- Opowiadanie: Mitsugi - Angi #1

Angi #1

Oceny

Angi #1

"Łatwo jest wam mówić, że rzeczy istnieją, prawda? Dotykacie je, czujecie. Ja nie mam takiego problemu. Na całe szczęście. Bo jak trudno by było, ciągle doświadczać faktu istnienia. Jakie to by było skomplikowane, trudne, ramowe… Lepiej być duchem. Nie czuć, nie potrzebować, nie pragnąć… Unosić się w pustce i być jedynie… No właśnie, czym? Niektórzy, powiedzieli by, że sobą. Jednak ja uważam inaczej. Nie jesteśmy niczym, my duchy. Nie mamy żadnego wpływu na wasz świat. Możemy jedynie przyglądać się waszemu istnieniu i snuć tezy, jak to beznadziejnie jest być żywym…"

Schowałam lużno spięte kartki do czerwonej teczki, a teczkę do skórzanej torby. Poprawiłam okulary na nosie, wstałam z parkowej ławki i udałam się na spotkanie. Naprawdę nie lubię tego typu opowiadań, ale cóż zrobić? Taka praca. Wydawnictwo nie jest najlepszym co mogło mi się przydarzyć, lecz nie narzekałam. Pieniądze, to w końcu pieniądze. Nawet wypracowane na czymś takim jak korekta.

Powoli mijała osiemnasta, a korki jak były, tak są. Takie to już życie w wielkim mieście… Od rana do wieczora korki, a w nocy gangi, ladacznice i narkomani. Oczywiście są też dobre strony mieszkania w takim miejscu. Niezły dostęp do bibliotek, kin, teatrów, ogromne centra handlowe, w których można kupić wszystko i nic… No, i oczywiście zróżnicowanie kultur. Od arabów, na polakach kończąc. Istny galimatias. O nic takiego nie spytasz. "Przepraszam, która godzina?" – Grzecznie, kulturalnie, a on spojrzy się na Ciebie jak na wariata i pójdzie sobie dalej. Kocham obcokrajowców, a turystów to już w ogóle. Och, Ci w szczególności zasługują na najwyższe zaszczyty. Pomijając fakt, że mówią do nas tą swoją łamaną aryjczyzną, to jeszcze noszą wszędzie aparaciska i robią zdjęcia wszystkiemu i wszystkim, a ich brak jakiejś kultury osobistej, szacunku dla narodu… Aż szlak mnie bierze jak na to patrze! Miejsce rzezi niewinnych dzieci, a oni robią tam sobie zdjęcia i wrzucają na różne portale społecznościowe. Wspaniale. Po prostu wspaniale.

Rozmyślając o tym bardzo aktywnie, nie zauważyłam nadchodzącego mężczyzny. Zderzyliśmy się nosami, przez co spadły i jego, i moje okulary.

– Przepraszam! – Powiedzieliśmy oboje. Miał miły, północy akcent. Schyliłam się szybko po upuszczoną własność, ale on zrobił to samo, w tym samym momencie co ja, więc zderzyliśmy się głowami. Aż usiadłam. Myślałam, że zemdleje, ale już po chwili było dobrze. Poczułam, jak ktoś zakłada mi na nos okulary i nagle cały świat znów zrobił się wyraźny. Przede mną stał przystojny facet, w wieku dwudziestu pięciu, może trzydziestu lat. Miał długie, brązowe, niedbale związane, kręcone włosy, spore oczy, całe niebieskie i sporo tatuaży na rękach. To było pierwsze, co rzuciło mi się w oczy. Kolejną ważną rzeczą, która przykuła moją uwagę, była skórzana torba, taka sama jak moja. Jego była starsza, ale w bardzo dobrym stanie. Wyciągał do mnie rękę, by pomóc mi wstać. Przyjęłam tą pomoc, ale niezbyt chętnie. Jak zawsze.

– Przepraszam, niezdara ze mnie. Gdybym mógł jakoś to pani wynagrodzić… – Jego głos miał chyba jakieś czarodziejskie moce, bo szczerze mówiąc, z chęcią wyciągnełąbym go na kawe, czy raczej, biorąc poprawkę na pore, na kolacje.

– Ta… Nie. Dziękuje, ale nie. – Twarz mi zapłonęła i szybkim krokiem go wyminełam. Co się ze mną dzieje?! Ja, Florences Espirit, czerwienie się?! I to przez kogo? Przez okularnika z północy… Ale jakiego okularnika…

Prawie biegiem mijałam poszczególne ulice, przez co, byłam na miejscu pięć minut za wcześnie. Wyprostowałam żakiet, poprawiłam okulary i pchnęłam obrotowe drzwi wydawnictwa.

***

Zamknęłam drzwi mieszkania. Od progu przywitała mnie czarna mordka mojego kota. Znowu zapomniałam go nakarmić. Chyba będę musiała oddać go do schroniska, bo przestaje mieć dla niego czas. Głupi pchlaż. Niby nie wie, gdzie trzymam jego jedzenie. Doskonale potrafi otwierac wszystkie szafki, co już mi wielokrotnie udowodnił, a mimo to, zawsze czeka, aż ja go nakarmie. Kretyn. Popatrzyłam na jego pyszczek z zielonymi oczami i różowym noskiem, i zrezygnowana pokręciłam głową. Nigdy nie oddam tego pomiotu szatana. Upuściłam torbe przy wejściu, przekręciłam zamek w drzwiach i udałam się do kuchni, a kot za mną. Wyjęłam z szafki pudełko z suchą karmą opatrzone rysunkowym przedstawieniem kota i wsypałam jego zawartość do porcelanowej miseczki stojącej na blacie. Sama wyjęłam z prawie pustej lodówki karton mleka i wypiłam z niego pare łyków. Kot jak zawsze jadł ze mna. Chyba tylko dlatego jeszcze sie nie zagłodziłam. Żal mi pchlaża, który je tylko wtedy, kiedy ja jem – dlatego jest taki chudy. Bluszcz jest bardzo dziwnym kotem. Zawsze był. Od małego, a raczej mniejszego był… No wlasnie, malutki. Kociaczek. Pogłaskałam go leniwie po łebku, wyjełam z szafki ciastka i poszłam do mojego gabinetu. Muszę zaczać korektować tą powieść o duchach. Najchetniej wyrzuciłabym wszystko z tej powiastki, ale redakcja nie byłaby zadowolona. Byliby raczej sceptyczni. Jacy ludzie czytają takie rzeczy?

Rozsiadłam się wygodnie na obrotowym krześle i włączyłam komputer. Angi powiedziałaby 'włanczyłam'. Szkoda, że nie ma jej ze mną. Przy niej, jakoś wszystko łatwiej mi szło, a od kiedy odeszła…

Usłyszałam pukanie do drzwi. Dziwne. Nie mam wystarczająco dobrych znajomych, żeby nachodzili mnie w pół do jedenastej. Może mi się przesłyszało. Praca, stres, za mało jedzenia i snu… Pukanie zabrzmiało po raz drugi. Bez żartów. Wstałam i powoli podeszłam do drzwi. Bluszcz szedł tuż przede mną, jakby chciał mnie obronić. Słodkie zwierze. Spojrzałam przez judasz, ale nic nie zobaczyłam. Ot, zwykła klatka schodowa. Już miałam odejść, kiedy pukanie rozeszło się po raz trzeci. Jak?! Gwałtownie otworzyłam, ale niczego, ani nikogo nie było na klatce. Na pewno mam zwidy. To przez to opowiadanie. Na pewno. Już miałam zamykać, gdy mój wzrok przykuł biały skrawek papieru. Podniosłam go i przeczytałam: "Na pewno?". Rozejżałam się przerażona i prędko zamknełam drzwi. To się nie dzieje, to się nie dzieje… Wbiegłam do kuchni i przetrząsnełam apteczke. Są! Leki uspokajające, które brała Angi! Wysypałam pare tabletek na rękę i popiłam wodą z kranu. Oparłam się na blacie. Co to ma znaczyć… Jak to się stało?… Wiele pytań kotłowało mi się w głowie, ale na żadne nie mogłam znaleźć odpowiedzi. Bo jak? Jak odnaleźć odpowiedz, na coś, co zagina wszelką logikę? Kartka zawierała pismo Angi… Mojej małej Angi… Chwiejnym krokiem udałam się do sypialni, położyłam na łóżku. Angi… Skąd tam się wzięło pismo Angi?… Mojej malutkiej Angi…

***

Tej nocy śniła mi się moja mała siostrzyczka, Angelika. Dawno już jej nie widziałam – po jej samobójstwie pozbyłam się wszystkich zdjęć, zapomniałam jej twarz. Wyzbyłam się większości wspomnień o niej. Ostatni rok jej życia był dla mnie jedynie białym korytarzem szpitalnym. Na nic więcej sobie nie pozwoliłam. Nic nie może zniszczyć ideału mojej siostry. Nawet szaleństwo, które ją spotkało. Tym bardziej ono. W śnie, Angi była malutka. Miała sześć, może siedem lat i nosiła błękitną sukienkę ze złotymi guziczkami. Niezwykle pasowała do jej delikatnej urody księżniczki. Miała ona jasną cere, różowe, drobne usta, szare oczy i mgiełke rudo-białych włosów. Była nie tylko moim, ale i rodziców aniołkiem. Za ładną buzią, nie kryła się jednak pusta osobowość. Angelika była dobra i łagodna. Dla każdego potrafiła znaleźć słowo otuchy i zawsze walczyła przeciwko niesprawiedliwości. Nie była słaba, za jaką ją niektórzy uważali. Była silna, niezależna i niezwykle utalentowana. Grała na fortepianie i skrzypcach, a do tego pisała wiersze. Wprowadzała w swoje otoczenie pierwiastek spokoju i ukojenia. Pewnie dlatego tak bardzo mi jej brakuje. Z jej odejściem, straciłam w życiu równowage. W śnie, byłam tam z nią. Jej starsza siostra. Czerwony diabeł z zielonymi oczami i definitywnie zbyt wybujałym ego. Ubrana zawsze w spodnie i koszule. I z okularami na przemądrzałym nosie. Brutalna i szczera do granic możliwości, a mimo to, przy niej stawałam się łagodna, jak obłaskawione zwierze. Bawiłyśmy się razem w starym lesie, rosnącym przy domu naszych rodziców. Udawałyśmy, że jesteśmy duszkami leśnymi i leczymy zwierzęta, czy rośliny. Jednak, w śnie pojawił się element, który nie zdarzył się na prawde. Nie mógł. Angelina wspieła się akurat na starą grusze i niespodziewanie z niej sfruneła. Staneła tuż przede mną i powiedziała:

"– Musisz odnaleźć księge światów."

 Jej oczy zrobiły sie czarne, a głos jakby przybrał na sile. Lecz po chwili, znów była zwykłą Angi, powtórnie wspinającą się na drzewo…

***

Wstałam z bólem głowy. Ktoś łomotał do drzwi mojego mieszkania. Zwlekłam się z łóżka, poprawiłam wymiętą koszule i otworzyłam.

– Dłużej się nie dało? Wale tu do Ciebie, od dobrych paru minut, a wiesz, że zwykle nie lubie czekać. O!… Bluszczuś!

Do mojego mieszkania wpadła pulchna blondapokalipsa, wzieła mojego kota na ręce i od razu zaczeła go pieścić. A to po łebku, a to po grzbiecie, czy znowu za uszkiem. Malec wręcz rozpływał się z rozkoszy.

– Dzień dobry… – zdążyłam wybełkotać, zanim Lara dobrała się do mnie.

– Och, Flo, jak Ty dziewczyno wyglądasz?! Pewnie znowu pracowałaś do późna i poszłaś spać w spódnicy! Zaraz zrobię Ci jakieś śniadanie… – Otworzyła lodówke. – A tu jak zawsze! Pustka. Daj mi chwile, to skocze do spożywczaka i coś kupie. A Ty masz mi się tutaj ogarnąć… Migiem!

Jak szybo wpadła, tak szybko wypadła i pozostawiła mnie świeżo obudzoną z kotem na rękach. Odstawiłam zwierzę na podłogę, wzięłam pierwszą lepszą bluzke i spodnie, a następnie udałam sie do łazienki. Heh… Lara. Zawsze wpada jak po ogień, ale kiedy przychodzi co do czego, można z nią porozmawiać. Oczywiście, kiedy nie jest zaaferowana kolejnym facetem. Nie rozumiem jej fascynacji płcią przeciwną… Szampon wpadł mi do oka. Szybko zaczęłam je przemywać wodą, ale dużo to nie dało. W końcu, udało mi się pozbyc drobinki piany. Świetnie. Jeszcze tego brakowało. Zrezygnowana dokończyłam higienie, wyszłam spod prysznica, ubrałam się i związałam mokre włosy.

W kuchni już żądziła Lara. Na blacie stały garczki, tależe, szklanki, miski, patelnie i tym podobne przedmioty, a sama apokalipsa krążyła wokół tego wszystkiego i wciąż czegoś próbowala, coś przekręcała, coś przelewała i tak ciągle. Stanęłam w drzwiach łazienki i wpatrywałam się w najdziwniejszy rodzaj magii, jakiego nigdy nie potrafiłam odtworzyć. W proces gotowania. Lara była mistrzynią rondla i chochli.

– Co gotujesz?

– Naleśniki z serem waniliowym, a do tego przesmażane jabłka, sos malinowy i kawa z karmelem. – Wyliczyła to wszystko nie przestając mieszać w garnku. Przeczyściłam okulary i usiadłam. Milczałam. Czy wydarzenia poprzedniej nocy były prawdziwe? Czy na pewno wydarzyło się to, co się wydarzyło? Pismo mojej małej Angi… Coś złapało mnie za nogawkę. Bluszcz. Bawił się spodniami. Wzięłam go na ręce i zaczęłam głaskać. Starał się wskoczyć na stół, ale nie pozwoliłam mu na to. Ostatecznie usadowił się na moich kolanach i zwinął w kłębek. Leniwie drapałam go po grzbiecie.

– Co zamierzasz robić z dzisiejszym wspaniałym dniem? – Zaszczebiotała apokalipsa stawiając przede mną idealnie udekorowany talerz z naleśnikami i kubek kawy.

– Co masz na myśli?

Wyciągnęłam sztućce i zaczęłam jeść. Lara usiadła na przeciwko mnie z własnym posiłkiem.

– Jak to co? Dzisiaj jest sobota, a my nadal jesteśmy wolne. Wiesz, dziś wieczorem jest koncert Bliskości, a tak się składa, że dostałam bilety i wejściówki za kulisy od mojego nowego chłopaka. Jest ich menadżerem. Może nie jest zbyt przystojny, ale ma pieniądze i jest bystry. – Blondynka bardzo mocno gestykulowała, przez co prawie wywaliła swój kubek kawy. Nagle, jakby coś sobie przypomniała – Słuchaj… W zespole, jest tam taki jeden Charles. Pianista. Może Ci się spodobać. Wiem, że Angi grała na klawiszach, ale może właśnie to Cię do niego przekona?

No tak. Wiedziałam, że jej wizyta równa się albo wieczór spędzony na oglądaniu łzawych melodramatów, albo na swataniu mnie ze znajomymi jej aktualnego chłopaka. Na pewno nie dam się znowu wrobić w jakiegoś wariata. Ale koncert może dobrze mi zrobić…

– O której wychodzimy?

Lara była zbita z tropu moją zgodą, a nawet entuzjazmem.

– Em… Zgadzasz się?

Pociągnęłam łyk kawy.

– Jasne, czemu nie?

Na jej pulchnej twarzy wykwitł uśmiech.

– O 18 przyjedzie po nas John. Będziemy dwie godziny za wcześnie, ale on jest menadżerem i musi się wszystkim zająć, także będziesz miała czas na pogadanie sobie z Charlesem.

Uśmiechnęłam się niepewnie i wzięłam kolejny łyk kawy. Jasne. Z chęcią z nim pogadam. Chyba w snach. A raczej, w najgorszych koszmarach. Nie mam zamiaru z nikim się spotykać. Bluszcz mi wystarczy do szczęścia.

– Świetne naleśniki. – Pochwaliłam blondynkę. Ta znowu się uśmiechnęła i jednocześnie spłoniła czerwienią. Czasem jest zbyt skromna.

– W co mam się ubrać? I co gra ta Bliskość?

– W coś normalnego. Może być ta koszula. Przewiąż sobie włosa tą granatową bandaną i umaluj rzęsy. Będzie dobrze. Grają Indi. To taki nowy gatunek. Spodoba Ci się.

– Aha… No dobrze. – Wpakowałam sobie kolejną porcję naleśników do ust. ​

Koniec

Komentarze

Ciekawy początek. Trochę sprzeczności u bohaterów – okularnik z tatuażami (ciekawe co doprowadziło do takiego połączenia) i dojrzała, zdawałoby się, bohaterka, która w obecności przystojniaka traci głowę. Za tymi osobowościami może kryć się ciekawa historia.

Nie czytało się źle, choć jest sporo błędów. Poniżej wypisałem niektóre. Zwróć uwagę na ogonki przy “e” na końcu. Fragment, jak to fragment. Znalazłem interesującą rzecz, było trochę klasycznych scen i motywów. Wszystko się oczywiście, jak to we fragmencie, urwało.

Szczerze mówiąc, na tej stronie fragmenty nie cieszą się dużą popularnością (i nie bez przyczyny, na dwadzieścia takich historii dziewiętnaście zostaje nieskończonych). Może lepiej następnym razem zaprezentować zamknięte opowiadanie? Wtedy dyżurni i loża nie będą mogli go pominąć:)

 

trudno by było, ciągle doświadczać – bez przecinka

się na Ciebie jak na wariata – wielką literą zwracamy się tylko, gdy przytaczamy listy

spore oczy, całe niebieskie i sporo – przecinek po “niebieskie”

tą pomoc – tę pomoc

go na kawe – kawę

przez co, byłam na miejscu – bez przecinka

potrafi otwierac wszystkie – otwierać

nakarmie, torbe, pare, apteczke, koszule, wale – wszędzie Ę na końcu

jeszcze sie – jak wyżej

 

Najchetniej wyrzuciłabym wszystko z tej powiastki, ale redakcja nie byłaby zadowolona. – wydaje mi się, że bohaterka jako korektor zajmuje się korekcją tekstu, a jego redakcja przypada wcześniej redaktorowi

Nowa Fantastyka