- Opowiadanie: paradox - Autopilot

Autopilot











































 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Autopilot

 

Zadowolenie i duma towarzyszyły mu od urodzenia. Żył w świecie bez podziałów i z rządową gwarancją pozytywnego nastawienia do życia. Czegóż chcieć więcej. Janek obudził się wypoczęty i jak zwykle spojrzał na ścianę, na której wyświetlał się harmonogram dnia. Przetarł oczy i po raz pierwszy od długiego czasu jakiś dziwny dreszcz przebiegł mu po plecach. Różowy kolor czcionki nakazywał wszystkim mężczyznom przyjęcie w dzisiejszym dniu kobiecych ról i sposobów zachowań. Dziwne, bo nigdy wcześniej tak nie reagował, zresztą takie zamiany miały miejsce przynajmniej parę razy w miesiącu i już dawno zdążył się do nich przyzwyczaić. Nawet był dumny, że nowe społeczeństwo likwidowało podział na mężczyzn i kobiety. Totalna równość była cywilizacyjną zdobyczą. Wielkim osiągnięciem ludzkości.

Ubierał się, nie rozumiejąc, skąd bierze się ten jego dziwny wewnętrzny chłód. Niezdarnie wciągał grube zielone rajstopy, kontrolując, czy szew układa się równo na niekształtnej łydce. Szara sukienka była trochę pomięta, ale pomyślał, że chyba ujdzie i nikt nie zwróci mu uwagi. Usta, jak zwykle pomalował krzywo i trochę zbyt krzykliwie. Mimo wielokrotnych prób, lepiej nie potrafił, chciał nawet zapisać się na kurs makijażu, jednak szefowanie w instytucie psychologii i neurologii pochłaniało go bez reszty. Spojrzał w kierunku lustra i odruchowo zamknął oczy. „Jest O.K.” – Pomyślał, odwracając głowę od swojego odbicia. Poprawił szew w rajstopach i pokręcił się trochę po pokoju, w końcu wcisnął przycisk przywołujący samochód.

„Temperatura powietrza…, zachmurzenie…” – spokojny głos autopilota informował Janka o warunkach atmosferycznych. Pasażer jednak nie podtrzymał rozmowy, nie podsunął też nowego tematu. Zakłopotany autopilot z trudem znosił ciszę, w końcu zaczął podśpiewywać. Trochę fałszował, ale Janek nie zwracał uwagi na walące się we wszystkie strony dźwięki.

Pół godziny później byli na miejscu. W swojej pomiętej sukience pewnym krokiem wszedł na najważniejszy w całym instytucie oddział noworodków. To tutaj rozpoczyna się proces socjalizacji przyszłych, pogodzonych z losem obywateli. Praktykantka już na niego czekała.

– Mam na imię Irena – stwierdziła, wyciągając rękę w męskim geście. – Jestem na trzecim roku neuro-socjologii i mam się nauczyć instalowania implantów w mózgach nowonarodzonych dzieci.

Miała ładny uśmiech, niebieskie oczy i jasne włosy, wszystko to aż nadto sugerowało problemy z szybką nauką. „Ale co tam”. – Pomyślał Janek i spod półprzymkniętych powiek jeszcze raz otaksował Irenę. Kobieta była miła i tworzyła wokół siebie ciepłą aurę, swym wyglądem rekompensowała ewentualne przyszłe trudności.

Podeszli do taśmy z niemowlakami. Janek wziął urządzenie montujące czipy i starając się, aby dziewczyna mogła dokładnie zobaczyć technikę zakładania implantów, delikatnie wsunął cienką, zakrzywioną rurkę do maleńkiego dziecięcego noska.

– Popatrz. Nie dalej niż dwa centymetry. Chwyć mu głowę. No trochę mocniej. I teraz trzeba wstrzelić czip wprost do mózgu. Ha! Udało się.

Irena trochę niezdarnie trzymała noworodka.

– Czy ono musi tak płakać? Powinno być nam wdzięczne. Przecież od tej pory już zawsze będzie radosne. – Jej dywagacje brzmiały mało profesjonalne. Ale też widok krzyczącego malucha wydawał się jakiś taki „nieestetyczny”.

– Zwykle robią to za nas roboty. Jednak zakładanie implantów uznaje się za podstawową umiejętność, którą każdy student neurosocjologii musi opanować. To konieczne – Janek mówił monotonnym głosem, przypatrując się falującej części fartuszka w obrębie klatki piersiowej Ireny. – Dzięki implantowi negatywne myśli nie będą zaprzątać mu głowy, zacznie szybciej się uczyć, a co najważniejsze, już zawsze będzie zadowolony i dumny z przynależności do światowego społeczeństwa równości.

Następnego niemowlaka Irena chciała zaimplantować samodzielnie.

– Na pewno dasz radę? Nie chcesz jeszcze raz przyjrzeć się, jak ja to robię? – Próbował się upewnić.

– Jestem mistrzynią w strzelaniu z łuku. Najlepszą na całej uczelni.

Jankowi przeszło przez myśl, że łuk obsługuje się nieco inaczej niż urządzenie do czipowania, ale nie zamierzał się spierać. Podał jej aparat.

Dziewczyna postępowała zgodnie z instrukcją. Wsunęła końcówkę aparatu w maleńkie nozdrze, łokciem przytrzymała główkę noworodka. Najwyraźniej podobało się jej nowe zajęcie. Na moment wstrzymała oddech. Rozległo się cichutkie „pstryk” i… Prawie się udało, tyle że zbyt szybko uruchomiony mechanizm spustowy spowodował, że czip zamiast w płacie czołowym znalazł się w potylicznej części mózgu krzyczącego dziecka.

„Chyba już wolałem fałszującego autopilota” – pomyślał Janek, a głośno dodał.

– Nawet dobrze się stało. Zobaczysz teraz, jak anihiluje się źle umiejscowiony implant. Trzeba to zrobić w ciągu dziesięciu minut, zanim jeszcze zintegruje się z komórkami mózgowymi. Po tym czasie trzeba będzie dziecko zutylizować.

Irena patrzyła na instruktora, który radialem najechał nad główkę niemowlęcia i skierował wiązkę promieniowania wprost na maleńki implant. Na ekranie zamrugały różnokolorowe światełka i było widać, jak obce ciało niknie, a smużka bezwonnego gazu wydobywa się z maleńkiego dziecięcego noska.

Przygotowywali się do umieszczenia kolejnego czipa, a na taśmie w plastykowym kojcu leżało niczego nie rozumiejące kolejne niemowlę, gdy do pomieszczenia wkroczyli funkcjonariusze.

– Komisja do Spraw Równości – przedstawili się Jankowi. Proszę z nami.

Zastanawiał się, co jest nie tak. Przepisowe zielone rajstopy piły go w wielu miejscach, a nogi co chwila wykoślawiały się w butach na koturnie. Ubrany był jednak zgodnie z regulaminem „gender dress-code”.

– Proszę wyłożyć wszystko na stół – poważnym i nietypowo oschłym tonem oznajmiła umundurowana funkcjonariuszka.

Sięgnął do kieszeni w garsonce i wiedział już, gdzie popełnił błąd. Na malutkim stoliku układał obok siebie: mały scyzoryk, parę śrubek i jakieś zębate kółko ze starego zegarka, podarunek jeszcze od dziadka.

– To typowe atrybuty mężczyzn z okresu przedrównowościowego – głos funkcjonariuszki brzmiał sucho, przypominając konika polnego, który próbuje wydobyć się z kupki zasuszonej trawy.

Pokiwał głową. Rzeczywiście naruszył regulamin. Całkiem niechcący. Chyba myślał, że tych parę rzeczy jest jakąś równowagą dla kobiecego przebrania. Oczywiście teraz wiedział, że źle zrobił. Czuł się nieswojo, gdyż za nic nie chciał wykraczać poza przyjęte zwyczaje, ani też świadomie nie złamałby prawnych uregulowań.

Przed uczuciem wstydu i upokorzeniem chronił go umieszczony w mózgu implant, będący zaporą przed wszystkimi złymi emocjami. Z dumą wysłuchał napomnień. Na koniec szefowa komisji sprawdziła zakres dyscyplinujących ćwiczeń i nakazała Jankowi, aby przez cały tydzień, po trzy godziny dziennie tańczył na rurze w klubie w samym centrum miasta. Wręczyła mu też odpowiedni strój. Nie było tego dużo, całe ubranie z łatwością mieściło się w garści, i to razem z instruktażową płytą, na której nagrane były konieczne do opanowania figury.

Po uświadamiającej rozmowie, spokojny i z typowym dla wszystkich obywateli uczuciem powagi i dumy, powrócił na salę czipowania niemowląt, a potem pojechał wprost do domu.

Uruchomił płytę i zaczął ćwiczyć. Nie szło mu. Chyba był organicznie niezdolny do jakiejkolwiek artystycznej aktywności. Z tańcem było jeszcze gorzej niż z makijażem.

Przed snem wysłuchał umoralniającej audycji i wziął tabletkę zapewniającą miłe erotyczne sny. Co za szczęście, że przyszło mu żyć w najlepszych czasach w całych dziejach.

Następnego dnia, zaraz po pracy, poszedł do klubu. Nie był sam. W przebieralni kilku facetów próbowało nałożyć trykoty, dwóch innych przygotowywało się do tańczenia na rurze. „Trzy godziny szybko zleci” – pomyślał w chwili, gdy szef klubu, gruby facet w długiej sukni i z gronostajami, wskazał mu miejsce na scenie. „Kurcze. Już gdzieś widziałem to przebranie. Tylko gdzie?” – Przez głowę przelatywały rozmaite myśli, w końcu przypomniał sobie. „No tak. Kilkadziesiąt lat temu, w ten sposób ubierali się szefowie wyższych szkół, zwanych chyba uniwersytetami. Ciekawe co przeżywali. Nie było wtedy implantów hamujących emocje”. Dumny ze znajomości historii ubrań wierzchnich, wszedł na scenę.

„Gender-music” było mieszaniną sentymentalnych dźwięków i „techno-symfonii”. Zaplótł nogę o rurę i wykonał piruet. Zachwiał się, lecz utrzymał w pionie. „Teraz będzie już tylko lepiej” – pomyślał i w tym samym momencie całym ciężarem swoich dziewięćdziesięciu kilogramów wyrżnął o miękką posadzkę. Chyba nawet nikt nie zauważył. Zaczął jeszcze raz, odgiął się do tyłu i po raz drugi stracił równowagę. Zawziął się w sobie i postanowił zaprezentować jedną z trudniejszych jego zdaniem figur. Wybrał alesia basic, z zamiarem szybkiego przejścia do inverted back. Jednodniowy kurs okazał się jednak dalece niewystarczający. Wyciągnął nogę ku górze, okręcił  niezgrabnie wokół rury i ponownie przeliczył się… Przez dwie sekundy machał rękami, mimo że figura nie przewidywała tego typu urozmaiceń, no i ostatecznie z hukiem padł na scenę. Hałas zmieszał się z jego okrzykiem zdziwienia. Część osób podniosło wzrok. Na dużej sali witaminowe koktaile popijały głównie kobiety. „Ciekawe po co tu przyszły. Czy to rodzaj dyscyplinujących ćwiczeń? A może lubią patrzeć na tańczących facetów? Nie, to raczej niemożliwe” – myślał leżąc bezradnie i zastanawiając się, czy powinien powtórzyć nieudaną sekwencję figur. Nie minęły jeszcze trzy godziny, dlatego wstał i od nowa zaczął łączyć niezdarne wygibasy w coś, co wyglądało jak zapasy z rurą, przy czym rura była górą.

Po występie podeszła do niego Irena. Zdziwił się. Może i lepiej, że nie widział jej wcześniej na sali. Poprosił tylko, żeby zaczekała, po czym przebrał się i usiedli razem przy stoliku.

– Wiesz, zabrali moją sąsiadkę do zakładu reedukacji – stwierdziła głosem pozbawionym jakichkolwiek uczuć.

Sąsiadka okazała się archeologiem bibliotecznym i najwyraźniej oszalała, gdyż w świecie wyjałowionym z wszelkich silniejszych uczuć, nagle, niewiadomo czemu, zaczęła się śmiać.

– Jak to śmiać. Przecież śmiech jest niemożliwy, no i zakazany.

– Ale ona rzeczywiście się śmiała. Zresztą masz uprawnienia, żeby wejść do instytutu reedukacji i możesz sam z nią porozmawiać.

Janek nie bardzo wiedział, czy kieruje nim niesprecyzowana ciekawość, czy potrzeba napisania kolejnego artykułu naukowego. Umówili się na następny dzień.

Irena już na niego czekała. Instytut mieścił się w ogromnym wielopiętrowym budynku ze stali i szkła. Wewnątrz długi korytarz wypełniało białe światło i chłód. Tak wygląda miejsce, gdzie leczy się ludzi z nadmiaru emocji. Identyfikator Janka otwierał  drzwi do kolejnych pomieszczeń. Na końcu korytarza, w małej salce ni to siedziała, ni leżała sąsiadka Ireny. Na ekranie komputera wyświetlały się zdjęcia mózgu z zaznaczonymi obszarami do usunięcia. Było tego sporo. Degradacja umysłu istotnie musiała być poważna.

Biblioteczna archeolożka kiwała się, szczerząc zęby w dziwny, zapomniany już sposób. „Ach, to tak wygląda w rzeczywistości objaw wyjątkowego zadowolenia” – przemknęło mu przez myśl, gdy zwracał się do starszej kobiety.

– Co zrobiłaś, że zachorowałaś? – Rzeczowe pytanie zawisło w powietrzu. Kobieta milczała.

Janek powtórzył pytanie i pogmerał przy komputerze, zmieniając dawkowanie leków. Po jakiejś minucie kobieta zamrugała bardziej przytomnie, a dziwaczny grymas ustąpił miejsca innemu. Nie chciało mu się już sprawdzać, co oznaczają następujące po sobie mimiczne układy policzków i skrzywienia ust. Czekał. Wreszcie doszła do siebie, rozejrzała się i zauważyła Irenę.

– Dziecko, ty nie wiesz czym jest życie. – Głos miała cichy i delikatny.

– Formą istnienia białka – odpowiedziała zgodnie z książkową formułką.

– Ależ mi ciebie żal. Was wszystkich mi żal.

Janek z Ireną popatrzyli po sobie. Kobieta rzeczywiście musiała postradać zmysły.

– Co wy wiecie o życiu? Jego smakiem są odczucia, wszystko inne jest udawaniem. Ten sztuczny „nibyrównościowy” świat powinien się rozsypać. Nie zasługuje na to, żeby trwać.

Kobieta mówiła coraz wyraźniej, przekraczając kolejne granice zdrowotnej normy. Tak wyglądało szaleństwo. Nic dziwnego, że ani Irena, ani Jan nic z tego nie rozumieli.

– Raczej beznadziejny przypadek. Trafi do zutylizowania? Po co w ogóle ją tu jeszcze trzymają?

Irena miała niezwykle rozsądne podejście do życia. Każdy zagadkowy problem rozwiązywała zgodnie z obowiązującym ekologicznym paradygmatem: „niczego nie zmarnować i wszystko co się da, wykorzystać”. Janek z kolei uważał, że należałoby znaleźć przyczynę pojawienia się nowych, zakazanych emocji. Jakże nieszczęśliwa musi być kobieta, która utraciła dumę z przynależności do społeczeństwa równości. “Wszak złe emocje moga zabić” – myślał, a ciekawość mieszała mu się z obojętnością.

Zaraz po wyjściu, polecił autopilotowi, żeby zawiózł go wprost do zajmowanego przez chorą kobietę bungalowu.

Rozsiadł się wygodnie na tylnim siedzeniu samochodu, przekonany, że autopilot stałym zwyczajem spyta, jak minął dzień, a potem zacznie mówić o pogodzie i przekaże nowe ustalenia rządu. A tu nic takiego, jedynie drętwe milczenie, po którym automat, tak jak rano, zaczął  śpiewać nieskładne piosenki. Czyżby był obrażony? Nie wiadomo. Na pewno miał duży repertuar, a do tego jakąś fiksację na punkcie śpiewu i niestety żadnego pojęcia o rytmie. „Będę musiał go wymienić” – przeszło Jankowi przez głowę i nie chcąc dalej słuchać rozlegających się w aucie zawodzeń, sam od siebie zaczął opowiadać o wydarzeniach całego dnia. Autopilot robił wrażenie, jakby słuchał, a nawet rozumiał. Byli na miejscu, jednak drzwi się nie otwierały. Janek przez kilka sekund siłował się z klamką, wreszcie autopilot, zupełnie nieproszony, wygenerował poradę.

– Nie idź tam.

Janek z lekkim niedowierzaniem spojrzał w miejsce, skąd wydobywał się głos.

– Ale jeśli rzeczywiście chcesz poznać powód i źródło emocji, szukaj w miejscach, które nie są łatwo widoczne. – Kończył autopilot.

Właściciel samochodu, mimo swych licznych ukończonych fakultetów, miał coraz większą trudność, żeby złapać logiczny kontakt z urządzeniem. Nie wiedział o co chodzi. Przecież chce napisać kolejny naukowy artykuł. Któż niby miałby zabronić mu zbierania materiałów ?

Do bungalowu, w którym mieszkała kobieta, wszedł bez trudu. Panujący bałagan świadczył o czyjejś wcześniejszej wizycie.  Automaty sprzątające zostały wyłączone. Było pewne – właścicielka już tutaj nie wróci.

Rozglądnął się trochę. Obszedł kolejne pokoje. Usiadł, wstał, pokręcił się trochę. Nic. Żadnego, najmniejszego nawet śladu. Nie miał pojęcia, gdzie zajrzeć i jak szukać. Nigdy w życiu niczego nie chował, bo niby po co. Podskórnie czuł jednak, że bierze udział w czymś niezwykłym. Po kwadransie wyszedł z mieszkania i już miał nakazać powrót do domu, gdy trochę bez powodu spytał autopilota o miejsca w starych mieszkaniach, w których ludzie robili schowki. Urządzenie milczało. Migające pomarańczowe światełko świadczyło, że autopilot intensywnie pracuje. Odpowiedzi jednak nie było.

– Pod podłogą, w podwójnym dnie szuflad, w ścianie za monitorami. – Miękkim głosem autopilot wymieniał skrytki, z łatwością, z jaką zazwyczaj informował o nazwach mijanych urzędów i wartych zapamiętania obiektach.

„Ciekawe, skąd wie takie rzeczy. Toż to zwykły komputer, działający na sieciach neuronowych. Ciekawe, co jeszcze zapisano w jego programie” – pomyślał Janek i postanowił, że raz jeszcze przepatrzy mieszkanie kobiety.

Tym razem był bardziej dokładny i metodyczny. “Dlaczego wcześniej nie zwróciłem uwagi na przekrzywione nieco łazienkowe lustro” – odkrywcza myśl zaświtała mu w głowie. Istotnie, maskowało ono wgłębienie z przyborami toaletowymi, poza którym znajdowała się kolejna płytka szafka. To tam piętrzyły się na małym stosiku płyty ze starymi filmami.

Oglądał je całą noc. Wszystkie były zakazane. Początkowo nie wiedział, o co w nich chodzi. Ludzie zachowywali się dziwnie, szczerzyli zęby, niektórym, jak niemowlakom, woda ciekła po policzkach, pozostali robili dziwaczne miny. Wszyscy wyglądali na poważnie chorych. Kiedyś o takich ludziach mówiono, że są opętani. A jednak w filmach było coś atrakcyjnego. Dopiero nad ranem zaczął uświadamiać sobie, dlaczego stracił tyle godzin.

Zamyślony wsiadł do auta. Nie chciało mu się rozmawiać z autopilotem. Dlatego zdziwił się, gdy ten, bez żadnej zachęty, niepewnie zaczął przepraszać.

– Oddam się do ponownego przestrojenia.

– Siedź cicho. Ma być tak, jak dotychczas – z niezwyczajnym naciskiem w głosie oznajmił Janek.

Do tej pory nie zdawał sobie sprawy, że emocje są tak różnorodne i “kolorowe”. Nie myślał też, że są aż tak zaraźliwe. Dzięki implantom tego typu uczucia obce są obywatelom krainy równości. Prócz dumy i powszechnej umiarkowanej radości, inne uczucia są czymś, czego nie sposób sobie nawet wyobrazić. Dlatego ludzie nie potrafią sami ich wywoływać. Gdy jednak pojawia się czynnik indukujący, choćby i stare filmy, bądź zainfekowani emocjami ludzie, czipy okazują się bezsilne. W takich przypadkach rząd nakazuje niszczenie emocjonalnych treści i bezwzględną izolację ludzi manifestujących swe wrażenia. Zaraźliwe emocje mogłyby zniszczyć delikatną tkankę społecznego ładu.

„Rację miała ta śmiejąca się kobieta”. Już nawet w myślach nie nazywał jej chorą. Docierało do niego, że emocje nadają koloryt całemu życiu, są rodzajem podpowiedzi informujących, co jest właściwe, a co nie. Urozmaicają świat i życie.

Od tego momentu, myśląc o tańcu na rurze, Janek czuł się parszywie. Niby powinno mu być obojętne, spadnie z rury, czy nie spadnie. Oczipowani widzowie i tak niczego nie zrozumieją. A jednak było mu wstyd. Rzeczywiście emocje mogą być źródłem buntu. Dlatego muszą być zakazane, inaczej rozpoczęłoby się krytykowanie równościowego ustroju, zaś on w świecie bez emocji, skazany byłby już zawsze na niezrozumienie, a w końcu trafiłby do zakładu reedukacji neurologicznej. Nie chciał takiego życia. Postanowił jeszcze raz odwiedzić śmiejącą się kobietę.

Gdy wszedł na salę, łóżko było puste. Aparatura zaś – wyłączona.

– Udało się. – Irena z dumą i lekką radością w głosie oznajmiła swój sukces. – Przyspieszyłam proces jej utylizacji. Miała tak zniszczony mózg, że z jej neuronów można będzie zrobić zaledwie jednego autopilota do samochodu.

– Aha – odpowiedział Janek i wybiegł z budynku. Wszystko wyglądało inaczej. Emocje nadawały otoczeniu niezwyczajnego kolorytu. Był pobudzony i przestraszony zarazem. Zdał sobie boleśnie sprawę, że każdy, kto czuje więcej i rozumie głębiej, nie przystaje już do tego świata. Musiał coś zrobić. Sam nawet nie wie, kiedy znalazł się w sali noworodków. Pierwsza myśl, to żeby zepsuć czipy. Pozwolić ludziom cieszyć się własnymi uczuciami. Ale była to mrzonka. Obywatele państwa równości sami tego by nie chcieli. Janek nastawił urządzenie do utylizacji czipów na największą moc. Po czymś takim struktura neuronowa jego mózgu nie da się już zutylizować. Czeka go prawdopodobnie nicość. Chwilę zastanowił się, czy istotnie chce ginąć, lecz kiedy przypomniał sobie wyginasy na rurze, z radością uruchomił anihilator.

Rano Irena znalazła go uśmiechniętego, lecz niemal zupełnie pozbawionego mózgu. „Szkoda” – pomyślała sobie. „Dlaczego zmarnował tyle fajnych neuronów?”.

 

Koniec

Komentarze

Eeee, Paradoksie, nie wystarczyło wstawić raz?

Babska logika rządzi!

Droga Finklo! Mój cały wysiłek od co najmniej kwadransa wkładam w to, żeby usunąć nadmiar wklejonych opowiadań. Niestety idzie mi to raczej średnio. 

No, jakoś poszło. ;-)

Dobra, później przeczytam.

Babska logika rządzi!

Muszę przyznać, że zabawne. :)

Motyw z autopilotem nawet zaskakujący. Tylko napisane jakoś tak bez emocji. ;)

 

Prawie się udało, tyle że zbyt szynko uruchomiony mechanizm spustowy spowodował, że czip zamiast w płacie czołowym znalazł się w potylicznej części mózgu krzyczącego dziecka.

Tu coś nie wyszło.

 

Pozdrawiam.

 

“szynko…” – kurczę, może to freudowska pomyłka. O tak późnej porze mogłem już myśleć o zjedzeniu kanapki z szynką. Ale oczywiście już poprawiam.

Rzeczywiście, trudno się nie zgodzić, że w historyjce emocji niewiele (bo to taki mało emocjonujący świat był). A co do prostoty pisania… wszystko racja. I nawet nie będę się tłumaczył, żeby dodatkowo się nie pogrążyć.

Ekspertem nie jestem, więc traktuj mój komentarz jak od zwykłego czytelnika. ;)

Całkiem fajnie przedstawiasz, świat bez emocji.

Pozdro

Drogi Blackburnie – “zwykły czytelnik” jest zawsze kimś najważniejszym. Ty zresztą bezbłędnie wyłapałeś drętwość tekstu. I za to ukłony dla Ciebie, a rumieniec wstydu dla mnie! Dzięki za dobre (trochę niezasłużone słowa) i również serdecznie Pozdrawiam

Całkiem zgrabnie napisane. Może tylko przeskok między światem postrzeganym beznamiętnie i tym obserwowanym uczuciowo mógłby być bardziej wyraziście zaznaczony (jest taka scena w filmie “Equilibrium”, o ile mnie pamięć nie myli).

Do jednej rzeczy chciałbym się przyczepić– jeśli mówimy o systematycznej likwidacji seksizmu, to szafowanie w tym samym tekście stereotypem głupiej blondynki nie ma zbytnio sensu, moim zdaniem. No i czemu Jankowi było wstyd w kwestii tańca na rurze? Jeśli ze względu na nieudolność -ok. Jeśli miałoby być to przedstawione jak zajęcie upokarzające, to nie w tym akurat opowiadaniu.

Ciekawy pomysł, lekko makabryczny świat. Oczywiście, nasuwa skojarzenia z Huxleyem. Podobało mi się.

Może i lepiej, że nie wiedział jej wcześniej na sali.

Literówka.

Rozglądnął się trochę. Obszedł kolejne pokoje. Usiadł, wstał, pokręcił się trochę. Nic. Żadnego, najmniejszego nawet śladu. Nie miał pojęcia, gdzie powinien zaglądnąć

IMO, zbyt blisko, zbyt podobne wyrazy.

Babska logika rządzi!

Dzięki Lordi za komentarz. Wielokrotnie mówiłem sobie, że nie będę się tłumaczył. Bo to Czytelnik ma zawsze rację. Jednak z samodyscypliną u mnie kiepsko, więc zrobię wyjątek. Otóż bohater opowiadania nie uważał blondynek za głupie. Jedynie zdawał sobie sprawę, że być może nieco dłużej się uczą. Czy podpowiadało mu tak doświadczenie? Tego nie wiemy. Co zaś do wstydu z powodu tańca na rurze, to pojawił się on dopiero wówczas, gdy w Janku obudziły się emocje.

Podczas pisania starałem się o usunięcie wszelkich intensywniej przeżywanych uczuć. Niestety zapłaciłem za to drętwotą tekstu. Jeszcze raz dzięki Lordi.

Oj Finklo! Nic się nie zmieniło. Twoje komentarze wciąż przyczyniają się do ocieplenia klimatu. Literówki i zbitki podobnie brzmiących wyrazów oczywiście poprawię. A Tobie życzę słodkich snów.

Dobrej nocy. Pozdrawiam!

Niestety zapłaciłem za to drętwotą tekstu.

 

Tego nie powiedziałem, tak nie uważam. Z ładunkiem emocjonalnym w tekstach to jest akurat jak z ciemną stroną mocy– emocje prowadzą do przysłowków, a przysłówki do grafomanii.

Jedynie zdawał sobie sprawę, że być może nieco dłużej się uczą.

Osobiście nigdy nie zauważyłem takowej prawidłowości, ale rozumiem, że drążenie tematu z mojej strony jest dzieleniem włosa na czworo.

 

Co zaś do wstydu z powodu tańca na rurze, to pojawił się on dopiero wówczas, gdy w Janku obudziły się emocje.

Tyle widzę– pytam tylko: dlaczego? Nie po to, żeby krytykować, tylko dlatego, że się wkręciłem i chcę wiedzieć więcej.

O! Uff… Co głowa, to inny odbiór. A już miałem zamknąć się w sobie na zawsze. ;-)

Opowiadanie nie powinno tworzyć niezrozumiałych sytuacji. Czytanie ma być przyjemnością, zbliżoną do jedzenia czekolady, gdy po każdej kolejnej kostce, ma się tym większą ochotę na następną. I żal, gdy ostatecznie zostaje pusty papierek. Tak właśnie jeden akapit powinien zachęcać do przeczytania następnego. Potrafią to najlepsi, a ja do nich nie należę. Jasność myśli, tworzenie ciekawych postaci, wreszcie styl i pomysł – to wszystko ważne, lecz przecież nie każdemu dostępne. Dlatego obiecując, że nie będę się już odzywał, wszystkich przepraszam za tekstowe niedoróbki. A najbardziej Blackburna, który z tego wszystkiego ma zamiar zamknąć się w sobie. W Jego stronę krzyczę głośno: NIE! (Blackburnie – masz fajne wyczucie tekstu. Słusznie zauważyłeś, że jest taki trochę łopatologiczny. Mnie on też się taki wydaje).

Bardzo miło, że Finkla ujrzała nawiązanie do Huxleya. Dzięki. Detektywi literackich tropów być może dojrzą tu ukłon w stronę Nosorożca Ionesco (czy ogólniej w stronę problemu wyobcowania), inni znajdą gadające taksówki, jak u Ph. Dicka. Ale jest to w gruncie rzeczy historyjka o świecie bez emocji. Takim, w którym właściwie nie można żyć, choć na codzień towarzyszy on ludziom autystycznym i chorym na alekstymię.

Nie chcę jednak tworzyć ideologii, której w tekście nie ma. Czytelnik nie dopatrzy się tu żadnego podwójnego dna. Bo jest to raczej ułomny pamflet na równość i na świat, który oferując ludziom zadowolenie z życia, czyni ich nieszczęśliwymi. Dlatego warto docenić własne emocje. Także te złe. Nawet smutek może być fajny, bo dzieki niemu jesteśmy bardziej ludźmi. Jest też w tekście ostrzeżenie: ktoś,, kto kontroluje uczucia, kontroluje cały świat.

Niestety warsztatowo opowiadanie jest jakie jest. Trudno.

 

Paradox, ja sądzę, że zbyt surowo oceniasz sytuację. Zresztą, ja przeczytałem twoje opko jednym tchem. Rozbawiło mnie i zaskoczyło. Nie wiem jaki byłby odbiór, gdybyś dodał więcej emocji do wykreowanego “świata antyemocjonalnego”. Być może gorzej. A to, że masz klikniętą bibliotekę przez Finkle, o czymś świadczy, i powinno zachęcać. :)

 

Stay cool ;)

Paradoksie, napisałeś stylem lekkim i w sumie przyjemnym, ale gdybyś rozbił tekst na 2-3 podrozdziały np. asteryskami, łatwiej bym go wchłonął. 

Najbardziej przeszkadzało mi to, że wsadziłeś tu gender. Na szczęście chyłkiem się z niego wycofałeś, ale połączenie genderu i świata bez emocji jest chybionym pomysłem. Moim zdaniem, ekspansja ideologii gender, o ile nastąpi, nie będzie się wiązać  z tłumieniem ekspresji, a wręcz przeciwnie.

Pozdrawiam

U

Lepiej brzydko pełznąć niż efektownie buksować

Nie rozumiem, powiem szczerze. Na początku pomyślałam, że skoro Janek męczy się w rajstopach i nie umie się malować, to dlaczego nie przyjmie roli kobiety bez makijażu, w dżinsach i t-shircie. A potem się okazuje, że to taki gender dress code, i to ma być zgodne z polityką równościową. No to jak? Równość, a jak mężczyźni przybierają role kobiece to muszą posługiwać się karykaturalnymi stereotypami? Nie kapuję. Trochę mi to wygląda na taki świat stworzony przez posłankę Pawłowicz, której nagle w mózgu zrobił się klik na gender, ale z typowym dla niej sposobem rozumienia rzeczywistości.

Napisane za to całkiem nieźle. Tylko ja w pewnym momencie miałam problemy ze skupieniem się na opowieści, za bardzo skupiona na szukaniu sensu.

Niepokojący obraz świata, w którym wszystko zostało postawione na głowie. Wszystko odpowiednio podkoloryzowane, ale można się dopatrywać pewnych metaforycznych znaczeń, nawiązań.

Dziękuję, Domek.

Tak, niepokojące. Opowiadanie wzbudziło we mnie lęk, motyw autopilota do samochodu – smutek. Rozczarowało zakończenie – za łatwo się poddał ten Janek. Człowiek z mózgiem naukowaca powinien przynajmniej spróbować opracować plan całkowitego obalenia systemu. Ale z drugiej strony – ratował siebie. Przed czym? – zapewne sam jeszcze do końca nie rozumiał…

Niech Wszechświat Wam błogosławi...

przeczytane

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka