- Opowiadanie: Karamala - Dzieci gwiazd

Dzieci gwiazd

Publikuję, bo i tak jeśli jeszcze kiedyś coś napiszę, “dziać się” będzie najprawdopodobniej w świecie tutaj naszkicowanym.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Dzieci gwiazd

Bóg jest je­dy­ną od­po­wie­dzią i je­dy­nym wy­bo­rem. Bóg nie ma przy tym nic wspól­ne­go z ja­ką­kol­wiek re­li­gią. Tam gdzie wiara w Boga zy­sku­je wy­miar in­sty­tu­cjo­nal­ny, za­czy­na się kon­tro­la i ma­ni­pu­la­cja.

Z pa­mięt­ni­ków Ka­the­ri­ny Wiel­kiej, Pierw­szej Na­uczy­ciel­ki Pią­te­go Wy­mia­ru

 

***

Ju­liet szła już od kilku minut krę­ty­mi ko­ry­ta­rza­mi, pro­wa­dzo­na przez Prze­wod­ni­ka – wy­so­kie­go, wy­chu­dzo­ne­go męż­czy­znę, ubra­ne­go w płó­cien­ne, luźne i jed­no­cze­śnie ele­ganc­kie ubra­nie. Ko­ry­ta­rze były wą­skie i dłu­gie, oświe­tlo­ne je­dy­nie sła­bym świa­tłem z pod­ło­gi.

Dziew­czyn­ka czuła się mocno zdez­o­rien­to­wa­na i oszo­ło­mio­na. Wszyst­ko, co wy­da­rzy­ło się w prze­cią­gu ostat­nie­go ty­go­dnia, na­pa­wa­ło ją zdu­mie­niem. Nie­ustan­nie spo­ty­ka­ła ludzi, któ­rzy róż­ni­li się od są­sia­dów z wio­ski. Po­zor­nie wy­glą­da­li tak samo. W miej­scach pu­blicz­nych tak samo gło­śno i żar­li­wie oka­zy­wa­li po­słu­szeń­stwo Du­cho­wień­stwu. Ubie­ra­li się zgod­nie z wy­mo­ga­mi Uświę­co­nej Tra­dy­cji i prze­strze­ga­li co­dzien­nych ry­tu­ałów. Jed­nak poza miej­sca­mi pu­blicz­ny­mi, mię­dzy sobą, za­cho­wy­wa­li się w spo­sób, któ­re­go Ju­liet nie znała i nie do końca ro­zu­mia­ła. “Czyż­by poza ro­dzin­nym dys­tryk­tem ist­nia­ły inne tra­dy­cje, ak­cep­to­wa­ne przez Du­cho­wień­stwo? Czyż­by tutaj kary za nad­uży­cia wobec ry­tu­ałów nie były tak su­ro­we i au­to­ma­tycz­ne?” Nie­ustan­nie za­da­wa­ła sobie wiele pytań, ale jakiś we­wnętrz­ny głos pod­po­wia­dał, by na razie za­cho­wy­wa­ła je dla sie­bie.

Jej roz­my­śla­nia prze­rwa­ne zo­sta­ły przez Prze­wod­ni­ka, który za­trzy­mał się i po­ka­zał ge­stem, by zro­bi­ła to samo. Na­stęp­nie pod­szedł do jed­nej ze ścian, na­ci­snął na niej kilka punk­tów i otwo­rzył we­wnętrz­ny scho­wek. Wy­cią­gnął z niego cien­ki, po­dłuż­ny, me­ta­lo­wy przed­miot. Potem od­wró­cił się do niej i zim­nym, obo­jęt­nym gło­sem po­wie­dział:

– Chodź dalej, dziec­ko, jesz­cze kilka me­trów.

Zo­sta­ła po­pro­wa­dzo­na dalej krę­ty­mi scho­da­mi w dół. Szli jesz­cze przez jakiś czas, po czym nagle zna­leź­li się w dziw­nym po­ko­ju. Ścia­ny jakby pul­so­wa­ły. Prze­wod­nik przy­sta­nął, znie­ru­cho­miał i przez chwi­lę Ju­liet mu­sia­ła mocno po­wstrzy­my­wać się, by nie wy­buch­nąć gło­śnym śmie­chem. Męż­czy­zna za­cho­wy­wał się bo­wiem jak jej po­boż­ny oj­ciec pod­czas od­ma­wia­nia wspól­nej, wie­czor­nej mo­dli­twy przed snem. Miał po­dob­ną, sku­pio­ną, po­waż­ną minę, po­dob­nie jak on wzno­sił oczy w górę. Na tym jed­nak po­do­bień­stwo się skoń­czy­ło. Prze­wod­nik nie roz­po­czął co­dzien­nej no­wen­ny dzięk­czyn­nej, on pod­szedł do jed­nej ze ścian i za­czął ry­so­wać na niej wzory. Jed­no­cze­śnie jego ciało wy­ko­ny­wało ruchy, ukła­da­ją­ce się w ja­kimś ta­jem­ni­czym, nie zna­nym dotąd ryt­mie.

“Co ten czło­wiek powie, kiedy bę­dzie mu­siał od­by­wać co­ty­go­dnio­wą roz­mo­wę u Du­chow­ne­go? U nas na pewno zo­stał­by wy­sła­ny na mie­siąc prac w ka­mie­nio­ło­mie już za sam ta­niec, wy­ko­ny­wa­ny poza Uświę­co­ną Uro­czy­sto­ścią”– po­my­śla­ła mi­mo­wol­nie Ju­liet.

Męż­czy­zna nie przej­mo­wał się w ogóle wid­mem kary. Wy­ko­nu­jąc nie­ustan­nie swój dziw­ny ta­niec, od­da­lał się od Ju­liet.

Dziew­czyn­ka wes­tchnę­ła i po­my­śla­ła, że wi­docz­nie w in­nych dys­tryk­tach Re­gu­ły Uświę­co­nej Tra­dy­cji są nieco zmo­dy­fi­ko­wa­ne. Tym­cza­sem wy­gląd ścia­ny w po­miesz­cze­niu, w któ­rym się znaj­do­wa­li, zde­cy­do­wa­nie się zmie­nił, trud­no było nie od­nieść wra­że­nia, iż ona “żyje” i „za­cho­wu­je się”. Po chwi­li Ju­liet za­uwa­ży­ła, że cie­nie za­czę­ły ukła­dać się w wi­ru­ją­ce okrę­gi, ob­ra­ca­ją­ce się coraz szyb­ciej i szyb­ciej. Kiedy owal­ne fi­gu­ry osią­gnę­ły mak­sy­mal­ne za­gęsz­cze­nie barwy i na­tę­że­nie wi­bra­cji, Prze­wod­nik, który zdą­żył już do­trzeć do prze­ciw­le­głej czę­ści sali, od­wró­cił się nagle i wrzu­cił w śro­dek wi­ru­ją­ce­go ob­ra­zu ten sam, wy­cią­gnię­ty wcze­śniej ze schow­ka, po­dłuż­ny ka­wa­łek me­ta­lu.

Pręt wpadł w sam śro­dek okrę­gu na ścia­nie, ale nie odbił się od niej, tak jak to bywa z przed­mio­ta­mi ude­rza­ją­cy­mi w inne rze­czy ma­te­rial­ne. Wszedł w ścia­nę jak w masło, a ona sama roz­pry­sła się bez­gło­śnie. Mała za­mar­ła. Przez chwi­lę ośle­piła ją ja­sno­ść unie­moż­li­wia­ją­cą ro­ze­zna­nie w tym, gdzie tak na­praw­dę się zna­la­zła.

Kiedy już od­zy­ska­ła ostrość wzro­ku, miej­sce, w któ­rym prze­by­wa­ła, wpra­wi­ło ją w osłu­pie­nie, nie przy­po­mi­na­ło bo­wiem ni­cze­go, co do tej pory znała. Zna­la­zła się w dużej, prze­stron­nej sali o kształ­cie pro­sto­ką­ta. Słowo „duża” nie od­da­wa­ło w pełni przy­tła­cza­ją­cych wręcz roz­mia­rów po­miesz­cze­nia, sala była prze­past­na i ol­brzy­mia. Ju­liet miała wra­że­nie, że roz­mia­rem “prze­ra­sta­ła” jej wiej­ski ko­śció­ł, a był to naj­więk­szy bu­dy­nek, jaki do­tych­czas miała oka­zję po­znać. Pod­ło­ga w sali wy­tło­czo­na zo­sta­ła mar­mu­rem. Ścia­ny w ca­ło­ści po­kry­to lu­strami, wi­dzia­ła więc od­bi­cie swoje i Prze­wod­ni­ka w spo­sób zwie­lo­krot­nio­ny.

Od po­cząt­ku nie lu­bi­ła tej sali i czuła się w niej nie­swo­jo. Wiele lat póź­niej zde­fi­nio­wa­ła to uczu­cie – po­ja­wia­ło się za­wsze miej­scach tak ste­ryl­nych i do­sko­na­łych, iż od­no­si­ła wra­że­nie, że po­peł­nia nie­sto­sow­ność będąc czło­wie­kiem. Nie­sto­sow­ne było to, że się po­ci­ła. Nie­sto­sow­ne było to, iż ge­ne­ro­wa­ła brud. Że była ludz­ka ze wszyst­ki­mi swo­imi funk­cja­mi ży­cio­wy­mi: wy­da­la­niem, tra­wie­niem, po­ce­niem się…

To, co wy­da­wa­ło się szcze­gól­nie “wro­gie” to pod­ło­ga, nie­wy­obra­żal­nie czy­sta i lśnią­ca. Ju­liet stała na niej w tych swo­ich pod­nisz­czo­nych, roz­kle­jo­nych po bo­kach, prze­ma­ka­ją­cych przy byle oka­zji, wie­śniac­kich bu­tach. Stała i czuła się podle. Zdru­zgo­ta­na, przy­tło­czo­na i zła­ma­na. Czuła się nikim.

Uczu­cia  te po­tę­go­wa­ł fakt, że cała ta po­wierzch­nia po­kryta zo­sta­ła nie­zli­czo­ną ilo­ścią ma­łych ka­wa­łecz­ków puz­zli. Ty­sią­ce, jeśli nie setki ty­się­cy ele­men­tów o boku nie więk­szym niż cen­ty­metr, które same w sobie nie przed­sta­wia­ły nic.

– Czy wiesz, co to jest, dziec­ko? – Za­py­tał Prze­wod­nik ci­chym gło­sem

– Tak… to puz­zle. Eeee.. Przy­naj­mniej tak mi się wy­da­je – od­po­wie­dzia­ła i au­to­ma­tycz­nie po­dra­pa­ła się po gło­wie. “Czyż­by zo­ba­czy­ła na ustach jego bez­na­mięt­nej twa­rzy lekki uśmiech”?

– Tak, to puz­zle – po­wie­dział – I to bę­dzie Twoje za­da­nie. Twój test. Mu­sisz uło­żyć tyle ka­wał­ków, ile zdo­łasz. Mo­żesz na to po­świę­cić do­wol­ną ilość czasu. Hmm… to zna­czy taką, jaką bę­dziesz w sta­nie tutaj wy­trzy­mać – męż­czy­zna uśmiech­nął się do sie­bie, wy­po­wia­da­jąc te ostat­nie słowa.

– W cza­sie testu nie można opusz­czać tej sali. Nie mo­żesz nic jeść. Nie mo­żesz nic pić. Mo­żesz stąd wyjść w do­wol­nym mo­men­cie, ale jeśli to zro­bisz, nie wolno Ci już tutaj po­wró­cić. Test zo­sta­je za­koń­czo­ny. Jeśli zde­cy­du­jesz się prze­rwać test, na­ci­śnij czer­wo­ny guzik, który znaj­du­je się tu, w tym miej­scu, na lu­strza­nej ścia­nie… – Prze­wod­nik wy­re­cy­to­wał za­sa­dy au­to­ma­tycz­nie, jakby to robił wiele razy wcze­śniej.

– Ko­lej­na za­sa­da do­ty­czy spo­so­bu po­ru­sza­nia się. Jak wi­dzisz, puz­zle uło­żo­ne są w kwa­dra­tach, po­mię­dzy nimi wy­zna­czo­ne są alej­ki. Po­ru­szać wolno ci się je­dy­nie po alej­kach, pod żad­nym po­zo­rem nie mo­żesz wcho­dzić na kwa­dra­ty. Myślę, że ścież­ki są wy­star­cza­ją­co sze­ro­kie i wy­god­ne, więc nie bę­dziesz miała pro­ble­mów z tym, aby się w nich zmie­ścić. Po­dob­nie jak kwa­dra­ty z puz­zla­mi – one są wy­star­cza­ją­co wą­skie, byś bez trudu do­sta­ła się do każ­de­go ele­men­tu, któ­rym je­steś za­in­te­re­so­wa­na.

– Jak ro­zu­miem, ob­ra­zek będę mogła ukła­dać w tym dużym, czar­nym kwa­dra­cie na środ­ku sali? – za­py­ta­ła Ju­liet.

Bez­ce­re­mo­nial­nie po­sta­wio­ne py­ta­nie wy­wo­ła­ło u męż­czy­zny lekki wstrząs. Naj­wy­raź­niej nie był przy­zwy­cza­jo­ny do bez­po­śred­nio­ści i braku za­ha­mo­wań. Zlu­stro­wał ją prze­cią­gle wzro­kiem, po czym od­po­wie­dział dziw­nym tonem:

– Tak, do tego wła­śnie służy ten ob­szar. To jest ta­bli­ca, po któ­rej mo­żesz rów­nież swo­bod­nie się po­ru­szać.

– Czy masz jesz­cze ja­kieś py­ta­nie? – ode­zwał się ostat­ni dość apo­dyk­tycz­nie, jed­no­cze­śnie pod­no­sząc do góry prawą brew i, po raz pierw­szy, po­pa­trzył w jej oczy.

– Tak, wła­ści­wie jedno. Eee… A co jeśli będę chcia­ła siku? – padło nie­śmia­łe py­ta­nie.

Prze­wod­nik po­pa­trzył na nią, jakby po­wie­dzia­ła coś wręcz nie­praw­do­po­dob­ne­go. Nie­by­wa­łe­go. Od­po­wie­dział z nutką po­gar­dy w gło­sie:

– Cóż, żeby sko­rzy­stać z ubi­ka­cji trze­ba wyjść z sali. Znasz za­sa­dy, zgod­nie z nimi to ozna­cza ko­niec testu – opo­wie­dział, a w jego gło­sie sły­chać było ledwo do­strze­gal­ną nutkę iro­nii…

– “Nie bę­dzie­cie chyba mu­sie­li mar­no­wać zbyt dużo czasu” – po­my­śla­ła do sie­bie Ju­liet – ”Nie ko­rzy­sta­łam z ubi­ka­cji od rana”.

 

***

To za­baw­ne. My, jako ludz­kie wspól­no­ty, wy­cho­wu­je­my dzie­ci po to, by „przy­sto­so­wać je do życia w spo­łe­czeń­stwie”, po­świę­ca­my wiele wy­sił­ku, by po­tra­fi­ły w do­ro­słym życiu żyć, by osią­gnę­ły „suk­ces”. Uczy­my, co wy­pa­da, a co nie, wpa­ja­my im jak po­win­na za­cho­wy­wać się dobra żona, a jakie obo­wiąz­ki ma dobry mąż. A potem te “wy­cho­wa­ne“ dzie­ci mają do nas żal, że im coś na­rzu­ca­li­śmy i po­świę­ca­ją nie­mal całe swoje do­ro­słe życie, by się od tych uwa­run­ko­wań uwol­nić.

 

Z pa­mięt­ni­ków Ka­the­ri­ny Wiel­kiej, Pierw­szej Na­uczy­ciel­ki Pią­te­go Wy­mia­ru

 

Prze­wod­nik jesz­cze raz za­py­tał, czy zro­zu­mia­ła wszyst­kie za­sa­dy, a potem na­ci­snął czer­wo­ny guzik i lu­strza­na ścia­na roz­stą­pi­ła się. Kiedy znik­nął za au­to­ma­tycz­nie za­su­wa­ją­cy­mi się drzwia­mi, Ju­liet zo­sta­ła cał­kiem sama i wy­bu­chnęła gło­śnym śmie­chem. Nie wie­dzia­ła dla­cze­go. Być może była to forma od­re­ago­wa­nia sil­ne­go stre­su, pod wpły­wem któ­re­go znaj­do­wa­ła się przez ostat­ni ty­dzień. Nie­mal­że wszyst­ko, co w prze­cią­gu tego czasu wi­dzia­ła i sły­sza­ła, sta­no­wi­ło za­prze­cze­nie po­rząd­ku świa­ta, jaki znała, ja­kie­go ją uczo­no, i w jaki na­ka­zy­wa­no wie­rzyć.

Dziew­czyn­ka nie do końca ro­zu­mia­ła, co się dzie­je oraz dla­cze­go W OGÓLE się tutaj zna­la­zła. Ty­dzień temu za­bra­no ją z domu, udzie­la­jąc je­dy­nie enig­ma­tycz­nych wy­ja­śnień – miała roz­po­cząć nauki w szko­le, w Dys­tryk­cie Cen­tral­nym. Na py­ta­nia do­ty­czą­ce tego, z czego bę­dzie żyła i gdzie bę­dzie miesz­kać usły­sza­ła, iż jeśli do­brze wy­pad­nie pod­czas testu, otrzy­ma sty­pen­dium oraz miej­sce w In­ter­na­cie. Na py­ta­nie do­ty­czą­ce tego, gdzie bę­dzie się uczyć, sły­sza­ła od­po­wiedź, że wszyst­ko za­le­ży od wy­ni­ków testu. Na py­ta­nie do­ty­czą­ce tego, co bę­dzie jeśli nie za­li­czy testu – nie usły­sza­ła żad­nej od­po­wie­dzi. Nie usły­sza­ła rów­nież ja­kiej­ko­wiek wska­zów­ki do­ty­czą­cej tego, na czym ten test ma po­le­gać.

– Do­wiesz się w swoim cza­sie – to je­dy­ne, co wtedy usły­sza­ła.

Teraz się do­wie­dzia­ła… To był TEN test! To było TO ar­cy­waż­ne i ta­jem­ni­cze za­da­nie. Po TO zo­sta­ła ode­rwa­na od ro­dzi­ny. Miała uło­żyć puz­zle.

Do­praw­dy, jak w ta­kiej sy­tu­acji można po­wstrzy­mać się śmie­chu?

To z tego po­wo­du ty­dzień temu dwaj pa­no­wie w dłu­gich płasz­czach sta­nę­li przed jej domem i za­pro­si­li ojca na kon­wer­sa­cję. Roz­mo­wa miała miej­sce w domu pa­ra­fial­nym, matka nie mogła w niej uczest­ni­czyć. Treść roz­mo­wy nie była ­zna­na ni­ko­mu z po­stron­nych. W każ­dym bądź razie oj­ciec – nie­zwy­kle po­boż­ny czło­wiek, który wie­lo­krot­nie wy­gła­szał mowy na temat ko­niecz­no­ści za­cho­wa­nia jed­no­ści w ro­dzi­nie oraz wy­strze­ga­nia się wpły­wów wy­zwo­lo­nych ide­olo­gii – nagle wy­ra­ził zgodę na to, by Ju­liet uzy­ska­ła moż­li­wość po­bie­ra­nia nauk nie tylko poza lo­kal­ną szko­łą pa­ra­fial­ną, ale także w innym dys­tryk­cie.

Ta­jem­ni­cą po­zo­sta­ło, jaki ar­gu­ment miał osta­tecz­ny wpływ na de­cy­zję ojca. Nie­wąt­pli­wie ważne oka­za­ły się za­pew­nie­nia nie­zna­jo­mych, że dzię­ki szko­le zdo­bę­dzie kwa­li­fi­ka­cje nie­zbęd­ne do tego by być słu­żeb­ni­cą świą­ty­ni, a zdo­by­ta wie­dza przy­bli­ży ją do Boga. Obec­ność przy roz­mo­wie dwóch przed­sta­wi­cie­li Du­cho­wień­stwa, w tym sa­me­go Pa­sto­ra, na pewno utwier­dzi­ła go w prze­ko­na­niu, że córka zo­sta­nie od­da­na w dobre ręce, a wy­kształ­ce­nie, które otrzy­ma, bę­dzie słu­ży­ło “wła­ści­wym” celom. Nie bez zna­cze­nia rów­nież po­zo­sta­wał fakt, że w trak­cie kon­wer­sa­cji prze­ka­za­no ojcu małą, białą, szczel­nie za­mknię­tą ko­per­tę.  

Tak czy owak, oj­ciec wró­cił do domu i oznaj­mił, iż Ju­liet bę­dzie po­bie­rać nauki w Dys­tryk­cie Cen­tral­nym – Rodan. Dodał, że wy­jeż­dża już na­stęp­ne­go dnia rano – więc ro­dzi­na ma tylko dzi­siej­sze po­po­łu­dnie, by się po­że­gnać, a ona sama ma tylko to jedno po­po­łu­dnie, by się spa­ko­wać.

Na­stęp­nie po­ło­żył białą ko­per­tę na stole. Na ten widok matka zbla­dła, za­czę­ła się trząść. Po­de­szła do stołu, chwy­ci­ła pa­ku­nek i rzu­ci­ła z wście­kło­ścią w wiel­ką me­ta­lo­wą skrzy­nię, sto­ją­cą w rogu kuch­ni.

Ostat­nie­go po­po­łu­dnia w domu pa­no­wa­ła fa­tal­na at­mos­fe­ra. Do końca nie wia­do­mo, co naj­bar­dziej wszyst­kim do­skwie­ra­ło – po­czu­cie winy nie­któ­rych człon­ków ro­dzi­ny (tych bar­dziej przy­zwo­itych z ro­dzeń­stwa), za­zdrość czy też ra­dość in­nych, po­nie­waż po­zby­wa­ją się „kon­ku­ren­cji”. Je­dy­nie w za­cho­wa­niu matki i naj­młod­szej Ber­na­det­ty, dało się wy­czuć szcze­ry, nie­skry­wa­ny żal.

Trud­no było nie za­uwa­żyć na­głe­go spad­ku na­pię­cia, kiedy Ju­liet wsta­ła od stołu i po­wie­dzia­ła, że musi się spa­ko­wać i po­ło­żyć wcze­śniej przed po­dró­żą. Ko­rzy­sta­jąc z pre­tek­stu, dziew­czyn­ka udała do dru­gie­go po­ko­ju, sta­no­wią­ce­go za­ra­zem ich je­dy­ną sy­pial­nię.

Kiedy za­mknę­ła za sobą drzwi, od­czu­ła ol­brzy­mią ulgę. Ten jeden, je­dy­ny raz oka­za­ło się, że nie­ustan­ny brak pie­nię­dzy miał swoje po­zy­tyw­ne aspek­ty. Przy­naj­mniej pa­ko­wa­nie nie sta­no­wiło dla niej zbyt du­że­go pro­ble­mu. Dziew­czyn­ka miała bo­wiem do za­bra­nia tylko jeden kom­plet ubrań i jedną parę butów. Cho­ciaż buty aku­rat ­chęt­nie by wy­rzu­ci­ła. Naj­bar­dziej w całej tej bie­dzie nie­na­wi­dzi­ła tego, że nie miała po­rząd­nych, wy­god­nych trze­wi­ków. Ta­kich lek­kich, ela­stycz­nych, z mięk­kim pod­bi­ciem. Ta­kich, które nie prze­ma­ka­ły­by przy naj­mniej­szy­m desz­czy­ku, i nie sta­no­wi­ły­by atra­py ja­kie­go­kol­wiek obu­wia.

Była pią­tym, ale nie ostat­nim dziec­kiem Teo­do­ra i Marii, miała sześć lat. Sió­dem­ka ro­dzeń­stwa odzie­dzi­czy­ła wy­gląd po ojcu. Wszy­scy, za wy­jąt­kiem Ju­liet, byli krępi, ma­syw­ni i po­wol­ni. Na swoje nie­szczę­ście, wy­róż­nia­ła się na ich tle dość znacz­nie. Po­dob­nie tak jak matka, po­ru­sza­ła się z gra­cją, lekko i zwin­nie. Po­tra­fi­ła, jak nikt z ro­dzi­ny, wspi­nać się na drze­wa i oko­licz­ne góry, czym wie­lo­krot­nie draż­ni­ła star­sze ro­dzeń­stwo. Le­piej za­kła­da­ła sidła, le­piej grała w piłkę i strze­la­ła z łuku.

Odkąd pa­mię­ta, za­da­wa­ła dużo pytań, pytań, na które matka od­po­wia­dać nie chcia­ła, a oj­ciec, sły­sząc je, bar­dzo się zło­ścił. Ostat­ni­mi czasy zre­zy­gno­wa­ła więc z tego zwy­cza­ju, zwłasz­cza, że nikt z po­zo­sta­łych człon­ków ro­dzi­ny nie wy­ka­zy­wał ta­kiej do­cie­kli­wo­ści. Oka­za­ło się jed­nak, że nic się nie zmie­ni­ło w za­cho­wa­niu ojca. W jej to­wa­rzy­stwie nader czę­sto sta­wał się roz­draż­nio­ny…

Na wspo­mnie­nie ojca, dziew­czy­na wzdry­gnę­ła się i za­czę­ła prze­cha­dzać się po sali, trzy­ma­jąc się – zgod­nie z in­struk­cją – wy­ty­czo­nych ale­jek. Pa­trzy­ła na tą nie­zli­czo­ną ilość ele­men­tów, za­sta­na­wia­jąc się jed­no­cze­śnie nad tym, jakim cudem mia­ła­by do­pa­so­wać do sie­bie choć­by dwa. Wie­dzia­ła, co praw­da, na czym po­le­ga za­ba­wa w puz­zle, ukła­da­ła je kilka razy w życiu w domu Pa­try­cji – córki Pa­sto­ra (nie można po­wie­dzieć by była to czyn­ność, którą uwa­ża­ła za pa­sjo­nu­ją­cą). Ale tamte puz­zle skła­da­ły się ze stu ka­wał­ków, do­dat­ko­wo na pu­de­łecz­ku znaj­do­wał się ob­ra­zek, sta­no­wią­cy dość istot­ną pod­po­wiedź.

Na­to­miast tutaj, w tej sali, tych ele­men­tów było ty­sią­ce, wręcz ty­sią­ce ty­się­cy, a ja­kiej­kol­wiek pod­po­wie­dzi lub ele­men­tar­nych wska­zó­wek mó­wią­cych cho­ciaż­by o tym, jak za­cząć, jakoś ni­g­dzie nie było widać. Ju­liet cho­dzi­ła więc mia­ro­wym kro­kiem wzdłuż ale­jek, pa­trząc bez­myśl­nie na ele­men­ty ukła­dan­ki. Krok za kro­kiem, krok, krok, krok, skręt w prawo, krok, krok, krok, skręt w lewo, krok, krok, krok, krok, krok, krok…

Trud­no okre­ślić, jak długo spa­ce­ro­wa­ła, jed­nak po pew­nym do­zna­ła cze­goś w ro­dza­ju oczo­plą­su. Ogar­nę­ło ją dziw­ne uczu­cie, po­dob­ne do tego, które to­wa­rzy­szy­ło jej chwi­lę przed tym, jak we­szła do sali te­sto­wej. Usły­sza­ła dziw­ny szum w uszach, rytm mar­szu uległ au­to­ma­tycz­ne­mu spo­wol­nie­niu. Ku swo­je­mu zdzi­wie­niu, znów miała wra­że­nie, jakby ota­cza­ją­ce ją lu­strza­ne ścia­ny pul­so­wa­ły, a na ich po­wierzch­ni za­czę­ły się po­ja­wiać okrę­gi. Puz­zle pul­so­wa­ły. Nie­któ­re jakby ja­śnia­ły, inne sta­wa­ły się brud­ne, ciem­ne i za­mglo­ne. Ogar­nął ją nie­sa­mo­wi­ty spo­kój, serce i od­dech zwol­ni­ły, sala zda­wa­ła się prze­ma­wiać do niej grą świa­tła i cieni… Po­pa­dła w uczu­cie bło­go­sta­nu i peł­nej, nie­skoń­czo­nej wol­no­ści. Nagle nie­istot­ne stało się to, kim była do tej pory, nie­istot­ne stało się po­czu­cie winy, uraza, jaką żywił do niej oj­ciec, bieda, re­li­gia i fakt, że w hie­rar­chii lo­kal­nej spo­łecz­no­ści za­wsze mu­sia­ła stać na końcu. Nie­waż­ne było, jak po­to­czą się jej dal­sze losy. Była wolna…. Ab­so­lut­nie wolna. Wol­ność i pokój ponad wszel­kie zro­zu­mie­nie…

 

***

Ludz­kość osią­gnę­ła stan roz­wo­ju, w któ­rym sama może kie­ro­wać swoją ewo­lu­cją. Każdy po­je­dyn­czy czło­wiek ma moż­li­wość wy­bo­ru. Z tych po­je­dyn­czych jed­nost­ko­wych wy­bo­rów two­rzy się pro­ces. A wy­ni­ka­ją­cy z tego pro­ce­su roz­łam bę­dzie miał w przy­szło­ści skut­ki tak po­waż­ne, że ich kon­se­kwen­cje są trud­ne do prze­wi­dze­nia. Już teraz bo­wiem, obok ludzi pra­cu­ją­cych in­ten­syw­nie nad wła­snym roz­wo­jem po to, by osią­gnąć głęb­szy po­ziom świa­do­mo­ści, wciąż jesz­cze są inni, upar­cie przy­wią­za­ni do form i wła­sne­go ego, są wresz­cie tacy, któ­rzy w ogóle ne­gu­ją ist­nie­nie pro­ce­su ewo­lu­cji…

 

Z pa­mięt­ni­ków Ka­the­ri­ny Wiel­kiej, Pierw­szej Na­uczy­ciel­ki Pią­te­go Wy­mia­ru

 

Prze­wod­nik wszedł do Po­ko­ju Ob­ser­wa­cji, gdzie sie­dział już przed pul­pi­tem kom­pu­te­ra dzi­siej­szy współ­pra­cow­nik – Ni­ko­dem. Ni­ko­dem miał sta­tus Ope­ra­to­ra, mimo że jesz­cze nie ukoń­czył wszyst­kich szko­leń i nie prze­szedł Testu Koń­co­we­go. To nie­wąt­pli­wie do­brze świad­czy­ło o jego do­tych­cza­so­wych umie­jęt­no­ściach.

– Cześć, Jake – usły­szał na przy­wi­ta­nie. – I jakie masz prze­czu­cia á pro­pos tej małej?

Prze­wod­nik po­pa­trzył się na to­wa­rzy­sza i wes­tchnął. “Jakiż on młody, iry­tu­ją­co wręcz młody” – po­my­ślał, po­pa­da­jąc jed­no­cze­śnie w przy­gnę­bia­ją­cą me­lan­cho­lię.

Ostat­nio czę­sto do­pa­dał go tego typu na­strój, co było o tyle nie­bez­piecz­ne, iż ge­ne­ro­wa­ło ne­ga­tyw­ną ener­gię. Jake za­no­to­wał w pa­mię­ci, że musi nad tym po­pra­co­wać, oczy­ścić się, zanim ener­gia za­bu­rzy jego kon­takt z Uni­wer­sal­ną Świa­do­mo­ścią. Tym­cza­sem po­sta­no­wił zro­bić wszyst­ko, by nie po­ka­zać po sobie nie naj­lep­sze­go hu­mo­ru. Dla­te­go też, kiedy zadał py­ta­nie, nadał swo­je­mu to­no­wi wyraz neu­tral­ny i pro­fe­sjo­nal­ny.

 – Ona chyba po­cho­dzi z dys­tryk­tu ty­po­wo rol­ni­cze­go, czyż nie?  – za­py­tał z cie­ka­wo­ści.

 – Chyba tak – od­po­wie­dział Ni­ko­dem w cha­rak­te­ry­stycz­ny dla sie­bie, nie­fra­so­bli­wy spo­sób – a czemu py­tasz?

 Po raz ko­lej­ny ude­rzy­ła go mło­dość i lek­kość bytu to­wa­rzy­sza. Wy­gląd fi­zycz­ny nie zdra­dzał w żaden spo­sób, ist­nie­ją­cej mię­dzy nimi, aż tak dużej róż­ni­cy wieku. Na pozór Jake wy­glą­dał na star­sze­go o około dwa­dzie­ścia ziem­skich, sta­rych lat. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak uro­dził się sto trzy­dzie­ści osiem lat wcze­śniej. Sto trzy­dzie­ści osiem dłu­gich lat … o tyle lat dłu­żej do­świad­czał wszyst­kich emo­cji.

Prze­wod­nik wie­dział z całą pew­no­ścią, iż wiek Ni­ko­dema nie prze­kro­czył jesz­cze dwu­dzie­stu czte­rech wio­sen. Wi­dział go kie­dyś na ko­ry­ta­rzu uczel­ni, bie­gną­ce­go za rękę ze swoją dziew­czy­ną. Byli za­ko­cha­ni, bez­tro­scy, świa­do­mi, pięk­ni… Ta­kie­go uczu­cia można do­świad­czyć raz, dwa, no może trzy razy w życiu. On sam wy­glą­dał na nie wię­cej niż czter­dzie­ści pięć lat. „Na takie sma­ko­wi­te, przy­stoj­ne czter­dzie­ści pięć”, jak to okre­śli­ły kie­dyś ko­le­żan­ki Ni­ko­de­ma. W rze­czy­wi­sto­ści miał ponad sto sześć­dzie­siąt. Do­kład­nie sto sześć­dzie­siąt dwa. Tak duża, cza­so­wa prze­paść po­wo­do­wa­ła rów­nież róż­ni­cę w prze­ży­wa­niu rze­czy­wi­sto­ści. Nie cho­dzi o to, że nie mógł­by się już za­ko­chać… Nie­ste­ty, po takim cza­sie nawet w prze­ży­wa­niu mi­ło­ści po­ja­wia­ją się sche­ma­ty, brak w niej świe­żo­ści i pod­sta­wo­wych ele­men­tów za­sko­cze­nia… A to dla Jake’a sta­wa­ło się coraz bar­dziej przy­tła­cza­ją­ce.

 Co gor­sza, samo uczu­cie przy­tło­cze­nia było dla niego czymś nie­bez­piecz­nym i w spo­sób bez­po­śred­ni za­gra­ża­ło wy­pra­co­wa­nym przez lata umie­jęt­no­ściom. Bez­względ­nie mu­siał do­trzeć do praw­dzi­wej ich przy­czy­ny. Po­sta­no­wił jed­nak swoje obawy „odło­żyć na póź­niej”, by w bar­dziej in­tym­nym mo­men­cie to, co nie­bez­piecz­ne, pod­dać głęb­szej ana­li­zie.

Kon­cen­tru­jąc się po­now­nie na pracy, od­po­wie­dział:

– Widać so­cja­li­za­cję cha­rak­te­ry­stycz­ną dla dys­tryk­tów rol­ni­czych. Dziec­ko bied­ne i za­nie­dba­ne emo­cjo­nal­nie. Mała wy­ka­zu­je duże przy­wią­za­ne do sym­bo­li zwią­za­nych z wiarą, po­nad­to w jej wy­cho­wa­niu re­li­gij­nym sto­so­wa­no lęk i przy­mus. Sam nie wiem, co my­śleć, jak dla mnie ona jest już za bar­dzo uwa­run­ko­wa­na. Ale, jak wiemy, moje wra­że­nie ni­cze­go nie prze­są­dza i o ni­czym nie świad­czy. Praw­dę, jak za­wsze, powie nam Al­go­rytm – wy­po­wia­da­jąc te słowa wró­cił my­śla­mi do sa­mych pod­staw ich Zgro­ma­dze­nia.

Nie było już ta­jem­ni­cą, zwłasz­cza wśród In­tu­icyj­nych, że cały ten pokój był po pro­stu jed­nym wiel­kim kom­pu­te­rem. Ścia­ny po­miesz­cze­nia wy­ło­żo­ne zo­sta­ły ma­ły­mi dio­da­mi, każda dioda była od­po­wied­ni­kiem jed­ne­go z ka­wał­ków puz­zli znaj­du­ją­cych się w sali te­sto­wej. Dioda roz­świe­tla­ła się, gdy dziec­ko wzię­ło do ręki od­po­wia­da­ją­cy jej ele­ment. Pod­czas eg­za­mi­nu ważne było wszyst­ko. Ważna oka­zy­wa­ła się nawet ko­lej­ność do­ty­ka­nych ele­men­tów oraz kolor świa­tła diody. Obie sale, te­sto­wą i ob­ser­wa­cji, ob­słu­gi­wał pro­ce­sor umiesz­czo­ny na pię­trze po­ni­żej.

Wszyst­ko, co­kol­wiek dzia­ło się w sali te­sto­wej, było na­gry­wa­ne i mo­ni­to­ro­wa­ne. Na­gry­wa­ne było więc za­cho­wa­nie zda­ją­cych, każdy ich ruchu i od­dech (ataki śmie­chu także). Na­gry­wa­ne było każde po­ło­że­nie puz­zli, każda kon­fi­gu­ra­cja po­wsta­ła w wy­ni­ku pracy mło­dych adep­tów. Na­to­miast pod­ło­ga w sali była ni­czym innym jak wiel­kim, elek­tro­nicz­nym pa­ne­lem, wy­chwy­tu­ją­cym nie tylko ruchy po­je­dyn­cze­go ele­men­tu, ale rów­nież ich kon­fi­gu­ra­cje.

Po­wsta­ły w ten ma­te­riał był nie­zwy­kle cenny. Pod­da­wa­no go szcze­gó­ło­wej, kil­ku­eta­po­wej ana­li­zie. W za­mierz­chłych, za­bo­bon­nych cza­sach prak­ty­ko­wa­no cza­sa­mi wró­że­nie z fusów. To, co tutaj się dzia­ło przy­po­mi­na­ło wró­że­nie z puz­zli, z tą róż­ni­cą jed­nak, że wynik “wróż­by” nie two­rzył dwu­znacz­no­ści, nie po­zwalał na ja­kie­kol­wiek in­ter­pre­ta­cje.

Trzech nie­za­leż­nych Dra­pież­ni­ków ana­li­zo­wa­ło be­ha­wio­ral­ne aspek­ty testu, bio­rąc pod uwagę mię­dzy in­ny­mi do­tych­cza­so­we uwa­run­ko­wa­nia, ide­olo­gię, dys­trykt po­cho­dze­nia i wa­run­ki spo­łecz­ne, w któ­rych dzie­ci były do­tych­czas wy­cho­wy­wa­ne.

Ob­ser­wa­tor stwier­dzał, czy ma­łe­mu kan­dy­da­to­wi udało się pra­wi­dło­wo zło­żyć ze sobą cho­ciaż­by dwa ka­wał­ki. Puz­zli było bo­wiem tak wiele i tak nie­wie­le się mię­dzy sobą róż­ni­ły, iż czę­sto miało miej­sce tak zwane „po­zor­ne do­pa­so­wa­nie ele­men­tów”. W ta­kiej sy­tu­acji puz­zle wy­glą­da­ły na uło­żo­ne, rów­nież dziec­ko prze­ko­na­ne było o tym, że zło­ży­ło dwa pa­su­ją­ce do sie­bie ka­wał­ki. Było to jed­nak je­dy­nie wra­że­nie, bli­skie praw­dy, acz­kol­wiek my­lą­ce. Nie­mniej jed­nak, w przy­pad­ku gdy miało miej­sce „po­zor­ne do­pa­so­wa­nie” trzech i wię­cej ele­men­tów, czy­ni­ło to z dziec­ka słu­cha­cza Szko­ły Ma­te­ma­ty­ków, nie­za­leż­nie od wy­ni­ków po­zo­sta­łych eta­pów. Świad­czy­ło to bo­wiem o wro­dzo­nej, wy­so­kiej umie­jęt­no­ści ana­li­zy prze­strzen­nej, a jej po­sia­da­nie wią­za­ło się z nie­zwy­kle obie­cu­ją­cą dla celów In­tu­icyj­nych struk­tu­rą umy­słu.

Na trze­cim, naj­waż­niej­szym, klu­czo­wym po­zio­mie całą po­wsta­łą kon­fi­gu­ra­cję pod­da­wa­no ana­li­zie przez pro­gram kom­pu­te­ro­wy opar­ty na Al­go­ryt­mie.

“Czym w isto­cie jest Al­go­rytm”? Jake zadał to py­ta­nie sam sobie, po raz ko­lej­ny ule­ga­jąc ta­jem­ni­czej no­stal­gii. Przy­po­mniał sobie z roz­rzew­nie­niem czasy, w któ­rych po­zna­wał Go po raz pierw­szy, po­now­nie po­czuł te emo­cje, pul­su­ją­cy szum w uszach… to wszyst­ko, co po­ja­wia­ło się za­wsze, gdy po­zna­wał praw­dę.

 

 “Al­go­rytm… Wiel­ki Al­go­rytm. Wiel­ki w swo­jej pro­sto­cie i nie­omyl­no­ści”. Jake au­to­ma­tycz­nie za­czął cy­to­wać ak­sjo­ma­ty al­go­ryt­micz­ne.

 

Al­go­rytm na­pi­sa­ny był ponad dwa ty­sią­ce lat temu przez Pię­ciu Pierw­szych z Wglą­dem w Piąty Wy­miar. Od tego czasu umoż­li­wiał roz­po­zna­nie In­tu­icyj­nych, osób z po­gra­ni­cza Czwar­te­go i Pią­te­go Wy­mia­ru. Od­dzie­lał ziar­na od plew. Wska­zy­wał ob­da­rzo­nych darem w spo­sób jed­no­znacz­ny i nie­omyl­ny. “Roz­po­zna­wał” tych, któ­rzy po­sia­da­li po­ten­cjal­ną umie­jęt­ność in­tu­icyj­ne­go wy­czu­wa­nia wska­zó­wek pły­ną­cych z Pią­te­go Wy­mia­ru, dla któ­rych życie w czte­rech wy­mia­rach oka­zy­wa­ło się ogra­ni­cza­ją­ce. Dla­cze­go to robił? Gdyż je­dy­nie przy od­po­wied­niej tech­ni­ce i wcze­śnie roz­po­czę­tym szko­le­niu osoby te na­by­wa­ły, raz le­piej, raz go­rzej roz­wi­nię­tą, umie­jęt­no­ść wglą­du w pię­cio­wy­mia­ro­wą rze­czy­wi­stość.

 

“Świę­ty Al­go­rytm”…

 

Dowód na to, że Ci, któ­rzy stwo­rzy­li cały ten sys­tem byli praw­dzi­wi, a Piąty Wy­miar ist­nie­je. Po­śred­ni dowód praw­dzi­wo­ści teo­rii, za­kła­da­ją­cych ist­nie­nie znacz­nie więk­szej ilo­ści wy­mia­rów. Gdyby nie Al­go­ryt­m, łatwo można by za­cząć my­śleć, że cały ten sys­tem, wszyst­kie ry­tu­ały Zgro­ma­dze­nia In­tu­icyj­nych są po pro­stu ko­lej­ną re­li­gią, na­ka­zu­ją­cą wie­rzyć w do­gma­ty i za­cho­wy­wać się we­dług na­rzu­co­nych z góry zasad. Jed­nak ani In­tu­icyj­ni nie sta­no­wi­li for­ma­cji re­li­gij­nej (cho­ciaż je­dy­nie pod taką przy­kryw­ką ich ist­nie­nie było w obec­nym Po­dzia­le Wła­dzy moż­li­we), ani sam test nie sta­no­wił ko­lej­ne­go ry­tu­ału re­li­gij­ne­go.

 

“Wiel­ka Ma­cierz, która się nie myli”

 

Al­go­rytm do­wo­dził, że po­zo­sta­łe wy­mia­ry ist­nie­ją nie tylko w sen­sie ma­te­ma­tycz­nym. Każdy koń­czą­cy pod­sta­wo­wy kurs ma­te­ma­ty­ki po­tra­fi wy­ko­nać pro­ste dzia­ła­nia na ma­cier­zach. Oczy­wi­stym staje się wtedy fakt, że dzia­ła­nia te można rów­nież wy­ko­nywać na n-nie­skoń­czo­nej licz­bie wy­mia­rów. Bo­le­śnie ogra­ni­czo­ny zdaje się być umysł prze­cięt­ne­go czło­wie­ka, kiedy staje wobec tej “teo­re­tycz­nej”, ale w grun­cie rze­czy dość pro­stej w za­pi­sie nie­skoń­czo­no­ści . Więk­szość przed­sta­wi­cie­li ludz­ko­ści w spo­sób na­tu­ral­ny ro­zu­mie je­dy­nie trzy wy­mia­ry: dłu­gość, sze­ro­kość i wy­so­kość. Ma­cierz trój­wy­mia­ro­wa. Na to na­kła­da­my czas. Ma­cierz czte­ro­wy­mia­ro­wa. Pią­te­go wy­mia­ru nie je­ste­śmy sobie wy­obra­zić. Nasze umy­sły są zbyt ogra­ni­czo­ne. Do­wo­dzi, iż ludz­kość utknę­ła w 3+1 wy­mia­ro­wej pod­prze­strze­ni peł­ne­go wszech­świa­ta.

 

“Prze­po­wied­nia”…

 

Al­go­rytm zo­stał na­pi­sa­ny w sys­te­mie bi­nar­nym, a na­stęp­nie zde­fi­nio­wa­ny w ję­zy­ku pro­gra­mo­wa­nia stwo­rzo­nym spe­cjal­nie dla tego dzia­ła­nia. Język pro­gra­mo­wa­nia ra­czej „nie po­cho­dził z tego świa­ta”. Od ponad dwóch wie­ków nie­ uda­ło się go sku­tecz­nie za­im­ple­men­to­wać w żadną inną ma­szy­nę li­czą­cą, stwo­rzo­ną przez isto­ty czte­ro­wy­mia­ro­we (lub 4+ wy­mia­ro­we).

Al­go­rytm jest ści­śle zwią­za­ny z prze­po­wied­nią, jest jed­no­cze­śnie na­rzę­dziem jej re­ali­za­cji. Pię­ciu Pierw­szych z Wglą­dem w Piąty Wy­miar po­ja­wi­ło się sa­mo­rod­nie ponad dwa ty­sią­ce lat temu, by ura­to­wać ludz­kość, sto­ją­cą wtedy u progu sa­mo­za­gła­dy. Prze­po­wied­nia zaś mówi, że po­ja­wią się po­now­nie isto­ty ro­zu­mie­ją­ce Piąty Wy­miar w spo­sób rów­nie bez­po­śred­ni. Osoby, dla któ­rych czas sta­nie się ni­czym pa­gó­rek, po któ­rym będą swo­bod­nie spa­ce­ro­wać. Po­ja­wie­nie się ludzi o ta­kich zdol­no­ściach okaże się dla ludz­ko­ści prze­ło­mem, wiel­ką szan­są i szczę­ściem. Naj­praw­do­po­dob­niej zwia­sto­wać bę­dzie jed­no­cze­śnie zbli­ża­ją­ce się, wiel­ce prawdopodobne,­ nie­bez­pie­czeń­stwo za­gła­dy.

Przy­gnębiony Jake za­czął za­da­wać sobie py­ta­nia:

“Do czego tak na­praw­dę spro­wa­dza się nasza rola? Kim by­li­śmy przez wieki? “

Praw­dą było to, iż do Zgro­ma­dze­nia przyj­mo­wa­no je­dy­nie osoby wy­ty­po­wa­ne przez Al­go­rytm. Tylko te. Z re­gu­ły, wśród spo­łe­czeństw cen­tral­nych, po­sia­da­nie In­tu­icyj­ne­go w ro­dzi­nie ucho­dzi­ło za powód do dumy i pod­no­si­ło rangę spo­łecz­ną. Wielu bo­ga­czy z Dys­tryk­tu Środ­ko­we­go usi­ło­wa­ło „przy­go­to­wać” swoje dzie­ci do testu, co w osta­tecz­nym roz­ra­chun­ku oka­zy­wa­ło się dzia­ła­niem zu­peł­nie bez­sen­sow­nym.

Z kolei dys­tryk­ty mar­gi­nal­ne miały “kon­ser­wa­tyw­no–wy­zna­nio­wy” cha­rak­ter. Od ty­się­cy lat Du­cho­wień­stwo ma­ni­pu­lo­wa­ło tam po­ję­ciem wol­no­ści, cier­pli­wie bu­du­jąc swój mo­no­pol na kształ­to­wa­nie mo­ral­no­ści i za­rzą­dza­nie ludz­ką du­cho­wo­ścią. In­tu­icyj­ni wy­zna­cza­li do testu dzie­ci z tam­tych oko­lic je­dy­nie w przy­pad­ku, gdy ist­nia­ły ku temu wy­raź­ne prze­słan­ki. Samo przy­stą­pie­nie do eg­za­mi­nu wy­wie­ra­ło bo­wiem dra­ma­tycz­ny wpływ dal­sze życie mło­de­go czło­wie­ka. Po­nad­to, wy­cho­wy­wa­nie ta­kie­go dziec­ka wią­za­ło się z po­czu­ciem wsty­du, a nie­kie­dy, wręcz z ostra­cy­zmem spo­łecz­nym.

Ponad dwa ty­sią­ce lat temu Zgro­ma­dze­nie In­tu­icyj­nych i Du­cho­wień­stwo (przed­sta­wi­cie­le ów­cze­śnie dzier­żą­cych wła­dzę re­li­gii) za­war­li pakt. Na jego mocy, nie­za­leż­nie od pla­ne­ty po­cho­dze­nia, na­le­ża­ło wydać In­tu­icyj­nym każde dziec­ko, któ­rym Zgro­ma­dze­nie było za­in­te­re­so­wa­ne. Wa­ru­nek ten miał cha­rak­ter bez­względ­ny, pod ry­go­rem ze­rwa­nia po­ro­zu­mie­nia i na­tych­mia­sto­we­go za­prze­sta­nia świad­cze­nia przez In­tu­icyj­nych usług na rzecz Du­cho­wień­stwa. Mło­dzi adep­ci pod­da­wa­ni byli od wie­ków te­sto­wi, czy tego chcie­li, czy nie. Z tą róż­ni­cą, iż dzie­ci po­cho­dzą­ce z dys­tryk­tów kon­ser­wa­tyw­nych, nie­za­leż­nie od wy­ni­ków te­stów, zo­sta­wa­ły ob­ję­te opie­ką Zgro­ma­dze­nia już do końca ich życia. One nie miały potem do czego wra­cać. W ich do­tych­cza­so­wych śro­do­wi­skach były już “wy­klę­te”. Le­piej, jeśli kon­ty­nu­owa­ły swoje życie z dala od ro­dzi­ny. 

“Zresz­tą, jak takie dziec­ko jak Ju­liet mia­ło­by wró­cić do domu? – po­my­ślał Jake – Prze­cież ona my­śla­ła, iż Dys­trykt Cen­tral­ny znaj­du­je się w od­le­gło­ści nie­wie­le dal­szej niż sto­li­ca jej do­tych­cza­so­we­go po­wia­tu. Boże, ona chyba do tej pory nie zdaje sobie spra­wy z tego, iż od­by­ła po­dróż przez czte­ry ga­lak­ty­ki”.

In­tu­icyj­ni to Zgro­ma­dze­nie Sług Świa­do­mo­ści. Ich pod­sta­wo­we za­ło­że­nie spro­wa­dza się do stwier­dze­nia, że wszyst­ko we wszech­świe­cie jest w mniej­szym lub więk­szym stop­niu ob­da­rzo­ne świa­do­mo­ścią. Ozna­cza to, iż nie jest ona wy­ni­kiem ist­nie­nia ma­te­rii oży­wio­nej (np. czło­wie­ka), ale pod­sta­wą ist­nie­nia wszel­kiej ma­te­rii[1]. Uzna­ją fi­zy­kę świa­do­mo­ści, we­dług któ­rej życie jest fun­da­men­tal­nie jedno. U pod­staw wszel­kich róż­no­rod­no­ści życia ist­nie­je JED­NOŚĆ. U na­szych pod­staw TY i JA je­ste­śmy JED­NYM i tą JED­NIĄ u pod­staw umy­słu i ma­te­rii jest ŚWIA­DO­MOŚĆ – UNI­WER­SAL­NA ŚWIA­DO­MOŚĆ. Świa­do­mość nie jest stwo­rzo­na przez mózg, nie jest je­dy­nie wy­ni­kiem mo­le­ku­lar­no-che­micz­nych pro­ce­sów, ale jest fun­da­men­tal­na w na­tu­rze. Jest samym jej sed­nem, we wszyst­kich ist­nie­ją­cych wy­mia­rach. Je­dy­nie po­przez nią ludz­kość może prze­kro­czyć swoje ogra­ni­cze­nia. In­ny­mi słowy, wszyst­ko co­kol­wiek ist­nie­je, jest świa­do­me.

Świa­do­mość jest więc za­sa­dą po­wszech­ną, prze­ni­ka­ją­cą wszyst­kie wy­mia­ry. Sta­no­wi klu­cz. Na obec­nym, ewo­lu­cyj­nym eta­pie roz­wo­ju ludz­ko­ści jest jed­no­cze­śnie je­dy­ną plat­for­mą umoż­li­wia­ją­cą mię­dzy­wy­mia­ro­wą ko­mu­ni­ka­cję. Po­zwa­la na kon­takt z in­ny­mi wy­mia­ra­mi! Z isto­ta­mi stam­tąd…

Na samą myśl Jake po­czuł dreszcz.

In­tu­icyj­ni od ponad dwóch ty­się­cy lat szu­ka­li moż­li­wo­ści wglą­du w Piąty Wy­miar. Opra­co­wy­wa­li tech­ni­ki, które stwo­rzy­ły­by cho­ciaż­by cień szan­sy na prze­kro­cze­nie ogra­ni­czeń ludz­kiej eg­zy­sten­cji.

Klu­czo­wym za­da­niem było coś jesz­cze…

Sta­nie na stra­ży…

Na po­ste­run­ku…

Pil­no­wa­nie, by to, co po­wsta­ło w wy­ni­ku kon­taktu z Pią­tym Wy­mia­rem, cała zdo­by­ta wie­dza, wy­na­laz­ki, tech­ni­ka, nie zo­sta­ły wy­ko­rzy­sta­ne prze­ciw­ko samej ludz­ko­ści, nie przy­czy­ni­ły się do jej de­struk­cji.

“Trud­no do­praw­dy sobie wy­obra­zić, że wie­dza, któ­rej pil­nu­je­my, stała się do­brem po­wszech­nym. Gdyby do­tar­ła do osób znaj­du­ją­cych się na zbyt ni­skim po­zio­mie świa­do­mo­ści, cał­ko­wi­ta za­gła­da świa­tów jakie znamy, struk­tur spo­łecz­nych i cy­wi­li­za­cji by­ła­by kwe­stią kilku mie­się­cy. No, może kilku lat. Gdyby zo­sta­wić ludzi sa­mych sobie, z tym swoim dą­że­niem do wła­dzy, gdyby nie ła­go­dzić de­struk­cyj­nych pro­ce­sów, uni­ce­stwie­nie na­stą­pi­ło­by już dwa ty­sią­ce lat temu. Za­bi­li­by się sami w sza­leń­czej walce, w szale nie­na­wi­ści, bro­niąc swo­jej toż­sa­mo­ści, ho­no­ru, am­bi­cji, ko­biet… Tylko dzię­ki nam lu­dzie unik­nę­li za­gła­dy” – po­my­ślał Prze­wod­nik, nie bez iro­nii.

Zgro­ma­dze­nie od­kry­ło ist­nie­nie pola świa­do­mo­ści. “Nie­zwy­kle pole”, które roz­prze­strze­nia się mi­liar­dy razy szyb­ciej niż świa­tło i prze­ni­ka każdą ma­te­rię, nie tra­cąc przy tym na in­ten­syw­no­ści. Nie wia­do­mo do­kład­nie, jak szyb­ko się po­ru­sza, nie udało się tego zmie­rzyć. In­tu­icyj­ni do­wie­dzie­li się, jak wy­ko­rzy­stać wła­sno­ści tego pola, na tej pod­sta­wie stwo­rzy­li wy­na­laz­ki o miaż­dżą­cej wręcz sile.

Po­ja­wił się sys­tem łącz­no­ści, za po­mo­cą któ­re­go po­łą­cze­nie z naj­od­le­glej­szy­mi miej­sca­mi w ko­smo­sie do­ko­nu­je się w cza­sie rze­czy­wi­stym, na­tych­miast, bez za­kłó­ceń. Na­daj­nik ob­słu­gu­ją­cy wy­na­la­zek wy­ma­gał mi­ni­mal­nej ilo­ści ener­gii.

Do użyt­ku po­wszech­ne­go wpro­wa­dzo­no stat­ki ko­smicz­ne, po­dró­żu­ją­ce mię­dzy ga­lak­ty­ka­mi w cza­sie, który nie jest mie­rzo­ny w la­tach świetl­nych. Od tego mo­men­tu prze­miesz­cza­nie się z pla­ne­ty na pla­ne­tę od­by­wa­ło się w prze­cią­gu kilku go­dzin lub dni.

 “Bez nas, bez na­szych umie­jęt­no­ści, nie­moż­li­we by­ły­by mię­dzy­ga­lak­tycz­ne po­dró­że. Bez nas nie dzia­łał­by sys­tem łącz­no­ści… I za­pew­ne upa­dła­by cała Mię­dzy­ga­lak­tycz­na Re­pu­bli­ka. Gwa­ran­tu­je­my prze­trwa­nie cy­wi­li­za­cji, a jed­no­cze­śnie trak­to­wa­ni je­ste­śmy jak psy. Pod­sta­wo­wym po­wo­dem, dla któ­re­go Du­cho­wień­stwo w ogóle po­zwa­la nam ist­nieć jest to, że nikt poza nami nie jest w sta­nie tych ma­szyn ob­słu­gi­wać. Są świa­do­me, jak my” – myśl ta sta­no­wi­ła dla Jake nie­wiel­kie po­cie­sze­nie.

Po­mi­mo to opa­no­wał go nie­po­kój, mu­siał więc wpro­wa­dzić się w głę­bo­ki stan beta, by się od niego uwol­nić.

 

***

Po prze­kro­cze­niu pew­ne­go etapu nie ma już od­wro­tu. W sfe­rze du­cho­wej na­stę­pu­je prze­mia­na, któ­rej siłę i kon­se­kwen­cje po­rów­nać można je­dy­nie do prze­mia­ny ge­ne­tycz­nej. Świa­do­mość zo­bo­wią­zu­je, bar­dziej niż co­kol­wiek in­ne­go. Rodzi się nowy czło­wiek. Ta prze­mia­na to dar, który staje się bło­go­sła­wień­stwem, lub prze­kleń­stwem.

 

Z pa­mięt­ni­ków Ka­the­ri­ny Wiel­kiej, Pierw­szej Na­uczy­ciel­ki Pią­te­go Wy­mia­ru

 

Ni­ko­dem z nie­po­ko­jem przy­glą­dał się swo­je­mu współ­pra­cow­ni­ko­wi. Od kilku ty­go­dni ob­ser­wo­wał u niego ozna­ki zbli­ża­ją­ce­go się kry­zy­su. Jake bro­nił się przed nim, jak tylko umiał, ale naj­wy­raź­niej kry­zys po­głę­biał się.

“Oby dał radę” – po­my­ślał. Już od ja­kie­goś czasu Ope­ra­tor, pod­czas wspól­ne­go dy­żu­ru, dys­kret­nie wy­ko­ny­wał za to­wa­rzy­sza nie­któ­re z obo­wiąz­ków. Prze­wod­nik po­pa­dał bo­wiem, aż nader czę­sto, w cha­rak­te­ry­stycz­ne otę­pie­nie.

“Niby wszy­scy wie­dzą, że to może na­dejść, że to kon­se­kwen­cja na­sze­go uwa­run­ko­wa­nia. Ale, jak widać, to ni­cze­go nie uła­twia w mo­men­cie, kiedy trze­ba się zmie­rzyć ze zwąt­pie­niem. Zdaje się, że lada mo­ment na­stą­pi kry­zys, a on sam bę­dzie mu­siał zde­cy­do­wać, czy po­dej­mu­je się dalej nieść cię­żar Zgro­ma­dze­nia” – za­uwa­żył ze współ­czu­ciem.

 In­tu­icyj­ni – wszy­scy po ukoń­cze­niu peł­ne­go cyklu szko­leń sta­wa­li się Oświe­co­ny­mi. Aby jed­nak utrzy­mać ten stan, mu­sie­li prze­strze­gać w spo­sób bez­względ­ny zasad opar­tych na roz­sze­rzo­nym im­pe­ra­ty­wie mo­ral­nym.

“Na­le­ży po­stę­po­wać za­wsze wedle ta­kich reguł, które wy­ni­ka­ją z wglą­du w Świa­do­mość, i są z nią zgod­ne, oraz co do któ­rych chcie­li­by­śmy, aby były one sto­so­wa­ne przez każ­de­go i za­wsze. Ozna­cza to, iż je­dy­nie żyjąc w kon­tak­cie z trwa­łą, nie­zmien­ną cząst­ką, która sta­no­wi esen­cję na­sze­go ja, mo­że­my na­wią­zać kon­takt z isto­ta­mi z Pią­tego Wy­mia­ru” – po­wtó­rzył w my­ślach Ni­ko­dem.

“Na­le­ży prze­strze­gać zasad mo­ral­no­ści i za­cho­wy­wać po­ko­rę. Trze­ba przy­jąć, iż nic nie dzie­je się przy­pad­kiem. Za wszyst­ko, co nam się przy­tra­fia, je­ste­śmy od­po­wie­dzial­ni, je­ste­śmy zatem od­po­wie­dzial­ni za wszyst­kie osoby, które spo­ty­ka­my, i wszyst­kie in­for­ma­cje, które do nas do­cie­ra­ją” – wy­re­cy­to­wał for­mu­ły bez­gło­śnie, sam dla sie­bie.

Pod­sta­wo­wym obo­wiąz­kiem In­tu­icyj­ne­go jest do­ko­ny­wać ta­kich wy­bo­rów, które mak­sy­mal­nie ogra­ni­czą po­ja­wie­nie się karmy. Za­cho­wa­nia dzie­lą się bo­wiem na kar­micz­ne i nie­kar­micz­ne. Kry­te­rium ich roz­róż­nie­nia jest pro­ste – kar­micz­ne za­cho­wa­nia za­wsze ge­ne­ru­ją cier­pie­nie, cier­pie­nie do­ty­czą­ce nas sa­mych lub in­nych ludzi. Za­cho­wa­nia nie­kar­micz­ne nie wy­wo­łu­ją cier­pie­nia u ni­ko­go. 

Aby czyny ludz­kie nie na­krę­ca­ły spi­ra­li dal­sze­go cier­pie­nia, czer­pać po­win­ny z tej czę­ści wnę­trza duszy, która jako je­dy­na jest trwa­ła i nie­zmien­na. Z samej esen­cji czło­wie­cze­go JA. Ta część oso­bo­wo­ści jest ni­czym nieza­gro­żo­na, czy­sta. Przez wieki mę­dr­cy tego świa­ta: fi­lo­zo­fowie, du­chow­ni, a nawet psy­cho­lodzy nada­wa­li tej czą­st­ce wiele nazw, pró­bo­wa­li ją de­fi­nio­wać i ste­ro­wać. In­tu­icyj­ni przyj­mu­ją, że jest to bez­ce­lo­we. To oso­bi­sta świa­do­mość, ele­ment sze­ro­ko ro­zu­mia­nej Świa­do­mo­ści Wszech­świa­ta. Nie­za­leż­nie od przy­ję­tej nazwy i de­fi­ni­cji, utra­ta we­wnętrz­ne­go kon­tak­tu ze świa­do­mo­ścią po­wo­do­wa­ła, iż człon­ko­wie za­ko­nu prze­sta­wa­li być In­tu­icyj­ny­mi.

Tra­ci­li swoje dary i umie­jęt­no­ści.

Tra­ci­li swoją toż­sa­mość.

Tra­ci­li kon­takt z wyż­szą za­sa­dą, pokój ponad wszel­kie zro­zu­mie­nie.

Tra­ci­li wszyst­ko, co ważne.

Kon­se­kwen­cje wią­za­ły się za­wsze z ol­brzy­mim dra­ma­tem, do­ty­ka­ły do głębi, ła­ma­ły życie. Aby temu za­po­biec, na­le­ża­ło nie­ustan­nie oczysz­czać sa­me­go sie­bie. Oczysz­czać się, re­ali­zo­wać po­my­sły, które po­wsta­ły w sta­nie oczysz­cze­nia, a na­stęp­nie oczysz­czać się z uczuć jakie po­wsta­ły w wy­ni­ku ich re­ali­za­cji. Nigdy nie tra­cić po­ko­ry. Nigdy nie słu­żyć sobie. Być sługą ludz­ko­ści, go­to­wym do ab­so­lut­ne­go po­świę­ce­nia w imie­niu praw­dy i po­czu­cia es­te­tycz­ne­go smaku. Nie do­pusz­czać do sie­bie ne­ga­tyw­nych uczuć, wy­rze­kać się za­wiści, za­zdrości, urazy, nie­chęci, pychy, chci­wości. Żyć je­dy­nie „teraz”.

In­tu­icyj­ni nie słu­ży­li żad­nej re­li­gii, nie mieli ta­kiej po­trze­by. Nie ist­nia­ło rów­nież w sta­rych i no­wych re­li­giach ja­kie­kol­wiek po­ję­cie, które umoż­li­wia­ło­by po­rów­na­nie tego bólu, tej stra­ty, po­ja­wia­jących się w mo­men­cie utra­ty kon­tak­tu ze Świa­do­mo­ścią.

Po­słu­gi­wa­no się, co praw­da, kon­cep­cją grze­chu, ro­zu­mia­ne­go jako do­bro­wol­ne ze­rwa­nie przy­mie­rza z Bo­giem. Zgod­nie z nią, po­peł­nie­nie grze­chu po­wo­dowało od­da­le­nie od życia, któ­re­go źró­dłem jest Stwór­ca. Jed­nak prak­ty­ka zde­cy­do­wa­nie więk­szej czę­ści ludz­ko­ści po­ka­zywała, iż nie miał on tak ry­go­ry­stycz­nych i na­tych­mia­sto­wych kon­se­kwen­cji. Grzech ge­ne­rował zło, był przy­czy­ną nie­szczęść, ale nie dzia­ło się to na­tych­miast.

Wy­da­je się rów­nież, iż lu­dzie w więk­szo­ści nie mają bez­po­śred­nie­go kon­tak­tu z Bo­giem. Od da­wien dawna uczy­ło się ich, że kon­takt z Nim bez po­śred­ni­ków – bez przed­sta­wi­cie­li Du­cho­wień­stwa – jest nie­moż­li­wy. Pie­lę­gnowało się to prze­ko­na­nie, być może dla­te­go, że w prak­ty­ce za­ło­że­nie takie dzia­ła­ło jak wy­god­ny spo­sób uła­twia­ją­cy ma­ni­pu­la­cję, wy­zy­sk i spra­wo­wa­nie wła­dzy.

Dla człon­ka Za­ko­nu, utra­ta stanu oświe­ce­nia oka­zy­wa­ła się znacz­nie gor­sza niż grzech. Kon­se­kwen­cje po­ja­wia­ły się na­tych­mia­sto­wo, były bo­le­sne i nie­zwy­kle oso­bi­ste. Od­wrócenie tego pro­ce­su wy­ma­gało wy­sił­ku, na któ­re­go nie wszyst­kich stać. I wielu nie znaj­dowało w sobie na to siły, ska­zu­jąc się tym jed­no­cze­śnie na życie poza…

 

***

Po­cząt­ki mają na­tu­rę nie­zwy­kle de­li­kat­ną. Po­cząt­ki rze­czy waż­nych budzą nie­po­kój trud­ny do opa­no­wa­nia. Ale po to po­sie­dli­ście wie­dzę i do­stą­pi­li­ście oświe­ce­nia, by umieć roz­po­znać takie sy­tu­acje, być ich straż­ni­kiem i nie do­pu­ścić do tego, by co­kol­wiek za­kłó­ci­ło ich wła­ści­wy roz­wój. By to, co musi i tak się stać, wy­da­rzy­ło się we wła­ści­wym cza­sie i w spo­sób naj­bar­dziej opty­mal­ny.

 

Z pa­mięt­ni­ków Ka­the­ri­ny Wiel­kiej, Pierw­szej Na­uczy­ciel­ki Pią­te­go Wy­mia­ru

 

Jake wy­bu­dził się nagle z le­tar­gu. Ni­ko­dem cho­dził ner­wo­wo po po­ko­ju, pod­no­sił co chwi­lę ra­mio­na do góry, mam­ro­cząc: – To nie­moż­li­we, to nie mogło się teraz wy­da­rzyć. W sali ob­ser­wa­cji dzia­ło się coś dziw­ne­go. Diody świe­ci­ły, u­kła­da­jąc się w kon­cen­trycz­ne wzory. Na ścia­nach for­mo­wa­ły się ob­ra­zy, które fa­lo­wa­ły, przy­bie­ra­ły roz­ma­ite kształ­ty.

Nagle sala po­ciem­nia­ła, po czym na ekra­nie po­ja­wi­ło się pięk­ne, sy­me­trycz­ne od­wzo­ro­wa­nie pi­ra­mi­dy. Obaj za­mar­li. Znali zna­cze­nie tego sym­bo­lu.

Mimo to po­zo­sta­li bez ruchu, wpa­tru­jąc się, jak za­cza­ro­wa­ni, w fi­gu­rę na ścia­nie. Po chwi­li usły­sze­li z głębi ko­ry­ta­rza dźwięk otwie­ra­nych, prze­su­wa­nych drzwi i tupot dzie­cię­cych nóg na pod­ło­dze.

I oto sta­nę­ła w drzwiach. W brzyd­kiej, za dużej blu­zie, spodniach po star­szym bra­cie i roz­la­tu­ją­cych się bu­tach. Była wy­so­ka i chuda, miała po­tar­ga­ne, dłu­gie, blond włosy; pięk­ne, duże, piwne oczy i in­te­li­gent­ny, ale nieco za­cię­ty wyraz twa­rzy. Sa­mo­ro­dek, dziec­ko Pią­te­go Wy­mia­ru, jesz­cze nie obu­dzo­ne, nie w pełni świa­do­me, ale po­sia­da­ją­ce umie­jęt­no­ści o któ­rych Jake’owi się nie śniło.

Do­sko­na­ła.

Na pewno wiel­ka.

Na pewno w pe­wien spo­sób świę­ta.

Sta­nę­ła w drzwiach i po­wie­dzia­ła:

– Już wię­cej nic nie ułożę. Skoń­czy­łam. Muszę siku…

 

 

 

 

 

 

 

[1] John Ha­ge­lin – jest tylko JEDNO uni­wer­sal­ne POLE IN­TE­LI­GEN­CJI ( Zu­ni­fi­ko­wa­ne Pole ) u pod­staw wszyst­kie­go: Ma­te­rii i Umy­słu. Teo­ria zu­ni­fi­ko­wa­ne­go Pola, tzw. Pola Su­per­strun.

 

Koniec

Komentarze

Cóż, jest to świetny pomysł na oryginalny świat, oparty na stworzonym przez ciebie (lub złożonym z wymieszanych puzzli innych systemów, lecz w przypadku filozofii to niemal to samo), przedstawiony przy użyciu bardzo dobrego, profesjonalnego języka. Co prawda każdy, kto nie pisze "Spadło w dół na mnie że bynajmniej kucłem" jest profesjonalistą dla mnie, ale to szczegół… Krótko mówiąc, jest to znakomity szkic, ale szkic tylko. Przy odrobinie talentu i mnóstwie samozaparcia, możnaby ukuć z tego dobrą powieść. Ubrać w fabułę, zapełnić krwistymi, nie tylko naprędce zarysowanymi postaciami… Tak to świetny materiał wyjściowy. Powodzenia!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Tu dj już był…

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka