdążyli ustawić się w szyku, wywiązała się nierówna walka. Dziesiątka potężnych, ciężkozbrojnych demonów natarła na pielgrzymów, których jedynym uzbrojeniem były parowe włócznie. 

– Ej, herezja! – Łysy krzyknął do heretyka. – Razem! Z dwóch stron!

Powarkując mechanizmami włóczni zaczęli obchodzić demona. Bezwłosy nagle zanurkował pod wóz.

– Hej!? Gdzie!? – Zdążył krzyknąć heretyk, nim jego czaszka pękła jak wiśnia uderzona tłuczkiem moździerza. Demon obrócił się w poszukiwaniu drugiego przeciwnika. Usłyszał ostry dźwięk, ale nie dostrzegł grotu. Cios spadł nisko, poniżej zbroi, rozrywając stawy kolanowe. Pamiętając demonstrację, Łysy wbił włócznię w gardło stwora i nie wyrwał jej, dopóki głowa nie zmieniła się w bezładną masę. Potem wskoczył z powrotem pod wóz.

Sytuacja na polu walki nie wyglądała dobrze.

Zobaczył okaleczone zwłoki sierżanta, kilka małych grupek broniących się oddzielnie i demony, krążące po polu walki jak panowie wojny. Dostrzegł tylko dwa kadawery piekielników. Uznał, że najwyższy czas czmychnąć.

Niestety, do walki wróciły piekielne ogary. Wiedział, że przed nimi daleko nie umknie. Jedyną szansą była wieża. Dojrzał jej otwarte wrota. Nie miał pojęcia co stało się z załogą, ale poczuł, że to jego jedyna szansa.

Biegł i nie odwracał się, aż nie znalazł się w izbie na parterze budowli.

Wewnątrz zobaczył pięciu kultystów grozy w czerwonych płaszczach, na siedzeniach ze zwłok ludzkich wartowników. Gestykulowali w ożywieniu ponad mapą regionu Eld-Hain. Nie namyślając się długo, Łysy włączył włócznię i obciął głowę siedzącemu najbliżej. Pozostali podnieśli się z krzykiem i dobyli jataganów. Korzystając z przewagi dłuższego oręża, Łysy załatwił jeszcze dwóch. Z ocalałej pary jeden pobiegł schodami na górne piętra, a drugi zwinnie prześlizgnął się pod włócznią, by wbić ostrze w pierś syna Mordowni. Dobrze wyuczonym ruchem, napiętnowany pielgrzym wymierzył cios kolanem w miejsce, gdzie mężczyzna rasy ludzkiej miałby jądra. Demon zawył z bólu a żołnierz cofnął się i wymierzył mu pchnięcie włócznią w podbrzusze. 

Łysy zatrzasnął wrota. Zobaczył, że po ataku demonów były uszkodzone. Sapiąc z wysiłku, zabarykadował je ciężkim stołem. Złożył nieprzyjacielską mapę i schował do kieszeni spodni. Odłożył włócznię, zbyt długą do walki w pomieszczeniach. Podniósł leżący przy zwłokach jatagan demonów i machnął nim w powietrzu. Potem dostrzegł na podłodze zakonny miecz i chwycił go, odrzucając piekielne ostrze. Już wchodził na schody, gdy dojrzał wiszący na ścianie parowy topór. Właśnie takim paladyn ubił potwora w klatce. Na toporzysku wygrawerowano imię poprzedniego właściciela. Brat Zed już go nie potrzebował. Pielgrzym ostatni raz zmienił broń i ruszył w pościg za piątym demonem. 

Wnętrze oświetlały wąskie, strzelnicze otwory. Panował półmrok. Łysy nie widział przeciwnika, ale słyszał tężenie mlaszczących odgłosów. Plaśnięcia. Drapanie. Potem głośne dyszenie. Zaskoczył go wielki głowonóg z pięcioma parami purpurowych oczu, trzema rozwidlonymi językami w paszczy i tuzinem opancerzonych macek. Przerażony pielgrzym krzyknął, włączył ostrze topora i cisnął bronią w sam środek poczwary. Tam, gdzie chwilę wcześniej stało monstrum, upadł kultysta w szkarłatnym płaszczu, z toporem wbitym głęboko w mostek.

Pielgrzym wbiegł na platformę obserwacyjną wieży i spojrzał na pole bitwy. Błazen i Kradziej bronili się na wozie z zaopatrzeniem. Z przekłutej beczki grubym strumieniem lało się wino. Łysy złapał lampę sygnalizacyjną i skierował ją w stronę obozu Świętego Kapitana. Zawahał się. Nie nauczyli go alfabetu świetlnego. Na szczęście obok leżał druk instruktażowy. Pielgrzym zaczął czytać. Litery wyślizgiwały mu się jak śluzowate robaki. Bezwłosy przeklął dzień, w którym nauczyciel złapał go za kark i wyrzucił ze szkoły do rynsztoka. Na szczęście większość stron pokrywały obrazki. Choć niektóre arkana sztuki czytania pozostały dla niego nieodgadnione, z prostą, żołnierską instrukcją dał sobie radę.

Wezwał wsparcie.

 

***

Wiatr zawył ponad wierzchołkiem wieży. Łysy dojrzał dwóch jeźdźców nadciągających od strony obozu: Świętego Kapitana i chorążego ze sztandarem Jedynego, a za nimi resztę kolumny zakonnej kawalerii. Obok biegły parowe golemy, pancerne pięści technologicznego boga.

Na horyzoncie, za plecami samotnego żołnierza, jałowa ziemia kraśniała od proporców i wojennych znaków. W stronę Eld-Hain nadciągała armia demonów.

 

***

Uratowano go. Zabrano do obozu. Nakarmiono i nawet flaszkę dano, za męstwo!

Łysy odkręcił butelkę siwuchy zębami. Podniósł szkło do góry, gotów ssać dawno wytęsknioną ciecz wprost z butelki, tak jak ssał ciepłe mleko z maminego cyca jako łysawe niemowlę. Matka trochę za wcześnie odstawiła go od piersi. Niestety, podobnie było w tym przypadku. Święty Kapitan żelaznym uściskiem unieruchomił butelkę w powietrzu, co Łysy zdołał skomentować tylko bolesnym:

– Kurwa, moja wódka.

Dowódca zdzielił go po łbie kułakiem.

– Musisz pozostać trzeźwy, Łysy. Twoja krucjata jeszcze się nie zakończyła.

Potem kapitan roześmiał się serdecznie i powiedział:

– Mówiłem ci, że nie zginiesz. Zdobyłeś mapę wroga i mianuję cię za to nowym sierżantem. Musisz powiedzieć pisarzowi pułkowemu, jak masz naprawdę na imię. Ja też nie będę wiecznie wołać cię po łysinie. 

Łysy zmarszczył czoło. Tak dawno nie słyszał swojego prawdziwego imienia. Wymawiał je tylko ojciec, a ojciec od tak dawna nie żył. Prawdziwe imię…

 

Uklękli do modlitwy przed kolejnym wymarszem. Usta łotra coraz umiejętniej powtarzały słowa technoteologicznej litanii. Z prochu ziemi, od wojskowych butów, które już nie uwierały, przez obdrapane kolana przeszedł go dreszcz oświecenia, aż po czubek gładkiej jak jajo głowy.

Porucznik-żandarm obserwował nowego sierżanta wyjątkowo podejrzliwie.

Łysy tego nie widział. Patrzył na swojego boga. Święty Kapitan poprawił oficerski pas. 

Koniec

Komentarze

Dajesz, Łysy, pokaż im! :D

Najlepiej pisałoby się wczoraj, a i to tylko dlatego, że jutra może nie być.

EDIT: Na start chyba błąd w tytule. “Ten łysy łotr”, bez dużych liter.

 

Nevaz, spóźnioną betę masz na priv – gdybyś jeszcze coś przed urlopem poprawiał. Następnym razem daj znac, jaki termin cię interesuje ;-)

Trochę przecinków, trochę drobiazgów, zła odmiana, kilka litrówek, tfu, literówek.

 

Co chcę pochwalić?

 

Rozkaz wymarszu przyszedł jak włamywacz. Niespodziewany i przed świtem. Zrabował rekrutom śniadanie i resztki spokoju ducha.

Śliczne :-)

 

Wesoła, o przaśno-żołdackim humorze historyjka, która – wbrew pozorom – pokazuje, jak nawet bardzo nieskomplikowany światopogląd dostaje w dupę w starciu z niesprzyjającymi okolicznościami przyrody. Czysta, żolnierska draka, na kilka uśmiechów ;-) Dzięki za, może niewyszukaną, ale za to jaką niewymuszoną rozrywkę :-)

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Całkiem, całkiem mi się spodobało. Łysy wyszedł ciekawie :) Jak już pisałem pod innym tekstem, nie wgłębiałem się w ten konkurs, więc ciężko mi napisać coś więcej.

 

Tam – Wskazał za siebie – są demony

Tam – wskazał za siebie – są demony

 

– A tu jesteśmy my – Łysy włączył swój głos do wymiany zdań – Myślisz

– A tu jesteśmy my – Łysy włączył swój głos do wymiany zdań. – Myślisz

 

Mówiłem Ci

Mówiłem ci

Mimo że przeczytałam właśnie czwarte opowiadanie konkursowe i powoli zaczynam się orientować, o co chodzi w tym świecie, jeszcze nie jestem do niego całkiem przekonana. Natomiast historia Łysego umieszczona w narzuconych realiach, jawi mi się całkiem, całkiem. ;-)

Uwiódł mnie fragment z końca opowiadania, kiedy Łysy wybiera broń dla siebie, a my dowiadujemy się, że Zed zszedł. ;D

 

Eld-ha­in ska­na­li­zo­wa­no dwa­dzie­ścia lat wcze­śniej.Eld-Ha­in ska­na­li­zo­wa­no dwa­dzie­ścia lat wcze­śniej.

 

Prze­mył się w miej­skim kra­nie wodą pod­grze­wa­ną ener­gią krysz­ta­łów. – Zdołał wcisnąć się do kranu? Jak uszczelka? ;-)

Może: Prze­mył się pod miej­skim kra­nem, wodą pod­grze­wa­ną ener­gią krysz­ta­łów.

 

Brat Jarmo po­dob­nież zna się na ta­kich rej­zach – skwi­to­wał Arne. – Jeśli chodzi o wyprawę, to raczej: Brat Jarmo po­dob­nież zna się na ta­kich raj­zach – skwi­to­wał Arne.

 

Po ka­ta­kli­zmie ludz­kość zgro­ma­dzi­ła się wokół ostój.Po ka­ta­kli­zmie ludz­kość zgro­ma­dzi­ła się wokół ostoi.

 

sark­nął Arne, wy­wi­ja­jąc w po­wie­trzu mły­nek mie­czem… – …sark­nął Arne, wy­wi­ja­jąc w po­wie­trzu mły­nka mie­czem

 

Roz­ka­zów, co praw­da nie lubił, ale na­uczo­ny do­świad­cze­niem słu­chał się ka­pi­ta­na… – Zbędny zaimek zwrotny.

 

a bez­wło­sy nie bar­dzo wie­dział, jak się za to za­brać. – …a bez­wło­sy nie bar­dzo wie­dział, jak się do tego za­brać.

 

Ka­pi­tan po­cią­gnął za płach­tę i wszy­scy wstrzy­ma­li od­dech.Ka­pi­tan po­cią­gnął płach­tę i wszy­scy wstrzy­ma­li od­dech.

 

ude­rzył okrą­głym ostrzem me­cha­nicz­ne­go to­po­ra o tar­czę. W to­po­rzy­sku za­mknię­to krysz­tał, który pod­grze­wał mie­szan­kę ole­jów, wpra­wia­ją­cą w ruch okrą­głe ostrze. – Powtórzenia.

 

demon chwy­cił ma­syw­ny­mi szpo­na­mi za stopę ry­ce­rza i po­cią­gnął go ku sobie. – …demon chwy­cił ma­syw­ny­mi szpo­na­mi stopę ry­ce­rza i po­cią­gnął go ku sobie. Lub: …demon, ma­syw­ny­mi szpo­na­mi chwycił ry­ce­rza za stopę i po­cią­gnął go ku sobie.

 

Tro­chę przy­po­mi­na­ła ochra­nia­cze, ja­kich uży­wa­li rzeź­ni­cy… – Tro­chę przy­po­mi­na­ła ochra­nia­cze, których uży­wa­li rzeź­ni­cy

 

Ka­pi­tan wska­zał na ogrom­ny ar­kusz pa­pie­ru na ścia­nie, w tym samym cza­sie maj­stru­jąc coś przy rę­ka­wi­cy. Jego żoł­nierz wska­zał pal­cem na sku­pi­sko czer­wo­nych kwa­dra­tów wokół Eld-Ha­in.Ka­pi­tan wska­zał ogrom­ny ar­kusz pa­pie­ru na ścia­nie, w tym samym cza­sie maj­stru­jąc coś przy rę­ka­wi­cy. Jego żoł­nierz dotknął pal­cem sku­pi­ska czer­wo­nych kwa­dra­tów wokół Eld-Ha­in.

 

Za­miast od­po­wie­dzi, po­czuł uścisk na czasz­ce i usły­szał skwier­cze­nie. Trzesz­czą­cy od­głos jego wła­snej skóry.Trzesz­czą­cy od­głos swojej wła­snej skóry.

 

Oczy piel­grzy­ma ze­szkli­ły się. – Jak cebula na patelni? ;-)

Oczy piel­grzy­ma za­szkli­ły się.

 

Szli ty­ra­lie­rą po­przez pust­ko­wia wzdłuż drogi.Szli ty­ra­lie­rą po­przez pust­ko­wie wzdłuż drogi.

 

Kie­ro­wa­li się ku na­stęp­nej smu­kłej wieży, ko­lej­nym ogni­wie w linii for­ty­fi­ka­cji.Kie­ro­wa­li się ku na­stęp­nej smu­kłej wieży, ko­lej­nemu ogni­wu w linii for­ty­fi­ka­cji.

 

Pierw­szy sze­reg przy­klękł, w dru­gim ze­bra­li się kusz­ni­cy… – Pierw­szy sze­reg przy­klęknął, w dru­gim ze­bra­li się kusz­ni­cy

 

kusz­ni­cy, któ­rzy na ko­men­dę sier­żan­ta od­da­li salwę w stro­nę oga­rów. – Trudno oddać salwę z kuszy.

 

Scze­pie­ni w po­ści­gu do­pa­dli do za­gu­bio­nych wozów z apro­wi­za­cją. – Dlaczego i czym byli sczepieni?

 

Bez­wło­sy piel­grzym zła­pał za dy­szel wozu… – Bez­wło­sy piel­grzym zła­pał dy­szel wozu

 

Łysy wbił włócz­nię w gar­dło stwo­ra i nie wy­rwał go, do­pó­ki głowa… – …Łysy wbił włócz­nię w gar­dło stwo­ra i nie wy­rwał jej, do­pó­ki głowa

 

Łysy nie wi­dział prze­ciw­ni­ka, ale sły­szał tę­że­nie mlasz­czą­cych od­gło­sów. – Jakie słyszalne odgłosy wydaje tężenie? Co prawda miałam do czynienia z tężejącą galaretką, ale ona zastygała bezgłośnie, więc nie wiem. ;-)

 

Łysy zła­pał za lampę sy­gna­li­za­cyj­ną i skie­ro­wał ją… – Łysy zła­pał lampę sy­gna­li­za­cyj­ną i skie­ro­wał ją

 

Li­te­ry wy­śli­zgi­wa­ły mu się jak śli­skie ro­ba­ki. – Powtórzenie.

 

Bez­wło­sy prze­klął dzień, gdy na­uczy­ciel zła­pał go za kark i wy­rzu­cił ze szko­ły do rynsz­to­ka.Bez­wło­sy prze­klął dzień, w którym na­uczy­ciel

 

Mó­wi­łem Ci, że nie zgi­niesz.Mó­wi­łem ci, że nie zgi­niesz.

Zaimki piszemy wielka literą, gdy zwracamy się do kogoś listownie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatory wciąga Pulp Fiction – szacunek plus milion :-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Ano, nie da się ukryć. Dziękuję. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

– Spierdalaj – Bardziej oznajmił, niż zasugerował karczysty Łysy.

błąd na wstępie :P małe “b” powinno być.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

No dobra, urlop urlopem i po urlopie ;)

Chciałbym podziękować i od razu przeprosić PsychoFisha – nie zauważyłem tamtego dnia, że tak szybko się uwinąłeś z tekstem. Bynajmniej nie chciałem poganiać szantażem do betowania, tylko uprzedzałem, że zaraz go wrzucam, bo kiedyś przeczytałem pod komentarzem pewnej znanej użytkowniczki, że drażni ją, gdy ktoś firmuje jej nickiem opowiadania, a nie uwzględnia betowania…

Trochę (bardzo) się porumieniłem patrząc ile byków było wciąż w tekście, dziękuję Rybie i Reg za czujne oczy! Tym bardziej dziękuję wszystkim, którzy przeczytali – za pozytywne komentarze. Regulatorzy, Zed był wisienką na torcie, dopisaną na samym końcu specjalnie dla ciebie :P.

 

Popyskuję:

słownik podaje rejza a nie rajza jako łupieżczą wyprawę

słuchać się = być posłusznym. Słuchać kogoś i słuchać się kogoś, może oznaczać to samo, dla mnie to “się” czyni przekaz bardziej jednoznacznym.

tężeć = wzmagać się . Może to oryginalne zastosowanie czasownika tężeć, ale czemu niepoprawne :D ? tężenie mlaszczących odgłosów = wzmaganie się mlaszczących odgłosów. Ale tężenie mi bardziej dźwiękowo pasuje ;) wpiszcie w poczet nevazizmów językowych (btw – spodobał mi się komentarz PsychoFisha do tego zdania, ale nie przytoczę).

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nevazie, jestem wzruszona. Tort pyszny, wisienka zaś śliczna i szalenie efektowna. ;D

 

I jeszcze tak sobie pomyślałam: Uważaj, ty, wytykająca, bo i tobie zostanie wytknięte. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Aż musiałem sprawdzić, co tam namazałem :-D

 

Fakt, po żołniersku było, nie do cytowania. ;-) Polecam się na przyszłość ;-)

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

No, to przeczytałam.

Tekst z rozkazem wymarszu boski. Ale ogółem niestety nie podeszło mi to połączenie dresiarstwa i fantastyki. Niby osprzęt parowy, a ja na Łysym w wyobraźni widziałam w kółko, co najmniej 3 paski :P

No, mam bardzo mieszane odczucia po lekturze. Bo dobrze zrealizowałeś swój pomysł, ba, i to całkiem oryginalny pomysł (ja bym nie wpadła na to, by opisać losy dresiarza w steam punku :P), ale on sam w sobie mi po prostu nie podchodzi…

Podsumowując, odnoszę głupie wrażenie, że tekst na punkt do biblioteki zasługuje, ale mi po prostu nie podszedł O.o

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Tensza, ja też z dużą dozą niechęci podszedłem do tego typa ;), pięknie dziękuję za wyróżnienie.

 

Zygfrydzie, jeszcze z imienia podziękuję za przeczytanie, tak uprzejmie ;).

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

A tak mnie jakoś wzięło, żeby przeczytać. Bez powodu zupełnie…

 

Widzę, Waszeć, że konsekwentnie trzymasz się humorystycznego, lekkiego stylu. I, jak widać, służy Ci to coraz lepiej. Prosta, ale (a może: dzięki temu) fajna historia, w dodatku przedstawiona w bardzo przyjemny, nienachalnie zabawny sposób. Niektóre zdania są naprawdę urzekające. Cóż więcej dodać?

A wiem, gratuluję współwyróżnienia.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dziękuję, Cieniu.

Prosty chłopak to i proste historie :D

Czy konsekwentnie trzymam się jednego stylu, trudno mi ocenić – myślę, że mój styl ciągle jest na etapie tworzenia się.

Dzięki też za to, że przypomniałeś mi, że to było na konkurs ^ ^…

może zapomniałem o jakimś szkolnym sukcesie, ale to chyba moje pierwsze literackie laury : ). Bardzo mi miło współdzielić ten sukces z tak zacnym towarzystwem :P

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nie przeczytałam w terminie, ale nadrobiłam teraz. I z czystym sumieniem doklepuję brakujący punkt.

Niektóre porównania były po prostu boskie. Historia prosta, ale jakże ciekawym językiem opowiedziana. Gratulacje, Nevazie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Miło mi, że Ci się podobało, Bemik.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

A mnie nie urzekło. Ale nie przejmuj się – zwyczajnie nie przepadam ani za dresiarzami, ani za naparzankami.

Babska logika rządzi!

Hmm… Mogę odpowiedzieć tak – z jednej strony miewam problemy komunikacyjno-ideologiczne z “dresiarzami”, z drugiej strony uważam się za humanistę i pisanie jest narzędziem, które może pomóc mi wejść w buty (sportowe, oczywiście) osoby, której nie rozumiem.

Nie mówię, że “Łysy Łotr” jest taką wyczerpującą psychologiczną analizą, ale dostrzegam wartość podobnych eksperymentów : ).

Miło, że wpadłaś poczytać.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Nowa Fantastyka