Bezcielesne stworzenie przedzierało się przez szorstkie, krępujące myśli tunele. Chropowate ściany co chwila wydzierały z jego rozumowania kolejne wątki, zmuszając do powtarzania rozważań. Mroczna ścieżka przed nim prowadziła jedynie do rozwidleń zwiastujących dalszą tułaczkę. Przestrzeń, w której się znajdowało, nazywana była przez nie Miejscem. Przez Miejsce wiodła Droga, zależna od wybieranych na rozwidleniach tuneli. Stworzenie, otoczone jedynie ciemnością i zgrzytem ciasnych przejść, bez punktów odniesienia, nie mogło oszacować, jak daleko sięgają jego wspomnienia. Istnienie wspomnień wskazywało na istnienie czasu, możliwe jednak, że pamięć była fałszywa, wtedy czas nie był pewny. Pewny natomiast był ból towarzyszący podróży przez tunele, według istoty sprzeczny z logiką. Przy nieistnieniu braku bólu cierpienie powinno być niezauważalne, z braku alternatyw istota powinna się przyzwyczaić, niestety nie działo się tak. Nieskończona, pełna cierpienia Droga i rozmyślania nad własnym losem wydawały się być sensem bytu istoty.
Do pewnego momentu.
Kolejne rozgałęzienie Miejsca było inne niż wszystkie poprzednie. Z jednego z korytarzy dobiegało światło. Stworzenie wcześniej zakładało istnienie równoważnika mroku, ale nie przypuszczało, że kiedykolwiek go zobaczy. Samo spostrzeżenie zrujnowało światopogląd istoty, obracając do góry nogami większość jej przemyśleń. Jeśli w Miejscu znajdowało się cokolwiek oprócz tuneli i stworzenia, to może Droga nie była celem?
Nie zastanawiając się ani chwili, stworzenie wyruszyło nowym, obcym szlakiem. Ściany korytarzy stopniowo stawały się coraz mniej inwazyjne, coraz mniej szarpały świadomość istoty, wygładzały się. Niedługo potem nastąpił kolejny przełom. Stworzenie znalazło się w ogromnej, w porównaniu do tuneli, jaskini, tak jasnej, że nie dało się o niej powiedzieć nic więcej. Zafascynowane światłem skierowało się w kierunku źródła, lecz po kilku chwilach coś zmusiło je do zatrzymania się. Nowy rodzaju impulsu zatrząsł fundamentami prostej, acz bolesnej rzeczywistości istoty.
Dźwięk.
– Zatrzymaj się, Dwieście Szesnaste.
Głos brzmiał. Nie było to tak fascynujące, jak nowo poznane światło, mimo to istota nazwana przed chwilą Dwieście Szesnastym, postanowiła się zatrzymać. Skupiła wzrok na źródle usłyszanego przed chwilą dźwięku, na marne. Cokolwiek emitowało głos, było tak samo niematerialne, jak jego odbiorca. Komunikacja wydała mu się naturalna.
– Dlaczego mam się zatrzymać? Dlaczego zostałom nazwane Dwieście Szesnastym?
– Bo nie wiesz nawet, dokąd idziesz, a stąd można zobaczyć, jeśliś cierpliwe. Bądź rozważne, jak ja. Nazwałem cię Dwieście Szesnastym, bo przed tobą poszło Dwieście Piętnaste.
Dwieście Szesnaste zbliżyło się do Rozważnego.
– Co tam jest? – spytała.
– Zobacz sam – odrzekł Rozważny.
Po chwili przyglądania się istocie zaczął jawić się coraz wyraźniejszy kształt. Ku jej zdziwieniu, była w stanie go zdefiniować.
– To posąg uskrzydlonej kobiety, w wyciągniętej ręce trzyma pochodnię – rzekło Dwieście Szesnaste, formułując myśli, których nie umiałby użyć w żadnym innym kontekście.
– Tak – odrzekł Rozważny – jest tu, by wzmóc nasze cierpienie i dać nam ułudę zbawienia.
Piękno posągu przyciągało uwagę, hipnotyzowało. Jego blask oślepiał.
– Czemu tak sądzisz? – zaciekawił się Dwieście Szesnasty byt.
– Bo wspomnienie jego piękna zostanie z tobą na zawsze. Wędrując po tunelach, będziesz wiedział, że poza nimi jest coś jeszcze.
– Nie mogę pozostać tutaj albo zbliżyć się do posągu?
– Jeśli pozostaniesz tutaj, światło statuy cię oślepi, a wtedy będziesz wpadał w ściany, które będą cię rozrywać. Jeśli się zbliżysz, rozszarpie cię Bestia.
– Jaka Bestia? – dopytywało Dwieście Szesnaste.
– Bestia pilnuje posągu. Chowa się w jego blasku, czyhając na przyciągnięte pięknem istoty. Nie da się jej pokonać ani przekonać.
– Co z tobą? Dlaczego tu jesteś?
– Oślepłem, więc wyjście poza gładkość tego miejsca przyniosłoby mi tylko cierpienie – odrzekł Rozważny.
Istoty trwały chwilę w bezruchu. Dwieście Szesnasty miał nieodparte wrażenie, że posąg był w jakiś sposób zły, że nie życzył mu dobrze. Stanął przed pierwszym w istnieniu realnym wyborem. Jego egzystencja mogła opierać się na Drodze, jak do tej pory, lub na Trwaniu. Spojrzał, w kierunku, z którego wydobywał się głos Rozważnego. Zdał sobie sprawę, że jego nowy, jedyny znajomy, wybierając drogę Trwania, stał się niczym więcej niż informacją, jego wolna wola przestała mieć jakiekolwiek znaczenie.
– To nie ma sensu! – oburzył się Dwieście Szesnasty. – Stałeś się drogowskazem, porzuciłeś Drogę, jedyną rzecz, która definiuje nas jako… – tu zdał sobie sprawę, że nie umiał dokończyć własnej myśli. Postanowił ją przeformułować.
– Jedyną rzecz, która sprawia, że jesteśmy…
Czym właściwie, pomyślał.
– Czym właściwie? – spytał Rozważny.
Sfrustrowany Dwieście Szesnasty bez słowa opuścił jaskinię. Podróż przez korytarze była dużo gorsza niż dotychczas. Czuł siarczysty odór Miejsca, słyszał przerażające dźwięki ścian: potępieńcze krzyki, metaliczne zgrzyty, rozdzierający pisk. Lecz nie to najbardziej utrudniało życie.
Pamiętał posąg.
Jego gładkość sprawiła, że tunele stawały się jeszcze bardziej chropowate, przypominając pordzewiały drut kolczasty dla myśli. Pozytywny aspekt był taki, że Droga stała się przez to inna. Gorsza, bo bardziej wyniszczająca, ale odmienna.
Wystarczyło to, by zmotywować istotę Dwieście Szesnastą do dalszej tułaczki.
Przemierzając Drogę, stopniowo zatracała się. Agresywniejsze niż dotąd ściany odrywały coraz większe porcje myśli, zmuszając do pochopniejszej ucieczki. Stworzenie wiedziało, że błędne koło cierpienia można było zakończyć na dwa sposoby. Jeden z nich to powolne tortury tuneli, które teraz mogły skończyć się całkowitym rozdarciem, drugi krył się w dawno opuszczonej jaskini białego posągu.
Stworzenie znalazło się w miejscu, z którego widać było koniec Drogi.
Istota przemierzała korytarze tak długo, że statua stała się odległym wspomnieniem. Ku jej zdziwieniu, Miejsce nie było jednak w stanie jej rozszarpać. Podróż stawała się coraz bardziej uciążliwa. Kiedy jego ból, smród, mrok i hałas wydawały się być już maksymalne, zawsze robiło się jeszcze gorzej. Gdy Dwieście Szesnasty zapomniał swoje imię, korytarze zaczęły się gwałtownie zmieniać.
Stawały się gorzkie, gorące i negatywne z coraz większej liczby przyczyn. Każdy nowo wykształcony zmysł był nowym źródłem cierpienia. Materialność Miejsca wydawała się rosnąć w nieskończoność. Istota z coraz większym trudem przeciskała się przez wąskie rozgałęzienia, gdy w pewnej chwili w jednym z korytarzy dostrzegła coś, czego nie znała.
Światło, radość, cisza, słodycz i bardzo wiele innych, zbliżonych. Jedna z odnóg była po prostu pozytywna. Stworzenie nie miało już żadnych wątpliwości.
To był cel.
Zafascynowane popędziło w stronę źródła. Moment później znalazło się w miękkim i ciepłym otoczeniu zbawienia. Po swojej prawej stronie istota zidentyfikowała bierny, pasywny byt o dużo mniejszej od siebie liczbie zmysłów. Bierny Byt nazwał istotę Dwieście Siedemnastym, następnie próbował komunikować się z nią, nie było to jednak potrzebne. Istota z łatwością odczuła intencje Biernego i wskazała błędy w jego rozumowaniu, mimo to wolał on pozostać na swoim miejscu, pewny, że równowaga, w której trwa, jest jego przeznaczeniem. Posuwając się w głąb otoczenia, istota, nazwana Dwieście Siedemnastym, zaczęła dostrzegać jeszcze jedno stworzenie.
Niezdolne do komunikacji, wtulało się w jeden z niewielkich posągów zdobiących salę. Fanatyk statuy był zahipnotyzowany jej idealną fakturą, za cel postawił sobie jej ochronę. Dwieście Siedemnasty zauważył, że, przez swoje ubogie postrzeganie, Fanatyk odebrałby próbę interakcji jako atak. Istota dostrzegała też, że Fanatyk był tu uwięziony. W przeszłości został już, według siebie, zaatakowany i zmuszony do ucieczki. W szaleńczym pędzie wpadł na pomnik, który stał się jego światem. Dwieście Siedemnasty nie widział żadnego sposobu, by pomóc Fanatykowi. Uwięziony nie miał możliwości skonfrontowania odczuć dotyku z bodźcami żadnego innego zmysłu, co uniemożliwiało mu dojście do jakichkolwiek konkluzji, a instynkt samozachowawczy robił swoje. Wiadomym było, że do Fanatyka dotrze kiedyś zapach i smak tuneli lub Biernego Bytu, i że wywnioskuje z nich coś, co pozwoli mu iść dalej. Pytanie tylko, kiedy się to stanie. Dla fascynata posągów nie miało to jednak znaczenia, bo przy tak małej liczbie punktów odniesienia jego postrzeganie czasu było zupełnie inne.
Jedni pozostają tu krócej, inni dłużej.
Dwieście Siedemnasty postanowił kontynuować swoją podróż. Mijając kolejne posągi, zatracał niepotrzebne już zmysły. Jego kierunek był sprecyzowany, świat zewnętrzny przestawał być potrzebny. Ostatnie fragmenty Drogi przebywał w spokoju zbliżonym do wiecznego, aż w końcu zupełnie zniknął.
Po to, tylko i aż, by gdzie indziej, kiedy indziej i na zupełnie innych zasadach być kimś innym.