- Opowiadanie: DruidkaKarolcia - Drewniana Lalka

Drewniana Lalka

To krótkie opowiadanie powstało dzięki fascynacji literaturą Jean M. Auel. To specjalny rodzaj fantasy, gdyż dotyczy alternatywnej prehistorii. To mój pierwszy opublikowany tutaj tekst ale zapewniam, że nie ostatni. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Drewniana Lalka

Świt tego ranka nastąpił wyjątkowo malowniczy. Wraz z nagrzanym powietrzem, unosił się słodki zapach ziół oraz pylących, sporej wielkości różowych kwiatów, przypominających dzisiejsze bratki z tą różnicą, że owe były naprawdę imponujących rozmiarów. Były to jedyne kwieciste rośliny, które można było dostrzec na porośniętej soczystą trawą, paprociami i wszelkiego rodzaju krzewami dolinie. Łagodnie wznoszący się pagórek od strony wschodniej, stykał się u podnóża z szumiącym wesoło potokiem, który wartko płynął na północ, wijąc się wokół kamienistego brzegu. Cały krajobraz tego zakątka skupiał się w tym właśnie miejscu, ponieważ od strony południowej ku zachodniej rozciągał się sporej wielkości, gęsty las, natomiast od strony północnej owa polana graniczyła z morzem. Odległość od morza, była znacznie większa niż w stronę lasu. Żeby się tam dostać, trzeba było przedrzeć się poprzez rzadki bór, pokonać wydmy i wysokie trawy je porastające, żeby w końcu przemierzyć spory kawałek drogi po piasku. Z biegiem czasu, coraz wyraźniejsza ścieżka znaczyła tę trasę, wskazując, że ludy tu zamieszkujące, bardzo cenią sobie sąsiedztwo wody. Trudno się temu dziwić, warunki do życia były tu wręcz idealne, lasy zapewniały budulec, pożywienie, okrycia ze skór zwierząt, rzeka dostarczała świeżej wody i ryb, nie gardzono również rybami morskimi, które wówczas dorastały do znacznie większych rozmiarów niż obecnie. Jakby tego było mało, na szczycie wspomnianego, porośniętego trawami pagórka piętrzyła się kamienna ściana, której spory wyłom i powstałe w ten sposób wnętrze, posłużyło grupie ludzi za siedlisko. Wokół groty można było dostrzec porozstawiane narzędzia, codziennego użytku. Były tam kamienne naczynia, prymitywne siekierki, wyplatane kosze włożone jeden w drugi oraz stos długich, wysuszonych traw potrzebnych do ich tworzenia. Wbite w ziemie kije, połączone ze sobą cienką skórzaną nicią, znajdowały się po obu stronach jaskini, niedaleko od wejścia. Po prawej stronie suszyło się na nich obrobione już mięso, zwisały gałązki ziół, zebranych razem w obszerny pęk oraz na samym końcu ściekała krew do naczynia postawionego na ziemi z drobnego królika, którego wczorajszej nocy upolowała grupka podrostków. Z lewej strony suszyły się skóry zwierząt oraz wyprana, bądź po prostu mokra odzież. Ubrania te były wyjątkowo ubogie, bo i obecna pora roku, wczesna wiosna, była wyjątkowo upalna i nikt nie miał ochoty, jeszcze bardziej się nagrzewać niż to było konieczne. Zazwyczaj ograniczano się do wdziewania grubych włochatych skór, które zakładano jako nakolanniki, co skutecznie ułatwiało codziennie funkcjonowanie oraz przepaski zasłaniające przyrodzenie. Na piersiach noszono skrzyżowane skórzane pasy, które łączyły się ze sobą na plecach i służyły za ówczesne, prymitywne plecaki – każdy zależnie od wykonywanej funkcji, nosił zawieszone na nich zupełnie inne rzeczy. Zielarz zbierał tam mnóstwo mieszków, suchych ziół, łowca siekierkę i dzidę, zbieracz owoców pleciony kosz wiszący pionowo na plecach i wiele innych było takich przykładów. Obuwie powstałe z kawałków skór, ubierano przy specjalnych okazjach takich jak obrządki ku czci dusz, zarówno zwierząt jak i ludzi, a nawet roślin czy na spotkaniach klanów, odbywających się zwyczajowo raz w roku po porze deszczowej, gdy już łatwiej było o pożywienie, a jeszcze wiele ciepłych dni miało upłynąć przed zimą.

 

Na owych spotkaniach każdy z klanów wygłaszał swoje postulaty w wielu sprawach, odnośnie lokalizacji, bezpieczeństwa, przedsięwzięć, wyrobie broni, polowaniach itd. Rolnictwo nie grało większej roli w życiu ówczesnych społeczeństw, gdyż nie opanowali oni jeszcze sztuki sadzenia czy pielęgnacji roślin. O ile byli sprawnymi zielarzami i potrafili skutecznie leczyć rany, gorączkę a nawet przerywać ciążę za pomocą roślin w ich umysłach nie było miejsca na możliwość hodowli tychże ziół. Żyli z tego co udało im się zebrać i to często było przyczyną tego, że musieli nieustannie wędrować i zmieniać miejsca zamieszkania, gdy teren wokół ich domostwa został przez nich wyjałowiony. Zielarze, zaraz po przywódcach i wróżbitach byli najważniejszymi postaciami w klanie, to oni zajmowali się leczeniem chorych i znajdowaniem coraz to nowych pokarmów. Pomagało im w tym podglądanie zwierząt, jeżeli jakieś zwierze coś jadło było dla nich logicznym, że ludzie też mogą to zjeść. W praktyce okazywało się jednak, że nie zawsze to idzie ze sobą w parze, szczególnie jeżeli chodzi o ptaki. Zielarze nigdy nie próbowali na sobie nowych ziół, ponieważ byłoby zbyt wielką stratą dla całego klanu, gdyby to oni ulegli zatruciu. Jeżeli już było niezbędnym kosztowanie nowych mikstur, zazwyczaj wybierano do tego osoby już niedołężne, chore lub starców, co nie oznacza, że klan nie dbał o swoich ludzi. Każdy miał tam należne mu miejsce i spełniał swoje obowiązki, a możliwość przysłużenia się przyszłości Klanu, była dla nich ważniejsza niż własne życie.

Na czele każdego klanu stał przywódca, który zawsze był dobrym łowcą, to on ostatecznie decydował o przyszłości wszystkich współplemieńców. Nawet jeżeli mieli odmienne zdanie od niego w jakiejś kwestii, wszyscy przyjmowali jego decyzję. Przywódcą zostać mógł tylko zasłużony myśliwy, nie dziedziczono tego tytułu, jednak bardzo często się składało tak, że tytuł ten przechodził z ojca na syna. Wróżbici stanowili drugi stopień władzy zaraz po przywódcy, choć w pewnym sensie można by rzec, że to oni sprawowali faktyczną władzę, bo zazwyczaj przywódca bez konsultacji z wróżbitą nie był w stanie podjąć decyzji, często też był pod jego silnym wpływem. Wróżbita jak sama nazwa wskazuje zajmował się wróżeniem z lotu ptaków, z wnętrzności upolowanych zwierząt, z układu dymu po dogasającym ognisku i wielu innych tym podobnych praktyk. Wiedzę tę przekazywali ściśle między sobą, tylko wybrany przez obecnego wróżbitę jego następca, był dopuszczany do tych tajemnych informacji i do doskonalenia swoich możliwości w tej mierze. Myśliwi odgrywali bardzo ważną rolę w klanie, dzięki nim dostarczane było pożywienie oraz skóry i futra zwierząt, jednak to każdy z osobna był niezbędny do tego aby całe plemię mogło funkcjonować. Rzemieślnicy tworzący broń, narzędzia, garnki, wyplatacze koszy, garbarze, zbieracze drobnych owoców do których często należały dzieci, każdy pełnił ważną rolę w tej grupie.

 

Niezbędnym było aby klany utrzymywały ze sobą kontakty, dzięki temu wieści z dalszych krain docierały do najodleglejszych zakątków co pozwalało na zorientowanie się w terenie i zmianach środowiska naturalnego, które w tamtych czasach dawały o sobie niezwykle znać. Dodatkowo polowanie na mamuty, często wymuszało na ludziach zebranie sił z dwóch lub trzech klanów jednocześnie, gdzie wysyłani zostawali najlepsi myśliwi. O ile upolowanie jednego mamuta, który oddalił się od reszty nie stanowiło problemu dla jednego klanu, o tyle właśnie możliwość aby ten mamut rozdzielił się od stada była często bardzo nikła i potrzebna była taktyka do przeprowadzenia skutecznego ataku. Często na takich wyprawach powalano dwa zwierzęta lub nawet trzy jeżeli były wśród nich młode sztuki. Wówczas po udanym polowaniu, urządzano wielkie uczty z wieczornymi, rytualnymi tańcami wokół ogniska. Członkowie klanu zasiadali w kole i żuli tajemnicze ziele, które po pewnej chwili powodowało u nich halucynacje i w przypływie odurzenia oddawali się w pełni nieść muzyce, która wydobywała się monotonnym dźwiękiem z prymitywnych bębenków.

 

Życie mieszkańców ówczesnego świata nie było jednak sielanką pozbawioną trosk, jednym z największych niebezpieczeństw z którymi musieli się mierzyć były dzikie zwierzęta, które wówczas były znacznie bardziej przerażające niż to ma miejsce współcześnie. Ogromne tygrysy szablozębne i lwy które były dwa razy większe od ówcześnie nam żyjących, przeczesywały teren w poszukiwaniu zdobyczy. Wtedy to niemal wszystkie zwierzęta, były większe od późniejszych dobrze nam znanych przedstawicieli swoich gatunków. Wielkie jelenie zwane megalocerosami były głównymi dostawcami mięsa i futra dla mieszkańców wcześniej opisanej doliny, mieszkały one na skraju oraz wewnątrz wspomnianego lasu. Ich poroże przypominało z wyglądu te łosia, jednak ich szerokość dochodziła nawet do ponad trzech metrów, tak więc był to kolos na którego również myśliwi musieli polować w grupie trzy lub czteroosobowej.

 

Historia, którą zamierzam tu opowiedzieć dotyczy bezpośrednio Klanu zamieszkałego we wspomnianej wcześniej jaskini. Nazywali się oni Klanem Pieniącej Fali, zazwyczaj nazwy klanów pochodziły od zwierząt lub roślin, rzadziej związane były z miejscami w których ów Klan się narodził lub też istotnych z jakichś innych względów dla historii ich plemienia. Jednak w tym wypadku wszyscy zgodnie orzekli, że zbawienny wpływ jaki wywołał na Klan strumień oraz bliskość morza powodowały, że przemianowali wcześniejszą nazwę Lwa Jaskiniowego na tę nową, ku chwale i w hołdzie otaczającemu środowisku. Oczywiście nie obyło się bez strachu przed gniewem potężnego Lwa Jaskiniowego, składano jego duszy ofiary, aby przebłagać tę zmianę, jednak jak wkrótce się okazało lew nigdy nie zaglądał w te strony, co tylko utrzymywało wszystkich w przekonaniu o słuszności tej decyzji. Na czele Klanu stał silny mężczyzna w średnim jak na ówczesne standardy wieku, ponieważ miał za sobą już dwadzieścia pięć wiosen, co dla pierwotnych ludzi, szczególnie łowców, było wiekiem bardzo dojrzałym i zaawansowanym. Ich nadal nieco spłaszczone twarze w porównaniu ze współczesnymi ludźmi, nadawały im bardzo surowy wyraz. Ten mężczyzna szczególnie całą swoją postacią przedstawiał wrażenie bezwzględnej wręcz surowości i bezwzględności. Prowadził klan twardą ręką po tym jak cztery wiosny wcześniej poprzedni przywódca zginął rozszarpany przez niedźwiedzia. Okolica jaką wówczas zamieszkiwali była bardzo nieprzyjazna zarówno pod względem dostępności pokarmów, jak i ilości niebezpiecznych dzikich zwierząt. Nowy wódz zdecydował, że należy bezzwłocznie udać się w poszukiwaniu nowego siedliska, i tak przez blisko trzy lata przebywali oni ciągle w drodze. Wielu słabych, schorowanych lub zbyt młodych osób nie wytrzymało trudów takiej wędrówki, lecz ci którzy przetrwali, teraz zbierali owoce tej decyzji bo miejsce w którym osiedli bez wątpienia nadawało się do w miarę spokojnej jak na tamte czasy egzystencji. Była to ich pierwsza wiosna w nowym miejscu, jednak szybko orientowali się we wszystkim jakby tutaj mieszkali od wielu lat. Mowa prehistorycznych ludzi nie była zbyt dobrze rozwinięta, używali w większości języka migowego, a do rozmów korzystali z kilku słów, które artykułowali w dość specyficzny sposób. Dlatego imiona bohaterów mogą nam się wydać dość dziwne, bo wynikały z prostoty języka.

 

Trogh bo tak zwali obecnego przywódcę jego kamraci wyszedł właśnie z wnętrza jaskini, rozciągnął ręce, nabrał głęboko powietrza i spojrzał przed siebie. Wprawne oczy myśliwego zauważyły, że dzisiejszy dzień będzie wyjątkowo gorący, co pomoże im w polowaniu na jelenie, które spragnione będą ciągnąć w stronę rzeki. W powietrzu unosił już się delikatny zapach pieczeni, kilka kobiet zgromadzonych wokół ogniska zajmowało się przygotowywaniem strawy. Po zimie i ciężkich czasach wędrówki korzystano teraz w pełni z obfitujących w zwierzynę terenów i przy każdej możliwej okazji spożywano ich mięso. Nabite na patyki części króliczego oraz jeleniego mięsa przypiekały się, podczas gdy w kamiennym naczyniu postawionym obok ognia topił się tłuszcz, do którego kobiety wsypywały różne zioła. Później tą mieszanką smarowały upieczone mięso, co podnosiło jego walory smakowe oraz pomagało w ich trawieniu. Dzieci skakały wesoło wokół ognia i próbowały podpiekać nadzianą na małą dzidę żabę.

– Nie jedz tej żaby. Zły duch w niej mieszka i jego gniew na ciebie spadnie, gdy jej spróbujesz, a wtedy nawet moje zioła nic nie pomogą, zawyrokowała z uśmiechem sędziwa przygarbiona kobieta.

– Dobrze Duga, idziemy połowić ryby z rzeki. Złapiemy taaką rybę jak jeszcze nikt nigdy! krzyknął mały silny chłopiec, i pobiegł w górę strumienia, a wraz za nim reszta dzieci.

– Dan już od małego staje się wodzem, powiedziała bardziej do siebie niż reszty staruszka ale wszyscy dobrze usłyszeli i zauważyli jej gestykulację.

– To w końcu mój syn, nic w tym dziwnego. Zaraz po mnie będzie następnym przywódcą, później jego syn i tak bez końca. Trogh mówiąc to zatopił mocne zęby w kawałku mięsa, ucinając tym samym rozmowę, choć w powietrzu wyczuwało się pewną konsternację. Wszyscy obecni od razu pomyśleli o pierworodnym synu przywódcy, który był starszy od Dana. Miał on 13 wiosen i zgodnie z tutejszymi zwyczajami, osiągał w tym roku pełną dorosłość. Był synem przywódcy ale jego matką nie była obecna partnerka Trogha ale córka wodza wrogiego Klanu. Obecna wrogość zrodziła się właśnie z tej przyczyny, gdy podczas zjazdu Klanów oboje młodzi dali ponieść się chwili i doszło między nimi do połączenia, z którego po kilku miesiącach narodził się Nob. Przywódca Klanu Ostrych Grotów, bo tak się nazywali, miał wiele żalu do Klanu Lwa z tego powodu, że zamierzał oddać swoją córkę w posiadanie innemu Klanowi w sąsiedztwo którego mieli się przenieść co by stanowiło dodatkową protekcję i zwiększenie sił w polowaniach. Jak łatwo się domyślić, nikt nie był zainteresowany braniem pod swój dach ciężarnej, przez co trafiła ona do Klanu Trogha. Młodzi wykazywali żywe zainteresowanie sobą nawzajem, co zadziwiało ich pobratymców, gdyż oni zazwyczaj byli bardzo konserwatywni w tych kwestiach i nie lubili zbytnio okazywać sobie uczuć, więcej niż to było konieczne, aby przeżyć. Trogh chciał udowodnić przed ojcem, że jest prawdziwym mężczyzną i potrafi zadbać o swoją rodzinę i że poradzi sobie z rolą przywódcy klanu. Niestety ich radość się szybko skończyła, bo biedaczka zmarła po bardzo ciężkim wielogodzinnym porodzie, nie dało się nic już zrobić. Duga, która była zielarką próbowała ratować ją na wiele sposobów jednak bezskutecznie. Młody chłopak został sam z krzyczącym zawiniątkiem, dziecko szybko zostało oddane pod opiekę mamki, wszyscy dbali o nie najlepiej jak mogli. Wszyscy z wyjątkiem Trogha, który odwrócił się kompletnie do małego stworzonka i obarczał je całą winą za śmierć jego ukochanej. Młodzian wkładał całe swe siły w trenowanie, postanowił że Klan musi stać się tym najsilniejszym, posiadającym najlepszych wojowników. Owszem miał później jeszcze kobiety ale żadną już nie interesował się tak jak zmarłą Lidi. Obecnie jego żoną była najzwyklejsza zbieraczka owoców, cicha i potulna, która godziła się na to, że służyła swemu mężowi właściwie tylko po to, aby rodzić dzieci i opiekować się nimi. Choć co prawda taki model rodziny był powszechny, to jednak bardziej chodziło o jego formę, gdyż Torgh był naprawdę szorstkim i wymagającym mężczyzną, niejednokrotnie bił swoją partnerkę, gdy tylko uważał że jest mu w jakimś stopniu nieposłuszna lub po prostu aby wyładować swój gniew. Nob od początku był inny, każdy wyczuwał to, choć nikt nie ważył się powiedzieć to głośno. Jego ojciec od pierwszych chwil, gdy spojrzał na jego twarz o nieco innych rysach niż tych znanych z Klanu, doznał wielkiego szoku. Nie dość, że zmarła jego ukochana to jeszcze został pokarany odmieńcem, a każda odmienność była wówczas napiętnowana. Dziecko miało bardziej pionowe czoło, mniejszy nos, delikatniejszy zarys twarzy w ogóle było delikatniejsze od chłopców w jego wieku, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Gdy tamci biegali z dzidami, próbując upolować swoje pierwsze zdobycze, Nob przechadzał się powoli po łąkach, przyglądał zwierzętom, myślał po prostu myślał co było dla reszty Klanu czymś niepojętym i marnotrawieniem czasu. Przed zmuszeniem do pracy ratowało go jedynie to, że był synem przyszłego, a potem już obecnego wodza i traktowano go z lekkim pobłażaniem jako tego innego. Niektórzy zastanawiali się czy to jakaś choroba, czy aby na pewno ma dobrze w głowie, ponieważ zdarzały się przypadki szaleństwa wśród pobratymców, jednak symptomy były zupełnie inne, wkrótce przyzwyczajono się do tej jego odmienności. Nob wbrew temu co myśleli o nim inni nie marnował czasu, prowadził obserwacje przyrody, starał się wyciągać wnioski, jednak najbardziej pociągało go coś, co było niemal obce ludziom pierwotnym, a mianowicie tworzenie rzeczy nie użytkowych a takich, które miałyby cieszyć oczy. Owszem, byli rzemieślnicy, którzy zajmowali się tworzeniem prymitywnej biżuterii, malowali na ścianach jaskiń, jednak nadal było to coś przez wielu uznawanych za zbędne i nie przykładano do tego aż tak wielkiej wagi. Każdemu wystarczało, gdy miał jedną zdobną rzecz, np. wisiorek z lwim kłem lub naszyjnik z zębów wilka czy też koraliki lub bransoletki, stworzone z gładzonych kawałków kamieni. Nob potrafił swoimi długimi, cienkimi palcami tworzyć niezwykłe rzeczy – delikatnie rzeźbił w drzewie figurki jaszczurek, jeleni i tygrysów z kamienia polerował ozdobne kształty, zamiast przypadkowych, jakich używano do tworzenia biżuterii. Ukrywał swoją kolekcję w zagłębieniu jaskini nieopodal legowiska, które uwił sobie w kącie – wolał być z dala od innych, w samotności. Bał się, że jeżeli ojciec dowie się o jego wytworach, wywoła to u niego dodatkową wściekłość, dla niego takie prace były niemęskie i nie przystoiły zwłaszcza synowi wodza. Swoje figurki oddawał jednak dzieciom, które przestrzegał, aby bawiły się nimi tam gdzie dorośli nie będą w stanie ich zobaczyć. Obawiał się, że gdy ktoś je zauważy będzie chciał dociec kto za tym stoi i szybko ta sprawa zostanie z nim powiązana. A dzieci go uwielbiały, były wdzięczne za nietypowe zabawki, które pozwalały na zupełnie inny typ zabawy niż ten im znany. Jedyną młodą osobą, która nie pałała miłością do naszego artysty był jego przyrodni brat Dan. Nie mógł zrozumieć dlaczego jego starszy brat jest taki, a nie inny, dlaczego nie może pochwalić się przed kolegami silnym wojownikiem, tak jak niektórzy z nich mogli powiedzieć o swoich braciach. To frustrowało małego chłopaka, który odziedziczył niezwykły płomień w sercu po swoim ojcu. Często szykanował Noba, dokuczał mu, robił kawały lub ostatnio nawet posuwał się do rękoczynów w przeciwieństwie do swojego ojca, który po prostu wolał swojego pierworodnego syna unikać, Dan obrał sobie za punkt honoru zamienienie brata z ofiary, za jaką go miał w bezwzględnego łowcę. To nie skończyło się zbyt przyjemnie dla obu stron, gdy pewnego dnia zadziorny chłopiec, wykradł myśliwym złapanego w zamaskowany dół małego jelonka. Przyniósł go w czasie śniadania, gdzie większość mieszkańców była jeszcze obecna i rzucił pod nogi Noba, rzucając jednocześnie sztylet. Zwierzę zaczęło konwulsyjnie się rzucać, miało połamane nogi, wydawało okropne sapiące dźwięki widząc to Nob chwycił sarnę w objęcia i rozpłakał się. Płakał tak głośno, że nikt nie wiedział co się dzieje, jednak każdy był owym zdarzeniem niezwykle zszokowany, włącznie z Danem, który sądził, że żądza krwi i chęć przyrządzenia pysznego mięsa wpłynie na jego brata w taki sposób, że obudzą się jego instynkty. Wtedy Torgh wpadł furię i właściwie pierwszy raz można było zobaczyć jego prawdziwy gniew, tak jak zazwyczaj lekceważył Dana, tym razem rzucił się na niego z pięściami i gdyby nie reakcja innych, którzy go odciągnęli byłby zabił chłopaka na miejscu. Rany które poniósł w tym momencie długo się goiły, a szrama na policzku pozostała mu już do końca życia. Dan również otrzymał dużą karę, a było nią ignorowanie jego osoby przez ojca przez kilka miesięcy, mógł wtedy w pełni poczuć jak Nob czuje się w takiej sytuacji. Nie było mu wtedy do śmiechu ale zamiast poczuć zrozumienie lub łagodniej traktować swojego brata, ten poprzysiągł mu dożywotnią nienawiść – uznał każdą swoją porażkę za winę Noba. Jeżeli zbyt długo padały deszcze, to wina Noba. Jeżeli mięso zbyt mocno spiekło się przy ogniu, była to wina Noba. Jeżeli nie trafił dzidą w rybę, to też była jego wina. Tak mijały miesiące i lata, a zaciekłość w sercu młodzieńca stawała się coraz gwałtowniejsza. W ten piękny poranek, gdy pobiegł wraz z grupką dzieci nad wodę miał zupełnie inny cel niż łowienie ryb.

– Musimy się go pozbyć, wykrztusił patrząc w wodę i gestykulując zaciekle.

– Kogo? spytał chłopiec imieniem Rik jedzący kawał mięsa, był on dość przysadzistym młodzieńcem co szczególnie rzucało się w oczy, bo wówczas nadwaga była czymś niespotykanym, jednak on znalazł sposób na kosztowanie ogromnych ilości pożywienia bo wyłudzał je od kobiet, które dawały się nabrać na jego żebry. Udawał wtedy ciężko chorego i głodnego i tak jadł za troje.

– Noba, odparł i spojrzał poważnie w oczy towarzyszom. Jeżeli tego teraz nie zrobimy, to cały Klan czeka nieszczęście. On jest inny, nie pasuje tutaj, niech się wynosi! zapadła cisza przerywana jedynie mlaskaniem Rika. Inni chłopcy przewracali nogami kamienie pod stopami, a jeszcze inni żłobili w piasku esy-floresy. No co jest z wami? Nie rozumiecie? Nie ma drugiego takiego w innych Klanach, to sprowadzi na nas nieszczęście, a pomysł ze zmianą nazwy też był jego, dlaczego ją zmieniono? Nasz Klan to klan wojowników, a nie jakichś wymoczków, gdy ja będę przywódcom przywrócę poprzednią nazwę, a każdego, kto się ze mną nie zgodzi każę wychłostać.

– Więc musiałbyś zbić cały Klan, wykrztusił najniższy z chłopców, który zazwyczaj był bardzo małomówny.

– Co? Zjeżdżaj mięczaku, widzę, że już mój brat cię popsuł! po tych słowach Dan popchnął małego chłopca wprost w wartko płynącą rzekę.

– Zwariowałeś? On źle pływa! wykrzyknęło parę głosów i dwóch z towarzyszy rzuciło się do wody, po chwili zaczęli wyciągać przestraszonego chłopca na brzeg, trząsł się cały, gdyż pomimo już ciepłej pogody, woda ciągle była lodowata. Musimy zanieść go do Dugi, musi się ogrzać i wypić jakiś napar. chłopcy złapali go za barki i nogi i szybko pognali z nim w stronę dymiącego na wzniesieniu ogniska. Nad rzeką pozostał jedynie Dan i Rik, który nadal jakby nigdy nic, pałaszował pozostałe mięso.

– Wszyscy to mięczaki, słabi muszą zginąć, jak pisklę jest słabe to zostaje wyrzucone z gniazda, dlaczego więc my trzymamy tych słabeuszy?

– Nie wiem, tym bardziej, że zjadają nam cenne jedzenie i nie starcza wtedy dla wszystkich, odparł obżartuch.

– Jeszcze pożałują tego, wszyscy, nawet mój ojciec. Odparł syn wodza, po czym obydwie sylwetki chłopców oddaliły się szybko w kierunku lasu.

 

W powietrzu unosiły się głosy ptaków, Nob jak zwykle po lekkim śniadaniu pobiegł w stronę morza. To było jego ulubione miejsce, mógł spędzać długie godziny nad brzegiem wody, słuchając szumu fal i wdychając orzeźwiające powietrze. Dziś jednak miał cel, przeszukiwał właśnie dokładnie plażę w poszukiwaniu odpowiednich kamieni podobnej wielkości. Wkrótce miało się odbyć coroczne spotkanie Klanów, wysłannicy już dotarli z informacją w jaki rejon należy się kierować w tym roku. Nob miał to na uwadze i starał się zdążyć na czas ze wszystkim, co przedsięwziął na ten czas. Torgh wraz z dwoma swoimi najwierniejszymi myśliwymi wkrótce udali się w górę strumienia w miejsce gdzie zazwyczaj zwierzyna lubiła zbierać się w celu ugaszenia pragnienia. Część mieszkańców jaskini udała się zbierać korzonki i młode jadalne liście, część tworzyła broń, narzędzia, kosze i inne przydatne rzeczy. Dzień mijał tak jak zwykle. Gdy słońce zaczynało powoli chylić się ku zachodowi, Nob zdążył już wrócić w pobliże jaskini i teraz patrząc w żywo trzaskający ogień jadł powoli swoją porcję korzonków. Nagle dał się słyszeć krzyk, wkrótce na wzgórzu pojawił się jeden z myśliwych, którzy towarzyszyli przywódcy na polowaniu. W tym momencie chłopakowi wypadła z rąk kamienna misa z której jadł. Spojrzał w przestrzeń i wiedział już dokładnie co się stało. Łowca dopadł do poruszonych pobratymców i urywanymi krzykami oznajmiał:

– Torgh! Torgh został rozszarpany przez bestię! Tam gdzie rzeka bierze zakręt. Jeszcze żyje ale ma dziurę w piersi jak zarzynane zwierzę, szybko biegnijcie! Gdzie jest Duga? ale ona już jako pierwsza ruszyła w dół zbocza, zagarniając tylko swój worek z ziołami. Wszyscy zaczęli biec w popłochu, jedynie Nob stał nadal w tym miejscu, w którym był wcześniej i patrzył w przestrzeń. Serce mu kołatało, myśliwy, który nie od razu ruszył z powrotem spojrzał na niego. Nagle uświadomił sobie jak rzadko zwracał uwagę na tego chłopaka, który był synem jego najlepszego przyjaciela i właściwie dlaczego to robił? Naśladując tamtego? W tym momencie nie myślał o Klanie, o przywódcy który kona tam w kałuży krwi, nie myślał też o bólu chłopaka z tego powodu. Nie, pomyślał o latach upokorzeń i udręki jakie przeżywał ten niczemu nie winny chłopak, to było dla niego zupełnie nowe uczucie. Ich język nie potrafił nawet wyrazić uczuć, jakie nasuwały mu się na myśl w tej sytuacji. Gdy się otrząsnął położył jedynie dłoń na głowie chłopaka, ten wzdrygnął się jak dzikie zwierzę nie spodziewając się takiego gestu. Po policzku chłopaka spłynęła wielka, gorzka łza. Myśliwy nie wiedząc co zrobić w takiej sytuacji i nie przywykły do okazywania uczuć odwrócił się i pobiegł w stronę w którą zmierzała cała reszta. Nob stał nadal jak wryty, nie mógł zrobić kroku w żadną stronę, po chwili zmierzył w dłoni skórzaną sakiewkę, którą miał zawsze zawieszoną z prawej strony biodra. W tym momencie rzucił się pędem w stronę rzeki, biegł tak jak jeszcze nigdy w życiu, nie patrząc na nic innego. Kiedy dobiegł do miejsca zdarzenia, jego oczom ukazał się okropny widok. Na drobnych kamieniach blisko brzegu rzeki leżał jego ojciec, z szarpanej rany na piersi wylewała się gęsta ciemna krew. Torgh przyciskał ręce do rany ale to nic nie dawało, krew dalej się sączyła, Duga starała się opanować krwotok ale dobrze wiedziała, że jest to bezskuteczne. Bardziej robiła to dla reszty Klanu, ponieważ grupa osób zebrała się w koło wokół tej sceny, mężczyźni ściskali pięści i napinali mięśnie, kobiety lamentowały, szczególnie jedna, która upadła na kolana i rwała sobie włosy z głowy krzycząc. Była to matka Dana, wkrótce i on wraz z Rikiem pojawił się na skraju lasu zwabiony dochodzącymi hałasami, gdy usłyszał głośny płacz swej matki dopadł do miejsca zdarzenia. W kilka sekund zorientowawszy się w sytuacji doskoczył do konającego ojca.

– Tato, tato! Co się dzieje, to nieprawda, wstawaj natychmiast! Torgh wydał w odpowiedzi bełkotliwy odgłos, przypominający chrapliwe chrząknięcie. To twoja wina, to wszystko twoja wina ty bezużyteczny bękarcie! krzyknął Dan w stronę swojego brata i już zamierzał się na niego rzucić z pięściami, gdy jego ojciec ostatkiem sił, choć zadziwiająco mocno schwycił go za ramię.

– Lidi… Ona jedyna… On… On jest tak dobry jak Lidi. Nie waż się go tak traktować, nigdy więcej. tu Torgh na chwilę przerwał, aby wydać zduszony jęk spowodowany wysiłkiem. wybacz mi synu. To mówiąc skierował wzrok na Noba. Zapadła grobowa cisza, przerywana jedynie stęknięciami konającego człowieka. Duga przestała już bezsilnych prób ratowania rannego, każdy dobrze wiedział, że to ostatnie chwile ich wodza. Wszyscy byli zdziwieni jego reakcją, a najbardziej osoba, której bezpośrednio ona dotyczyła, Nob stał nadal bez ruchu patrząc ze zdziwieniem na swojego ojca, który w gruncie rzeczy nigdy nim nie był. Dan ściskał pięści, a koło policzka zaczęła pulsować mu tętnica, jego oddech stawał się coraz cięższy, jak to możliwe, że w takiej sytuacji jego ojciec zwraca się do tego bezużytecznego śmiecia. Dlaczego nie wybrał go swoim następcom przy wszystkich, te i inne pytania ciskały mu się na myśl, gdy tak patrzył na to co się działo. Wkrótce wróżbita, który pełnił też rolę podobną do dzisiejszych księży, zaczął odprawiać coś na wzór modlitw i magicznych znaków nad konającym.

– Jak to możliwe, że taki wielki myśliwy jak ty umiera jak zwierze? Jesteś słaby, nie zasługujesz na to żeby być moim ojcem, lepiej dla Klanu jak zginiesz i oddasz swoją pozycję komuś, kto na nią zasługuje! odparł wzburzony syn, cała ludzka uwaga skupiła się na nim. Nikt nie odważył się nic powiedzieć. Wódz zaczął kaszleć i cienka stróżka krwi pociekła mu z ust. W tym momencie Nob rzucił się ku niemu upadając na kolana, rozwiązał supełek ze swojej sakiewki i wyciągnął z niego starannie rzeźbioną, drewnianą figurkę, przedstawiającą kobietę. Podniósł ją na wysokość oczu swojego ojca, a następnie włożył mu w dłoń i zacisnął.

– To mama. Zawsze ją ze sobą nosiłem ale teraz ona musi pójść z tobą. pierwszy raz od czasu śmierci Lidi Torgh zapłakał. Ogromne łzy pociekły mu w dół policzków i wkrótce wydał swoje ostatnie tchnienie.

 

Wiele się zmieniło w najbliższym czasie w Klanie. Przywódcą został nie Dan, lecz Nob. Pomimo braku umiejętności myśliwskich sprawował swoje funkcje niezwykle pieczołowicie, postawił na rozwój umysłowości, wyrób coraz bardziej zaawansowanych narzędzi oraz doprowadził do pogodzenia się dwóch zwaśnionych Klanów. Wkrótce zaczęły się też pierwsze próby uprawy roślin, ponieważ nikt nie chciał opuszczać malowniczej doliny. Był to dobry początek dla jednego z pierwszych społeczeństw na Ziemi.

Koniec

Koniec

Komentarze

Witamy na portalu. :-)

Obawiam się, że musisz się jeszcze dużo nauczyć – i o pisaniu, i o czasach oraz ludziach, których próbujesz przedstawić.

sporej wielkości różowych kwiatów, przypominających dzisiejsze bratki z tą różnicą

Wydaje mi się, że odwołania do obecnych czasów niepotrzebne wytrącają czytelnika z prehistorycznego świata, przypominają, że to tylko opowiadanie. A przecież najlepiej, żeby zatracił się w Twojej rzeczywistości, prawda?

Polana graniczyła z morzem, ale po drodze był jeszcze rzadki bór (czy to nie oksymoron?) i wydmy. Jakoś dziwnie brzmi.

Wbite w ziemie kije, połączone ze sobą cienką skórzaną nicią,

W ziemię. Nici nie robi się ze skóry. Może rzemyk?

Na piersiach noszono skrzyżowane skórzane pasy, które łączyły się ze sobą na plecach i służyły za ówczesne, prymitywne plecaki – każdy zależnie od wykonywanej funkcji, nosił zawieszone na nich zupełnie inne rzeczy.

Tak to brzmi, jakbyś miała na myśli każdy pas.

Obuwie powstałe z kawałków skór, ubierano przy specjalnych okazjach takich jak obrządki ku czci dusz,

Obuwia się nie ubiera. Ubrań zresztą też nie.

odbywających się zwyczajowo raz w roku po porze deszczowej, gdy już łatwiej było o pożywienie, a jeszcze wiele ciepłych dni miało upłynąć przed zimą.

Nie znam się na geografii, ale chyba albo wiosna, lato i tak dalej, albo pora sucha na zmianę z deszczową. A tu masz zimę, upalną wiosnę, deszczową i jeszcze mamuty do kompletu.

wygłaszał swoje postulaty w wielu sprawach, odnośnie lokalizacji, bezpieczeństwa, przedsięwzięć, wyrobie broni, polowaniach itd.

Postulaty odnośnie wyrobu, polowań. Wydaje mi się, że nie powinnaś używać takich skrótów w tekście beletrystycznym. Ktoś Ci wylicza znaki czy jak?

Rolnictwo nie grało większej roli w życiu ówczesnych społeczeństw, gdyż nie opanowali oni jeszcze sztuki sadzenia czy pielęgnacji roślin.

Skoro go jeszcze nie było, to i nie mogło grać żadnej roli.

nie dziedziczono tego tytułu, jednak bardzo często się składało tak, że tytuł ten przechodził z ojca na syna.

Powtórzenie.

oddawali się w pełni nieść muzyce

Za dużo grzybków. Albo oddawali się muzyce, albo dawali się jej nieść.

– Dobrze Duga, idziemy połowić ryby z rzeki. Złapiemy taaką rybę jak jeszcze nikt nigdy! krzyknął mały silny chłopiec

Wołacze, Druidko, oddzielamy przecinkami od reszty zdania. W ogóle interpunkcja Ci kuleje. Wypowiedzi bohaterów musisz za każdym razem oddzielać od narracji myślnikiem, żeby było wiadomo, kto to mówi. W tym przypadku – po “nigdy!”.

Wódz zaczął kaszleć i cienka stróżka krwi pociekła mu z ust.

Sprawdź w słowniku, co znaczy stróżka. Możesz się zdziwić…

Sporo usterek w tekście, nie wypisałam wszystkiego.

Babska logika rządzi!

Przyznaję bez bicia, że nie dotrwałem do końca.

Kilka rad.

Szekspir podkreślał, że zwięzłość ma znaczenie. Warto go słuchać, bo znał się na rzeczy (bestsellery po tylu wiekach). Opis na początku byłby wybaczalny w powieści, ale w opowiadaniu rozwala klimat, nie buduje. Była ładna pogoda, łąka, wiosna – starczy. Dodaj jakiś “fikuśny” szczegół, który pozwoli czytelnikowi zbudować w wyobraźni całą scenerię. Wykręcona przez wiatr wiśnia sypiąca płatkami (wiosna) na malowniczy strumień przecinający pokryte kwieciem łąki (ładnie) zastąpi Ci całą tyradę.

Zebrania klanów zazwyczaj dotyczą tego, co wymieniłaś. Więc tego nie wymieniaj. Gdyby pojawiły się jakieś wyjątkowe tematy, np. kolory fajerwerków, wojna, podatek od powietrza, wówczas warto byłoby je wyszczególnić.

Na czele każdego klanu stał przywódca

To zdanie jest, wybacz, głupie. Na czele czegokolwiek stoi jakiś przywódca tego czegoś.

Może lepiej wprowadzić tego konkretnego przywódcę, dać mu coś do zrobienia?

Przykład:

– Wróżymy – polecił XYZ, przywódca klanu, najlepszy myśliwy, słynący okiem i ramieniem od wioski zbudowanej z pokrytych skórami szałasów po skraje wielkiej puszczy.

 

Widzisz, ile informacji przekazałem w tych dwóch linijkach?

 

Opis kryteriów wyboru przywódców klanu i w ogóle charakterystyki postaci, które pełnią jakieś funkcje, warto sprytnie ukryć w didaskaliach. Bohaterów spotkania/debaty/rozmowy najlepiej przedstawić tym, co powiedzą.

4.

Historia, którą zamierzam tu opowiedzieć dotyczy bezpośrednio Klanu zamieszkałego we wspomnianej wcześniej jaskini. Nazywali się oni Klanem Pieniącej Fali…

Od tego momentu bym zaczął, bo to jest zawiązanie fabuły. Wszystkie powyższe wyjaśnienia są zbędne lub można je dawkować pomiędzy dialogami lub jako wtrącenia. Większość informacji nie ma znaczenia dla fabuły. Są one potrzebne tylko Tobie, żeby opowiedziana historia i zbudowani bohaterowie mieli wiarygodny świat, w którym istnieją. Ja nie muszę wiedzieć, że myśliwi byli ważni. Możesz mi to (znowu) sprytnie zasugerować. Pozwól mi skorzystać z mózgu i wyobraźni.

 

Zaufaj mi trochę. Nie chcę sprawozdania. Chcę bohaterów, na których mi zależy i historii, która mnie pociągnie. Opis świata zupełnie mnie nie interesuje, jeżeli w tym świecie nie dzieje się nic, co mogłoby mnie jakoś poruszyć.

Ćwicz.

"Białka były czerwone, a źrenice większe niż całe oczodoły"

Witaj :)

Dziękuję za tak skrupulatną ocenę. To opowiadanie jest już dość stare, wrzuciłam je aby poznać opinie na jego temat, myślę, że coś nowszego z pewnością byłoby przyjemniejsze w odbiorze. Na początku zaznaczę, że w przedmowie napisałam, iż jest to alternatywna prehistoria, więc doskonale zdaję sobie sprawę z faktu istnienia pewnych niezgodności. Ten zarzut więc w mojej opinii jest nietrafiony, gdyż równie dobrze można by przyczepić się do każdego autora, który nie trzyma się potwierdzonych faktów… W końcu jesteśmy w dziale fantasy, czyż nie? Akurat prehistoria była na studiach moim ulubionym przedmiotem, jednak opowiadanie powstałe tylko w oparciu o ścisłe fakty, nie byłaby dla mnie atrakcyjna. To nie praca naukowa. 

 

Kruczki jakie podałaś, rzeczywiście są adekwatne i mam nadzieję, że następna praca, będzie ich miała znacznie mniej ;)

 

Pozdrawiam

Jeszcze nie poruszam się dobrze po tej stronie, więc nie wiem zbytnio jak cytować ale w odpowiedzi na komentarz Dzikowego:

 

Dokładnie tworząc to opowiadanie, czułam to co sam napisałeś :) Że ten rozlazły początek, że opisy, że ich życie, że mało akcji, a sporo wtrącenia. Doskonale zdaję sobie sprawę z mnogości błędów w nim zawartych. Czasem jednak tak mamy (przynajmniej ja) że pomimo wiedzy, że coś jest może nie najlepsze, nie mamy serca tego zmieniać. To opowiadanie już trochę przeleżało i zostało odkopane przeze mnie i postanowiłam opublikować je tutaj jako pierwsze. Będzie to jakiś ślad i wskaźnik postępów lub ich braków w odniesieniu do tych następnych. Tematyka będzie zupełnie inna, więc ten tekst to taka mało ciekawa, ciekawostka ;) 

 

Zamierzam dalej działać i nie zrażać się.  Dziękuję za bardzo adekwatne uwagi :)

jest to alternatywna prehistoria, więc doskonale zdaję sobie sprawę z faktu istnienia pewnych niezgodności. Ten zarzut więc w mojej opinii jest nietrafiony, gdyż równie dobrze można by przyczepić się do każdego autora, który nie trzyma się potwierdzonych faktów…

Nie uwierzę, w taką historię alternatywną, w której mamuty żyją gdzieś, gdzie panuje upalna wiosna. Nie są przystosowane do takiego klimatu i już. Tak samo bociany będą się bardzo źle czuły na śniegu. Praw ewolucji (ani fizyki itp.) nie zmieniaj, bo wtedy czytelnik nie da się “nabrać”, nie zatonie w Twojej historii.

A żeby cytować, musisz zaznaczyć wybrany fragment i kliknąć na cudzysłów (obok emotikonek).

Babska logika rządzi!

Od razu przyznaję, że nie przeczytałem całości. Przejrzałem, jak to tu nazywamy, przeskanowałem tekst w poszukiwaniu fragmentu, który by mnie “przykleił do siebie”, lecz, niestety, nie znalazłem…

Zapisy wypowiedzi dialogowych i przejścia, właściwie brak przejść do didaskaliów to, wybacz, horror dla takiego jak ja czytelnika.

Światło w tunelu jednak widzę. Skoro to najstarszy z Twoich tekstów, nowsze okażą się, mam nadzieję, lepszymi. Kompozycyjnie, treściowo i językowo.

No, niestety. Przez to nie da się przebrnąć. A zwróciła moją uwagę następująca wypowiedź Autorki:

 

To opowiadanie jest już dość stare, wrzuciłam je aby poznać opinie na jego temat, myślę, że coś nowszego z pewnością byłoby przyjemniejsze w odbiorze.

 

Fascynująca jest ta skłonność wielu debiutujących w Sieci autorów do wrzucania starych, gorszej jakości tekstów, chociaż gdzieś w szufladach poukrywane mają lepsze. Dlaczego w takim razie nigdy nie pochwalą się tymi lepszymi? ;-P

 

Cóż, Autorka wprawdzie nie pytała mnie o radę, ale wykażę się nadgorliwością i dam jedną. Otóż dobrze jest przed opublikowaniem jakiegokolwiek tekstu przeczytać go kilka razy. Czas poświęcony na stworzenie dzieła literackiego to tylko w około 10 procentach zapisanie go w wersji in statu nascendi (tak, jak pojawia się w głowie). Pozostałe 90 procent to jego poprawianie. Czynność żmudna, niewdzięczna i zmuszająca do wysłuchiwania irytującej krytyki.

 

Tworzenie dzieła literackiego to jego poprawianie.

 

A zacząć warto od samego początku, czyli od zastanowienia się, jak lepiej można by ująć w słowa tę myśl:

 

Świt tego ranka nastąpił wyjątkowo malowniczy.

Nowa Fantastyka