- Opowiadanie: Rev - Stara Nowa Ziemia

Stara Nowa Ziemia

Dziennik podróżnika na Starą Ziemię i jego przyjaciółki z Nowej Ziemi

Oceny

Stara Nowa Ziemia

Z dziennika Charliego, 9 lipca 2574 r.; Laumri

 

Faceci nie piszą pamiętników. Więc Toteż to wcale nie jest pamiętnik. To jest dziennik. Dziennik Charliego Adamsa, pierwszego w mieście Laumri podróżnika na Starą Ziemię. Jestem pewien, że moi potomkowie też będą podróżować również i będą  pozostaną wdzięczni za wszystkie wskazówki, jakie tu przeczytają. Trzeba będzie jednak pamiętać, że od moich czasów może się wiele zmienić na starej planecie, tak więc niezbędne jest jej ciągłe, nieustanne jej badanie.

Mam nadzieję, że powrócę żywo z tej owej wyprawy. Jeżeli jednakowoż nie, uprzejmie proszę tego, który to czyta czyta te słowa, by przekazał ów dziennik Nadii Mrozek bądź jej potomkom.

 

Pragnę również nadmienić, że iż dalsza część tego dzieła może być tworzona językiem potocznym, wymuszonym przez różnorakie sytuacje, w których niemożliwe jest pisanie jw., tj. normalnie.

 

Z wyrazami szacunku dla czytelnika,

 

Charlie Adams

 

 

Z dziennika Charliego, 9 lipca 2574r.; Laumri; później

 

Po dłuższym namyśle postanowiłem, że będę opisywał wszystko takim, jakim jest naprawdę. Bez udziwnień i tuszu. Uznałem, że dobrze byłoby napisać coś tak żeby nakreślić moją sytuację. Nie ma mnie w zbyt wielu kronikach, a i tam figuruję głównie z przykrej konieczności. Ci, którzy będą to czytać mogą nawet mieć najwyżej mgliste pojęcie gdzie znajduje się Laumri.

 

Od początku.

 

Pochodzę z małego nadmorskiego miasteczka Laumri. Dorastałem w sierocińcu, nie pamiętam rodziców. Już jako chłopiec marzyłem o podróżach na Starą Ziemię, całe kieszonkowe wydawałem na komiksy w sklepie Bert’a. Krążyło wiele legend o tym, jak wygląda teraz pierwotny dom ludzkości, Stara Ziemia, niegdyś zniszczona wojną atomową. Trochę wiemy z sond, które wysyłamy, ale i tak trzeba strasznie długo czekać na ich wyniki. Poza tym, publikowane są głównie w pismach naukowych, które tu ciężko zdobyć. W końcu Instytut postanowił wysłać żywych ludzi, by oni sami przekonali się, czy Stara jest możliwa do ponownego zamieszkania.Kiedy tylko się o tym dowiedziałem, zgłosiłem się do programu, w ramach którego poszukiwano odpowiedniej ekipy. Nie byłem sam. Uczestniczyłem w szkoleniu razem z moją przyjaciółką, Nadią. Znamy się od dziecka, bo sierociniec jest w pobliżu wypożyczalni łodzi i sklepu z morskimi żyjątkami, które prowadzi jej ojciec. Był zdecydowanie przeciw takiemu obrotowi spraw, zgodził się dopiero, kiedy Nad znalazła za siebie zastępstwo w biznesie. Finalnie oboje skończyliśmy szkolenie i byliśmy poddani testom.

 

To było dokładnie miesiąc temu, 9 czerwca. Przyszła zielonkawa koperta, w której miał być list z Instytutu, odmowny lub pozytywny. Postanowiliśmy, że kiedy tylko je dostaniemy, od razu pójdziemy nad Zatoczkę, nasze miejsce spotkań na kamienistej plaży. Kiedy przybiegłem, Nadia już tam była. Bawiła się kamykami, które rzucała do wody. Z tylnej kieszeni spodni wystawała jej koperta. Mimo szumu morza zawsze wiedziała, kiedy szedłem. Odwróciła się i ponagliła mnie ruchem ręki. Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Wzięliśmy głęboki oddech i przedarliśmy koperty. Naraz wyciągnęliśmy z niej kartki. Ostrożnie rozłożyłem papier. Napis na górze strony głosił „Przyjęty”. Wydałem z siebie nieartykułowany odgłos, po czym wydarłem Nadii jej oświadczenie z ręki. Przez całą stronę biegł wielki, czerwony „X”. Znak odmowy, potwierdzony dalej pisemnie.

 

Przykro mi Nad.

 

Tylko tyle zdołałem powiedzieć i żeby nie musieć więcej się odzywać, przytuliłem ją mocno i długo nie poszczałem. Bo niby co miałbym powiedzieć? „Sorry Nad, ale teraz musisz zapomnieć, że się znamy, bo wiesz, lecę spełnić nasze marzenie, a ty zostaniesz tutaj do końca życia łowić ryby i wypożyczać sypiące się łódki.”

 

Tak, to był zarazem najgorszy i najlepszy dzień mojego dotychczasowego życia.

 

 

 

Z dziennika Nadii, 9 lipca 2574 r.; Laumri; wieczór

 

Pisanie dzienników to głupie zajęcie. Mam masę innych, ciekawszych, a już na pewno ważniejszych. Ale obiecałam Charliemu, że zrelacjonuję mu wszystko, co tu się wydarzy podczas jego nieobecności. Nie wierzę w jego powrót, ale gdyby jednak… Nie będę wszystkiego pamiętać tak dobrze. Nie chcę koloryzować. Jeśli czyta to ktoś postronny, proszę o wyrozumiałość dla „Nadii od łódek” – nadal jestem sobą i nie zawaham się przed użyciem siły jeśli mnie wkurzysz.

 

 

Z dziennika Nadii, 9 lipca 2574r.; Laumri; później

 

Zawsze marzyłam o locie na Starą Ziemię. Odkrywaniu czegoś nowego, nieznanego albo znanego tylko pozornie. Ta planeta jest… fascynująca. Przygotowywałam się. Marzyłam. Dzień i noc. Przeszłam cały trening. Końcowe testy też zdałam. Ale mogli wziąć tylko jedno z wielu z nas i wybrali Charliego. To nie było niespodzianką, też bym go wybrała. Mimo wszystko… bardzo żałuję. Nie wiem, może kiedyś, kiedyś się otrząsnę. Na razie wegetuję.

Od rana jestem pusta. Wczoraj Charlie przyszedł się pożegnać. Początkowo nie chciał jechać beze mnie, ale go zmusiłam. Powiedziałam, że nigdy mu nie wybaczę, jeśli tego nie zrobi. Finalnie żadne z nas nie mogło powiedzieć „pa, do jutra!” i odbiec z uśmiechem do domu, bo żadnego „jutra” nie ma. Nie ma żadnego „miesiąca”, „roku”, „dekady”. Ale nie płakałam. Wiem, że jemu też było ciężko. Nauczono nas, że okazywanie uczuć jest dla mięczaków. No bo jest. Tylko panienki z drogich dzielnic płaczą i czekają aż jej jeden z dwustu chłopców poda chusteczkę i tusz do rzęs, bo się rozmazała. Charlie właśnie został Podróżnikiem na Starą Ziemię, a ja mam taką reputację, że nie znajdzie się klient w zakładzie ojca, który by kantował, kręcił, opóźniał wpłaty. Oni wiedzą, że tak ich przycisnę, że za wszystko zapłacą prędzej czy później. Po co więc bawić się w głupie gierki?

Nie patrzyłam za nim, kiedy odchodził. Po prostu zostałam na plaży, w naszej zatoczce. Potem wróciłam do domu. Położyłam się do łóżka i zaczekałam aż tata zaśnie w sąsiednim pokoju. Resztę nocy płakałam przez zaciśnięte zęby. Pilnowałam się tylko, żeby nikt nic nie widział. „Nadia od łódek” nie płacze. Nie jest lalką. Ona tylko wygląda jak dziewczyna. Co najwyżej może popaść w niewidoczną gołym okiem apatię.

I tego na razie się trzymajmy.

 

Z dziennika Charliego, 11 lipca 2574r.; Pokład L-128

 

Wszystko odbyło się bez problemów. Cała procedura startowa była długa. Dopiero kiedy wyszliśmy poza atmosferę mogliśmy się rozluźnić.

Co ja gadam, nie wiem, Nadi, żebyś ty to widziała! Boże, dzień o którym zawsze marzyliśmy, te wszystkie dziecinne rysunki, komiksy! Cały trening! Zmęczenie, upokorzenie, opuszczenie przez resztę świata, to już nieważne!

Zawsze myślałem o tym dniu, wiesz, że będziemy pierwszą ekipą, która poleci na Starą, jak Kapitan V. jakie to będzie uczucie kiedy stopy oderwą się od ziemi na długo, długo. Dłużej, niż na treningu. Dłużej, niż jak Duży podnosił nie za koszulkę. Dłużej, niż kiedy pocałowałem Penny. I mocniej, tak, że ciśnienie śródczaszkowe ma prze***ane. Wiem, że patrzyłaś. Dokładnie wiedziałaś, kiedy patrzeć w niebo. Już jako mała dziewczynka potrafiłaś odczytywać godzinę z położenia Gwiazdy na niebie. I wiedziałaś, jak to brzmi, bo nie da się całkowicie wytłumić huku startu. Co roku siadaliśmy w Naszym Miejscu i próbowaliśmy usłyszeć ten dźwięk, podobny do pisku, jaki wydaje wiatr wiejący w nieszczelnych oknach Twojego domku nad Urwiskiem. Jestem pewny, że dzisiaj, pomimo szumu fal słyszałaś. I widziałaś ten nikły jasny punkcik wznoszący się coraz wyżej, aż znikł zupełnie.

Do zobaczenia Nadi. Daj Kotu ode mnie po łbie.

 

 

Z dziennika Nadii, 11 lipca 2574r.; Laumri

 

Nic specjalnego się nie wydarzyło. Ten dzień mógłby być każdym innym. Bez różnicy. Po śniadaniu czyściłam łodzie. Charlie powinien przyjść godzinę później, spóźniony, a ja bym rzuciła sarkastyczną uwagę i ścierkę, żeby wytarł z burty plamę wątpliwego pochodzenia. Ale wiedziałam, że nie przyjdzie i moje oczekiwania się sprawdziły. Koło południa zaczęły mnie już boleć plecy i ręce. Czas wrócić do dawnego życia Nad, mówiły. Regularnie dzień w dzień pracowałam tak ostatnio, kiedy miałam 10 lat. Wtedy przeszłam rekrutację i zamieszkałam w internacie. Tylko na weekendy przyjeżdżałam z Charliem i pomagałam ojcu w interesie, jak zawsze, odkąd potrafiłam sama stać na nogach i nie musiałam być pilnowana. Znaczy musiałam być, ale w pewnym momencie tata stwierdził, że już nie zrobię sobie nieumyślnie krzywdy. Ale w wakacje i weekendy tata dawał nam mniej roboty, żebyśmy się nie przemęczali, bo „męczą Was już wystarczająco na treningu”. Podobno nie chciał, żebyśmy mieli jakiś wypadek, który uniemożliwi nam karierę. Myślę, że to prawda. Że chciał, żebyśmy się stąd wyrwali.

Koło południa usłyszałam dziwny dźwięk, jakieś przeciągłe wycie. Na początku myślałam, że to syreny z miasta. Potem zobaczyłam malutki, jaśniutki punkcik na niebie. Wznosił się, więc nie był asteroidą lub zwykłym okruchem skalnym. Widziałam go na wschodzie, od strony Instytutu.

Natychmiast zerwałam się i pobiegłam na koniec Urwiska, ledwo wyhamowałam. Coś jakby mnie chwyciło za gardło. Najpierw tępo patrzyłam na rakietę, potem zaczęłam machać niegdyś białą szmatką, jakby on mógł mnie zobaczyć.

Pa, Charlie,  powiedziałam, ale tak cicho, że sama nie usłyszałam.

 

Z dziennika Charliego, 12 lipca 25744.; pokład L– 128

 

Kiedyś się zastanawialiśmy, czy jesteśmy sami we wszechświecie. Dziś wiemy, że nie, ale nie o to chodzi. Jestem w próżni. Na statku panuje zerowa grawitacja. Dookoła jest ciemno jak w… No nieważne. Ciemno. A jednak nie jestem sam. Jest ze mną czwórka moich „towarzyszy niedoli”, jakby powiedział Kapitan V.

Pierwszym członkiem załogi, kapitanem, jest Trevor. Imię trochę nadęte, jak sam facet, ale to mogą być nerwy, w końcu kapitanuje w najważniejszej misji od stuleci. Nie znam go dobrze, mimo to, mam czas. (info dla Nad: ma ciemne włosy. Nie licz, że napiszę o kolorze oczu, bo mam to gdzieś).

Druga w kolejności jest Lydia. Jako jedyna z załogi jest ciemnoskóra. Bez przesady, no nie jak noc, ale… taka kawa z mlekiem. Do twarzy jej, bo ma czarne włosy. W sumie jest ładna.

 

Leci z nami jeszcze Misha. Wygląda jak dziecko. Założę się, że nie ma więcej niż 14 lat. Matka musiała dostać kupę szmalu, żeby się zgodzić. Albo została okłamana. W obydwu wypadkach nasuwa się oczywista konkluzja. Misha jest dobra. Ma coś, czego nie mamy my. Chyba wyszedłbym na prostaka gdybym tak po prostu zapytał, więc sam to odkryję.

 

Ostatnim członkiem załogi jest Lucas. W sumie sam w sobie jest pewnym przeciwieństwem, bo wysoki, tak, że z kilometra go widać, i małomówny, jakby właśnie nie chciał być zauważony. W dodatku jest blondynem, przecież blondynów jest tyle, co kot napłakał, to na pewno nikt go nie zauważy! Cóż, interesujący człowiek. Siedzi za sterami, to w sumie nie musi dużo mówić.

Mimo wszystko, niewiele o nich wiem, w sumie nic. Zostałem wysłany w kosmos, na misję za grubą kasę z najlepszymi ludźmi, którzy być może będą przy mnie, kiedy będę umierać i… nie wiem o nich NIC! To niesamowite, ale tak, przygody mają to do siebie, że są nieprzewidywalne i zaskakujące. J.R.R. Tolkien, taki staroziemski pisarz, wyprodukował się na temat przygody w powieści o ciekawym tytule „Hobbit. Czyli tam i z powrotem”.

Z powrotem… Czy ja też wrócę? I co zastanę? Wolę wierzyć, że wrócę. Może nadzieja utrzyma mnie przy życiu. Kiedyś wrócę i zabiorę Nadi na ciastko do tej megadobrej i megadrogiej kawiarni, bo żadne z nas nigdy nie miało na nią dość kasy. Tak, wrócę! Choćby to ciastko miało być ostatnią rzeczą, jaką zobaczę!

 

P.S.

 

Czy… po staroziemsku… Hobbit znaczy „tam i z powrotem”? Czyli co? Idę do sklepu po pieczywo i mówię „Wychodzę, ale  Hobbit!”?… Bez sensu.

Z dziennika Nadii, 12 lipca 2574r.; Laumri

 

Koniec, muszę wziąć się w garść! Mogę tęsknić za Charliem, ale nie może mi to zabrać zdrowego rozsądku.

Nie tęsknię za Charliem! Trochę szkoda, że się nie dostałam, ale to wszystko, nie jestem smutna, nie płaczę, nie jestem obrażona na cały świat! Po prostu… to trochę głupie. To nic, muszę pomóc tacie w… interesie. Tak, to nie do wiary, a jednak wypożyczalnia łódek L&A jeszcze się trzyma. Mimo wszystko… Trzeba będzie poszukać albo funduszy (chyba z nieba) albo klientów. Do czego potrzebne są fundusze na reklamę.

Pół roku temu, kiedy jeszcze szkoliłam się w Instytucie, załatwiłam tacie wizytę u lekarza, bo narzekał na stawy, chociaż przysięgał, że czuje się dobrze. Tak jak myślałam, ma reumatyzm. Niestety, nie poprawiło mu się, a nawet wręcz przeciwnie. Od miesiąca śpi na kanapie na parterze. Twierdzi, że chce mieć oko na skład, żeby nikt niczego nie ukradł, a okno z salonu jest idealne do obserwacji. Ale bądźmy szczerzy. Potencjalny złodziej wejdzie i co najwyżej ucieknie z przepukliną ze śmiechu, że chciał ukraść zdezelowaną, przeciekającą łódkę albo porwaną linę cumowniczą. W dodatku ojciec pochował gdzieś księgi rachunkowe i nawet nie wiem jak bardzo zalegamy z podatkami i pożyczkami. Po południu ma wyjść po puszkę farby, żeby odmalować napisy na burtach, wtedy ich poszukam.

„Wystarczy, że bogato wyjdziesz za mąż, a jak nie, to przynajmniej będziemy się cieszyć nawzajem swoim towarzystwem do końca świata.

W prognozie pogody nie zapowiadali końca świata, więc nie pozostaje Ci nic innego jak wkładać mini i iść w miasto!”

Charlie tak mówił jak się skarżyłam, że interes ojca doprowadzi nas oboje do ruiny.

Jeszcze czego. Twoje niedoczekanie, Charlie!

 

Z dziennika Charliego; 13 lipca 2574r.; pokład L-128

 

Z dnia dzisiejszego warto zachować w pamięci jeden incydent.Mimo testów i tego wszystkiego, nad czym nie mam teraz ochoty się rozwodzić, Lydia zemdlała – ciśnienie śródczaszkowe trafił szlag. Padła po prostu. A raczej padłaby, gdyby oddziaływała na nią dość silna grawitacja. Ja pierwszy zobaczyłem ją dryfującą koło drzwi do ośrodka sterowania. Miałem nadzieję na jakąś resuscytację, dozgonną wdzięczność czy coś, ale na swoje nieszczęście mam niewyparzony język i zaalarmowałem Luke’a, naprawdę niezamierzenie. Znalazł się przy niej szybciej, niż zdążyłem wpaść na błyskotliwy pomysł, by zawołać strwożonym głosem „Luke, patrz, przed nami asteroida!” Tak się nieszczęśliwie złożyło, iż ta genialna myśl przywędrowała do mnie o pół sekundy za późno, kiedy już niemy blondynek ustawił nogi Lydii w górze, dzięki czemu krew dopłynęła jej do mózgu i odzyskała przytomność. No, niezupełnie – błądziła wzrokiem dookoła niepewna, co właściwie się stało i, prawdopodobnie, co tam w kącie robi różowy słoń.

Na jeszcze większe nieszczęście nie dała nic ze sobą zrobić, jakby była zwykłą narkoleptyczką i usnęła na chwilkę.

To jest wojsko, powiedział Luke przechodząc koło mnie.

I co, że wojsko! Walczy się nie tylko o pokój czy ziemię ale i (a może przede wszystkim) o ładne dziewczyny, co jest uwarunkowane przez ewolucję!

 

A kimże ja jestem, by spierać się z naturą? Elementem jej jestem i nic, co zapisane w podświadomości, nie jest mi obce.

 

Z dziennika Nadii, 13 lipca 2574r.; Laumri

 

Jestem wkurzona, bo znalazłam te księgi rachunkowe! Jak on mógł to przede mną ukrywać?! Zrobiłam mu awanturę, że nie powiedział o długach, których nie spłacimy nawet jakbyśmy otworzyli klub z mocno dwuznacznymi występami „artystycznymi”, a on na mnie nawrzeszczał, bo grzebię w jego rzeczach i wtrącam się w nieswoje sprawy.

– Jak to nie moje?!- Dług jest na moje nazwisko.

– Nie spłacisz, przejdzie na mnie, więc to moja sprawa!

– Czyli nie zależy ci na uratowaniu marzenia mamy? Tak bardzo, że chciałaś uciec na Starą?

– Tato…

– Nie przerywaj jak do ciebie mówię! Nie potrafisz zrozumieć, że to dla mnie ważne?! Jesteś zbyt dumna, żeby znieść myśl o przyjęciu pomocy, w tym również pożyczki! Ale uprzedzam cię Nadi – świat tak nie wygląda. Nie jesteś niezależną jednostką.

Powiedziałam coś w stylu, że muszę się przejść. Nie przewietrzyć, bo wiatr hula po domu jak szalony, przecież nie stać nas na zwykły cement.

Tylko co on sobie wyobrażał biorąc ten kredyt? Żeby jeden!

 

Zresztą najbardziej jestem wściekła, że… ma rację, chol**a jasna! Jestem zbyt dumna, żeby przyjąć pomoc, wziąć pożyczkę. No bo po co? Jak mogę sobie poradzić sama, to czemu mam być od kogoś zależna? Nawet Charlie wyjechał i go nie ma! Jego i jego genialnych pomysłów! Dlatego nie można polegać na ludziach. Tylko na sobie. Mój przyjaciel wyjechał, ojciec mnie okłamuje. Świetnie, a ja mam iść, wywrócić swoje zasady do góry dnem, jak łódź podczas sztormu, i iść płaszczyć się przed bogatymi bucami.

 

 

 MOWY NIE MA!!!

Z dziennika Nadii; 14 lipca 2574r.; Laumri

 

Mam taki dziwny sen. Śni mi się, że idę słoneczną ulicą Centrum. Mijam witryny sklepów, szklane budynki, w których mogę się przejrzeć. Ale siebie nie widzę. Równo ze mną idzie jakaś inna dziewczyna, w krótkiej spódniczce, obcisłej bluzce z dekoltem, umalowana, z bardzo niepraktycznie rozpuszczonymi włosami, które wchodzą jej w oczy i przyklejają się do taniej szminki na ustach. Buty też ma niepraktyczne, bo szpilki. Kiedyś dostałam takie od Charliego, nigdy nie powiedział, jak je zdobył, ale stwierdził, że muszę takie mieć, żeby wyglądać jak dziewczyna.

Szczypię się w rękę, ledwo zauważalnie, ale boli. Nie budzę się. Jak się wyłożę w tych śmiercionośnych butach, to zaboli tak, że się obudzę. Jeśli się nie wyłożę, to będzie znaczyć, że to na pewno sen.

Miałam na sobie te buty tylko raz, na szesnaste urodziny Charliego. Nie zdjęłam ich nawet kiedy schodziliśmy po skałach na kamienisty brzeg morza. Wtedy się potknęłam i skręciłam kostkę, a Charlie musiał mnie zanieść do domu na barana. Powiedział, że powinnam mieć chłopaka jak chcę nosić te buty, bo jestem dla niego za ciężka. Tego samego dnia zabrał mnie na ciastko z kremem, gdyż rzekomo jestem za chuda i mi wszystkie narządy przez skórę prześwitują.

 

Nigdy nie siadam w glide’ach. To by znaczyło, że jestem słaba, a nie jestem. Ale dzisiaj muszę usiąść. Boję się Mogłabym się wywrócić na zakrętach, te buty nie są stabilne, w dodatku wyglądam w nich idiotycznie.

Jakiś chłopak zagwizdał przechodząc obok mnie. To było straszne. Na głowę upadłam. Przecież nie musiałam się tak ubierać, przecież Instytut zagwarantował mi pracę. Jakąkolwiek pracę. Właśnie, problem w tym, że ja nie chcę „jakiejkolwiek pracy”. Musi być dobra i słono płatna. Inaczej to nie ma sensu. Kobiety raczej nie zarządzają tego typu sprawami, bo są bardziej empatyczne i skłonne do wielu ustępstw w ramach litości, co jest sprzeczne z polityką Instytutu nastawionego na zysk.

Z drugiej strony facet ma jeden, za to ogromny defekt – kobiety. Widziałam kiedyś, jak moje rówieśnice dostają kawę za „ładne oczy”. Nigdy tego nie próbowałam, bo uważałam to za żałosne (nie zmieniłam zdania), ale mam nadzieję, że uda mi się ta sztuczka.

 

 .

 

Wchodzę do budynku Instytutu. Jest biały, ma duże okna. Przez parę lat był dla mnie drugim domem. Mam głęboką, szczerą i nieskrywaną nadzieję, że nikt mnie nie rozpozna pod tą maską. Patrząc w wypolerowaną na błysk podłogę, podchodzę do stolika recepcji. Chociaż bardziej przypomina katedrę.

 

– Dzień dobry – uśmiecham się promiennie do chłopaka siedzącego za “katedrą”. – Potrzebuję pomocy.

Patrzy na mnie zza szkiełek niemodnych okularów. Posiadanie nieprzydatnych informacji wcale nie jest nieprzydatne. Nigdy nie myślałam, że będę musiała wiedzieć, kiedy pan Lee wychodzi zapalić i zastępuje go jeden z jego asystentów, których, swoją drogą, zmienia jak rękawiczki.

– Słucham…

– Jestem tegoroczną absolwentką Instytutu… – pochylam się w jego stronę– i chciałabym zapytać o ofertę pracy…

– Niestety, em… To nie jest takie… – Ma problem z utrzymaniem wzroku na mojej twarzy, więc asekuracyjnie udaje, że szuka czegoś w komputerze.

 

Cała ta sytuacja jest potwornie żenująca.

 

– Och, jestem pewna, że uda się panu coś znaleźć… Jack.

Tak ma na plakietce. Ponoć zwracanie się do kogoś po imieniu skraca dystans i wywołuje pozytywne uczucia w rozmówcy.

 

– Tak, ja… em.. Pani nazwisko?

– Jestem Nadia. Tylko jedna jest taka w systemie – mrugam do niego.

Niech ten koszmar się skończy!

 

– Tak, zgadza się… Panno Nadiu..

– Och, mów mi Nadia. – Zaraz dostanę szczękościsku i już nigdy nie przestanę się uśmiechać.

– Tak więc… Nadia… Z tego, co widzę, miała pani… miałaś… bardzo dobre wyniki i… mogę zaproponować pan… ci pracę w… szklarniach Toransky’ego. Na stanowisku kierowniczym! – Poprawia się od razu. On też chce jak najszybciej mieć mnie z głowy.

Trafiony.

 

– Ojej, dziękuję bardzo! Czy mogłabym jeszcze prosić, Jack… o namiary?…

– Tak, tak, już… – pośpiesznie zapisuje elegancką wizytówkę. Podaje mi ją, ciągle patrząc w niebieski ekran. – Życzę miłego dnia.

-Na pewno taki będzie!

Posyłam mu buziaka, a on jeszcze bardziej chowa się za białą „katedrą”.

 

Zatopiony.

 

 

Koniec

Komentarze

Je­że­li jed­na­ko­woż nie, uprzej­mie pro­szę tego, który to czyta czyta te słowa, by prze­ka­zał ów dzien­nik Nadii Mro­zek bądź jej po­tom­kom.

Na pewno miało być tutaj: “jednakowoż”

 

Bez udziw­nień i tuszu. 

Tuszu?

 

I dla wła­sne­go bez­pie­czeń­stwa odłóż skąd wzią­łeś.

To zdanie jest (chyba) wyciągnięte z kapelusza.

 

 

Co do tekstu:

Pomysł dziennika nie jest nowy, ale i nie jest zły. Niestety wykonanie mnie nie porwało, a sama fabuła… Niestety nie wiem o co chodzi :(

 

Pozdrawiam!

"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49

Mam podobnie jak Nazgul.

No, on poleciał, ona została. I?

Nic nie wyjaśniasz; ani jak daleko na tę Starą Ziemię, ani ile osób mieszka na Nowej, ani jak się skończył lot Charliego…

Babska logika rządzi!

Jedno ratuje powyższy tekst: odczytanie go jako swoistej parodii nie tylko dziennika / pamiętnika, lecz także szerzącej się maniery rozbijania informacji na dwie części. “Jak donosi nasz amerykański korespondent, w środkowych stanach Stanów padał deszcz. Więcej szczegółów na www.grzegrzóła.com.gov.priv.rip.” :-)

Według mnie jakiś potencjał to miało, forma dziennika nie jest zła, ale tekst wygląda na niedokończony. Nie wiem, jaki zamysł miała autorka, ale takie urwanie w przypadkowym momencie sprawia, że czytelnik nie ma się jak do tego odnieść i nie wywołuje to żadnych konkretnych emocji. 

Po pierwsze: serdecznie dziękuję, za wszystkie komentarze, są niezwykle cenne, gdyż pomagają w poprawie.

Po drugie: tak, macie rację, to nie jest dokończone. To dopiero początek. Sukcesywnie będę pisać dalej.

Dlatego, jeśli macie czas i ochotę, sprawdzajcie co jakiś czas, czy nie pojawiła się nowa notka. Postaram się wstawiać kolejne “zapiski” w jak najkrótszym czasie, co nie znaczy, że “na odwal się”. Nie, przed publikacją jakieś 500 razy czytam i pokazuję dopiero, kiedy jestem pewna, że o to mi chodziło. :)

Jest późno (tak, wiem, zależy jak dla kogo ;) ), więc na wszelki wypadek życzę miłych snów. :)

A, jeszcze jedno! Wstawiam liki do strony, bo tekstu może być sporo i nie wiem, czy wszystkim zawsze chce się “zjeżdżać” do końca strony. Jeśli jednak potencjalni czytelnicy (każdy z Was jest dla mnie na wagę złota, niezależnie od ciężaru rzeczywistego!) chcieliby, żeby całość była publikowana tutaj, to oczywiście nie ma absolutnie żadnego problemu. Wystarczy słowo. :)

Przeczytałam. To wszystko co mogę o Starej Nowej Ziemi powiedzieć, albowiem pierwszy raz spotykam się z tak osobliwym sposobem zaprezentowania tekstu. Nie rozumiem, dlaczego Autorka uznała za stosowne zamieścić na stronie strzępki zapisków, a do reszty dzieła podała linki.

Ponadto uważam, że w oznaczeniach powinno być podane, że zamieszczony tekst jest fragmentem, nie opowiadaniem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ok, zamieściłam całość tekstu tu ze względu na nieśmiałe, prawie niesłyszalne prośby. ;)

Mam nadzieję, że to ułatwi czytanie.

[…] podchodzę do stolika recepcji. ---> wkrótce stolik zamieni się w biurko, ale pal to licho, to przecież fantastyka { :-) } i takie metamorfozy nie powinny nas zdumiewać { :-) }. Podobnie jak powinniśmy gładko przejść do porządku nad tym, że na kierownicze stanowiska kieruje recepcjonista. No przecież to fantastyka { :-) } !

Och, masz rację, faktycznie! Już to poprawiam! Dzięki! Sama czasami nie zauważam takich rzeczy… nawet oczywistych. ;)

Nowa Fantastyka