- Opowiadanie: Ikumi - Polowanie na Ziemskiego

Polowanie na Ziemskiego

Oceny

Polowanie na Ziemskiego

Wieżowiec stojący pośrodku placu niczym nie wyróżniał się wśród innych. W mroku nocy nawet kolorowa elewacja miała szarą i nieciekawą barwę, identyczną jak pozostałe budynki. Była już późna godzina, lecz w pojedynczych oknach migały światła telewizorów i żarówek w lampach. Rozgwieżdżone niebo przysłaniała gruba warstwa chmur, a latarnie uliczne dziwnym trafem akurat tego dnia miały awarię, tak więc wszędzie panowała bezgraniczna ciemność. A w takiej ciemności mało kto ma odwagę chodzić samemu po mieście.

 

W spokojnym szumie wiatru można było dosłyszeć głosy. Pośród cieni dało się dojrzeć ludzi.

Pomiędzy drzewami przemykali się wojskowi oraz techniczni w czarnych pancerzach i kamizelkach kuloodpornych. Na piersi każdego widniały błękitne, pobłyskujące insygnia w kształcie pióra. Z wyglądu nie wyróżniali się w żaden sposób, może poza kilkoma bliznami. Nie byli nikim więcej, poza zwykłymi pionkami oddziału łownego.

Oddziały łowne miały często jedne z najtrudniejszych zadań, jednak w żadnym razie nie należeli do elit. Praca była ciężka i mało zyskowna, lecz brano do niej każdego kto był chętny, jeżeli tylko potrafił użyć danego mu sprzętu. Tutaj wszyscy stanowili mięso armatnie przeznaczone z góry na straty. Nikt nie przejmował się rannymi i okaleczonymi podczas łowów.

Takie podejście do oddziałów łownych było wspólne dla Niebieskich jak i Płomiennych.

W niewielkim oddaleniu od centrum działań stał dowódca jednostki. Markus Northeast, jeden z dwóch pomocników Markusa Northa. Nie było to prawdziwe imię ani nazwisko, nadano mu taki przydomek aby ułatwić komunikację i dowództwo. Również odziany w prosty, czarny pancerz, oznaczony insygnium w kształcie dwóch błękitnych lotek nie wiedział, iż w gruncie rzeczy też był tylko mięsem armatnim. Ale mając pod sobą sporą grupę ludzi czuł się kimś ważnym.

Gdyby nie narzucony mu na tą akcję towarzysz.

– Rusztowania zostały rozstawione sir! – Zameldował jeden z inżynierów technicznych. Jednakże te słowa nie były skierowane w sposób przepisowy do Markusa.

Mężczyzna któremu przekazano informację kiwnął tylko głową, spoglądając władczo na okolicę. Jego oczy były całe błękitne, nawet białka, jedynie źrenice miał białe. Krótko, po wojskowemu ścięte włosy świeciły platyną, podkreślając ostre rysy twarzy. Zamiast jednej brwi miał różowo-czerwoną bliznę. Na ciało zarzucił popielato-beżowy prochowiec, wypchany w dziwny sposób na plecach, jakby przez ogromny garb. Nie posiadał przy sobie żadnych odznaczeń pragnąc zostać incognito tak długo, jak tylko się dało. Wysoki, stał prosto i dumnie a jego postać lśniła w ciemnościach białą skórą.

Wściekły na podwładnego za niesubordynację Markus złapał ciężkim ramieniem delikatnie zbudowanego gońca.

– Ja tu jestem twoim bezpośrednim zwierzchnikiem – syknął jadowicie młodemu w ucho, opluwając go przy tym. – Następnym razem to mi masz przekazać informację!

Techniczny przytaknął i uciekł do pozostałych. Northeast spojrzał ukradkowo na swojego własnego dowódce i uśmiechnął niewinnie.

– Po co sobie pan zawraca tym głowę – zagadnął przyjaźnie. – Akcja jak każda inna, nie ma czym się przejmować…

– Chcę mieć pewność, że tym razem niczego nie spieprzycie – odpowiedział wyjmując fajkę i napełniając ją. Markus mógł dać głowę, że nie był to tytoń. Gdy fajka została już zapalona jasnoskóry kontynuował wypowiedź. – Dzisiejszy osobnik jest dla nas bardzo istotny i wolę osobiście przypilnować, aby dostał się w nasze ręce. Ostatnimi czasy macie coś pecha do Ziemskich…

Dowódca jednostek łowieckich poczuł jak do twarzy napływa mu krew. Wściekły postanowił się odgryźć. Wskazał na fajkę.

– Nie boi się pan, że panu zaszkodzi sir?

– Mamy prawo żyć, lecz nie mamy prawa umierać… – Odrzekł spokojnie mężczyzna, puszczając kółko z dymu. Niezadowolony Northeast zgrzytnął zębami. Miał nadprogramowego towarzystwa powyżej uszu.

Chwilę później przybiegli kolejni wojskowi informując o postępach w pracach. Zablokowano wszystkie okna i drzwi, donosili. Przy każdym oknie znajdował się człowiek, na balkonie było kolejnych czterech ludzi. Elektronika rozstawiona, broń naładowana, pięć kosturów gotowych. Mieli nadzieję, że jeden starczy. Jednak wiadomo jak to jest podczas polowania.

Dowódca przyjmował wszystkie meldunki z uśmiechem na ustach, mając nadzieję dopiec swojemu towarzyszowi. Ten jednak stał spokojnie i wypalał fajkę, jakby na coś czekając. Gdy wyglądało na to, że wszystko gotowe odezwał się niby niewinnie.

– A co ze smokiem?

Northeast potrząsnął z niedowierzaniem głową. Oczy miał wielkości min odłamkowych, które samodzielnie rozbrajał w młodości.

– Dostaliśmy zakaz używania smoka bez wyraźnej potrzeby…

– Chyba, że będzie to sytuacja krytyczna. – Dokończył jasnoskóry wszystkim znany rozkaz. – Dlatego sugeruję, że może być potrzebny. Z chęcią osobiście się w niego uzbroję dla pewności, iż faktycznie zostanie użyty jedynie w wyjątkowej sytuacji. Tak więc, gdzie jest?

Kilku wojskowych, którzy stali obok zostało posłanych do furgonetki. Po chwili wrócili, niosąc ostrożnie podłużna, czarną walizkę. Równie delikatnie położyli ją na ziemi, przed ubranym w prochowiec.

Skrzynka miała wielkość dziesięcioletniego dziecka. Na trzech ścianach było po sześć zatrzasków, każdy z innym kodem. Blady mężczyzna uklęknął i przesunął dłonią po klapie, a jego długie paznokcie zaskrzypiały na stalowej obudowie. Zatrzaski puściły naraz, wieko podniosło się bezdźwięcznie ukazując wyściełane błękitnym aksamitem wnętrze z podwójnym dnem.

Mężczyzna westchnął z podziwem w głosie. Wyciągnął pierwszą komorę, w której znajdowały się naboje i położył ją obok. Pociski były wąskie, długości dłoni, zakończone równie długimi igłami. Powierzchnia ładunku była zrobiona ze szkła, ukazując w ten sposób srebrny płyn w środku – zmutowany gen aniołów. Po bokach wystawały skrzydła, niczym w szybowcu.

Niebieskooki podniósł przedmiot leżący na drugim dnie. W rękach trzymał potężny karabin. Cały zrobiony z błyszczącej stali oraz ozdobiony znakiem srebrnego pióropusza Niebieskich, świecił nieznacznie w ciemności. Tam gdzie w normalnej broni znajdować powinna się stopka był magazynek, do którego od góry wrzucano naboje. Od stopki odchodził skórzany pas i stabilizacja służąca do zamontowania broni na ramieniu. W walizce znajdowała się jeszcze specjalna torba na naboje do zamocowania na udzie.

Odziany w płaszcz wrzucił dwa naboje do magazynka a resztę do sakwy nie podejrzewając, żeby potrzebował więcej pocisków w razie krytycznej sytuacji. Wstał, wyjął prawą rękę z rękawa i zamontował sobie pod pachą pasek karabinu. Luźnym rękawem przewiązał biceps. Po tym krótkim zabiegu przypominał cyborga z wystawioną do ataku lufą. Przekręcił coś przy konstrukcji, kliknęło i w tej samej chwili na wysokości oczu mężczyzny pojawił się cyfrowy celownik. Mięśnie uzbrojonego po zęby zabójcy drgały pod wagą giwery. Uśmiechnął się z żądzą krwi w lazurowych, anielskich oczach.

– Zaczynamy akcję – zawołał entuzjastycznie, na co równie energicznie odpowiedziało mu kilka innych głosów.

Żołnierze ruszyli w kierunku wieżowca. W zabójczej ciszy i nieskazitelnej ciemności przemykali się niczym cienie.

Cienie nie zwiastujące śmierci, lecz coś gorszego.

– Wszyscy do głównego wejścia, byle cicho! – Rozkazywał Northeast. – Czy główne stanowiska są obsadzone?!

– Tak jest – odpowiedział ktoś przez przenośną radiostację. – Nikt nie zgłasza problemów.

– Tak trzymać!

Mężczyzna w prochowcu z łatwością wyprzedził Markusa i pobiegł do drzwi wejściowych. Gdy tylko wszyscy się za nim zebrali przyłożył dłoń do zamka. Nie minęła minuta a zamek niezdatny już do użytku rozpadł się. Grupa operacyjna weszła do środka.

– Oświetlenie – zawołał Northeast. Jedyny technik jaki z nimi został stanął naprzeciwko niego i zasalutował. Odprawiony zniecierpliwionym spojrzeniem przeczołgał się, aby czujniki oświetlenia go nie zauważyły i dobiegł do bezpiecznika. Jednym ruchem krótkiego łomu wyłamał zamek i wyrwał odpowiednie korki. Czerwone diody przy fotokomórkach pogasły. Młody kiwnął głową na pozostałych. Dowódca zatrzymał się na piętrze i podszedł do windy.

– Nie działa – stwierdził, uderzając w przycisk. – Nie będzie miał w razie czego jak uciec.

– Dobrze pan wie, że niedziałająca winda to dla niego nie problem… – szepnął białoskóry przechodząc obok i przekradając się na następne piętra. Za nim szła reszta oddziału.

Dźwięk kroków odbijał się od ścian. Na którymś z pięter wystawiła głowę z mieszkania jakaś zaciekawiona starsza pani. Zaraz została siłą wprowadzona z powrotem do domu przez dwóch wojskowych. Nie krzyczała, uśpiona eterem.

– Szybciej mi tu! – Zawołał na podwładnych Northeast. – Nie dosyć mamy własnych problemów, jeszcze babcie chcecie przeprowadzać na drugą stronę?!

Żołnierze buchnęli dzikim śmiechem. Śmiech skończył się równie nagle co zaczął, kiedy zauważyli swojego towarzysza kilka centymetrów nad ziemią. Trzymanego za szyje przez uzbrojonego w smoka mężczyznę.

– Jeszcze jedna taka akcja, a wylecicie z dwudziestego piętra. Ciekawe który przeżyje.

Podduszony upadł na kolana i wymiotował. Błękitnooki spojrzał na niego z obrzydzeniem i kopnął go w brzuch ciężkim, obitym stalą butem. Pobity skulił się i załkał. Zaraz potem stracił przytomność.

– Nie mamy czasu, idziemy – zawołał białoskóry a jego wypchany na plecach płaszcz falował w biegu.

Gdy znaleźli się na dziesiątym piętrze, przy najbliższych drzwiach dojrzeli dwóch żołnierzy z laskami w dłoniach. Kostury były wyższe od nich i zakończone złotym dyskiem, od którego odchodziły cztery krótkie odnóża. Czerwony przycisk na wysokości dłoni zdradzał mechanizm uwalniający.

Northeast rozdał kagańce swoim ludziom i wysłuchał raportów. Była równo godzina trzecia trzydzieści. Jak zgłaszali szpiedzy, obiekt przez cały dzień zachowywał się jak najbardziej normalnie.Jedynym, co odchodziło od normy w planie dnia ofiary to spotkanie, prawdopodobnie z innym Ziemskim. O godzinie dokładnie dwudziestej drugiej obiekt powrócił do miejsca zamieszkania, przy którym teraz stali. Pół godziny później poszedł do sąsiadki, starszej pani, której wyprowadzał psa. Kolejne trzydzieści minut później wrócił z psem do staruszki i oddalił się do mieszkania. Od tamtej pory był spokój, poza hałasem prawdopodobnie stłuczonej szklanki. Szpiedzy podejrzewali, że obiekt spał.

Markus pokiwał mądrze głową na to wszystko, sięgnął do pasa i przygotował sobie karabinek. Na lewą dłoń założył okutą kilkucentymetrowymi ćwiekami rękawicę. Podnosząc się z podłogi, na której usiadł i na której zgasił zapalonego w połowie słuchania raportu papierosa, przypomniał sobie o czymś. Po kilku szarpnięciach z tylnej kieszeni wyciągnął cyfrowe gogle na konstrukcji opaski z neuronowymi ssawkami. Przyjrzał się porysowanej i poszczerbionej plastikowej powierzchni okularów z obojętnością i przyłożył przyssawki do skroni. Wcale go nie zdziwiło, kiedy obraz przed nim wciąż był czarny. Uderzył sprzęt kilka razy otwartą dłonią, ostatecznie uruchamiając go. Obraz był niewyraźny, w jaskrawych kolorach niebieskiego i zielonego. Cmoknął z dezaprobatą.

– Instytucja mogłaby w końcu wymyślić i skonstruować jakiś nowy sprzęt, a nie kazać nam wciąż męczyć się ze starym…

Mężczyzna w prochowcu nawet na niego nie spojrzał. Miał ochotę kopnąć go w dupę. Jak na jego gust, to ten sprzęt który miała brygada łowiecka i tak się z nimi marnował.

– No dobra, nic tu po nas – stękną Markus, poprawiając ostatni raz sprzęt. – Wchodzimy.

Pięciu ludzi z kagańcami stanęło najdalej od drzwi, przed nimi byli Northeast oraz białoskóry, najbliżej wejścia zatrzymała się czwórka uzbrojonych w karabinki. Młody technik ponownie wszedł do akcji, tym razem z wytrychami, otworzyć drzwi. Nie mając ochoty na tracenie czasu, tymczasowy towarzysz dowódcy oddziału łownego podszedł do młodzieńca i odepchnął go od zamka. Włożył palec w otwór na klucz. Niemal w tej samej chwili go stamtąd wyrwał, wkładając skaleczony opuszek do ust. Markus nie wytrzymał i wybuchł śmiechem. Chociaż nie on miał okazję dopiec ważniakowi, to i tak mu się podobało.

– Ktoś chyba przewidział, że zostanie przez pana odwiedzony! – Chichotał wściekle. – Zaskoczony, co?

– Przewidywalna zagrywka. – Odrzekł zadrapany, biorąc od technicznego śrubokręt. Wbił go w zamek, wyłamując metalową blokadę. – Do tego jednorazowa.

Nie napotykając kolejnych przeszkód, otworzył drzwi.

Wszystkie światła w mieszkaniu były pogaszone. Nikogo to nie zdziwiło, w końcu każdy normalny człowiek o tej porze śpi. Jedynie rybki w akwarium miały zapaloną żarówkę.

Żołnierze z kagańcami szli w kierunku sypialni, kryci przez uzbrojonych ludzi. W pokoju sypialnym nawet okna były zasłonięte, nie dając dostępu światłu z sąsiednich bloków. Ktoś wyraźnie leżał na łóżku, kołdra unosiła się i opadała w rytm czyjegoś oddechu. Jeden z mężczyzn z kosturem w rękach podszedł do łóżka, mocnym pociągnięciem zrzucił kołdrę i laską wycelował w głowę ofiary.

– Kurwa… – syknął Markus, kiedy ze szmat pod kocem zerwał się szarobury kocur. Zwierzak wyjrzał zza łóżka swoimi świecącymi ślepiami i syknął na oddział.

– Dobra, koniec podchodów! – Rzucił od niechcenia Northeast włączając światło. – Przeszukać mieszkanie, on nie mógł się stąd wydostać! – Wyjął z kamizelki krótkofalówkę. – Patrole, zgłosić się, obiekt ma świadomość sytuacji, nie śpi i nie wiemy gdzie jest, wyostrzyć czujność , niż może nam uciec! Jeżeli tylko go zobaczycie, unieruchomić go. Uwaga, może być niebezpieczny!

Z słuchawki dobiegły potwierdzenia o zrozumieniu rozkazu. Jego ludzie rozleźli się jak mrówki, zaglądając w każdą dziurę. Nagle obok dowódcy pojawił się mężczyzna w prochowcu.

– Niech no wam ucieknie, a osobiście się z panem rozliczę… – szepnął groźnie, gładząc smoka na ramieniu.

Markus czuł, że gotuje się w nim krew.

– A może sir ruszy swoją zacną dupę i pomoże w poszukiwaniach, zamiast ciągle jęczeć, jak dziewica przed pierwszym razem?! – Wrzasnął, wybałuszając wściekle oczy, czerwieniąc się i śliniąc. – Nie mam najmniejszej ochoty znosić tego dłużej, jeszcze jeden komentarz, a żaden kodeks postępowania mnie nie powstrzyma!…

– Szefie!… – rozległ się niespodziewanie krzyk, a po nim nastąpił huk przewracanej w przedpokoju szafy. Dowódca rzucił się w kierunku z którego dobiegł hałas.

Na środku korytarza leżała połamana szafa, a pod nią przygnieciony żołnierz. W lekkim rozkroku, otoczony przez uzbrojonych żołnierzy stał wychudzony, wysoki mężczyzna o brązowych włosach, ostrych rysach i nienaturalnie długich nogach i rękach. Nie wyglądał w żaden sposób na kogoś wyjątkowego a jego twarz zdobił złośliwy i pewny siebie uśmiech. Na kostury w dłoniach wojowników patrzył z pogardą. Do czasu.

– Witam pana… – z ust białoskórego wydobył się groźny pomruk. W tej samej chwili mina otoczonego przez ludzi zrzedła. Wydał z siebie krótki, podobny do ptasiego krzyk. W pomieszczeniu błysnęło oślepiające światło, wszyscy zasłonili oczy rękoma, nie zauważając, że obiekt szarżuje w kierunku dowódcy i mężczyzny w prochowcu. Gdy światło osłabło wszyscy zobaczyli jak uskrzydlony młodzieniec wyskakuje przez okno naprzeciwko zablokowanego wejścia. Szyba roztrzaskała się w drobny mak, a ludzie stojący na rusztowaniu wystrzelili w stronę uciekającego obiektu sieci, lecz chybili.

– Zostawcie go! – Wrzasnął białoskóry. – On jest mój!

Jednym ruchem zerwał z siebie płaszcz, ukazując biało-srebrne, upierzone skrzydła. Rozpostarł je, prawie nie mieszcząc się w pokoju i ruszył za uciekającą zdobyczą.

Wiatr na tej wysokości był zimny i silny, przez co w pierwszej chwili anioł Niebieskich stracił równowagę. W ciemnościach jego ciało świeciło jak latarnia, ułatwiając przeszukiwanie terenu wzrokiem. Kątem oka ujrzał lecącego przy powierzchni chłopaka. Machnął potężnie skrzydłami i zapikował, niczym sokół na swoją ofiarę. Smok spowalniał go, zarazem powietrze opływające broń wydawało przerażający rumor. Uciekający młodzieniec ze strachem w oczach spojrzał na zbliżający się, potężnie umięśniony koszmar. Uderzał bezradnie skrzydłami powietrze, próbując uciec. Na poczekaniu przypominał sobie wszystkiego, czego nauczył się o lataniu. Próbował złapać prąd powietrzny, leciał z wiatrem, niczym na fali, pikował, wznosił się, wleciał w drzewa, żeby zgubić ogon. Wszystko było jednak na nic, a wiedział, że lot do centrum nie wchodzi w grę. Jego przeciwnik nie cofnął by się przed niczym a bezpieczeństwo postronnych osób było najważniejsze. Lecz czegokolwiek nie robił co chwila powracała jasna postać jego prześladowcy. Czuł jak kilka razy zahaczył o gałęzie, kalecząc się i tracąc pióra.

Był już pewien, że jednak zdołał uciec, kiedy unosząc się w powietrzu poczuł przeszywający plecy ból. Przed jego oczami zapanował nieskończony mrok, stracił przytomność zanim jeszcze uderzył w ziemię. Nieprzytomny był krótką chwilę, lecz kiedy ponownie otworzył oczy leżał związany i otoczony przez uzbrojonych po zęby wojskowych.

Markus również tam stał i przyglądał się unieruchomionej ofierze. Chłopak wciąż był w swojej anielskiej postaci. Jego ciało nie świeciło tak jak anioła Niebieskich. Był typowym ziemskim okazem swojego gatunku. Skrzydła wyrastały na całej długości pleców, brązowe włosy falowały lekko, jakby wiało, oczy były całe zielone tylko źrenice miał złote, tak jak krew cieknąca po piórach i w kąciku ust. Skrępowany wił się po ziemi, ostatkiem sił próbując ucieczki. I znów powstrzymała go postać jego jasnego koszmaru.

– Gabriel… – stękną zaskoczony, wypluwając agresywnie osocze w twarz Niebieskiego. Ten otarł twarz teatralnym gestem.

– Gabriel XIV, ściślej mówiąc. – Odparł spokojnie. – Miło mi pana spotkać ponownie.

Przywołał do siebie jednego z żołnierzy z kosturem i wskazał mu na Ziemskiego. Ten kiwnął głową i nie przejmując wyrywającym się okazem przyłożył mu złotego pajęczaka do czoła, uwalniając spust. Złoty dysk przyssał się do głowy chłopaka a cztery ramiona wydłużyły, łapiąc czaszkę od góry i od dołu, przysłaniając częściowo oczy. Młodzieniec w tym momencie ponownie stracił przytomność, jednakże na dużo dłużej.

Nazwany Gabrielem odwrócił się do Northeasta. W oczach miał rządzę krwi. Markus zrozumiawszy, co zaraz się stanie próbował uciekać, jednak bez szans. Anioł przewrócił go jednym uderzeniem. Dowódca odwrócił się na plecy i spojrzał błagalnie na anioła.

– Z przykrością zawiadamiam, że niestety – szepnął Gabriel, sięgając ręką do spustu smoka – zostaje pan zwolniony za swoją niesubordynację i brak szacunku do pracodawców.

W powietrzu rozległ się świst i między oczy dowódcy oddziału łownego wbiła na całą długość igła ładunku. Nawet, jeżeli to by przetrwał, to zmutowany anielski gen załatwiłby sprawę do końca.

Koniec

Komentarze

Nie przeczytałem poprzedniego, może dlatego wydaje mi się wyrwane z kontekstu, ale spróbuje ocenić opowiadanie jako standalone.

Po pierwsze, wyraźny niedobór przecinków w zdaniach złożonych (wiem, zmieniam się powoli w przecinkowego faszystę, ale to naprawdę przeszkadza w odbiorze)

Elektronika rozstawiona, broń naładowana, pięć kosturów gotowych z nadzieją, że jeden starczy. -
rozbij końcówkę na zdanie typu Mieli nadzieję, że jeden starczy.

Oczy miał wielkości min odłamkowych, które samodzielnie rozbrajał w młodości.
- parsknąłem śmiechem. Znajdź inne porównanie, bo niezamierzenie bawi.

delikatnie podłużna, czarną walizkę. Równie delikatnie położyli ją na ziemi  - powtórzenie. Zmien delikatnie w pierwszym zdaniu na ostrożnie.

Zatrzaski puściły naraz, jak jeden mąż - wywal frazeologizm jak jeden mąż, nie pasuje.

zawartość drugiego dna - dno i zawartość nie wiążą się za dobrze. Rozumiem zamysł, ale spróbuj wykombinować to inaczej.

z mocowaniem do spodni. - nie wyobrażam sobie mocowania do spodni. Napisz, że do paska, albo na udzie, to będzie wojskowo bardziej.

rządzą - ortograf

Nikt nie zgłasza problemów.
- Tak trzymać!
Mężczyzna w prochowcu bez problemu

Zastąp drugi problem np. z łatwością

Jedyne co odchodziło od normy w codziennym planie dnia ofiary to spotkanie z prawdopodobnie innym Ziemskim.
- nie lepiej => Jedynym, co odchodziło od normy w  planie dnia ofiary to spotkanie, prawdopodobnie z innym Ziemskim

biorąc z poirytowaniem skaleczony opuszek do ust  - wkładając, nie biorąc, imo będzie zgrabniej. I to poirytowaniem coś psuje w tym zdaniu.

Chociaz nieprzytomny byl przez krótką chwilę, kiedy ponownie otworzył oczy był związany i otoczony przez uzbrojonych po zęby wojskowych. - przeredaguj, coś nie gra. Nie wytykam  niewciśniętych altów ;)

wypluwając agresywnie osocze  - na mój gust śmiesznostka

Ok, koniec katowania. Sam klimat i świat (zwłaszcza ciekawe uzbrojenie) bardzo fajne. Można rozwijać. Chwilami zdaje mi się, że ci żołdacy za ładnie się wysławiają, ale może to jakieś moje odczucie.

Scena ze staruszką i dialog po niej rządzące, łącznie z badass ukaraniem żołdaka.

Cztery z plusem, po poprawce dałbym nawet 5. Do korekty i myślę, że ten świat można jeszcze eksploatować.

Napisałeś, że:
Oczy miał wielkości min odłamkowych, które samodzielnie rozbrajał w młodości. - parsknąłem śmiechem. Znajdź inne porównanie, bo niezamierzenie bawi.
A ja Ci powiem, że właśnie taki efekt chciałam uzyskać.:) Rozbawienie.:) Bo Markus miał śmiesznie wyglądać, więc musiał być śmiesznie opisany.:)
Mam w planach kiedyś bardziej wyeksploatować ten świat, ale na razie mam kilka innych, mniejszych projektów, które chciałabym wykorzystać. :)
Trochę czuję się zaskoczona tak obszernym komentarzem. Pozytywnie zaskoczona. :) Przynajmniej wiem, na co uważać. :)
Dziękuję :)

Nie ma sprawy, akurat miałem fazę na czytanie.

Co do śmieszności zdania, nadal nie jestem przekonany. Ja bym jeszcze pomyślał, choćby dlatego, że zamiast zamierzonej śmieszności wydało się niezamierzoną. Ale to subiektywnie, oczywiście.

Postaram się coś wymyśleć, zanim skończy się czas na edycję. :)

Bizzare zastąpił mnie, i bardzo dobrze.
Czy prezentując ciąg dalszy lub teksty powiązane wyjaśnisz powody uczynienia z aniołów morderców? Nie staję w obronie klasycznego wizerunku, jestem zwyczajnie ciekawy. Aha, i ten podział, Niebiescy, Płomienni, Ziemscy. Chodzi mi o Ziemskich --- różnica, źródło różnicy i skutki...

Wystarczyłoby, żebyś przeczytał co jest napisane w pierwszym komentarzu, a wszystko byś wiedział. A jest tam mianowicie link to opowiadania, które przedstawia historię powstania Ziemskich, czemu Anioły zaczęły ze sobą walczyć i jakie mogą być tego skutki (w sktrócie: koniec świata). To chyba nie jest takie trudne, co? ;)

Nie jest takie trudne, a Ty nie powinnaś za bardzo się dziwić i oburzać, że w tym systematycznie rosnącym bałaganie można zabłądzić.

Oj, przecież się nie oburzam, spokojnie.

No więc, przepraszam, ale nie przekonuje mnie to. Pierwsza, znaczy, część. Moim zdaniem jest aż tak ogólnikowa, że niczego nie wnosi. Bunt aniołów, strącenie w otchłanie i tak dalej... Pozostaje miec nadzieję, że jednak w kontynuacji znajdą się bardziej rzeczowe i zarazem intrygujące nawiązania do praprzyczyny tej wojenki skrzydlatych.
Tak przy okazji: >> Zameldował jeden z inżynierów technicznych.<< Poproszę o przykład inżyniera humanistycznego.

Inżynier architektury jest. ;) A to nie był architekt. ;)
A motyw chyba szkoda kontynuować, skoro pozytywnych odczuć nie wzbudza. :D

Co do inżyniera technicznego: w żargonie wojskowym określa się takim mianem osobę zajmującą się systemem radiolokacyjnym, przygotowaniem terenu pod względem np właśnie oświetlenia, zajmuje się rozstawianiem różnego rodzaju sprzętu itp. Zanim ten tekst napisałam przygotowałam się (wbrew pozorom) u ojca, byłego wosjkowego, po studiach wojskowych. ;) Stąd między innymi wiadomo mi o różnicach między karabinem a strzelbą (początkowo miała to być strzelba, ale rodzaj naboii nie pasował), o tym, że są karabiny z pojedyńczo wkładanymi nabojami, zazwyczaj po 4 naboje, tu przewidziałam możliwość dania nawet 10, chociaż nie miałam okazji o tym napisać. ;)
Dlatego też ci wojskowi mówią takim "uładnionym" językiem: emocje emocjami, ale kodeks postępowania zobowiązuje. Sytuacja nie była aż tag groźna, żeby musieli zaraz klnąć itp. ;)

To wspaniale, że poznałaś różnice pomiędzy strzelbą a karabinem i zapewne nie każesz nikomu nabijać wiatrówki breneką. Ale żargon wojskowy to wojskowy --- piszesz dla cywilów, w dodatku takich*), dla których inżynier to ktoś "z automatu" związany z techniką. maszyną, i te de. Stąd uwaga.
*) takich, czyli zdecydowanie "większościowych".
Motyw warto kontynuować, bo może zacząć wzbudzać pozytywne uczucia. W sensie: ciekawe, ładnie napisane... Z "kawałkami" tak bywa --- coś się kroi, ale nie wiadomo dokładnie, co, więc trudno się przejąć, wczuć...

""Oddziały łowne miały często jedne z najtrudniejszych zadań, jednak w żadnym razie nie należeli do elit." - GRAMATYKA. "Nie należały", jeśli już. Zaczyna się interesująco, więc wracam do czytania :)

Ale żargon wojskowy to wojskowy
Cóż, nikt nie powiedział, że literatura musi być prosta. :D Co mają powiedzieć tacy czytelnicy Dukaja czy Sapkowskiego? :D Moja wiedza jest na tyle płytka, że stosuję określenia, które całkiem łatwo znaleść w internecie: nie powiesz tego o Narrenturm Sapkowskiego... :D
Nawet, jeżeli będę kontynuować, to jako coś nowego, "oddzielnego", nie związanego bezpośrednio z tym wydarzeniem. To tylko opowiastka, jakich wiele.

Ależ tak, masz rację, literatura nie musi być prosta (w sensie językowym?). To "żargon wojskowy" jest boleśnie prosty. Przeddzidzie zadzidzia śróddzidzia dzidy bojowej...
Mozaika dość luźno powiązanych ze sobą opowiadań też może być interesująca.

Nowa Fantastyka