- Opowiadanie: Kaczanek - Nasi przyjaciele, nasi bracia

Nasi przyjaciele, nasi bracia

Dziwna to będzie przedmowa, ale za to z morałem. Jeśli chodzi o poniższe opowiadanie, to nigdy nie podejrzewałem, że poślę je w świat pozbawiwszy towarzystwa innych opowiadań. Z tego, co zaraz napiszę, czytelnik może wysnuć błędne wnioski na temat mojego zdrowia psychicznego. Nie jestem wariatem, ukrytym zabójcą, a nawet – skłonnym przypuszczać – przyszłym schizofrenikiem. Tak się po prostu złożyło, że od wczesnego dzieciństwa dręczyły mnie koszmary.  Pewnie miały na to wpływ “bajki”, które ojciec opowiadał mi na dobranoc. 
Tak czy inaczej, noc za nocą budziłem się zlany potem, aż w końcu koszmary zaczęły się mi podobać. W ostatnich latach nawet zacząłem czerpać z nich nieco więcej, niż tylko przyjemny dreszczyk. Powstał plan, aby te koszmary opisać, więc męczyłem się z tematem, aż uzbierałem 40 opowiadań. Większość z pogranicza surrealizmu, część zahacza o horror, ale że nigdy nie byłem fanem gatunkowego określania się, są i takie jak to poniższe.
I wcale nie miałem ochoty wysyłać go na żadne konkursy, ale oczywiście chęci w życiu rzadko się liczą. Od kilku tygodni pracowałem nad opowiadaniem, które miało tu stanąć w szranki. Niestety, zmuszony okolicznościami, których nie ma sensu przedstawiać, musiałem zgrać na komputer zawartość cudzego dysku, a był on (jak się później okazało) komputerowym odpowiednikiem portowej... pani. Chociaż i nawet taka pani raczej nie łaziła z kompletem tysiąca różnych wirusów i robali.
Jeden z nich, wyjątkowo upierdliwy, rozlał mi się po systemie i zaszyfrował część plików. Do kilkunastu lat mej  radosnej (w mniejszym bądź większym stopniu) twórczości nie zdążył się dobrać, ale dopadł opowiadanie na konkurs. Tak więc, z braku czasu, musiałem wysłać w bój jakieś inne dzieło, a że utworów SF w moim dorobku niewiele, padło na to.
Tak więc, życzę miłej lektury!

(A morał jest oczywiście taki, że dokumenty należy trzymać w bezpiecznym miejscu, wysłać w chmurę, w kosmos, zgrać na dyskietki, bo pliki tak szybko odchodzą).

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Werwena

Oceny

Nasi przyjaciele, nasi bracia

Nie pokryli nieba gradem ognia. Nie kontaktowali się z przywódcami. Być może próbowaliby to zrobić, gdyby gdzieś na świecie byli jeszcze jacyś przywódcy. Pan Marek leżał na kanapie popijając warzywny bulion, kiedy wpadli do salonu świetlistą kulą. Czymkolwiek był ich okręt, poruszał się z precyzją umykającą ludzkiemu oku. Światłość nabrzmiała i pękła jak bańka mydlana, brzmiąc echem ginących istnień. Pan Marek rozdziawił usta. Z kosmicznych oparów wyłoniły się sylwetki przybyszów.

Mężczyzna zaniemówił, bo choć brał pod uwagę możliwość istnienia życia pozaziemskiego, nie wierzył we własną egzystencję. Rzeczy nie powinny się dziać jemu. Powinny zdarzać się wszystkim. Wobec nowych okoliczności, w panu Marku zaskoczyła iskra biologicznych odruchów. Zerwał się na równe nogi i wrzasnął.

– Chodź szybko!

Zapomniał, że wierzy w oświeconą jedność świadomości, a kobieta będąca jego partnerką powinna doskonale zdawać sobie sprawę z rzeczywistości w każdym jej aspekcie. Jeśli chodzi o przybyszów, wyświetlali się niepełnym kształtem. Być może w podczerwieni, czy innym nadfiolecie byliby bardziej realni. Ich ciała pulsowały na podobieństwo rwanych przedświtem mgieł. W oczywisty sposób za ułomność kreatur odpowiadał prymitywny mózg człowieczy. Musieli być pełniejsi niż w rzeczywistości, a myśl ta rozpaliła w umyśle Marka kratery bólu.

Syknął, kiedy jaźń rozbłysnęła mową kreatur. Bez ostrzeżenia i zgody wdarli się pod płaszcz świadomości, zasnuwając ją obrazami. Marek stwierdził, że on sam jest narratorem zdarzeń, których nie zna i nie rozumie.

Wszechświatem pędzą miliardy wymarłych planet. Wśród nich tylko na jednej, zrządzeniem losu, wykluli się przybysze. W przezroczystej bańce atmosfery życie trafiło na grunt nie tyle żyzny, co wystarczający. Gdyby odjęto choć jedną kroplę wody, ich świat uległby zagładzie. Marek zrozumiał, że nie miał pojęcia czym jest równowaga.

Tam wszystko jest wieczne. Te same istoty pożerają te same rośliny, a ilość to punkt w przestrzeni, który można zrozumieć tylko dzięki istnieniu nieilości. Obcy czują, że Marek nie pojmuje ich mowy. Modulują obraz, nadając mu format filmowego zapisu.

Przezroczyste sawanny pokrywa dywan trójtraw. Trójdrzewa wydają trójowoce raz w ciągu swego istnienia. Jeden zjadają trójzwierzęta, a te z kolei gonią trójludzie, aby pożreć jedno z nich. Wieczność wypełnia jeden i trzy.

Obcy zmieniają się. Marek rozumie, że zakładają ubrania. Z dzikusów walczących na równi z bestiami wchodzą na szczyt łańcucha pokarmowego. Przez chwilę świat stoi na krawędzi nierównowagi.

Niebezpieczeństwo mija. Trójświat przybiera formę gigantycznego folwarku, gdzie wszystko ma swoje miejsce. Nadprogramowa śmierć oznacza koniec wszystkiego, trójczłowiek nie zna więc wojen. Miasta nie rosną, lecz trwają w zmienności. Kolejne mody pokrywają budynki nowymi symbolami.

Z dwóch roślin powstają trzy owoce, po jednym z każdej płci. Dwóm dane jest dojrzeć, a trzecie zjadają zwierzęta. To samo powtarza się dla każdego gatunku. Marek cierpi. Dochodzi do niego, że nie ma trzech płci, tylko dwie, Ten trzeci to zapasowa kopia. Gdy zrządzeniem losu umrze samiec, bądź samica, obojnak może przejąć ich funkcje. Obrazy przyspieszają. Tak było, a teraz jest już inaczej.

Na tle miast stoi trójrodzeństwo. Dwoje rośnie, a trzecie obumiera. Gdyby zabić któreś z dwójki, karzeł rozkwitłby, ale świat nie utrzyma trojga. Nagle Marek rozumie, że zmieniające się na budynkach symbole są przejawem dojrzewania obcej cywilizacji. W przyrodzie musi być zachowana równowaga, a organizmy nie mogą uciec przed tym jak zostały zaprogramowane. W rodzeństwie wzrasta głód, dwoje rozrywa obojnaka. Życie kolejnych pokoleń okupione jest odrazą do siebie.

Obraz zapełniają szeregi obcych. W przezroczystym świecie nie ma miejsca na lekkomyślną innowację. Technologia zajmuje przestrzeń na równi z żywymi organizmami. Aby zrobić dla niej miejsce muszą zginąć niezliczone łańcuchy istnień. Na skraju miasta wzrastają gmachy obserwatoriów – obcy próbują znaleźć rozwiązanie w gwiazdach.

Marek widzi, że aby wznieść jedno obserwatorium, obcy musieli pozbawić życia tysiące swoich braci i sióstr razem ze wszystkim, co usprawiedliwiało ich obecność. Giną lasy, pola i zwierzęta. Wysychają rzeki.

Wkrótce historia obcego gatunku zmienia się w przyspieszający kalejdoskop ludobójstwa. Istnień jest coraz mniej – ich miejsce zajmują zimne budowle. Jest i nadzieja. Że w końcu, po wiekach wyrzeczeń, bólu i śmierci uda się stworzyć świat, w którym będzie miejsce dla każdego.

Seans skończył się tak gwałtownie, że Marek o mało nie zwariował powracając do rzeczywistości. W braku bodźców poczuł pustkę. Obcy stali przed nim czekając aż dojdzie do siebie, a on myślał. Próbował zrozumieć ostatnie sceny.

– Czego chcecie? – Zapytał w końcu.

Czyż to nie oczywiste? Obcy drgnęli wyczuwalnie. Nie użyli słów, ani gestów. Ich myśli najzwyczajniej wysączyły się w umyśle Marka.

Chcemy, żeby to się skończyło. Trzeba nam trochę wody – a wy jej macie w nadmiarze, nawet nie zauważycie, że coś zniknęło. Chcemy roślin, bo u was kwitną one wiele razy, a my nie umiemy zmienić swoich. A przede wszystkim chcemy zwierząt. Starczy klika egzemplarzy.

Marek zobaczył łąki na których wypasają się tysiące krów. To widok dość popularny na Ziemi.

Zrozumiał, że przybysze postawili wszystko na jedną kartę. Prosili o przysługę, bo nie mieli nic do oddania. Aby dotrzeć do Marka poświęcili wszystko, co mogli poświęcić. Zostawili u siebie tylko tylu, żeby dało się odbudować cywilizację i aby tym razem nie musieć ulegać prawom natury, których nie potrafili zaakceptować.

– Przykro mi – powiedział po chwili namysłu. – Bierzcie wodę i rośliny. Ale krówek nie damy.

– Dlaczego?! – Zawyli obcy, ich obraz wyraźnie przygasł, a sylwetki zamigotały. – Czy nie zrozumiałeś naszej historii? Czyż nie macie współczucia?

– Zrozumiałem. I bardzo mi jest przykro. Ale krówek nie damy. Krówki to nasi przy… – Ugryzł się w język. Zrobiło mu się wstyd, że dobiera zbyt mało dosadne słowa. – Krówki to nasi bracia.

 

Koniec  

Koniec

Komentarze

Nie pokryli nieba gradem ognia. Nie kontaktowali się z przywódcami. Być może próbowaliby to zrobić, gdyby gdzieś na świecie byli jeszcze jacyś przywódcy. Pan Marek leżał na kanapie popijając warzywny bulion, kiedy wpadli do salonu świetlistą kulą. Czymkolwiek był ich okręt,

 

Rzeczy nie powinny się dziać jemu. Powinny zdarzać się wszystkim. ← powinny przydarzać się wszystkim, a nie tylko jemu

 

a kobieta(+,) będąca jego partnerką(+,) powinna doskonale zdawać sobie sprawę z rzeczywistości

 

a kobieta będąca jego partnerką powinna doskonale zdawać sobie sprawę z rzeczywistości w każdym jej aspekcie. Jeśli chodzi o przybyszów, wyświetlali się niepełnym kształtem. Być może w podczerwieni, czy innym nadfiolecie byliby bardziej realni. Ich ciała pulsowały na podobieństwo rwanych przedświtem mgieł. W oczywisty sposób za ułomność kreatur odpowiadał prymitywny mózg człowieczy. Musieli być pełniejsi niż w rzeczywistości,

 

Jeden zjadają trójzwierzęta ← jedne?

 

tylko dwie, Ten trzeci to zapasowa kopia. ← kropka zamiast przecinka albo ten z małej

 

nie mogą uciec przed tym(+,) jak zostały zaprogramowane.

 

Aby zrobić dla niej miejsce(+,) muszą zginąć niezliczone łańcuchy

 

nie zwariował(+,) powracając do rzeczywistości.

 

Obcy stali przed nim(+,) czekając(+,) aż dojdzie do siebie,(+.) aA on myślał.

 

Wyrzuć “Koniec”.

 

Zostawiłam parę kontrowersyjnych stwierdzeń, które ktoś inny pewnie wytknie. Zostawiłam, bo tekst, choć nieco chaotyczny i niespójny, bardzo mi się podoba ;) Jest tu dużo filozoficznego strumienia świadomości, w tym wszystkim dostrzec można także ironię… A i tak człowiek ma wrażenie, że to może być tylko pozbawionym najmniejszego sensu żartem, niezależnie od powiązań z domniemanymi koszmarami. Ja lubię taki klimat :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Enazet lepiej się zna na filozofii… Muszę przyznać, że trochę mnie zaintrygowałeś, ale dałbym sobie paznokcie przyciąć, że gdyby tekst był dłuższy, to bym się wyłączył. Z tą długością jest ok. Zostawiłeś mnie z pytaniem, czemu Marek nie chciał dać krówek i przez kilka następnych minut, będzie mi ono towarzyszyć. A potem powróci w gwiazdy, skąd przybyło.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Chyba nie zrozumiałam opowiadania i teraz zastanawiam się, dlaczego obcy domagali się wody, roślin i zwierząt akurat od pana Marka…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam z dużym zaciekawieniem, zostałam z nie mniejszym łotdefakiem ;)

Bardzo spodobał mi się ten trójświat i jestem zdania, że jest w nim naprawdę duży potencjał. Logika opowiadania rzeczywiście przywodzi na myśl sen (czy koszmar? nie wiem…), co poniekąd tłumaczy tę nadzwyczajną decyzyjność pana Marka i decyzję, którą podjął. 

Ciekawa wizja. Ale nie przekonało mnie istnienie zapasowej płci (nieekonomiczne, szczególnie w świecie o tak skąpych zasobach). Ani samoograniczanie przyrody – pierwsze zwierzę, które widzi trzy owoce, powinno zeżreć wszystkie i mieć więcej potomstwa niż konkurencja. Tak rozumiem ewolucję, a ona nie przejmuje się przyszłością i takim drobiazgiem, czy następne pokolenie będzie miało co jeść.

Mimo to myślałam, że kliknę na Bibliotekę, bo tekst mi się podobał, ale puenta rozczarowała. Ot, jak baca, Marek krówek nie da, bo ma. Mam wrażenie, że ta “chłopska” końcówka nie pasuje do raczej poetyckiego opowiadania. Jak wół do karety.

Babska logika rządzi!

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka