- Opowiadanie: Arvil218 - Las Stu Tysięcy Kroków

Las Stu Tysięcy Kroków

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Las Stu Tysięcy Kroków

Las stu tysięcy kroków.

 

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma dolinami rozciągał się las Stu Tysięcy Kroków; nazywany tak ze względu na swoje rozmiary. Był on ojczyzną wszystkich dziwów i niesamowitych stworzeń. Zamieszkiwały go figlarne wróżki, pokraczne gobliny, mówiące zwierzęta, potężne olbrzymy, tak ogromne, że wystające ponad korony drzew, oraz tak powolne i niemrawe, że wiewiórki chowały do ich uszu swoje orzechy, ptaki wiły gniazda w ich włosach, a bluszcz obrastał ich nogi. Wszystkie dziwy, które moglibyście wymyślić i wiele, wiele innych, mieszkały w owym lesie. Las był tak wielki, że miejsca było wystarczająco dla każdego.

Niektóre z fantastycznych istot, zamieszkujących las Stu Tysięcy Kroków, żyły w odosobnieniu; inne natomiast mieszkały na Tęczowej Polanie i w pobliżu, lokując się w norkach, pod korzeniami ogromnych drzew; w namiotach, domach, szałasach, pałacach i willach. Teraz, późnego grudniowego wieczora, część z jej mieszkańców kładła się spać; inni natomiast przeciwnie, zaczynali swój dzień pracy.

Na obrzeżach Tęczowej Polany znajdywało się miejsce które nigdy nie zasypiało i w którym zabawa nigdy nie ustawała, ani w trakcie dnia, ani w trakcie nocy– spory dwupiętrowy budynek, przypominający na swój sposób muchomor.  Czerwony, migającym neonowy napis  nad drzwiami głosił „qar pod M chomork m”.  Część liter zgasła, zostawiając ciemne luki, natomiast literka b w słowie „bar” przekrzywiła się, przypominając właśnie „q”. W pobliżu baru można było dostrzec jedynie dwie postacie. Niedaleko drzwi stała krasnoludka Anna, ubrana w krótką spódniczkę nieadekwatną do mrozu, panującego na zewnątrz  i pobrudzoną, poprzecieraną na łokciach skórzaną kurtkę. Kiedy z „Muchomorka” wyszła niewysoka postać, Anna szybko podeszła do niej i powiedziała cicho kilka słów, unosząc spódniczkę, ukazując udo, i to co ponad nim. Niewysoka postać, będąca lisem, odpowiedziała coś krasnoludce Annie, po czym oboje oddalili się gdzieś zostawiając ślady na brudnym śniegu.

Pod oknem, zignorowany wcześniej przez krasnoludkę Annę, stał Rycerz Michaił. Był ubrany w ciężką, płytową zbroję, poznaczona w wielu miejscach zadrapaniami i wgnieceniami; widać było że zadbany pancerz nie służy jedynie do ozdoby. Do skórzanego pasa miał przytroczony jednoręczny miecz, o rękojeści owiniętej w rzemień. Jego oręż nazywał się „Zemsta Pogości”. Był zdobyczą na pokonanym wrogu. Pogość była jego ojczystą wioską.

Michaił opierał się o parapet i ewidentnie na kogoś czekał; co jakiś czas pochylał się nad szybą i dawał komuś znaki. Między tymi rzadkimi momentami, kiedy ożywiał się na chwilę żeby pomachać albo zapukać do kogoś w środku, Rycerz Michaił garbił się, jak gdyby zbroja była ciężarem wprost nie do udźwignięcia.

Właściciel– o przydomku Stary Muchomor, nie miał tym razem zbyt wielu klientów– bar był właściwie pusty, jeśli nie liczyć dwóch postaci siedzących przy stoliku ustawionym blisko baru; obydwoje rzadko tutaj bywali. Pierwszym z mężczyzn był Mike, przedwcześnie wyłysiały, kościsty goblin. Naprzeciwko niego siedział niski i przysadzisty Puchacz, trzymając w obu skrzydłach kubek z zimną kawą.

Między nimi stały trzy butelki piwa i popielniczka do połowy wypełniona najtańszymi papierosami „Czarne Smoki”.

– Nie chcę słuchać o twojej książce, Mike. Dużo już o niej słyszałem. Mówiłeś mi o niej ostatnio kiedy się widzieliśmy. Jeśli dobrze pamiętam– powiedział w końcu ze zmęczeniem Puchacz, obracając kubek w skrzydłach– Znaczy się, posłucham, ale najpierw porozmawiajmy o tym co jest bardziej pilne, w porządku? Pomóż mi, pomóc sobie Mike.  

– Nie potrzebuję twojej pomocy– odpowiedział ze złością Mike.

– Od trzech miesięcy nie zapłaciłeś rachunków za mieszkanie, wodę i prąd. Od pół roku nie zapłaciłeś ani grosz alimentów Roksanie. Słyszę to co mówisz, ale wydaje mi się…

– Och, daj mi spokój. Moje mieszkanie to mój kłopot, i nic ci do tego. Chyba że chcesz mi pożyczyć pieniądze.

– Od tygodnia nie byłeś w pracy. Powiedz mi, jak chcesz zarobić pieniądze, nie chodząc do pracy?

Płaska twarz goblina skrzywiła się w przypływie złości.

– A więc może po prostu nie zależy mi na pieniądzach, okej?

– A więc czego chcesz? Czy chcesz żeby wyrzucili cię z twojej pracy? Żeby komornik zajął twoje mieszkanie? Mówiłem ci, że do tego dojdzie! Czy chcesz wylądować w ten mróz na dworze? Jestem ciekawy jak będziesz pisał swoją książkę z odmrożonymi palcami. Powiedz mi, Mike, czy tego właśnie chcesz?– zapytał w końcu Puchacz po raz pierwszy podnosząc nieco głos, po czym westchnął, obracając w skrzydłach poobtłukiwany kubek bez uszka. Pociągnął łyk ohydnej kawy, spuszczając na chwilę z oczy swojego rozmówcę. Rozmowa ciągnęła się już od długiego czasu.

Swojego czasu Mike i Puchacz byli najlepszymi przyjaciółmi, mimo dzielącej ich różnicy wieku. Mieli tych samych znajomych, chodzili w te same miejsca. Jednak ostatni raz widzieli się, według rachuby Puchacza, dobre trzy lata temu. Nie było żadnej wielkiej kłótni, walki o kobietę ani niczego w tym stylu; Mike jednak się zmienił; miał coraz mniej czasu, coraz mniej zdawali się go interesować inni ludzie. Mówił, że pisze, że ma coś, wspaniałą opowieść  która uczyni go bogatym i przejdzie do historii. Ich drogi się… rozeszły, i żaden z nich nie słyszał o drugim, aż do teraz, kiedy Puchacz przypadkiem dowiedział się że dom Mika ma zostać skonfiskowany przez komornika w imię zaległych długów.  

– Rozumiem, że twoja praca nie wydaje ci się być na tyle interesująca, żeby wstawać do niej każdego dnia. Potrafisz mi przynajmniej powiedzieć dlaczego?– Puchacz w końcu przerwał milczenie.

-Nie, nie, nie. Chcesz mnie przekonać, żebym dalej to ciągnął, ale ja nie mogę, nie chce i kurwa nie będę– wyrzucił z siebie Mike, mierząc Puchacza wyzywającym spojrzeniem. Napotkawszy ostre spojrzenie Puchacza spuścił wzrok. Żeby zająć się czymś wyciągnął pogiętego papierosa z paczki leżącej na stole, urwał filtr i zapalił.

– Nie słuchasz mnie, Mike. Zrobisz co chcesz. Chciałem tylko, żebyś mi powiedział dlaczego.

– Dlaczego, co, Puchaczu?! Dlaczego nie chodzę do pracy? Chcesz wiedzieć jak wygląda moja praca? Idę na ósmą piętnaście pod Wielki Dąb i przez bite dziesięć godzin siedzę w mojej szkole ucząc historii. Przez bite dziesięć godzin powtarzam to samo, beznadziejnie nudne i głupie tematy, które nigdy nikomu w życiu do niczego się nie przydały. Przez te bite dziesięć godzin nikt mnie nie słucha. Moi uczniowie głośno ze sobą gadają, śmieją się, jedzą, puszczają muzykę z magnetofonu, wchodzą i wychodzą z klasy, ostatnio nawet grali w klasy. Rozumiesz to? W klasy! Niedawno jeszcze miałem u nich jakiś posłuch, ale teraz jest coraz gorzej, a mi nawet nie zależy żeby to zmienić. Wiesz dlaczego tak jest? Jestem zbyt słaby żeby ich zainteresować i albo chociaż wzbudzić ich szacunek, na który nie zasługuję. Gardzą mną, tak samo jak moi koledzy.

– Mike…

– Nie, sam chciałeś, teraz słuchaj. Każdego dnia, przez siedem dni w tygodniu, marnuję swój i ich czas. Ale to nie koniec. Każdego dnia, przynajmniej raz widzę Roksanę, z którą owszem, czasem nawet rozmawiam. Wiesz czemu przestałem płacić alimenty? Żeby pokazać samemu sobie że w ogóle mnie nie obchodzi. Powiedziałem sobie „Mike, ta zdradziecka suka, po którą codziennie przychodzi gruba świnia Borsuk, z którym liże się, wiedząc, że ty patrzysz, nie dostanie od ciebie ani grosza”. Cały ten związek był poroniony, ale to co robiłem po rozwodzie było po prostu żałosne, nie masz pojęcia jak bardzo.  Za każdym razem kiedy widziałem jak trzymają się za ręce, albo jak się całują z Borsukiem, to myślałem sobie „ona wie, że kiedy byliśmy razem, nie poświęcałem jej czasu i sprawiałem wrażenie jak gdyby mi na niej nie zależało. A jej zależało, ją to bolało. Teraz widzi że mi zależy, od kiedy się rozstaliśmy. Jej też ciągle zależy na mnie, na naszym związku, ale boi się wrócić do mnie, bo obawia się że kiedy znowu będziemy razem moje uczucie nagle zniknie. Może chce mnie za to ukarać, pewnie należy mi się. Ale kiedy pokażę że jestem stały, że naprawdę teraz ją docenię, wrócimy do siebie”. Jak bardzo to jest żałosne?! Wyobrażasz sobie kim trzeba być, żeby tak się oszukiwać, przez bite dwa lata?! Ta nadzieja we mnie narastała, ale jakiś czas temu zdałem sobie sprawę z tego jak bardzo to nieprawda, jak bardzo się łudziłem. Przestałem płacić alimenty, powiedziałem sobie „Koniec z tym. Jesteś suką i dziwką, a ja zasługuję na coś więcej”.

– To dobrze Mike, myślę, że tego właśnie powinieneś się trzymać.

– Gówno! Mogę sobie mówić że zasługuję na coś więcej i nigdy więcej nie będziemy już razem. Ale to niczego nie zmienia, rozumiesz? Nie umiem przestać się łudzić, nie kiedy spotykamy się w szkole, nie kiedy muszę na nią codziennie patrzeć! Nie potrafię nie robić sobie nadziei, Puchaczu! Za każdym razem zapominam o tym, co ci powiedziałem i znowu myślę „,może jeszcze do mnie wróci”.  Do mnie, łysego goblina, którego nie szanują nawet zwierzęta dwa razy młodsze od niego!

Przez chwile oboje milczeli, po czym Mike podjął swoją opowieść.

– Nie masz pojęcia jak bardzo beznadziejne jest życie w ten sposób; kiedy najlepszymi chwilami twojego życia jest chwila snu, która nie nadchodzi, bo leżysz w łóżku, myśląc o rozmowach z nią, których nigdy z nią nie przeprowadzisz. Może gdyby mi powiedziała prosto w twarz, za jakiego durnia i nieudacznika mnie ma, gdyby powiedziała mi że nigdy nie będziemy już razem było by lepiej.  Może wtedy potrafił bym zostawić to za sobą. Bo ona przecież nawet nie chce ze mną rozmawiać, kiedy próbuję, ona mnie wyśmiewa, ignoruje. I znowu, wtedy sobie myślę „to dlatego że nie może mi powiedzieć niczego ostatecznego; to dlatego że nie chce mnie zostawić za sobą, to dlatego że sama nie wie co czuje”. Nie dostrzegam tego że może po prostu tak bardzo jej nie obchodzę że nie chce jej się ze mną gadać, albo że być może robi to wszystko dlatego że mnie nienawidzi. Nagle nachodzi mnie ta świadomość, że znowu się łudzę, przez kilka tygodni chodzę wściekły, ale to mija i zapominam. Codziennie się widujemy, a ja znowu zaczynam się łudzić.

– Roksana zachowuje się bardzo nieuczciwie w stosunku do ciebie.

– Ta. Czasem mam od tego wszystkiego napady wściekłości. Nie są takie jak ci się wydaje, ot– Mike pstryknął przed wielkimi oczami Puchacza swoimi długimi palcami zakończonymi brudnymi szponami– one są rozwlekłe, trwające godziny albo i dni. Kiedy wypełnia mnie wściekłość,  wszystko co chcę zrobić to zadać komuś ból. Nie wiem dlaczego. Może chcę poczuć, że potrafię coś zrobić, że mam na cokolwiek wpływ, że mam nad czymś władzę.  A może chciałem w ten sposób przekazać komuś trochę mojej frustracji i złości. Zaczęło się od małych rzeczy. Ośmieszyć jakiegoś dzieciaka w szkole. Moi uczniowie mogą mną gardzić, ale nie przepuszczą okazji żeby upokorzyć swojego kolegę, jeśli podsunę im okazję. Czasem przynosiło to ulgę, ale nie zawsze. Wszędzie są jacyś nieudacznicy, którzy nie będą potrafili odpyskować. Z czasem przestało mi to wystarczać.  Wybić szybę w jakimś sklepie; wybić wszystkie szyby. Boże, tylko mnie posłuchaj. Jak żałosnym, niskim, głupim, słabym i bezwartościowym trzeba być, aby robić coś takiego.

Goblin mówił monotonnym, niemal pozbawionym wyrazu głosem, spod którego przebijało zmęczenie i rozpacz. Puchacz otworzył usta aby coś powiedzieć, Mike jednak nie dopuścił go do głosu. Zacząwszy swoją spowiedź był zdeterminowany ją skończyć; wylewanie całego brudu, który wcześniej trzymał w sobie zdawało się sprawiać mu satysfakcję

– Wrzuciłem raz bezdomnego psa do beczki i podpaliłem. Podpaliłem też dom na drugim końcu Polany. I ten dom nie był pusty. Nikt nie zginął, ale rodzina skrzatów z pierwszego piętra doznała ciężkich poparzeń. Część z nich pewnie zawsze będzie oszpecona przez blizny. Gardzę sobą za to, ale nie potrafię ich żałować. Od kilku miesięcy nie miałem żadnego z tych napadów. Może się skończyły. Zastanawiam się, czy kiedyś kogoś z premedytacją zabiję. Teraz myśl o tym nie wzbudza we mnie większych emocji, rozumiesz.  Byłbym w stanie– wiesz, zdobyć broń, albo po prostu wziąć nóż, pójść do mieszkania, o którym wiem, że mieszka w nim samotna osoba. Zadźgać ją, pociąć w wannie na kawałki i wynieść do lasu. Być może nikt by się nie dowiedział i nie trafiłbym do więzienia. Zresztą, to ostatnie nawet nie zawsze mnie nawet obchodzi. Czasem mam wrażanie, że tak naprawdę bardzo mało rzeczy tutaj mnie dotyczy, że prawie nic tutaj nie ma zbyt dużego znaczenia. Unieszczęśliwiają mnie, ale z drugiej strony jak gdyby mnie nie dotyczą. Jak gdyby całe życie było tylko złym snem, nie było prawdziwe.

Zapadła cisza; przy barze grała dość głośno kiczowata muzyka. Jeśli nie liczyć Mika i Puchacza, bar właściwie był pusty. W pewnym momencie drzwi otworzyły się i stanął w nich Michaił. Potrząsnął głową, oczyszczając sobie pole widzenia ze swojej strzechy jasnych włosów. Będzie musiał je sobie obciąć; od kiedy stracił prawe oko nie mógł w żaden sposób osłabiać swojego postrzegania drugim.

Rozejrzał się po prawie pustym pomieszczeniu i zawiesił niecierpliwe spojrzenie na Miku. Na chwilę ich spojrzenia się skrzyżowały, ale goblin ze złością odwrócił oczy i ponownie utkwił wzrok w blacie stołu. Zaczął wybijać na nim nerwowy rytm.

– Masz rację, takie zachowanie jest żałosne. Nie ty, ale to co robisz– tak. To bardzo ważne żebyś umiał to rozróżnić– powiedział Puchacz, siedzący tyłem do Michaiła i nieświadomy jego obecności– Mike, nie możesz żyć w ten sposób, to niszczy też ciebie.  Nie możesz traktować ludzi przedmiotowo, rozładowywać się na nich, jak gdybyś był lepszy.  

– Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Mówię ci, że ani trochę…

– Nie złość się, Mike– Puchacz uniósł skrzydła w obronnym geście.

– Nie rozzłościłeś mnie, do kurwy nędzy, nie możesz mnie rozzłościć, bo wiem że prowadzę rozmowę z bezmózgą, srającą z drzew nam na głowy kupą pierza i piór i nie spodziewam się żadnych rozsądnych komentarzy! 

Mike zacisnął mocno zęby i wysunął dolną szczękę. Puchacz mógł jedynie zgadywać, co dzieje się w jego głowie, ale podejrzewał, że rozumie myśli Mika. Goblin z jednej strony był na tyle wściekły, że miał ochotę odejść, zwymyślawszy wcześniej Puchacza za jego uprzejmy spokój. Z drugiej strony zdawał sobie sprawę że nikt poza nim nie wysłucha go; że jest to jego jedyna szansa na powiedzenie tego, co leży mu na sercu.

– Dobrze, skończyłeś już?– powiedział Puchacz, niemal cierpkim jak na siebie tonem-Teraz jesteś wściekły, sfrustrowany, zmęczony i bardzo nieszczęśliwy. Nie umiesz się zdystansować. Ale przypomnij sobie. Nie zawsze byłeś taki jak teraz. Kiedyś byłeś zapraszany na wszystkie spotkania; ludzie lubili cię i szanowali twoja ekscentryczność. Pomogłeś mi się podnieść po tym, jak straciłem żonę i syna. Bez ciebie nie dał bym rady, Mike, pamiętasz? Mam u ciebie dług. To, co mam teraz zawdzięczam między innymi tobie. Poza tym pisałeś, szło ci naprawdę dobrze. Miałeś na koncie kilka solidnych opowiadań. Pomyśl o tym ile miałeś, ile nadal masz przed sobą. To nadal jest w tobie Mike.

– Chciałbym w to wierzyć. Jeśli naprawdę tyle miałem, to jakim cudem straciłem to wszystko? Przez jedna kobietę?– pokręcił głową z nagłym roztargnieniem, patrząc to na Puchacza, to na rycerza, przyglądającego im się bacznie swoim jednym, zielonkawym okiem– muszę się czegoś napić. Chcesz czegoś?

– Już nie piję– przypomniał swojemu rozmówcy Puchacz; powiedział mu to już kilka godzin temu, kiedy weszli do baru; Mike skwitował to wtedy mruknięciem i nie dopytywał, za co Puchacz był mu wdzięczny.

Goblin podszedł do baru i zamówił dwa kufle piwa, wzmocnione wódką. Obiecał ze pokryje rachunek później. Puchacz odnotował w pamięci żeby zapłacić za niego w dogodnej chwili.

Mike być może i był zmęczony i podpity, ale tym razem zadał pytanie, które wymagało odpowiedzi. Jakim cudem do tego doszło? Mike zawsze był raczej typem samotnika dobrze bawiącego się we własnym towarzystwie, był jednak zadbany, miał cele do których dążył i co więcej, cele które udawało mu się realizować. Dlaczego więc upadł nagle tak nisko, spędzając całe dnie na piciu wódki i pisaniu powieści, której nikt poza nim nie widział? Jego powieść… minęły trzy lata od kiedy Puchacz widział się po raz ostatni z Mikiem, a jednak Mike nadal mówił chętnie jedynie o niej.

Puchacz wyciągnął z kieszeni płaszcza paczkę zamkniętych dobrych papierosów; obrócił ja w dłoniach kilka razy po czym schował do kieszeni. Rzucił palenie, ale papierosy zawsze nosił ze sobą żeby ćwiczyć silna wolę. Teraz miał większą ochotę niż zazwyczaj żeby zapalić, ale wiedział że folgowanie sobie niczego nie daje. Dla niego nie istniały półśrodki. Na tej samej zasadzie nie mógł pić jednego piwa dziennie. Panował nad sobą całkowicie, albo wcale.

– Sam wypiję oba– mruknął wyjaśniająco Mike, kiedy wrócił– nie chce mi się łazić dwa razy tam i z powrotem.

– Powiedz mi, Mike, czy nie sądzisz że…– zaczął, urwał jednak w połowie. Postanowił najpierw wysłuchać historii goblina do końca zanim podzieli się z nim swoimi domysłami– Czy doszło do czegoś jeszcze Mike? W napadach twojej złości?

Rycerz Michaił z ostentacyjnie westchnął, starając zwrócić na siebie uwagę Mika i Puchacza, po czym z rezygnacją podszedł do stolika; jego podkute buty głośno stukały w zetknięciu z podłogą. Usiadł przy pobliskim stoliku, ze chrzęstem kładąc ręce na blacie.  

– Widzę Mike, że nie zamierzasz się nade mną litować i będziesz mi kazał wysłuchiwać jęczenia tego durnia, prawda? Naprawdę musimy tracić na to czas?– zapytał opierając ze znużeniem głowę na dłoniach– Och, witaj Puchaczu– dorzucił nagle żywszym tonem, jak gdyby wcześniej nie zauważył rozmówcy Mika.

– Nie. Ale to nie koniec– odpowiedział Mike, ignorując rycerza– Nie powiedziałem ci wszystkiego do końca. Napady złości zdarzały mi się jeszcze dwa miesiące temu. Ostatnio nie miałem już siły, rozumiesz? Ostatnio dużo się zmieniło, teraz jestem w stanie powiedzieć jak się czuje, czy czułem podczas ostatnich miesięcy. Ale kiedy byłem sam w domu, nie widziałem najmniejszego powodu, żeby wstawać, rozumiesz? Nic na mnie nie czeka. Jest źle, ale nie widzę nawet powodu, żeby to zmienić. Nie jem przez kilka dni, ale nie jestem nawet głodny. Nie miałem siły żeby się ubrać, nie miałem siły żeby pisać. Brakowało mi już energii, żeby uczyć. Wcześniej to wystarczało– nie pójdę do szkoły, nie będę miał pieniędzy, nie będę mógł pisać.. Ale okazało się, że to nie wystarczało. Chciałem się nachlać, ale nie chciało mi się wstawać.

– Przestań się mazać, Mike!- wtrącił się z sąsiedniego stolika rycerz– gadasz jak ostatni nieudacznik. A przecież masz mnie– dorzucił wesoło i gdyby to tylko było by możliwe z całą pewnością mrugnął by do goblina swoim jednym okiem. Mike przeniósł na chwilę zmęczone spojrzenie na Michaiła, ale nic nie odpowiedział. Jego obecność tutaj wszystko psuła. Jego postać nie pasowała do tego miejsca. Zacisnął zęby i na skraju świadomości przemknęło mu przez myśl, że nienawidzi rycerza, znaczne bardziej niż Borsuka. Poczuł nagłą i ledwie uświadomioną chęć, żeby skoczyć na Michaiła, wydrapać mu oko, zadać ból. Wiedział oczywiście, jak bardzo niedorzeczne jest ten impuls. Przeszło mu jednak do głowy, że przyszedł jedyny moment by się go pozbyć. Wszystko to pomyślał w ciągu mniej niż sekundy, bardziej w formie niezwerbalizowanego wrażenia niż faktycznych myśli. Nim jednak zdołał ubrać to wszystko w słowa, usłyszał jak mówi dalej.

– Od tygodnia jest już lepiej, tak czy siak. Dużo lepiej. To wszystko, o czym ci powiedziałem, nie jest tak istotne jak by się wydawało, zresztą kogo to obchodzi, głupie problemy głupiego goblina.

– Ani ty, ani twoje problemy nie są głupie, Mike– mruknął Puchacz– ile właściwie pijesz?

– Trochę.

– Ile?– Zapytał nieco ostrzej Puchacz.

– On nie jest alkoholikiem– ponownie wtrącił się do rozmowy rycerz Michaił– w przeciwieństwie do niektórych tutaj obecnych. Omijasz sedno szeroki łukiem.

-Na litość Boską, powiedziałem ci już przecież, Puchaczu! Nie jestem pijakiem, w porządku?! Trochę. Trochę znaczy trochę. Kilka litrów wódki. Może trzy– cztery. Chyba trzy. Piłbym może nawet więcej, ale nie mam za co. Zresztą piję tylko dlatego, że wtedy lepiej piszę, łatwiej jest mi poczuć moje postacie. Rozumiesz?

– Wiem jak to jest; dni bez chwili prawdziwej trzeźwości, kiedy nawet towarzystwo innych nie jest wystarczająco dobrym powodem by nie pić, a z czasem staje się wręcz nieznośne, bo przy nich nie można pić tyle, ile by się chciało. Piłeś przez cały czas, prawda?

– Tak, tak, co z tego. Pisałem! Ty zupełnie niczego nie rozumiesz! Ostatnimi miesiącami nie byłem w stanie się ogarnąć, myślałem o Roksanie, o szkole, o wódzie. Zupełnie zarzuciłem moją powieść, ale w tym tygodniu było inaczej– oczy Mika rozbłysły nagle dziwnym blaskiem, którego Puczach nie zauważył, od kiedy zaczęli rozmowę– Mogą mnie wylać ze szkoły, mam to w dupie, bo podczas tego tygodnia czułem to bardziej niż zazwyczaj. To było rzeczywiste! Skończyłem już dawno pisać o szpiegu Arvilu, napisałem rozdziały o barbarzyńcy Hordzie. Robię postępy. Posuwam się naprzód, i wiesz co? Już prawie skończyłem. Przedostatni bohater. Przedostatnia saga, łącząca wszystkie wcześniejsze wątki do kupy. Akcja za chwilę będzie się rozgrywać podczas oblężenia zamku Drakenborg; za murami będą kończyć się zapasy, ale obrońcy będą mieli atu,t o którym książę Meklaris, przywódca wojsk oblegających nie będzie miał pojęcia. Obrońcy będą chyba musieli być bardzo zdesperowani żeby go wykorzystać, ale…

Na twarz Mika po raz pierwszy od początku rozmowy wystąpił rumieniec wywołany nie złością, ale podnieceniem. Zaczął opowiadać o szlachcicu z Pogości który przybył pod zamek ze swojej osady, licząc na łupy i pięknej Pandrei, którą uratował przed rozbójnikami na gościńcu i która wcale nie była tym kim wydawała się być; kiedy Puchacz przerwał Mikowi w pół słowa.

-Poczekaj. Zapytałeś się mnie „jak to możliwe, żeby ktoś, kto miał aż tyle co ty  nagle to stracił”. Wydaje mi się, że znam odpowiedź. Nie bierzesz narkotyków, a ty zaklinasz się że nie pijesz regularnie. Sądzę, że masz problem z alkoholem, ale niech ci będzie. Co w takim razie jest problemem, Mike? Co okazało się być tak cenne, że poświęciłeś dla tego przyjaciół, żonę i zacząłeś odrzucać wszystkie propozycje pisania na zamówienie? Twoja powieść, Mike. Wiesz, że się nie mylę. Czy jakakolwiek powieść jest warta więcej niż twoje szczęście?

Mike gwałtownym szarpnięciem podniósł głowę. Na jego twarzy widniała wściekłość.

–  Powieść jest jedynym, co mnie trzymało przy życiu, Puchaczu! Tylko dzięki niej nie palnąłem  sobie jeszcze w łeb! Tylko dzięki niej wstałem tydzień temu, bez niej nie rozmawiali byśmy teraz! Stworzyłem postacie tak prawdziwe, że można się w nich zakochać, i historię ciekawszą od tego, co kiedykolwiek ty albo ja kiedykolwiek przeżyjemy! Więc nie waż się, do kurwy nędzy, mówić mi, że to wszystko jest bezwartościowe! Nie waż się mówić, że to jest jakaś powieść, durny ptaku!

Mike mówiąc zbliżył swoja twarz do twarzy Puchacza, tak że na końcu dzieliły ich centymetry. Jego rysy wykrzywiły się w grymasie, kąciki ust opadły ku dołowi, tak jak psu kiedy będzie gryźć. Kiedy mówił rozrzucał na wszystkie strony krople śliny, osiadające na czarnych piórach Puchacza.

– Nie.

– Co nie?!- warknął Mike.

– Nie. Powiedziałem. Tego. Gdybyś mnie wysłuchał do końca, usłyszałbyś, co chce powiedzieć. Miałem zamiar zapytać się ciebie, czy zabierzesz mnie do siebie i pokażesz tą książkę– skłamał Puchacz.

Złość Mika uleciała z niego tak szybko jak się w nim pojawiła. Rozluźniony opadł na swoje krzesło.

– Przepraszam. Nie powinienem był się na ciebie tak złościć.

– Nie. Nie powinieneś– potwierdził poważnie Puchacz.

Mike dopił haustem swoje piwo.

– Jak sam widzisz, alkohol nigdy nie był prawdziwym problemem. Mam nadzieję, że zaczynasz bardziej rozumieć swojego przyjaciela Mika– rzucił Michaił po czym przypadkiem zapytał jednocześnie z Mikiem– Idziemy?

– Możemy. Widzę, że to co piszesz jest dla ciebie bardzo ważne. Nie zamierzam tego dyskredytować. Ale spójrz prawdzie w oczy, Mike. Jakkolwiek by wspaniała by nie była twoja powieść, ona cię niszczy i ty dobrze o tym wiesz. Zdajesz sobie sprawę z tego, jak niechętnie się płaci chlebem za wymyślone powieści, niezależnie od tego jak wspaniałe one by one nie były. Odciąłeś się od wszystkich, teraz postanowiłeś rzucić pracę. Możesz robić co chcesz, ale kiedyś byłem twoim przyjacielem i nie będę patrzył na to bezczynnie.

Mike popatrzył na niego z roztargnieniem.

– Idziemy?– zapytał niecierpliwie.

Puchacz westchnął z bezbrzeżnym zmęczeniem, po czym uznając swoją porażkę, rzucił kilka kamyków na stół. Wyszli na śnieg.

 Noc była ciemna, a księżyc był jedynie wąską zakrzywioną linią na niebie. Ruszyli szlakiem wyznaczanym przez stojące w oddaleniu co jakieś sto metrów latarnie; mijając drewniane obdrapane domy. Nie była to najlepsza część Tęczowej Polany. Minęli zagrzebanego do połowy w śniegu trolla, drzemiącego niespokojnym snem; obeszli go niewielkim łukiem, dla pewności. Trolle słynęły ze swojej drażliwości i niespotykanej siły. O każdej innej porze roku tak późno w nocy byłoby tutaj dość niebezpiecznie, jednak mróz odstraszał zarówno potencjalne ofiary, jak i rabusiów. Mimo że zaczynała się już wiosna w tym roku mróz nie puszczał, doprowadzając do rozpaczy uboższych mieszkańców.

Szli szybkim krokiem; Michaił był pół kroku za nimi, energicznie brzęcząc swoją bronią, zdający się nie zważać na mróz. Goblin przez cały czas z rozemocjonowaniem snuł swoje plany; Puchacz słuchał uważnie, zrezygnowawszy już z prób przerwania jego monologu.

Przez kilka minut szli na pograniczu osiedl; po jednej stronie niebrukowanej ulicy stały schludne, długie i niskie budynki o kwadratowych oknach i płaskich dachach, które mimo kwiatów w oknach i czystych szyb, kojarzyły się zawsze Puchaczowi z więziennymi barakami. Po drugiej stronie stały kilkurodzinne drewniane domy, dawno mające za sobą swoje najlepsze dni. Niektórym framugom na klatki schodowe brakowało drzwi.

Dotarli na miejsce po mniej więcej kwadransie marszu przed, niegdyś czerwone, okrągłe drzwi, osadzone między korzeniami potężnej sosny. Mike wytrzepał z kieszeni dziesiątki drobiazgów; w końcu znalazł klucz w pustym opakowaniu po „Czarnych Smokach”. Po kilku próbach udało mu się trafić kluczem do dziurki; otworzył drzwi i zaprosił gestem Michaiła, który wszedł pierwszy do domu. Tuż za nim postępował Puchacz.

Dom Mika składał się z dwóch pokoi z kuchnią i sporą łazienką, a w całości unosił się dość intensywny smród. Mike poprowadził całą trójkę do swojej sypialni. Nie mieściło się tutaj wiele sprzętów; większość przestrzeni zajmowało łóżko i wielkie, dębowe biurko, zastawiające całą krótszą ścianę. Ściany były pokryte białą farbą, teraz pełną zacieków. Puchacz podejrzewał, że Mike musiał nie raz we wściekłości ciskać butelkami, tworząc kolejne z kolorowych rozprysków.

Wszędzie walały się kartki, setki, jeśli nie tysiące kartek– poukładane w stosiki i, walające się po podłodze. Kilkanaście, opatrzonych dużymi nagłówkami i połączonych czerwonymi sznurkami wisiało nawet na ścianie. Kiedy Puchacz wszedł do przeraźliwie brudnej łazienki by się załatwić, zobaczył miedzianą wannę wypełnioną w całości powiązanymi sznurkami stertami papierów. Każdy z pakunków miał stronę tytułową i indeks, na przykład ‘’Arvil-218, epizod na drodze’’. Mike musiał nie sprzątać tutaj od miesięcy.

– Chcę, żebyś mnie teraz posłuchał– powiedział Puchacz, siadając na uginającym się pod jego ciężarem łóżku– pomogę ci znaleźć zdobyć inną pracę. To będzie trudne, ale jest do zrobienia. Nie będziesz więcej widywał Roksany, nie będziesz musiał więcej uczyć. Będziesz mógł pisać popołudniami. Potem zobaczę, czy uda się znaleźć wydawcę na twoją książkę. Jeśli będzie trzeba nawet w nią zainwestuję. Ale jeśli mam to zrobić, to ty musisz się ogarnąć Mike. Nie pić więcej. Rozumiesz mnie? Wrócić do pracy. Na razie.  

– Tak, tak. Ale teraz czytaj; tutaj masz pierwsze strony; zaraz znajdę dla ciebie następne.

– Kiedy będę czytał, ty masz posprzątać, zgoda? Pomogę ci kiedy skończę– Puchacz wziął z rąk goblina plik zapisanych ręcznym pismem kartek.

Mike kiwnął głową i wyszedł do kuchni; po chwili zaczął z niej dobiegać szczęk zbieranych butelek.  

Puchacz przyglądał się przez chwilę z uwagą jednemu z rozprysków na ścianie, po czym zabrał się do lektury.

Historia zaczynała się w szopie. Na dworze zacinał deszcz; on marzł w swojej zbroi. Jego koń– „Wicher Pogości” rżał cicho. Rycerz był daleko od swojej ojczystej mieściny; na początku akcja posuwała się całkiem wartko; na dziesiątej stronie rycerz przyjął pod swoje opiekuńcze skrzydła młodą dziewczynę Pandreę; na trzydziestej proroka Gryphiusa i jego opiekuna. Kilka chwil później byli już pod oblężonym miastem Drakenborg. Jednak im dalej posuwała się fabuła tym wolniej płynęła akcja, tym żmudniejsze stawało się czytanie kolejnych stron; Puchacz mógł opuścić dwadzieścia albo trzydzieści i nie stracić wątku. Mike opisywał wszystko, dzień po dniu, każdą rozmowę z Pandreą, proces czyszczenia zbroi i ostrzenia miecza– dzień po dniu, za każdym razem taki samy. Im dłużej czytał, tym bardziej uświadamiał sobie jak niewielką częścią z tych wszystkich wspaniałych pomysłów Mika jest zrealizowana na tych dwustu stronach. Składnia często w ogóle nie trzymała się kupy, niektóre strony były pokryte jedynie kilkoma wersami, nabazgranymi w poprzek, gdzie indziej, wtedy kiedy Mike musiał osiągać apogeum ekstazy, były zapisane tak nieczytelnie że Puchacz nie był w stanie rozszyfrować litr. Rozglądając się widział walające się po podłodze kolejne strony.

Puchacz wypuścił powietrze z płuc, po czym podszedł do zawalonego kolejnymi stronami biurka; podniósł z niego paczkę „Smoków” i wyciągnął z niej jednego papierosa którego zapalił wygrzebanymi spośród brudów zapałkami. Wciągnął tłusty, smolisty dym do płuc, przymykając oczy. Było już niemal wcześnie rano– pewnie dochodziła czwarta,  mimo że za oknem panowała całkowita ciemność. Puchacz był bardzo zmęczony. Zaciągnął się jeszcze raz, przeciągając spojrzeniem po pobojowisku rozciągającym się po całym pokoju. Papieros smakował paskudnie. Mike mógł się dąsać, być nieszczęśliwy i skrajnie subiektywny, ale nie był głupi. Nie mógł wierzyć, że naprawdę ktoś tutaj wyda jego powieść. Być może wcale jednak nie o to mu chodziło, być może była to bajeczka, którą opowiadał sobie i Puchaczowi.

W pewnym momencie Puchacz uświadomił sobie, że od dłuższej chwili nie usłyszał żadnych odgłosów świadczących o sprzątaniu; w domu było całkowicie cicho. Zgasił „Smoka” o leżącą na ziemi butelkę, wrzucił niedopałek do kieszeni płaszcza i przeszedł do salonu.

W salonie, przy niskim stoliku do kawy siedział na klęczkach Mike, zapalczywie pokrywając kolejną stronę drobnym pismem. Obok niego stała do stara butelka zapełniona do połowy przezroczystym płynem.

– Mike– powiedział Puchacz siadając na fotelu– przejrzałem twoją książkę.

Goblin podniósł wzrok, nieprzytomnym spojrzeniem omiatając pokój.

– I co?– zapytał, ponownie pochylając się nad stołem.

– Popatrz na mnie, Mike. W porządku. Podobała mi się. Piszesz po prostu bardzo chaotycznie, tak że wydawca musiał by się nieźle nagłówkować zanim by zrozumiał o czym piszesz. Ale to nie jest  teraz najpilniejsze. A więc, co teraz planujesz zrobić? Jeśli się nie mylę, masz jutro lekcje?

– Co? Tak, chyba tak, ale raczej nie pójdę. Będę pisał, Puchaczu, to jest to, rozumiesz? Kiedy piszę, przenoszę się pod Drakenborg, mogę towarzyszyć Michaiłowi i Pandreii. To nie ja tworzę historię; ja tylko wiem, co majaczy w przyszłości; ja ją odkrywam, rozumiesz? Z każdym zdaniem jestem coraz bliższy temu rozwiązaniu!

Puchacz zdusił w sobie pokusę, aby z całej sił potrząsnąć goblinem.

– Mike. Posłuchaj mnie– wycedził– Nie możesz porzucić wszystkiego dla swojej książki. Wiesz, że nie można się z tego utrzymać. Masz zbyt wiele nieuporządkowanych spraw. Nie możesz sobie pozwolić teraz na ucieczkę do świata Michaiła. Musisz pójść do szkoły. Jutro. Mogę ci załatwić nową pracę, ale na razie, jeszcze przez tydzień albo dwa musisz chodzić do szkoły i uczyć. I odłóż to, do diabła– dodał, z zaskakującą jak na siebie szybkością ściągając butelkę ze stołu.

– Hej, oddaj mi to! Nie mów mi co mam robić!

– Mówiłem ci, że tak będzie– powiedział  Michaił, opierający się o ścianą za plecami Mika– ta nadęta aspiracja do sowy  nic nie rozumie.. Nie chce, żebyś pisał. Posłuchaj się go, a nie zobaczymy się już więcej. Nigdy więcej nie przeżyjesz przygody. Nigdy się nie dowiemy jak historia się kończy.  

Tym razem Mike nie czuł wrogości do rycerza; rycerz jedyny go rozumiał.

– Myślisz, że jeśli będę robił po dziesięć godzin dziennie w jakiejś kopalni to będę się lepiej czuł? Że moja żona do mnie wróci? Że odzyskam szacunek mojej rodziny, moich znajomych? To ma być twoje rozwiązanie? Zmiana pracy? Nie, Puchaczu. Oddaj mi butelkę!

W tym momencie Puchacz stracił cierpliwość.

– Co, do jasnej cholery, jest z tobą nie tak?– Zapytał rozkładając częściowo skrzydła i stawiając krok przed siebie, tak że znalazł się niemal tuż przed Mikiem; zdawał wypełniać sobą pół pokoju– przegrałeś swoje życie, jeśli czegoś nie zmienisz to stracisz wszystko co miałeś. Zmarnowałeś trzy ostatnie lata, i wszystkim co musisz zrobić, to wreszcie, na litość boską, wreszcie się mnie posłuchać!

Mike wstał, prawie przewracając stolik. Zaciskał pięści i Puchacz zdał sobie sprawę z tego, że ponownie doprowadził przyjaciela do wściekłości, a że tutaj nie było barmana ani nikogo, kto mógłby zareagować gdyby Mikowi puściły nerwy, a także z tego że on, ze swoimi pustymi, lekkimi kośćmi  nie był dla goblina żadnym przeciwnikiem.

– Wyjdź– powiedział Mike, machając szponiastą dłonią w kierunku drzwi. Kąciki jego ust ponownie opadły; wydawało się, że za chwilę spomiędzy nich wydostanie się psi warkot– Zrozumiałem, co powiedziałeś.

– Naprawdę?– Puchacz mówił w miarę spokojnie, ale z jego głosu zniknęła wcześniejsza uprzejmość i współczucie– naprawdę, Mike?! Wydawało mi się, że kiedy komornik zabiera ci mieszkanie, a ty tracisz pracę i kontakt z rzeczywistością, to jednak potrzebujesz jakiejś zmiany, jakiegoś oparcia. Oparcia, którego poza mną nie masz! Spójrz prawdzie w oczy, Mike! Poza mną nie masz nikogo! Nikogo! Wyrzuć mnie teraz, a stracisz też to! Zostaniesz sam! Nieudacznik ze swoją durną, nic nie wartą powieścią! Po prostu zrób jak mówię  i wszystko będzie dobrze, dlaczego nie chcesz tego zaakceptować!

Wykrzykując ostatnie zdanie Puchacz pomyślał, że popełnił błąd, pozwalając sobie na utratę kontroli. Powinien był zakończyć rozmowę wcześniej, przenocować Mika u siebie, nie pozwolić wrócić mu tutaj. Ale teraz było już za późno; gniew płynął jego żyłami, nie możliwy do poskromienia.

– Nie wiem, skąd bierzesz pomysły, że wiesz niby jak naprawić moje życie, moją głowę. Myślisz, że kim ty właściwie jesteś? Powiem ci, kim jesteś– starzejącym się ptakiem, którego syn miał tak dosyć, że uciekł z Polany, i mężem tak kiepskim, że twoja żona wolała się zabić niż spędzić z tobą resztę życia! Oto kim jesteś, Puchaczu! Więc nie mów mi, co mam zrobić!

Puchacz zacisnął dziób; walcząc z uczuciami kipiącymi pod jego czaszką. Mike nie powinien był tego mówić. Nigdy. Chciał wyjść, chciał nigdy się nie urodzić. Nade wszystko chciał jednak zadać ból Mikowi. Uczucie to przyćmiewało wszystkie inne, tak jak słońce przyćmiewa światło odległych gwiazd.

– Racja, Mike. Pisz dalej! Twoja powieść jest przecież taka cudowna! Urżnij się do nieprzytomności!  A potem? Kiedy cię już wyrzucą z mieszkania? Może pobawisz się z psem? Mówiłeś mi, że lubisz psy. Albo może złóż komuś wizytę! Na przykład skrzatom. Tak Mike. Odwiedź skrzaty. Myślę, że masz jeszcze trochę zapałek. Nie przejmuj się, kiedy znowu poczujesz, że jesteś żałosnym, słabym i bezwartościowym workiem ekskrementów, defektem który nie potrafi normalnie żyć, wtedy zawsze będziesz miał… Ach, no tak. Nie będziesz miał…

Mike skoczył do przodu, wyciągając przed sobą długie palce zakończone pazurami, potknął się jednak o stolik do kawy. Puchacz machnął dwa razy swoimi ogromnymi skrzydłami, obalając osłabionego goblina na ziemię; szklana tafla stolika rozpada się na kawałki; kartki, poukładane wcześniej na półkach i na podłodze wzniosły się pod wiatrem wzbudzonym przez Puchacza. W mięśniach Mika, żyjącego od dłuższego czasu na głodowych racjach nie było siły. Goblin spróbował się poderwać do kolejnego ataku, ale Puchacz nie dał mu szansy uderzając jeszcze raz, i jeszcze. Coraz mniej kierowała nim wściekłość; bał się, że jeśli Mike stanie ostatecznie na równe nogi zagryzie go w swoim własnym salonie; teraz był to prymitywny, zwierzęcy strach. Tłukł nieprzytomnie, a strony powieści Mika latały po całym salonie kurz i pióra latały po całym salonie tworząc wrażenie jak gdyby oboje znaleźli się w samym środku potężnej nawałnicy.

W końcu odstąpił od goblina i prawie wybiegł z mieszkania nie oglądając się za siebie.  Jego pióra sterczały na wszystkie strony, lewe skrzydło mógł złożyć jedynie do połowy, musiał złamać kość. Oba potwornie go bolały, były przystosowane do latania, a nie do walki. Gdyby Mike teraz wypadł z domu, Puchacz był pewny, że nie zdołałby odlecieć ani stawić mu znowu czoła. Podbiegając, tak szybko jak tylko mógł oddalił się od domu na dobrych kilkadziesiąt metrów; dopiero wtedy, nie słysząc odgłosów pogoni zwolnił i obrócił się za siebie.

Drzwi domu Mika były półotwarte, nie zanosiło się jednak żeby ktoś z nich miał nagle wyjść. Noc była bardzo cicha i ciemna– jak zawsze przed świtem. Żadnych pogróżek czy krzyków, żadnego tupania. Puchacza zdjął lęk, tym razem nie tylko o własną skórę.

Ostrożnie, cały nastroszony, podszedł powoli do drzwi Mika, gotowy w każdej chwili rzucić się do beznadziejnej ucieczki. Kiedy znalazł się w połowie drogi drzwi domu nagle zatrzasnęły się z impetem. Puchacz zatrzymał się jak wryty; nic nie wskazywało jednak na nadchodzące niebezpieczeństwo. Podszedł bliżej, zaciskając dziób z bólu, który dochodził do niego jak przez mgłę. Nie ośmielił się otworzyć drzwi. Obszedł dom, szukając okna, przez które mógłby zajrzeć do środka.

Z sypialni sączyło się światło. Przez niemożliwie brudną szybę Puchacz dostrzegł Mika, siedzącego przy biurku i piszącego coś na kartce papieru. Biurko stało naprzeciwko okna, i gdyby goblin podniósł głowę dostrzegłby przyglądającego mu się Puchacza. Z nosa kapała mu krew, plamiąc kartkę. Obok goblina stała niemal pusta butelka.

Padał rzadki śnieg. Wirujące płatki pokrywały równomiernie puchacza cienką warstewką, jak płaszczem. Było zimno; musiał marznąć, pewnie nawet drżał z zimna, nie zdawał sobie jednak z tego sprawy. Ptak widział ascetycznie umeblowany pokój, stare zniszczone biurko, chyboczące się łóżko, zacieki na ścianach i pajęczyny porozwieszane po całym suficie, oplatające zwisającą z sufitu na kablu gołą żarówkę. Puchacz obserwował Mika, swojego jedynego i najdroższego przyjaciela i gdyby mógł płakać z całą pewnością by to zrobił; jego oczy pozostawały jednak suche.

Goblin pisał powoli, dodając co jakiś czas kolejne słowo; wyraźnie nie skupiony. W pewnej chwili uniósł wzrok i dostrzegł Puchacza, stojącego zaledwie trzy metry od niego. Ich spojrzenia krzyżowały się przez długą chwilę; stary Puchacz ze złamanym skrzydłem i chorobliwie wychudzony goblin z zakrwawioną twarzą, dawniej dwójka największych przyjaciół. W końcu Mike opuścił spojrzenie na swoją kartkę. Nie podniósł więcej głowy na Puchacza.

Mike popijał wódkę z gwintu, kręcił się na krześle, mówił do kogoś, mimo że w pokoju nie było nikogo. Robił się coraz bardziej ożywiony, coraz więcej pisał; odpowiadał z zaaferowaniem, gestykulował. Nie znajdował się już na Polanie, tylko w obozie księcia Melkarisa, razem z Michaiłem z Pogości, rycerzem. Wypieki powoli wychodziły na jego twarz.

Puchacz powinien już odejść, zbierał się do tego, nie był jednak w stanie ruszyć żadnym mięśniem, wykonanie najmniejszego ruchu było zbyt wielkim wysiłkiem. Puchacz czuł wypełniającą go pustkę, przytłaczającą i duszącą, wypełniającą cały jego świat. Przez głowę nie przechodziły mu żadne myśli; w opróżnionym wnętrzu czaszki kołatała się tylko niemrawo jedna myśl, że Puchacz powinien był posłuchać głosu serca i powiesić się obok swojej żony, kilka lat temu, kiedy jego świat się zawalił.  

Musiał już iść.

Powoli zaczynało się przejaśniać; wczesnowiosenne słońce miało się pojawić lada chwila. Lampy zgasły. Puchacz pokiwał powoli głową, zrzucając z niej śnieg. Powinien pójść najpierw do krasnoluda Pipiego, który pomógłby mu z jego skrzydłem, a później pójść do pracy. Po drodze znajdował się „Bar pod Muchomorkiem”.  Wybór wydał się być Puchaczowi oczywisty.

Wlókł się w kierunku, z którego przyszedł, kiedy nad Tęczową Polaną zaczęło wschodzić słońce, skrzące się w śniegu. Wróżki wstawały ze snu, aby wić dalej w swoich warsztatach mgłę, trolle wyruszały nad rzekę, szukać szmaragdowych i rubinowych kamieni do swoich błyskotek; nietoperze i inne nocne istoty utrudzone kładły się do snu. Im wyżej było słońce, tym gwarniej i weselej robiło się na Tęczowej Polanie, ojczyźnie wszystkich dziwów i nieziemskich istot, krainie szczęścia.

 

 

Hipolit Cichołęcki

 

Koniec

Komentarze

Hmmm. Jesteś pewien, że to science fiction i że chcesz z tym startować w konkursie SF?

Do skurzanego pasa miał przytroczony jednoręczny miecz, o rękojeści owiniętej w rzemień. Jego oręż nazywał się „Zemsta Pogości”. Był zdobyczą na pokonanym wrogu, który odegrał mu jego rodowy miecz– „Sławę Pogości”. Pogość była jego ojczystą wioską.

Jakiego pasa?! Popraw natychmiast ten paskudny ortograf. Powtórzenia. Wydaje mi się, że można owinąć coś w coś innego, jeśli to coś innego jest raczej płaskie – na przykład owijamy w papier, bawełnę… Jego oręż, czyli czyj? Rzemienia? Miecza? Pasa? Uważaj na zaimki. Wróg odegrał miecz? Co chciałeś przez to powiedzieć? Spacja przed myślnikiem.

Babska logika rządzi!

Science w tym nie ma, tag jest mylący.

Chciałbym wiedzieć, czy Autorowi “tak wyszło”, czy świadomie opisał, jak pasja tworzenia niszczy życie dwojga nieudaczników.

Tekst zyskałby, dużo zyskałby, na solidnej korekcie.

Zgadzam się że SF jest nieco naciągane, ale definicja gatunku jest na tyle płynna że uznałem że można podciągnąć. Może mylnie uznałem. 

O tym mniej więcej chciałem napisać opowiadanie AdamKB. Tylko że tutaj jest jeden nieudacznik z pasją tworzenia. Rycerz Michaił w zamyśle był tylko imaginacją Mika, ale to może nie być czytelne. 

Rękojeść owija się rzemieniami, z tego co wiem, po to żeby miecz się nie ślizgał w w dłoni podczas walki.

Owszem, starałem się to wyczyścić, ale nadal zostało dużo błędów. Tylko korekcie gdzie? Które z fragmentów są najbardziej nieczytelne?

Które z fragmentów są najbardziej nieczytelne?

Fragmenty? Korektą powinien być objęty cały tekst, niestety. Masz w opowiadaniu błędy interpunkcyjne, co najmniej jeden pleonazm, niekiedy dziwnie zbudowane zdania, a nad tym unosi się przegadanie. Powiem Ci, Autorze, że w trakcie lektury Twojego opowiadania czułem się tak, jak zapewne czuł się Puchacz przy zapoznawaniu się z dziełem jego przyjaciela. Podejrzewam, że starałeś się oddać bełkot pijanego nieszczęśnika ględzącego w kółko o tym samym, ale przesadziłeś – Twoje opowiadanie byłoby lepsze, gdyby skrócić je o połowę. I poddać korekcie.

Sorry, taki mamy klimat.

“Rozszyfrować litr” – o mamo, najlepsza literówka dnia! ;-)

Ciekawe zestawienie bajkowego lasu z całkiem niewesołym żywotem dwóch nie radzących sobie ze swoimi problemami przyjaciół, grafomania jak wyniszczający nałóg, spirala eskapistycznej autodestrukcji blisko końca trasy.

 

Tekst nie jest science, chocbym nie wiem jak naciagac definicję.

 

Tekst jest napisany niechlujnie, rażą liczne błędy interpunkcyjne, literówki, łagodna zaimkoza. Jest tego tak dużo, że nie podejmuję się realizować “łapanki” – popraw, autorze, bo wykonaniem popsułeś interesujący, acz ponury pomysł.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

nie ten konkurs

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka