- Opowiadanie: Pielgrzym - Deluzjon

Deluzjon

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla, Tensza, zygfryd89, regulatorzy

Oceny

Deluzjon

– W filmach SF z XX w. na ogół wszystko działa latające samochody z „Piątego elementu”, rozsuwane drzwi w „Star Treku” czy inne, wyssane z palca cacka. Ja wiem, że to filmy, ale czy dobrze działające rzeczy muszą się zdarzać już tylko w kinie?! Naprawdę to jest taki problem, taki wielki problem, żeby zbudować tani implant nerwowy, którego włączanie i wyłączanie nie będzie przyprawiało świadomości o stan śmierci klinicznej?! Co za syf!

– Ania, ja wiem, że to twoja szesnasta godzina, rozumiem, że jesteś zmęczona i mnie te wynurzenia nie przeszkadzają, ale pamiętaj, że to wszystko jest rejestrowane. Pomyślisz jeszcze coś nieodpowiedniego o firmie i dobiorą ci się do tyłka. Znasz tych z audytu. Skończymy, wyłączysz implant i będziesz mogła pomstować, ile dusza zapragnie.

Jasne – pomyślała kwaśno.

Zegar na wirtualnym, półprzezroczystym oknie, wyświetlanym bezpośrednio na siatkówce, odliczał czas do odłączenia, czyli końca zmiany, czyli użerania się z klientami, którzy mają problem z czytaniem ze zrozumieniem albo czytaniem jako takim, co z kolei skutkuje tym, że czynności w gruncie rzeczy proste robią tak źle, jak to tylko możliwe, a później mają pretensje do wszystkich poza sobą. Koniec szesnastogodzinnego maratonu odbierania połączeń i odpisywania na maile. W sumie dobrze, że klawiatury czy macane ekrany wyszły z użycia – mogła się przynajmniej wygodnie ułożyć.

Mijała dwudziesta pierwsza. Zegar przybrał pomarańczową barwę. Zostało jeszcze pół godziny. Ruch wyraźnie zelżał, więc mogła te kilka chwil poświęcić sobie: sprawdzić niemal zerowy stan konta bankowego, usunąć spam ze skrzynki, odsłuchać wiadomość od Szajby, która wyciągała ją na jakieś dzikie, afrykańskie tańce, na które Anna nie miała najmniejszej ochoty. Kilku potencjalnych pracodawców odpowiedziało na jej ofertę. Dobrze, że szukanie pracy nie było zabronione przez firmę. Zaznaczyła je do druku. W domu już nie chciała się wpinać. Nie po tym, co miało za chwilę nastąpić. Bezmyślnie otwierała i zamykała kolejne okna. Między nimi dostrzegała właściwy świat. Zapadał zmierzch.

– Przygotuj się. – Kierownik zmiany wyrwał ją z zamyślenia.

Kiedyś musimy wypróbować wersję z zaskoczenia.

– Niestety…

Tak, wiem, procedury.

Zegar już wściekle pulsował na czerwono. Trzydzieści sekund. Cyferki w szaleńczym tempie zmierzały ku nieuchronnemu. Dostrzegła dwa zera i całym ciałem targnął spazm, rozgrzany do czerwoności pręt przeszył jej mózg. Ból zniknął tak szybko, jak się pojawił. Leżała jeszcze chwilę w bezruchu, łapiąc oddech.

– W porządku?

– Żartujesz?

– Tak – uśmiechnął się.

– To dobrze. Pogryzłabym cię, gdyby było inaczej. Pomóż mi wstać z tego tronu. – Podała mu rękę i wygramoliła się z konstrukcji, która miała sprawić, by człowiek nie chciał jej opuszczać. Stało się to dużo prostsze, gdy wynaleziono tabletki rozpuszczające produkty przemiany materii.

Wyciągnęła wtyczki z nadgarstków, skroni i szyi. Odruchowo rozrzuciła długie, rude włosy. Zamknęła oczy, dotknęła policzków, ramion, bioder.

– Jestem realna – szepnęła do siebie.

Robiła to zawsze z dwóch powodów. Im dłużej była podpięta, tym bardziej tonęła w przepływających informacjach. Mimo ogromnych ilości danych, które przetwarzała dzięki implantowi, jej istnienie stawało się coraz bardziej ślamazarne, rozlazłe, bez energii, a twarz przybierała tępy, nieruchomy wyraz. Fizyczność, którą tak sobie ceniła, odchodziła na dalszy, bliżej nieokreślony plan, rozmywała się w terabajtach. Najgorsze było to, że ten proces zachodził jakby w tle jej świadomości, pod spodem i dopiero gdy mocno się skoncentrowała, dostrzegała, że właśnie tonie i potrzebuje haustu realnego powietrza. Drugi powód był banalniejszy: ludzie, którzy się z nią komunikowali, nie traktowali jej jak człowieka. Po drugiej stronie łącza rejestrowali jedynie obecność myśli innej niż ich własna albo głosu – w przypadku tradycjonalistów. Była źródłem pomocy, informacji, czasem studnią, do której można wylać wiadro życiowych pomyj. Ale nigdy człowiekiem. A przynajmniej na tyle rzadko, by nie robiło to różnicy. Anna przyjmowała to jako nieodłączny element swojej pracy. Niemniej zawsze potrzebowała tego jednego prostego zdania.

– Tak, jesteś. – Uśmiechnął się do niej i delikatnie ścisnął za ramię. – Już koniec na dziś. Idź do domu.

Była bardzo zmęczona. Dużo bardziej niż chciała pokazać. Był to tak zwany dzień gniota. Nic jej nie szło, każdy kolejny klient wydawał się bardziej sfrustrowany od poprzedniego, a każdy z nich za życiowy cel postawił sobie ubabrać ją w gnoju głupoty, ignorancji i złości. Jako ostatnia szła przez opustoszałą już salę, w której ciszę zakłócał tylko pomruk prądu w terminalach.

Nagle złapała się za brzuch, upadła na kolana, przycisnęła czoło do wykładziny. Żołądkiem wstrząsnęły torsje i zwymiotowała obiad na podłogę. Usłyszała tupot nóg i jego głos.

– Anna! – Podbiegł, uklęknął obok, odsunął ją od wymiocin i ułożył na boku. Łagodnym ruchem odgarnął jej włosy z twarzy. Widział, jak ciężko oddycha.

– Zapaskudziłam ci biuro – szepnęła.

– Drobiazg – powiedział, po czym wstał, poszedł do pobliskiego dystrybutora i wrócił z kubkiem wody. Kobieta usiadła z trudem, opierając plecy i głowę o pobliskie biurko. Wypiła łyk chłodnego płynu, który kojąco spłynął jej do trzewi. Mężczyzna patrzył na nią z niepokojem.

– Co się stało? – zapytał. – To już trzeci raz w tym miesiącu. Powinnaś pójść do lekarza.

– To z przemęczenia – skłamała.

– Nie wydaje mi się. Za to bardzo wydaje mi się, że kłamiesz.

– Za długo już tu pracuję – powiedziała. – A ty za dobrze mnie znasz. – Uśmiechnęła się do niego słabo.

– Czyli pójdziesz do lekarza? Jutro? Załatwię ci przepustkę.

– Prędzej do mechanika. – Spróbowała wstać. – Muszę chyba skalibrować implant. Dzięki. Jutro normalnie przyjdę. Skróć mi tylko zmianę.

– Jak chcesz. Pomijając twoje rewelacje żołądkowe, normalnie działający implant nie daje takich efektów jak twój. Musisz coś z tym zrobić – odparł. – Odwieźć cię?

– Nie, poradzę sobie. Już mi przechodzi. – Nie wspomniała, że zaczyna właśnie nadciągać potężna migrena, która ostatnio pojawiała się regularnie co dwadzieścia cztery godziny, szczęśliwie poza godzinami pracy.

Ból głowy nieubłaganie zaczynał rozsadzać jej czaszkę. Poziom tlenu w powietrzu dziś był tak niski, że wychodzenie poza budynek bez butli stawało się niebezpieczne. Nie lubiła nosić aparatury tlenowej, wolała przemieszczać się w takie dni swobodnie izolowanymi tunelami, które wielkie, miejskie kompresory wypełniały świeżym powietrzem czerpanym z lasów na północy. Cały dzień dudnił jej w głowie, czuła się źle. Wymioty, migrena i te wszystkie złe emocje, przetwarzane przez ostatnie wszystkie godziny, wracały, mózg usiłował przeżywać je na nowo. Anna nie miała na to ochoty.

Implant był na pewno źle skalibrowany. Trudno wymagać czegoś innego od bazarowej elektroniki montowanej na zapleczu jakiegoś baraku przez starego Koreańczyka, który dawno już zdążył zapomnieć, jak to jest być szanowanym inżynierem w wielkim koncernie produkującym bioelektroniczne komponenty. Ale ona jako młoda dziewczyna nie miała wtedy ani pieniędzy, ani wyjścia. Musiała mieć implant, żeby dostać pracę, musiała mieć pracę, żeby zarobić, musiała zarobić, żeby przeżyć i nie zostać prostytutką, co ją nieomal spotkało. Zaryzykowała i teraz za to płaciła. Częstotliwość wszczepu rozjeżdżała się z każdym dniem coraz bardziej z jej falami mózgowymi. Dysonans wywoływał bardzo przykre zaburzenia. Oprócz fizycznych, również psychiczne. Była rozdrażniona niemal nieustannie. Wszystko działało jej na nerwy.

Wyciągnęła z torebki małe urządzenie, przypominające dawne odtwarzacze mp3, z tą różnicą, że tu do obudowy przytwierdzony był pojemnik z seledynowym płynem. Gdy je kupiła, cieszyła się jak dziecko. Była to jedna z niewielu nowych rzeczy w jej życiu. Kobieta wyciągnęła kabel z wtyczką i wpięła końcówkę w lewy nadgarstek, a zintegrowaną z nią igłę w żyłę. Wzięła wdech i włączyła urządzenie. System Symulacji i Wspierania Osobowości miał dużo mniejsze napięcie wyjściowe, więc inicjacja implantu nie była tak bolesna, jak przy dużych terminalach, ale Anną i tak wstrząsnął dreszcz i żołądek podszedł jej do gardła. Uspokoiła wnętrzności kilkoma głębokimi wdechami. Wyświetliła holograficzny ekran. Menu, playlista, kategorie. Postaci historyczne, starożytność, stoicyzm, Perseusz z Kition.

Wysiadła w Centrum – hucznej i ruchliwej stacji transferowej. Przesiadali się tutaj wszyscy i we wszystko. Lokalny portal turystyczny podawał, że każdego dnia przelewały się przez to miejsce trzy miliony ludzi. A tam, gdzie oni są, można zarobić. W podziemnych przejściach więc, jak polipy na zdrowej tkance, rosły małe i duże smażalnie czegoś, co w przekonaniu Anny na pewno do niedawna biegało po okolicy, budki lokalnych rękodzielników, których profesje po stu latach wróciły do łask, sklepy z urodzinowymi gadżetami, które wstyd komukolwiek wręczyć, i handlarze pamiątek zrobionych cholernie daleko stąd. To, co dominowało w atmosferze tego miejsca, to ścisk, hałas i wszechogarniający smród starego, przepalonego oleju, niedającego się zabić leśnym powietrzem.

SOWA łagodziła nieco stan Anny. Ale zaraz po wyjściu z wagonu metra potrąciły ją przynajmniej trzy osoby, ktoś zrzucił jej torebkę, ktoś inny pchnął na ścianę. Schowała się we wnęce i zwiększyła intensywność symulacji. Pomogło. Ruszyła do wyjścia, usiłując lawirować między ludźmi. Co chwilę ktoś ją jednak potrącał, smród był nie do wytrzymania, zaczynało jej się wydawać, że korytarz się kurczy, zaciska na niej, na jej myślach, na jej ciele.

Jeszcze podkręciła SOWĘ i wtedy poczuła, że coś jest nie w porządku. Zrobiło jej się gorąco, wszystko w niej płonęło żywym ogniem. Roztopione żelazo przelewało się pod skórą. Podwinęła rękaw i zobaczyła, że przedramię pokrywają czerwone plany. Zatoczyła się, jakaś kobieta wpadła na nią, odepchnęła Annę, klnąc przy tym obrzydliwe. Łzy napłynęły jej do oczu, osunęła się po ścianie. Wpadła w panikę. Krzyknęła, ale za słabo, żeby ktoś ją mógł usłyszeć. Chciała wstać, ale ból jej nie pozwolił. Drżącymi rękami próbowała zmniejszyć moc SOWY, ale urządzenie odmówiło posłuszeństwa. Nie dała rady go wyłączyć. Chciała jeszcze wyrwać kabel i rzucić wszystko pod nogi tłumu na stratowanie, ale zabrakło jej siły. W ostatnim widzie zobaczyła, jak jakiś mężczyzna, którego nie znała, przeciska się przez morze ludzi w jej stronę. Poczuła jeszcze jedną falę palącego gorąca.

 

 

– Koza? Serio?!

– No co?! – Mały stwór o pysku jak pogięta blacha falista przybrał naburmuszony wygląd, przez co wrażenie falistości i pogięcia wyraźnie się wzmocniło .

– Gówno. Jak ty sobie to wyobrażasz?! Że ot tak wejdziemy do niego i chórem krzykniemy: Panie, nie udało nam się wykonać powierzonego zadania, ale przyjmij w swojej łaskawości ten przeprosinowy prezent w postaci kozy?! I jeszcze ten debilny dzwoneczek!

– Wiesz co? Odwal się! Kazałeś mi coś na szybko znaleźć, to znalazłem. Starucha, która pilnowała tej kozy, o mało co nie nadziała mnie na widły, a ty mi tu wybrzydzasz. Nie pasuje?! To sam zasuwaj!

– Zginiemy jak nic. Czemu ten cholerny dzwonek gra melodyjki?! Przecież to zwykły kozi dzwonek. Powinien robić dzyń, dzyń, dzyń…

Komisarz otworzył oczy i wstał ciężko. Miał wrażenie, że dziwny sen wciąż go otacza i zaraz faktycznie zza biurka wyjdzie koza. Z rozmachem uderzył w telefon, który właśnie przechodził od łagodnych tonów do bardziej skocznego repertuaru.

O dziwo, aparat nie zamilkł natychmiast, więc nie był to budzik. Mężczyzna spróbował otrząsnąć się z parzystokopytnych skojarzeń i dotknął ekranu z mniejszą intensywnością. Na wyświetlaczu wysłużonego smartfonu pojawiła się twarz Młodego.

– Mów – zachrypiał.

– Przepraszam, szefie, nie chciałem…

– Przestań się jąkać, Młody – zachrypiał znowu. – Co się stało?

– Mamy chyba zamach terrorystyczny!

Człowiek nazwany szefem milczał przez chwilę.

– Jest to mało prawdopodobne – powiedział w końcu.

– Był wybuch! Jest sporo trupów, masa krwi! Jatka, jakiej jeszcze nie widziałem! – emocjonował się młody policjant.

– Gdzie?

– W jednym z tuneli Centrum.

– Zabezpiecz, co się da, bo przecież tam ciągle ktoś łazi.

– Tak jest. – Komisarz niemal słyszał stuknięcie obcasami.

– Będę za pół godziny – zachrypiał po raz trzeci, wyłączył telefon i poszedł do łazienki spłukać niejasne wspomnienie blachy falistej.

To, co spotkał na miejscu, prezentowało się nieciekawie. Chyba że ktoś chciałby kręcić horror. Ściany tunelu, który mimo obywatelskich protestów udało się w końcu zamknąć i odgrodzić, były niemal oblepione krwią. Skapywała nawet z sufitu. Wokół rozchodził się metaliczny, słodkawy, mdlący zapach. Przy wejściu komisarz widział grupę ratowników medycznych, którzy opatrywali rannych. Jakaś kobieta krzyczała histerycznie, ktoś inny otulony w koc, w szoku kiwał się w przód i w tył. Zabici pakowani byli do pojemników utylizacyjnych, które zastąpiły cmentarze, gdy na otwartej przestrzeni nawet w pogodny dzień można było przebywać nie dłużej niż dwie godziny wyłącznie z aparaturą tlenową. Wykluczało to długie procesje pogrzebowe. Noszenie butli wymagało wysiłku, a człowiek do wysiłku rzadko ma zacięcie. Wygoda wygrała. Taki pojemnik mógł przetworzyć około dwudziestu ciał dziennie na biopaliwo, co było dodatkowym atutem.

Mężczyzna energicznym gestem przywołał policjanta, który do niego dzwonił.

– Coś wiemy?

– Na razie niewiele. Przesłuchujemy, ale większość mówi, że gdzieś się spieszyła i zorientowali się dopiero, jak już było właściwie po zawodach. – Policjant wyświetlił podobiznę. – Ale ten facet podobno przeciskał się pod prąd. Gość był tak zdeterminowany, że bardziej opornych lał po gębach. Ale jak to zwykle bywa, wybuch rozproszył całe towarzystwo i nie wiadomo, co się z tym typem stało.

– Mów dalej.

– OK. – Policjant wyświetlił sobie notatki. – Około dwudziestej drugiej nastąpiła silna, pojedyncza eksplozja, zginęło jedenaście osób, a dwadzieścia trzy są ranne.

– Widziałem ich przy wejściu – mruknął komisarz.

– Tamci? To nie oni. Naprawdę rannych od razu sanitarki zabrały do szpitali. Ci w większości są w szoku.

– Przecież są tak obryzgani krwią, że powinni nie mieć przynajmniej jednej kończyny.

– No właśnie. – Policjant podał komisarzowi kabel od przenośnego terminalu. Teraz obaj byli wpięci .

Niech pan spojrzy. – Komisarz wyczuł obcą myśl w swojej głowie.

Nigdy się do tego nie przyzwyczaję.

Spokojnie, szefie, musi pan po prostu częściej korzystać ze swojego implantu.

Komisarzowi o mały włos nie przyszło do głowy, że niedoczekanie twoje, ale zdusił tę myśl w zarodku.

Niech pan spojrzy na grupy krwi.

Wszystkie wirtualne karty medyczne pokazały rubryki z grupą i odczynnikiem.

Jest taka sama, a tych kart jest ze czterdzieści.

Trzydzieści pięć dokładnie – dodał policjant.

Takie zbiegi okoliczności są jeszcze mniej prawdopodobne niż teoria, że ten bajzel to zamach. Wygląda, że to krew jednej osoby. Pytanie dlaczego.

Mam podobne przypuszczenia. Grupa zgadza się też z tym, co zeskrobaliśmy ze ścian. – Karty uzupełniały się o dodatkowe wyniki wstępnych oględzin. – Nikt z tych, których pan widział przy wejściu, nie odniósł poważniejszych obrażeń.

Komisarz wypiął kabel i odwrócił się, żeby obejrzeć krwawe bryzgi. Dopiero teraz dostrzegł, że miały one kierunkowy charakter i w jednym miejscu występowała ich wyraźna koncentracja. W sumie zdziwił się, że nie zauważył tego wcześniej. Za stary na to już jestem, przypomniał sobie wyświechtany frazes.

– Byli już technicy? – powiedział na głos.

– Jeszcze nie. – Młody sklął się w duchu.

– Niech to szlag! – Komisarz wyjął telefon. – Elżbieta? Kiedy się mamy spodziewać twoich cudotwórców? – Słuchał przez chwilę. – Nie, Ela, mają być najpóźniej za piętnaście minut – zakończył rozmowę.

– Zapomniałeś ich wezwać – stwierdził, nie zapytał, a młody policjant nieco się przygarbił. – Mamy już nagrania z monitoringu?

– Nie udało mi się znaleźć żadnego prokuratora, żeby podpisał nakaz.

– Dobra, ja się tym zajmę. Wracam do domu. Prześlij mi nagrania, gdy je tylko dostaniesz.

– Tak jest. Szefie?

– Tak?

– Nadal pan uważa, że to nie jakiś terrorysta?

– Nadal. Skup się, zamiast uprawiać fantastykę. Przesłuchaj tych, którym chociaż trochę minął szok, a później dowiedz się w szpitalu, czy da się porozmawiać z jakimś rannym. Kiedy będą sekcje zwłok?

– Mówili, że w nocy. Rano powinny być wyniki.

– Też mi je prześlij.

– Tak jest.

 

 

Tomasz Żywiczny i Blanka Jaworska szli niepewnie przez długi, ciemny, duszny korytarz. Budynek był zamknięty od co najmniej pięciu lat, a na głównym wejściu od takiego samego czasu wisiała kartka „Do rozbiórki”, której jakoś nikt nie kwapił się przeprowadzić. W blasku latarek widzieli stare pejzaże i łuszczącą się farbę. Gdzieniegdzie wisiały przeżarte przez mole kilimy.

– Trzydzieści trzy? – Tomasz przerwał ciszę.

– Tak.

Drzwi jednego z pokojów w opuszczonym hotelu były uchylone. Mężczyzna pchnął je mocniej tylko po to, by zobaczyć jeszcze głębszą ciemność.

– Co robimy?

– Wchodzimy – odpowiedziała z lekkim wahaniem Blanka. – Nie chciałabym targać tego dziadostwa na darmo. – Skrzywiła się, poprawiając butlę z tlenem. Niestety, tunele nie docierały do tej dzielnicy. Szczęście, że większość samych budynków była hermetyczna i podłączona do Aglomeracyjnej Sieci Powietrznej, więc mogli przynajmniej zdjąć maski.

– To ruszamy, ale jak tylko coś przestanie pasować, zwiewamy szybciutko i w podskokach – stwierdził zdecydowanie.

Brnęli przez jeszcze bardziej zatęchły hall. Sprawdzali przy tym każde drzwi, bo informator znał tylko numer pokoju.

Jak się okazało pod numerem trzydzieści trzy znajdował się rozległy apartament z mnóstwem pomieszczeń. Większość była zamknięta, dlatego gdy jedne drzwi nagle ustąpiły, Tomek o mało nie wpadł do środka. Zalało ich oślepiające światło, a po chwili, gdy wzrok się przyzwyczaił, zobaczyli nowoczesną, absolutnie niepasującą do całości kuchnię. Przywitał ich też miły, ziołowy zapach przypraw. Na środku stołu stała misa z owocami, obok niej, jakby opuszczony w połowie czynności, leżał moździerz i coś posiekanego na desce do krojenia.

– Ty, patrz! – Tomasz wziął do ręki owoc z misy. – Wygląda na prawdziwy. Ale jak, skąd może mieć prawdziwe pomarańcze?

– Powąchaj to. – Blanka podsunęła mu pod nos siekankę z deski.

– Co to? Pachnie bosko, ale pojęcia nie mam.

– Ja też nie – przyznała dziewczyna.

To nać pietruszki. – Usłyszeli we własnych głowach.

– Wyłącz implant! – krzyknął Tomek. – Gość się włamuje!

– Jak mam wyłączyć coś, czego nie włączałam!? – Blance przemknął obraz wydłubywania sobie widelcem z mózgu układu scalonego.

To nie będzie konieczne. – Znów wyczuła obcą myśl.

– Wychodzimy! Natychmiast! – Tomek był już w drodze do drzwi, które zatrzasnęły się jak na starych, dobrych horrorach. Światło na szczęście nie zgasło.

To również nie będzie konieczne. Bardzo proszę o zachowanie spokoju. Nic wam nie grozi i, choć brzmi to mało wiarygodnie, tak jest w istocie. Póki co częstujcie się owocami.

– A potem co?! – krzyknęła Blanka, ale nikt jej nie odpowiedział.

Z braku lepszego zajęcia jedli pomarańcze, których kwaskowa słodycz oblepiała języki. Celebrowali każdy kęs. Żadne z nich nie pamiętało, kiedy ostatni raz miało w ustach ten prawdziwy, pachnący słońcem owoc. Pomarańcze w pastylkach miały smak, ale nie pachniały, były produktem, narzędziem, technologią niewymagającą cierpliwości i czasu, troski i tego wszystkiego, o czym ani Blanka, ani Tomek nie mieli pojęcia. Mimo obaw ich organizmy rwały się do owoców z siłą, której nie mogli opanować.

Zanim otworzę drzwi przed państwem, mam kilka uwag. – Obca myśl pojawiła się znienacka. – Po pierwsze muszę panią Jaworską rozczarować. Pani zamiar zrobienia ze mną wywiadu, spełznie niestety na niczym. Być może kiedyś porozmawiamy na ten temat, ale nie dziś. To, co dla was przygotowałem, jest w ostatnim pokoju po lewej. Zróbcie z tego dobry użytek. Spieszcie się.

Drzwi bez żałosnego jęknięcia otworzyły się na oścież. Korytarz oświetlały zawieszone w rzędach pod sufitem jarzeniówki.

Pokój właściwie był warsztatem. Wszędzie walały się plastikowe pudełka, fragmenty elektroniki, kable, układy scalone, przyrządy pomiarowe i akcesoria do lutowania.

– No i co my tu mamy niby znaleźć? – Tomek rozglądał się bez większej nadziei.

– Dobrze by było, żebyśmy jednak wrócili do redakcji z jakimś materiałem. – Blanka patrzyła bezmyślnie na cały bałagan. Pod tym względem pasowała do kobiecego stereotypu – technologia była dla niej złem koniecznym i poświęcała jej wyłącznie niezbędną uwagę.

– Zatrzymaj się. Co to jest, to małe tam? Nie, nie to. To tam pod stertą kabli.

– To? – Blanka podniosła małe urządzenie z pojemnikiem.

– Tak, pokaż mi. – Chłopak wziął przedmiot do rąk i przyglądał się bardzo długo.

– Co to?

– SOWA. – Tomek obracał w zamyśleniu małe, plastikowe pudełko.

– Czyli?

– Serio nie wiesz? Dziwne, bo od ponad dwóch miesięcy ciągle to reklamują. – Zniecierpliwiony wyraz twarzy Blanki przekonał chłopaka, że tej reklamy akurat nie widziała. – To tzw. System Symulacji i Wspierania Osobowości, zwany przez użytkowników SOWĄ. Działa jak stare mp3, z tym, że zamiast muzyki ładujesz cudzą osobowość.

– Chore – skwitowała dziewczyna. Tomek wzruszył tylko ramionami.

– Osobowości to tak naprawdę algorytmy stworzone na podstawie dostępnych materiałów. Wywiady, nagrania, książki, krótko mówiąc, wszystko, co jest związane z daną osobą, trafia do obliczeniowego kombajnu, który przetwarza to na bity. Podłączasz to do implantu i jedziesz.

– A ten pojemnik?

– Normalnie wypełniony jest neurostymulantem, który wzmacnia i stabilizuje efekt.

– Czyli co – jak się podłączę, to stanę się kimś innym?

– Jak znam życie, to pewnie do tego dojdzie albo przez głupią ciekawość, albo chciwość. Ludzie nie będą umieli zatrzymać się i wystarczająco dobrze skalkulować ryzyka. Na razie to jest bardziej kwestia symulacji emocji i wrażeń, ale ciągle w granicach kontrolowanych przez użytkownika. Jak zapodasz łagodną osobowość, to twoje własne emocje zostaną trochę nadpisane i będziesz mogła np. spokojniej podejść do problemu, który normalnie by cię przerażał albo wnerwiał.

– Coś jak tabletka na uspokojenie?

– W dużym uproszczeniu. Plus jest taki, że SOWA nie używa środków farmakologicznych. Minusem natomiast, że na rynku są też osobowości gwałtowne, agresywne nawet. A na dodatek już powstał czarny rynek.

– Symulacje seryjnych morderców, dyktatorów i wszelkiej maści innych zwyrodnialców.

– Dokładnie. Miałem robić o tym reportaż, ale jak na razie nie znalazłem żadnego dojścia do dilerów.

– No dobra, ale co to ma nam dać?

– Szczerze mówiąc, to nie wiem… – Tomek wahał się chwilę, po czym podłączył się do urządzenia i wywołał ustawienia.

– Co robisz?! – Blanka złapała go za ramię.

– Spokojnie, pojemnik jest pusty i nie wybrałem żadnej osobowości. Słyszę tylko szum. Ale jest w tym coś dziwnego…

Dziennikarka widziała, jak Tomek przesuwa palcem po niewidocznym dla niej hologramie.

– Co jest? – zapytała zaniepokojona wyrazem twarzy kolegi.

– Nie widziałem wcześniej takiej SOWY. Ktoś grzebał w corze głównego programu. Są tu modyfikacje, których nie powinno być. Nie ma blokady nielegalnych symulacji, a poziomy intensywności są tak ustawione, że przy maksymalnym pułapie oczy mogą wyskoczyć z orbit.

– Nie rozumiem, przecież mówiłeś, że to tylko wrażenia i emocje.

– Tak, ale żeby to odbywało się w określonych ramach, to neurostymulant musi być uwalniany stopniowo. To urządzenie pod tym względem jest bardzo zmodyfikowane. Na pierwszych poziomach jest OK. Dopiero na dwóch ostatnich uwalniana jest taka ilość płynu, która może poważnie uszkodzić implant i mózg. Co dziwniejsze, wygląda na to, że to cacko w takiej właśnie wersji wyjechało z fabryki. To może być dobry temat. Spróbujmy jeszcze cyknąć temu gościowi fotkę.

– Widziałam po drodze uchylone drzwi. Może tam jest.

Kilka metrów wcześniej faktycznie był otwarty pokój. Wsunęli się powoli do środka. W małym pomieszczeniu stał wysoki regał ze staromodnymi, papierowymi książkami, a na fotelu w rogu, w mdłym, żółtym świetle stojącej obok lampy siedział nieruchomo chudy mężczyzna. Podeszli bliżej. Tomek zamachał mu przed oczami, bez reakcji. Nie wyczuwali też żadnej nieznanej myśli.

– Co teraz?

– Rób zdjęcie. – Blanka przysunęła lampę bliżej fotela dla lepszego światła.

Oglądali to zdjęcie później w redakcji. Wyszło trupio i Tomek raczej wątpił, czy nada się do druku. Z monitora patrzyła na nich zapadnięta, bladożółta twarz, z szeroko otwartymi oczami nieokreślonego koloru.

Blanka zastanawiała się nad jedną rzeczą – jak ten facet żył? Bo żył na pewno. Zauważyła delikatny ruch klatki piersiowej. No i ta pietruszka. Do końca nie potrafiła sobie wytłumaczyć, dlaczego nie podeszła i nie przyjrzała się jego dłoniom. Coś jej mówiło, że powinna. Wydawało jej się, że na jednym z palców widziała opatrunek.

 

 

Komisarz Smardzewski wpatrywał się w zatrzymaną klatkę. Nie chciał dać się ponieść domysłom i fantazjom. Patrzył na twarz człowieka, który jako jedyny pchał się pod prąd. Walczył o każdy metr. Każdą piędź ziemi. Nie zważał przy tym na nikogo i na nic. Komisarz znał nagranie na pamięć. Od pierwszego kadru facet o posturze stracha na wróble z zaskakującą siłą, niczym niepozorny holownik, pruł ludzką rzekę, by dotrzeć do dziewczyny, której nikt więcej nie widział. Skulonej pod ścianą, panicznie walczącej z kolei o każdą sekundę życia. On w pewnym momencie coś wyjmuje, wysuwa rękę przed siebie, by po chwili paść na ziemię. A ją od środka rozrywa niewytłumaczalna siła. Smardzewski wzdrygnął się na makabryczne wspomnienie. Później był wrzask, którego kamery nie zarejestrowały. Niemy festiwal chaosu. Wnioski nasuwały się same. Wszystko było widoczne jak na dłoni. Koleś, urządzenie, detonacja. Proste. Jedno tylko nie pasowało. Istnienie monitoringu było oczywiste dla wszystkich. Nawet dla drobnych pijaczków i małolatów, którzy do kamer pokazywali obsceniczne gesty, genitalia czy defekację, bo nie stać ich było w życiu na nic więcej. Jeżeli chcesz być niewidoczny – płyń z prądem.

– Po co się pokazałeś? – Komisarz wypuścił pytanie w przestrzeń mieszkania. Odezwał się dzwonek telefonu.

– Szefie, są wyniki sekcji.

– Prześlij. Co masz taką niewyraźną minę?

– Niech pan spojrzy na wyniki.

– Nanoładunki? Niby gdzie?

– We krwi ofiary. Odseparowaliśmy…

– My?

– W wolnych chwilach zajmuję się chemią i patologią… Odseparowaliśmy krew i tkanki tej dziewczyny od pozostałych. Na razie wygląda to tak, jakby ktoś zrobił z niej szrapnel. Napakował samobieżnymi ładunkami, które oblepiły jej kościec w taki sposób, by połamane w wyniku wybuchy fragmenty szkieletu raniły w maksymalnie szerokim promieniu. Ci, którzy dostali rozpędzonymi odłamkami w miejsca witalne, nie mieli szans, umarli na miejscu.

– Jakieś pomysły, w jaki sposób ktoś jej mógł to zaaplikować?

– Nie. Poza drobnymi wpadkami jej CV nie wzbudza wątpliwości. Wydział Śledzenia Nielegalnych Implantów miał ją na liście, ale obserwacja nie zdradzała żadnych niepokojących zachowań, więc dali sobie spokój. Nie mamy nic, co mogłoby ją łączyć z jakimikolwiek zamachowcami albo zorganizowanym terrorem. Ostrożnie wnioskuję, że nie była świadoma, co się dzieje. Oglądał pan nagranie?

– Tak. Na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, jakby zasłabła.

– Przepuściliśmy każda klatkę przez analizator. Dziewczyna zanim dokonała żywota, szarpała się z SOWĄ.

– Czyli jednak. – Smardzewskiemu obraz klarował się w głowie.

– Słucham? – Młody nie nadążył.

– Facet, który próbował do niej dotrzeć, tuż przed wybuchem wyciągał rękę z jakimś urządzeniem. Efekt wskazywałby na zdalny detonator.

– SOWA jako bomba? Czy ja wiem… – Policjant nie wydawał się przekonany.

– Skąd ta wątpliwość?

– Sam używam jednej. Ale ma pan rację. Miała trefny implant, może i z SOWĄ było podobnie. W takim wypadku nanoroboty mogły zostać wprowadzone w neurostymulancie.

– Trzeba jakoś ustalić, skąd miała urządzenie. To na razie jedyny sensowny ślad. Jedź do niej do pracy. Może tam coś wiedzą. No i trzeba znaleźć tego faceta.

– Tak jest. – Hologram zgasł.

Komisarz jeszcze raz, w zwolnionym tempie obejrzał film z tunelu, zatrzymując co jakiś czas i powiększając niektóre klatki. W końcu wyłączył wszystko, ubrał się w ciszy, zarzucił aparat tlenowy i wyszedł na spacer. Cholerny akwalung, pomyślał, wszystko zmniejszyli, zoptymalizowali, stworzyli rzeczy lekkie, wygodne, a przy tym absolutnie niepotrzebne, ale aparat tlenowy, bez którego nie da się dłużej chodzić po mieście, musi nadal ważyć tyle, że odechciewa się w ogóle ruszać z domu. Wziął głębszy wdech. Aromatyzowana mieszanka wypełniła mu płuca, przegoniła złe i natrętne myśli. Ile w końcu można bezproduktywnie marudzić?

Przechodził obok sklepu RTV. Z witryny zalewało go morze obrazów. Spikerzy bezgłośnie poruszali ustami. Smardzewski wyobrażał sobie słowa mocne, dobitne, zaangażowane, krótkie, które miały ze zwykłych wiadomości zrobić film sensacyjny kształtujący poglądy, zapewniający poczucie spełnionego obywatelskiego obowiązku dowiedzenia się o najważniejszych wydarzeniach na świecie. Wydarzeniach tak dobranych, by zapewnić wysoką oglądalność, ukształtować właściwy, słuszny punkt widzenia. Pasek gorących newsów przemykał u dołu jednego z monitorów. „Skandal”, „wspieranie osobowości”, „fabryka”, „niebezpieczne oprogramowanie” przykuły jego uwagę. Przeczekał, aż pasek dobrnie do końca i zacznie pętlę ponownie. Tym razem śledził uważniej. Wszedł do sklepu i poprosił sprzedawcę, by włączył fonię.

– Dwoje dziennikarzy odkryło, że System Wspierania i Symulacji Osobowości może być niebezpieczny dla zdrowia.

Tu pojawiła się twarz młodej kobiety. Podpis oznajmiał, że mówiącą jest Blanka Jaworska.

– Odkryliśmy, że urządzenia, trafiające na nasz rynek od paru miesięcy i szturmem zdobywające nowych użytkowników, mają poważne wady w oprogramowaniu. Nieświadomy niczego posiadacz, chcąc sprawdzić najwyższe poziomy doznań dostarczanych przez to małe urządzenie, może otrzymać taka dawkę stymulantu, która go zabije. Co więcej, modyfikacje w oprogramowaniu najnowszych modeli wprowadzono, zanim jeszcze opuściły one fabrykę. Rzecznik prasowy dementuje oczywiście nasze ustalenia, a zarząd odmawia komentarza. Dokonaliśmy tych odkryć dzięki anonimowemu informatorowi, który przeanalizował jedno z urządzeń. Obecnie jesteśmy…

Smardzewski przestał słuchać, wrócił szybko do domu, wziął samochód i po drodze do biura wykonał kilka telefonów.

 

Blanka Jaworska i Tomasz Żywiczny byli zdziwieni, gdy w słuchawkach domofonów swoich mieszkań usłyszeli trzy słowa zawsze brzmiące jak zgrzyt gwoździa po szkle: Wywiad Bezpieczeństwa Wewnętrznego. W towarzystwie niezbyt uśmiechniętych mężczyzn dziennikarze zostali odstawieni hermetycznymi SUV-ami do jednego z biur policji, nie dowiadując się po drodze niczego.

Weszli do przestronnego, jasnego biura poprzecinanego oszklonymi boksami i ściankami z zieleni. Wykładzina tłumiła kroki, panowała niemal biblioteczna atmosfera. Gdy oboje spotkali się w głównym holu, usiłowali wymienić informacje. Już po kilku zdaniach było wiadomo, że wiedzą tak samo mało.

Stali przez chwilę niepewnie. Zza jednego z biurek podniósł się starszy mężczyzna w zmęczonym garniturze. Bez słowa zaprosił ich w głąb pomieszczenia i poprowadził do kąta z wygodnymi fotelami z prawdziwej skóry hodowanej na masową skalę w laboratoriach.

– To przesłuchanie? – zapytał Tomasz i niemal utonął w obszernym fotelu.

– Coś wam pokażę. – Komisarz zawołał Młodego. Policjant przyniósł terminal.

– Ja bym nie chciała wpinać się w policyjny terminal – łagodnie powiedziała Blanka. Skrzypienie skóry rozdzierało ciszę, by niemal natychmiast wsiąknąć w wykładzinę.

– Jak pani sobie życzy. – Mężczyzna uruchomił okno telewizora i włączył odtwarzacz.

– To ja w czasie dzisiejszego wywiadu… – niepewnie zaczęła dziewczyna.

– Zgadza się. – Komisarz zatrzymał. – Słyszeliście zapewne o niedawnym wybuchu w Centrum. – Dziennikarze pokiwali głowami. Na sąsiednim ekranie pojawił się nowy obraz. Tłum sunie. Dziewczyna osuwa się po ścianie. Nikt jej nie widzi. Blanka odwróciła wzrok. Wybucha zamieszanie. Koniec materiału. – Zauważyliście coś dziwnego?

– Nie… – niewyraźnie powiedział Tomasz.

– Patrzcie na tłum. – Komisarz wyświetlił wybrany fragment, ale nie patrzył na ekran, tylko na twarze młodych dziennikarzy. Miał nadzieję.

Gdy dostrzegli w tłumie mężczyznę walczącego z ludźmi jak kuter rybacki ze sztormem, drgnęli. Smardzewski zauważył też, jak bardzo starali się na siebie nie spojrzeć.

– Kto to jest? – zapytał, pociągając łyk piątej kawy tego dnia. Zapadła cisza, aż w końcu padło to, czego najbardziej się spodziewał.

– Nie wiem. – Blanka udawała zamyślenie. – A ty?

Tomek spróbował nonszalancko wzruszyć ramionami, co wyszło mu dość sztywno.

Smardzewski zastanawiał się, jak to rozegrać. Zastraszyć? Może na litość? Miał do dyspozycji jeszcze drenowanie implantów, ale na to potrzebował zgody przynajmniej dwóch prokuratorów. Nie miał na to czasu, choć bardziej chyba mu się nie chciało.

– Posłuchajcie mnie. Kłamiecie i widać to jak manekina spod przeźroczystej bielizny. Ta dziewczyna – wskazał na monitor – tuż przed śmiercią usiłowała pozbyć się SOWY. Przypuszczamy, że jej zgon ma związek z tym urządzeniem, które może być bardziej niebezpieczne, niż wam się udało ustalić. Na razie jest jedna śmierć. SOWY mają prawie wszyscy. Moim zdaniem, kolejna ofiara to kwestia czasu. Nie wiem tylko, jak długiego. Wasze rewelacje mogą pomóc. Powiedzcie mi, kim jest ten człowiek, bo znacie go, to oczywiste. Jest to główny podejrzany. Znajomość z głównym podejrzanym nie wygląda dobrze.

– To on dał nam zmodyfikowane urządzenie – powiedziała Blanka po bardzo długiej chwili.

– Adres poproszę.

 

Mieszkanie było dokładnie takie, jak opisała Blanka. Najpierw weszła drużyna antyterrorystyczna, za nimi komisarz i Młody. Dotarli do warsztatu.

Nie szukali długo. Pełny zestaw wydanych oficjalnie osobowości, nielegalnych symulacji, narzędzia, fragmenty elektroniki. Komisarz miał coraz mniej wątpliwości.

– Panie komisarzu, obiekt jest tam, gdzie pan mówił.

Przeszli do pokoju z biblioteczką. Na fotelu nieruchomo siedział mężczyzna z tunelu.

– Nazywam się Zbigniew Smardzewski. Jest pan podejrzany o zamach w tunelach Centrum i zabójstwo. – Reakcji nie było.

Komisarz stał przez chwilę i wpatrywał się w nieruchomą, woskowa niemal postać. Podszedł do regału. Wszystkie półki zawierały głównie książki popularnonaukowe i były równomiernie zakurzone. Tylko ślady na najniższej z nich wskazywały, że stamtąd ostatnio coś ruszano.

Wyciągnął dwa opasłe segregatory. Na pierwszej stronie, opatrzonej adnotacją „informacja wewnętrzna”, widniał duży tytuł „Projekt Deluzjon”.

Papierowe książki ludzie trzymali głównie dla ozdoby albo jako podstawki. Właściwie cała dokumentacja, bez względu na charakter, została zdigitalizowana i wrzucona do globalnej chmury. Prace nad sztucznym papierem zarzucono już dawno temu, a o północne lasy dbano szczególnie mocno, skoro stamtąd czerpano zapasy powietrza dla aglomeracji. Obecnie wyczerpywano resztki zgromadzonych zapasów papieru, ale opornie to szło. Wszystko było holograficzne, wirtualne na taka skalę, że sam człowiek zaczynał czuć się dziwnie, podlegając prawu ciążenia.

Właśnie dlatego. – Usłyszał we własnej głowie. Dziennikarze ostrzegali go. Tylko dzięki temu nie wypuścił segregatorów z rąk. Uczucie było zaskakujące, dziwne i nieprzyjemne. – Widzę, że pan Tomasz i pani Blanka uprzedzili pana o niespodziankach czekających w starym hotelowym apartamencie.

Wspominali. Jest pan podejrzany o…

Tak, wiem.

I co z tym fantem zrobimy? – Komisarz bez pośpiechu przeglądał kartki pierwszego segregatora. Niemal cieszył się ich fakturą, zapachem i dźwiękiem, które wydawały przy przewracaniu. Ich zawartość była nie mniej ciekawa.

Do dokumentów w formie elektronicznej mają dostęp właściwie wszyscy. – Głos w głowie komisarza wydawał się nie usłyszeć pytania. – Możemy oczywiście łudzić się szyfrowaniem, hasłami, dostępami, sieciami wewnętrznymi, połączeniami tunelowymi. To jest jednak jeszcze bardziej sztuczne niż świat wirtualny. Jeszcze bardziej iluzoryczne. Szczególnie gdy dodamy do tego wypływające z przyzwyczajenia przekonanie, że te wszystkie rzeczy zawsze działają. Dowodem tej naiwności jest to wielkie zdziwienie, kiedy jest inaczej. Paradoksalnie obecnie dokument zachowany w archaicznej formie, w jednym egzemplarzu, jest dużo bezpieczniejszy.

Chyba nie do końca, skoro najpierw dotarli do pana dziennikarze, a za nimi nasza wesoła kompania.

Proszę chwilę pomyśleć.

Komisarz faktycznie miał wątpliwości, czy swoją obecność tu zawdzięcza wyłącznie łutowi szczęścia, że akurat zobaczył w witrynie wywiad z Jaworską. Musiał przyznać – zbyt wiele elementów do siebie nie pasowało, by miał poczucie panowania nad sytuacją. Ale był tu i musiał ten moment wyżąć do ostatniej kropli.

Gdzie pan był wczoraj między dwudziestą pierwszą a dwudziestą trzecią?

Trudno przypuszczać, żebym był gdzie indziej niż tu…

Niekoniecznie.

Myśli pan o monitoringu? Istotnie, może być to ważny argument. Podam panu kilka możliwości. Byłem to ja we własnej osobie, ktoś bardzo do mnie podobny, ktoś w przebraniu bądź zaawansowany robot.

Przynajmniej tę ostatnią możliwość możemy wykluczyć. Tak zaawansowane maszyny są ciągle tylko marzeniem fanatyków nieograniczonego rozwoju robotyki.

Bezprzewodowy implant z nieograniczonym dostępem też nadal jest sferą science fiction, a jednak rozmawiamy. Założenia, panie komisarzu, mają to do siebie, że mamią, ogłupiają i zamykają na fakty.

Pan zbudował ten implant?

Zaczyna pan zadawać właściwe pytania. Tak, to efekt mojej pracy. – Ciało na fotelu, w które cały czas dwóch policjantów miało wycelowaną broń, nie poruszyło się.

Jak się pan nazywa?

To na pewno zdołał pan wyczytać z drugiej strony dokumentu.

Krótko mówiąc, to pan zbudował SOWĘ, o której pisała Jaworska – stwierdził oczywistość komisarz.

Zgadza się.

I to pan zdetonował ładunek w Centrum, zabijając tę dziewczynę i jedenaście innych osób, o rannych nie wspominając.

Nie. – Odpowiedź była tak krótka i jednocześnie tak pewna, że Smardzewski znów poczuł się jak uczestnik przedstawienia. I to przedstawienia nie najwyższych lotów.

Zaprzecza pan sobie.

Tylko pozornie. Proszę sięgnąć głębiej za segregatory.

Komisarz uklęknął i wsadził głębiej rękę. Tylna ścianka ustąpiła, odkrywając skrytkę w ścianie. Poczuł pod palcami małe pudełko.

Co pan widzi?

SOWĘ i zapewne detonator – Smardzewski spróbował prowokacji.

Zapewne nie. Tani trik, panie komisarzu. Proszę włączyć SOWĘ, a następnie wcisnąć ten zielony przycisk na, jak pan to nazwał, detonatorze.

Komisarz wiedział, że podejmuje ryzyko, które mógł ominąć. Wystarczyło, żeby oddał urządzenie saperom. Ale pojemnik na neurostymulant był pusty. Nie musiał się podłączać. Ciekawość jednak wygrała. Włączył. Niebieska dioda rozjarzyła się. Podniósł detonator, zawahał się przez moment, ale wcisnął przycisk. Coś w SOWIE skrzypnęło. Komisarz poczuł ciepło, a następnie swąd palonej instalacji i plastiku. Smużka dymu niczym z długiego papierosa paryskiej damy uniosła się spomiędzy jego palców.

Chciał ją pan ratować? – Komisarz z niedowierzaniem kręcił głową.

Trochę pewnie też. Ubolewam, ale najbardziej usiłowałem uratować siebie.

Skąd pan wiedział, gdzie i kiedy nastąpi… hmm… potrzeba interwencji?

Wypuściłem tylko jeden egzemplarz tej wersji SOWY. Zapewniłem sobie jej pełny monitoring. Wystarczyło przekroczenie norm, żebym wiedział, gdzie wysłać swojego człowieka, robota czy innego pomagiera.

Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, że właśnie przyznał się do tej śmierci. Nieco naokoło, ale potwierdził pan swój udział.

Mimo wszystko trudno będzie panu mnie oskarżyć.

Dlaczego pan tak sądzi?

Łączność ze mną jest wyłącznie w tym mieszkaniu. Nie zdążyłem wynaleźć mobilnej wersji bezprzewodowego implantu. W konstrukcję budynku wprowadziłem anteny, wzmacniacze i zestawy dekodujące, które umożliwiają, powiedzmy to sobie wprost, włamanie do każdego mózgu z wszczepem. Poza tym miejscem jestem warzywem. Woskową figurą.

Mówi pan to tak, jakby była to część planu.

Słuszny wniosek.

Pozostaje pytanie i dlaczego wprowadził się pan w taki stan.

To bardzo proste i myślę, że to, co powiem, już i tak jest dla pana jasne. Zbudowałem SOWĘ, którą można zamienić w broń. Zaprojektowałem neurostymulant i nanoroboty. W swojej arogancji i przekonaniu o własnej wielkości sądziłem, że zdołam zatrzymać pierwszy test, gdy wejdzie w fazę krytyczną, i nikomu nie stanie się krzywda. Zna pan takie archaiczne słowo jak pycha? Byłem przekonany, że mi się uda. Nie wziąłem tylko pod uwagę tak oczywistej rzeczy jak tłok w Centrum i tego, że dziewczyna miała lewy implant, co znacznie przyspieszyło reakcję.

Mógłby pan zawsze zasłonić się naukowym immunitetem, który ostatnio uchwalili.

Mógłbym, to prawda. Stanąć za parawanem prawa i krzyczeć zza niego, że nie chciałem, że to była tylko próba, że nauka ma swoje prawa i wymaga poświęcenia, że wypadki się zdarzają. Widzi pan, w moim przekonaniu to brednie. Jeżeli prowadziłem jakiekolwiek badania, starałem się przewidywać konsekwencje. Tym razem, niczym mały chłopiec, poddałem się samozadowoleniu i temu zdradliwemu pragnieniu udowodnienia sobie swojej wielkości.

Megalomania rzadko kiedy prowadzi do czegoś dobrego. Nadal nie rozumiem jednak, czemu postanowił się pan ukryć we własnym ciele.

Wiem, co zrobiłem. Wiem, że musiałbym ponieść karę. Człowiek dojrzały, który rozumie zasady rządzące światem, poddałby się jej dobrowolnie. Z trudem zapewne, ale jednak przyjąłby konsekwencje swojego działania. Ja jednak nie jestem dojrzałym człowiekiem, co więcej – odczuwam paniczny, paraliżujący strach przed konsekwencjami. Dlatego starałem się je przewidywać. Mógłbym przyznać się do błędu, mógłbym pochylić się nad śmiercią tej dziewczyny i innymi ofiarami, uronić łzę, zamieścić rzewny wpis w lokalnych wiadomościach, ale strach mi nie pozwoli. Muszę jakoś omijać ten strach, choćby przez próbę zadośćuczynienia. Uciekłem i niejako z oddali usiłuję powiedzieć: patrzcie, nie jestem taki zły; zrobiłem źle, ale nie karzcie mnie, po co robić z tego aferę. Wiem, to szczeniackie. Tak robią dzieci . Niestety, nie umiem inaczej. Stąd ten cały teatr – dotarcie do policji naokoło, przez dziennikarzy. Nie chodziło specjalnie o pana, mógł to być ktokolwiek.

Komisarz siedział na przyniesionym z kuchni stołku barowym. Założonymi rękami gniótł płaszcz i krawat w niemodny już wzór. Patrzył na nieruchomą twarz swojego surrealistycznego rozmówcy i usiłował zrozumieć. Już nie sprawę, bo kilka następnych przeczytanych kartek segregatora właściwie wyjaśniło wszystko. Że SOWA to tak naprawdę dywersyjny projekt militarny, który miał być stosowany na terytorium agresora. W zależności od używanej wersji użytkownik stopniowo przechodził od delikatnych urojeń po uzależnienie od cudzych wrażeń, utożsamiając się z wybraną symulacją. Projekt zakładał rozpowszechnienie urządzenia w taki sposób, by korzystała z niego jak największa liczba obcych żołnierzy, co miało zmniejszać ich zdolność bojową. Najbardziej zaawansowaną wersją była ta, która trafiła się Annie Konarskiej, dziewczynie z tunelu. Na końcu drugiego segregatora była długa lista podpisów. Wystarczyło teraz wybrać się na wycieczkę od drzwi do drzwi, niczym obwoźny sprzedawca odkurzaczy. Smardzewski nie miał jednak pojęcia, co zrobić z faktycznym twórcą tego wszystkiego.

Zastanawiam się, dlaczego znając swoje psychiczne mechanizmy, zdecydował się pan na ucieczkę w swoje największe piekło. W najniebezpieczniejszym kierunku z możliwych. Do własnej głowy.

Po pierwsze jest to coś, co znam. A ze znanym wrogiem jest mi lepiej, choć bardziej należałoby powiedzieć – stabilnej niż z czymś nowym i obcym, czym dla mnie niewątpliwie jest dobrowolne przyjęcie kary za oczywiste błędy. Po drugie to obrzydzenie, jakie czuję na myśl o więzieniu, procesach, uciekaniu w odległe części globu, które jeszcze nadają się do zamieszkania. Wolę taki wegetatywny stan. Jak pan zapewne zauważył, oba powody oparte są wyłącznie albo w dużej mierze na emocjach. I ja wiem, że nie tak powinno być. Zastanawiam się, czy nie umiem inaczej, czy raczej nie chcę się nauczyć. Jestem niestety dzieckiem swoich czasów mimo bycia inżynierem.

Jak pan widzi dalszy rozwój wypadków?

Obaj doskonale wiemy, że nie może mnie pan stąd ruszyć, gdy jestem w takim stanie, bo zabrania tego ustęp piętnasty trzeciego paragrafu Konwencji Praw Oskarżonych i Podejrzanych. Zastosuje pan dozór, bo tylko na tyle może sobie pozwolić.

Komisarz kiwnął potakująco głową. Z faktami cholernie trudno jest się kłócić, jeżeli ktoś cię nimi okłada w niemal każdym zdaniu.

Obca obecność w głowie zniknęła. Smardzewski próbował jeszcze wywołać podejrzanego; bezskutecznie. Rozmowa została zakończona. Wychodząc z mieszkania, zaszedł jeszcze do kuchni. Powąchał położone na stole pomarańcze jakby przygotowane na czyjeś przyjście .

– Jestem realny – powiedział na głos i schował dwie do kieszeni.

 

Dwa miesiące później komisarz Smardzewski siedział w swoim biurze. Kawa parowała i napełniała pokój miłym aromatem. Odchylony w fotelu patrzył na panoramę miasta zdominowaną przez brudnoszarą zawiesinę smogu. Zastanawiał się, jak to jest możliwe, że już po aresztowaniach i zamknięciu sprawy cały materiał dowodowy, włączając w to dwa segregatory, zniknął bez śladu z archiwum. Nie był to jego problem. Miała zająć się tym Służba Dozoru Archiwum i oficerowie Audytu. Czyjaś głowa za to zapewne spadnie. Mogłaby jego, choć nie miał z tym nic wspólnego. Odsunęliby go od służby, dali odprawę. Miałby spokój. Sam nie mógł się do tego zmusić. Nie zrobiłby tego z własnej woli, ale na przymus zgodziłby się chętnie.

– Jestem realny, ale to tylko połowa sukcesu.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Jak się okazało pod numerem 33 znajdował się rozległym apartamentem z mnóstwem pomieszczeń. – coś się w tym zdaniu rozjechało.

Na środku stołu stała waza z owocami, obok nich(,+) jakby opuszczony w połowie czynności(,+) leżał moździerz – jakoś ciężko mi sobie wyobrazić wazę z owocami, kosz, miskę – tak, ale wazę?

– Ty, patrz! – Tomasz wziął do ręki owoc z wazy(.+) – Wygląda na prawdziwe. Ale jak, skąd może mieć prawdziwe pomarańcze? – każde słowo w innym rodzaju, wypadałoby napisać albo prawdziwą ewentualnie prawdziwy

Nie wiedziałem wcześniej takiej SOWY – literówka

 

Więcej napiszę, jak skończę.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ciekawy pomysł, tekst mi się spodobał.

Hmmm, a “warzywem” nie trzeba się jakoś opiekować? Karmić, odkurzać od czasu do czasu?

Jak się okazało pod numerem 33 znajdował się rozległym apartamentem z mnóstwem pomieszczeń.

Coś się rozwaliło.

Stróżka dymu niczym z długiego papierosa paryskiej damy uniosła się spomiędzy palców.

Ojjj. Sprawdź w słowniku, co znaczy “stróżka”. Możesz się zdziwić.

nauka ma swoje prawa i wymaga poświecenia,

Wyjątkowo zabawna literówka. A oświata, ta dopiero wymaga od groma lumenów… ;-)

Babska logika rządzi!

Dziękuję, Śniąca. Czekam na resztę uwag.

Finklo, sprawdziłem stróżkę i solidnie się zdziwiłem. Bardzo się cieszę, że to wyłapałaś, choć taki błąd nie powinien się w ogóle pojawić. O warzywa oraz “warzywa” trzeba dbać, fakt to oczywisty i niezaprzeczalny, póki co jednak pozostawię wyobraźni czytelnika, kto i jak będzie to robił ;)

Niezmiernie mi miło, że tekst przypadł Ci do gustu.

 

 

Piszę, bo jeszcze nie umiem tego narysować. Mastretta MXT.

Dokończyłam lekturę.

Poza paroma brakującymi przecinkami i ze dwa razy dziwnym szykiem słów (nie zanotowałam i teraz nie znajdę) już nic więcej mi w oko nie wpadło.

 

Zaiste, pomysł ciekawy, a opowiadanie mnie wciągnęło i gdyby nie pewna siła wyższa, nie przerwałabym czytania :) To z jednej strony.

A z drugiej – wybacz – czytanie nie sprawiło mi przyjemności. Nie zrozum mnie jednak źle – uważam, że opowiadanie jest dobre. Jednak maluje ponurą wizję przyszłości. I nie mówię o samych implantach, SOWIE jako broni, ale też o świecie, w którym się to wszystko dzieje (np. deficyt tlenu).

No dobrze, skończę zanim ze zmęczenia zacznie mi się wszystko plątać :)

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję Ci za rzetelną i merytoryczną pomoc.

Nie ma dla autora chyba większej pochwały niż stwierdzenie, że historia wciąga, a czytanie przerywa tylko siła wyższa. Tym cenniejsze jest to dla mnie jako debiutanta. 

Mam nadzieję, że z czasem wizja przyszłości rozjaśni się i nabierze żywych kolorów ;)

Piszę, bo jeszcze nie umiem tego narysować. Mastretta MXT.

Ruch wyraźnie zależał,

zelżał?

Zegar już wściekłe pulsował na czerwono

wściekle

– Zapomniałeś ich wezwać – stwierdził, nie zapytał, a młody policjant nieco się przygarbił.[+] – Mamy już nagrania z monitoringu?

zdecydowanie i w podskokach – stwierdziła zdecydowanie.

powtórzenie

umarli na miejscu.{tutaj enter}– Jakieś pomysły, w jaki sposób ktoś jej mógł to zaaplikować?

zapytał,[+] pociągając łyk piątej kawy tego dnia.

Przeszli do pokoju z biblioteczką..

te dziewczynę

Hmmm, a “warzywem” nie trzeba się jakoś opiekować? Karmić, odkurzać od czasu do czasu?

Miałam te same wątpliwości, co Finkla. Opowiadanie podobało mi się, pomysł fajny, całość wciągnęła. Ale jakim cudem ten koleś przeżył w tym apartamencie to nie jestem sobie w stanie logicznie uzasadnić na podstawie informacji podanych w tekście :) No, spora nielogiczność. Ale reszta trzyma się klupy całkiem fajnie.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Ślę podziękowania, Tensza. Powiedz mi tylko, czy nielogiczność widzisz już od momentu pojawienia się tego człowieka, czy bardziej chodzi o jego przeżycie już po rozmowie z komisarzem? Czy wyjaśnienie powinno obejmować jego funkcjonowanie od momentu wprowadzenia się w taki stan?

Piszę, bo jeszcze nie umiem tego narysować. Mastretta MXT.

Całkiem fajne, nie ma przesadnie na co narzekać. Szkoda tylko, że tempo narracji miejscami oscyluje, a końcówka jest trochę przegadana. W momencie, gdy opowieść się kończy i wiadomo, kto i jak dokonał tej zbrodni, gadka szmatka głównego antagonisty jest już trochę zbędna. Ale od strony technicznej nie ma się do czego przyczepić, a historia jest ciekawa, więc uznaję opowiadanie za udane.

Dzięki, Lordi.

Piszę, bo jeszcze nie umiem tego narysować. Mastretta MXT.

a na fotelu w rogu, w mdłym, żółtym świetle stojącej obok lampy siedział nieruchomo chudy mężczyzna.

Od tego momentu. Mężczyzna siedzi na zwykłym fotelu – pasowałoby, żeby chociaż miał podpiętą kroplówkę, cokolwiek, co sugerowałoby, że jego życie jest sztucznie podtrzymywane. W tym momencie wprawdzie myślałam jeszcze, że koleś niedługo będzie trupem i tyle ;) ale wyszło, że nie.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Niezły pomysł i takież wykonanie. Wizja przyszłości, jakkolwiek dzisiaj trudna do wyobrażenia i zaakceptowania, sprawia, że opowiedziana historia wydaje się bardzo prawdopodobna.

Bardzo udany debiut. ;-)

Niestety, Pielgrzymie, obarczyłeś moją wyobraźnię ponad miarę i, tak jak wcześniej komentujące, zastanawiam się nad sposobem pielęgnacji i obsługi zasuszonego osobnika. Intryguje mnie także, skąd wzięły się prawdziwe pomarańcze i zioła.

 

roz­su­wa­ne drzwi w „Star Trek-u” czy inne, wy­ssa­ne z palca cacka.. – Jeśli na końcu zdania miała być kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, jest o jedną kropkę za mało.

 

Przy­go­tuj się – kie­row­nik zmia­ny wy­rwał ją z za­my­śle­nia. Przy­go­tuj się.Kie­row­nik zmia­ny wy­rwał ją z za­my­śle­nia.

Zdarza Ci się źle zapisywać dialogi. Zajrzyj tu: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Mimo ogrom­nych ilo­ści da­nych, jakie prze­twa­rza­ła dzię­ki im­plan­to­wi… – Mimo ogrom­nych ilo­ści da­nych, które prze­twa­rza­ła dzię­ki im­plan­to­wi

 

po­tęż­na mi­gre­na, która ostat­nio po­ja­wia­ła się re­gu­lar­nie co 24 go­dzi­ny… – …po­tęż­na mi­gre­na, która ostat­nio po­ja­wia­ła się re­gu­lar­nie, co dwadzieścia cztery go­dzi­ny

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

skle­py z uro­dzi­no­wy­mi ga­dże­ta­mi, które wstyd ko­mu­kol­wiek wrę­czyć, i han­dla­rze pa­miąt­ka­mi, zro­bio­ny­mi cho­ler­nie da­le­ko stąd. – …skle­py z uro­dzi­no­wy­mi ga­dże­ta­mi, które wstyd ko­mu­kol­wiek wrę­czyć i han­dla­rze pa­miąt­ek, zro­bio­ny­ch cho­ler­nie da­le­ko stąd.  

 

Że tak o wej­dzie­my do niego i chó­rem krzyk­nie­my:Że tak, o, wej­dzie­my do niego i chó­rem krzyk­nie­my:

 

Wstał cięż­ko i po­wo­li. – Trochę masła maślanego. Czy mógł wstać ciężko i szybciutko? ;-)

 

Za­bi­ci pa­ko­wa­ni byli do po­jem­ni­ków uty­li­za­cyj­nych, które za­stą­pi­ły cmen­ta­rze, gdy na otwar­tej prze­strze­ni nawet w po­god­ny dzień można było prze­by­wać wię­cej niż dwie go­dzi­ny wy­łącz­nie z apa­ra­tu­rą tle­no­wą. – Chyba miało być: Za­bi­ci pa­ko­wa­ni byli do po­jem­ni­ków uty­li­za­cyj­nych, które za­stą­pi­ły cmen­ta­rze, gdy na otwar­tej prze­strze­ni, nawet w po­god­ny dzień, można było prze­by­wać nie dłużej niż dwie go­dzi­ny, wy­łącz­nie z apa­ra­tu­rą tle­no­wą.

 

Wy­klu­cza­ło to dłu­gie pro­ce­sje po­grze­bo­we. – W czasie pogrzebu nie ma procesji.

Proponuję: Wy­klu­cza­ło to dłu­gie ceremonie po­grze­bo­we.

 

Prze­słu­chu­je­my, ale więk­szość mówi, że gdzieś się spie­szy­ła… – Prze­słu­chu­je­my, ale więk­szość mówi, że dokądś się spie­szy­ła

 

Około 22.00 na­stą­pi­ła silna… – Około dwudziestej drugiej na­stą­pi­ła silna

 

Prze­cież są tak ubry­zga­ni krwią… – Raczej: Prze­cież są tak obry­zga­ni/ zbryzgani krwią

 

Za stary na to już je­stem, przy­po­mniał dobie wy­świech­ta­ny fra­zes. – Literówka.

 

–To ru­sza­my, ale jak tylko coś prze­sta­nie pa­so­wać… – Brak spacji po półpauzie.

 

Na środ­ku stołu stała misa z owo­ca­mi, obok nich, jakby opusz­czo­ny w po­ło­wie czyn­no­ści, leżał moź­dzierz… – Na środ­ku stołu stała misa z owo­ca­mi, obok niej, jakby opusz­czo­ny w po­ło­wie czyn­no­ści, leżał moź­dzierz

Moździerz chyba nie leżał w misie obok owoców, ale obok misy? ;-)

 

To może być dobry temat. Spró­buj­my jesz­cze cyk­nąć temu go­ścio­wi fotkę. – Wi­dzia­łam po dro­dze uchy­lo­ne drzwi. Może tam jest. – Ostatnie dwa zdania wypowiada Blanka i powinny  znaleźć się w nowym akapicie.

 

W towarzystwie niezbyt uśmiechniętych mężczyzn… – Jak wygląda ktoś niezbyt uśmiechnięty?

 

Bez słowa zaprosił ich w głąb pomieszczenia i poprowadził do rogu z wygodnymi fotelami… – Podejrzewam, że raczej: Bez słowa zaprosił ich w głąb pomieszczenia i poprowadził do kąta z wygodnymi fotelami

 

Wystarczyło przekroczenie norm, żebym wiedział, gdzie wysłać swojego człowieka, robota czy innego pomagiera. – …żebym wiedział, dokąd wysłać swojego człowieka…

 

Z faktami cholernie ciężko jest się kłócić… – Wolałabym: Z faktami cholernie trudno jest się kłócić

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Całkiem przyjemna lektura, rozrywkowa i gładko się czyta.

Gratuluję i pozdrawiam.

Regulatorzy, dziękuję za pomoc w szlifowaniu tekstu i życzliwe przyjęcie.

Blackburn, cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu.

Piszę, bo jeszcze nie umiem tego narysować. Mastretta MXT.

Ciekawy tekst. Niezły tematy wyjściowy, wykonanie też przyzwoite. Podobało mi się.

Wciągnęło mnie, chciałoby się zobaczyć, jak dalej potoczy się ta historia. A postać kobiety, która wybuchła dziwnie mi bliska… Może zbliża się mój własny wybuch?

Niech Wszechświat Wam błogosławi...

Zygfrydzie89, Karamalo, dziękuję za trud przeczytania i komentarz.

Piszę, bo jeszcze nie umiem tego narysować. Mastretta MXT.

Emocje związane z konkursem opadły, więc zapraszam do czytania wszystkich zainteresowanych. Za wszelkie uwagi dziękuję, a dyżurnych zwalniam z obowiązku ponownego czytania :)

Już niebawem pojawi się nowy shorcik.

Piszę, bo jeszcze nie umiem tego narysować. Mastretta MXT.

Jak się okazało pod numerem trzydzieści trzy znajdował się rozległy apartamentem z mnóstwem pomieszczeń.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Zaczynało się fajnie, tekst mnie naprawdę wciągnął, ale już jakoś w jednej trzeciej coś zaczęło mi nie pasować. Doszłam do wniosku, że to zbytnie “ugrzecznienie” postaci, co odbiera im wiarygodność. Wszyscy są mili, poprawni, składnie się wypowiadają… Tak w stylu nowel telewizji publicznej, gdzie nawet wszelkie “brudy” są w pewnym sensie sterylne. 

Dalej lampka alarmowa zaczeła mi się zapalać przy różnych wtrętach pseudofilozoficznych, które zamiast pogłębiać treść sprawiały, że brzmi infantylnie. Przykład, który najlepiej zapamiętałam, to to że kobiety standardowo stroniły od technologii. Serio? To już teraz nie ma nic wspólnego z prawdą, a co dopiero w przyszłości.

Kulało mi też przedstawienie świata. Zbyt wyrywkowe, czy raczej “na chybił trafił”. Na przykład scena z pomarańczami: nic nie wnosi, a powoduje zbyt wiele pytań, na które nie dajesz odpowiedzi. I nie jest to intrygujące, raczej sprawia wrażenie, że sam autor nie do końca ma pojęcie, jak to jego uniwersum wygląda.

Najbardziej jednak zawiodła mnie fabuła, która też wypadła dosyć dziecinnie. Pompujesz balonik, ale potem źle go zawiązujesz i zamiast pękać z hukiem, powoli schodzi z niego powietrze i na koniec zostaje smętny flaczek. Zbyt dużo luk, nieścisłości, a gdyby się głębiej wgryźć, może i zabrakłoby sensu. Na pewno w tym momencie jako czytelnik czuję się trochę oszukana, jakbym dostała do ręki coś, co tylko pozornie zostało skończone.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka