- Opowiadanie: bnkws - król II

król II

Oceny

król II

5.

 

Rozsiadamy się w fotelach. Środek pachnie choinką Wunder-Baum, fotele obito skórą, na której po dotknięciu przez chwilę zostają ślady palców.

– Mówiłam, że tu będzie wygodniej. Przede wszystkim nie ma komarów.

– Małe skurwiele – przytakuję.

Siedzimy w środku czarnego Passata. Auto męża, ale jak się okazuje to żona nosi kluczyki.

– Co z Marcinem? Powstał? Myślisz, że mogę mówić o nim po imieniu?

– Mieliście bliskie spotkanie, więc można powiedzieć, że się poznaliście. Tak, możesz. I nie, nie powstał. Leży. Twarz spurpurowiała mu w śliwkę. Wygląda obrzydliwie jak rozdeptana kupa. Oczywiście nie mówię mu tego, ale to chyba żadne pocieszenie, bo w ogóle nie rozmawiamy.

Wnętrze Passata to śmieci. Papierki, pety, monety, kasety i płyty. Wobec takiego stanu rzeczy też nic nie mówię.

– Myślisz, że ilu ich było? – leci dalej z pytaniem. – Co najmniej trzech, prawda? Żebyś widział nasz telewizor, dwóch nie dałoby rady. Takie bydlę.

– Na pewno ustawili się w rzędzie i podawali sobie wasze skarby. Z rąk do rąk, ze środka przez drzwi, schodkami, korytarzem aż na wolność.

A tam telewizory i mikrofale biegły już same w stronę gasnącego słońca.

– Musieli nas obserwować. Wiedzieć, kiedy nie ma nas w domu. Na samą myśl przechodzą mnie ciarki.

– Zapewne gapili się na was jak na muchy w słoiku.

– Przestań, to wcale nie jest śmieszne! Śmieszy cię to?

– Szczerze, królowo? Uważam to za całkiem zabawne.

– Jesteś chory. Zero wczucia, nic.

– Patrząc na rozmiar detektywa, sprawa nie jest poważna.

Pierwszy raz udało mi się ją rozbawić.

– To był taki duży telewizor – westchnęła. – Mogłam cały dzień siedzieć i gapić się na te obrazki. A jak bolały mnie oczy, to je zamykałam i wtedy tylko słuchałam tej paplaniny. Jakie to było uspokajające. Naprawdę, brakuje mi telewizji, uwierzysz?

– Uwierzę. Ojciec gapi się w ekran całymi dniami. Muszę co tydzień wypożyczać mu nowe filmy, bo wkurwia się, kiedy musi oglądać coś, co już widział. Taki cwany.

– No to wiem, po kim ty jesteś taki sprytny. Powinnam poznać seniora?

– Jasne. Moglibyście obejrzeć razem film, a potem umyjesz mu plecy. Zapisać ci numer?

– To jednak dzięki… A tak na serio, to słyszałam, że jest chory. Przykro mi.

– Co tam przykro. To stary leń, nie ma czego żałować.

– Nie mów tak.

Swojego czasu na wypowiedź ponownie nie wykorzystuję. Pass.

– Nie wiem, Piotrek, co z tym wszystkim będzie.

– Jebać, co będzie. Skup się na tym, co jest.

– Coś sugerujesz?

Oczami wwierca się w moje oczy. Więc tak się wpada w oko?

Na razie jedynie się uśmiechamy, ale atmosfera napięła się i mamy poziom wyżej w relacji.

Głęboki wdech i wciągam do środka zapach lasu, otaczają mnie sosny i świerki, jestem niemal w Kanadzie. Taka choinkowa zawieszka to świetna sprawa.

– Jak zrobię prawo jazdy i będę miał samochód, to też sobie, kurwa, taką kupię.

Tym rozśmieszyłem ją po raz drugi. Jeśli wierzyć poradnikom uwodzenia z końca ubiegłego wieku, jest już prawie moja.

 

6.

 

Trafiam na Jolkę z Benkiem. Siemanko, witamy się. Jolę tradycyjnie głaszczę po głowie, a Benkowi zaglądam w mordę i tarmoszę za uszy.

– Już po szczepieniu?

Dziewczyna kiwa głową.

– Nareszcie. Nigdy więcej gówien w domu! – Śmieje się.

– Słuszny postulat – przyznaję.

Z kieszeni wyciągam kawałek ciastka i rzucam psu. Benek skacze, chcąc pochwycić je w locie. Ciastko odbija się od psiego nosa i ląduje parę metrów dalej. Na nic ciąganie smyczy i przykre piski, Benku. Jola się rozgadała i nic nie zauważa.

– I znalazłam sobie taki kursik – mówi – obsługa komputera, szybkie pisanie i takie te. Wreszcie może coś ruszy. Myślę że to dobry pomysł. Za darmo, z urzędu.

– Dobrze. Dobrze, dobrze – chwalę ją trzykrotnie, bo na to zasługuje.

– Trzy dni, a potem od razu rozmowa w takiej firmie, gdzie mogłabym pracować, właśnie przepisywać dokumenty, wprowadzać do komputera, tego typu. Fajna sprawa, co?

Kiwam głową. Nie mogę Joli opuścić w takiej chwili. Ona chce mieć w życiu spokój, nic więcej. Tymczasem potwory ciągną ją w dół. Jola zawsze jest o krok od powierzchni, od tego pierwszego ożywczego, czystego oddechu. Zawsze jest gdzieś potknięta. Sama jeszcze niemal dziecko, a już z dzieckiem i to bez autora. Nikczemny to sztukmistrz, co zrobił i opuścił. A Jola miała końcówkę liceum przed sobą. Na szczęście wyszła z niej dziewczynka osiem na dziesięć, trzy kilogramy siedemset sześćdziesiąt. Mama i mama mamy, bo mamy zamieszkały w tej sytuacji razem, były zachwycone rączkami, nóżkami, a głównie główką niemowlęcia oraz przerażone jego sraniem, wrzaskiem i popiskiwaniem. W takim to punkcie życia Jolka załatwiła sobie Benka. Nowy towarzysz życia był kundlem sierści czarnej i wzrostu “raczej nie wyrośnie ponad kolana”. Tak twierdził właściciel matki Benka, który wtedy nie był jeszcze Benkiem, a Poldkiem.

Przyznaję, że zawiłe życie Joli było mi obce, dopóki nie poznałem tego psa. Teraz byłem już o niego zazdrosny. Jola ma teraz dwadzieścia dwa lata. Piękny wiek i gdyby nie ten pęd do destrukcji, miałaby całe życie przed sobą. On zasługuje na kogoś lepszego.

– Upatrzyłam już sobie zajebistą sukienkę, mówię ci. Wiem, że jako facet tego nie rozumiesz, ale naprawdę teraz czuję, że mam motywację i jest o co walczyć.

– O sukienkę?

– Też. Zrozum, sukienka to tylko symbol. Nowego, lepszego. I w ogóle.

Tak. Zrozum Jolę.

– Chcesz żelka?

Wziąłem gumową gąsienicę i w takich okolicznościach przyrody się rozstaliśmy. Oczywiście poprosiłem, żeby ucałowała małą, pozdrowiła matkę i dbała o psa. Tradycyjnie.

 

7.

 

Gry ciąg dalszy, ponownie samochód, ale tym razem luźniejsze warunki z powodu czwórki browarów, które dumnie tkwią między naszymi siedzeniami. Ona po stronie kierowcy, domina, kapitan tej łodzi. Ja pasażer.

– Tylko nie myśl, że skoro siedzimy tu sami i będziemy pić piwo, to znaczy, że mam zamiar się z tobą całować czy coś takiego.

– Dobrze. Umawiamy się, że w aucie ty masz władzę.

– Zgoda.

– To ruszajmy.

Otwieram puszki, rozpijamy się z pianą.

– Smaczne.

– Regionalny przysmak.

– Nie znałam. Jakby kukurydziane. Co widzisz?

Pyta mnie nagle królewskim tonem, wskazując głową przednią szybę. Stoimy w miejscu, parking jest prawie pusty, więc improwizuję. Rozmazuję obraz i na nowo dobieram kształty.

– O, Królowo. Widzę szeroką szosę biegnącą wzdłuż nabrzeża. Mewy kołyszą się w górze jak zawieszone na sznurkach, a słońce leniwie gładzi fale. Na molo siedzi staruszek. Ma słomiany kapelusz, rozpiętą koszulę i właśnie przygotowuje wędkę. Robak wije się między zjaranymi słońcem palcami, zostaje wbity na haczyk i wrzucony w ocean. W ostatniej chwili oślepiony odbitym w wodzie światłem doświadcza wizji. Odchodzi w spokoju.

– Piękna, ale smutna historia. Godna nagrody literackiej.

– Nie są na mnie gotowi.

W paluchach gniotę znów tę wizytówkę. Dziwne, że jeszcze ją mam, że nie wyjebałem jej do pierwszego kosza. Oddaję Królowej.

– A jeśli chcesz skorzystać z usług rybaka, proszę.

– O właśnie, wracając do sprawy…

Nagle spoważniała, więc ja odwrotnie:

– Wielkiej sprawy małego człowieczka?

– Tak, właśnie tej. Mówiłeś mu coś?

– Nie, to on gadał. Strasznie pyskaty gnom, gdzie wy go znaleźliście?

– Chciałabym mieć już to wszystko za sobą.

– Nie zależy ci? A co z wieżą? Co z kolumnami, podporą waszego dobrostanu? Co z większym od was telewizorem i legionem płyt?

Patrzy na mnie podejrzliwie.

– Skąd wiesz, co zginęło?

– Nie zginęło, tylko zostało wyniesione. On mi powiedział. Pokazał nawet listę.

– Ciekawe.

– Tak, to na pewno wyszukane krecie metody.

– Byłeś wtedy w domu? I nic nie słyszałeś?

Oho, prywatne śledztwo. Pani podejrzliwa. Królowo:

– Byłem, nic nie słyszałem. Nic a nic. Słowo. Co miałem widzieć? Ojebano was nocną porą, więc spałem wtedy. Nic nie widziałem, nic nie słyszałem, jak w tym filmie. Wasz błąd, że pojechaliście akurat na wczasy. Bo to chyba wczasy były, co? Gdzie byliście?

– W kasynie – przyznaje niechętnie.

– W kasynie! No proszę, proszę. No to zagraliście i przegraliście, na to wygląda.

– A ktoś się obłowił na naszej krzywdzie? Aaa! Nie daruję mendzie! To dziwne, zobacz. Zupełnie nie rozumiem. Rozwalili drzwi, a nikt nic nie słyszał.

– Królowo, może tego nie zauważyłaś, ale poza mną, wasi sąsiedzi to starzy, smutni ludzie. Jak mój ojciec. Siedzą w domu, słuchają radia albo gapią się w telewizor. W nocy nie mogą spać, bo boją się umrzeć. I nawet jeśli do ich starych, zepsutych uszu doleciały jakieś trzaski, to tylko przykryli się mocniej kołdrą.

– Może masz rację.

– Uwierz mi, znam się na tym.

– Ale ty musiałeś coś słyszeć. Nie ma mowy, żeby…

– Chcesz wiedzieć, ok. Najebałem się. Leżałem nietrzeźwy jak świnia i mogłyby czołgi wiwatować obok, a mnie by to nie ruszyło.

– Brzmi wiarygodnie, jak tak na ciebie patrzę.

– Żebyś wiedziała.

– Co właściwie jest twojemu ojcu? Jeśli mogę zapytać.

– Możesz, ale nie wiem, po co chcesz to wiedzieć. Nie wydaje mi się też, żeby był to wdzięczny temat, dlatego odpowiem krótko: zwiotczałe mięśnie i mentalna starość. Na obu frontach jest inwalidą. A teraz twoja kolej, powiedz coś nowego o sobie.

– Ok. W takim razie wiedz, że maluję – zwierza się nagle ta słodka anorektyczka.

– Obrazy?

Kiwnęła głową.

Nagle usłyszeliśmy kilka uderzeń o dach auta. Drzwi od strony kierowcy zostały z impetem otwarte, trochę mocniej i mógłby je wyrwać.

– Co wy tu, kurwa, robicie? Co to ma znaczyć?

Mąż drze się tak na żonę, rozpylając wszędzie ślinę. Trudno nazwać to pytaniem. Dziewczyna tężeje, spina się, jej system obronny ogłasza alarm. Ja jestem spokojny, bo jeszcze nigdy machający łapami facet nie wytrącił mnie z równowagi. Tym bardziej ten wątły małżonek, którego miałem już okazję przetrącić. Pan sine oko. Ona szykuje się do skoku, ja zaczynam się śmiać.

Gość zerka na mnie, czuje się bezpiecznie, bo oddziela nas blacha auta, ale nie ryzykuje żadnej pyskówki. I dobrze, znaczy że przyjął naukę.

Justynka nie jest przestraszona, wygląda raczej jakby złość właśnie się w niej kumulowała i gotowała. Jeszcze chwila i wysunie pazury i skoczy mu prosto do gardła, do oczu. To z jednej strony, a z drugiej zimne opanowanie, które na pewno maluje się w spojrzeniu, które mu rzuca (tego nie widzę). Nic nie mówi, ale oddycha głośno i płytko.

– Za trzy minuty masz być w domu. Spróbuj się spóźnić choć dziesięć sekund, to zobaczysz.

Tak jej mówi i jeb drzwiami. Nie za mocno, bo przecież to jego ukochane autko, ale wystarczyło, żeby ona podskoczyła w fotelu.

Trafia nam się kolejna cisza, ale ta jest już niebezpieczna, więc robię sojusznika i stwierdzam:

– Pajac.

– Przejedźmy się – proponuje i od razu zapala silnik.

Brawo, Królowo. O to chodzi. Nie daj się chujkowi. Niech sobie czeka. Smród, który nam tu wniósł powoli wylatuje na zewnątrz przez szpary.

Dzielimy się uśmiechem jak dwójka uczniaków planujących wagary. Bosko. Tak naprawdę jest to jeden, ten sam uśmiech. Tacy jesteśmy zgodni.

Za oknem przesuwają się światełka wystaw, neonów i ludzi. Miękki wieczór rozwiera swoją paszczę i wjeżdżamy w nią chciwie.

 

8.

 

– Nie pozwolę, żeby mi rozkazywał, nie taki mieliśmy układ.

– Słusznie. Skręć tutaj.

Wijemy się wąską uliczką między ciasnymi kamienicami. Szczegóły wydają się znajome. Pęknięcie w ścianie, zerwany plakat, śmieci rozrzucone na chodniku.

W tle dalej nadaje Królowa.

– Matka mnie przed nim ostrzegała. Jakie to śmieszne. Kłóciłam się z nią, chciałam jej wyrwać włosy, żeby tylko przyznała mi rację.

– A teraz w lewo.

Syczący na nas z okna na piętrze kot, deska leżąca na trawniku.

– A teraz widzę, że to ona miała rację.

Królowa prowadzi jak w transie. Mówi, bo została do mówienia stworzona, ale przede wszystkim jest w tej kierownicy, w światłach rzuconych na drogę, w pomruku auta.

– Pomijając to, że pije, że bywa agresywny czy zwyczajnie uparty.

Jolka zdobyła psa, żeby się na nim wyżywać. Teraz to zrozumiałem. Żeby mogła go opierdalać i pokazywać swoją wyższość przed matką i koleżankami. Wreszcie miała coś, co mogła totalnie zdominować. Justynie brakuje czegoś takiego. To raczej ona wygląda na zabawkę męża.

– Pomijając nawet, że jest zboczoną świnią i tylko czyha na moją dupę.

– Nie ma się co dziwić, to całkiem dobra dupa.

– Nawet jeśli. Nieważne. Najgorsze jest w nim to, że mnie nie słucha. W ogóle. Jeśli wypowiem więcej niż trzy zdania, przerwie mi, powie dwa słowa albo i nie powie i wyjdzie. Do kuchni, do pokoju, do łazienki, na zewnątrz, w pizdu gdzieś, gdziekolwiek, aaa, byleby tylko dłużej nie słuchać. To jest najgorsze! To mnie rozsierdza. Także uważaj.

Mogła nim gardzić, bić go, wyśmiewać, tulić, smyrać brzuszek i za uszami. Zaspokajał jej wszystkie potrzeby.

– Wiesz, o czym mówię?

– Oczywiście. Przypominam ci, że jestem najlepszym słuchaczem na twoim piętrze.

– Jeśli nie jesteś najebany.

Wyobraziła sobie grupę starców, co ją rozbawiło i swojego męża (tutaj lekki grymas przepełzł jej po twarzy).

– Teraz tam za tym blokiem.

Auto płynęło. Kierownica kręciła się jak koło okrętowe. Królowa wchodziła w zakręty jak rasowy statek, kołysałem się razem z nią. Brakowało tylko muzyki, ale i to przewidziała bo zaczęła nucić. Uwiodła mnie, dałem się jej prowadzić jak dziecko.

– Niektórzy ludzie łączą się w pary, bo sami boją się stawić czoła rzeczywistości. Właśnie taki jest Marcin. Ożenił się ze mną, bo tak było mu najwygodniej. Nie umie rozmawiać z ludźmi, załatwiać najprostszych spraw, gdzieś zadzwonić. Ma od tego mnie.

– Dlaczego tak myślisz?

– Czuję to. Teraz to widzę. Wcześniej byłam ślepa.

– No to gratuluję iluminacji. To już połowa sukcesu.

– Nie drwij.

– Nawet nie próbuję. Ok, zatrzymaj się.

– Co? Po co?

– Mam tu coś do załatwienia.

– Co? I ja mam niby na ciebie czekać?

– Nie, jedź sobie, bo tak szybko nie wrócę. Dzięki za podwózkę.

– No chyba sobie kpisz tak mnie zostawiać.

– Dasz sobie radę. O mnie też się nie martw.

– Okolica wygląda ponuro. Ciekawe, jakie sprawy masz tu do załatwienia.

– Równie ponure. To cześć. Widzimy się następnym razem.

 

9.

 

Po rozstaniu z Królową odwiedziłem Maćka, zwanego też Maciorą, od którego kupiłem dwa giety zielska. Chodziliśmy do tej samej podstawówki. Nigdy za nim nie przepadałem, ale miał dobre jaranie i nie robił problemów, więc widywaliśmy się czasem. Pograliśmy na playstation i dopiliśmy browary, które zostały ze spotkania z Królową (wcisnęła mi je sfochowana, mówiąc że nie zamierza być niczyją taksówką).

I oto znów asfalt pręży się do butów. Noc jest ciepła i zwiewna. Bez kurzu, bez piachu w zębach jak za dnia. Ławeczki, ogródeczki. Światełka. Bajecznie spaceruję między trawnikami. Mijam bloki wycięte z chmur. Księżyc jeży się jak zwierzę. Mijam cienie, przechodzę między linią żywopłotu a linią muru.

Żylasty typ trzyma się jedną ręką ławki, drugą przykleił do głowy. Zgięty w pół jak klocek z tetrisa, rzyga i obrzuca kurwami trawnik. To Franek, osiedlowy żulik, bardzo sympatyczny typ (jeśli nie ma kaca jak teraz). Zawsze chętny pomóc czy pogadać.

I oto biedny Franio zgięty jak jogin wylewa się na trawnik. Rozwodniona żółć i resztki kanapki, którą znalazł rano, lądują między kępkami trawy i patyczkami.

– Siemasz, Franek!

Walę go w te zgarbione plery. Prostuje się jak strzała.

– Co kurwww?!…. A! To tylko ty. Weź nie strasz. Widzisz, że człowiek w potrzebie, a ty jeszcze kłopotu dodajesz.

– Przestań, Franiu. Coś ci zaszkodziło?

– Raczej brak czegoś – rechocze. – Drzemałem sobie, uważaj, normalnie, grzecznie tutaj, czekając, aż się ściemni i będzie można zacząć coś kombinować. A tu nagle jak mnie nie ściśnie, jak nie wykręci! I chuj, po śniadaniu. A taka pyszna kanapeczka… Szefie, nie masz przypadkiem jakichś drobnych na zbyciu?

– Oj, Franek, Franek. Ale obiecaj, że nie wszystko pójdzie na płyny.

Sprawdzam kieszenie. Trafiają się jakieś monety, więc mu je oddaję.

– Ależ jasna sprawa, szefie. Słowo Franka! Dziękuję. To co, może się szefuńcio przyłączy, co? Nie powiem, że stawiam, ale najważniejsze to dobre towarzystwo, no nie?

I znów ten rechot przeszywający szpik.

– Nie, Franiu, nie mam na czasu. Ojciec czeka.

– Tak, tak. Brakuje nam go jak cholera. Straszna strata. Bez niego to już nie to samo. Powiedz mu.

Nam, czyli żulowej ekipie. Tak dawniej nazywała ich młodzież osiedla. Ojciec, jak jeszcze dawał radę, też z nimi łaził. Miał rentę, więc był liderem. Wcześniej pracował na kolei podobnie jak Franek, był dróżnikiem. Potem choroba przycisnęła, a wiek zrobił swoje. Kiedy zabrakło lidera, ekipa się rozpadła. Wcześniej chodzili dumnie, machając radośnie butelkami i kłaniając się paniom. Teraz nie zobaczysz więcej niż dwóch, trzech. A zazwyczaj tylko samotne wilki, w dodatku skundlone.

– A może sam mu powiesz? Wpadnij kiedyś, ucieszy się.

Franek wykrzywił twarz i mruknął:

– Niee… to nic nie da. To już stracone. Rozumiesz, nie umiałbym się zachować. Zresztą – zaśmiał się – człowiek odwykł już od wizyt domowych. I jakoś tak głupio, wiesz.

 

10.

 

Ojciec oczywiście nie śpi. Leży i gapi się w sufit, wygląda wtedy okropnie, jakby czekał na śmierć. W ogóle jest już ledwo żywy. Nie zależy mu. Jest znudzony i zniesmaczony. Na pewno rozczarowany. W sumie jak długo można wspominać?

Kiedy wchodzę do pokoju, zaciska oczy jak dziecko.

– Przecież wiem, że nie śpisz.

Leży bez ruchu, potem ciężko wzdycha i wreszcie odzywa się ochrypłym, grobowym głosem. Jakby go od dawna nie używał, co w zasadzie jest prawdą.

– Skąd wiesz? Przecież się nie ruszałem, oddychałem równo.

– Ale oczy miałeś zamknięte tak mocno, że trzęsła ci się cała twarz.

– No tak, o tym nie pomyślałem. Trudno, następnym razem cię nabiorę.

A może wcale nie udawał, że śpi?

– Załatwiłeś?

– Jasne. Nabyte i przetestowane. Proszę.

Podaję mu nabitą fajkę i zapalniczkę.

Na chwilę jego starość znika. Płynnym ruchem podnosi ulubiony przedmiot do ust (prezent na rocznicę ślubu), podpala i mocno się zaciąga. Zero kaszlu, widać że to doświadczony zawodnik. Długą chwilę trzyma dym w płucach, potem wypuszcza go na zmianę cieniutkim strumieniem lub puszczając kółka. O wiele fajniejsze niż kółka Królowej. Kiedyś tata był we wszystkim najlepszy.

Podajemy sobie dymiącą zabawkę jak starzy Indianie. Ojciec śmieje się i odpręża. Pomagam mu wygodniej usiąść, poprawiam poduszkę pod plecami. Włączamy telewizor i decydujemy się na film dokumentalny o megalitycznych budowlach.

Wielkie kamienie doskonale wpisują się w mój nastrój. W jaki sposób je transportowano, jak wznoszono i łączono bez użycia zaprawy? Program nie niósł żadnych odpowiedzi, jedynie pytania, wątpliwości i sensacyjne hipotezy. Tego nie lubił, więc bardzo szybko zrobił się drażliwy. Włączyłem mu Rycerzy z Szanghaju. Teraz śmiał się i cieszył. Kiedy uspokoił się całkiem, zostawiłem go. Miałem na głowie trzy scenariusze. Poprawiłem dopiero część jednego, a trzeba to jeszcze przepisać, wydrukować i wysłać.

 

11.

 

Myję zęby, to zawsze okazja żeby dokładnie przyjrzeć się mordzie. Zmęczony kiepskimi scenariuszami studentów filmówki, robię sobie filmowy portret. Wychodzę od szczoteczki. Zatacza małe kółka, co zdradza moją niecierpliwość. Mikrogranulki wcieram mocno w zęby i dziąsła, więc jestem bardzo dokładny. Potem usta. Szerokie, prawdziwa gęba, szczególnie jak się uśmiecham. Przez krzywy zgryz, z którym pewnie nic nigdy nie zrobię. Dalej policzki mięsiste i czerwone. Prawdziwe, żywe mięso. Oczy spuchnięte jak żaby we mgle, to od jarania. Bo przecież nie jestem zmęczony i spałem normalnie. Czy mogłem się jej spodobać? Nie sądzę. Musi czegoś ode mnie chcieć.

Śni mi się ołtarz, na którym siedzi Królowa w białej tunice. Na nadgarstkach ma koraliki i zaciśnięte łapy kapłanów. Rozlega się ciężki rechot. Najpierw pojedynczy, a potem przyłącza się reszta żabek. Dwóch trzyma ją za ręce, trzeci zdejmuje z jej królewskiej głowy tiarę i z czcią stawia na stole. Z ramion zsuwają jej królewski płaszcz i zostaje w samej sukni, coraz mniejsza, coraz bardziej przezroczysta. Jednym szarpnięciem w okolicach karku rozrywają suknię i odsłaniają jej ramiona, cycki i brzuch. Materiał zsuwa się z bioder i odsłania małą, ciepłą cipkę z kępką włosów.

Pomagają jej się położyć, a najwyższy z synów słońca zakrzywionym nożem rozcina skórę pod królewską linią żeber. Wkłada dłonie do pulsującego wnętrza i przecina królewskie naczynia krwionośne. Wyjmuje ciepłe serce i kładzie je na mojej dłoni. Odwracam się i ze szczytu kamiennych schodów widzę morze ludzi w dole. Tłum wydaje z siebie pełen nadziei pomruk, więc wznoszę serce przed siebie i ściskam najmocniej jak zdołam. Krew kapie na święte schody, a moi poddani cieszą się i krzyczą.

We śnie przekręcam się na lewy bok i okazuje się, że spadam przez to z tylnego siedzenia rozpędzonego Passata. Z przodu siedzą Marcin i Królowa. A to dobre. Obok mnie, jeszcze lepiej, kreci detektyw. Pomaga mi z powrotem wdrapać się na siedzenie. O kurczę, muszę być bardzo mały. Chyba nie dam rady.

I rzeczywiście nie daję, bo się budzę. Przede mną leży scenariusz, ledwie szósta strona. Idzie jak po grudzie, bo wszystko trzeba przerabiać. Tekstu niby mniej niż przy ostatnich pracach z politologii, ale trzeba to najpierw rozkminić. Rozbić na kawałeczki i poskładać od nowa.

 

12.

 

– Dzień dobry! – mówi radio.

– Dzień dobry – odpowiadam czule.

– Jest ciepło, a będzie jeszcze cieplej! Na południu kraju odnotowano kolejne rekordy temperatur. Jeśli nie musicie wychodzić z domu, lepiej tego nie róbcie i zostańcie z nami. Mamy dla was ekstremalnie chłodzące przeboje, oto pierwszy z nich.

Królowa skrzywiła się. Staliśmy na czerwonym świetle, byliśmy spóźnieni i nawet radośnie szumiąca klima nie poprawiała jej humoru. A może po prostu nie lubiła Davida Bowie? Ja, jako współspóźniony towarzysz młodej malarki i właścicielki wadliwej piątki, siedziałem cicho. Byłem od niej przynajmniej dziesięć lat starszy, a u dentysty wyrywałem ostatnio mleczaki. Po drodze Justyna streściła mi historię swojego uzębienia – porywające pięć minut, pełnia bólu i rozczarowań. Wobec tego nie miałem odwagi odzywać się nie pytany. Kiedy zaryzykowałem, chcąc dowiedzieć się, ile jej to zajmie, prawie zaczęła gryźć.

– Musisz mnie denerwować? Prosiłam, żebyśmy nie rozmawiali o tej wizycie. To w niczym nie pomoże, tylko się zeźlę, a tego nie chcesz.

Rzut oka na zegarek.

– Boże, spóźnię się, a co, jeśli mnie nie przyjmie? Musi przyjąć, nie mogę dłużej czekać.

Świetnie gadało jej się samej. To stres tak ją nakręcał. Wyciskał z niej kolejne słówka, gdyby nie skupiała się na drodze, paplałaby jeszcze więcej.

Stoimy dalej na światłach, więc wyobrażam sobie, że oto ktoś nas goni i właśnie dogonił. Napastnicy stają po bokach auta, gotowi zaatakować. Królowa siedzi sparaliżowana, więc cały ciężar sytuacji leży na mnie. To dobrze, bo wiem, co robić. Delikatnie naciskam klamkę, uchylam drzwi. Bandyta z wycelowanym w nas pistoletem stoi tuż za nimi. Biorę głębszy oddech i pcham drzwi z całej siły, waląc nimi agresora. Pistolet strzela, ale kula przemyka gdzieś obok. Gość traci równowagę, wyskakuję za nim i zanim drugi zdąży się w pełni zdziwić, łokieć strzelającego uderza o asfalt, pistolet wylatuje mu z ręki, chwytam go w powietrzu i robię krwawą dziurę nad lewym okiem interesanta. Drugi to już formalność. Odpycham go mocno, zatacza się w tył, próbuje złapać równowagę, ale upada, pierwszy krok, drugi i próbującego wstać kopię prosto w twarz, aż czuję, jak coś się w niej przesuwa, ciche zgrzytnięcie, taki mały protest. Podnosi się na dłoniach i próbuje tak uciekać, tyłem, choć tak naprawdę przysuwa się tylko do ściany. Poprawiam kolanem. Z twarzy zaraz zrobi się błoto. Chwytam go za ubranie, uderzam raz, drugi, z lewej, z prawej, mam na sobie jego krew, pełno jej, wreszcie zbieram w sobie wszystkie siły, chwytam za włosy i rozpierdalam mu głowę o ścianę, prawie pęka mi pod palcami.

Zadowolony z siebie odpalam szluga.

– A ty co się tak cieszysz? Bawi cię to?

– Chcesz?

Zamiast odpowiadać, proponuję jej fajka.

– Daj. Albo nie, nie powinnam chyba. Sama nie wiem. Ech.

– Nie dręcz się tak. To tylko dentysta.

– Tylko, jasne! Ty na pewno uwielbiasz odwiedzać tych morderców.

– Nie robię z tego problemu. Jak trzeba, to trzeba. Wolisz mieć potem dziurę zamiast uśmiechu?

– Dobrze już, skończmy. Jak o tym myślę, już czuję ten okropny zapach, a nie chciałabym się porzygać.

Kiedy trafiamy na miejsce Justyna wybiega z auta, jedynie coś tam mrucząc pod nosem, żebym został. Więc odmrukuję, żeby ona bawiła się dobrze.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Fantastyki specjalnie nie widzę, Być może jest w tych wzmiankach o malutkim detektywie, ale nie wiem, o co chodzi, bo nie znam początku.

Nikt Ci nie mówił, że lepiej wstawiać zamknięte całości? Więcej chętnych do czytania się znajdzie.

Warsztatowo w porządku.

Wyobraziła sobie grupę starców, co ją rozbawiło i swojego męża (tutaj lekki grymas przepełzł jej po twarzy).

Skąd narrator wiedział, co sobie kobieta wyobraża?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka