- Opowiadanie: BardzoGrubaLola - Dziewczyna i pralka

Dziewczyna i pralka

To pierwszy tekst, który tu wrzucam. Może do przeczytania, może na pożarcie. Krytyka, komentarze, inne tego typu zwierze – mile widziane :-)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Dziewczyna i pralka

 – Halo? Halo? Łabędź i Syn z tej strony! Pani zamawiała u nas pralkę? – głos w słuchawce trzeszczał niemiłosiernie. – Tak? Mamy małą obsuwę, kierowca przyjedzie do pani między jedenastą a trzecią rano! Pozdrawiam, miłego dnia!

Odłożyłam słuchawkę telefonu. Łabędź i Syn mieścił się w podejrzanej dzielnicy zapomnianego miasteczka i był jedynym sklepem w mojej okolicy, który spełniał moje oczekiwania cenowe.

Dzwonek do drzwi wyrwał mnie ze snu punktualnie o trzeciej.

– Dobry wieczór! Tu Łabędź i Syn!

Wytatuowany kierowca z podkrążonymi oczami spojrzał na mnie bez zainteresowania. Zorientowałam się, że często musi mieć do czynienia z klientami w piżamach. Spłowiałe flanelowe krokodyle otulające moje ciało nie mogły równać się z obfitością koronek, dekoltów i rozcięć, które z pewnością składały się na jego nocne życie.

– Wnosimy, tak? Raz, dwa, hop…!

Wtaszczyliśmy pralkę do domu. Kierowca włożył tryumfalnie wąż do zaworu, ziejącego do tej pory pustką w mojej łazience, a kiedy schwycił wtyczkę, złapał go atak kaszlu.

– No, z tym to już sobie pani poradzi. Dobrej nocy życzę! – rzucił, zgięty wpół.

Niedługo potem noc pochłonęła pękaty samochód firmy Łabędź i Syn. Zostałam sam na sam z moim nowym nabytkiem, który natychmiast stanął w jednym rzędzie z odkurzaczem, maszyną do pisania i aparatem telefonicznym, wynalazkami tworzącymi scenerię mojego życia domowego i ułatwiającymi je. Poklepałam pralkę po kwadratowej żółtawej obudowie. W odpowiedzi coś zajęczało w jej wnętrzu. Obojętnie poczłapałam do łóżka – Bęben, szef kancelarii Bęben i wspólnicy, oczekiwał mnie w pracy. W tym tygodniu do odkurzenia pozostawały mi jeszcze trzy szafy akt, z których z pewnością połowa nie nadawała się do obróbki mechanicznej, tak że czekały mnie długie godziny machania miotełką do kurzu, której futerko w lepszych czasach mieniło się kolorami tęczy, a teraz było jednolicie szare.

*

– O trzeciej rano! To nie jest normalne!

– Mogło być gorzej – wzruszył ramionami Płaszcz z Owcy.

Płaszcz z Owcy był moim ulubionym kolegą z pracy. Potrafiliśmy godzinami milczeć obok siebie, każde zajęte swoją szafą, wymieniając tylko najpotrzebniejsze zdania i ciesząc się swoją obecnością nawzajem. Płaszcz z Owcy zawdzięczał przezwisko swojej łagodnej, jakby wiecznie zdziwionej twarzy i długoletniemu związkowi z pewną tancerką, która z wdziękiem rozstawiała go po kątach. Któregoś razu, kiedy pracowaliśmy w sąsiadujących ze sobą szafach, stojących w osobnym pokoju i tłumiących wszystkie dźwięki, Płaszcz z Owcy opowiedział mi o wydarzeniu, które jego zdaniem przeczyło wszystkim prawom natury. Było to, kiedy jeszcze nie znał Jadowitej Amandy i dręczyły go palące pytania o sens życia, na które odpowiedzi szukał najczęściej w rozmowach z różnymi dziewczętami, Płaszcz z Owcy miał bowiem niesamowitą łatwość zagadywania przypadkowych ludzi i niemal automatycznego zamieniania ich w swoich przyjaciół. Któregoś razu umówił się więc z jedną ze swoich przyjaciółek w pobliskim mieście. Było tak zimno, że nawet powietrze wydawało się zamarznięte, ale oni długo stali na ulicy, nie mogąc zdecydować się na wejście do żadnego baru.

– Ona tam nie mieszkała i ja też nie, nie znaliśmy żadnych ciekawych miejsc – Płaszcz z Owcy patrzył na mnie z przejęciem. – Skończyło się tak, że kupiliśmy butelkę wina i chodziliśmy bez celu. Całkiem dobrze nam się rozmawiało, ona była ładna i nic jej nie dziwiło, wino wchodziło nieźle…

– I co, przespałeś się z nią?

– Nie! – Płaszcz z Owcy uśmiechnął się tryumfalnie. – To jest właśnie dziwne w całej tej historii. Powiedziała, że uwielbia się tulić, więc zaprosiłem ją do siebie. Zgodziła się. Jechaliśmy pociągiem, została u mnie… i tuliliśmy się przez całą noc. Śpiewała mi jakieś niestworzone kołysanki, a rano wróciła do siebie. Mówiła coś jeszcze, że przeprasza za kłopot, że czegoś tam nie znalazła… nigdy jej potem nie widziałem.

Oboje zapomnieliśmy dawno o swoich obowiązkach.

– Może była po prostu samotna?

Płaszcz z Owcy wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Najdziwniejsze było to, że zabrała mi proszek do prania. Ze wszystkich rzeczy, które mogła wziąć sobie na pamiątkę…

Nabierałam właśnie tchu, żeby opowiedzieć mu swoją historię, kiedy zabrzmiał dzwonek obwieszczający przerwę w pracy. Niewypowiedziana opowieść rozwiała się w powietrzu jak dym.

*

Wszyscy pracownicy kancelarii Bęben i wspólnicy zajęli już swoje miejsca wokół okrągłego stołu w suterenie. Czekaliśmy już tylko na Amira, który jak zawsze przeciągał swoją przedobiednią przechadzkę łączącymi się korytarzami firmy. Amir należał do moich ulubionych współpracowników, bo jako jeden z nielicznych nie stosował się do zasad panujących w kancelarii. Obudzona w środku nocy, potrafiłabym jednym tchem wyliczyć jego wykroczenia, które napawały mnie cichym podziwem: nie nosił zielonych ubrań do pracy, nie zamieniał przy wejściu swoich butów na spiczaste filcowe pantofle, nie mówił przyciszonym głosem, a co więcej, sprawiał wrażenie całkowicie nieświadomego swoich przewinień względem niepisanego regulaminu. Zaczęłam nerwowo wiercić się na swoim krześle. Swędziała mnie stopa, którą przed wyjściem z domu zawadziłam o pralkę.

– No, wreszcie możemy zaczynać – powiedziała Adela z przyganą.

Amir uśmiechnął się radośnie i opadł na swoje krzesło. Obiad w kancelarii Bęben i wspólnicy rządził się swoimi prawami, a jednym z nich było to, że nikt nie podnosił łyżki do ust, zanim ostatni z włóczęgów nie zajął przynależnego mu miejsca.

Swędzenie przybierało na sile. Dyskretnie potarłam stopą o nogę stołu.

– Niektórzy dzisiaj nie mogą usiedzieć na miejscu – prychnęła Adela.

– Kogo dokładnie masz na myśli?

– Uderz w stół… – zacięła usta.

Przewróciłam oczami. Poznałam bliżej Adelę, kiedy sam dyrektor kancelarii, Bęben, nakazał mi pomóc jej w przygotowaniu nowych szaf na Dokumenty Specjalne, które to przygotowania rozciągnęły się w czasie, z początku lekko zachodząc na moje wolne wieczory, a pod koniec pochłaniając je całkowicie. Adela spędzała wówczas wiele czasu na oglądaniu pod światło swoich pomalowanych na czerwono paznokci i plotkowaniu przez telefon. Na sam koniec przebiegła lekko po wyłożonych jadowitym papierem szafach. Obcasy jej pantofelków wyciskały w wykładzinie malutkie kwadraciki, które natychmiast wypełniały się trucizną, wcześniej rozprowadzoną równomiernie po całej podłodze.

– No, wygląda na to, że skończyłyśmy – oznajmiła radośnie. – Doprowadź się do porządku, rozmazałaś sobie kurz po całej twarzy.

Wracając do pokoju, minęłam się z Bębnem.

– Cieszę się, że troszkę pomogłaś Adeli – rzucił w przelocie. – Od niej możesz się wiele nauczyć.

Starannie zapisałam to zdarzenie w pamięci.

Obiad dobiegał końca. W ustalonej kolejności wstawano od stołu i tłoczono się przy drzwiach wyjściowych. Zamknęłam oczy. Do moich obowiązków należało ustawianie brudnych talerzy w zmywarce i włączanie jej w chwili, kiedy ostatni z pracowników kancelarii znajdował się na swoim miejscu pracy. Szum zmywarki uspokajał mnie, jak gdyby nie pochodził z wnętrza maszyny, ale oznaczał, że jestem nad morzem albo w ostateczności przykładam do ucha przywiezioną z wakacji bladoróżową muszlę. Nagle usłyszałam czyjeś szybkie kroki. Amir podbiegł do mnie i wziął mnie w objęcia. Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, pocałował mnie w usta.

– Amir, co ty wyprawiasz?! – wykrztusiłam w końcu.

Moja prawa stopa pulsowała coraz mocniej. Swędzenie ustąpiło miejsca bólowi.

– Przepraszam – opuścił ramiona. – Myślałem, że…

– Że?

– Że nie masz nic przeciwko. Że też szukasz. Słuchaj, a może pogadalibyśmy kiedyś po pracy?

Potrząsnęłam głową, nie wiedząc, co myślę o całej tej sprawie. Amir pogłaskał mnie po twarzy.

– Co tu się dzieje?

Amanda stanęła w drzwiach.

– Przepraszam państwa najmocniej, napiję się tylko wody i już nie przeszkadzam – rzuciła słodko.

– To nie tak, jak… – zaczęłam, ale jej już nie było.

*

– No, i co, gruchocie? Nie dość, że obijam sobie o ciebie nogi, że przy praniu chodzisz po całej łazience, to jeszcze nie umiesz doprać ubrań? Porażka.

Jedyną odpowiedzią na moje żale był daleki szum wody w rurach. Nieuważnie wepchnęłam do pralki stos ubrań i wsadziłam do uszu zatyczki. Bałam się, że jeśli zamknę drzwi do łazienki, poruszająca się maszyna zablokuje wejście. Usiłowałam skupić się na książce, którą trzymałam w ręce, ale nieziemski hałas uniemożliwiał lekturę choćby gazetki promocyjnej firmy Łabędź i syn, od jakiegoś czasu dostarczanej wprost pod moje drzwi. Nagle rzężenie przerwała cisza. Rzuciłam książkę na stół i wstałam zdecydowanie, tylko po to, żeby zobaczyć, jak zgarbiona postać o niezdrowej cerze wyślizguje się z mojego domu. Z ust dziwnej istoty zwisał rękaw mojego zielonego swetra. Otwarta na oścież pralka ziała pustką. Zniknęły wszystkie moje ubrania. Rzuciłam się w pogoń, utykając na prawą stopę.

– Wracaj tutaj! Wracaj natychmiast!

Zombie szedł przed siebie, nie zwracając uwagi na moje krzyki. Wkrótce zniknął w tłumie ludzi.

– Jak ja teraz pójdę do pracy?!

Znajoma postać położyła mi rękę na ramieniu.

– Coś się stało?

– Zombie. Okazuje się, że prałam ubrania w zombie. A teraz on sobie poszedł i…

Amir pokręcił głową.

– Zombie?

– Widocznie go nie zauważyłam…

Chwilę później siedzieliśmy nad kawą z mlekiem. Pierwszy raz gościłam u siebie kogoś z kancelarii.

– Wiesz co? Praca to teraz twój najmniejszy problem. On może wrócić. Może przywiązał się do ciebie albo smakują mu twoje ubrania. Nie boisz się?

– Nie wiem, nigdy nic mi nie zrobił…

– Jeśli chcesz, mógłbym…

– Tak?

– Pomyślałem, że mógłbym zostać u ciebie na noc. Tak dla pewności.

– To aż tak poważne?

– Nie wiem. Nie chciałbym cię straszyć. Ale… – Amir uśmiechnął się nagle – skoro i tak mieliśmy zjeść razem kolację…

– Rozumiem, że chcesz coś ugotować. Świetnie! Ja skoczę w tym czasie pod prysznic.

Zaczęła bawić mnie cała ta sytuacja, która niczym magiczna fasola wyrosła już dawno z rzeczywistości i bujnie rozwijała się w sferach absurdu.

– Nie ma sprawy. Gdzie trzymasz zioła?

*

Ledwo co wyszłam odświeżona spod prysznica, ledwo co zjedliśmy danie aromatyczne a wcześniej mi nieznane i oswoiłam się z obecnością Amira na tyle, że wyciągnęłam z szuflady starannie pokruszone ziele sprowadzające wieszcze wizje i błogość, ledwo co usiedliśmy razem na mojej kanapie, kiedy jego wzrok padł na moją obolałą stopę.

– Co to jest?!

– Potknęłam się o tę przeklętą pralkę. Trochę spuchło…

– Potknęłaś się o pralkę? A nie przyszło ci do głowy, że to coś zupełnie innego? Widzę tu ślady ukąszenia…

– O czym ty mówisz?

– O twoim zombie! Cud, że sama jeszcze nie powłóczysz nogami i nie chowasz się ludziom po pralkach!

Amir zerwał się na równe nogi. Chodził po całym mieszkaniu, perorując żywo.

– Amir, nic mi nie jest. Czuję się świetnie. Nie jestem zombie!

– Zombie nie mogą wierzyć swoim uczuciom – odrzucił krótko. – Chciałbym ci pomóc, ale nie mogę. Musisz poradzić sobie sama. Trzymam kciuki, mała.

Wzruszyłam ramionami, kiedy on zamknął za sobą drzwi.

– Do zobaczenia w pracy! – krzyknęłam za nim.

*

Schwyciłam stopę obiema rękami i przypatrzyłam jej się z bliska. Była lekko spuchnięta, a w okolicach kostki widniały dwie purpurowe ranki. Przy dużej dozie dobrej woli można było wyobrazić sobie, że to ślady ukąszenia. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam powoli ugniatać kciukami podeszwę stopy, aż ciepło moich dłoni przeniosło się na nią, a stamtąd rozpłynęło się na resztę mojego ciała.

*

– Zakochani są wśród nas… – Adela uśmiechnęła się złośliwie. – Pamiętasz jeszcze o pracy?

Poprawiłam włosy, wpatrując się w okno.

– Halo halo, tu ziemia! Słyszysz mnie?

– Słyszę, słyszę.

– No i?

– I widzę…

Zerwałam się na równe nogi. Ulicą przemykał niedawny mieszkaniec mojej pralki, ubrany w wyświechtany ortalion. Wydawało mi się przez chwilę, że widzę znajomy rękaw.

– Przepraszam!

– Dziwaczeje jak on… – usłyszałam jeszcze, zanim wypadłam przed kancelarię.

Nigdzie nie było widać mojego zombie. Zorientowałam się, że kurczowo ściskam miotełkę do kurzu. Niechętnie wróciłam do kancelarii.

*

– Na twoim miejscu zadzwoniłbym z reklamacją do tego Łabędzia – skomentował Płaszcz z Owcy.

– I syna.

– I syna. Sprzedali ci niebezpieczne urządzenie. Chociaż zamiana w żywego trupa raczej ci nie grozi.

– Kancelaria uodparnia, co?

Płaszcz z Owcy wydał z siebie serię cichych prychnięć i wrócił do przepisywania życiorysu, który leżał od jakiegoś czasu na jego biurku.

– Nie będzie ci przeszkadzało, jeśli zadzwonię teraz?

– Ależ skąd. Ciekaw jestem, co powie Łabędź.

– I syn.

– I syn.

Ale Łabędź i Syn jakby zapadli się pod ziemię. Numer telefonu zaprowadził mnie wprost w gąszcz niekończących się sygnałów i szumów, od których natychmiast rozbolała mnie głowa. Nikt nie zwrócił uwagi na moje dolegliwości i udało mi się wyjść wcześniej z pracy, całe biuro żyło bowiem plotkami na temat Amira, który od kilku dni nie dał znaku życia.

*

– Słuchaj, ja wiele rozumiem. Czasami rzeczywistość dziwnie się wygina. Reklamy mydła na tramwaju stają się znakami do odczytania, wszyscy wokoło wydają się owadami, obcy człowiek odpowiada na niezadane pytanie. Jasne. Ale to trwa tylko chwilę, a potem tramwaj odjeżdża i wszystko wraca do normy. A ty przekraczasz wszelkie granice. Przeginasz. Wlazłeś tu przez okno i bez pytania bierzesz się do masowania moich stóp. Co ty sobie w ogóle myślisz?

Cisza.

Gwałtownie wierzgnęłam nogą.

– Halo! Przestań!

– Chcę ci coś podarować – powiedział wreszcie. – Razem możemy stworzyć coś niebywałego. Coś, czego nikt przed nami nie miał.

– I w tym celu się do mnie dobierasz? Rzeczywiście, niebywałe – zakpiłam.

– Coś niebywałego – powtórzył. – Znam cię lepiej, niż myślisz. Przyglądałem ci się od dawna, zanim zdecydowałem, że się nadajesz. Jesteś wystarczająco czysta.

Jego dłonie mocno obejmowały moją kostkę. Kiedy zaczął masować moje ścięgno, odruchowo przymknęłam oczy z przyjemności. Po chwili zmusiłam się do przybrania groźnego tonu:

– Daj mi spokój! Znikaj stąd!

– Najpierw chcę ci coś wyznać.

Nieprzerwanie masował moją stopę.

– Pewnie się tego nie spodziewasz, ale ja cię kocham. Dlatego dałem ci coś od siebie i dlatego usuwam z twojej drogi wszelkie niebezpieczeństwa. Tylko w ten sposób możemy…

– Jakie niebezpieczeństwa?

– Wszystkie. Posłuchaj mnie wreszcie. Jeśli się połączymy, powstanie coś wielkiego. Nowy kolor. Kolor miłości, jaką można poczuć tylko do istot spoza swojego…

Spojrzałam w dół i wrzasnęłam. Moja łydka i udo zaczynały przybierać kolor purpury. Zerwałam się na równe nogi.

– Nie chcę! Nie chcę być zombie! Amir mnie ostrzegał, a ty…

– Amir, Amir… zapomnij o nim, twój Amir już nie wróci.

– Co mu zrobiłeś?

– To teraz nieważne. Posłuchaj.

Zombie zaczął nucić pieśń bez słów. Zapadałam się w sobie, a dźwięki, niepodobne do niczego, co wcześniej słyszałam, budziły we mnie nieznane dotąd uczucie, chęć opuszczenia głowy i poddania się losowi, i niewyraźny smutek, i zamgloną radość. Wszystkie odcienie świata wirowały w moim ciele, a w chwili, kiedy miały ostatecznie stopić się w jedno, nowe, ostatkiem woli szarpnęłam głową.

– Nie chcę. Pomyliłeś się – mówiłam z trudem. – Proszę, zostaw mnie w spokoju.

Zombie zacharczał. Podniósł się powoli i ruszył w stronę łazienki. Zniknął w drzwiach, zanim zdążyłam zaprotestować, i równie niespodziewanie wynurzył się, trzymając w objęciach małe kartonowe pudełko, które stało dotąd przy pralce.

– Żegnaj.

Zamknęłam drzwi za niespodziewanym gościem i wyczerpana opadłam na kanapę.

*

Poszłam spać, jakbym wpadła w czarną dziurę. Kiedy się obudziłam, wszystko było tak samo, jak zawsze. Tyle że Amira nie było i miało już nigdy nie być, Adela kupiła do kancelarii osiem ręcznych odkurzaczy, a ja zaczęłam od czasu do czasu, na zmianę pogody, odczuwać trudno wytłumaczalne łamanie w kościach prawej stopy. Obca muzyka, muzyka zombie, płynąca w moim ciele żyłami w stronę serca, była jednocześnie posępna i pełna nadziei. Wzywała mnie do rzucenia wszystkiego i ruszenia przed siebie w poszukiwaniu bliżej nieokreślonego szczęścia. Ale, jak powiedział Płaszcz z Owcy po wysłuchaniu mojej historii, wszystko to bardzo dobrze, bo ludziom zdarzają się dziwniejsze rzeczy. Starannie zapisałam to w pamięci.

Koniec

Komentarze

Tytuł zapowiada, treść dla dorosłych… :D 

Hmmm. Bardzo dziwaczne, trochę absurdalne. Ale to pewnie wiesz.

Może nie w moim stylu, ale na pewno dobrze napisane – nic niepoprawnego mi się w oczy nie rzuciło. :-)

Babska logika rządzi!

@Idaho_Iowa: W sumie tak. A momentów nie ma ;)

 

Finkla: Dzięki! Zastanawiałam się w ogóle, czy to jest miejsce na takie opowiadanie niby realistyczne, ale dziwne…

Opowiadanie jest tak nonsensowne, że aż zabawne, a w dodatku bardzo porządnie napisane, skutkiem czego przeczytało się niezwykle gładko i dostarczyło uciechy.

Mam nadzieje, że to pierwszy z Twoich tekstów, że uraczysz nas jeszcze wieloma. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Boris Vian wprowadziłby bardzo niewiele poprawek… Najpierw lekko zdurniałem, więc zacząłem od początku, poszło już gładko.

Dzięki! Zdaje się, że wszyscy jednomyślnie widzą dziwaczność…

Inne teksty będą :-)

Dziwaczne to dobre określenie. Nie wiem czy absurdalne to nie zbyt duże słowo. Dziwaczne i już. Zwykle nie szukam treści o pralkach, ale czytało się dobrze. Z chęcią przeczytam coś jeszcze, żeby wyrobić sobie zdanie o twórczości autorki.

Zdaję sobie sprawę, że poprzedni komentujący mieli podobne odczucia, może poszedłem za tłumem jak zombie. Wybacz proszę mój brak oryginalności w ocenie twojego tekstu, BardzoGrubaLolu! I pisz dalej.

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Zgadzam się z powyższymi komentarzami, że dziwaczne. Jednak miało coś w sobie, co mi się spodobało. Z chęcią przeczytam jeszcze jakiś Twój tekst. Pozdrawiam. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Morgiano, dziękuję za przeczytanie i komentarz! :-)

“Rzeźnia dla koni” skłoniła mnie do przeczytania innych Twoich opowiadań i nie zawiodłam się. Niewątpliwie masz we mnie fankę, czekam na więcej! Takie “dziwaczne” to ja lubię najbardziej:)

Adamie, lecę czytać Borisa Viana, dzięki za polecenie!

Nowa Fantastyka