- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Odłamek

Odłamek


For too long now
There were secrets in my mind
For too long now
There were things I should've said
In the darkness
I was stumbling for the door
To find a reason
To find the time, the place, the hour  

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Odłamek

 

Zamordowałem własną rodzinę.

 

Wiem jak to brzmi, ale nie odchodźcie, proszę. Potrzebuję tego. Kto wie, może wy także. Życie potrafi być cholernie zaskakujące. Może to właśnie ty, tak ty kulący się w rogu, może to właśnie ty znajdziesz się kiedyś w podobnej sytuacji. Według zasady rachunku prawdopodobieństwa mogło by się do przytrafić każdemu z was, kto wie, może i tak się stanie. Niczego od was nie oczekuję, ale jeśli wysłuchacie mojej całej historii, cóż…

Może wtedy mnie zrozumiecie.

 

********

 

Kto by mógł pomyśleć że jeszcze wczoraj miałem żonę i dwójkę dzieci. Kochałem je po równo, mojego synka i córeczkę. Chciałem im oszczędzić życia bez matki. Kochałem je. Dlatego zamordowałem ich we śnie. Co innego Sally. Wredna suka. Trudno jest mi uwierzyć iż dawniej coś do siebie czuliśmy. Nie pamiętam już nawet kiedy zamieniła się w pazerną jędzę którą była po dziś dzień. Podobno kiedyś była inna. Tak mi się zdawało, tak ją zapamiętałem.

Życie potrafi być zabawne. Pochodzę z biednej rodziny. Mój ojciec był drwalem. Sam zresztą też miałem nim zostać. Moje życie jednak potoczyło się zupełnie inaczej. Kiedy ojciec umarł, miałem szesnaście lat. Za pieniądze ze spadku matka wysłała mnie na studia. Była pewna że odniosę sukces. Miała rację. Zdobyłem wszystko czego pragnąłem. Moje życie układało się cudownie. Zdecydowanie za cudownie.

W spadku oprócz edukacji otrzymałem pewien drobiazg, jego siekierę. Pamiątkę po tym kim był, i po tym kim ja miałem się stać. Była to ta sama siekiera która utrzymywała nas przez te wszystkie lata. Trzymałem ją przez cały czas. Ukrywałem ją przed resztą świata, kiedy byłem na studiach, kiedy zdobyłem pierwszą pracę, oraz kiedy poznałem moją żonę. Zapomniałem o niej. Zabawne w tej historii jest to że znalazłem ją na noc przed zamordowaniem Sally. Czytała wtedy książkę. Kiedy przekroczyłem próg naszej sypialni zastałem ją leżącą na łóżku. Szlafrok niezbyt dokładnie okrywał jej zgrabne piersi. Figlarnie rude, wilgotne po kąpieli włosy kaskadą spływały wzdłuż jej bladych ramion. W marcu skończyła 39 lat, wciąż jednak wyglądała równie ponętnie jak dnia w którym się poznaliśmy.

Dawniej jej widok koił moje nerwy. Potrafiłem godzinami bawić się jej włosami. Dziś ten sam obraz przyprawiał mnie o niemiłe swędzenie w żołądku. Brzydziłem się nią prawie tak bardzo jak ona mną.

-Czego chcesz? – Zapytała oschle.

Nic nie odpowiedziałem.

-Nie widzisz że jestem zajęta?

Ciągle stałem na progu pokoju.

Po upływie kilkunastu sekund, a może kilku godzin, nie jestem pewien, zdecydowała się podnieść wzrok znad książki. Nasze oczy się spotkały. Uśmiechnąłem się do niej, ale ona pozostała niewzruszona. Jednak szybko wyraz jej twarzy uległ gwałtownej zmianie. Najprawdopodobniej w momencie w którym dostrzegła trzymany przeze mnie w ręce przedmiot.

-Co robisz?-Zapytała niepewnie. – Po co Ci ta siekiera?

Nie zaszczyciłem jej pytania odpowiedzią. Ciągle się uśmiechając postąpiłem krok do przodu. Chwilę później drugi, a następnie trzeci.

 Obserwowałem jak wyraz jej twarzy zmienia się z sekundy na sekundę. Rozkoszowałem się każdą chwilą tego wiekopomnego dla nas momentu. Byłem coraz bliżej, a ona była coraz bardziej przerażona. Wierciła się nerwowo w pościeli.

-Co robisz?– Piszczała.– Nie zbliżaj się do mnie, odejdź!

-Kochanie, to nie musi być nieprzyjemne.– Tłumaczyłem.– Zamknij oczy i policz to do trzech, poczujesz lekki ukłucie, jak ugryzienie komara.

Zaczęła krzyczeć, jednak oboje wiedzieliśmy że nie ma to żadnego sensu.

Usiadłem na brzegu łóżka. Chciała uciekać, jednak złapałem ją silnym

ruchem dłoni za nadgarstek.

-Pamiętasz złotko jak razem wybieraliśmy ten dom? To było chyba dziewięć lat temu. -Westchnąłem.– Pamiętam że chciałaś kupić coś kameralnego, z dala od wszelkiej cywilizacji. Chciałaś pracować sama w domu i wtedy znaleźliśmy tę chatę, cały kilometr w las od najbliższego miasteczka. To był twój pomysł.– Uśmiechnąłem się do niej.– To było zanim zaczęłaś mnie zdradzać na lewo i prawo.– Krzyknąłem jej to w twarz po czym złapałem ją za włosy i wyrżnąłem jej głową o kant łóżka.

Jej krzyk przerodził się w ciche łkanie.

-Nie płacz kochanie.– Ton mojego głosu znów złagodniał. – Nie chciałem Cię urazić w tym wyjątkowym dla ciebie dniu.

-Powiedz mi proszę. -Prosiła mnie Sally.– Dlaczego?

-Pamiętasz tamtego architekta który urządzał nam mieszkanie?

-Nic mnie z nim nie łączyło, przysięgam! – Znów zaczęła krzyczeć.– Przeprowadziliśmy badania, nic nie wykazały, pamiętasz?

Wiedziałem że ma rację, wiedziałem że mnie nie zdradziła. Jednak czułem że muszę dokończyć dzieła. Chwyciłem oburącz trzoniec siekiery i uniosłem go wysoko w górę.

-PROSZĘ! NIEEE!- Krzyczała.

-Zamknij oczy i się uspokój. Tak jak powiedziałem, poczujesz jedynie lekkie ukłucie.

Usłuchała.

Uśmiechnąłem się.

W uszach cały czas słyszałem jej krzyk towarzyszący zanurzaniu ostrza siekiery w jej ciele. Raz za razem. Słyszałem chrupanie jej chrząstek, odgłos z jakim ostrze druzgotało jej kości. Widziałem wszystko, krew na ścianie, na podłodze oraz jej pełne wyrzutu oczy. I nie mogłem oderwać od nich wzroku. Nie potrafiłem przestać. Wiedziałem że już nie żyje jednak nie zatrzymywałem się. Podnosił ostrze raz za razem dopóki miałem siłę w ramionach, a nawet gdy mi jej zabrakło, nie przestawałem. Tyle lat, tyle moich lat rozbryzgnęło się na drobne kawałki, a ja? A ja zamiast płakać czułem się wreszcie wolny i bezpieczny. Rozkoszowałem się każdym momentem, każdą chwilą tego cudownego wieczoru.

Kiedy było już po wszystkim, a moje emocje ostygły zapakowałem jej szczątki do naszej starej walizki. I ustawiłem ją obok dwóch mniejszych w garażu.

 

-Dlaczego akurat tam?

-Nie wiem, czułem że tak właśnie trzeba.

-Co zrobiłeś po przebudzeniu?.

-Zabawnie to zabrzmi, ale sprawdziłem garaż. Oczywiście nic tam nie znalazłem.– Zaśmiałem się.

Doktor także się uśmiechnął. Bałem się tego uśmiechu, nie wiedzieć czemu był on dla mnie przerażający. Sam doktor nie był lepszy. Miał na oko trzydzieści lat i długie, lekko przetłuszczone ciemne włosy. W dodatku siedział w zamkniętym pomieszczeniu w ciepłym bordowym płaszczyku.

-Widzę że uważnie się przypatrujesz mojemu, nietypowemu jak na te warunki, zimowemu odzieniu.-Doktor przerwał moje rozmyślania -Wybacz, jestem lekko przeziębiony. Wracając do tematu, wiesz dlaczego analizujemy twój sen?

-Ponieważ jest on niepokojący?

-Każdy sen jest, ten się niczym nie wyróżnia. W naszej wyobraźni wszystko podlega eskalacji. Emocje które w rzeczywistości wywołały by drobną sprzeczką we śnie doprowadziły by do skrajnie brutalnego morderstwa.

-A więc?

-Wiesz dlaczego tu jesteś?

Milczałem

-Boisz się.-Doktor kontynuował.– Boisz się swoich snów.

-To nie są zwykłe sny.

-Wiem doskonale.

-Kiedy w wypadku samochodowym zginęła moja najmłodsza córka byłem załamany. Przestałem jeść. Przestałem pracować. Straciłem poczucie rzeczywistości, nie odróżniałem wytworów mojej wyobraźni od jawy.

-A teraz jesteś w stanie tego dokonać?– Doktor uśmiechnął się nieznacznie.

-Zdecydowanie tak.

-Cieszy mnie to. Kiedy zginęła twoja córka?

-16 stycznia 1997 roku.– Westchnąłem -Jestem zmęczony doktorze. Udało mi się zacząć rozróżniać sny od rzeczywistości. Zajęło mi to wiele miesięcy życia w dwóch równoległych światach, dopóki nie zacząłem świadomie żyć w jednym. Mimo to, za każdym razem gdy się budzę, jestem pozbawiony wszelkiej energii i chęci do życia.

-Próbował pan antydepresantów?

-Próbowałem wszystkiego doktorze. Zawsze jest tak samo, dni się niczym nie różnią. Codziennie idę do pracy, wracam, jem kolację, idę spać. Ale te sny… One mnie przerażają! W większości z nich po prostu nieustannie siedzę w ciemnym pokoju. Mieszkam w jakimś starym zniszczonej chacie z dużym podwórkiem. Mieszka tam moja rodzina i ja, a właściwie teraz to chyba jedynie ja…

-Czy ja dobrze zrozumiałem?– Przerwał mi doktor.– Czy każdy pana kolejny sen jest przedłużeniem poprzedniego?

-Dokładnie tak! Dlatego właśnie tak bardzo mnie to wszystko przeraża!

-Poradzimy sobie z tym. Pomogę panu.

-Dziękuję.

-A co z pana rodziną?

-Byli na mnie wściekli. Żona chciała odejść. W sumie jej się nie dziwię. Przestałem zarabiać. Stałem się pasożytem. Jednak ona mnie nie zostawiła. Opiekowała się mną. Przynosiła mi jedzenie i picie.

W pomieszczeniu zapanowała cisza.

-To wszystko?

-Nie.– Przełknąłem ślinę.– Czasami sny były o wiele bardziej mroczne i niepokojące.– Zniżyłem swój głos do szeptu.– Raz na jakiś czas wychodziłem z domu i szukałem osób które mniej lub bardziej podejrzałem o morderstwo mojej córki. Nie wierzyłem, iż był to jedynie wypadek samochodowy. Bo widzi pan, ten wypadek to jedyne zdarzenie które łączy rzeczywistość wraz z moimi snami.

Doktor przyglądał mi się uważnie.

-Ciała znosiłem zawsze do domu.-Kontynuowałem.– Moja żona musiała o tym wiedzieć.

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Ciekawiło mnie czy doktor uznał mnie już za wariata.

Znowu zapadła cisza.

Po kilkunastu sekundach przerwało ją skrzypienie otwierających się drzwi.

-Doktorze, telefon do pana.– Zza drzwi wychyliła się popielata głowa sekretarki.

-Wybaczy pan, ale chyba sam pan rozumie.– Przeprosił doktor.-Wrócę w przeciągu kilku minut. Proszę się stąd nie ruszać.

-Ależ naturalnie.

Mój spowiednik wstał, przeciągnął się a następnie ruszył do drzwi.

Siedziałem spokojnie na fotelu.

Mijały minuty, może nawet godziny.

Nie byłem w stanie tego jasno określić gdyż za każdym razem gdy patrzyłem na zegarek wskazywał on inną godzinę. Choć zepsuł się ponad rok temu wciąż przejawiałem nawyk do nieustanne sprawdzania czasu.

Z każdą kolejną sekundą czułem się coraz bardziej poddenerwowany.

Zacząłem się zastanawiać co mogło mu zajmować aż tyle czasu.

Z każdą kolejną minutę przychodziły mi do głowy coraz bardziej irracjonalne scenariusze.

A co jeśli wziął mnie za mordercę i dzwoni właśnie na policję?

A co jeśli wziął mnie za psychopatę i dzwoni właśnie do psychiatryka?

Tego było już dla mnie za wiele. Wstałem z fotela i zacząłem chodzić dookoła malutkiego gabinetu bijąc się z własnymi myślami. Nie wiedziałem co mnie tak bardzo niepokoiło. Nigdy wcześniej się tak zachowywałem w rzeczywistości. Zamknąłem oczy i oddychałem głęboko. Pomogło. Uspokoiłem się. Zabawne. Nauki walki z paniką nauczyłem się we śnie. Pamiętam że mój wyśniony odpowiednik żony zabrał mnie kiedyś do lekarza. Martwiły ją moje napady złości i paniki. Groziła mi że jeśli nie pójdę na terapię to mnie wyda i zadzwoni na policję. Śmiałem jej się wtedy w twarz, jednak koniec końców i tak poszedłem. Był to dziwny sen, zresztą jak całe moje życie stworzone pod powiekami. Pamiętam doskonale jak doktor mnie tego nauczył. Zamknij oczy mówił. A teraz wdech i wydech. Wdech i wydech.

Opanowałem panikę. Mimo to nie chciałem siadać z powrotem na fotelu. Zacząłem podziwiać gabinet doktora. Dopiero teraz zrobił na mnie wrażenie. Nie było ono jednak ani trochę pozytywne. Teraz dostrzegłem dlaczego czułem się osaczony przez cały ten czas. Gabinet nie był duży, miał zaledwie cztery na pięć metrów, jednak nie w tym rzecz. Monstrualne hebanowe biurko zostało ustawione naprzeciwko drzwi. W pomieszczeniu nie było żadnych okien, za to wszędzie były świece. Były stopione z biurkiem, z podłogą, oraz z książkami rozrzuconymi po posadce. Z obydwu stron otaczały mnie regały pełne książek. Były jak tunel którego koniec stanowiło biurko i dwa fotele. Na podłodze leżały w nieładzie zapisane kartki. Cały pokój sprawiał wrażenie gabinetu szalonego profesora, w każdym razie bynajmniej nie osoby której można było zaufać. Najbardziej przeraził mnie jednak fakt że dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę. Dałbym sobie głowę uciąć iż gdy wszedłem tutaj dziś rano wszystko było zupełnie normalne. Niczego tutaj nie brakowało i wszystko było na miejscu. Znowu poczułem strach. Wydawało mi się że rzeczywistość w której żyję ulega ciągłym zmianom. Poczułem się przytłoczony. Powietrze z płuc zaczęło mi uciekać, serce próbowało mi się wyrwać z klatki piersiowej, a żołądek zdecydował się ukryć gdzieś głęboko w moich trzewiach. Bałem się. Sam zresztą nie wiedziałem czego. Zamknąłem oczy i oddychałem głęboko. Powoli zaczęła mnie zalewać fala lodowatego spokoju. Mój organizm zaczął się uspokajać. Uklęknąłem i wziąłem do rąk jedną z walających się po podłodze kartek. Była zapisana od góry do dołu. Nie byłem jednak w stanie przeczytać ani jednego wyrazu. Na każde słowo składał się rząd niezrozumiałych dla mnie znaków, nie pochodziły one jednak z żadnego ludzkiego alfabetu. Po raz kolejny zacząłem się zastanawiać co się tu właściwie dzieje. Sięgnąłem dłonią po najbliższą książkę i ją otworzyłem. Ta sama sytuacja. Niezrozumiałe pismo. W  kolejnej książce to samo. Zacząłem wertować je wszystkie, każdą która wpadła w moje ręce. Przeraziłem się, bo w żadnej z nich nie znalazłem ani  jednego śladu po naszym języku. Pismo przypominało odrobinę alfabet celtycki jednak było znacznie bardziej złożone. Przeglądanie ksiąg przerwało mi pukanie do drzwi.

-Tak? Kto tam?-Zapytałem

Cisza.

-Halo?

Cisza.

-Jest tam kto?

Wstałem z klęczek i zacząłem zmierzać w kierunku drzwi.

-Haaaalo?

 Powoli zacząłem przekręcać klamkę.

-Kto tam?

Gwałtownie pchnąłem drzwi.

Na zewnątrz nie było nikogo. Znajdowałem się w słabo oświetlonym korytarzu. Usłyszałem huk zamykających się za mną drzwi. Nawet się nie odwróciłem. Ruszyłem przed siebie. Korytarz oświetlały słabej jakości halogenowe lampy zwisające z sufitu. Światło co kilka sekund przygasało, żeby za chwilę zgasnąć po czym znowu się załączyć. Szedłem przed siebie. Korytarz robił się coraz węższy. Pod ścianami stały nosze. Na ścianach co jakiś czas pojawiały się ślady krwi, czasami moczu. Nigdy wcześniej nie byłem w tym miejscu. Byłem pewien że gabinet doktora mieścił się na piątym piętrze w eleganckim biurowcu. Szedłem dalej. Zegary na ścianach za każdym razem wskazywały inną godzinę. Przeszedłem chyba pięćset metrów zanim zobaczyłem zarys kształtu na horyzoncie. Kształt ten z każdą chwilą robił się coraz większy oraz coraz bardziej wyraźny. Nie minęło nawet dziesięć sekund, a przed moją twarzą stał doktor. Nie poznałem go w pierwszej chwili. Miał białą maseczkę na ustach oraz zakrwawiony kitel na torsie. Powinienem być cholernie zaskoczony, jednak po tym wszystkim co mnie spotkało przestałem się zastanawiać.

-Mówiłem żebyś nie wychodził z pokoju.-Doktor zdjął maseczkę i się uśmiechnął.-Łatwo zbłądzić w tych korytarzach. Lepiej wróćmy.

Usłuchałem.

Odwróciłem się w tył i o mało nie przyrznąłem głową w drzwi. Były to te same drzwi przez które wyszedłem. Doktor cały czas się uśmiechał. Wyciągnął rękę i przekręcił klamkę. Weszliśmy do środka. Przez chwilę błądziliśmy w ciemności a jedyne światło które oświetlało nam drogę było światłem wpadającym przez zamykające się na powrót drzwi. Wkrótce zapanował zupełny mrok. Stąpaliśmy chyba po kamiennej posadce, a w każdym razie nie były to panele podłogowe którymi wyłożono gabinet doktora.

-Gdzie jesteśmy doktorze?

-Sam się powinienem o to pana zapytać.

-Nie rozumiem.

-Czy nie zauważył pan jeszcze iż rzeczywistość nagina się często do pańskiej woli? A może iż tylko pan jest jedyna rzeczą stałą i niezmienną w tym świecie?

-W „TYM” świecie?

-Jak pan myśli, kiedy zaczęły się pańskie kłopoty ze snem?

-Mówiłem panu, rok temu, po śmierci mojej córki.

-Powiedział pan że nie odróżniał pan wtedy snu od jawy.

-A wtedy doktor zapytał mnie czy teraz odróżniam, doskonale to pamiętam.

-Żył pan wtedy w dwóch światach, dopóki nie zdecydował się pan spaść za jedną stronę „muru”.

-Tak zrobiłem, do tamtej pory prowadziłem dwa równoległe żywoty… Zaraz czy pan insynuuje…

Doktor zaczął się śmiać.

Następnych scen nie pamiętam dokładnie. W końcu zdarzenia które teraz opisuje miały miejsce wiele lat temu.

Pamiętam jednak że doktor zniknął w pewnym momencie. Po prostu odszedł w mrok.

Stałem samotnie na kamiennej posadce pośród nieprzeniknionych ciemności i rozmyślałem. Powoli zaczęły docierać do mnie pewne fakty. Wtedy zobaczyłem go po raz kolejny. W dłoniach trzymał kubeł. Podszedł do mnie powoli i powiedział.

-Pora się obudzić.

I chlusnął we mnie wiadrem pełnym zimnej wody.

Obrazy przed moją twarzą zaczęły się rozmywać. Wszelkie kontury zanikły a kolory zaczęły się przenikać. Wszystko co widziałem było jedynie mieszanką przypadkowych barw. Chwilę później zaczęły docierać do mnie pierwsze dźwięki. Były to stłumione wrzaski.

-Budzi się, Komisarzu, ten skurwiel odzyskuję przytomność.

-Polejecie go jeszcze raz.-Odkrzyknął, ten którego nazywali komisarzem.

Kolejna zimna fala wody obmyła mi twarz.

Teraz widziałem dokładnie. Nade mną stało trzech umundurowanych mężczyzn, chyba policjantów. Tak, na pewno policjantów. Cholera, czego oni ode mnie mogą chcieć. Próbowałem poruszyć rękoma, nie mogłem. Miałem je związane na plecach.

-Nie ruszaj się.– Warknął komisarz.

 Rozejrzałem się, leżałem na łóżku w jakiejś obskurnej chacie. Spojrzałem przez okno. Las. Spojrzałem na ścianę. Zdjęcie moje i mojej żony. I wtedy mnie olśniło, znajdowałem się w domu z mojego snu, a właściwie czegoś co do niedawna miałem za sen.

Do pokoju wbiegł konstabl.

-Szefie, znaleźliśmy kolejne ciała w garażu.– Krzyknął.

Komisarz pokręcił głową i obrócił się twarzą do mnie.

-Polowaliśmy na ciebie od roku skurwysynu. Nikt nawet nie liczył na cynk.– Wycharczał zimnym, pełnym nienawiści głosem.– Tym bardziej nikt nie liczył na telefon od twojej świętej pamięci żony.

Słuchałem przerażony.

-Biedulka nie mogła już dłużej tak żyć, jakoś jej się nie dziwię. Trudno jest normalnie funkcjonować z seryjnym mordercą pod jednym dachem. Musiałeś się nieźle wściec kiedy się dowiedziałeś że do nas zadzwoniła.

 

Próbowałem otworzyć usta i coś powiedzieć ale nie mogłem.

-Nic nie mów, nie chcę nawet słyszeć twojego głosu.– Komisarz podniósł głowę, położył rękę na ramieniu jednego z policjantów po czym powiedział -Zabierz go sprzed moich oczu i dopilnuj żeby nie uciekł.

Raz jeszcze komisarz zwrócił się twarzom do mnie. Wyjął z kabury pistolet, obrócił go w dłoni, wziął zamach po czym przyłożył mi kolbą w skroń.

 

I tyle pamiętam

 

 ********

 

W więzieniu odsiaduję trzeci rok i wiem że już nigdy stąd nie wyjdę. Od „przebudzenia” przestałem praktycznie spać. Popadłem w insomnie. I choć wiem że macie mnie za czubka, to właśnie tak wygląda moja historia. Ta prawdziwa. Bardzo wiele plotek o moich morderstwach obiegło więzienne mury, jednak nie mają one wiele wspólnego z rzeczywistymi zdarzeniami. Mimo to nie narzekam, to właśnie dzięki nim żyję tutaj w świętym spokoju. dzięki nim nikt się do mnie nie zbliża. Oprócz was moi drodzy przyjaciele. Wy pierwsi mnie zapytaliście jak to właściwie było. Opowiedziałem wam moją historię a teraz proszę, skończcie posiłek i zostawcie mnie w świętym spokoju.

********

 

To prawda co mówią, że niby na starość się dziwaczeje.

Zwłaszcza w samotności.

Znowu zacząłem rozmawiać sam ze sobą. Opowiadam sobie swoją historię codziennie, raz za razem. Liczę na to że może kiedyś ją zrozumiem. Szukam usprawiedliwienia swoich czynów. Na próżno. Chyba jestem skazany na potępienie.

Z celi wychodzę tylko wtedy kiedy muszę. Już dawno straciłem rachubę czasu. Przestałem odróżniać dzień od nocy. Przestało mi na tym zależeć. Nie boję się już niczego. No dobrze, kłamię. Boję się i to strasznie, ale tylko dwóch rzeczy. Piekła i szatana. Ale co jeżeli już go spotkałem?

Doktor przychodzi do mnie coraz częściej. Zawsze tak samo ubrany, w kitel w którym widziałem go we śnie. Zawsze z uśmiechem na ustach. Ostatnio przyniósł mi dużych rozmiarów odłamek szkła o zaostrzonych krawędziach. Czekam aż wszyscy zasną. Chciałbym zobaczyć uśmiech na ich twarzy gdy mnie rano znajdą z poderżniętym gardłem. Wiem że jestem im to winny. Doktor tak mi powiedział. Nie boję się, bo wiem że on zawsze ma rację.

 

 W końcu, to ja nim jestem.

Koniec

Komentarze

Świetne opowiadanie, łączące w mistrzowski sposób elementy tajemnicy oraz grozy. Tak trzymaj i publikuj więcej!

Dość często spotykany motyw popadania w obłęd. Nic w tym złego, zawsze można do znanych schematów wnieść coś nowego od siebie – inna sprawa, że owego czegoś nowego dobrze i wyraźnie jakoś nie widać…

Interpunkcja na granicy katastrofy. Co kwestia dialogowa, to brakuje spacji, kropek; przecinków Autor wyraźnie nie lubi, bo ich, praktycznie, nie stosuje…

Popracuję nad tym.

Witam!

Wdarło sie kilka baboli: 

Raz na jakiś czas wychodziłem z domu i szukałem osób mniej lub bardziej podejrzanych za śmierć mojej córki, podejrzewałem że było to morderstwo a nie jedynie wypadek samochodowy.

Niepotrzebnie dwa razy podejrzenie. Poza tym podejżewa się o coś, nie za coś.

 Przeszedłem chyba pięćset metrów zanim zobaczyłem zarys kształtu na rozległym horyzoncie.

Rozległy horyzont w wąskim korytarzu? 

Nie minęło więcej niż dziesięć sekund a przed moją twarzą stał doktor.

Kiepsko brzmi. Lepiej mogłoby być:

“Nie upłynęło nawet dziesięć sekund, nim doktor stanął przede mną.”

 

Muszę przyznać, że spodziewałem się jakiegoś tłista na końcu, totalnego zaskoczenia, szczękoopadnięcia. Niestety, nic z tego. Rzecz rozwinęła się w sposób raczej przewidywalny. Choć pewien nastrój udało ci się osiągnąć. Najlepszy był moment, gdy narrator zapakował zwłoki żony do walizki, którą zostawił potem w garażu. Obok dwóch mniejszych. Przyznaję, przez chwilę miałem ciary.

Pozdrawiam!

 

Dziękuję za wskazanie wspomnianych baboli, poprawiłem co było trzeba. Co do zakończenia, postanawiam poprawę, ale to już przy okazji następnego opowiadania ;)

Pozdrawiam!

Niestety, ale opowiadanie, jak dla mnie, napisane bez emocji. Nie ruszyła mnie w ogóle śmierć córek i żony głównego bohatera. Rozmowa pseudolekarza i pacjenta też niestety nic specjalnego. Masz tam po niej zaraz cały blok tekstu, który dużo łatwiej byłoby przeczytać, gdybyś zrobił choć ze dwa akapity.

Postacie były nieco płaskie, jakbyś sam w nie nie bardzo wierzył, tylko założył, jak mają wyglądać. Bardzo wielu przecinków brakuje. Musisz koniecznie zobaczyć sobie, jak prawidłowo stawiać przecinki. Poszukaj sobie poradników internecie i próbuj pisać. Nawet całkiem fajnym ćwiczeniem, będzie spróbować poprawić ten tekst. Podstawą do tworzenia dialogów też są pewne zasady. Nie martw się jednak, niestety większość na początku ma z tym problem.

 

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794 ← Tu masz szybki i łatwo przyswajalny poradnik Nazgula. Polecam zerknąć. :)

 

Niestety czeka Cię jeszcze dużo pracy, jeśli chcesz pisać. Popracować nad bohaterami, aby byli bardziej wyraźni.

 

A i zapomniałabym, liczby, daty, cyfry zawsze piszemy słownie w opowiadaniu.

 

Pozdrawiam! :)

Sądząc po ocenach mamy do czynienia chyba z najlepszym opowiadaniem w historii portalu, bo nawet tym naprawdę dobrym jakąś piątkę ktoś czasem wlepił. A tu – proszę. Gratuluję.

Ja niestety zachwytów podzielić nie mogę. Przeczytałam co prawda bez większego bólu, ale też nie poczułam się zanadto wciągnięta. Podobnie jak Morgiana – nie poczułam emocji, los bohatera czy jego rodziny specjalnie mnie nie ruszył. Postać “lekarza” wydaje mi się trochę za bardzo groteskowa. 

Cóż, bywa. 

Myślę, że odpowiednie wczucie się w historię zostało również utrudnione przez liczne błędy interpunkcyjne czy w zapisie dialogów. I kwiatki typu:

Raz jeszcze komisarz zwrócił się twarzom do mnie.

 

W tekście pojawiły się elementy niepokoju, szaleństwa, grozy itp. Cała opowieść jest solidnie zagmatwana, co eskaluje poczucie obłędu. Podobała mi się scena na łóżku z siekierą – dało się wyczuć owo nieposkromione szaleństwo i satysfakcję z niego płynącą. Zakończenie idealnie wpisuje się w całą koncepcję i jest nieźle porąbane. Tylko warsztat pozostawia sporo do życzenia. 

Jak na mój gust, to trochę mało horroru w horrorze. Dość beznamiętną relację sytuacji przeżywanych bądź to we śnie, bądź na jawie przyjęłam raczej obojętnie. Nie najlepszego wrażenia dopełnia fatalne wykonanie. :(

Nowa Fantastyka