- Opowiadanie: ikh94 - Równoległy układ współrzędnych

Równoległy układ współrzędnych

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Równoległy układ współrzędnych

PROLOG

 

– Dzień dobry! Jutro rano tradycyjnie mgły, potem na północy chmury, a na południu słońce. No i wciąż całkiem ciepło. Od jedenastu stopni w Gdańsku i Suwałkach do osiemnastu w Krakowie. Poniedziałek, piętnasty listopada. Lena Górzyńska, zaczynamy Telependolino.

W smugach światła, wylewających się z rzutników, tańczyły drobinki kurzu. Umieszczone na suficie projektory tworzyły trójwymiarowy obraz tuż nad stołem. Nastąpił skrót najważniejszych wiadomości dnia i prezenterka z powrotem pojawiła się przed kanapą. Młoda szatynka w najmodniejszych szkłach kontaktowych zawisła w kłębach pary i przeszła do pierwszego newsa.

– Pozostał już tylko tydzień do premiery najnowszego urządzenia Ynosso. W następny poniedziałek, równo o północy, ten japoński gigant elektroniki użytkowej wypuści do powszechnej sprzedaży WTQ1. World Transition Quantum Pierwszej Generacji będzie pierwszym na świecie urządzeniem umożliwiającym wejście do równoległych światów, dostępnym dla prywatnych użytkowników.

– Po latach testów naukowcy są zgodni, że po naprawieniu usterek, wszelakie zagrożenia związane z użytkowaniem zostały całkowicie wyeliminowane. WTQ1 będzie kosztować milion jenów i póki co, będzie je można nabyć jedynie w Tokio. Firma planuje premierę w USA i Europie miesiąc później. Według przewidywań cena będzie wynosiła około dwadzieścia tysięcy euro wschodnioeuropejskich.

Chmura dymu zawieszona nad powierzchnią blatu pokazywała kolejne wiadomości. Dotyczyły one wewnętrznej polityki Imperium. Głos spikerki zagłuszyło wołanie z kuchni.

– Janek, kolacja!

Janek zgasił emiter i wyszedł z salonu.

 

NIŻSZY ŚWIAT

 

– Sikaj! No dalej! Nie będę za tobą łazić cały dzień, zaraz tutaj zamarznę!

Klimat podbiegunowy dawał w kość nawet mieszkającym tam od pokoleń. Najprostsze czynności groziły odmrożeniami palców, zmieniały się w nie lada wyczyn. Teoretycznie noc polarna zaczynała się dopiero za dwa tygodnie, ale na tej szerokości geograficznej już teraz była zauważalna. Przez cały czas Słońce skrywało się poniżej linii horyzontu. Jak na złość renifer, którego obserwowała od rana, nic sobie nie robił z jej ponagleń. Wyskubywał spod śniegu wszystko, co tylko nadawało się do zjedzenia. Nad ranem widziała tego młodego byka, jak przyszedł najeść się muchomorów i od tamtej pory podążała jego śladem. Taimi, choć podirytowana czekaniem, była wdzięczna, że zwierzęta, tak jak ludzie, lubią doświadczać odmiennych stanów świadomości. Nerki renifera odfiltrowały toksyny, odwaliły całą brudną robotę. Wystarczyło tylko zebrać świeży mocz, by uzyskać magiczny roztwór nadający się do bezpiecznego użytku. Ostatecznie, fizjologia zwyciężyła i renifer bezceremonialnie odlał się, cały czas jedząc.

Gdy wyskubał wszystko, co się dało, poszedł dalej, przeszukując zaspy. Taimi, nie czekając na zaproszenie, zebrała żółty śnieg i ruszyła w drogę powrotną do swojej chatki. Czekało ją jeszcze parę kilometrów przedzierania się przez gęsty las. Dzisiaj był dobry dzień, by polecieć. Pierwsza tak silna zorza tej jesieni. Szła, wpatrując się w zielone smugi pyłu płynące po ciemnym niebie południa. Nie pamiętała już, od jak dawna nie czuła palców.

Mieszkała na polanie, na skraju lasu. Od najbliższej wioski dzieliła ją ścieżka leśna kilometrowej długości. Jak każdy szaman, była wyrzutkiem społecznym i choć ludzie często przychodzili do niej po pomoc, nie była mile widzianym gościem w osadzie. Przyzwyczaiła się już do mieszkania samemu. Chatkę odziedziczyła po swej babce, tak samo jak niektóre predyspozycje. Całe życie spędziły tylko we dwie. Czasami przyszedł ktoś prosić o wróżbę, czasami przywieziono chorego. Do miasta chodziły tylko po rzeczy, których nie umiały zrobić same. Gdy babka odeszła, pozostała jej rozmowa ze zwierzętami. Pies chętnie jej słuchał, w przeciwieństwie do kota, który wybywał na całe dnie i wracał na noc. Wiedziała, że chodzi do wioski i żebrze. Nie obchodziło jej to za bardzo. Kota trzymała tylko ze względu na aurę jaką nasycał domostwo, gdyby nie to, pewnie już dawno zrobiłaby z niego zupę.

Gdy wróciła do domu, wrzuciła znalezinę do wiadra. Śnieg topniał, a ona przygotowywała się w międzyczasie do rytuału. Po parunastu minutach zmarzlina stopniała. Przelała napój do drewnianego kubka i umieściła go między trzema świeczkami ustawionymi w trójkąt. Usiadła we wcześniej narysowanym kręgu i wypiła zawartość. Za godzinę będzie już po tamtej stronie. Podpaliła kadzidło. Bylicą zabezpieczyła się przed nieprzychylnym losem. Głóg otworzy jej bramę do zaświatów, hyzop pomoże kontaktować się z innymi sferami i wzmocni zdolności parapsychiczne. Powoli, miarowymi uderzeniami w bęben, wprowadzała się w trans. Jemioła pod powałą miała zapewnić pomyślność snów. Rytmiczny stukot dochodził z coraz większej odległości. Nie panowała już nad ręką, w ogóle nie czuła już swojego ciała. Teraz była tylko ona. Jej ciało uniosło się razem z dymem. Jej jaźń, zawieszona jak myśl, kula światła, gdzieś wysoko w toni. Ocierała się o strop, czekając, aż nadejdzie moment. Powoli napój zaczynał działać, przeciskała się centymetr po centymetrze przez dach. Po chwili, już w pełni uwolniona od cielesnej powłoki, przedostała się na zewnątrz i uleciała w chmury. Połączyła się z obłokami, tworząc jedną masę. Rozpłynęła się w powietrzu.

 

***

To, że straciła świadomość, zauważyła dopiero, gdy ją odzyskała. Taimi wybudziła się na łące. Często tu przybywała i za każdym razem miejsce to wyglądało tak samo. Znała je bardzo dobrze. Poszła, jak zawsze, prosto w promienie zachodzącego Słońca. Było ciepło, w powietrzu unosił się złoty pył kwitnących traw. Minęła charakterystyczny, spalony świerk, i jak za każdym razem w tym momencie, usłyszała cichy tupot.

– Witaj Eri. Mamy robotę do wykonania. Wiem, że dawno się nie widzieliśmy.

– Przepraszam – dodała po chwili. Taimi nie spodziewała się otrzymać odpowiedzi od Erinaceusa, więc ciągnęła dalej.

– Widzisz, mam parę wątpliwości i muszę je rozwiać. Wydaje mi się, że powinnam znaleźć jakiegoś następcę. Wiesz Eri, nie jestem jeszcze taka stara, ale przydałby mi się jakiś pomocnik. Żeby móc tu dzisiaj dotrzeć, musiałam uganiać się przez osiem godzin za reniferem. Nie mam już na to siły, chyba czas, by przekazać wiedzę dalej.

Eri nadal milczał. W ogóle rzadko się odzywał (zazwyczaj komunikowali się niewerbalnie). Erinaceus był jeżem.

Kobieta, ubrana w zwierzęce skóry, szła w stronę zmierzchu i rozmawiała ze swoim Totemem. Wyszli zza pagórka i zobaczyli cel wędrówki, Drzewo Wszechświata. Potężny Yggdrasil. Właściwie jedyne, co widzieli, to pień. Jesion ten był tak ogromny, że tylko nieliczne gałęzie wystawały spod chmur. Korona była schowana głęboko w obłokach. W drzewie, równo z poziomem gruntu, znajdowała się wielka dziupla. Ze środka wydobywała się para jakby w środku szalał pożar. Szamanka podeszła do konara i weszła w czarne kłębowisko. Po paru krokach przerzedziło się i ujrzała wnętrze w całej swej okazałości. Przestrzeń zajmowały spiralne schody, niejako uformowane przez samo drzewo. Stopnie prowadziły zarówno w dół, jak i w górę. Naprzeciwko niej ział otwór, który był wejściem do Środkowego Świata.

– Dzisiaj idziemy w dół, Eri. Myślę, że stara Tuija będzie w stanie odpowiedzieć na moje pytanie. – Poszli po stopniach z konarów. Schodzili w milczeniu, aż dotarli na samo dno. Znowu przeszli przez dym i wkroczyli do Niższego Świata.

Po drugiej stronie wszystko było inne. Przede wszystkim prawa fizyki różniły się od tych ziemskich. Taimi była punktem energii, istotą, a nic więcej nie istniało. Gdyby nie stworzyła Pustki, nie mogłaby nawet stwierdzić, że jest w niej zawieszona. Po tym podstawowym zabiegu, unosiła się w miejscu, które nie miało początku i końca, w ośrodku miejsce nieskończenie małym, który zawierał tylko ją. Przed nią nie było nic. Gdyby określiła swój kształt, mogłaby zobaczyć się z każdej strony. Kiedyś, dawno temu, za pierwszym razem, czuła się zagubiona. Z czasem poznała to miejsce bardzo dobrze, mimo że za każdym razem było inne. Zmieniało się wraz z jej emocjami, dopiero później, gdy poznała siebie, wszystko się ustabilizowało. Wszystko, co wiedziała, pochodziło od jej babki, Tuiji. Jak wiele cech w życiu, tak i predyspozycje do przemierzania Astralu, były przekazywane co drugie pokolenie. Gdyby miała wnuczkę, nie byłoby problemu. Miała nadzieję, że tak jak dawno temu, gdy błądziła, tak i teraz Tuija będzie mogła skierować ją na dobry tor. Po latach praktyk, wszystko co trzeba było stworzyć, pojawiało się już niemal samoistnie, gdy przybywała do innego świata. Jej mózg podświadomie programował cały ośrodek tak, jak nauczył się po dziesięcioleciach praktyki. Większość odwiedzających tę krainę projektowało ją w podobny sposób. Ułatwiało to synchronizację w wypadku spotkania. Niejaka standaryzacja astralnego świata. Jak zawsze zaczynała jak gdyby na osi współrzędnych stała w zerze. Osi było nieskończenie wiele, było też nieskończenie wiele kierunków. Z wachlarza możliwości Taimi uznała, że najlepiej będzie podróżować w kierunku Wnętrza. Zazwyczaj tam spotykała zmarłych. Saamka pewna swej decyzji, wybrała swą babkę za intencję podróży i błysnęła.

Przemieszczała się między miejscami i czasem, aż znalazła to odpowiednie. Zatrzymała się na szczycie góry w środkowej Australii. To tutaj wybierała się z babcią w ramach nauk. Przewodnika zobaczyła z daleka. Śnieżna sowa wyraźnie kontrastowała z czerwonymi skałami. Przybrała swą ludzką formę i podeszła w stronę puchacza.

– Witaj, Taimi.

– Bądź pozdrowiony, Nauczycielu!

– Minęło dużo czasu od naszego ostatniego spotkania. Tym bardziej jestem zaskoczony, że spotykamy się tutaj. Nie mniej rad jestem, że znowu mogę cię widzieć.

– Ech, Bubo! Nie rób mi wyrzutów. – Taimi wiedziała, że spoufalanie się z Przewodnikiem jest wbrew etykiecie i zdrowemu rozsądkowi, ale w końcu znali się całe życie.

– Czego tutaj szukasz, Młode Drzewo? Przestałaś przylatywać na Uluru wraz z zakończeniem nauk.

– Muszę spotkać się z Mistrzynią Tuiją.

– Ach, rozumiem. Drzewo Życia często tu przybywa, by wspominać wasze wspólne wyprawy. Chodź za mną, zaprowadzę cię.

– Będę ogromnie wdzięczna.

– Ale wiedz, że robię to za darmo tylko ze względu na dawne dzieje.

Puchacz puścił do niej oko i oboje wybuchnęli gromkim śmiechem. Szli niespiesznie w dół stoku, gdy nagle czas zatrzymał się, rzeczywistość się zachwiała i popękała na drobne kawałki.

– Co za kretyn chce się tu dostać! – krzyknęła w przestrzeń.

Tuija została w środku pustki. Nie wiedziała, kto był winowajcą, ale obiecała sobie, że przeciągnie rzezimieszka pod kilem Titanica.

 

WTQ1

 

John ocknął się w windzie. Na ścianie widniały tylko trzy przyciski: „-∞”, „0” i „10”. Wybrał najwyższy numer, gdyż teraz, jak mu się wydawało, był na zerze. Dotarł na wskazane piętro i dźwig zatrzymał się. Po sygnale dzwonka otworzyły się drzwi, ale nie wysiadł. Tuż za progiem, zaczynał się ogromny salon. Na pierwszy rzut oka klub jak w Nowym Jorku lat pięćdziesiątych. Drewniana podłoga z czerwonym dywanem przez środek. Pod ścianami stojące rzędem okrągłe stoliki. Na wprost scena, póki co pusta. Na niej mikrofon i fortepian, z tyłu kurtyna. Meble z czerwonego drewna i bar w takim samym kolorze po lewej. Z tyłu za barem, na ścianie szklane półki zastawione whisky, za nimi lustra. W tle muzyka z radia, śpiewała Billie Holiday. Wszystkie stoliki są zajęte, sala przepełniona. Kobiety ustrojone biżuterią wirują. Panowie siedzą w przejściach, palą cygara. Nie ma już nawet skrawka podłogi, żeby się wcisnąć. Dym snuje się po ścianach, unosi się jak wraz z myślami palących. Pod sufitem splata się w dywan otulający sklepienie. John czuje na sobie wrogie spojrzenia. Ludzi patrzą na niego z wyższością, pogardą. Cały obraz jest soczysty, pływa, kusi swą elegancją, ale jest w tym luksusie coś odpychającego.

Amerykanin cofnął się do windy, chciał jak najszybciej uciec od spojrzeń. Próbował wybrać „0”, ale wypalony guzik nie odpowiadał. Zmuszony, wcisnął jedyną alternatywę i zjechał na sam dół.

Kolejna scena była całkowicie odmienna. Półpustynna sceneria przywodziła na myśl boliwijską wioskę z filmu o brytyjskim agencie specjalnym. Wioska wyglądała na wymarłą. Było cicho, pusto. Tylko szum wiatru i zgrzyt ziarenek piachu odbijających się od okiennic i karoserii autobusu świadczył, że czas nie stanął w miejscu. Wyłączony pojazd stał na zajezdni. Widocznie do odjazdu zostało jeszcze dużo czasu. Mimo skwaru, w środku było pełno ludzi. Rozmawiali cicho między sobą, czytali. Od pasażerów z postoju biło niesamowite poczucie szczęścia i miłosierdzia. Wyglądali na biednych, mieli stare ubrania. Mimo to podszedł bliżej, czuł, że właśnie przez to ubóstwo, są tak bogaci w wewnętrzne ciepło.

– Przepraszam panią, jak mogę dostać się do Bangkoku? Kompletnie się pogubiłem w tej windzie – wyjaśnił najbliższej kobiecie wskazując w stronę windy, stojącej na środku placu.

– Niestety, nie jestem wstanie ci pomóc, złociutki. Ja sama nie wiem, gdzie dojadę tym autobusem, ale wiesz, lepiej jest spróbować, niż z braku nadziei, pogrążyć się w stagnacji.

Wiem, za to kto może ci pomóc. – dodała z uśmiechem, widząc odwracającego się do wyjścia Johna. – Widzisz tę studnię? Tam po lewej? Co prawda, wyschła dawno temu, ale może czegoś się dowiesz.

Staruszka spojrzała na zegarek, wstała, wyciągnęła bilet i skasowała go. Z powrotem usiadła na miejsce i wróciła do pogaduszki, z której została wyrwana.

– Jeszcze jedno – zaczepił John babcię, która najwidoczniej już zdążyła wciągnąć się w opowieść. – Właściwie, po co skasowała pani bilet?

– Jak to po co? Jestem w autobusie. Siedzę tu już piętnaście lat i nie wiem kiedy przyjdzie mój kierowca, ale trzeba przecież zapłacić za miejsce. Inaczej mógłby zająć mi je kto inny. Kontrola jest regularna.

 Johna zatkało i już był na schodach, gdy kobieta rzuciła za nim na odchodne: „Powiem ci coś. Wszystko obliczyłam dawno temu i kupuję bilety czterdziestoośmiogodzinne. Najbardziej się opłaca!”. Nie czekając na odpowiedz, kobieta znowu wróciła do przerwanej konwersacji.

Inżynier podszedł do studni i zapytał o drogę. Pytanie poleciało w otchłań i odbiło się echem. Gdy głos wybrzmiał, na dnie pojawiło się światło. Niebieska iskierka unosiła się w jego stronę, stale się powiększając. Gdy odsunął się od krawędzi, nad otworem zawisł mały delfin. John wiedział, że w tym świecie może spodziewać się wszystkiego. Starał się więc niczemu nie dziwić. Udając, że pływający w powietrzu butlonos jest czymś całkowicie normalnym, szczególnie na środku pustyni, ukłonił się z szacunkiem. W instrukcji do WTQ1 bardzo dokładnie opisane były reguły panujące w Niższym Świecie. Należało zachować wszystkie maniery, bo jak mówiła książka, „brak ogłady może skończyć się nieszczęściem”.

– Witaj, o szanowny Przewodniku. Racz wybaczyć, że twój pokorny sługa, ośmielił się ci przeszkadzać. – zaczął John w ukłonie. – Trafiłem tutaj i nie wiem, jak ruszyć dalej. Potrzebuję dostać się do Bangkoku.

– A byłeś tam kiedyś?

– Nie. Nigdy.

– Czyli nie masz żadnych przeżyć związanych z tym miejscem. W takim razie, musisz udać się na Zewnątrz.

– Jak to zro…– John stał sam przy studni. Delfin już zniknął. – No dobra, zrobimy to według instrukcji – dokończył zdanie już do siebie.

Skoncentrował się na celu swojej podróży, na tym, że chciałby się dostać do Bangkoku. Przypomniał sobie hologramy, które oglądał przed sesją. Z silną intencją, by dostać się w określone wcześniej miejsce, zamknął oczy i pozwolił się wystrzelić na Zewnątrz. Leciał bardzo szybko wzdłuż dwuwymiarowej mapy świata. Przed oczami przesuwały mu się obrazy różnych miejsc. Wiedział, że gdyby się zatrzymał i powędrował w Głąb, wzdłuż osi Z, mógł wybrać czas, w którym chciałby się znaleźć w danym miejscu. W pewnym momencie dotarł do Tajlandii, ale nie mógł się zatrzymać, minął cel i leciał dalej. Próbował wrócić, ale nie był w stanie. W momencie, gdy przelatywał nad Australią, cały układ linii rozpadł się i wpadł w pustkę. Przed sobą widział tylko iskrę, wyglądała jak gwiazda promieniująca na nocnym niebie.

Mimo, że zbliżał się do punktu światła z ogromną prędkością, świetlik cały czas był tej samej wielkości. Zwalniał, aż całkowicie się zatrzymał. Kula jasności wisiała  od niego na wyciągnięcie ręki, a nadal była wielkości ziarnka grochu.

Gdy dotarł bliżej, światło zaczęło się rozszerzać i nabierać kształtu. Tuż przed nim zawisła stara kobieta w dziwacznych łachmanach.

– Kim jesteś?– zaczął niepewnie John.

– Podaj choć jeden powód, dlaczego nie miałabym torturować cię przez całą wieczność.

– Proszę daruj mi, jakkolwiek ci zawiniłem. Jedyne co, to chciałem dostać się do Bangkoku.

– W ogóle to kim ty jesteś! Co właściwie robi tu taki ktoś jak ty? Bez doświadczenia, podstawowej wiedzy o tym świecie. Jak dotarłeś tak daleko?

– To dłuższa historia.

– Mamy, czas, tutaj stoi on w miejscu. Więc?

– Ja jestem…yyy. Jestem John. Mam na imię John.

– Witaj więc, John. Co cię sprowadza tutaj z tak daleka? Dlaczego zakłócasz moją podróż?

– Cóż. Jestem inżynierem. Razem z zespołem stworzyliśmy dla firmy Ynosso urządzenie do podróży do równoległych światów.

– Jak to urządzenie?! Stworzyliście maszynę, która pozwala każdemu żółtodziobowi na podróż tutaj? Bez żadnego przygotowania. Jaja sobie robicie?!

– Jestem naukowcem, obecnie przeprowadzamy testy. Urządzenie nie jest dostępne dla każdego. Ma zostać wypuszczone do powszechnej sprzedaży dopiero za tydzień.

– Chcecie zrobić z Niższego Świata atrakcję turystyczną? Chcecie sprowadzić tu setki Japońców z aparatami, zrobić z odwiecznych miejsc drugą Ibizę?

– To nie tak. Do sprzętu dodajemy instrukcję. Taki przewodnik. Opisane są zasady tu panujące. Sposób poruszania się, komunikacji.

– Kompletna bzdura! Mnie uczyła babka całe życie, jak poruszać się w tych warunkach. Mówiła o duchach, przewodnikach, o złych mocach. A wy, pieprzeni Amerykanie, myślicie, że możecie napisać instrukcję i ot tak wejść do naszej rzeczywistości?

– Cóż, opracowali ją najlepsi specjaliści, profesorowie pogaństwa, szamanizmu, ezoteryki.

– Dobre sobie. Znam tych najlepszych amerykańskich naukowców.

– Oni są naprawdę dobrzy – zaprotestował niepewnie John. Powoli zaczął się domyślać, kim jest kobieta i zaczął się lękać. Kontynuował, choć słowa z trudem przechodziły mu przez gardło. – Ty, przepraszam , pani jest szamanką?

– Nie, świętym Mikołajem!

– Zrobi mi pani krzywdę? – zapytał niepewnie.

– Taki miałam zamiar, ale jeszcze nie wiem. Może ktoś mnie wyręczy. – Zaśmiała się. Nie wiedział, czy był to złowieszczy śmiech, czy raczej wesoły. Tak jak gdy się z kimś drażni. John zastanawiał się, czy ma to brać na serio, czy nie. Wolał nie pytać, postanowił zmienić temat.

– Proszę wybaczyć, że pytam, ale jeśli pani może, proszę powiedzieć, jak mogę się dostać do Bangkoku. Z taką intencją poleciałem, ale z nieznanych mi przyczyn, wylądowałem tutaj. Nie chciałem cię niepokoić.

– Po co? I tak już stąd nie wyjdziesz. W tym waszym podręczniku ktoś zapomniał dodać, że jak się wejdzie raz, to już się nie wyjdzie. – Na widok miny Johna, kontynuowała. – No czasami, jak komuś się uda pozostać niezauważonym przez nikogo, tacy wracają. Ale to i tak nic nie zmienia. Każdy od momentu pierwszego wejścia jest zaznaczony. Wcześniej czy później, ktoś z tej rzeczywistości się o niego upomni i sprawiedliwość go dopadnie.

– Nie ma jakiś wyjątków? Jeśli obiecam, że już nigdy nie wrócę i powiem o konsekwencjach wejścia innym, daruje mi pani życie?

– Nie ma żadnych ustępstw. Jedynie odpowiednia krew upoważnia, by tu przebywać. Ale ty nie masz tego. Zawahała się gdy kończyła zadanie. Dostrzegła charakterystyczne zakrzywienie nosa, ledwie widoczne, będące jedyną pozostałością po przodkach. Nie była w stanie tego zweryfikować sama. Postanowiła zaryzykować.

– Idę po kogoś, kto mnie wyręczy. Czekaj tutaj i rozkoszuj się ostatnimi chwilami istnienia. Taimi obróciła się i zniknęła. Wiedziała, że przerażony mężczyzna zacznie uciekać. Nie miała wątpliwości, gdzie spróbuje się udać. Trzeba go sprawdzić.

 

***

John zrozumiał jak ważna jest jego rola. Musiał jak najszybciej powiadomić innych naukowców, media. Ludzie muszą wiedzieć, jakie jest zagrożenie – myślał podenerwowany. Szukał wyjścia. Kierunek do windy, na zewnątrz. Udało mu się dotrzeć do boliwijskiej wioski, ale plac był pusty. Zawołał do studni, z najwyższym uniżeniem poprosił Delfina o pomoc w dotarciu do wyjścia. Ten widząc w jakim jest stanie, kazał mu iść w miejsce, które kojarzy mu się ze strachem. Uznał, że najbardziej w życiu bał się, gdy zabłądził w lesie koło Hot Springs.

Był wtedy mały, miał może dziesięć lat. Uczestniczył w wycieczce szkolnej w parku narodowym i odłączył się od klasy. Wraz z dwoma kolegami przeszli pod barierką i udali się w stronę rzeki. Stracili poczucie czasu, zrobiło się ciemno. Rodzice chłopców byli konserwatystami, nie wszczepili im naprowadzania. Dużo czasu minęło, nim zostali znalezieni.

Skoncentrował się nad miejscem nad rzeką, gdzie czekali na ratunek, zamknął oczy, by lepiej się skupić. Poleciał. Poczuł grunt pod stopami, otworzył oczy. Był tam, gdzie dwadzieścia pięć lat temu myślał, że umrze. Windy nie widział. Rozglądał się na wszystkie strony, zaczął krążyć. Po chwili zobaczył duże drzewo. Było daleko, gdzieś na linii horyzontu. Mimo to, wyróżniało się wyraźnie na tle innych drzew.

Poszedł w tamtym kierunku, po drodze rozglądał się za windą, ale nigdzie jej nie było. Gdzieś w połowie drogi do celu, zauważył, że w pniu widnieje ogromna dziupla. Z wnętrza dziury wydobywał się tajemniczy dym. Przyspieszył kroku. Szedł już wprost w stronę oparów. Wiedział czym jest ten ogromny jesion. Nieraz widywał go na rycinach, gdy kartkował instrukcje przed podróżą. Yggdrasil, tak zwali go Skandynawowie w swej mitologii. W instrukcji do WTQ1 było napisane, że od zawsze to właśnie Axis Mundi było miejscem, w którym szamani różnych kultur, przechodzili do innych światów. Ale on nie był szamanem, był naukowcem, dlaczego zobaczył drzewo, a nie windę. Przy jego nodze pojawił się jeż. Chwilę później zobaczył za sobą, biegnącą w jego kierunku Taimi.

– Szybciej! Zaraz tu będą! No, biegnij!

John nie wiedział, kto miał się zjawić ani dlaczego szamanka była nagle po jego stronie, ale sytuacja wyglądała na zbyt poważną, by to roztrząsać. Pobiegł ile sił w nogach, prosto w kierunku dziupli. Z każdym krokiem rzeczywistość kurczyła się, zawężała. Coś jakby biegł w tunelu, który się kurczył ku ujściu. Wzrok już nie wyostrzał się po bokach, tylko punkt na wprost niego był klarowny. Powietrze gęstniało, tężało jak kisiel. Jeż biegł kilka kroków przed nim i rozbijał krzepnący ośrodek. Taimi dogoniła go tuż przed dotarciem do celu. Wtedy ich zauważył. To nie powietrze gęstniało, to przybywało coraz więcej duchów. Teraz zaczęły się materializować. Kłęby dymu nabierały kształtów. Zobaczył ludzi z różnych epok i kontynentów. W pełnej gali we frakach, inni na przekór, nadzy. Otaczały go zwierzęta, mitologiczne stwory. Wiele z nich nie przybrało żadnego kształtu, po prostu unosili się jako kula światła.

– Taimi, odstąp od niewiernego.

– On jest niewinny. Zrozumcie, musi powstrzymać ludzi przed ich własną głupotą!

– Nigdzie go nie puścimy. – Mowa wydobywała się z ust starego druida. Słowa dźwięczały głosem wielu istnień. Jakby ta sama, zgodna myśl wszystkich duchów, była wypowiadana przez jedno gardło. – Musi zginąć. Nikt nie ma prawa bezcześcić tego miejsca dla zabawy. On jest niegodzien!

– Też tak myślałam, ale on jedyny może zapobiec niepotrzebnej czystce. Z pewnością zauważyliście, że ostatnio zaczęło się tu pojawiać dużo zagubionych dusz. On może to powstrzymać. Nie będą musieli ginąć! Spójrzcie na niego! Nie czujecie zapachu jego krwi?

Zapadła cisza. Duchy próbowały uchwycić coś, co umknęło ich uwadze.

– Krew Quapaw! – wyszeptał z niedowierzaniem brodacz.

– Właśnie! Też nie zauważyłam tego od razu. Nie możemy go tak po prostu zabić. On ma prawo tu być, jak odległe nie byłoby to pokrewieństwo.

– Nie mamy prawa – nuta goryczy była tak mocna, że powietrze wokół szkockiego ducha zżółkło. Po chwili atmosfera rozrzedziła się i wszyscy niechciani towarzysze zniknęli..

– Pani Taimi. Quapaw, co to znaczy? Czemu mnie puścili? Dlaczego tu jest drzewo, a nie winda?

– Dlatego. Zapytaj się swej babki o historię rodziny. – Szamanka zniknęła wraz ze swoim kolczastym Totemem.

Żeby nie kusić losu, John pomknął w stronę drzewa. Szedł cały czas w górę po stopniach ze skręconych konarów.

Obudził się w laboratorium zlany potem.

 

CZYSTKA

 

John zniknął w objęciach pary, a zaraz potem cały Yggdrasil. Niepokojące jednak było to, że wraz ze zniknięciem drzewa, została pusta przestrzeń w strukturze. Rzeczywistość powoli kruszyła się od wnętrza dziury w głąb lądu, jakby po wywierceniu przerębla, lód zaczął pękać ku brzegom.

– Eri, mam mało czasu, więc słuchaj uważnie. Polecisz do wszystkich członków zgromadzenia, powiesz im o tym ustrojstwie. Powiedz, że przylecę najszybciej jak się da. Musimy podjąć decyzję.

– Powiadomię ich. Do zobaczenia.

Lód pękł pod stopami Taimi i zniknęła.

Obudziła się w swoim namiocie i od razu zwymiotowała. Nie powinna dopuszczać do tak gwałtownych powrotów. Szybko posprzątała po sobie i od razu wzięła się za przygotowania do następnej podróży. Wymieniła zużyte świece, sięgnęła po nowe kadzidło. Słońce wskazywało, że jest tuż przed dwunastą. Wszystko było już gotowe, teraz tylko napój. Wtedy zdała sobie sprawę, że nie ma najważniejszego składnika. Nigdy nie odbywała podróży jednej za drugą. Było to bardzo nieprzyjemne, ponoć też niebezpieczne. Zawsze miała czas na zdobycie składników między jednym lotem, a kolejnym. Nie mogła sobie pozwolić na podchody za reniferem przez następne kilka godzin. Postanowiła, że użyje substytutu. Nie dawał, co prawda, tych samych możliwości, ale był wystarczający, by skontaktować się z radą. Ściągnęła z półki zdobiony słój. Wnętrze wypełniała tłusta maść. Słynna maść do latania, którą przygotowała wcześniej. Używała tradycyjnej receptury średniowiecznych czarownic. Co roku udawała się w podróż na południe kraju, żeby na zapas pozyskać surowców. Natarła sobie czoło i powieki. Na końcu, postępując wbrew wszelkim środkom ostrożności, natarła sobie dziąsła i podniebienie. Zaczęła grać na bębnie, ale nie musiała czekać długo. Suchość w gardle nastąpiła prawie od razu, puls przyspieszył. Później już było coraz gorzej. Czuła, że wysychają jej oczy, wzrasta temperatura ciała. Zaczęła się niespokojnie rzucać po podłodze przewracając instrumenty. Odleciała.

Wylądowała w miejscu, które jak czuła, jest jej miejscem pozyskiwania surowców na maść. Nie widziała nic, co było bliżej niż półtora metra od niej. Obraz dalej był mocno rozmazany. Wiedziała, że w tak krytycznym stanie musi zdać się na pomoc Totemu.

– Eri! – krzyknęła w przestrzeń. Nic się nie stało. Krzyknęła drugi raz, ale bez rezultatu. Wiedziała, że przybędzie najwcześniej jak będzie mógł. To była jedyna trzeźwa myśl przebijająca się nad gonitwę obrazów, uczuć i emocji. Miała wrażenie, że czeka już tak długo. Zaczęła szlochać, gdy zaczęło padać. Deszcz palił jej skórę. Czuła każdą kroplę wrzynającą się w ciało. Wwiercał się w głąb miejsce koło miejsca. Z szału zaczęła się drapać, rzucała się po ziemi. Próbowała się podnieść i uciekać w stronę lasu. Nie mogła się podnieść. Swoich rąk nawet nie widziała, miała wrażenie, że zatapiają się w trawie i plączą w korzeniach. W końcu udało się jej podnieść, zobaczyła, że wszędzie kręcą się w trawie chrząszcze wielkości dłoni.

– Eri pomóż! Błagam! – wykrzyczała z całych sił, choć niczego nie usłyszała.

– Przecież cały czas tu jestem – odpowiedział jeż stojący tuż obok.

– Zabierz mnie na zgromadzenie, chcę, żeby to się jak najszybciej skończyło.

– Jesteś na zgromadzeniu, pani.

Rozejrzała się po polanie. Wokół niej stali wszyscy przedstawiciele szamański społeczności tego globu.

– Kiedy oni… Eri?! Czy wiedzą o co chodzi?

– Wiedzą, już im o tym powiedziałaś.

– Jakie są postanowienia wobec przedstawionej sytuacji? – zwróciła się bezpośrednio do rady.

Kobieta w niedźwiedziej skórze wystąpiła z kręgu.

– Widzę, że jesteś lekko zdezorientowana, ale rozumiemy twój stan. Korzystając z chwili twojej przytomności, przypomnę ci, co ustaliliśmy.

Zaczynamy czystkę – powiedziała staruszka z powagą. – Wszyscy, którzy tu wtargną, zostaną zgładzeni. Bez wyjątków. Musimy dbać o jakość naszego świata. Od wieków to krew dawała dostęp i tak ma zostać. Żadna piekielna maszyna nie daje prawa, by tu przychodzić.

– Nie. Nie możemy zabić setek, może nawet tysięcy ludzi.

– Nie, a co byś zrobiła z każdym obcym! – Amerykanka łatwo dała się wyprowadzić z równowagi. – Zabiłabyś. I tak zrobimy z każdym innym.

– Proszę, daj im szanse. Może nie sprzedadzą tego urządzenia jak dowiedzą się, co ich tu czeka. – Po polanie poniosły się szepty. Rada dyskutowała szybko, ale cicho.

– Zrobimy tak. – Tym razem mówił czarnoskóry czarownik. – Ci, którzy mają prawą krew, wrócą i ostrzegą innych. Ci, którzy nie mają, nie wrócą. Tak, przez następne dwie doby. Później bezwzględna eksterminacja dla wszystkich, którzy użyli maszyny. Bez względu na krew.

– Tak, panie – Wszyscy się zgodnie pokłonili.

– Dziękuję, panie. – Taimi, po chwili również skłoniła głowę.

– A więc postanowione.

Po kolei przybysze zaczęli znikać. Szamani, druidzi, wołchwowie, czarownicy. Przybysze z Syberii, Australii, Ameryk. Czarni i Żółci. Cały świat już wiedział.

Taimi została sama. Później jeszcze długo rozmawiała ze swoją babką. Tłumaczyła się jej, przepraszała. Dopiero po pewnym czasie zdała sobie sprawę, że babki nie ma koło niej. Widziała wnętrze swojej chaty. Przez szczelinę w deskach obserwowała dwójkę młodych ludzi. Próbowali rozbić obóz  po drugiej stronie lasu. Chciała wybiec i ostrzec, że to zły pomysł. Po chwili zorientowała się, że w ścianie nie ma żadnej dziury i patrzy się w sęk i otaczające go słoje. Deska był bez żadnego uszczerbku. Wycieńczona usnęła.

Obudziła się w składzie drewna, z tyłu domostwa.

 

RAPORT

 

John obudził się w laboratorium. Zdjął słuchawki i okulary, przeciągnął się.

– I pomyśleć, że zaczynaliśmy od komór deprywacyjnych godzinami leżąc w roztworze siarczanu magnezu. – Pomyślał z nostalgią w drodze do swojego biura.

Gdy zaczynali pracę nad WTQ1, nikt nie przypuszczał, że w dziesięć lat uda im się zminimalizować urządzenie do wielkości hełmu. Dawniej trzeba było mieć cały, specjalnie przygotowany pokój. Teraz wystarczyło własne łóżko. Rozmyślania przerwał głos dochodzący ze stołówki.

– No i jak próba generalna, John? – Jego współpracownik, George, szedł w jego stronę. 

– Nie uwierzysz jak ci opowiem! – Informatyk, o wyglądzie typowym dla tego zawodu, odpowiedział miną pełną zwątpienia. John, mimo że zauważył reakcję, wiedział jak ważna jest jego relacja. Nie tracąc zapału, opowiedział grubemu współpracownikowi o wszystkim co przeżył. George wysłuchał w skupieniu, trochę nie dowierzał. Gdy John skończył, jak zwykle wzruszył ramionami i nie ukrywając pogardy wrócił do swojego lunchu. Zbyt często zgrywano się z niego, żeby uwierzył w taką ściemę.

– George, musisz mi pomóc! Uwierz mi!

– Tak, John. Zgromadzenie duchów, delfin na pustyni i co jeszcze? Chatka na kurzej stopce? Kot w butach? Daj spokój, chyba przesadziłeś wczoraj z pigułami.

– Przecież wiesz jak to działa. Nie kpię z ciebie!

– Dobra, wierzę. Wiesz co, idę kończyć raport, a ty biegnij ratować świat. Może uda ci się zdążyć przed meczem. – George wsunął końcówkę kanapki do ust i wyszedł ze stołówki.

John pobiegł do komputera. Wściekły zaczął pisać raport. Nigdy tego nie lubił, ale tym razem wyjątkowo się przyłożył. Opisał byty, które spotkał, swój strach, możliwość zagrożenia. Opisał warunek, pod którym go wypuszczono. Szczególnie podkreślił ludzką niemoc wobec postaci z tamtych krain. Wszystko wydrukował i spiął w elegancki skoroszyt. Przezornie zrobił nielegalną kopię, którą wyniósł z laboratorium.

W domu powiedział o wszystkim żonie i wytłumaczył, gdzie schował plik ze sprawozdaniem.

Gdy zasypiał, czuł się jakby przebiegł maraton psychiczny i fizyczny jednocześnie. „Tak muszą się czuć te wszystkie ćpuny podczas zjazdu. Idioci” – pomyślał tuż przed zaśnięciem.

 

***

 

Rano obudził go dzwonek do drzwi. Zaspany, otworzył w piżamie.

– Pan John White? – zapytał podejrzany goryl w garniturze.

– To ja. O co chodzi?

– Agent Hoover z FBI. Jest pan podejrzany o zdradę państwa. Pójdzie pan z nami.

Dwójka jeszcze większych mężczyzn w ciemnych okularach, weszła do środka i wzięła Johna pod ręce.

Pani White, jeszcze spała. Dopiero po godzinie obudziła ją wścibska sąsiadka. Pytała się, czemu Johna wyprowadzono w piżamie. W końcu był takim dobrym człowiekiem. Nie mógł aż tak nabroić.

 

EPILOG

 

– Dzień dobry! Jutro pogoda będzie podobna do dzisiejszej. Noc chłodna, w dzień od ośmiu stopni w Suwałkach do dziesięciu we Wrocławiu. Dużo słońca na północy, a niewielki deszcz popada na południu. O pogodzie jeszcze będziemy mówić za kilka minut. Czwartek, osiemnasty stycznia, Lena Górzyńska, zapraszam na Telependolino.

Prezenterka migotała w kłębach dymu. Nastąpiła migawka z najważniejszych wiadomości i kobieta pojawiła się z powrotem.

– Dzisiejszy program zaczynamy od wyjątkowo smutnych informacji.

W ciągu ostatniej doby doszło do wielu zgonów i zapaści śpiączkowych wśród testerów WTQ1. Szacuje się, że dziewięćdziesiąt pięć procent osób, które miały jakiś związek z tym japońskim projektem ucierpiało podczas snu wczorajszej nocy. Lekarze oraz naukowcy nie są zgodni, co mogło być przyczyną tak wielu nieszczęśliwych wypadków. Wstępny raport YNOS mówi o siedemdziesięciu siedmiu ofiarach, z czego czterdzieści śmiertelnych. Większość ludzi umarła w wyniku zawału serca bądź udaru. Osoby te znajdowały się niekiedy kilka tysięcy kilometrów od siebie, nie znały się, a jedyne, co ich łączyło, to znaczny udział w procesie tworzenia WTQ1. Ofiary zmarły bezpośrednio podczas finalnych testów zabójczej machiny. Fanatycy teorii spiskowych orzekli, że to wina rządu USA i twierdzą, że są dowody na co najmniej jedno porwanie dokonane przez agentów FBI na naukowcach. Rzekomą ofiarą miał być trzydziestopięcioletni inżynier-mechatronik John White z Bostonu. Żona zaginionego twierdzi, że wyszedł do pracy w środę rano, gdy jeszcze spała i nie wrócił.

Środowiska fanatyków religijnych mówią natomiast o Klątwie Podziemia, która miałaby być karą za chęć poznania wiedzy tajemnej i przekraczanie granic.

Po tym jak dzisiaj o godzinie dziesiątej rano czasu japońskiego, firma Ynosso poinformowała o tajemniczej serii zgonów, przez cały świat przelała się fala protestów. Ostatecznie premiera WTQ1 została wstrzymana. Rodziny poszkodowanych poinformowały o zbiorowym pozwie, który już przygotowują …

– Janek, wlewam jajka na patelnię!

Głos żony zagłuszył projektor.

– Chodź, już podaję!

Janek zgasił emiter. „Ech, poprzewracało się w dupach tym Japońcom” – podsumował wiadomości pod nosem, wychodząc z salonu. 

Koniec

Komentarze

No, ciekawie pożeniłeś SF i szamanizm. Podobało mi się.

Nie znam się, ale czy wszystkie pracowicie odfiltrowane przez nerki toksyny nie znajdą się w moczu renifera?

Gdy wyskubał wszystko, co się dało, poszedł dalej, przeszukując śnieg. Taimi, nie czekając na zaproszenie, zebrała żółty śnieg

Powtórzenie.

Ze środka wydobywała się para jakby w środku szalał pożar. Podeszła do konara i weszła w czarne kłębowisko.

Podmiot zaginął w akcji? Bo wygląda, jakby to para podeszła do konara.

Babska logika rządzi!

Poprawione. Co do pytania, to przeklejam to, co pisałem podczas betowania:

Muscymol (substancja czynna) jest wydalany z moczem w około 90%. Natomiast inne substancje (szkodliwe), są filtrowane przez nerki. W wyniku czego, mocz jest nie trujący, a zawiera prawie nie zmienioną ilość muscymolu. Szamani syberyjscy często, zamiast zwierząt, używali niewolników do filtrowania “syfu”. W zależności co “było pod ręką”.

Cieszę się, że Ci się podobało :)

3.2.1(4) Doors must have a clear passage width of no less than 0.77 m. If the door opens towards the user, there must be no less than 0.5 m on the side of the door opposite its hinged side. Doorsteps may be no more than 25 mm high. - Building Regulations

A mnie jakoś nieszczególnie się spodobało to połączenie. Dziwne dla mnie, że wiedzieli o istnieniu podziemia, które w dodatku miało służyć jako most.

Ogólnie tekst jest napisany nieźle, ale miałam odczucie, jakbyś chciał połączyć bardzo wiele niepasujących do siebie elementów. Możliwe, że to tylko moje odczucia. Inni mogą myśleć inaczej. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Morgiana, możesz napisać trochę dokładniej. Nie rozumiem tego zdania:

Dziwne dla mnie, że wiedzieli o istnieniu podziemia, które w dodatku miało służyć jako most.

Za opinię dziękuję, te negatywne trzymają nas przy ziemi :)

3.2.1(4) Doors must have a clear passage width of no less than 0.77 m. If the door opens towards the user, there must be no less than 0.5 m on the side of the door opposite its hinged side. Doorsteps may be no more than 25 mm high. - Building Regulations

Okej. Sorry, może faktycznie nieco chaotyczne. ;) Chodziło mi o to, że dostajemy nagle gościa w windzie, który znajduje się w innym świecie. Przez Ciebie nazwanym “Niższym”. Skąd zwykli ludzie, wiedzieli o jego istnieniu? Ponoć John chciał się dostać do Bangkoku. Najpierw miałam wrażenie, że nie wiedział za bardzo, co robi tam i w jaki sposób się tam znalazł. Później, jak rozmawia z szamanką, to znów mam wrażenie jakby wiedział, że ten świat istnieje i miał funkcjonować jako most, czy furtka do szybkiej komunikacji. Nie wiem, może ja coś źle zrozumiałam. Dlatego, jak możesz Autorze, to wyprowadź mnie z błędu. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dla osób interesujących się szamanizmem, jak ja i Finkla (chyba), to wszystko wydaje się dość spójne, ale dla osób nowych w temacie, muszę przyznać, że to może wydawać się chaotyczne.

W opowiadaniu w znacznym stopniu trzymam się kanonu szamanizmu (tak to roboczo nazwijmy).

Podczas podróży szamańskiej można się poruszać w trzech światach, w tym wypadku w Niższym.

To jest świat przeszłości, duchów zmarłych, wyzwań, odpowiedzi na pytania itd. Coś, jak podświadomość. Powiedzmy, że obecnie, zwykli ludzie (w temacie) wiedzą już o tym świecie. W opowiadaniu, są się w stanie do niego dostać. Żaden ze światów nie jest mostem komunikacyjnym (fizycznie). Można się za to w nim poruszać poza czasem, po istniejących miejscach. Zwiedzać zmysłami. Takie Google Earth dla duszy. 

Winda jest innym przedstawieniem Axis Mundi, tak jak Yggdrasil.

John wiedział, co tam robi, ale był zgubiony. Tak jak każdy z nas w nowym mieście. Tak jakbyś obudziła się w Tokio i wiesz, że musisz iść na pociąg, ale nie jesteś w stanie zrozumieć co jest napisane na znakach.

 

Mam nadzieję, że trochę wyjaśniłem, co i jak. Wiem, że jest to zagmatwane, dlatego w razie dalszych pytań, nie krępuj się i pisz. Chętnie odpowiem :)

3.2.1(4) Doors must have a clear passage width of no less than 0.77 m. If the door opens towards the user, there must be no less than 0.5 m on the side of the door opposite its hinged side. Doorsteps may be no more than 25 mm high. - Building Regulations

IKH, zdecydowanie jest to pokręcone. Ogólnie teraz już rozumiem o co chodzi i zdecydowanie bardziej mi się podoba.:)

Mam jednak radę, że jeśli chcesz pisać coś takiego, to powinno być nieco bardziej nakreślone w samym tekście. Z tego względu, że tak jak ja nie każdy się tym interesuje. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Właśnie zacząłem zauważać, że całość historii jest w mojej głowie, ale tylko połowa na papierze. następnym razem spróbuję w opowiadaniu umieścić całość pomysłu. Wtedy powinno być bardziej zrozumiałe i kompletne.

Dziękuję za rady :)

3.2.1(4) Doors must have a clear passage width of no less than 0.77 m. If the door opens towards the user, there must be no less than 0.5 m on the side of the door opposite its hinged side. Doorsteps may be no more than 25 mm high. - Building Regulations

Podobało mi się, ale podobnie jak Morgianie, nie znam się w ogóle na szamanizmie. Chętnie natomiast przeczytałabym chociaż krótką wzmiankę na temat dalszego losu informatyka. Tekst napisany całkiem nieźle, czytając wyłapałam niektóre z błędów, głownie przecinkowych

Ludzie patrzą na niego z wyższością, pogardą – brak e

 

Wiem, za to kto może ci pomóc – tutaj błąd w umiejscowieniu przecinka, może lepiej napisać coś w stylu: Za to wiem, kto może ci pomóc

Mamy, czas, tutaj stoi on w miejscu. – za dużo o jeden przecinek po „mamy”

 

Zawahała się gdy kończyła zadanie – przecinek przed „gdy”

 

Ale on nie był szamanem, był naukowcem, dlaczego zobaczył drzewo, a nie windę – brak pytajnika utrudnia zrozumienie

 

Pobiegł ile sił w nogach, prosto w kierunku dziupli. – przecinek po „pobiegł”

 

Wylądowała w miejscu, które jak czuła, jest jej miejscem pozyskiwania surowców na maść. – przecinek po „które”

 

To była jedyna trzeźwa myśl przebijająca się nad gonitwę obrazów, uczuć i emocji.

To była jedyna trzeźwa myśl przebijająca się nad gonitwę obrazów, uczuć i emocji. – przecinek po „myśl”

 

Próbowała się podnieść i uciekać w stronę lasu. Nie mogła się podnieść – powtórzenie „podnieść”

 

Później (mnie brak jakiegoś słowa np. )nastąpi bezwzględna eksterminacja dla wszystkich, którzy użyli maszyny

 

Szacuje się, że dziewięćdziesiąt pięć procent osób, które miały jakiś związek z tym japońskim projektem ucierpiało podczas snu wczorajszej nocy. – przecinek po „projektem”

Niech Wszechświat Wam błogosławi...

Przeczytane

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nowa Fantastyka