- Opowiadanie: Muflon - Szuflada snów

Szuflada snów

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Szuflada snów

Reklama:

Ta żyletka zapewni ci idealnie gładką twarz!

14 listopada

Kimkolwiek Jesteś,

 Zlituj się nade mną.

Nienawidzę wstawać. Nienawidzę wstawać w szare listopadowe poranki, przygwożdzony rzeczywistością do miękkiego łóżka. Wolałbym spędzać w nim całe dnie, otulony warstwą koców. Musiałem się budzić, wychodzić na zimny świat, na wiatr, który dawno stracił już swój smak, bezwonne powietrze, stąpać po głuchej ziemi i patrzeć w ślepe oczy innych ludzi. Dzieliłem z nimi niewolę, wszyscy byliśmy pod nadzorem wszechwładnych zegarów.

Kim ja jestem? Nie będę zastanawiał się nad filozoficznymi aspektami tego pytania. Rozmyślałem nad tym nie raz i nic z tego nie wynikło. Odpowiem po prostu: Jestem szary. Wyglądam szaro, mam szarą skórę, szare myśli i szare życie. Żyję w szarym mieście, przemieszczam się po szarych ulicach w szarych autobusach pośród szarych ludzi. Żywię się szarą papką, mieszkam w szarym domu. Mam szare sny.

Żadnej bieli, żadnej czerni. Żadnych kolorów. Sama szarość, w której żyję, poruszam się i jestem. Może kiedyś o czymś marzyłem. Może kiedyś kogoś kochałem. Może nawet ktoś kochał mnie.

Czemu do Ciebie piszę? Bo nikogo nie znam. Nikomu nie ufam. Nie pamiętam kiedy ostatni raz normalnie z kimś rozmawiałem. Nie pamiętam kiedy ostatnim razem nie piłem samotnie. Kiedy ostatni raz zasypiałem nie będąc sparaliżowany strachem. Bo co wieczór coś na mnie patrzy. Co noc śnię ten sam koszmar. Codziennie wydaje mi się że nie jestem sam. Czy nie jest to absurdalne, że będąc tak bardzo samotnym boję się jakiegokolwiek towarzystwa? Wydaje mi się, że gdyby na ulicy dopadł mnie potwór zaprosiłbym go na herbatę. Wpuściłbym nawet Świadków Jehowy. Ba, nawet akwizytorzy wydają się upragnionymi gośćmi. Nic z tego. Omijają mnie. Słyszę czasem kroki na mojej klatce, jednak zanim zdążę dobiec do judasza, by spojrzeć na zakurzony korytarz, moi sąsiedzi gdzieś giną. Od trzech lat nikt nie zapukał do moich drzwi. Nie pamiętam bym spotkał kiedykolwiek któregoś z moich sąsiadów. Parę razy nawet zapukałem do nich. Nigdy nie miałem szczęścia by zastać kogokolwiek w domu. Czasami wydaję mi się, że samotnie mieszkam w swoim bloku, Tak, wiem, to niemożliwe, Może i mam paranoję, schizofrenię czy cokolwiek. Bądź sama siedem lat i nie zachoruj na coś takiego. Wydaje mi się też, że nie jestem wcale sam, jakkolwiek sprzeczne by to nie było. Że coś, czy ktoś, mieszka razem ze mną. I chyba boi się mnie równie jak ja tego.

Nie słuchaj tego. Możesz to potraktować jako brednie szaleńca. Może i będzie to racja.

Mieszkam tak wysoko, że widzę ze swojego okna prawie całe miasto. Widzę okna, świecące rozpaczliwym protestem przeciwko zimie. Mdli mnie czasem od tego światła. Czasem widzę w nich twarze, obdarte z masek codzienności. Czasami są uśmiechnięte. Nienawidzę takich ludzi. Jeżeli ktoś jest w stanie uśmiechać się w listopadzie, będąc samemu, musi być naprawdę szczęśliwy. Inne są smutne. Tych nienawidzę jeszcze bardziej.

Usunąłem z domu wszystkie lustra. Nie chcę patrzeć na wciąż smutną twarz, którą starość niedługo zacznie zżerać jak pleśń. Nie, nie jestem jeszcze pokrytym zmarszkami dziadem. Nawet sporo mi do tego brakuje. Obawiam się tylko, że pewnego dnia zobaczę w jakiejś szybie oblicze starca. Nie chcę go oglądać na co dzień.

Są jeszcze inne twarze. Są twarze, które patrzą w oczy śmierci. Twarze babć bez wnuków, wypatrujące postaci z kosą zmierzającej w końcu na jej podwórko. Te twarze są przeorane czekaniem, przyklejone mrozem do szyb. Nawet śmierć się spóźnia. Są twarze, które nie wyrażają absolutnie niczego, jakby narysowane z umiejętnościami, ale bez talentu. Są takie, które są wykrzywione ciągłą ironią, wściekłością, czy innymi metodami radzenia sobie z rzeczywistością.

Są też ludzie bez twarzy. Widuję ich czasem, najczęściej na tle absolutnie białych ścian. Patrzą tylko w środku nocy. Nie wiem czym patrzą. Nie mają oczu. Jedynie groteskowe maski płaskiej skóry, wręcz ściągniętej na czaszce. Ci ludzie patrzą się na siebie. W każdym bloku jest co najmniej jeden. Zamieszkują te mieszkania, w których światło nigdy nie gaśnie, pali się całą noc, każdego dnia. Nigdy nie jest ciepłe ani przyjazne, zawsze zimne, jarzeniowe, ohydnie białe. I co noc ci ludzie, czy kim oni tam są palą do siebie światła. Patrzą się na siebie przez ulice z nienawiścią albo miłością. Nie mają oczu, ale wiem że na siebie patrzą. Kiedy ktoś spogląda na Ciebie, czujesz to, prawda? Czasami oni patrzą na mnie. Zasłaniem wtedy żaluzję, patrzę w drugą stronę. Śpiewam, czytam książkę. Staram się nie zważać. Ich wzrok przebija wszystkie zasłony. Obawiam się, że pewnego dnia jeden z nich zapuka do moich drzwi, zdejmie kaptur i utkwi we mnie bezokie spojrzenie. I nie przestanie gapić się już nigdy.

Mówiłem o twarzach. Mówiłem, że czujesz kiedy ktoś na Ciebie patrzy. Musiałaś poczuć też mój wzrok. Bo pewnego dnia ujrzałem Twoją twarz wśród mroków listopada. Wiem, że mieszkasz w bloku naprzeciwko, klatka B, mieszkanie 13. I Twoja twarz jest inna. Patrzysz się tak, jakbyś nie znała śmierci. Bo na nikogo nie czekasz. Oczekiwanie i tęsknota są tak bardzo widoczne, a w Twoich oczach nie ma ich śladu. Każdy człowiek jakoś czeka na coś, na weekend, na wakacje, na gościa, na śmierć. Ty nigdy nie czekasz na nic. Nigdy nie widziałem na twojej twarzy smutku. Ale nie widziałem też radości, która by mnie irytowała. Widzę tam coś innego, nie wiem co.

Powiedz mi proszę, co u Ciebie słychać. Czego tak bardzo nie chcesz wyrazić swoją twarzą? Czy również widziałaś białych, bezokich ludzi? Czy też uważasz mnie za wariata? I czy pisanie listów nie jest co nieco przestarzałe? W ogóle jak masz na imię, czym się zajmujesz? Czy nie pytam za dużo? Ale naprawdę mnie to ciekawi. Jeżeli nie chcesz tego listu, po prostu go wyrzuć. Odrzuciło mnie tyle ludzi, że jeden więcej nie zrobi różnicy. Jeżeli chcesz, uśmiechnij się do mnie. Mieszkam na dziewiątym piętrze, w pierwszej klatce. Zobaczę. Możesz nawet odpisać, jeśli chcesz. Nie umiem kończyć. Nie skończyłem jeszcze ze sobą, nie wiem kiedy skończyć ten list. Zakończę go teraz

Jakieś pożegnanie,

Jakieś imię

 

17 listopada

Twarzo,

Nie odpisałaś mi. Nie dziwię się w sumie. Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Ludzie raczej nie odpisują na listy, które ktoś napisał, po czym wepchnął w kopercie na samo dno starej, skrzypiącej szuflady. Nie wiem czy się przestraszyłem, czy w ostatniej chwili zrezygnowałem żeby wysłać ten list 3 dni temu. „Wysłać”. To znaczy wyjść na kłującą mżawkę, przejść przez parę szarych chodników, przekroczyć drzwi do twojego bloku i wrzucić go do zakurzonej, przyrdzewiałej skrzynki na listy. Nie wiem czemu tego nie zrobiłem. Nie odważyłem się? Nie chciało mi się? Stwierdziłem że to bez sensu? Nie wykluczam żadnej możliwości. Może po prostu się boję. Każdego dnia boję się tych spojrzeń których tak rozpaczliwie szukam. Boję się, że listopad nigdy się nie skończy.

Wczoraj go zobaczyłem. Biegł klatką schodową, śpieszył się tak bardzo, że nie chciał marnować czasu na otwieranie zawsze pustej windy. Owinięty był w czarny, podarty płaszcz jak w kokon, jednak wiedziałem, że to on. Przebiegł na moich oczach, wlepionych w dziurkę w drzwiach w dół po schodach. W rękach taszczył coś wielkości psa. Owinięte w koc. Poruszało się, jednak niósł to jakby mogło spokojnie upaść. Nie wiem co mógł trzymać w tym zawiniątku człowiek bez twarzy, ale boję się że mu uciekło. To mogło być dziecko, pies, cokolwiek. Ale raczej nic groźnego. Groźne zwierzęta są albo znacznie większe albo znacznie mniejsze. Nie powinienem się bać. Ty też nie. Ale teraz jestem pewien, że oni są również tutaj. I że dybią na moje życie. Nie pytaj co im zrobiłem, pewnie nic. Po prostu czasem wiesz, że ktoś chce cię zabić. Boję się że natknę się na nich, kiedy pewnego dnia przekroczę swój próg. Może kiedy wyjdę w nocy do łazienki. Albo pójdę wyrzucić śmieci. Czasem wydaję mi się, że sam stałem się jednym z nich. Codziennie po obudzeniu macam się po twarzy, patrząc czy nadal są na niej znajome wypukłości.

Wczoraj kogoś spotkałem. Kiedy już po zmierzchu brodziłem we mgle i deszczu wracając do nieprzyjemnego, ale chociaż ciepłego schronienia domu. Kiedy wybiegł na mnie znienacka, śmierdzący alkoholem i brudny, myślałem, że to jeden z tych meneli, którzy chcą wyłudzić kasę, ale szybko orientują się, że jej nie mam. Odruchowo uskoczyłem w bok, mamrocząc jakieś nieartykułowane słowa, o tym że nie pomogę. Człowiek jednak chwycił się wtedy mnie. Poczułem się dziwnie, niemal obrzydzony. Tak dawno nie czułem na sobie ludzkiego dotyku. Wzdrygnąłem się, bluznąłem coś pod nosem i chciałem iść dalej, zrzucając jego rękę z mojej.

-Pomóż – mówił głosem pełnym czegoś, co normalni ludzie zwykli nazywać szaleństwem. Spojrzałem na niego kierowany syndromem utożsamienia się z podobnym typem.

-Ty ich… widzisz – spojrzał na mnie, rozdziawił szczękę i wytrzeszczył oczy. Chwiał się na nogach, nie wiem czy od alkoholu czy strachu.

-Czego chcesz? – burknąłem głosem nieprzywykłym do rozmów, suchym, niskim i zachrypniętym.

-Też ich widzę. Pomóż mi – niemal błagał – pomóż mi, chcę… – nie dokończył. Chyba nie wiedział czego chciał. Powinienem zaprosić go do ciepłego domu, poczęstować herbatą i ciastem. Ogrzać, pozwolić się umyć, wytrzeźwieć i wyzdrowieć. Nie zrobiłem tego. Sama myśl o innych ludziach u mnie napawała mnie wstrętem, A ten człowiek miał przestraszoną twarz. Ostatnie czego potrzebowałem to strach. Nic nie mówiłem. Milczałem, patrząc z odruchową pogardą. Człowiek stał w strugach deszczu, woda spływała po jego brudnych włosach, teraz trząsł się jeszcze z zimna, nie zamaskowanego nawet przez solidną dawkę alkoholu. Odwróciłem się od niego, nie mając najmniejszej ochoty moknąć. Spojrzałem w kierunku zanikającej we mgle alei bloków. Ruszyłem w jej kierunku, ignorując rozpaczliwe, bełkotliwe krzyki mojego rozmówcy. Wtedy zerwał się wiatr. Wiał wczoraj, nie wiem czy pamiętasz, Silny jak huragan, lodowacie zimny. Wiał mi prosto w twarz, wyciskając niechciane łzy z oczu. Nie pomyślałem już ani razu o tym człowieku. Dopiero teraz, gdy staroświeckim piórem kreślę czarne szlaczki na kartce papieru przypomniało mi się o tym bezsensownym spotkaniu Nie wiem, kim był człowiek, czego chciał i czemu akurat ode mnie. Czy ich widzę? Oczywiście że widzę, pewnych rzeczy po prostu się nie da nie widzieć, nie zwracać na nie uwagi. Może to on był ich ostatnim celem. Wtedy pomaganie mu było ostatnią rzeczą na jaką mógłbym sobie pozwolić. Jeszcze tego brakowało by w jednym pomieszczeniu znajdowały się dwa obiekty, które Ci bez twarzy mają na swojej liście.

Barykaduję drzwi. Obawiam się tylko szybów wentylacyjnych. Ich nie idzie nijak zablokować. Mam w domu kolekcję noży do mięsa. Leżą naostrzone, nigdy nie używane. Gotowe by chwycić i wbić komuś w serce. Mam nadzieję że nigdy nie będę musiał tego zrobić. Chociaż w sumie fajnie by kiedyś było zabić człowieka. Co innego mogę z nimi zrobić? Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić, by ten ktoś był kimś takim jak ja. Nie ma takich jak ja. A każdy który chce takim być jest moim wrogiem. Jak ten człowiek, który wołał pomocy. Też ich widział. Wiem, że nie wszyscy ich widzą. Inaczej wszyscy oszaleliby. Nie wiem, czy ktokolwiek chciałby wówczas z kimkolwiek rozmawiać. Jaką mamy gwarancję, że drugi człowiek ma twarz, nie jest ona tylko cienką maską ukrywającą obklejone skórą jajo czaszki? Obserwuję ich na tyle długo, że wiem, że noszą maski. Muszą, by się ukryć. Wydają się zwyczajni. Patrzą się w twarze innych by oddać lepiej fałszywe emocje.

Tamten człowiek ich widział. Widział tajne znaki, które sobie pokazują, tajemnicze pakunki, które przemycają przed świtem, w szarej mgle listopadowych poranków, wzory wypisane markerem na malowanych ścianach, ogromne kręgi, rysowane niemal dokładnie kredą dookoła całych osiedli. Widział. I nie potrafił sobie z tym poradzić. Najpierw szukał ratunku na dnie butelki. Kiedy tam go nie znalazł, natrafił, jakby przyciągany magnesem na mnie. Ale ja nie mogłem mu pomóc. Albo radzisz sobie sam, albo umierasz.

Twarzo, widzisz ich? Wiem, że tak. Widzę to w twoich szklanych oczach. W twoim oddechu, którego nasłuchuję z tak bardzo daleka brzmi echo ich głuchych kroków. Nie chcę traktować Cię jak wroga. Mówiłem, że jesteś inna. Śniłem dziś o tobie, w przerwach między koszmarami. Byłaś ostatnim obrazem zanim znów zbudziłem się w środku nocy, spocony, walcząc z urywanym oddechem, starając się przekonać się, że nie stoi nade mną chuda, wysoka postać, z twarzą ukrytą daleko w cieniu. Że to przenikliwe, trupie zimno, które czuję na swojej łydce wynika tylko z tego że nie przykryłem jej kołdrą, że nie dotykają tam mnie martwe palce. Kto wie, może ty też śnisz o mnie między koszmarami. Może się mylę, może jesteś zupełnie kimś innym. Ale nie wydaje mi się.

Jak sobie z nimi radzisz? Może wiesz coś o nich? Może miałaś z nimi styczność? Może nawet mieszkasz z jednym z nich? Proszę powiedz mi, że moje obawy są nieracjonalne. Że to tylko odbicia światła. Moje zaburzenia ze wzrokiem. Paranoja. Halucynacje. Chciałbym, żeby to była prawda. Jest gorzej, znacznie gorzej. Proszę Cię, odezwij się.

Szary Człowiek

 

19 listopada

Twarzo,

Do trzech razy sztuka. Tym razem wysyłam ten list. Napisałem wcześniej dwa. Nic z nimi nie zrobiłem. Leżą na dnie mojej szuflady.

Mam trzy szuflady w swoim biurku. Szuflady łez, wstydu i snów. Może i trochę pretensjonalne jest nadawanie poetyckim imion szufladom. Ale chyba każdy zasługuje na odrobinę poezji w swoim życiu. W szufladzie łez trzymam stare rzeczy, porzucone prace, zdjęcia z innymi ludźmi, skondensowane i przelane na papier wspomnienia, muszle znad morza, kartki pachnące czyimiś perfumami, czyjeś łzy w plastikowej probówce. Wszystko co przypomina mi dawno utracony raj. Staram się nie otwierać tej szuflady, jednak zaglądam do niej prawie codziennie, wiesz, taki masochizm. W drugiej szufladzie trzymam teraźniejszość, wszystko co muszę robić, by przeżyć. Nic mi nie wyszło w moim pieprzonym życiu. Trzymam tam  wszystkie dokumenty, umowy, bilety, wszystkie pierdoły które pozwalają mi na jedzenie szarej papki i mieszkanie w domu, którego nienawidzę. Domu, z którego jedynym widokiem są morza innych bloków, domu pozbawionego podstawowych sprzętów, w którym boję się mieszkać. W trzeciej szufladzie trzymam sny. Kiedyś chciałem prowadzić ich dziennik, by lepiej je pamiętać. Był to błąd. Bo bardzo szybko zorientowałem się że to w sumie cały czas jeden sen. Składający się z nieposkładanych, niepokojących, czarno-białych obrazów. Tylko krew powinna być tam czerwona. Nie jest. W moich snach krew jest czarna jak smoła, równie gęsta i lśniąca na tle białej skóry. Nie pamiętam wszystkich obrazów, inne są tak dziwne, że nie potrafię ich zwizualizować po przebudzeniu.

Na jednym widzę siebie, młodszego o dziesięć lat. Jak idę w letnim dniu, na tle rozgrzanego asfaltu, pośród szumiących, zielonych drzew. Czarno-białe słońce grzeje niemiłosiernie, a ja jestem szczęśliwy. Wdycham opary lata, krztuszę się młodością świata. A coś wokół umiera. Idę mostem. Nad rzeką pełną czarnej krwi. Na rzece płynie statek. Oceaniczny żaglowiec. Żagle są z ludzkiej, żyjącej skóry. Widać na nich wykrzywione w bólu twarze, wołające o litość. Żaglowiec jak to we snach, przenosi się na morze pełne sztormów, wystawia wiosła z ludzkich kości, pruje nimi o twardą posadzkę zastygniętej w falach wody. Wiosła kruszą się, jednak statek płynie dalej, niczym lodołamacz przeciskając się przez nieruchome morze. Burty są ze zbitych okien, starych, obrzydliwie białych sprzętów, poupychanej dziwnie przeróżnej elektroniki, poroży jeleni, potrzaskanych desek. Na rufę zatknięty jest posąg nagiej, biomechanicznej kobiety. Wokół jej ogromnych piersi i niewidzących oczu poupychane są sterty kabli, przycisków i przełączników. W oddali widać port statku, daleką, zasnutą we mgle metropolię. Widzę jej ogromne wieżowce, świecące na czerwono nad horyzontem. Widzę tam mnóstwo podobnych statków, pędzących w tym kierunku. Nigdy nie spoglądam w stronę tego miasta, nigdy nie udaję się wraz ze statkiem w jego stronę. W tym mieście mieszka zło. Wiem o tym, wyczuwam to każdą cząstką mojej sennej duszy. Raz wszedłem na statek. Wiosła napędzają się same, podobnie żagle i ster. Na samym środku stoją komputery, dziwne centrum dowodzenia. Kontrastujące z niepastowaną podłogą, srebrno – czarne, nowoczesne, z migającymi w szalonym tempie ikonami i ciągami liczb. Plątanina kabli biegnie od nich do pozostałych części okrętu. Kable biegną do wszystkich wioseł, do figury na rufie i do pasażera statku. Bo pasażer jest jeden. Słyszałaś kiedyś o królu szczurów? Znajdowano podobno takie w kanałach. Kilkanaście, kilkadziesiąt szczurów, związanych ze sobą ogonami, wzajemnie unieruchomione, próbujące poruszać się razem. Tam jest król ludzi. Kilkadziesiąt osób, poplątanych rękoma, nogami, jelitami i włosami, sklejonymi krwią, tłuszczem i łojem. Siedzą razem, nie mogąc się ruszyć, bełkoczą coś w swoim własnym języku. Ci którzy mogli, wyciągali w moją stronę ręce, jakby prosili mnie bym się dołączył. Oni też podłączeni byli kablami do komputera. Kilku z nich miało wtyczki tam, gdzie powinny być oczy.

To tylko jeden obraz. Jeden z bardziej zrozumiałych. Jest ich wiele, ale nie mam tyle czasu i papieru by wszystkie opisywać. Kiedyś próbowałem przelać go na papier. Podobno schizofrenicy tak robią i im pomaga. Nie rysowałem niczego od czasów lekcji plastyki w gimnazjum, dawno, dawno temu. Kiedyś bazgrałem przy długich rozmowach telefonicznych, ale dzisiaj z nikim nie rozmawiam. Nie mam nawet komórki. Poddałem się już przy kształcie statku. Wyglądał raczej jak połówka jabłka z wbitymi tyczkami niż coś co mogłoby pływać. Próbowałem jeszcze kilka razy. Raz nawet skończyłem, z żałosną, dziecięcą wizją koszmaru. Wszystkie próby schowałem do szuflady. Jest w niej wszystko, rzeczy o których kiedyś marzyłem, zawiedzione nadzieje, koszmary. To wszystko pod hasłem snów. Snów, które śnię pod nieśmiałym wzrokiem mojego przerażającego współlokatora. Nie wiem czy on istnieje, ale zbyt mało jest przesłanek, bym sądził że jest inaczej.

Wyjąłem te dwa listy, o których Ci mówiłem z szuflady snów. Wrzuciłem wszystko razem w jedną kopertę. Mam nadzieję, że je przeczytałaś. Może i nieco sobie przeczą, ale nie chcę się powtarzać. Trzy dni temu ktoś do mnie zagadał, chociaż musiałem go zignorować. Dzisiaj ktoś do mnie zapukał.

Usłyszałem pukanie w martwej godzinie przed świtem. Kiedy noc uważa, że nigdy nie odejdzie, a dzień nie śmie jej zaprzeczyć. Kiedy szarość ustępuje innej szarości. A chęć do życia wydaje się tylko akademicką hipotezą. A ja wstaję z łóżka tylko i wyłącznie po to by przegnać nocne demony. O tej godzinie usłyszałem łomot w swoje drzwi. Zupełnie jakby nie mógł użyć dzwonka do drzwi. Na mojej klatce schodowej zawsze pali się światło, jednak tego dnia było ordynarnie zgaszone. Nie widziałem swojego gościa. Bałem się otworzyć drzwi. A on wciąż pukał. Nie tak jak większość ludzi, którym się nie otwiera – jedna seria, przerwa, druga seria, przerwa. Nie, on pukał bez przerwy, w dziwnym, wolnym rytmie. Nie przestawał ani na sekundę. Jak tak dalej pójdzie, to obudzi sąsiadów, pomyślałem. Sąsiadów, których nigdy nie widziałem, nie byłem nawet pewien czy istnieją, czy te pozostałe drzwi nie są tylko malunkami na ścianie.

Nacisnąłem klamkę. Otworzyłem drzwi, które otwarły się z nieprzyjemnym szelestem, zahaczając o wycieraczkę. Nikogo tam nie było. A nie słyszałem żadnych kroków, biegnących w górę czy w dół. A ciemność nie była tak nieprzenikniona by nie móc go wypatrzyć w promieniu kilku metrów. Kimkolwiek był, zostawił list. Jakieś ulotki, artykuł z gazety, kilka czerwonych, zasuszonych liści. Czarno-białe zdjęcie. Nawet ich nie oglądałem, wszystkie wrzuciłem do szuflady snów. Szczerze mówiąc, boję się co tam mogło być. Boję się że wróci.

I w sumie to boję się Ciebie. Boję się, że nigdy nie odpiszesz, że nie przeczytasz moich listów, albo przelecisz po nich wzrokiem z pogardliwym uśmieszkiem na ustach. Że wyrzucisz je do śmietnika lub kominka (o ile masz jakiś kominek) Że nigdy mi nie odpiszesz, zostawisz mnie na zawsze samego z koszmarem. Chyba jesteś moją jedyną nadzieją na cokolwiek. Nawet nie wiem na co. I obawiam się, że odpiszesz. Obawiam się tej zmieszanej ze wstydem niepewności gdy będę otwierał Twoją kopertę. Ale odpisz, proszę. Powiedz mi coś o sobie, nie chcę wciąż zanudzać Cię swoim strachem.

Przede mną stoi butelka wódki. Smakuje obrzydliwie, ale dochodzę już do połowy. Zapakuję listy w kopertę, i wyjdę niemal nieubrany na nieustający deszcz. Wrzucę ją do skrzynki, wrócę i rzucę się na łóżko, nie pamiętając o demonach. I będę czekał

Będę czekał.

Zapomniałem

 

19 listopada, dziennik „Same Fakty”: Szok! Poćwiartował się!

Wczoraj w nocy dokonano naprawdę przerażającego odkrycia. Filip S. (29 l.) próbował popełnić samobójstwo. Jak twierdzą świadkowie pociął się żyletką, jak policzyła policja, w 341 miejscach (sic!). Jego dom podobno przypominał rzeźnię. Dzięki szybkiej interwencji udało się go uratować. Jak mówi inspektor Tomasz J. (43 l.) „Zdarzają się takie przypadki, zwłaszcza wśród psychicznie chorych. Nie wykluczamy udziału osób trzecich, wbrew temu co mówią jego sąsiedzi skłaniamy się raczej ku tej możliwości”. Podobno poszkodowany nie był pod wpływem środków odurzających! W wyniku zdarzenia prawdopodobnie straci wzrok! Nasz reporter będzie donosił kolejne informacje na ten temat. Być może inny sprawca nadal jest wśród nas!

21 listopada

Szary Człowieku,

Nie wierzę że zapomniałeś jak masz na imię, powiedz mi, jeżeli chcesz ze mną rozmawiać.

Ale Ci odpisuję. Miło mi że do mnie napisałeś. Też nie narzekam ostatnio na nadmiar towarzystwa. W ogóle to dziękuję. Pierwszy raz słyszę, że mam niezwykłą twarz. Zawsze uważałam, że jest okropnie pospolita. Brązowe włosy, brązowe oczy, dość regularne rysy – nikt nigdy nie powiedział że jestem brzydka, ale nikt nie uznał mnie za nazbyt urodziwą. Ale ty chyba o czymś innym mówiłeś.

Zadałeś mi tyle pytań, że nie wiem na które najpierw odpowiedzieć J. Wiesz, ja lubię listopad. Lato jest przereklamowane. Nie wiem, co jest tak niezwykłego w lecie. Nie przepadam specjalnie za upałami, klejącą się skórą i ubraniem, po którym jakby ktoś jeździł żelazkiem. Zimą, wszędzie jest biało, nudzi się szybko. A w listopadzie spadają liście, nie jest ani za ciepło ani za zimno i pada. A ja lubię deszcz. W taką pogodę puszczam sobie smutną muzykę. Jeśli chcesz, mogę Ci polecić parę zespołów. Smutna muzyka daje mi wenę. O wiele lepiej przy niej się uczę, o wiele lepiej idzie mi malowanie. Lubię to robić, nawet chciałam się dostać na ASP, ale by mnie nie przyjęli. Tam to trzeba mieć talent. Jeśli pozwolisz, to namaluję twój sen, może i był straszny, ale na obraz nadaje się idealnie. Trochę jak Tratwa Meduzy, nie wiem czy kojarzysz? Tam też może wydaje się zastygnięte, a ludzie splątani. Może jakoś to podświadomie przetworzyłeś? Wiesz, studiuję psychologię, znam się trochę na takich rzeczach. Co prawda nie czuję się kompetentna by pomóc Ci tak jak bym chciała. Nie obraź się, ale zaburzenia psychiczne wręcz przez Ciebie się wylewają. Jeżeli nie chcesz być samotny to idź gdzieś, poznaj ludzi, nie musisz się ich bać, naprawdę zdecydowana większość ma twarze. A nawet jeśli nie, to kto powiedział, że człowiek musi mieć twarz, by być dobrym towarzyszem? Może nie oceniaj po pozorach :)

Też się Ciebie spytam jak masz na imię, ile masz lat i czym się zajmujesz? Możemy nawet iść na piwo, jeżeli nie lubisz pić samemu. I nie bój się, naprawdę nie ma czego. Zastanów się, co może Ci się stać. Jeżeli nic, to nie ma się czego obawiać. Głowa do góry, nie wszystko jest takie szare, jakbyś chciał. A co do pukania, może ci się przyśniło. Albo był to listonosz, skoro mówisz, że zostawił jakieś ulotki.

Co do ludzi bez twarzy… Jasne, że ich widziałam. Kto ich nie widział? Mijamy ich codziennie na ulicy, a sekundę później nie możemy odtworzyć ich widoku, choćbyśmy nie wiadomo jak próbowali. Później śnią się nam te twarze, a my myślimy, że podświadomość tworzy nam nowe obrazy. I nie wiem, czemu mieliby chcieć zabić akurat Ciebie. Nie bój się, wiosną nie będą tak straszni.

Ale masz rację, Szary człowieku. Nie czekam na nic i na nikogo. Po co oczekiwać przyszłości skoro dzisiejszy dzień jest sam w sobie wystarczająco dobry? I zły? Przyszłość zadba sama o siebie :)  Odpisz mi, przyjemnie będzie powymieniać z kimś listy. Tak, jest to przestarzałe. Ale to jest w tym najfajniejsze. Albo po prostu się spotkajmy.  

Trzymaj się,  Lila

 

22 listopada

Droga Lilo,

(bo chyba to Twoje imię, pseudonim, cokolwiek). I chyba tak się powinno zaczynać listy. Nie wiem, nie znam się na tym. Masz rację, nie zapomniałem swojego imienia. Imię jest czymś co tak wrasta w człowieka, że nie sposób się tego pozbyć. Nawet jeśli wszyscy będą znali Cię pod innym, i nikt poza Tobą nie będzie go pamiętał, to może nie będziesz w stanie całkowicie wyrzucić go z pamięci, zawsze w umyśle strzeli jakaś iskra, kiedy je przypadkiem usłyszysz. Pamiętam swoje imię. Ale imię przypomina mi dobre, stare czasy. Bo imię służy tylko do tego by ułatwić komunikację, kiedy nie masz z kim rozmawiać, staje się ono bezużyteczne. Można by przeżyć na pustyni bez imienia. Piasku nie obchodzi kogo zasypuje. Ja też pogodziłem się z tym, że będę kiedyś bezimiennym trupem. Dlatego nie powiem Ci jak naprawdę się nazywam. Żeby ułatwić komunikację, możesz zwracać się do mnie… W sumie to zwracaj się jak chcesz, naprawdę mnie to nie obchodzi. Nadając komuś imię, nadajesz mu nową historię. Niczego tak bardzo nie pragnę jak nowej historii.

Ile mam lat? Wydaje mi się, że trzydzieści jeden. Ale czuję się dwa, trzy razy starzej. Przeczytałem ten artykuł, który przyniósł mi ten twój „listonosz”. Jakiś beznadziejny tabloid. Biała czcionka na czarnym tle, ogromne litery w nagłówkach, podawany wszędzie wiek bohaterów, nadmiar wykrzykników, niedobór jakichkolwiek informacji. Wiesz o co chodzi. Ale tym razem wiedziałem że coś jest na rzeczy. Chodziło o jakiegoś człowieka. Domyśliłem się o kogo, bo wstawili obok jakieś bezsensowne zdjęcie. Tego, którego spotkałem parę dni temu i odmówiłem pomocy. Ktoś pociął go żyletką, jak kot, który ostrzy pazury. Tak żeby przeżył. Najprawdopodobniej sam wezwał pomoc. To było ostrzeżenie. Dla niego. I dla mnie. Ktoś postawił mi ultimatum, a ja nawet nie wiem co mam zrobić by spełnić jego warunki. O ile oczywiście ma jakiekolwiek warunki, a nie jest po prostu groźbą psychopaty.

Mówisz, że studiujesz psychologię? Brzmi cholernie ciekawie. Choroby psychiczne są po prostu szalenie interesujące. Poczekaj tylko aż się z nimi zetkniesz. Z ludźmi – roślinami, ludźmi, którzy stracili nawet swoje imię, ludźmi patrzącymi się przez całe życie w jeden punkt, ludźmi słyszącymi głosy, wyjącymi w środku nocy, chwytających się Ciebie jak ostatniej deski ratunku. Sprzątałem przez rok w szpitalu psychiatrycznym. Musi tam być idealnie czysto, idealnie biało, by ci jeszcze zdrowi również zwariowali. Bo zdrowi też tam są. Albo udają chorych z sobie tylko znanych powodów, albo zostali tam wtrąceni przez swoich bliskich, którzy wywęszyli tu idealny sposób na pozbycie się ich. Chory, który mówi że jest zdrowy, jest chory jeszcze bardziej. Ludzie potrafią być naprawdę okrutni. Nie będę już mówił, o tym co tam robiłem, o zapoconych, obsikanych prześcieradłach, odchodach leżących w dziwnych miejscach, napisanych różnymi substancjami bezsensownych napisach na ścianach, czyszczeniu wiader, z których jedli, nie raz kilkukrotnie tą samą potrawę. Od kiedy skończyłem studia i opuścili mnie wszyscy ludzie imam się różnych zajęć, nigdy dłużej niż rok jednego. Sprzątałem już w szpitalu, zamiatałem ulice,  byłem szatniarzem, rozpakowywałem towary, obecnie roznoszę gazety. Nic co wymagałoby umiejętności, większego kontaktu z ludźmi czy mówienia. Pozwala mi przeżyć. A nie mam wygórowanych wymagań. Niektórzy nazywają takie życie wegetacją. Pewnie ludzie w autobusach, ci w garniturach, z teczkami, zegarkami i rodziną, albo ci w swetrach, z laptopami i ambicją myślą o mnie jak o chodzącym automacie. Wpatrzony gdzieś w przestrzeń pustymi oczami, nie czyta książki, nie gra na komórce, zajmuje tylko miejsce. A książek nie potrafię czytać w autobusach jeśli o to chodzi. Potrzebuje ciszy i spokoju. Inaczej nic do mnie nie dociera.

Czemu ja zawsze tak odbiegam od tematu? W sumie to nie ma żadnego tematu, jakby się głębiej zastanowić. W każdym razie postanowiłem obejrzeć tego człowieka. Był niemal jak ja, w moim wieku, wyglądający znacznie starzej, pewnie też bez żadnych przyjaciół. Znalazłem, nie pytaj jak, szpital w którym go trzymają. Zmarnowali na niego kilka litrów krwi. I to jeszcze grupy AB. Powiedziałem im że jestem jego przyjacielem. Na pewno mi nie uwierzyli, ale jak mogli odmówić. Nawet wyglądaliśmy podobnie. To znaczy kiedyś. Bo teraz tamten nie wyglądał podobnie do niczego. Napisano, że pocięto go 341 razy. Wydaje się że więcej. Naprawdę jestem pełen podziwu dla tego, kto go tak urządził. Musiał tamować każdy krwotok po kolei, tam żeby nie ustał do końca. A na końcu wezwać policję i czmychnąć, wszystko w odpowiednim czasie.

W oczy rzuca się jego twarz. Rany już się zasklepiły, ale wciąż są czerwone. Włosy ma przerzedzone, z białych przedziałków migają czerwone, krzywe linie. Na czole ktoś chyba chciał złożyć nieudany podpis, którego żadną siłą nie idzie rozczytać. Policzki oszczędził, tylko na kościach policzkowych przejechał po kilka razy. Końcówki uszu pociął, tak że można każdą częścią ruszać oddzielnie. Rozszerzył uśmiech, nad wargami wyciął karykaturalne, podkręcone wąsy. Tak samo broda. Brwi ma ogolone, chyba tą samą żyletką co narysowane następne. Ten co go tak urządził naprawdę się popisał kreatywnym okrucieństwem. Pociął gałkę oczną, obciął powieki. Nie będzie nic widział, nie będzie mógł spać. Słyszałem, że lekarze się starają, ale co oni mogą pomóc? Reszta ciała wygląda tak samo, na rękach i nogach powycinane są może i fantazyjne, ale na pewno nie ładne wzorki. Wygląda jak robota niewyżytego tatuażysty – psychopaty. Wzdrygnąłem się na jego widok. Każdy by się wzdrygnął. Są takie rzeczy, odczucia, które działają okropnie na wyobraźnię, nawet jeśli nie było się nigdy ich świadkiem. Paznokcie po tablicy, banan z majonezem, połykanie szkła, przecinanie gałki ocznej. Nie muszę chyba tego komentować.

– Filipie – powiedziałem, podchodząc do niego. Na szczęście ludzie bez twarzy zostawili mu język.

-To ty? – zapytał szorstko.

-Wybacz. Powinienem ci pomóc.

-Nie. Albo radzisz sobie sam, albo umierasz. Nie ma pomocy, jesteśmy wszyscy pieprzonymi egoistami. Też bym ci nie pomógł. Wybacz, że w ogóle cię prosiłem. – mówił przez zaciśnięte zęby, starając się tamować ból.

– Kto ci to zrobił? – zapytałem

-Sam sobie to zrobiłem – jestem pewien, że gdyby miał oczy, spojrzałby na mnie wzrokiem pełnym pogardliwego szaleństwa – swędziało mnie. To się podrapałem

Nie wiedziałem co odpowiedzieć.

-W pewnym momencie zaczyna swędzieć za bardzo. Żyletki są zbyt mało ostre. A wiesz, że musisz zadać sobie ból, albo oszalejesz. Gdyby był tam ul, wysypałbym sobie pszczoły na głowę. Gdyby jechał kombajn to wskoczyłbym pod niego. A miałem tylko żyletki.

-Powiedz mi prawdę – odparłem możliwie łagodnie.

-Przecież ci ją, kurwa, mówię. Myślisz, że co, że przyszli ci, których tak bardzo się boisz, pocięli mnie, po czym zadzwonili grzecznie na policję i sobie poszli? – spytał z lekceważeniem. Tak dokładnie myślałem. W sumie to nadal tak myślę.

-Oczy też cię swędziały?

-Gdybym wciąż je miał, właśnie zaczęłyby mnie swędzieć od twojego widoku, boidupo. Ten strach aż było widać w twoich oczach. Byłem pijany i swędziało mnie, ale wiem. Potrafię patrzeć w twarze znacznie lepiej niż ty. Już nie chcę. To swędzi. Muszę się drapać.

-To nic nie da.

-A co coś da? Wchodziłeś kiedyś do ich domów? Zabierałeś im kiedyś pakunki? Nie, marnujesz życie, drżąc ze strachu. Wiesz co? Po prostu gardzę tobą.

A ja po prostu uwielbiam takich ludzi. Nigdy tak naprawdę nie rozmawiali, nie widza, nie znają, nic nie wiedzą, a i tak plują nienawiścią. I nie potrafi dostrzec, że coś jest nie tak. Mimo 341 cięć na ciele.

-No cóż, nie mów mi nic o strachu, człowieku, który wyłupiłeś sobie oczy by czegoś nie widzieć. A raczej ktoś to zrobił. Wątpię byś dał radę.

-Głupcze! – półgłosem próbował krzyknąć człowiek. Nie wiedział, że już odwróciłem się plecami i wyszedłem, zostawiając go samego z bólem. To i tak była najdłuższa rozmowa, jaka, prowadziłem od pięciu lat. Oczywiście musiała być pełna nienawiści i do niczego nie prowadzić.

Maluj sobie co chcesz, nie będę Ci zabraniał. Ale nie, ta cała Tratwa wygląda zupełnie inaczej. Na tym obrazie jest porządek, jest kompozycja, w moim śnie nie ma. I na tym obrazie jest nadzieja. Bo rozbitkowie widzą gdzieś daleko ratunek. Nadzieja to największe gówno jakie ktoś kiedykolwiek wymyślił. Idealne dla ludzi, którzy nie potrafią pogodzić się z faktami. W moich snach nie ma żadnej nadziei.

I nie, nie jestem chory psychicznie. Przebywałem z wystarczająco ilością takich ludzi by móc to stwierdzić. A co do ludzi bez twarzy, oni naprawdę jej nie mają. Nie bawię się tu w żadne przygłupie metafory.

A Twoja propozycja, by wyjść na piwo… Pierwszy raz od ośmiu lat ktoś mi taką składa. Nie powiem że nie cieszę się z tego powodu. W sumie to nie wiem czy to radość. Nie odczuwałem czegoś takiego od tak dawna, że nie poznałbym nawet gdyby weszło mi do domu i kopnęło w tyłek. Ale może i tak. W sumie to chciałbym, nie wiem czy ty chcesz. Nie potrafię rozmawiać z ludźmi, a ty jak widzę, nie jesteś chyba specjalnie wylewna. Jeżeli mimo to nadal podtrzymujesz propozycję, to ją przyjmuję. Może być w dowolny dzień tygodnia, napisz mi kiedy i gdzie, a tam się zjawię.

A poza tym, może i masz rację, że nie należy oczekiwać przyszłości. To znaczy miałabyś rację, ale wychodzisz z błędnych założeń. Bo zakładasz, że teraźniejszość zasługuje na to by się nią cieszyć. A tak nie jest, żadną miarą. Boże, ale ja muszę smęcić. Tylko proszę, odpuść sobie to całe gadanie w stylu „nie przejmuj się, głowa do góry, wszystko będzie dobrze”. Nie dość że śmierdzi hipokryzją na kilometr to jeszcze irytuje jak mało co. Mam nadzieję, że ty też nie potrzebujesz takich zachęt

Być może do zobaczenia,

Wstaw tu co chcesz

 

24 listopada

Gawronie,

Na litość boską, ale ty potrafisz być irytujący :) Wiesz, ile myślałam jak by Cię tu nazwać? Żadne normalne imię nie pasowało ni w pięć ni w dziewięć, więc postanowiłam wymyślić Ci jakiś pseudonim. Ja mam od rośliny, stwierdziłam że ty powinieneś mieć od zwierzęcia. A ptaki są najbardziej uniwersalne. Gawron chyba pasuje, jest szary, większy od kawek, ale im ustępuję, wydaje się wycofany i nieśmiały. Jeżeli nie chcesz być Gawronem to powiedz, wymyślę coś innego :)

Nie potrzebuję żadnych pocieszeń, bo w sumie nie jest mi smutno. A ludzie i tak będą Cię pocieszać, bo co innego mają zrobić? Większość ludzi wychodzi z założenia, że jeśli podzieliłeś się z nimi swoimi uczuciami to potrzebujesz pomocy. Skwitowanie tego zwykłym „aha” nie załatwia sprawy, więc pocieszają.

Nie do końca wiem na co cierpiał ten człowiek, o którym napisałeś, ale to musi być poważne. Niektórym odbija tak na dobre, niektórym to nawet długoletnie pobyty w szpitalach psychiatrycznych nie pomagają. Nie wiem co to była za instytucja w której pracowałeś, normalne tak nie wyglądają. A do pomyłek dochodzi bardzo rzadko, ludzie nie trafiają tam tak po prostu. Dobrzy psychiatrzy potrafią rozpoznać kiedy ktoś rzeczywiście jest chory. Może byłeś tam parę lat temu i natrafiłeś na jakiś relikt zeszłej epoki.

Wracając do tego człowieka to dobrze zrobiłeś, że nie chciałeś mu pomóc. Ciesz się, że pociął tylko siebie, a nie ludzi naokoło. Bo moim zdaniem mógł sam sobie to zrobić, bez pomocy innych. A to jego mówienie, że się nie pomaga to straszna bzdura. Człowiek jest istotą społeczną. Od tego są inni ludzie , by pomagać w razie potrzeby.

Zawsze piszesz takie długie listy, nie dość że opowiadasz niestworzone historie, to jeszcze się starasz jak to piszesz. Bo sprawiają wrażenie jakbyś myślał nad każdym słowem. A mi głupio odpisywać na takich małych kartkach. Nie mam żadnych historii do opowiedzenia. Nie powiem, że moje życie jest szare i nudne, bo to nieprawda. Ale nie zdarza się w nim nic nadzwyczajnego. Tych twoich ludzi bez twarzy, owszem widziałam. Przyśnili mi się. Ze wszystkich wspomnień tamtego dnia postanowiłam wybrać akurat te. Większość ludzi powiedziałaby, że to mózg wybrał, no ale czym jest mózg jak nie częścią Ciebie? Tak samo jak chorujesz, to w końcu zdrowiejesz, czasem nic nie robiąc. Ja wtedy mówię, że wyzdrowiałam, a nie że mój organizm wyzdrowiał.

W każdym razie śnili mi się twoi ludzie bez twarzy. Było ich kilku, spotkali się w jakimś pomieszczeniu. Wyglądało jak moja kuchnia, tylko nad kuchenką z dziwnych przyczyn powieszone były ryby. Rozsiedli się wygodnie na krzesłach. A ja nie wiedzieć czemu ich wszystkich tam zaprosiłam. Nawet pytałam czy chcą herbaty. Nie mogli odpowiedzieć bo nie mieli ust. Wyjęli jakiś dziwny pakunek, pewnie ten o którym mi mówiłeś. W środku było ciasto. Właściwie to tort. Podzielili go na równe części i zjedli. Ja w tym czasie gdzieś wyszłam. Znalazłam się, nie wiedzieć czemu na pustyni. Stwierdziłam, że jest za ciepło, ale wtedy zaczęło padać. No i to było na tyle dziwne, że się obudziłam. Sny są strasznie głupie, co nie? Niestety nie mam takich wizji jak Ty.

A poza tym nie przypominam sobie bym kiedykolwiek widziała takie coś. Mogę brzmieć wkurzająco, ale może masz wadę wzroku, albo światło pada jakoś dziwnie? :)

Pisanie listów jest owszem fajne, ale chyba nie umiem tego robić dobrze. Choroba pokoleniowa. Tak, nadal chcę się spotkać. Mimo wszystko dziwnie się rozmawia z człowiekiem, którego nigdy się nie widziało. Miałoby to uzasadnienie, gdybyś mieszkał gdzieś w Chinach czy innej Australii, ale jesteśmy prawie że sąsiadami, więc trochę tak głupio. Może być nawet jutro (25 listopada) o 18. Spotkajmy się przed moim blokiem. Postaram się wymyślić jakąś ciekawą historię.

Do zobaczenia

Lila

 

Szaleniec opuszcza szpital!

Parę dni temu pisaliśmy o Filipie S. (29 l.). Mężczyzna pociął się żyletkami, pozbawiając się wzroku. Wczoraj opuścił szpital, tłumacząc się tym, że nie potrzebuje pomocy. Jak mówi dyrektor placówki, Janusz K.(54 l.: „nie możemy nikogo trzymać bez jego woli”. Pacjent odmawia poddania się badaniom psychiatrycznym. Można wręcz powiedzieć, że uciekł ze szpitala! Miejmy tylko nadzieję, że nie wyrządzi więcej szkody sobie ani innym.

Bestialsko zabili kota!

Prawdziwym bestialstwem popisali się mieszkańcy tego miasta. Nad ranem pani Krystyna Z. (62 l.) znalazła przybitego do drzwi piwnicy kota. Został przybity gwoździami, a ręce i nogi odrąbano mu piłą! Trwa poszukiwanie sprawców

 

25 listopada

Lilo,

Czemu nie przyszłaś? Czekałem na Ciebie o osiemnastej, tak jak napisałaś. Czekałem w niekończącym się, zimnym, powolnym jesiennym deszczu. Wypatrywałem Ciebie ze wszystkich stron horyzontu, patrzyłem wysoko na twoje okno, w którym na chwilę nawet nie zabłysło światło, wystukałem nawet cyfry na domofonie, a gdy po kilku krótkich sygnałach nie dałaś znaku życia, wziąłem kartkę i nabazgrałem powyższe słowa. Byłem przygotowany na taką ewentualność.

Poczekam na odpowiedź, może zapomniałaś, popsuł Ci się domofon, w miejscach z powodów dzieją się rzeczy z ludźmi. Zdarza się i tak. Proszę, odpisz mi, bo zacznę się martwić. Jeżeli coś Ci się stanie będę czuł się winny.

Ostrzeżono mnie po raz kolejny. Zabito jakiegoś kota. Przybito gwoździami do drzwi i odrąbano ręce i nogi. To kolejna groźba. Wiem, że w moją stronę, bo z jakiegoś powodu ktoś wsunął mi ten brukowiec w framugę drzwi. Zresztą miałem kiedyś kota. Był moim jedynym przyjacielem, nawet jeśli uważał inaczej. Zdechł dwa lata temu. Przejechał go samochód.

Nieważne. Wrzucam to do skrzynki na listy. Jeśli zmieniłaś zdanie i nie chcesz mnie widzieć – po prostu powiedz. Nie będę miał nic przeciwko

Może jednak do zobaczenia

Gawron

26 listopada

Gawronie,

 Wybacz mi, że musiałeś czekać. Naprawdę nie chciałam Cię wystawić. Po prostu wczoraj czułam się cholernie źle. Niby nie miałam gorączki, biegunki czy innych takich, ale czułam się fatalnie. Teoretycznie nic mi nie dolegało, ale nie mogłam wstać z łóżka. Każda czynność sprawiała mi ból, bardziej psychiczny niż fizyczny. Po jednym wykładzie urwałam się z zajęć. Po prostu rzuciłam się na łóżko, twarzą w dół i spałam cały dzień. Żadne budziki czy domofony po prostu nie były w stanie mnie obudzić. Dzisiaj znajdę na tyle sił by chociaż wstać z łóżka, zjeść cokolwiek i przejść się aby wrzucić tą kartkę do twojej skrzynki, ale wciąż jest źle. Spałam dzisiaj do 13, i wciąż czuję się senna. To chyba kara za nieodczuwanie jesiennej depresji J. Jak poczuję się tylko lepiej to od razu Ci powiem, obiecuję. Na razie nie mam siły by napisać więcej.

Do zobaczenia J

Lila

 

26 listopada

Droga Lilo,

Jeśli jest tak jak mówisz, to oczywiście Ci wybaczam, jak mógłbym zrobić inaczej? Mam nadzieję, że szybko wyzdrowiejesz i że ta choroba jest wyłącznie przypadkowa. Tymczasem ja, chyba rozpaczliwie szukając towarzystwa, patrzyłem się w twarze, coś czego dawno nie robiłem. Szukałem twarzy naznaczonej znamieniem lęku, tego, który widziałem u mojego znajomego Filipa. Nie mogłem takiej znaleźć. Gdy zamiast tego dojrzałem gdzieś bezokie oblicze zrezygnowałem. Jestem tu bardziej samotny niż myślałem. A Filip mówił o wdzieraniu się im do domów, zabieraniu pakunków. Nie dość, że mam coś do zrobienia, to jeszcze nie wiem co, i jak mam się do tego zabrać. A co najgorsze, wiem, że najprawdopodobniej się nie uda.

A on chyba wiedział coś więcej. Jedynym sposobem było znalezienie go i zapytanie. Wiem, że było to irracjonalne, i gdybym trochę pomyślał to wpadłbym na to, że tylko go tym zirytuję. Ale pocieszałem się myślą, że, po pierwsze to jedyny sposób, a poza tym to być może szpital i szok pourazowy sprawiał, że był tak opryskliwy.

Nieważne co myślałem, spróbowałem. Nietrudno było ustalić gdzie mieszka. Trudniej było tam wejść. Drzwi klatki schodowej otworzyli mi przypadkowi sąsiedzi, którzy akurat wychodzili. Gorzej było z drzwiami do jego mieszkania. Nie umiem odwiedzać ludzi. Co należało zrobić, kiedy dzwonek był zepsuty? Pukać jak obłąkany i liczyć co najwyżej na bycie zignorowanym przez niedoszłego gospodarza, ale na pewno nie jego sąsiadów? Wiem, że brzmi to głupio, ale ludzie z reguły mają głupie problemy. Jakoś się udało. Ku mojemu zaskoczeniu nawet mi otworzył. Oczywiście nie mógł mnie widzieć. Zapytał tylko opryskliwie:

-Czego? Kim jesteś i czego chcesz?

-Cześć Filip, jestem twoim przyjacielem – w życiu nie powiedziałem większej bzdury – odwiedziłem cię w szpitalu, pamiętasz?

-Gówno. Nie mam żadnych przyjaciół. Czego chcesz?

-Przyniosłem pół litra – to go chyba przekonało bo odparł krótko:

-Wchodź.

Wszedłem więc. Mieszkał w obskurnej, zaniedbanej kawalerce. Jeszcze mniejszej niż moja. Jeden pokój, łazienka i kuchnia, wszystko klaustrofobicznych rozmiarów. Brudne, zakurzone podłogi, pełne bardzo starych śmieci, włosów, pestek od jabłek, korków od butelek, twardego makaronu i innego paskudztwa, pootwierane wszystkie szafki, pęknięte lustro, przepalone niemal wszystkie żarówki, ubrania i buty rzucone na siebie niedbale gdzieś w kącie.

Usiadłem bez pozwolenia na kanapie, wystawiłem butelkę na stół, odkręciłem. Filip usiadł naprzeciwko, na chwiejącym się krześle, znalazł po omacku butelkę, chwycił w obie ręce, podniósł do ust i wypił duszkiem jedną trzecią. Odstawił ostrożnie, kaszląc przeraźliwie. Jeszcze przed moim przybyciem cuchnął alkoholem.

-Nadal nie chcesz pomocy? – zapytałem go. To chyba nie był najlepszy początek. Nie umiem rozmawiać z ludźmi.

 -Pomocy? – zaśmiał się histerycznie – czy nie słuchałeś jak mówiłem, że musimy radzić sobie sami? Sam mi to zresztą mówiłeś. Radzisz sobie albo umierasz, czy to jest takie trudne?

-Słuchaj, człowiek jest na istotą stadną – powtórzyłem mu twoje słowa – a my jesteśmy bardzo małym stadem. A każdy członek stada jest po to by pomagać innym.

-Chrzanię twoje stado. Nie jestem żadnym pieprzonym wilkiem. A jeśli wilkiem, to samotnym. Tamtego dnia byłem słaby. Przegrałem z samym sobą. A teraz ty przegrywasz. Bo po co tu przyszedłeś? By udzielić mi pomocy? Nie wierzę w to. Jesteśmy zbytnimi egoistami by porywać się na jakieś bezsensowne akty bezinteresownego wsparcia. Powiem ci po co tu przyszedłeś. Przyszedłeś bo sam potrzebujesz pomocy. Wydaje ci się, że masz coś zrobić, ale nie wiesz co, a obawiasz się, że skończysz tak jak ja. Zaczęło już cię swędzieć? Czy jeszcze nie? Jeśli nie to zaraz zacznie.

Słuchałem sobie tego monologu, nie śmiąc przerwać. Upiłem kilka łyków z butelki. Też potrzebowałem ich jak cholera.

-Jeżeli masz jakieś pytania to mówię od razu, że na nie nie odpowiem – kontynuował – Pozbyłem się twarzy, nikomu już nie będę przeszkadzał. Dzięki ci za pół litra, ale nie wiem co tu jeszcze chcesz robić. Słuchaj, jesteś po prostu samotny i musisz nim być. Nie pasujesz do tego świata, do tego czasu, do tego miejsca. Jesteś dysonansem, śmieciem, rzepem, który przylepił się do ogona rzeczywistości. Też nim byłem. Też nim jestem. Nie możemy trzymać się razem, wtedy łatwiej nas wyśledzą.

-Kto? Kto nas wyśledzi?

-I jeszcze się pytasz? – prychnął – nie mam ci wiele do powiedzenia. Powiedziałbym, że nie chcę cię już więcej widzieć, ale na szczęście nic już nie zobaczę. Zostało mi tylko jedno słowo. Spierdalaj.

Patrzyłem na niego, nie wiedząc co powiedzieć.

-Już, uciekaj do swojego świata, zostaw mnie samego. Nie chcę nic widzieć, chcę zostać sam ze swoimi myślami, nie rozumiesz tego?

Nie mówiłem już nic. Chwyciłem butelkę, która była jeszcze w połowie pełna i wyszedłem. Nie będę więcej odwiedzał tego człowieka, to bez sensu. Kiedy wróciłem do domu czekał na mnie ktoś. Zapalił wszystkie światła w moim mieszkaniu, całe jedzenie z lodówki wyłożył na stół, zapalił nawet świeczkę.

-Chcesz ze mną zjeść romantyczną kolację? – zapytałem.

Odpowiedział mi podmuch wiatru i deszcz bębniący o szyby.

-Spóźniłeś się – powiedziałem szeptem, jakby do siebie – nie przyszedłeś na Dziady, duchy teraz śpią. Nie ogrzejesz się przy swojej świeczce.

Bałem się tych świateł, a jednocześnie nie miałem odwagi by je zgasić. Usiadłem przy stole, zacząłem jeść. Chwyciłem jakąś kiełbasę, ukroiłem sobie kilka plasterków. Pamiętam to, bo chwilę później światła trafił szlag. Zostało tylko nikłe światło taniej świeczki. Nie kupowałem jej nigdy.

Wystawiłem rękę, w której trzymałem resztę kiełbasy, jakbym chciał ją komuś podać. Czekałem długo. I nic się nie stało.

-Jak nie chcesz jadła i napoju, to zostaw mnie, kurwa, w spokoju – powiedziałem, starając się zachować ten spokój.

Świeczka zgasła. Nagle, bez żadnego podmuchu wiatru. Bez żadnej zbędnej wirtuozerii. Został tylko dym odbijający się na tle ciemności.

I dziecięcy śmiech dochodzący z naprzeciwka.

-Kurwa – powiedziałem. Mój współlokator chyba postanowił się ujawnić. Powinienem wtedy zobaczyć dwa jasne punkciki jego oczu. Oczywiście ich nie było. Chciałem wierzyć, że jestem sam w ciemności.

Nie doczekawszy się reakcji sam ugryzłem trzymaną w ręce kiełbasę. Przygryzając sobie język. I wtedy poczułem ukłucie. Najpierw jak igłą, po krótkiej chwili zestawem ostrych zębów. Cofnąłem rękę jak oparzoną, starałem się przejrzeć przez opary ciemności, zobaczyć cokolwiek, ale moje oczy nie miały zamiaru się do niej przyzwyczajać. Usłyszałem tylko coś jakby miałknięcie, Jakby powstrzymywany szloch.

Na stole stoi świeczka, myślałem. Wystarczy sięgnąć po zapałki, gdzieś tu powinny być zapałki. Macałem po stole ostrożnie, nie chcąc natrafić na coś żywego. Nie było zapałek.

Zerwałem się wtedy z krzesła, wyszedłem z kuchni. Jak należy postępować z duchami? Czy czymkolwiek to było?

-Potrzeba ci czegoś? – zapytałem w przestrzeń. Nie było żadnej reakcji. Sama ciemność dookoła. Marchewka nie zadziałała, spróbuję kija.

-Wyganiam cię w imię boże – zacząłem bez przekonania. Niby dlaczego miałby uciec od czegoś takiego? Zwłaszcza, że od dawna daleki byłem od wszelkich form wiary.

Co jeszcze? Miałem pustkę w głowie, a późno godzina i ciemność dawały się we znaki. Może po prostu wyjdę na klatkę schodową, pobędę w nigdy nie gasnącym świetle, po czym wrócę, oczyszczony z wewnętrznych demonów? Brzmiało jak plan.

Ale zrezygnowałem. Bo wewnętrzne demony mówiły mi że za cienką barierą drzwi jest morze z moich snów. Zastygnięte morze pełne upiornych statków, morze w którym nie da się utonąć, ale diabelnie łatwo stać się członkiem którejś z załóg.

Położyłem się więc na moim łóżku. Zamknąłem oczy, bo bałem się patrzeć. I natychmiast otworzyłem, bo bałem się nie widzieć. W końcu zasnąłem, mimo zimna, które jakoś wylewało się na moją podłogę.

Kiedy zasypiałem, może już we śnie, słyszałem teraz już wyraźny płacz. Rozpaczliwy lament nad własną samotnością.

Kiedy obudziłem się było okropnie zimno, wszystkie światła znowu były zapalone. Jedzenia nie ubyło ani trochę. Widocznie mój współlokator chciał urządzić sobie ze mną romantyczną kolację, ale coś mu nie wyszło. Tyle ostatnio prób nawiązania kontaktu z kimkolwiek, wszystkich zakończonych spektakularną klapą. Az mi głupio o tym wszystkim pisać, jeżeli do tej pory nie uważałaś mnie za wariata, to pewnie już uważasz. Chyba muszę się z kimś tym dzielić, albo naprawdę zwariuję. A, i w ogóle to wyzdrowiej szybko. Miło by było w końcu porozmawiać z kimś normalnym.

Gawron

 

1172/2722/11/1/11/listopad

Gawron

Twoja szuflada

Twoje sny. Świecą. Wypłyń na morze, płyń na morzze, chwyćwiatr w żagle.

Horyzont. Złap horyzont.

Możesz być sterem, żeglarzem, albo okrętem. Nigdy wszystkim na raz.

Patrz, póki masz oczy. Słysz, póki masz uszy. Drap się póki masz palce.

Boli, tak bardzo boli. Żyję w ciemności. Żyję w listopadzie i nigdy nie widziałem słońca.

Słońce mnie topi.

Chwyć wiatr w żagle. Złap horyzont. Unikaj stada.

W stadzie nawet będąc królem nie możesz czuć się wolny. Dom jest tylko twoim więzieniem.

Nie szukaj przyjaciół. Nie stawaj się sługą innych.

Chwyć wiatr w żagle. Płyń na północ, tam gdzie nie ma słońca.

Słońce mnie topi. Słońce jest okrutnym bogiem. Słońce jest złem.

Jestem tak samotny. Boli, tak bardzo boli. Żyję w listopadzie i nigdy nie widziałem słońca.

Kocham cię

Chwyć wiatr w żagle. Złap horyzont. Leć wolny.

Gawronie

Nie wstydź się swoich snów.

27 listopada

Głosie z mojej szuflady. Odejdź ode mnie. Listopad zaraz się skończy. Nawet zza tych chmur kiedyś może wyjść słońce.

Jedyne czego się wstydzę, to to, że żyję. Nigdzie nie będę leciał. Musisz być samotny, żeby być wolny. Czego ode mnie chcesz?

 

Przedawkował środki nasenne!

Filip S. (29 l.), o którym pisaliśmy już wcześniej znów spróbował samobójstwa! Tym razem skutecznie. Zabił się, przedawkowując środki nasenne. Ani lekarze ani policja nie są w stanie dobrze wytłumaczyć się, czemu, mimo dobrze przeprowadzonej akcji ratunkowej nie objęli go właściwą pomocą psychologiczną. Jak mówi…

 

28 listopada

Filipie

Wiem, że nie przeczytasz tego listu, w końcu jesteś martwy jak gwóźdź w trumnie. Włożę ten list do szuflady snów. Byłeś jakimś tam małym koszmarem.W końcu ci się udało. Przestało cię swędzieć? Zrobiłeś to absolutnie bez stylu, szprycując się tabletkami jak rozkapryszona baba. Mam nadzieję, że będzie ci się dobrze spało przez całą wieczność. Ciekawe tylko o czym będziesz śnił.

Byłeś tchórzem. Nie chciałeś być wolny, nie chciałeś znaleźć swojego stada. Przegrałeś z samym sobą. I dobrze ci tak, kurwa.

 

28 listopada

Gawronie :)

Nie, nie zapomniałam o Tobie. Czuję się już lepiej. Ale w sumie wolę porozmawiać niż pisać listy. Jutro o 16?

Lila.

 

I co, Lila, spotkałaś się z tym człowiekiem?

Tak Aniu, a co?

No tak się pytam. Zastanawiałam się czy ktoś z ciebie sobie jaj nie robił.

Niep. Nie wszyscy robią sobie ze mnie jaja :)

Jak to nie? I co, jak było?

A jak miało być?

No nie wiem, co to w ogóle jest za człowiek? Gadałaś mi tyle o nim, że się zaciekawiłam. Przystojny chociaż?

Jest tak z dziesięć lat starszy?

A ty takich nie lubisz?

Zmęczony życiem, biedny, użalający się nad sobą?

Chociaż dało się z nim porozmawiać?

No dało. Gada od rzeczy bardziej niż ty. Aż zaczęłam mu wierzyć, że od iluś tam lat z nikim nie rozmawiał. Bo nawijał jak najęty. Na dodatek się jąkał.

Yhym.

Poza tym wiesz jaki to ciekawy obiekt psychologiczny? Będę miała na kim zrobić swoją magisterkę :)

Mówił ci już ktoś, że traktujesz ludzi przedmiotowo? :p

Chyba nikt nie miał odwagi :p

No to ci mówię.

Ojej, nie domyśliłabym się. No ale z drugiej strony jak inaczej mam traktować ludzi.

Studentka psychologii.

No psychologia chyba się tym właśnie zajmuje.

No jak to? Studiujesz już tyle czasu i nie wiesz nawet co?

No nikt do końca nie wie, co tak naprawdę ten psycholog powinien robić. Poza tym mówiłam, każdy uważa co innego, a to co uważają jest wzajemnie sprzeczne, więc

Od kiedy się tym tak interesujesz? :p

No jakoś od roku, inaczej bym przecież tam nie poszła, ile razy mam ci tłumaczyć?

Skończyłaś już z lamentem „nie przyjęli mnie na ASP”?

Już dawno. Mówiłam ci, że do tego trzeba mieć talent.

Jeżeli ty nie masz talentu, to naprawdę nie wiem, kto go ma.

Guzik prawda.

A właśnie że prawda. Podchodzisz do wszystkiego z założenia „i tak nie wyjdzie” to ci nie wychodzi.

Długo jeszcze mamy na ten temat rozmawiać?

Na przykład ten statek, co mi go wysłałaś. No przecież to było świetne.

To tylko narysowanie czegoś o czym opowiadał mi ten człowiek.

Jaki człowiek?

No Gawron.

Oho, Lila znalazła sobie muzę.

Wciąż lepsza od twojej.

Nie wiem o czym mówisz. A więc znalazłaś sobie nie dość że obiekt psychologiczny to na dodatek inspirację? No nieźle.

No tak wyszło :) No zawsze jakieś towarzystwo.

Nie martw się, przyjadę to ciebie niedlugo.

Mówisz tak od miesiąca.

Za tydzień, ok? :)

OK. :)

A na razie muszę iść. Rzeczy się same nie zrobią.

Dobrze. Rób swoje rzeczy w miejscach. Z ludźmi.

No a jak inaczej.

Z tymi ludźmi co myślę?

Nie wiem o których myślisz. Pa

Wiesz doskonale. Do zobaczenia

Wyświetlone 21:36 ✔

 

 

Gawronie

Zazdrość

Czemu dajesz się krępować? Spójrz w końcu w horyzont

Poczuj zew.

Listopad się kończy. Nawet duchy umierają.

Nie top w wódce. Płyń po wodzie.

Zazdrość. Wyjmij ją z tej szuflady.

Zanim słońce mnie stopi.

30 listopada

Droga Lilo

Dziś jest ostatni dzień listopada. Nie sądziłem, że kiedykolwiek się skończy. Dziś w nocy spadł pierwszy śnieg. Stopniał jeszcze przed porankiem, zostawiając tylko niezwyciężone, jesienne błoto. Ale zostawia z nadzieją chociaż na zimę, kiedyś, daleko, daleko być może na wiosnę. Jak jednak można o tym myśleć, kiedy mgła zasłania wszelkie widoki, co krok wpada się w kałuże, a ludzie roznoszą wszędzie błoto, tworząc sadzawki we wszystkich miejscach publicznych. Tylko na mojej klatce schodowej jest sucho.

Naprawdę miło było cię poznać. Wciąż nie mogę zrozumieć twojej twarzy. Może tylko wydawało mi się, że potrafię wyczytać z tego ludzi? Ale chyba nie wyobrażasz sobie nawet jakie to uczucie rozmawiać z kimś tak długo po raz pierwszy od tylu lat. Mam nadzieję że cię nie zanudziłem. I że spotkamy się ponownie.

Ostatnio mój współlokator wysyła do mnie listy. Trafiają do szuflady snów. Nie będę mu już odpisywał. Nawet nie wie, czego sam do końca chcę.

Filip umarł. Przedawkował środki nasenne. Tak bardzo żałosna śmierć. Pewnie zmieszał je z wódką, pewnie znaleźli go sąsiedzi, kiedy po kilku dniach poczuli trupi odór zza uchylonych delikatnie drzwi. Znaleźli go wychudzonego, obklejonego przez kilka zbudzonych z zimowego snu much, z twarzą pokrytą wymiocinami, kotem ostrzącym pazury o jego nogę. Nie mówiąc już o tym, że i tak nie zagoiły się setki blizn po jego wcześniejszym wybryku. Być może nie mógł znieść bólu i ciemności. Być może pomylił tabletki po omacku. Jedno jest pewne – nie pasował do tego świata, musiał umrzeć. Nie żebym mu współczuł. Zasługiwał na taki los. Być może ludzie bez twarzy go ukarali. Zalazł im za skórę.

Zaczyna mi się wydawać, że bierność będzie najlepszym rozwiązaniem. Że trzeba ignorować ich natarczywe spojrzenia, kroki słyszane w środku nocy, pakunki które przynoszą sobie nawzajem. Że trzeba robić jak ty, udawać że oni nie istnieją, to tylko halucynacja, załamanie światła, otoczyć się barierą zdrowego rozsądku.

Znów śnił mi się mój sen. Może to przez trupie zimno, które otula mnie coraz bardziej, iloma kocami bym się nie przykrywał. Jakby to coś chciało się do mnie przytulić, wyssać całe ciepło mojego życia. Nieważne. Dziś w nocy znów wylądowałem na morzu, niepodobnym do niczego innego. Fale zastygłe w momencie rozbijania, nieruchome na wściekłym wichrze.

Znalazłem się nie wiadomo jak na upiornym okręcie. Chwiał się na sztormie, pod zachmurzonym niebem, które bombardowało mnie kroplami deszczu. Żadna nie spadała na mnie, uszyte z ludzi żagle łopotały zupełnie nie do rytmu wiatru. Ich krzyk zagłuszał szum morza. Potykając się o kable, doszedłem w końcu tam, gdzie stali spleceni ze sobą ludzie. Tym razem było ich więcej. Dołączył do nich Filip.

Poznałem go, mimo, że w twarz miał wbity z tuzin kabli, a rękoma połączony był z innymi. On też mnie w jakiś sposób poznał, postawił, a raczej próbował postawić krok w moim kierunku. Nie zdołał za sobą pociągnąć zlepionych ze sobą kilkudziesięciu osób, ale wiedziałem już zostałem zauważony. Zabrzmiał nieartykułowany okrzyk z kilkunastu chorych gardeł. Nie wyrażał żadnej treści, jednak wiedziałem co mają na myśli. „Dołącz do nas”

Przypomniały mi się listy w szufladzie. Mówiłem ci o nich. „Płyń na horyzont” czy jakoś tak. Dotarłem, idąc po kablach jak po nici Ariadny, przedzierając się przez przybyłą nie wiadomo skąd mgłę, do komputera. Włamanie się do niego nie okazało się ani trochę trudne.

-Cała naprzód! – wykrzyknąłem, przekrzykując fale – Wiatr w żagle! Ahoj na horyzont!

Odpowiedział mi wiatr i straszliwy krzyk zza mgły. Przekręciłem wzięty nie wiadomo skąd staroświecki ster, taki jak z filmów o piratach. Statek przekręcił się ze zgrzytem.

-Kotwica w górę!

Brzdęk łańcucha. I ruszył. Przedzierał się przez sztorm. Tymczasem mój jedyny pasażer zaczął szorować podłogę. Po naszych obu stronach płynęły inne okręty, równie brzydkie i niepokojące jak mój. I z nich też dobiegały okrzyki bólu. A na horyzoncie pojawił się nasz cel. Futurystyczna, zimna metropolia. Z setką wieżowców sterczących dumnie w niebo, ponad chmury. Statek pędził jak oszalały, przedzierając się przez fale jak lodołamacz. Horyzont zbliżał się nieubłaganie. Spojrzałem za siebie. I uświadomiłem sobie, że dowodzę wielką armadą. Tysiącem statków pod bladymi żaglami.Wszystkie płynęły za mną, te z tyłu niemal ginęły w oczach, tak były daleko. A drapacze chmur zbliżały się. Zdawało się, że to one płyną do mnie, nie ja do nich. Niebo było czarne jak kawa.

W końcu, po nieskończenie długich, milczących godzinach dobiliśmy do brzegu. Statek wrył się dziobem w plażę, rozrzucając brudny piasek, rozbite szkło, kości i pełno śmieci. Biomechaniczna modelka na jego dziobie spadła twarzą w ziemię, roztrzaskując się na drobne kawałeczki. Sam statek też zaczął się rozpadać, zupełnie jak porcelanowa figurka stuknięta młotkiem. Zeskoczyłem z burty, stanąłem tuż obok, tylko po to by rzucić jedno spojrzenie na rozpadającą się flotę i pobiec dalej, tam gdzie nie groził mi deszcz odłamków. Dotarłem do miejsca, którego nie obmywały już fale, spojrzałem w górę, na wyrośnięte budowle. Budowle zbudowane z ludzi, połączonych kończynami, włosami i wnętrznościami, sklejonych potem, krwią, tłuszczem i brudem. I uświadomiłem sobie, że mój pasażer porusza się niezdarnie w ich kierunku. Nagle ze ścian wynurzają się ręce i podnoszą go, jak biologiczna winda, na samą górę, gdzie zlepiają się z nim. Patrzyłem jak rośnie nowy wieżowiec na brzegu oceanu.

Kierowany senną potrzebą wszedłem na górę, po pustych schodach z mojego bloku. Patrzyłem jak na morzu zbiera się tsunami, zabiera resztki okrętów i omywa ludzkie konstrukcje, zlepiając je solą i wodorostami.

Byłem w swoim bloku. Bloku, w którym nie mieszkają ludzie, ludzie go budują. I byłem w nim nadal po przebudzeniu, kiedy oddychając ciężko leżałem wpół sparaliżowany w porannej ciemności, wpatrując się w świecące oczy nieśmiałego monstrum.

Monstrum mówi mi, że nadal muszę płynąć. I wiem że ma rację. Ale jak i gdzie mam żaglować bez statku? Czy w ogóle ma to cokolwiek wspólnego z tym snem? Nie mam pojęcia.

Wczoraj przypałętał się do mnie kot. Szarobury, bezimienny dachowiec. Aspołeczny brzydal. Dałem mu jeść, wydawał się usatysfakcjonowany. Wydaje się, jakby znalazł sobie miejsce. Nie widziałem ludzi bez twarzy od ostatniego mojego listu. Zupełnie jakby zniknęli. Albo ja zaczął ich ignorować. Spotkamy się jeszcze? K

Gawron

 

Gawron

Płyń dalej. Umieram. Nie zabijaj swoich snów.

Wyjmij ją z tej szuflady jak wyjąłeś mnie. Nie zabijaj jej tak jak mnie zabiłeś.

Tak bardzo jestem sam. Boli. Boli.

Płyń dalej.

Wyjmij ją z tej szuflady jak wyjąłeś mnie. Nie zabijaj jej tak jak mnie zabiłeś.

Nadal cię kocham.

Nienawidzę cię. Płyń dalej.

Płyń aż do słońca.

Płyń aż do słońca i umrzyj razem ze mną. Nie umieraj z nikim innym.

Zazdrość. Wyjmij wszystko i zostaw tylko mnie.

30 listopada

Gawronie

Napisałem „Gawronie” ale nazywasz się inaczej. Sam dobrze wiesz jak. To że udajesz kogoś kim nie jesteś, i to jeszcze z pomocą innym cię nie uratuje. Nie swędzi cię już?

To sumienie swędzi najbardziej. No chyba że jesteś go absolutnie wyzbyty. Nie. Mi się też tak wydawało. Nie pasujemy do tego świata, prawda? Dlatego mnie zabiłeś. Sprawiłeś że mnie swędziało. Dałeś mi żyletki. Okłamywałeś innych. Co ja ci zrobiłem? To, że ujrzałeś we mnie własne odbicie? Człowieka, który nie może patrzeć w oczy ludzi, bo widzi tam człowieczeństwo? Który wymyśla sobie potwory by bać się czegoś tak mocno by zapomnieć o tym, że to inni boją się ciebie? Człowieka, który szuka towarzystwa byle gdzie, byleby zapomnieć o swojej samotności? Człowieka, który rozpaczliwie szuka choć cienia miłości?

Jesteśmy śmieszni, Gawronie. Naprawdę nie mogłeś tak bardzo znieść tego kim jesteś, że musiałeś zabić tego kto cię przypominał? Nie możesz nawet patrzeć na swoje odbicie w lustrze. Też kiedyś chciałem je potłuc, po czym stwierdziłem, że jestem tchórzem. Udawałeś, że próbujesz mi pomóc, może rzeczywiście zaswędziało cię sumienie, może cierpisz na dziwną odmianę schizofrenii? Nie wiem i w sumie mnie to nie obchodzi. Wykoliłem sobie przez ciebie oczy, stałem się jednym z tych których tak bardzo się bałeś. Podałeś mi środki nasenne w wódce, a ja, będąc równym głupcem jak ty skorzystałem z twojej pomocy. Teraz jeszcze zabrałeś mi kota. Lubiłem go, mimo że traktował mnie jak kłębek włóczki po mojej śmierci. Koty przywiązują się do miejsc, u ciebie będzie cierpiał, będzie chciał uciec. Może się przyzwyczai, kotów nie obchodzi kim jest człowiek, byle by dawał jeść.

Może chociaż raz posłuchasz głosu sumienia? Wywal ze swoich przepoetyzowanych szuflad całe swoje życie, zrób coś z nim, jeszcze nie jest chyba za późno. Co trzymasz w szufladzie snów? Ludzi których chcesz zabić? Nadmiar leków by zabić samego siebie? To marzenie czy koszmar? Nie będę już mówił, czego się wstydzisz. A jest co wymieniać. Zresztą i tak podrzesz ten list, nawet nie wrzucisz do żadnej z szuflad. Nie załączam pozdrowień.

Filip

 

1 grudnia

Filipie, głosie, wszyscy inni.

Nie jesteście prawdziwi. Mówicie mi kłamstwa, staracie się sprawić bym poczuł się gorzej. Okłamujecie mnie więcej razy niż używacie słów. Nie jesteście prawdziwi, umrzyjcie, odejdzcie razem z listopadem

 

 

 

1 grudnia

Gawronie,

Ciebie również było bardzo miło poznać. Po raz pierwszy od dłuższego czasu miałam poczucie, że kogokolwiek interesuje co mam do powiedzenia. Zwłaszcza, że ostatnio tracę przyjaciół. Chyba też uznali, że do nich nie pasuje. Ale ty gadasz od rzeczy. Nie ma ludzi, którzy nie pasują do świata. Świat byłby cholernie nudnym miejscem, gdyby wszyscy byli tacy sami. A mówienie, że tacy zasługują na śmierć to już bzdura do kwadratu. Nikt nie zasługuje na śmierć, nawet mordercy i pedofile. Czasem po prostu ludzie są chorzy i trzeba im pomóc. Poza tym wszyscy kiedyś umrzemy. Życie wieczne na tym świecie również byłoby nudne. I nie byłoby żadnej motywacji do działania. Przykro mi z powodu Filipa, nie wiem czemu w ogóle dopuszczono do takiej sytuacji.

Poza tym skończył się listopad. A jeszcze przedwczoraj upierałeś się że będzie trwał wieczność. Poczekaj jeszcze tydzień, a jak mówią prognozy pogody wtedy spadnie śnieg. Nie będzie już wszystko szare, ale białe :) Po ulicach zaczynają chodzić Mikołaje, sprzedawać choinki, w radiu lecieć świąteczne piosenki. Lubię święta. Ludzie są dla siebie życzliwi, a przynajmniej udają miłych, dzieci się cieszą i jeszcze jest wolne. Poza tym wtedy ktoś jeszcze pamięta o Bogu i takich tam sprawach. Większość bardziej przejmuje się karpiem i innymi rybami niż tym, że narodził się Chrystus, ale zawsze coś. Tak, jestem staroświeckim katolem :) Dlatego liczę, że wszystko się kiedyś ułoży. Ale nie, nie jestem zacofaną fanatyczką. W każdym razie liczę że od zmian barw humor tobie się też poprawi.

Właściwie to jest mi ostatnio smutno. Bo czuję się samotna. Każdy ma do mnie jakieś pretensje. Zupełnie jakbym nie mogła robić tego co mi się podoba. Tracę po kolei wszystkich przyjaciół, bo każdemu coś się nie podoba. Ostatnio pokłóciłam się z taką jedną. Miała jakieś wąty o ciebie. Poza tym znalazła sobie nowe towarzystwo. Skoro takie jej odpowiada. Miała do mnie przyjechać, ale chyba się poumawiała z tamtymi. No cóz, widocznie ktoś tu się kiedyś pomylił. W sumie to znałam ją ze szkoły. Siedziałyśmy razem w ławce, ona pomagała mi z matmą, ja jej z polskim, gadaliśmy o różnych pierdołach. Teraz nie ma ze mną o czym gadać to nie gada. W sumie to nie powiem, że mnie to nie dziwi, przyjaźń opiera się na wzajemnym wykorzystywaniu. A ja ostatnio nie chcę nikogo wykorzystywać ani być wykorzystywana. I czuje się z tym sama. Dlatego piszę do Ciebie. Jak podzielisz się z kimś swoim problemem to trafia do Ciebie jego absurd i łatwiej jest go znieść :)

I wiesz co? Ostatnio zobaczyłam gdzieś ludzi bez twarzy. Obawiam się, że masz rację i gdzieś rzeczywiście łażą. Noszą jakieś pakunki. Jakby dzieci zawinięte w czarne chusty. Wciąż wierzę w załamanie światła albo w jakieś idiotyczne maski. To wydaje się logicznym wytłumaczeniem. No chyba że ulegamy zbiorowej paranoi. Poza tym kilku osobom podobał się twój statek w moim wykonaniu. Najgorsze jest to, że nie mam absolutnie żadnego talentu i próbuję udowodnić światu że jest inaczej, co kończy się spektakularną porażką. Dopiero twój sen mi pomógł. Zaczęłam spisywać swoje sny. Jeżeli przed snem postanowisz, że go zapamiętasz i będziesz bardzo intensywnie myśleć o tym tuż po przebudzeniu to wszystko sobie przypomnisz. A jak zapiszesz, to nie wyleci ci z głowy. Może to mi coś pomoże.

Pocieszam się ( i ciebie) myślą o wiośnie, a przynajmniej zimie. Są takie dni, kiedy mi też się nie chcę żyć. Chyba dopadła mnie w końcu jesienna deprecha :) Ale nie martw się, przechodzi zawsze po paru dniach. W nocy pada już śnieg. A jeżeli chcesz się spotkać ponownie, to owszem możemy. Ostatnio nie mam z kim się spotykać. Może być popojutrze. A, i pozdrów swojego kota :)

Do zobaczenia

Lila

 

2 grudnia: „Same fakty”

Rodzina szaleńca żąda śledztwa w sprawie jego śmierci!

Donosiliśmy ostatnio na temat Filipa S., który najpierw pociął się żyletką w 341 miejscach, a następnie uciekł ze szpitala i przedawkował środki nasenne. Pisaliśmy o zaniedbaniach szpitali oraz o tym, że należy się bać służby zdrowia. Okazuje się, że historia ma dalszy ciąg! Brat Filipa, Paweł S.(35 l.) mimo, że nie utrzymywał z nim kontaktów od kilku lat, nie wierzy w ofijalną wersję wydarzeń i zamierza przeprowadzić śledztwo w sprawie okoliczności jego śmierci. Sprawa wywołuje już sporo kontrowersji, będziemy czekać na dalszy ciąg.

 

2 grudnia

Lilo,

Dzisiaj zabiłem kota. Snuł się bez sensu, wydawał się smutny. Drapał przypadkowe przedmioty, pomiałkiwał cicho i irytująco. Wydawał się, jakby chciał mnie zabić. Tak, wiem, koty zawsze tak wyglądają. Ale ten miał coś jeszcze. Stwierdziłem, że przysłali mi go ludzie bez twarzy. To miało dużo sensu, nie widziałem ich od kilku dni. Wykorzystali moją uśpioną czujność i prawie że uleczony lęk. Zaatakowali od strony której się nie spodziewałem.

Najpierw chwyciłem kota za szyję i wyrzuciłem za drzwi. Ale kiedy jego miauczenie zza nich stało się już nieznośne, wpuściłem z powrotem. Wbiegł z podniesionym ogonem, schował się gdzieś za kanapą. Znalazłem go, wytrzepałem z opadającej sierści i dałem jeść. Po czym wyrzuciłem znowu. I kiedy znowu wrócił, wiedziałem, że nie mam wyboru. Że muszę go zabić. Chwyciłem go kiedy spał. Najpierw obciąłem nożyczkami wąsy. Kot bez wąsów wyglądał znacznie mniej kocio. Nie mógł się dobrze orientować, bardziej było widać kim jest naprawdę. Podrapał mnie okrutnie. Nie powiem, że się tego nie spodziewałem. Pazury też mu spiłowałem. Mógł się tylko wyrywać, próbował gryźć. Przytrzymywałem go jednak mocno. Chwyciłem piłę i po kolei odrąbałem mu wszystkie kończyny. Cieszyłem się, że moi sąsiedzi są zawsze nieobecni, bo inaczej na pewno przybiegli by do mnie w obronie dręczonego zwierzęcia. Ludzi nie obchodzi, kiedy krzywdzeni są ludzie, ale kiedy jakiemuś kotu włos z głowy spadnie od razu chcą zabić. Na szczęście nie męczyłem się już długo, przybiłem kotu głowę gwoździem do deski. Następnie spakowałem wszystko do kilku worków na śmieci, które spryskałem perfumami by nie czuć było smrodu. Worki spakowałem do plecaka, przejechałem kilka przystanków autobusem i wrzuciłem do pierwszego lepszego śmietnika. Jeszcze wcześniej dokładnie wytarłem krew z podłogi. Dywan chyba będę musiał wymienić. Nawet żal mi było futrzaka, ale musiałem to zrobić. Kiedy skończyłem z całą robotą wyjrzałem przez okno, szukając ludzi bez twarzy. Nie było trudno ich znaleźć. Rzuciłem im wyzywające spojrzenie. Podejmuję z wami walkę, nie będę się już dłużej bał. No aż czekam co tym razem mi przyślą.

Mówiłaś, że listopad się skończył. Spójrz za okno. Spójrz na ciemność, na mgłę, na szare świty, południa i wieczory, na bezlistne drzewa, na nieustającą mżawkę, błoto i poupychane wszędzie kałuże. Spójrz na szarych ludzi, nie marzących o niczym innym niż przeżyciu i śmierci, na świecące beznadziejnie latarnie. Na samochody, które migają pośród ciemnych ulic, pędząc nie wiadomo dokąd. Na topniejący, paskudny śnieg. Spójrz na to i powiedz to jeszcze raz. Listopad nigdy się nie skończy.

Liczysz, że wszystko się jakoś ułoży? Wierzysz w Boga, przyjaźń i innych ludzi? Nie powiem Ci, byś pozbyła się złudzeń, bo chyba tylko one trzymają Cię przy życiu. Co się dzieje po śmierci ze schizofrenikami? Wchodzą w jeszcze większe schizy, budzą się w dwóch różnych ciałach, każda osobowość w innej? Co się dzieje z kotami? Z ludźmi, którzy nie chcą żyć? Ja nienawidzę świąt. Są puste, bezduszne i skomercjalizowane do granic możliwości. A przyjaźń nie istnieje, masz rację, że to tylko wzajemne wykorzystywanie, nie wiem po co w ogóle nazywać to inaczej.

Nareszcie przyznałaś się, że również ich widzisz. Myślę, że mnie zrozumiesz. Chcę z nimi walczyć. Chcę im odebrać te pakunki, czymkolwiek są. Oni chcą mnie zabić. Wiedzą że tu nie pasuję, wiedzą, że muszę umrzeć. A ja nie chcę umierać. Widok twojej twarzy między koszmarami trzyma mnie przy życiu. Co ciekawe, brat Filipa (tak, nawet tacy ludzie mają jakąś rodzinę), postanowił szukać winnych. To nawet śmieszne, bo nikogo nie znajdzie. Ludzie naprawdę nie powinni wsadzać nosa w nie swoje sprawy. Nawet mnie to bawi. I tak, może być pojutrze

Do zobaczenia.,

Gawron

Sny

1 grudnia

Lato. Poczucie, że muszę coś zrobić, a czas ucieka. Jakiś las. Szłam przez las, chciałam złapać jakąś wiewiórkę. Nagle wyszłam na jakąś polanę. Wyłożona była posadzką, na środku stała jakaś fontanna. Leciała z niej krew.

Duże pomieszczenie, coś jak sala gimnastyczna, tylko ze trzy razy większa. Została przerobiona na szpital. Przechodziłam się po nim, wszyscy byli całkowicie zabandażowani. spotkałam tam Anię. Zapytała, czy mnie obandażować. Wtedy poczułam się sparaliżowana i wylądowałam razem z innymi nic nie widząc. DNP

2 grudnia

Wszystkich Świętych. Byłam na cmentarzu, który rozciągał się od horyzontu na horyzont. Była noc, wszędzie płonęły znicze. Na jakiejś alejce stało dziecko. Po prostu stało. Patrzyło na mnie strasznie wielkimi oczami. Po chwili porwali je jacyś ludzie i pochowali. A ja wiedziałam, że znowu mam przed sobą cały listopad i czułam się strasznie źle. Śnił mi się jeszcze jakiś kot.

3 grudnia

Nie mogłam zasnąć. Śniły mi się koty. Koty, koty i koty. Więcej nie pamiętam

4 grudnia

Śniło mi się, że spotkałam się z Gawronem. Gawron nie miał twarzy. Zaprosił mnie do tej knajpy, w której byłam z Anią z miesiąc temu. Byli tam przypadkowi ludzie, ale nie chcieli ze mną rozmawiać. Poczęstował mnie kotem i powiedział, że zabije jak nie zjem. Chciałam uciec, ale trafiłam na dziwne morze. Płynęłam jakąś dziurawą łódką. Wiosłował jakiś człowiek o twarzy kota. Po chwili zdjął maskę i okazało się że nie ma twarzy

5 grudnia

 Znowu Gawron. Nie chcę mieć takich snów o nim

6 grudnia

Nie chcę już śnić

 

4 grudnia

Lilo,

Czemu znów nie przyszłaś? Cały czas wpatruję się w twoje okno. Nie martw się, wszystkie duchy umarły.

 

6 grudnia

Czemu nie odpisujesz? Chodzi ci o kota? Mówiłem Ci, musiał umrzeć. MUSIAŁ. Jeżeli ktoś musi umrzeć, trzeba go zabić. Nie skrzywdzę Cię, jeśli nie będzie takiej potrzeby.

 

6 grudnia „Same fakty”

Policja na nowym tropie! Okazuje się, że wspominany już Filip S. najprawdopodobniej został zamordowany. W jego domu znaleziono odciski palców kilku innych ludzi. Co ciekawe, eksperci twierdzą, że niektóre są szczególnie osobliwe! Na czym jednak ta osobliwość polega nie chcieli tłumaczyć.

 

A:Ej, Lila. Żyjesz jeszcze? Wiesz, głupio mi teraz. Źle się zachowałam. Może jeszcze chcesz bym przyjechała?

Wyświetlone pn 3:38 ✔

Lila?

„Oczy są zwierciadłem duszy”

Co? O czym ty mówisz?

Wyświetlone czw 3:11

Lila?

 

Twarzo.

Nie pamiętam jak masz na imię, wyrzuciłem je do szuflady wstydu. Chciałem cię zabić. Nie pasowałaś. Kłamałem ci. Wcale nie masz w sobie nic wyjątkowego. Wiem na co czekałaś. Czekałaś na moment, w którym będziesz mogła na coś czekać. A jeżeli nie chcesz już mieć ze mną nic wspólnego… Dobrze, przyjmę to z godnością. Ale nie licz na to, że ludzie bez oczu po ciebie nie przyjdą. Wszystkie duchy umarły.

Śniłem dziś o tobie po raz ostatni. I dziś dopłynąłem do horyzontu. Za ogromnymi, niekończącymi się miastami zbudowanymi z ludzkich cegieł nic już nie ma. Jest pustka. Nie wiem jak opisać pustkę, nie da się chyba opisać czegoś czego nie ma. I dotarłem tam. Dotarłem tam, gdzie zawsze miałem dotrzeć. I nic tam nie ma.

Wczoraj zapukałem do drzwi swoich sąsiadów. Stwierdziłem, że może jednak istnieją. I istnieli. Otworzył mi jakiś sympatyczny, wyłysiały staruszek. Poczęstował herbatą. Zapytał od jak dawna tu mieszkam, czemu nigdy mnie nie widział, potem twierdził, że byłem u niego wielkorotnie, zapytał czemu morduję koty.

Odpowiedziałem mu, że nie morduję kotów. Zabiłem w końcu tylko jednego i trudno nazwać to morderstwem. Staruszek pokiwał głową i zapytał czy czegoś mi potrzeba. Powiedziałem, że nie. Zapytał, czy wciąż dostaję listy do szuflady. Odpowiedziałem, że tak. On powiedział, że dziady wciąż przybywają. I że trzeba je nakarmić własnymi snami. Wtedy chwycił nóż i wbił mi go w dłoń. Zapytałem czemu?

-Bo jesteś obrzydliwym tchórzem i mordercą – odpowiedział. I zdjął maskę. Nie miał oczu, nie miał ust, nie miał twarzy. Uciął mi dłoń w nadgarstku, zawinął ją w jakieś szmatki. Zobaczyłem jak to rośnie. Nie widziałem jak wygląda, ale miało już rozmiary kota. Wtedy kopnąłem go w twarz, przewracając na ziemię. Chwyciłem krzesło i zacząłem uderzać po głowie. Krzesło po chwili było całe we krwi.

Na końcu oblałem go wrządkiem, pociąłem nożem, chwyciłem pakunek z moją ręką i wyszedłem, zostawiając krwawy ślad na drzwiach. Jeden wróg mniej. Ale mam innych..Obwiniają mnie za śmierć Filipa. Niedługo mnie znajdą. Nie dbam o to.

Zaraz zapadnę w sen. Dotarłem na horyzont, nie muszę już nigdy się budzić. Spaliłem swoją szufladę. Nie chcę mieć więcej snów. Tylko ten jeden. Przepłynę morza i stanę na szczycie wciąż rosnących budowli. Poczekam aż przebiją listopadowe chmury. Wyłupię sobie oczy i będę stał na szczycie. Zamieszkam tam razem z duchem, który mnie nawiedzał. Bez oczu będę go widział.Będę stał i czekał na wiosnę. Na wiosnę, która rozpuści mrok listopada.

Tak długo, aż roztopi mnie słońce

 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Bardzo ponury tekst. Przez to nie w moim stylu, ale może znajdą się amatorzy.

Dorzuć spacje po myślnikach otwierających wypowiedzi.

Zasłaniem wtedy żaluzję, patrzę w drugą stronę.

Literówka. Czasami Ci się trafiają, ale nie jest źle.

Dopiero teraz, gdy staroświeckim piórem kreślę czarne szlaczki na kartce papieru przypomniało mi się o tym bezsensownym spotkaniu Nie wiem, kim był człowiek

A tu się interpunkcja lekko sypnęła: przecinek po “papieru” i kropkę coś zeżarło.

Składający się z nieposkładanych, niepokojących, czarno-białych obrazów.

Źle to brzmi.

Wyjąłem te dwa listy, o których Ci mówiłem z szuflady snów. Wrzuciłem wszystko razem w jedną kopertę.

Wszystko, czyli włącznie z listem, w którym opisuje tę czynność?

miałknięcie => miauknięcie

Nawet nie wie, czego sam do końca chcę.

Hmmm. To zdanie miało tak brzmieć?

Chwyciłem piłę i po kolei odrąbałem mu wszystkie kończyny.

Rąbie się siekierą.

Babska logika rządzi!

Znajdą się, znajdą. Jest w tym tekście coś, co wręcz uwodzi moją psychikę – niektórzy pewnie stwierdzą, że patetyczny, przegadany i sztucznie stylizowany przemocą – zmieńmy podejście – co autor chciał przekazać “pod progiem”, to mnie ciekawi. Może ta emfaza ma uzasadnienie w emocjach człowieka, który to pisze – jeśli tak, to warto zatrzymać sie nad tym tekstem na dłużej, o ile nie nad samym autorem…

 

 Na marginesie:

 

tekst do przeglądnięcia korektorskiego – brak spacji nie tylko po myślnikach.

 

 Dzisiaj zabiłem kota. – Nienawidzę tego zdania i w ogóle całego akapitu. Budzi we mnie obrzydzenie ogołacanie zwierzęcia z wibrysów (kot nie posiada wąsów), rzucanie nim, powolne mordowanie. Żeby tak pisać, trzeba być nieźle walniętym – i to mi się podoba, jednocześnie mnie wręcz podnieca intelektualnie. Przypomina mi ono  (to zdanie) styl Alberta Camusa.

 

Na minus – emotikony w tekście – nie cierpię

 

 Kiedy zasypiałem, może już we śnie, słyszałem teraz już wyraźny płacz. Rozpaczliwy lament nad własną samotnością. – trochę takie zdania wydają mi się pretensjonalne. Jest parę takich momentów w tekście, gdzie aż za dużo sieje się lamentu w mrocznej ciemności duszy…

 

Zastanowiłbym się nad tytułem – Szuflada snówmam wrażenie, i czuję wypowiadając na głos tytuł, że najpierw jest “Sz”, a później znowu “s”. Ergonomia użycia mojego języka cierpi ze względu na te 2 “s”. To szczegół, moja osobista kompulsja, ale aliteracja to też nie jest…

 

Generalnie, sądzę, że zmniejszenie dawki opisów własnego nieszczęścia podziała tylko korzystnie na całość tekstu, a szczególnie na jego rytm. Można pisać o przemocy, ale z oddalenia, zimniej, wtedy z większą dawką złowrogich lęków działa się na widza (czytelnika) – autor nie powinien ciągle beczeć…

 

Pozdrawiam Autora:)

 

 

 

 

 

Nie moja bajka. Zdecydowanie nie moja, więc, żeby nie dołować Autora wybrzydzaniem, na tym stwierdzeniu poprzestanę.

Całkiem nieźle się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka